Już od jakiegoś czasu na blogu wisi ankieta, wciąż jednak zapominam Wam o tym napisać i zachęcić Was do zagłosowania. Robię więc to teraz, bo, nie będę ukrywać, czuję się trochę winna, że tyle opowiadań na tym blogu zostało rozpoczętych i tak mało doczekało swojego końca. Na razie oczywiście nie będę się podejmować żadnych innych tekstów, "Americana" i "Akademik" w zupełności mi wystarczą. :)
Rozdział betowały Ekucbbw. i Oni, którym serdecznie dziękuję. ;)
Plastikowa choinka, czekoladopodobny Gwiazdor i pizza na Wigilię
Siedział
na kanapie z twarzą zakrytą dłońmi, a pokój wypełniały jedynie
odgłosy dobiegające z mieszkania obok. Nawet szczury wydawały się
dziwnie ciche, zupełnie jakby i one zamarły na tę chwilę.
Matka
trójki dzieci, z tego co wywnioskował przez lata zajmowania tej
kawalerki, krzyczała na swoje potomstwo, które najwidoczniej nie
zamierzało jej słuchać. Miała tubalny głos łatwo przedostający
się przez ściany. Nie mógł jednak zrozumieć, o co jej chodziło,
i zresztą, nawet się na tym nie skupiał. Jej słowa zlewały się
w jeden, trudny do zrozumienia dźwięk. Przyzwyczaił się już do
tego, że sąsiedzi zapewniali mu sporo rozrywki, zarówno ci z góry,
jak i ci z tego samego piętra. Takie były właśnie zalety
mieszkania w bloku.
–
Cholera – przeklął i wreszcie się wyprostował. Wpatrzył się w
czarny ekran telewizora, nie mając pojęcia, co powinien zrobić.
Nie całować Jasia, przemknęło mu przez myśli i aż się
skrzywił. Po co w ogóle to zrobił? Nie potrafił utrzymać języka
w swojej gębie? Przecież to tylko Janek, chudy chłopak z markowymi
ubraniami, drogim samochodem i... cholernie miękkimi ustami. –
Kurwa! – aż krzyknął. Wstał i zaczął nerwowo krążyć po
pokoju bez żadnego pomysłu.
Powie
mu, że to był żart. Że chciał zobaczyć jego minę. Trochę się
ponabijać, pośmiać z tego, jak bardzo ślini się przy całowaniu,
jakie śmieszne odgłosy z siebie wydaje i... Wcale się nie
ślini, a te pomruki były cholernie seksowne.
Szlag,
szlag, szlag. Aż wyszedł z pomieszczenia bo poczuł, że wszystkie
kumulujące się w nim od niecałej godziny emocje zaczynały
rozpierać go od środka. Pokręcił się po kuchni, złapał za
czajnik, wlał wodę i wstawił na gaz. Sięgnął po kubek, wrzucił
do niego herbatę, po czym zamknął szafkę. Byleby tylko czymś
zająć ręce i udać, że wchodząc tutaj, miał jakiś cel, że
wszystko, co teraz robił, wcale nie było jakieś takie rozmyte.
Starał się już nie myśleć o pocałunku. Okej, stało się, to
się stało.
Wpatrzył
się w okno, na księżyc zawieszony wysoko na niebie w towarzystwie
kilku gwiazd. Noc była wyjątkowo piękna, mimo że mroźna. Aż
podskoczył, kiedy ciszę w pomieszczeniu przerwał gwizd czajnika.
–
Kurwa – zmełł po raz kolejny pod nosem, po czym wyłączył
palnik i zalał herbatę.
Mimo że
zawsze miał problemy ze snem i rzadko zdarzały się takie noce,
które potrafił całe przespać, wiedział, że dzisiaj,
dwudziestego trzeciego grudnia, nie zaśnie wcale. A jutro musiał
być przecież do życia, miał plan i chciał wreszcie mieć taką
Wigilię, o jakiej marzył za dzieciaka.
***
Popatrzył
na małą, łysawą choinkę z przyczepionymi fabrycznie do
plastikowych gałęzi ozdobami. Aż zaśmiał się prześmiewczo pod
nosem na widok tego, pożal się boże, drzewka. Tragedia, pomyślał
i nie chcąc już męczyć swoich oczu tym obrazem, wyszedł z
pokoju, w którym od czasu ostatniego sprzątania wciąż panował
jako-taki porządek. A to, jak na Aleksa, naprawdę był wyczyn.
