Niebetowane. Czujcie się ostrzeżeni, bo chyba takie będę Wam teraz wrzucać.
Nocą wszystkie koty są czarne
Kostka
całe szczęście nie była zwichnięta, więc jak się szybko
okazało – Andrzej narobił dymu w recepcji o nic. Mimo wszystko
gdyby nie on, siedzieliby pewnie parę godzin w poczekalni, a Teodor
walczyłby z narastającym bólem. Co jak co, ale zawsze był dość
wrażliwy na takie sprawy i odkąd pamiętał, źle znosił wszystko,
co sprawiało dyskomfort fizyczny. Nawet siniaków nabawiał się
zaskakująco łatwo, wystarczyło tylko, że lekko się uderzył, no
i proszę, krwiak na pół kończyny. Wizytę w szpitalu wytrwał
jednak całkiem dzielnie, ani przez moment nie narzekając, a gdy
mógł wreszcie wrócić do mieszkania, odetchnął z ulgą.
–
Skombinuję ci kule – powiedział Rafał poważnie, gdy już
siedzieli w taksówce i jechali w stronę mieszkania Teodora.
– Ale
masz zajebiście. Dostałeś zwolnienie z zajęć – stwierdził
zazdrośnie Andrzej.
–
Jakbyś ty teraz cokolwiek robił – wtrącił zaraz Rafał.
–
Jutro mam rozmowę – prychnął niczym urażona caryca Katarzyna. –
Tak więc się łaskawie odpieprz.
Teodor
uśmiechnął się pod nosem i oparł głowę o zimną taflę szyby.
Pomyślał jeszcze, że tak właściwie wcale nie przeszkadzało mu
to ich dogryzanie sobie nawzajem. Drobne kłótnie tego typu miały
swój charakterystyczny urok. Rafał, który nigdy nie pozwalał
sobie w kaszę dmuchać, i Andrzej uwielbiający wyznaczać własne
granice – nie pasowali do siebie, a jednak wyglądało na to, że
potrafili się dogadać. Odnaleźli swój własny konsensus i chociaż
Andrzej nie raz wyraźnie go naruszał swoim narcyzmem, Rafał był
naprawdę bardzo cierpliwy.
Nawet
nie wiedział kiedy, a jego powieki zrobiły się nagle niesamowicie
ciężkie. Na zewnątrz dawno już zapadł zmrok, a krakowskie,
rozświetlone żółtym światłem widoki, zaczęły go usypiać.
Zasnął, nawet nie wiedząc kiedy, zmożony nie tylko wydarzeniami,
ale również lekami przeciwbólowymi. To zdecydowanie był dla niego
ciężki dzień.
***
–
A-ale jak to tak... ż-że zmu-zmusiła? – wydusił Teodor, patrząc
na Andrzeja z niedowierzaniem wypisanym na twarzy, za nic nie
potrafiąc pojąć jego sytuacji. Andrzej w odpowiedzi najpierw
westchnął ciężko, a później pomachał mu paczką cheetosów
serowych pod nosem. Teodor tylko spojrzał na nie dość
podejrzliwie, jakby miały zaraz wyskoczyć i go zaatakować, po czym
pokręcił głową, odmawiając z wielkim bólem serca. Od paru dni
był na diecie, więc nie chciał tego zaprzepaścić jakimiś
głupimi chrupkami.
– No
normalnie! – prychnął Andrzej, zacietrzewiając się. Ze złości
wcisnął rękę do paczki i wyciągnął całą garść cheetosów.
– Powiedziała, że jestem aspołeczny! I że nie ma opcji, jadę,
kurwa mać – przekleństwo wybełkotał już z ustami pełnymi
kukurydzianej przekąski.
–
P-p-powiedz jej, ż... – zaczął Teodor, ale nie musiał nawet
kończyć. Tak to już w tej ich znajomości było, że jakimś cudem
Wroński zawsze wiedział o czym jego przyjaciel chce powiedzieć.
–
Myślisz, że nie próbowałem? – Machnął dłonią umorusaną w
serowych okruszkach chrupek. – Groziłem nawet, że na Syberię
spieprzę. Nie przejęła się, taka to matka.
