Rozdział 5. Behind closed doors.
Słyszałem tylko równomierny oddech mojej żony i denerwujące tykanie zegara. Przekręciłem się na plecy próbując znaleźć jakąś wygodną pozycję. Był środek nocy, a ja nie potrafiłem zasnąć. Przed oczami wciąż przewijały mi się sceny sprzed pięciu lat.
Jak bardzo chore by to nie było, to i tak zadowolony wspominałem tamte wydarzenia. Niestety, nie mogłem zaprzeczyć temu, że tamte chwile należały najlepszych (i najbardziej nienormalnych) chwil w moim życiu, bo byłem wtedy po prostu szczęśliwy.
Później, przez całe pięć lat, już nigdy przy nikim tak się nie czułem. Nawet przy Hanie, która zdawała się być jedynie czymś w rodzaju zastępstwa.
Podniosłem się na łokciach, spoglądając na elektroniczny, podświetlany zegarek, stojący na stoliku nocnym. Wskazywał on właśnie kilka minut po godzinie trzeciej w nocy. Westchnąłem ciężko, wiedząc, że i tak nie uda mi się już zasnąć. Odrzuciłem kołdrę na bok, siadając na skraju łóżka i wbijając puste spojrzenie w ścianę.
New Otani.
Podniosłem się, nie chcąc się nawet zastanawiać, czy moja decyzja, której nawet nie przemyślałem, nie jest czasem nienormalna.
Podszedłem do szafy, wyciągając z niej jakieś spodnie dżinsowe i czarną bluzę, szybko zakładając na siebie te ubrania. Zawiązałem jeszcze włosy w kitkę, wychodząc z sypialni, a po chwili również z domu.
Serce kołatało mi w piersi jak oszalałe. Coś podpowiedziało mi, żebym zawrócił, odpuścił sobie to wszystko i wrócił do żony. Żeby moje życie znów wyglądało tak jak wcześniej… Jak przed pojawieniem się Felixa na bankiecie. Jedno głupie wydarzenie, jedno głupie spotkanie, jedna głupia rozmowa w toalecie…
Wsiadłem do samochodu i odpaliłem go, przełykając ciężko ślinę. Zerknąłem jeszcze na swoje odbicie w lusterku, na podkrążone, zmęczone oczy. Na powoli pojawiające się zmarszczki na twarzy… Felix był młody, miał przed sobą praktycznie wszystko. A ja? A ja byłem trzydziestopięciolatkiem bez ambicji. Z dwójką dzieci na karku i żoną. Miałem już przecież ułożone życie, dlaczego więc, do cholery jasnej, wsiadłem do tego samochodu?
Mimo swoich przemyśleń, wyjechałem z podjazdu, obierając drogę do hotelu.
New Otani... Tam, gdzie się zatrzymał.
Co takiego niby miałbym mu powiedzieć? Co się powinno mówić w takich sytuacjach? Przepraszam?
Jechałem pustymi ulicami Osaki, starając się skupić na drodze i już się nad tym nie zastanawiać. Co będzie to będzie… W głowie jednak miałem mętlik, a spocone dłonie zaciskałem nerwowo na kierownicy, zacząłem rozważać decyzję zawrócenia.
I co wtedy?
Wrócę do mojego nudnego życia.
Do mojej nudnej pracy. Do udawania kogoś, kim nie jestem.
- Ty tchórzu – syknąłem w swoją stronę, spoglądając w lusterko, chcąc postawić siebie na nogi. Odetchnąłem ciężko, dojeżdżając wreszcie pod pokaźny budynek hotelu. Przejechałem pod uniesionym szlabanem, koło budki ochroniarza.
Mój oddech przyspieszył dwukrotnie, a ja nie mogłem się uspokoić. Zwilżyłem wargi, czując jak z nerwów ściska mi się gardło.
Zaparkowałem swój samochód koło innych, naprawdę drogich pojazdów. Nic dziwnego, w końcu ten hotel ma jakąś renomę. Wysiadłem z auta, zamykając za sobą drzwi i włączając alarm.
Nie było już odwrotu.
Chwiejnym krokiem ruszyłem do pokaźnych, szklanych drzwi, przekraczając próg i wchodząc do jasnego, ogromnego pomieszczenia. Podszedłem do lady, za którą siedział jakiś chłopak z dziewczyną w typowych dla pracowników hotelu ubraniach.
- Dobry wieczór – przywitał się promiennie, odrywając swój wzrok od płaskiego monitora komputera, jaki stał za ladą.
- Chciałbym skontaktować się z pewną osobą wynajmującą u państwa pokój – odparłem, opierając się o blat.
Co ja wyprawiam? Jeszcze mogę przecież wrócić…
- O takiej godzinie? – zdziwił się, unosząc wysoko brwi. Dziewczyna spojrzała na mnie krótko, nie wtrącając się jednak w rozmowę.
- To naprawę ważne. Mógłby pan wykonać telefon i… - zaciąłem się, przełykając cicho ślinę – i powiadomić tą osobę o mojej wizycie?