Powinien dostać jakąś odznakę honorowego mieszkańca miasta czy
coś w ten deseń, pomyślał podczas wyszukiwania butów spośród
sterty ubrań w przedpokoju. W tym pomieszczeniu stan rzeczy niestety
za bardzo się nie zmienił; przypominał, że w kawalerce wciąż
mieszkał ten sam Białecki i że za kilka dni salon również
zarośnie brudem. Nie oszukujmy się, Aleksander nie potrafił
ogarnąć nawet samego siebie, co tu dopiero mówić o przestrzeni,
na jakiej żył.
Sięgnął
po ramoneskę. Zarzucił ją na siebie, zerkając jeszcze na swoje
odbicie w lustrze przy wieszakach. Teoretycznie kurtki i bluzy
powinny znajdować się na nim, ale jakoś tak to już się niestety
działo, że wszystkie za każdym razem lądowały na podłodze w
towarzystwie butów. No, ale oczywiście nie skórzana katana, mimo
że miejscami była już poprzecierana i nie prezentowała się
najlepiej, zawsze ją odwieszał, nie pozwalając jej walać się
byle gdzie.
Stwierdzając,
że dzisiaj wygląda gorzej niż źle przez mocne sińce pod oczami,
wyszedł z mieszkania. Przekręcił klucz w zamku i szybko ruszył w
kierunku windy. Wcisnął przypalony, ciemny guzik, a gdy dźwig w
zawrotnym tempie dojechał, piszcząc przeraźliwie na pół bloku,
Aleks skrzywił się. Jak to, do cholery, było, że wszystkie bloki
dookoła zostały odremontowane, a ich wieżowiec zatrzymał się w
latach siedemdziesiątych?
Wszedł
do śmierdzącej sikami kabiny i z niechęcią spojrzał na świeże
stróżki moczu spływające po ściance. Ta franca z piętra niżej,
której nazwiska nawet nie znał, bo nigdy go to nie obchodziło,
pewnie znowu jechała tu z tym swoim wielkim, śmierdzącym cocker
spanielem. To nie tak, że Aleks nie lubił psów. Uwielbiał je, tak
samo jak i koty. Był wielkim fanem zwierząt i zapewne gdyby miał
większe mieszkanie, sprawiłby sobie coś oprócz szczurów. Nie
przeszkadzał mu nawet dławiący zapach po wspomnianym wcześniej
spanielu, który miał chyba jakąś chorobę uszu, bo zawsze, gdy
franca pojawiła się gdzieś ze swoim psem, śmierdziało jak
cholera. Ale serio – pozwolić psu szczać w windzie? Tego już
Białecki zrozumieć nie mógł. Przez całą drogę w dół wyzywał
sąsiadkę od najgorszych, obiecując sobie, że jak ją spotka,
ładnie jej coś wygranie. I lepiej dla niej, żeby teraz nie stanęła
mu na drodze, bo Aleks miał dzisiaj bardzo kiepski humor. Aż szukał
jakiejś interesującej zaczepki, byleby tylko się na kimś wyżyć.
Jak
kiedyś się zdarzy, że będzie mieć nadmiar kasy, zamieszka w
jakimś małym domku, pomyślał, kiedy winda zjechała już na
parter i mógł opuścić cuchnącą kabinę. Mieszkanie w symbiozie
z takimi amebami umysłowymi, jak ładnie nazwał swoją sąsiadkę,
raczej nie zaliczał do przyjemności.
***
Robienie
prezentów tak właściwie jest fajne, pomyślał, rozglądając się
po półkach z zabawkami dla dzieci. Jest fajne, ale tylko wtedy, gdy
wie się, co kupić. Nie, kiedy ma się wrażenie, że przekraczając
próg sklepu, przenosi się nagle na zupełnie inną planetę, w
galaktyce na drugim krańcu kosmosu. Jego wzrok przebiegał po
kolorowych samochodzikach, figurkach jakichś potworów, smoków,
zestawach klocków i całej masie pstrokatych zabawek dla chłopców,
których przeznaczenia nawet nie znał. Cholera, jest w dupie. A za
pół godziny zamykają sklep i co ma niby zrobić?
Jako
dzieciak marzył o samochodzie z LEGO. Wszyscy jego znajomi bawili
się takimi, składali je z ojcami i później przynosili na
zajęcia... Pamiętał też takie roboty z tych samych klocków,
nazywały się chyba Bionicle, jeżeli dobrze sobie przypominał.
Tylko że od tamtej pory minęło grubo ponad dziesięć lat,
dzieciaki zapewne bawiły się czymś zupełnie innym... Kurwa, to
było trudniejsze, niż myślał!
–
Pomóc w czymś? – usłyszał ciepły głos dobiegający z boku.