Teodor
zwilżył wargi. Nie wyobrażał sobie sytuacji, w której mama
zmuszałaby go do czegokolwiek. Zawsze ze sobą rozmawiali i chociaż
rozmowy nie były najłatwiejsze dla Teodora z jasnych względów, to
nigdy się przed nią nie krępował. Była jego mamą... Do czasu
poznania Andrzeja, jedyną osobą, której nigdy się nie wstydził.
Nawet nie wiedział kiedy, a Wroński już dołączył do tego
niezwykle wąskiego grona osób, przed którymi Teodor mógłby
wystękiwać hymn Sri-Lanki, a i tak nie byłoby mu głupio... nawet
jeśli hymnu Sri-Lanki nigdy nie słyszał, ba – nie wiedział
nawet, czy takowy istnieje.
–
Musisz jechać ze mną – powiedział poważnie, patrząc na Teodora
swoimi niebieskimi, pokreślonymi czarną kredką oczami. – Musisz.
Ja przecież nie dam rady tam wytrwać sam!
Teodor
aż na moment zmarł, żeby zaraz szybko potrząsnąć głową.
–
Nie.
–
Stary, no musisz – jęknął Andrzej, wbijając w niego błagalne
spojrzenie. – Przecież ja tam umrę z tymi idiotami! A jak
będziemy razem, to jakoś wytrwamy te dwa dni – sapnął i
otrzepał ręce z okruszków po chrupkach, które pochłonął w
zatrważającym tempie. – Już gadałem z Oskarem, mógłby być z
nami w pokoju. No weź, no. – Teodorowi aż zrobiło się goręcej,
kiedy Andrzej zrobił tak proszącą minę, że aż nie wiedział,
jak mógłby jej odmówić. Nigdy jednak nie jeździł na wycieczki
klasowe, omijał je szerokim łukiem, woląc już iść do szkoły na
lekcje, niż spędzać z klasą (i tym samym z Rafałem) cały dzień
czy dwa.
– No
n-nie w-wiem – wybąkał.
–
Przecież będziemy razem, hm? – Andrzej nagle objął go i
przyciągnął do siebie blisko. – Serio, nie zostawię cię
przecież z tymi debilami. To ja cię proszę, żebyś pojechał ze
mną, bo serio, jakbym miał jechać sam, to chyba skończyłbym w
psychiatryku.
Teodor
zwilżył wargi, odwracając spojrzenie na bok. Spanie z Andrzejem w
tym samym pokoju i spędzenie z nim dwóch dni wcale nie było złą
opcją, nawet jeśli dookoła mieliby być jego niezbyt lubiani
koledzy z klasy. Ważne, że miałby Andrzeja, któremu nie potrafił
odmówić.
–
N-no... o-okej.
–
Więc pojechałbyś? – zapytał, a jego twarz rozpromieniła się
uśmiechem. Teodor patrzył na nią, czując, że zaczyna się mocno
rumienić. Nie odpowiedział, kiwnął tylko głową i odwrócił
wzrok, marząc, żeby Andrzej objął go jeszcze raz. I jeszcze raz.
I żeby już w ogóle nigdy nie puszczał. – Jezu, jesteś
zajebisty – powiedział i tak jak Teodor miał nadzieję, że
zrobi, ponownie przytulił go po przyjacielsku, żeby po chwili
potargać jeszcze jego włosy. – Świetny z ciebie kumpel.
Teodor
uśmiechnął się. Serce zabiło mu mocniej, kiedy popatrzył w
roziskrzone oczy Andrzeja.
–
A-ale n-nie zos-zostawiaj mnie t-tam – wystękał jeszcze.
– No
pewnie, że cię nie zostawię, idioto. Jakoś wytrwamy te dwa dni.
Może nawet będzie fajnie, hm?
***
– Teo
– usłyszał ściszony głos i lekkie targanie za ramię. Uchylił
powieki i popatrzył na Andrzeja, którego twarz znajdowała się
bardzo, bardzo blisko jego twarzy. – Rafał musi cię wynieść.
Nie śpij, księżniczko – zażartował, ale ku zdziwieniu Teodora,
nie w swój chamski, prześmiewczy sposób. Ton Andrzeja był prędzej
przepełniony pobłażliwością, nie kpiną. Popatrzył w te jego
duże oczy, które przez przytłumione światło pobliskiej lampy
nabrały piwnej barwy, ale nie do końca rozbudzony umysł Teodora
wciąż widział je jako błękitne. Nim jednak zdążył cokolwiek
zrobić, Andrzej już się odsunął, ustępując miejsca Rafałowi.