Recepcjonista skrzywił się, ale sięgnął po słuchawkę telefonu, wbijając we mnie oczekujące spojrzenie.
- Numer pokoju? – zapytał, na co ja bezradnie wzruszyłem ramionami.
- Nie znam – powiedziałem zgodnie z prawdą. – Ale nazywa się Kurosaki Felix – mruknąłem, na co chłopak potaknął, nachylając się do monitora komputera i szukając czegoś w systemie.
- Dwieście pięćdziesiąt sześć – szepnął do siebie, szybko wybierając numer. Poczekał dłuższą chwilę na nawiązanie połączenia, po czym uśmiechnął się szeroko i powiedział do słuchawki: - Dobry wieczór, przepraszam, że dzwonię o takiej porze, ale przyszedł tu jakiś pan i chciałby się z panem spotkać. Mówi, że to ważne – dodał jeszcze, wciąż uśmiechając się tak, jakby jego rozmówca mógł to zobaczyć. – Dobrze. Jeszcze raz przepraszam – powiedział usłużenie, rozłączając się. Wbiłem w niego oczekujące spojrzenie, zaczynając się denerwować. - Pokój dwieście pięćdziesiąt sześć, pierwsze piętro – szepnął, wskazując mi kierunek drogi.
Zacisnąłem wargi w wąską linię, potakując i ruszając powoli w tamtą stronę. Jeżeli wcześniej myślałem, że moje serce szybko bije, to teraz zachowywało się tak, jakbym przed chwilą pokonał maraton.
Zacisnąłem spocone dłonie w pięści, zatrzymując się przed drzwiami do pokoju Felixa.
Ponownie przełknąłem ślinę, długą chwilę zastanawiając się, co mam zrobić. Zapukać? A może odwrócić się i wyjść, udając, że nigdy tutaj nie przyjechałem? Jestem tchórzem.
Boję się stanąć z nim twarzą w twarz. Boję się… Przeprosić? Bo przecież należą mu się przeprosiny, prawda?
Uniosłem dłoń, ze złością się jej przyglądając. Drżała, a do tego była spocona.
- Tchórz – szepnąłem po raz kolejny. Zamknąłem oczy i zapukałem, wyczekując odpowiedzi. Nic, cisza. Przekląłem szpetnie pod nosem, ponawiając pukanie. Znów żadnej reakcji ze strony osoby zamieszkującej pokój.
Mam szansę.
Mam szansę, żeby się odwrócić i odejść, udając, że nigdy tu nie przyszedłem. Zostawić wszystko w takim stanie, w jakim jest.
Niestety drzwi się otworzyły, a przede mną stanął wysoki chłopak… Nie. To już nie był chłopak. Felix wyrósł, nabrał męskich rys twarzy, nie był tamtym szczupłym nastolatkiem, którego pamiętałem.
- Wujek Murai? – Usłyszałem ten jego mocny głos, na co mimowolnie przygryzłem wargę. Stał przede mną w samych bokserkach, najwidoczniej zupełnie tym się nie przejmując. Za to ja nie potrafiłem opanować przyśpieszonego bicia serca.
Uciekłem wzrokiem w bok, próbując w jakiś sposób odciąć się od tego wszystkiego.
Ty tchórzu.
- Cześć – mruknąłem. – Obudziłem cię? – Jakie to naiwne. Jakie to sztuczne. Jakie to głupie.
Zacisnąłem dłonie w pięści, nie wiedząc, co mógłbym teraz zrobić czy też powiedzieć. Bo co się mówi w takich sytuacjach? Czy to „przepraszam” wystarczy?
On jednak uśmiechnął się i gestem ręki zaprosił mnie do pokoju. Przełknąłem ślinę, przekraczając próg i kątem oka spoglądając na drzwi, które zamykały się jakby w zwolnionym tempie.
- Nic się nie stało – zapewnił, szczęśliwy.
Przytaknąłem, nie mówiąc już nic, zerknąłem tylko ukradkiem na duże, dwuosobowe, rozkopane łóżko.
- To... Dlaczego mnie odwiedziłeś? – zapytał niepewnie.
- Bo, jak byliśmy w toalecie, to mnie zaprosiłeś? – odpowiedziałem kpiąco, bo tak było łatwiej. Najlepiej było obrócić wszystko w drwinę, czasem tylko tak umiałem.
Jestem beznadziejny.
Zaśmiał się nieco nerwowo, siadając na łóżko.
- Ale nie o tej godzinie. – Jego wzrok powędrował na duży zegarek naścienny.
Przełknąłem ślinę, milcząc przez dłuższą chwilę. Mogłem nie przychodzić. Wiedziałem! Wiedziałem, że to głupi pomysł! Nie mogłem poczekać do rana? Aż tak mi się spieszyło, żeby zrywać się w środku nocy?
Odpowiedź była prosta – tak. Śpieszyło mi się jak cholera. Do niego.