Obejrzał się na średniego wzrostu, młodego chłopaka z krótko
przystrzyżonymi włosami. Zerknął na plakietkę zawieszoną na
zielonej bluzce polo, którą najwidoczniej jako pracownik sklepu
zobowiązany był nosić. Jestem Dominik, w czym mogę pomóc?,
przeczytał, a następnie znów przeniósł wzrok na niezwykle
przyjazną twarz chłopaka. Prezentował się jak grzeczny, ułożony
dzieciak (bo więcej niż dziewiętnaście lat Aleks mu nie dawał),
całość psuł tylko mały, czarny tunel w jednym z uszu.
–
Szukam czegoś dla ośmiolatka – powiedział i znów bezradnie
zerknął na piętrzącą się przed nim kolumnę zabawek. – Ale
nie wiem o nim zbyt wiele. Po prostu chciałbym mieć jak z nim
spędzić czas i...
– W
takim razie najlepsza będzie jakaś gra – powiedział, dając mu
tę samą radę co Janek i znów uśmiechnął się uprzejmie. –
Ale może pan mi powie coś o klimatach, w jakich dziecko gustuje?
Mamy ciekawą grę o pogromcy smoków i...
– Nie
wiem o nim praktycznie nic – uciął, mając nadzieję, że
sprzedawca jakoś zaradzi temu problemowi, bo chyba naprawdę był w
patowej sytuacji. A przecież chciał, żeby Piotrek był zadowolony.
– To
może Jenga? – zaproponował, na co Aleks zmarszczył brwi, kiedy
Dominik wskazał mu na opakowanie gry. – Myślę, że można przy
tym fajnie spędzić niejeden wieczór – powiedział, a on pochylił
się i przyjrzał obrazkowi drewnianych klocków na pojemniku.
–
Niech będzie. – To była szybka decyzja. Momentalnie poczuł ulgę,
jakoś z tego w końcu wybrnął, tylko... – I niech pan da mi
jeszcze jakiś samochód do składania z LEGO – dodał, nim jeszcze
poszli do kasy.
–
Oczywiście. – Dominik znów uśmiechnął się przyjaźnie, po
czym zabrał jakieś opakowanie klocków, którym Aleks nawet się
nie przyjrzał. – Te na pewno mu się spodobają – wyjaśnił, a
Białecki tylko wzruszył ramionami. Cokolwiek, skomentował w
myślach i sięgnął do portfela. Właśnie wydawał swoje ostatnie
pieniądze, ale wcale nie czuł się z tego powodu zły. Naprawdę
chciał, żeby Piotrek zapamiętał te święta. Zresztą, robił to
też dla siebie, bo miał świadomość, że gdyby spędził wieczór
przed telewizorem, z puszką piwa i paczką chipsów, czułby
cholerne wyrzuty sumienia.
– Sto
piętnaście dziewięćdziesiąt dziewięć – sprzedawca podliczył
jego zakupy, a on, bez tego głupiego wrażenia niechęci przed
wydawaniem tak dużej sumy pieniędzy, sięgnął po portfel. Mimo że
normalnie, nawet gdyby wydawał to na siebie, nie byłby taki
zadowolony. Przyłożył kartę do terminala i po chwili wpisał kod.
Dominik zapakował mu zakupy, kiedy drzwi do sklepu otworzyły się.
–
Myślałem, że już kończysz – usłyszał Białecki, ale nawet
się nie obejrzał. Sięgnął po białą reklamówkę i schował
paragon do portfela.
– Za
piętnaście minut – odpowiedział tej osobie Dominik. – Poczekaj
jeszcze chwilę – dodał, a Aleks w tym momencie odwrócił się i
tak po prosu zamarł. Otworzył szeroko oczy, wpatrując się jak
głupi w wysokiego, białowłosego chłopaka, którego twarz
rozpoznałby chyba wszędzie. Szybko się jednak doprowadził do
porządku. Z sercem w gardle ruszył do wyjścia, pchnął drzwi, a
gdy już był na zewnątrz, usłyszał jeszcze:
– Kto
to był? Dziwny jakiś.
Cholera,
kurwa, ja pierdolę, przez myśli Aleksa przepływała cała wiązanka
przekleństw. Serce wciąż łomotało mu z nerwów w piersi. Nie był
w ogóle na to przygotowany, nie spodziewał się, że spotka tego
kretyna w zabawkowym!
***
Spojrzał
w zmęczone życiem, podkrążone oczy. Na szarą twarz naznaczoną
licznymi zmarszczkami, na uniesione w wyrazie zdziwienia brwi i ten
lekki, mimo wszystko ciepły uśmiech błądzący na jej ustach.
Cholera, co on miał oznaczać? Od kiedy to tak cieszyła się na
jego widok?