Ten bez słowa wyciągnął Teodora z samochodu i tak jak zrobił to
wcześniej, gdy dopiero szli do szpitala, tak i teraz uniósł go,
żeby zaraz skierować się w stronę klatki. Andrzej otworzył drzwi
(Teodor nawet nie myślał, skąd wziął klucze, na takie
skomplikowane akcje jego mózg był zbyt zaspany), wpuszczając ich
do środka.
Największe
wyzwanie stanowiły schody. Teodor słyszał tuż przy uchu
przyspieszony oddech Rafała. Rzepa, choć wyraźnie był
wysportowany, mocno się zmęczył. Nic więc dziwnego, że Teodor
poczuł się dość niezręcznie – wcale nie był księżniczką,
jak przed chwilą nazwał go Andrzej. Mógł iść... jakoś.
–
Postaw mnie, dojdę – zaoponował, nie chcąc być dla Rafała
kłopotem. I chociaż powinien pomyśleć raczej coś w stylu: „skoro
tak mnie tyrałeś w gimnazjum, to teraz mnie noś”, w tamtym
momencie nie dość, że był zbyt zaspany, to jeszcze naprawdę nie
chciał Rafałowi ciążyć... dosłownie. Miał wrażenie, że i tak
Rzepa i Wroński dużo już dzisiaj dla niego zrobili, dojść do
mieszkania mógłby już sam. Dodatkowo dochodziły mocno
zakorzenione w Teodorze kompleksy z gimnazjum. Obojętnie jak chudy
by teraz nie był, myśl, że ktoś miałby go cały czas dźwigać,
sprawiała mocny dyskomfort.
– Daj
spokój – sapnął Rafał, wyraźnie zmęczony targaniem Teodora. –
Wcale nie jesteś taki ciężki – dodał, ale Teodor jakoś nie
mógł w to uwierzyć. Chociaż nie jadł dużo i utrzymywał wagę
od kilku lat, to mimo wszystko wciąż był facetem. Chudym facetem,
co prawda (no, może nie tak chudym jak Andrzej), ale jednak, więc
na pewno wcale nie był taki lekki jak twierdził Rafał. – Jutro
po pracy podrzucę ci te kule – powiedział, gdy już znaleźli się
na odpowiednim piętrze, a Andrzej zabrał się za otwieranie drzwi.
–
Mhm, dzięki – burknął Teodor pod nosem, z ulgą przyjmując
odstawienie go na podłogę. Przytrzymał się ściany, czekając aż
Andrzej otworzy drzwi i co chwilę popatrując na stojącego tuż
obok Rafała.
Co miał
po tym wszystkim o nim myśleć? Tak po prostu wymazać złe
wspomnienia z gimnazjum i dać Rafałowi czystą kartę? Czy w ogóle
mógłby zapomnieć? Od zawsze był dość pamiętliwy, przeszłość
ciągle wpływała na jego teraźniejszość, chociaż próbował z
tym walczyć. Rafał jednak... chyba wcale nie był taki zły.
W tym
momencie spojrzenie Rafała wylądowało na nim, przyłapując
Teodora na przyglądaniu mu się. Kamiński automatycznie
poczerwieniał, odwracając szybko spojrzenie. Przez chwilę
zapomniał nawet jak się oddycha, chociaż przecież nie zrobił nic
złego, ludzie po to mają oczy, żeby patrzeć!
– Jak
coś, to dzwońcie – powiedział Rafał, gdy Andrzej już wszedł
do mieszkania i złapał Teodora, pomagając mu utrzymać się w
pionie. Przez to wszystko, tę troskę Wrońskiego i Rzepy, czuł się
niczym prawdziwy inwalida, ale nie chciał już jakoś specjalnie
oponować. Jedyne o czym dzisiaj marzył, to łóżko i sen.
– To
tylko skręcona kostka – przypomniał Teodor, chcąc podkreślić,
że wcale nie miał połamanego kręgosłupa, żeby wszyscy tak nad
nim skakali.