- W takim razie przepraszam – warknąłem, odwracając się na pięcie i, zły na siebie, skierowałem się do drzwi.
Nagle jednak czyjeś szerokie ramiona objęły mnie w pasie, a czyjaś szeroka pierś przylgnęła do moich pleców.
Zamarłem, wciągając ze świstem powietrze w płuca, gdy usta Felixa znalazły się na moim karku.
Bałem się poruszyć, bo bałem się, że to wszystko zniknie. Bo to było nienormalne i nierzeczywiste, zupełnie jak sen.
Przymknąłem oczy, czując jak stres opada, a zastępuje go coś innego. Coś, czego nie potrafiłem określić. Było to połączenie spokoju, podniecenia, oczekiwania i radości. Od trzech lat nie zaznałem tego uczucia. Nie przy Hanie.
- Cieszę się – szepnął, drażniąc moją skórę na szyi swoim ciepłym oddechem. Przeszły mnie niekontrolowane dreszcze.
Tęskniłem. Tęskniłem za tym wszystkim. Tęskniłem za nim.
- Swoją drogą, ładnie wyglądasz w tej nowej fryzurze. – Jego dłoń złapała za nasadę mojej kitki, zsuwając gumkę z włosów.
- Wiesz, że to chore? – spytałem szeptem. W ogóle nie potrafiłem wydusić z siebie głośniejszych dźwięków. Głos jakby uwiązł mi w gardle.
Odwróciłem się w jego stronę i tak po prostu przytuliłem, obejmując go w pasie. Tak bardzo chciałbym, żeby ta chwila nigdy się nie kończyła.
Niech się nie kończy. Nie chcę wracać do domu. Nie chcę myśleć o tym, że to moja rodzina. Że jest synem mojego ukochanego braciszka i że zdeprawowałem go kilka lat temu, niszcząc mu ostatnie chwile dzieciństwa.
- Nikt nie musi o nas wiedzieć – odparł, uśmiechając się.
- Nie o to mi chodziło – mruknąłem jeszcze, po czym tak po prostu uniosłem się lekko, całując zachłannie jego usta.
I wtedy, wraz z dotykiem jego warg, wszystko prysło.
Nie było już wyrzutów sumienia.
Zdrowy rozsądek nie wchodził w grę.
- A o co? – odparł zduszonym głosem, gdy na chwilę odsunął się ode mnie.
Nawet nie wiem kiedy znaleźliśmy się na łóżku. Wszystko działo się tak szybko, a zarazem wolno, że już nie wiedziałem gdzie jestem. Wiedziałem jedynie z kim jestem.
- O to, że zawsze byłeś stroną pasywną, a teraz awansowałeś na aktywną – odpowiedziałem pierwsze, co wpadło mi do głowy, gdy jego dłonie błądziły po moim ciele, rozbierając mnie nieśpiesznie.
- Kiedyś trzeba. – Wciąż ciężko było mi uwierzyć, jak bardzo on się zmienił. Dorósł, a ja wciąż pozostawałem tym samym, zakompleksionym człowiekiem co kiedyś.
Braciszku... Czy jesteś na mnie zły? Tak bardzo kocham twojego syna.
Przypomina mi ciebie, ale jest zupełnie inny.
Położyłem głowę na jego ramieniu, tępo wpatrując się w duże okno, jakie znajdowało się naprzeciwko mnie.
Czar prysł. Tuż po głośnym spełnieniu odezwało się sumienie, a przecież czasem wydawało mi się, że go nie posiadam. W końcu zniszczyłem życie kobiecie, która nawet nie była tego świadoma.
- Mam dwójkę dzieci – powiedziałem, przerywając cieszę, jaka pomiędzy nami zapadła.
Zwilżyłem wargi, czekając na odpowiedź, która jednak nie chciała nadejść. Pomieszczenie wypełniło się nieznośnymi odgłosami zegara.
Chwila ta przedłużała się coraz bardziej i bardziej.
- Wiem – odparł w końcu, gładząc dłonią moje przedramię.
- Mam też żonę – dodałem, czując się tak, jakbym kopał sobie grób własnymi dłońmi.
- Wtedy… Pięć lat temu okłamałeś mnie i babcię. Nie dostałeś żadnej nowej pracy, nie musiałeś się przeprowadzać – powiedział nagle, z wyrzutem, ale mimo wszystko dalej mnie przytulał.
Przełknąłem ślinę, przymykając na chwilę powieki. Chciałem wtedy zniknąć. Tak po prostu.
- Chciałeś się mnie pozbyć – dopowiedział jeszcze, na co ja jęknąłem, zakrywając twarz dłonią. Przecież to nie było tak!
Podniosłem się szybko do siadu, czując, że muszę mu to wszystko wytłumaczyć. Nie mogę tego tak zostawić.
- Miałeś szesnaście lat! A ja trzydzieści! Dodatkowo jestem twoim wujkiem… – zacząłem wyjaśniać. – No i – westchnąłem – ta sytuacja do teraz niewiele się zmieniła. Jestem starym dziadem, a ty studentem – powiedziałem już ciszej.