– Nie
myślałam, że przyjdziesz – powiedziała. – Ale są święta –
dodała, jakby chciała przekonać i siebie, i jego, że to ich obu
zwalnia z dystansu do siebie.
– Są
święta – odparł i pokiwał głową. – Ale nie jestem tu dla
ciebie. – Chciał zmazać jej ten uśmiech z twarzy. Niech, kurwa,
tak na niego nie patrzy! Niech nie udaje kogoś, kim nigdy nie była,
przecież pamiętał, jak to wszystko wyglądało kilkanaście lat
temu! Miała teraz wyrzuty sumienia?
–
Wyrosłeś – powiedziała tonem najukochańszej matki pod słońcem,
zupełnie jakby nie dosłyszała jego słów. – Taki dorosły się
już zrobiłeś. Masz mieszkanie, pracę pewnie dobrą też,
prawda...?
–
Chciałem tylko wziąć Piotra do siebie – wszedł jej w słowo,
nie mając zamiaru kontynuować tej szopki. Wiedział, że to nie
miało sensu, nie powinien zaczynać inaczej na nią patrzeć, może
i miała kiedyś tam dobre momenty, ale były one stosunkowo rzadkie.
Na tytuł matki roku z pewnością nie zasłużyła.
–
Piotra? – Przez jej twarz przebiegł wyraz zdziwienia. – Znacie
się?
–
Tak, znamy – odparł i sięgnął do tylnej kieszeni spodni. –
Wezmę go do siebie na święta – dopowiedział głosem
nieznoszącym sprzeciwu, doskonale wiedząc, że teraz to on musi
przejąć kontrolę. Nie był już tym samym dzieckiem bojącym się
powrotu pijanego ojca do domu. Miał na karku cholerne dwadzieścia
cztery lata, wiódł samodzielne życie, nie miał czego się
obawiać. – Odstawię go w weekend – dodał, podając jej
pięćdziesiąt złotych. Wiedział, że matka była na tyle pazerna,
by to wystarczyło. Bez słowa odebrała pieniądze i przyjrzała się
im, a gdzieś za nią, w tym samym pustym przedpokoju z obdrapanymi
ścianami i wysłużonym linoleum na podłodze, zamajaczyła się
sylwetka chłopca.
–
Aleks? – usłyszał głos Piotra. Chuda postać kobiety obejrzała
się na swoje najmłodsze dziecko.
–
Aleksander bierze cię do siebie – powiedziała, na co starszy z
braci Białeckich odetchnął. Udało się, pomyślał i uśmiechnął
się do brata.
–
Pakuj rzeczy do plecaka, zakładaj kurtkę, buty, i idziemy –
rzucił, patrząc w szeroko otwarte z niedowierzania, ciemne oczy
Piotrka. Uśmiech, jaki pojawił się na twarzy dziecka, utwierdził
go w przekonaniu, że nie mógł lepiej postąpić. Nawet nie
wiedział, kiedy ośmiolatek wyrwał się do przodu i przytulił do
niego z całej siły. W pierwszym odruchu Aleks nie wiedział, co
zrobić, nie był przygotowany na taki wybuch emocji, ale zaraz
zagarnął dziecko do siebie, mimowolnie wykrzywiając usta w
nieporadnym, pełnym rozczulenia grymasie. Cholera, stawał się
ciepłą kluchą, pomyślał, po czym przeniósł wzrok na twarz
mamy. I nagle tego pożałował, bo dostrzegł na niej pełen ciepła
i jakiejś takiej pokracznej, zupełnie niepasującej do niej,
matczynej dobroci uśmiech. Kurwa, przeklął, czując wybuch gorąca
rozlewający się po ciele. Nic jednak nie powiedział, chociaż miał
ochotę wiele jej wygarnąć.
– Idź
po rzeczy – odezwał się tylko do Piotrka, odsunął go od siebie
i pchnął lekko w stronę mieszkania, modląc się, by chłopiec
szybko wrócił. Nie chciał dłużej stać przed matką i ciągnąć
tej całej szopki.
***
No
okej, może to nie jest tradycyjna Wigilia, ale liczy się gest,
nie?, pomyślał Aleks, doglądając mrożoną pizzę, którą za
jakieś dwie minuty powinien wyciągnąć z piekarnika. Zerknął
kątem oka na Piotrka; dzieciak właśnie zajadał się czipsami. Już
miał mu coś powiedzieć, wygłosić jakąś durną pogadankę typu
rodzic-dziecko o podjadaniu przed właściwym posiłkiem, kiedy
doszedł do wniosku, że to gruba przesada. Po pierwsze: mają
Wigilię; po drugie: nie jest żadnym rodzicem i raczej mu do niego
daleko; po trzecie i chyba najważniejsze: zaraz i tak napchają swój
żołądek samą chemią. Trochę więcej „E” w tę czy tamtą
różnicy przecież nie robiło.