–
Jasne. – Uśmiechnął się lekko i nagle, chociaż Teodorowi nigdy
nie podobała się twarz Rafała, teraz odnalazł w niej coś, co
przyciągnęło wzrok. Ładnie wykrojone usta i świńskie oczka
kiedyś były po prostu odpychające, jednak teraz wydały się
całkiem uroczym połączeniem. – To cześć – powiedział,
odwrócił się i zbiegł ze schodów, znikając Andrzejowi i
Teodorowi z zasięgu wzroku.
– No
to byłoby na tyle – zamruczał Andrzej, zamykając drzwi. –
Kąpiel i spać, co? Padam z nóg.
Teodor
uśmiechnął się i kiwnął głową, czując się... dziwnie. Bo
przecież normalnie tylko wyczekiwałby chwili, żeby znaleźć się
z Andrzejem sam na sam, a teraz nagle zabrakło mu jeszcze tej
trzeciej osoby.
– Ja
też – odpowiedział, ściągając kurtkę.
– Ale
wcześniej kolacja – przypomniał sobie Andrzej. – Lekarz mówił,
że masz brać przeciwbólowe po jedzeniu, nie?
Teodor
stęknął. Przecież jak będzie jeść kolacje, to przy swojej
ograniczonej aktywności ruchowej na pewno przytyje!
–
Odpuszczę sobie chyba. Nic się nie stanie.
–
Pieprzysz. Idź do pokoju, a ja zrobię coś do żarcia –
powiedział takim tonem, że Teodor nawet nie próbował już
zaprzeczać. Komu jak komu, ale Andrzejowi nigdy nie potrafił
odmówić.
***
– Na
pewno-na pewno? – zapytał poważnie Andrzej, śledząc Teodora
przemieszczającego się od biurka do łóżka.
– No
na pewno. Wczoraj nie poszedłem na zajęcia, nie mogę sobie tak ich
odpuszczać – odpowiedział, opadając wreszcie ciężko na
materac, cały czas profilaktycznie trzymając zabandażowaną nogę
w górze. – Zresztą, jak mnie tam z tym widzisz? – Ruchem głowy
wskazał na swoją skręconą kostkę.
– To
tylko domówka. – Odwrócił się przodem do dużego lustra w
szafie. Wygładził czarną koszulkę, żeby zaraz sięgnąć do
farbowanych na czarno włosów. – Rafał by cię gdzieś tam
usadził, a jakbyś go ładnie poprosił, to może i nawet do kibla
by z tobą poszedł – dodał z szerokim, złośliwym uśmiechem,
wywołując u Teodora reakcję natychmiastową – zapowietrzenie i
mocny rumieniec na twarzy.
–
N-nie, ja chyba...
– Oj,
żartuję. Przecież ty go nienawidzisz, nie? – zapytał z przekorą
w głosie, a Teodor miał już ochotę zapaść się pod łóżko.
Chrząknął i popatrzył na notatki, które chwilę temu wydrukował.
Jakby nigdy nic (no bo przecież nic się nie stało!), zaczął je
przeglądać.
–
Dokładnie tak jest – odpowiedział, starając się nie
zastanawiać, dlaczego Andrzej zaczął ten temat. Coś zauważył...?
Zresztą, co tu było do zauważenia? Nic się nie działo,
absolutnie nic, Teodor wciąż tak samo mocno tkwił po uszy w
zauroczeniu do Andrzeja, przez cały czas ledwo mogąc znieść jego
nagie eskapady po mieszkaniu.
–
Dobra, to uciekam. Szkoda, że nie chcesz iść. Boguś cię
zapraszał – powiedział jeszcze, wciąż zerkając ukradkiem w
stronę lustra, jakby nie mógł się na siebie napatrzeć. – Wrócę
jakoś szybciej, żeby cię nie budzić.
–
Nie, spoko, chciałem sobie na wieczór pooglądać Misfits i tak.
Chociaż tyle zrobię dla języka i akcentu – zamruczał pod nosem,
nie mając zamiaru nawiązywać do tematu Rafała.
–
Mi-co? – Andrzej popatrzył na niego głupio.
–
Serial taki. Brytyjski – wyjaśnił.