Kątem oka dostrzegłem jak się uśmiecha, chociaż ja nie widziałem w tym nic zabawnego. Tak, ten uśmiech z pewnością zaliczał się do najpiękniejszych, jakie widziałem.
Usiadł naprzeciwko mnie w bardzo małej odległości, wciąż się uśmiechając, a ja nie potrafiłem oderwać wzroku od jego przystojnej twarzy.
- Nie wyglądasz na tego „starego dziada” – zaśmiał się, spoglądając mi głęboko w oczy. Serce jak zwykle zabiło mi szybciej. Kiedyś nabawię się przez niego zawału. – Kocham cię – szepnął, nachylając się nade mną i szybko mnie całując, po czym się odsunął. – Mi tam wyglądasz na dwadzieścia siedem lat. – Nie mogłem nie odpowiedzieć uśmiechem, który sam cisnął mi się na usta.
To było tak nierealne. Wciąż nie mogłem uwierzyć, że moje życie choć przez chwilę może być taką sielanką.
Nasza znajomość dalej się ciągnie.
Razem z Felixem przejąłem firmę po ojcu, co można uznać za pretekst do spędzania z nim więcej czasu.
Kocham go i wierzę, że on mnie też, chociaż mógłby mnie zostawić, bo nic go przy mnie nie trzyma. Mógłby znaleźć kogoś młodszego, z ambicjami i planami na przyszłość… Gdy mu to wypominam, mówi, że jestem głupi i że mnie nie zostawi.
Nie wierzę mu. Oczywiście, że mu nie wierzę. Jest młody, w każdej chwili może się rozmyślić, ale cieszę się z tego, co mam.
A Hana?
Hany nie ma, choć teoretycznie jest. Mogę się założyć, że ma kogoś innego na boku. Nie mam jej tego za złe. Oboje wiemy, że nasze małżeństwo jest tylko na papierze.
Braciszku... Jesteś zły? Kocham twojego syna. Kocham go tak samo jak ciebie. Chore prawda?
Kocham cię, braciszku.
Słyszałem tylko równomierny oddech mojej żony i denerwujące tykanie zegara. Przekręciłem się na plecy próbując znaleźć jakąś wygodną pozycję. Był środek nocy, a ja nie potrafiłem zasnąć. Przed oczami wciąż przewijały mi się sceny sprzed pięciu lat.
Jak bardzo chore by to nie było, to i tak zadowolony wspominałem tamte wydarzenia. Niestety, nie mogłem zaprzeczyć temu, że tamte chwile należały najlepszych (i najbardziej nienormalnych) chwil w moim życiu, bo byłem wtedy po prostu szczęśliwy.
Później, przez całe pięć lat, już nigdy przy nikim tak się nie czułem. Nawet przy Hanie, która zdawała się być jedynie czymś w rodzaju zastępstwa.
Podniosłem się na łokciach, spoglądając na elektroniczny, podświetlany zegarek, stojący na stoliku nocnym. Wskazywał on właśnie kilka minut po godzinie trzeciej w nocy. Westchnąłem ciężko, wiedząc, że i tak nie uda mi się już zasnąć. Odrzuciłem kołdrę na bok, siadając na skraju łóżka i wbijając puste spojrzenie w ścianę.
New Otani.
Podniosłem się, nie chcąc się nawet zastanawiać, czy moja decyzja, której nawet nie przemyślałem, nie jest czasem nienormalna.
Podszedłem do szafy, wyciągając z niej jakieś spodnie dżinsowe i czarną bluzę, szybko zakładając na siebie te ubrania. Zawiązałem jeszcze włosy w kitkę, wychodząc z sypialni, a po chwili również z domu.
Serce kołatało mi w piersi jak oszalałe. Coś podpowiedziało mi, żebym zawrócił, odpuścił sobie to wszystko i wrócił do żony. Żeby moje życie znów wyglądało tak jak wcześniej… Jak przed pojawieniem się Felixa na bankiecie. Jedno głupie wydarzenie, jedno głupie spotkanie, jedna głupia rozmowa w toalecie…
Wsiadłem do samochodu i odpaliłem go, przełykając ciężko ślinę. Zerknąłem jeszcze na swoje odbicie w lusterku, na podkrążone, zmęczone oczy. Na powoli pojawiające się zmarszczki na twarzy… Felix był młody, miał przed sobą praktycznie wszystko. A ja? A ja byłem trzydziestopięciolatkiem bez ambicji. Z dwójką dzieci na karku i żoną. Miałem już przecież ułożone życie, dlaczego więc, do cholery jasnej, wsiadłem do tego samochodu?
Mimo swoich przemyśleń, wyjechałem z podjazdu, obierając drogę do hotelu.
New Otani... Tam, gdzie się zatrzymał.
Co takiego niby miałbym mu powiedzieć? Co się powinno mówić w takich sytuacjach? Przepraszam?