–
Wolisz Pepsi czy Fantę? – O, to właśnie miał na myśli. Cóż,
dzisiaj raczej zdrowo to sobie obaj nie pojedzą, ale Aleks nie
narzekał. Nawet nie mógł narzekać, bo na przyrządzenie czegoś
prócz pizzy, gotowej lasagny czy innych mrożonek zabrakłoby mu
umiejętności. Muszą więc się zadowolić tym, co mają, a takie
gazowane napoje w sumie nie były całkiem złe. Może nie pasowały
na kolację wigilijną, ale...
–
Pepsi! – krzyknął zadowolony Piotr, a on mimowolnie się
uśmiechnął
…ale
ważne, że jego brat był zadowolony. Nawet jeżeli byli w brudnym,
zagraconym mieszkaniu, jedli przypaloną pizzę, zagryzając ją
chipsami, żelkami, batonikami, to i tak nie miał zamiaru narzekać.
***
Aleks
spojrzał na Piotrka, który prawie że dławił się śmiechem,
podczas oglądania poczynań Kevina radzącego sobie sam na sam z
rabusiami. Ośmiolatek aż zakrztusił się właśnie pochłanianym
krakersem, gdy najniższy ze złodziei chwycił za gorącą klamkę.
Białecki uśmiechnął się pod nosem, po czym nagle wstał,
dochodząc do wniosku, że powinien dać mu już prezent.
–
Gdzie idziesz? – zapytał chłopiec, zerkając na niego zdziwiony.
–
Chwila – rzucił, zbywając go, po czym przeszedł do przedpokoju.
W jednej z szaf (całkowicie nieużywanej, w końcu Białecki wolał
trzymać rzeczy na podłodze, a nie w szafie) schował prezent
zapakowany w dużą, kolorową torebkę z podobizną Świętego
Mikołaja. Złapał za nią i zaraz wrócił do Piotrka. Nie chcąc
się bawić w żadne bajki o Gwiazdorach, Aniołkach i Jezuskach,
wręczył mu podarunek. – Masz, młody. – Mistrzem wręczania
prezentów to z pewnością siebie nazwać nie mógł, ale
ośmiolatkowi najwidoczniej to nie przeszkadzało. Otworzył szeroko
oczy, a Aleks miał przez chwilę wrażenie, że gałki zaraz wypadną
mu z oczodołów.
– To
dla mnie? – zapytał zdziwiony, wskazując palcem z obgryzionym
paznokciem na torebkę. Starszy Białecki mimowolnie uśmiechnął
się i podał mu prezent, zauważając zachwyt, jaki odmalował się
na twarzy Piotrka. Nie spuszczając z niego wzroku, usiadł na
kanapie, zaczynając się jednocześnie denerwować. Spodoba mu się?
Trafił w jego gust czy nie? Ponieważ nie chciał przegapić żadnej
emocji, wgapiał się w niego, nieświadomie zaciskając mocno
szczękę. Nikomu jeszcze nie robił prezentów, nie mówiąc już o
kupowaniu upominków jakiemuś dziecku.
Piotrek
zajrzał do torebki i nagle odgłosy dobiegające z telewizora
stłumił pisk.
–
Samochód! – krzyknął, patrząc na czerwoną wyścigówkę LEGO.
Przycisnął ją do piersi i nagle poderwał się z podłogi, którą
od jakiegoś czasu okupował (w końcu po aleksowych porządkach
można było na niej bezpiecznie usiąść), podbiegł do brata i
rzucił mu się na szyję. – Dziękuję, dziękuję, dziękuję! –
mówił, tarmosząc go we wszystkie strony. Aleks mimowolnie się
zaśmiał, pozwalając mu na ten wybuch radości.
– No
już, już. Kark mi zaraz złamiesz – powiedział, odsuwając go od
siebie. – I jutro Grincha sam będziesz oglądać z moimi
rozkładającymi się zwłokami – zażartował, a Piotrek
uśmiechnął się do niego swoimi krzywym, szczerbatym uśmiechem. –
Trójka ci wypadła – zauważył zdziwiony, że dopiero teraz to
dostrzegł. Ośmiolatek zmarszczył brwi, a po chwili pokiwał głową,
cały czas przyciskając opakowanie z samochodem do piersi, jakby
naprawdę uważał, że to jakiś skarb, który należy chronić.