Jechałem pustymi ulicami Osaki, starając się skupić na drodze i już się nad tym nie zastanawiać. Co będzie to będzie… W głowie jednak miałem mętlik, a spocone dłonie zaciskałem nerwowo na kierownicy, zacząłem rozważać decyzję zawrócenia.
I co wtedy?
Wrócę do mojego nudnego życia.
Do mojej nudnej pracy. Do udawania kogoś, kim nie jestem.
- Ty tchórzu – syknąłem w swoją stronę, spoglądając w lusterko, chcąc postawić siebie na nogi. Odetchnąłem ciężko, dojeżdżając wreszcie pod pokaźny budynek hotelu. Przejechałem pod uniesionym szlabanem, koło budki ochroniarza.
Mój oddech przyspieszył dwukrotnie, a ja nie mogłem się uspokoić. Zwilżyłem wargi, czując jak z nerwów ściska mi się gardło.
Zaparkowałem swój samochód koło innych, naprawdę drogich pojazdów. Nic dziwnego, w końcu ten hotel ma jakąś renomę. Wysiadłem z auta, zamykając za sobą drzwi i włączając alarm.
Nie było już odwrotu.
Chwiejnym krokiem ruszyłem do pokaźnych, szklanych drzwi, przekraczając próg i wchodząc do jasnego, ogromnego pomieszczenia. Podszedłem do lady, za którą siedział jakiś chłopak z dziewczyną w typowych dla pracowników hotelu ubraniach.
- Dobry wieczór – przywitał się promiennie, odrywając swój wzrok od płaskiego monitora komputera, jaki stał za ladą.
- Chciałbym skontaktować się z pewną osobą wynajmującą u państwa pokój – odparłem, opierając się o blat.
Co ja wyprawiam? Jeszcze mogę przecież wrócić…
- O takiej godzinie? – zdziwił się, unosząc wysoko brwi. Dziewczyna spojrzała na mnie krótko, nie wtrącając się jednak w rozmowę.
- To naprawę ważne. Mógłby pan wykonać telefon i… - zaciąłem się, przełykając cicho ślinę – i powiadomić tą osobę o mojej wizycie?
Recepcjonista skrzywił się, ale sięgnął po słuchawkę telefonu, wbijając we mnie oczekujące spojrzenie.
- Numer pokoju? – zapytał, na co ja bezradnie wzruszyłem ramionami.
- Nie znam – powiedziałem zgodnie z prawdą. – Ale nazywa się Kurosaki Felix – mruknąłem, na co chłopak potaknął, nachylając się do monitora komputera i szukając czegoś w systemie.
- Dwieście pięćdziesiąt sześć – szepnął do siebie, szybko wybierając numer. Poczekał dłuższą chwilę na nawiązanie połączenia, po czym uśmiechnął się szeroko i powiedział do słuchawki: - Dobry wieczór, przepraszam, że dzwonię o takiej porze, ale przyszedł tu jakiś pan i chciałby się z panem spotkać. Mówi, że to ważne – dodał jeszcze, wciąż uśmiechając się tak, jakby jego rozmówca mógł to zobaczyć. – Dobrze. Jeszcze raz przepraszam – powiedział usłużenie, rozłączając się. Wbiłem w niego oczekujące spojrzenie, zaczynając się denerwować. - Pokój dwieście pięćdziesiąt sześć, pierwsze piętro – szepnął, wskazując mi kierunek drogi.
Zacisnąłem wargi w wąską linię, potakując i ruszając powoli w tamtą stronę. Jeżeli wcześniej myślałem, że moje serce szybko bije, to teraz zachowywało się tak, jakbym przed chwilą pokonał maraton.
Zacisnąłem spocone dłonie w pięści, zatrzymując się przed drzwiami do pokoju Felixa.
Ponownie przełknąłem ślinę, długą chwilę zastanawiając się, co mam zrobić. Zapukać? A może odwrócić się i wyjść, udając, że nigdy tutaj nie przyjechałem? Jestem tchórzem.
Boję się stanąć z nim twarzą w twarz. Boję się… Przeprosić? Bo przecież należą mu się przeprosiny, prawda?
Uniosłem dłoń, ze złością się jej przyglądając. Drżała, a do tego była spocona.
- Tchórz – szepnąłem po raz kolejny. Zamknąłem oczy i zapukałem, wyczekując odpowiedzi. Nic, cisza. Przekląłem szpetnie pod nosem, ponawiając pukanie. Znów żadnej reakcji ze strony osoby zamieszkującej pokój.
Mam szansę.
Mam szansę, żeby się odwrócić i odejść, udając, że nigdy tu nie przyszedłem. Zostawić wszystko w takim stanie, w jakim jest.
Niestety drzwi się otworzyły, a przede mną stanął wysoki chłopak… Nie. To już nie był chłopak. Felix wyrósł, nabrał męskich rys twarzy, nie był tamtym szczupłym nastolatkiem, którego pamiętałem.
- Wujek Murai? – Usłyszałem ten jego mocny głos, na co mimowolnie przygryzłem wargę. Stał przede mną w samych bokserkach, najwidoczniej zupełnie tym się nie przejmując. Za to ja nie potrafiłem opanować przyśpieszonego bicia serca.
Uciekłem wzrokiem w bok, próbując w jakiś sposób odciąć się od tego wszystkiego.
Ty tchórzu.
- Cześć – mruknąłem. – Obudziłem cię? – Jakie to naiwne. Jakie to sztuczne. Jakie to głupie.
Zacisnąłem dłonie w pięści, nie wiedząc, co mógłbym teraz zrobić czy też powiedzieć. Bo co się mówi w takich sytuacjach? Czy to „przepraszam” wystarczy?
On jednak uśmiechnął się i gestem ręki zaprosił mnie do pokoju. Przełknąłem ślinę, przekraczając próg i kątem oka spoglądając na drzwi, które zamykały się jakby w zwolnionym tempie.
- Nic się nie stało – zapewnił, szczęśliwy.
Przytaknąłem, nie mówiąc już nic, zerknąłem tylko ukradkiem na duże, dwuosobowe, rozkopane łóżko.
- To... Dlaczego mnie odwiedziłeś? – zapytał niepewnie.
- Bo, jak byliśmy w toalecie, to mnie zaprosiłeś? – odpowiedziałem kpiąco, bo tak było łatwiej. Najlepiej było obrócić wszystko w drwinę, czasem tylko tak umiałem.
Jestem beznadziejny.
Zaśmiał się nieco nerwowo, siadając na łóżko.
- Ale nie o tej godzinie. – Jego wzrok powędrował na duży zegarek naścienny.
Przełknąłem ślinę, milcząc przez dłuższą chwilę. Mogłem nie przychodzić. Wiedziałem! Wiedziałem, że to głupi pomysł! Nie mogłem poczekać do rana? Aż tak mi się spieszyło, żeby zrywać się w środku nocy?
Odpowiedź była prosta – tak. Śpieszyło mi się jak cholera. Do niego.
- W takim razie przepraszam – warknąłem, odwracając się na pięcie i, zły na siebie, skierowałem się do drzwi.
Nagle jednak czyjeś szerokie ramiona objęły mnie w pasie, a czyjaś szeroka pierś przylgnęła do moich pleców.
Zamarłem, wciągając ze świstem powietrze w płuca, gdy usta Felixa znalazły się na moim karku.
Bałem się poruszyć, bo bałem się, że to wszystko zniknie. Bo to było nienormalne i nierzeczywiste, zupełnie jak sen.
Przymknąłem oczy, czując jak stres opada, a zastępuje go coś innego. Coś, czego nie potrafiłem określić. Było to połączenie spokoju, podniecenia, oczekiwania i radości. Od trzech lat nie zaznałem tego uczucia. Nie przy Hanie.
- Cieszę się – szepnął, drażniąc moją skórę na szyi swoim ciepłym oddechem. Przeszły mnie niekontrolowane dreszcze.
Tęskniłem. Tęskniłem za tym wszystkim. Tęskniłem za nim.
- Swoją drogą, ładnie wyglądasz w tej nowej fryzurze. – Jego dłoń złapała za nasadę mojej kitki, zsuwając gumkę z włosów.
- Wiesz, że to chore? – spytałem szeptem. W ogóle nie potrafiłem wydusić z siebie głośniejszych dźwięków. Głos jakby uwiązł mi w gardle.
Odwróciłem się w jego stronę i tak po prostu przytuliłem, obejmując go w pasie. Tak bardzo chciałbym, żeby ta chwila nigdy się nie kończyła.
Niech się nie kończy. Nie chcę wracać do domu. Nie chcę myśleć o tym, że to moja rodzina. Że jest synem mojego ukochanego braciszka i że zdeprawowałem go kilka lat temu, niszcząc mu ostatnie chwile dzieciństwa.
- Nikt nie musi o nas wiedzieć – odparł, uśmiechając się.
- Nie o to mi chodziło – mruknąłem jeszcze, po czym tak po prostu uniosłem się lekko, całując zachłannie jego usta.
I wtedy, wraz z dotykiem jego warg, wszystko prysło.
Nie było już wyrzutów sumienia.
Zdrowy rozsądek nie wchodził w grę.
- A o co? – odparł zduszonym głosem, gdy na chwilę odsunął się ode mnie.
Nawet nie wiem kiedy znaleźliśmy się na łóżku. Wszystko działo się tak szybko, a zarazem wolno, że już nie wiedziałem gdzie jestem. Wiedziałem jedynie z kim jestem.
- O to, że zawsze byłeś stroną pasywną, a teraz awansowałeś na aktywną – odpowiedziałem pierwsze, co wpadło mi do głowy, gdy jego dłonie błądziły po moim ciele, rozbierając mnie nieśpiesznie.