–
Mhm, wczoraj – powiedział i wrócił do torby. Jego oczy znowu
dziwnie zabłysły, kiedy zobaczył klocki Jenga.
–
Będziesz szczerbaty i będziesz musiał jeść papkę dla dzieci –
nabijał się, udając, że nie widzi kolejnego napadu mieszaniny
radości i rozczulenia u Piotra. To już byłoby za dużo, cholera,
dzisiaj i tak już stanowczo przesadził, jeżeli chodziło o takie
łzawe momenty. Pieprzone święta, nie mógł zaprzeczyć, że coś
w nich było. Ta magia, którą dotychczas widział tylko w
telewizji, naprawdę istniała. Nawet jeżeli zjedli w ten dzień
całą masę śmieciowego żarcia, za co cera pewnie niedługo
odpłaci mu się ogromnymi pryszczami w strategicznych miejscach, to
i tak nie mógł narzekać. Ten głupi duch świąt, nad którym
rozckliwiają się wszystkie durnowate filmy świąteczne, faktycznie
gdzieś tam był. Może w krzywej, chińskiej choince, przez którą
cały pokój śmierdział plastikiem, albo w Gwiazdorze* z wyrobu
czekoladopodobnego, jaki dostał w prezencie od supermarketu za
zrobienie zakupów, ale chyba faktycznie jednak gdzieś skurczybyk gnił, bo
wieczór wydawał się o wiele lepszy niż wszystkie inne.
–
Zagramy? – zapytał Piotrek, a on tylko się uśmiechnął.
–
Obejrzyjmy Kevina do końca i wtedy zagramy, co? – zaproponował
kolejność, wychylając się po swój telefon. – Zrobię nam może
gorącą czekoladę, hm?
Nie
miał pojęcia, czy kiedykolwiek w życiu tak się cieszył, ale co
kilka minut porażał go tym swoim szczerbatym uśmiechem. A Aleks za
każdym razem zastanawiał się, czym ten dzieciak sobie zasłużył,
żeby mieć takich rodziców. Może i nie był obiektywny, w końcu
to jego brat, polubił go chyba od razu, poczuł tę dziwną, trudną
do opisania więź, jaka ich łączyła, i tak z dnia na dzień
postanowił mu trochę pomóc. Nawet jeśli z początku inaczej do
tego podchodził, wciąż pamiętał, jak bardzo nie chciał się
mieszać w te sprawy, ale...
Ale
Aleks wbrew pozorom był dość miękkim człowiekiem. Starał się
zachowywać do wszystkiego dystans, co jednak nie zawsze mu
wychodziło. Tak samo jak przez cały pieprzony dzień starał się
nie myśleć o Janku, to momentami po prostu nie potrafił. Chwila, w
której Jaś go od siebie odepchnął, wciąż go prześladowała.
A
oddawał pocałunek, idiota jeden, oddawał! Aleks był przekonany,
że chciał tego tak samo jak on! Pieprzony kutas, rozpieszczony
bachor, zmanierowana cipa, słał na niego całą litanię
przekleństw, kiedy odblokował telefon, żeby sprawdzić godzinę.
Od razu rzuciło mu się w oczy powiadomienie o trzech wiadomościach
tekstowych. Cholera, ludziom się przypomniało o wysyłaniu życzeń,
pomyślał z niechęcią i nacisnął na ikonkę koperty. „Nadawca:
Jaś”, przeczytał i aż na moment zamarł. Czego ten gówniarz od
niego chciał? Nie mając cierpliwości, żeby czekać dłużej,
drżącym palcem kliknął na SMS-a, by go przeczytać. Szybko
przeleciał wzrokiem po treści, a jego serce wcale nie zwalniało
bicia w klatce piersiowej; przez moment miał nawet wrażenie, że
chce mu ją rozerwać.
„Wesołych
świąt. Mam nadzieję, że prezent, który kupiłeś bratu, się
spodobał. Powiesz mi później, co to było. Tak w ogóle, to mam
dla ciebie podręcznik do nauki nut, dam ci go na próbie w
poniedziałek. Obyś miał wtedy znośny humor.”
Białecki
przeczytał tę wiadomość chyba ze trzy razy, zanim w pełni
dotarło do niego całkowite jej znaczenie. Nie wyglądało na to,
żeby był zły... Wręcz przeciwnie. Kurwa, co temu dzieciakowi
kluło się pod kopułą? Miał przecież faceta. No, chyba że dla
niego „raz skok w bok to nie zdrada”, zastanawiał się sam nie
wiedząc ile, gdy na ziemię, a dokładniej na podłogę (tak, tak,
czystą, Aleks wciąż nie przestawał być z tego dumny) mieszkania
ściągnął go głos Piotrka.