- Kiedyś trzeba. – Wciąż ciężko było mi uwierzyć, jak bardzo on się zmienił. Dorósł, a ja wciąż pozostawałem tym samym, zakompleksionym człowiekiem co kiedyś.
Braciszku... Czy jesteś na mnie zły? Tak bardzo kocham twojego syna.
Przypomina mi ciebie, ale jest zupełnie inny.
Położyłem głowę na jego ramieniu, tępo wpatrując się w duże okno, jakie znajdowało się naprzeciwko mnie.
Czar prysł. Tuż po głośnym spełnieniu odezwało się sumienie, a przecież czasem wydawało mi się, że go nie posiadam. W końcu zniszczyłem życie kobiecie, która nawet nie była tego świadoma.
- Mam dwójkę dzieci – powiedziałem, przerywając cieszę, jaka pomiędzy nami zapadła.
Zwilżyłem wargi, czekając na odpowiedź, która jednak nie chciała nadejść. Pomieszczenie wypełniło się nieznośnymi odgłosami zegara.
Chwila ta przedłużała się coraz bardziej i bardziej.
- Wiem – odparł w końcu, gładząc dłonią moje przedramię.
- Mam też żonę – dodałem, czując się tak, jakbym kopał sobie grób własnymi dłońmi.
- Wtedy… Pięć lat temu okłamałeś mnie i babcię. Nie dostałeś żadnej nowej pracy, nie musiałeś się przeprowadzać – powiedział nagle, z wyrzutem, ale mimo wszystko dalej mnie przytulał.
Przełknąłem ślinę, przymykając na chwilę powieki. Chciałem wtedy zniknąć. Tak po prostu.
- Chciałeś się mnie pozbyć – dopowiedział jeszcze, na co ja jęknąłem, zakrywając twarz dłonią. Przecież to nie było tak!
Podniosłem się szybko do siadu, czując, że muszę mu to wszystko wytłumaczyć. Nie mogę tego tak zostawić.
- Miałeś szesnaście lat! A ja trzydzieści! Dodatkowo jestem twoim wujkiem… – zacząłem wyjaśniać. – No i – westchnąłem – ta sytuacja do teraz niewiele się zmieniła. Jestem starym dziadem, a ty studentem – powiedziałem już ciszej.
Kątem oka dostrzegłem jak się uśmiecha, chociaż ja nie widziałem w tym nic zabawnego. Tak, ten uśmiech z pewnością zaliczał się do najpiękniejszych, jakie widziałem.
Usiadł naprzeciwko mnie w bardzo małej odległości, wciąż się uśmiechając, a ja nie potrafiłem oderwać wzroku od jego przystojnej twarzy.
- Nie wyglądasz na tego „starego dziada” – zaśmiał się, spoglądając mi głęboko w oczy. Serce jak zwykle zabiło mi szybciej. Kiedyś nabawię się przez niego zawału. – Kocham cię – szepnął, nachylając się nade mną i szybko mnie całując, po czym się odsunął. – Mi tam wyglądasz na dwadzieścia siedem lat. – Nie mogłem nie odpowiedzieć uśmiechem, który sam cisnął mi się na usta.
To było tak nierealne. Wciąż nie mogłem uwierzyć, że moje życie choć przez chwilę może być taką sielanką.
Nasza znajomość dalej się ciągnie.
Razem z Felixem przejąłem firmę po ojcu, co można uznać za pretekst do spędzania z nim więcej czasu.
Kocham go i wierzę, że on mnie też, chociaż mógłby mnie zostawić, bo nic go przy mnie nie trzyma. Mógłby znaleźć kogoś młodszego, z ambicjami i planami na przyszłość… Gdy mu to wypominam, mówi, że jestem głupi i że mnie nie zostawi.
Nie wierzę mu. Oczywiście, że mu nie wierzę. Jest młody, w każdej chwili może się rozmyślić, ale cieszę się z tego, co mam.
A Hana?
Hany nie ma, choć teoretycznie jest. Mogę się założyć, że ma kogoś innego na boku. Nie mam jej tego za złe. Oboje wiemy, że nasze małżeństwo jest tylko na papierze.
Braciszku... Jesteś zły? Kocham twojego syna. Kocham go tak samo jak ciebie. Chore prawda?
Kocham cię, braciszku.
***
Niebetowane.
No i w końcu jest, chciałoby się powiedzieć. Wreszcie udało mi się poprawić ten ostatni rozdział i szczerze mówiąc jestem z siebie dumna, że się do tego zabrałam. Mam nadzieję, że się podobało :)
Ktoś z Was zauważył, że Murai z charakteru jest podobny do Rafała?
BL powstało o wiele wcześniej od Słońca. Jakiś rok, a może nawet więcej, więc jest bardzo dużo elementów wspólnych, bo starałam się wyciągnąć z BL to, co wydawało mi się najciekawsze.
Jedno opowiadanie do odhaczenia. Pozostały mi jeszcze tylko cztery teksty. Damy radę! :D
Kiedyś na pewno.