–
Skończyło się. Gramy? – zapytało dziecko, a on zamrugał.
–
Tak, tak. Gramy – odparł i odłożył telefon na bok. Nie miał
zamiaru teraz zaprzątać sobie tym głowy. Wszystko okaże się w
poniedziałek, stwierdził i zaczął ściągać folię
zabezpieczającą z opakowania gry.
_______________
*Gwiazdor – postać rozdająca prezenty w Wigilię, występuje głównie w okolicach Wielkopolski, Kujaw i Warmii, przyp. aut.
Przyjemny rozdział, głównie o relacji Aleksa z Piotrem, ale fajnie wplątałaś tu Janka. :) Naprawdę miło czyta się o opiekuńczym Aleksie.
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie jak Janek i Aleks będą zachowywać się przy następnym spotkaniu. Wydaje mi się, że Janek nie będzie tego rozpamiętywać, ale to się okaże.
Czekam, pozdrawiam i życzę weny!
No tak duch świąt czyni cuda:-)
OdpowiedzUsuńNadal czekam na jakieś pościgi i wybuchy ;_;
OdpowiedzUsuńAle sobie chyba poczekam. Ja świąt nie lubię, więc w sumie Aleksa trochę rozumiem.
Jasia zupełnie nie. Powoli zaczynam mu złorzeczyć. *Niech go piorun trzaśnie.*
Mojego biednego Aleksa tak dręczyć. Niedorzeczne.
~Basia
Za każdym razem mi miło, jak piszesz o Aleksie. To naprawdę fajne, że ktoś tak go lubi. ;)
UsuńMało coś komentarzy pod tym rozdziałem. W sumie się nie dziwię, bo zbyt wiele się nie działo, Janka też nie było. Mam nadzieję, że jest to cisza przed burzą i w następnym rozdziale powalisz nasz pościgami i wybuchami, o których wspomniała moja poprzedniczka. Nie mogę się już doczekać zespołowej próby. Sądzę, że Jasiek będzie się zachowywał tak, jakby nic się nie wydarzyło, żeby nie psuć ich relacji i żeby Aleks nie czuł się niezręcznie. Mogę się jednak założyć, że Białecki b ę d z i e czuł się niezręcznie i to on będzie osobą, której nie uda się zachować dystansu i opanowania. Pewnie w którymś momencie wyskoczy z czymś do Janka, albo się na niego rzuci xD Jezu, chcę już. Definitywnie będę cię nagabywać w tygodniu ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz, bo dał mi kopa i dopisałam trochę do siedemnastego rozdziału. :) Ostatnio naprawdę ciężko mi się pisze, więc cieszy mnie ten zastrzyk motywacji.
UsuńCzytanie opowiadań w odcinkach to czysta męka i droga przez piekło. Tak jest i w tym przypadku, kolejny odcinek tylko zaciemnił obraz sytuacji, rodzi się coraz więcej pytań, to co wcześniej wydawało się oczywiste teraz już takie nie jest. Rzeczywiście czeka nas jeszcze sporo odcinków (zgodnie z Twoją zapowiedzią Dream), cała sytuacja zamiast się klarować, jeszcze bardziej mętnieje.
OdpowiedzUsuńKim jest Bezimienny białowłosy z czarnymi brwiami. Co tego Nienazwanego łączy z Jaśkiem, kim jest dla Dominika (bo scenka ze sklepu nie wzięła się z sufitu przecież). Czy Farbowany jest tylko kumplem Jaśka a chłopakiem Dominika (sprzedawcy ze sklepu) - taka opcja jakoś najlepiej mi pasuje.
Jak potoczy się dalej układ sponsorski Aleksa? Przecież Krzysztof raczej nie będzie tatusiem dla Aleksa i Piotrka - takie rozwiązanie to raczej w bajkach a nie w realnym życiu, kochanek nie staje się synem.
O układzie Aleks - Maciej - Jaś już wcześniej pisałem i w tym temacie też nic nie drgnęło.
Jaś jest dalej białą plamą, o której nic konkretnego nie wiadomo (przepraszam doszła wiadomość, że umie grać na pianinie i ma je w domu), czy to pianino ma być niczym kolekcja znaczków - czyli lepem na Aleksa (chodźmy do mnie pooglądać znaczki -zamiast znaczków można wstawić dowolną rzecz - w tym przypadku pianino).
Pewny jestem tylko wzajemnej chemii pomiędzy Jaśkiem i Aleksem! Tak, działającą w obie strony - co do tego nie mam wątpliwości, chyba, że źle odczytałem niektóre ich reakcje w ostatnich odcinkach.
Aleks zaczyna się socjalizować - to pewnik na podstawie jego zachowania do Piotra (swoją drogą Piotr w przypadku tego dzieciaka brzmi zbyt poważnie, powinno być raczej Piotrek, czyli bardziej zdrobniale).
Czekam na kolejne odcinki, które zaczną czyścić sytuacje i wzajemne relacje postaci opowiadania - i to właśnie jest ta męka, o której pisałem na wstępie - kurczę może dam się wprowadzić w stan śpiączki farmakologicznej, żeby potem się obudzić i przeczytać całość jednym tchem oszczędzając sobie tym samym czekania na kolejne odcinki (to nie chodzi o ponaglanie autorki tylko o mają niecierpliwość).
Pozdrawiam, przepraszając za przydługie marudzenie!
Nie będę ukrywać - fakt, że miałbyś odpuścić sobie czytane rozdział po rozdziale smuci mnie, bo tym samym pozbawi mnie to cennego komentatora. ;) Ale rozumiem, sama nie lubię tak czekać w niepewności na rozwój wydarzeń i jak już coś czytam, to wolę, żeby tekst był zakończony.
UsuńJeżeli zaś chodzi o marudzenie - je także rozumiem. Rozdział był przejściowy, poświęcony tylko relacji braterskiej. Powoli jednak zacznę przechodzić do najważniejszej części. :)
Na marginesie dodam, że będę powracać do Twojego komentarza. Pewnie zabrzmię mało profesjonalnie, ale wypisałeś mi punkt po punkcie o czym muszę pamiętać, nim "Americana" dobiegnie do końca. Niby mam już ją rozplanowaną, ale często się po prostu o pewnych rzeczach zapomina.
Dlatego dziękuję bardzo za komentarz! :)
Pozdrawiam,
DW.
Marudzeniem nazwałem przydługi komentarz, sam odcinek bardzo mi się podobał, był niesamowicie ciepły i uczuciowy. Ostatnie odcinki pokazały jak zmienia się Aleks (wydaje mi się, że to bardzo ważne zmiany), z postawy czysto konsumpcyjnej (coś w stylu: mam wyjebane na wszystkich i wszystko, liczę się tylko ja), zaczyna dostrzegać innych wokół siebie i traktować ich w bardziej normalny sposób (Krzysztof, Piotr, a nawet Janek).
UsuńNie odpuszczę sobie czytania odcinek po odcinku, po prostu jestem zbyt uzależniony od tego opowiadania, żeby tak spokojnie czekać na koniec i dopiero wtedy przeczytać. Jest zbyt interesujące, żeby wytrzymać do końca bez wcześniejszego regularnego zaglądania.
Pozdrawiam
PS. Zobacz Dream jakiego Ci psikusa czytelnicy sprawili. 69% uważa, że jako pierwsze dokończone powinno być opowiadanie "Zostawić rzeczywistość), czyli uważa podobnie jak ja, co już kiedyś napisałem w komentarzu.
UsuńW takim razie bardzo się cieszę, że nie dasz rady doczekać do końca. :) Każdy taki komentarz jest dla mnie ogromnym zastrzykiem weny, dlatego mogę chyba odetchnąć z ulgą.
UsuńCo do Rzeczywistości, to właściwie podejrzewałam, że taki będzie wynik ankiety. Dużo osób zawieszenie tego opowiadania ma mi za złe, będę więc chyba musiała pomyśleć o powrocie do niego (albo przynajmniej o dopisaniu kilku rozdziałów zakańczających).
Czuję pewien niedosyt spowodowany tym, że mało było Jasia i ogólnie niewiele się działo. Mimo to urzekł mnie ten rozdział. To miłe poczytać jak Aleks się przekonuje do brata i Piotrek do niego i wgl jak fajnie spędzają ze sobą czas :)) Jestem mega ciekawa kolejnego rozdziału i tego jak chłopaki się zachowają :D Za każdym razem jak wchodzę i widzę nowy rozdział to tak mega się cieszę, naprawdę. To tak jakby taka chwila przyjemności ^^ Uwielbiam to opowiadanie o czym wspominam chyba za każdym razem jak komentuję xDD Czeka z ogromną niecierpliwością na kolejną notkę! Pozdrawiam!! Trzymaj się
OdpowiedzUsuńO rany, ale miło coś takiego przeczytać. :) Fajnie, że i "Americana" zaskarbiła sobie fanów, bo szczerze mówiąc ostatnio mam trochę wątpliwości, jeżeli chodzi o ten tekst. Mam tylko nadzieję że to faza przejściowa i mój zapał do opowiadania zaraz wróci. ;)
UsuńDziękuję bardzo za komentarz i pozdrawiam!