Kompletnie zapomniałam o tym opowiadaniu i nie wiem czemu na początku myślałam, że to Słońce xD ale długość włosów mi się nie zgadzała bohatera do tej Rafała i pisanie w pierwszej osobie. Ale szybko przypomniałam sobie co to za opowiadanie ;)
OdpowiedzUsuńByło uroczo, chociaż jakoś tak nie pasuje mi to na zakończenie xD Jakiś niedosyt mam ale może to dlatego, że koniec tego opowiadania wyszedł tak późno.
Ale przynajmniej masz spokój , chociaż Twoje słowa na końcu zabrzmiały jakbyś chciała skończyć jeszcze 4 opowiadania i koniec z pisaniem xD Pewnie przesadzam ;D
Kohaku, koniec był taki, jak w "oryginale". Pozmieniałam tylko co nieco, żeby było stylistycznie.
UsuńNo i nie zamierzam kończyć z pisaniem ;D. Po prostu zdałam sobie sprawę, że znowu popełniłam ten sam błąd, co na starym blogu. Zabrałam się za dużą ilość tekstów... No ale cóż. ZRz niedługo też sobie odleci, przynajmniej na chwilę, KzB ciężko mi jest traktować jako opowiadanie, więc zostało jeszcze tylko Słońce i Wilczy. Jakoś to będzie. Jeszcze nie jest aż tak tragicznie z tą ilością tekstów.
Nie za bardzo lubię zakończenia opowiadań, bo często trochę rozczarowują. Szczerze mówiąc - tutaj też się minimalnie zawiodłam, bo koniec był taki... klasyczny. Nie chodzi o to, że zły, tylko po prostu nie było w nim nic wyjątkowego.
OdpowiedzUsuńOch, nasze wspaniałe "Piękne Kłamstwo". Co do tego "piękne" to się w całości zgadzam, a nawet ponad całość. Baaaardzo się cieszę z tego rozdziału. Ale koniec był do przewidzenia już po tym jak nastała chwila "odwiedzin w hotelu". Oczywiście przepraszam iż to piszę bo nie mam prawa narzekać, sama powinnam coś stworzyć i to dałoby mi pełne pole do marudzenia. Zakończenie... happy end. Któż ich nie lubi? Bo ja uwielbiam szczerze powiedziawszy. Mimo wszystko (mimo tego że nie powinnam marudzić również) czuję niedosyt. Moja głowa krzyczy "więcej" i prawdopodobnie gdzieś tam w odmętach jaźni się ślini niczym piszcząca yaoistka, ale to się wytnie. Nie? Jak to nie? No trudno... nie będzie wycinania. Już i tak się rozpisałam. Przyszło mi teraz tylko życzyć weny i pozdrowić.
OdpowiedzUsuń~A..a
Ależ masz pełne prawo marudzić! Ja się nie "focham" jak się komuś coś nie podoba :) Wyrażaj swoje zdanie, najwyżej później odpowiem Ci, co miałam w zamiarze, bądź czego nie miałam. Co do pięknego... Cóż. Dla mnie ten tekst jest, bo jest. Uważam go za najlepszy z moich starych tekstów, dlatego poświęciłam mu trochę czasu i poprawiłam. Nie jest on najlepszy, to muszę przyznać. Teraz jak na niego patrzę, to wiele rzeczy bym zmieniła, ale mi się po prostu nie chce. Bo mam Słońce. Marny argument, ale jakiś zawsze ;)
UsuńPiękne kłamstwo jest takim "przedsmakiem" do Słońca, przynajmniej ja tak to widzę.
Trudno mi wyrazić zdanie na temat tego opowiadania. Złe nie było, ale... Było wiele elementów które mi tu nie pasowały. Tak jak pisałam wcześniej, nie darzę wielką sympatią naszego Muraia czyli bohatera głównego. Tchórz i nic więcej. Postać Feliksa wyobrażam sobie zupełnie inaczej niż jest opisana, no ale... Ale cieszę sie, że w tej pracy nie zauważyłam błędów. Dosyć szybko się czytało. Sądzę, że jeszcze jakieś twoje inne opowiadanie, chociaż nie sądzę, żeby dużo różniło się od tego, no ale mogę się mylić. Pozdrawiam serdecznie. Yuu
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie jest stare. Właściwie jest jednym z moich pierwszych, mam do niego sentyment. Zostało tylko poprawione.
UsuńTrafiłam pierwszy raz na twojego bloga. Twoje opowiadanie bardzo mi się podobało.Oddałaś wspaniale uczucia bohaterów, chociaż żałuje,że nie opisałaś dokładne jak Felix i Muraia się do siebie zbliżyli. Jak na początku powstało to co ich połączyło. Uwielbiam takie opowiadania. Zakończenie bardzo mi się podobało. Muraia tym razem nie stchórzył, ale spróbował być z Felixem. Może i ma rację, że młody chłopak kiedyś go opuści, ale chwil spędzonych z nim na pewno nie zapomni. Naprawdę masz talent.
OdpowiedzUsuń