–
Okej... Kota ci jeszcze brakuje – zawyrokował Andrzej, popatrując
na Teodora krytycznie.
–
Wystarczysz mi ty – odciął zaraz Teodor. – Stylem życia się
od kota nie różnisz – dodał, nie potrafiąc powstrzymać
szerokiego uśmiechu.
– Za
dużo czasu spędzasz z Rafałem – oznajmił Andrzej krzywiąc się
jeszcze, ale zaraz załagodził to wzruszeniem ramion. – Dobra, jak
chcesz. Będę leciał, bo i tak jestem spóźniony. – Złapał za
swoją ramoneskę, machnął jeszcze do Teodora i tyle go było
widać. Kamiński westchnął tylko ciężko, gdy usłyszał trzask
drzwi. W mieszkaniu momentalnie zapadła przytłaczająca cisza,
która nigdy nie miała miejsca, gdy Andrzej był w pobliżu. Nawet
nie musiał nic mówić, a pokój Teodora i tak cały kipiał jego
obecnością. Naprawdę nie wyobrażał już sobie momentu, kiedy
Andrzej zdecyduje zabrać swoje manatki, zwinąć materac z podłogi
i odejść na swoje. Każdy pewnie byłby już dawno zmęczony
ciągłym towarzystwem w swoich czterech ścianach, ale nie Teodor,
bo przecież tu chodziło o Andrzeja.
Tak jak
powiedział Wrońskiemu – resztę wieczoru rzeczywiście oglądał
serial. Nie miał już siły na naukę, a pochłaniając seriale
wcale nie czuł, że tak zupełnie nic nie robi – no bo przecież
robił, nie? Miał styczność z językiem, akcentem – nic, tylko
oglądać i wmawiać sobie, że nie marnował czasu. Koło pierwszej
w nocy poddał się całkowicie. Zmęczenie wzięło nad nim górę,
a kiedy wyłączył laptopa, w pomieszczeniu zapadła ciemność,
uderzyło w niego, uczucie, że czegoś – kogoś – naprawdę tu
brakowało. Jednego, może nie stałego, ale zapewne wypełniającego
pokój elementu, który nieraz doprowadzał go do palpitacji serca.
Odruchowo popatrzył na niknące w ciemności zarysy pustego
materaca, żeby zaraz przewrócić się na drugi bok, przodem do
ściany. Sięgnął jeszcze po telefon, chwilę patrzył na
wyświetlacz, aż wreszcie zabrał się za pisanie wiadomości.
„Drzwi
otwarte. Nie tłucz się za bardzo, Bartek już dawno śpi” –
napisał i zaraz wysłał Andrzejowi, żeby zaraz odłożyć komórkę,
przekręcić się na wznak i spróbować zasnąć. Niestety, tę
próbę udaremnił mu telefon, który zabrzęczał wyjątkowo głośno
na te nocnej ciszy, rozjaśniając mrok jaskrawym blaskiem ekranu.
„Nm
martw siedcc. Spj ksnznczko. Rfgv mnj pdwzie” – nadszedł ciężki
do rozszyfrowania SMS. Teodor chwilę jeszcze próbował go rozczytać
do końca, ale ostatnie zdanie pozostało dla niego zagadką.
Pokręcił jedynie z politowaniem głową, mając nadzieję, że
Andrzej jakoś dotrze do mieszkania, nawet jeśli był bardzo mocno
pijany, albo (czego nie można wykluczać) spalony.
„Wszystko
okej?” – wystukał zaraz, mimowolnie zaczynając się denerwować.
Wcale nie chciał myśleć, że w tym momencie był trochę jak żona
czekająca na powrót męża.
„Tesknnsz?”
– brzmiała wiadomość zwrotna, po przeczytaniu której na moment
zamarł. Patrzył na ekran z szybko bijącym sercem, nie wiedząc co
odpisać. Jedna, ta bardziej racjonalna część, podpowiadała mu,
że Andrzej napisał tak tylko z przekory. Przecież często robił
tego typu aluzje. Druga jego część odrzucała z kolei wszystko co
zdroworozsądkowe i chciała, żeby chociaż przez jeden raz było
inaczej. Aby nie kryła się za tym kpina.
Nic nie
odpisał. Nie wiedział co. Zablokował telefon, okrył się
szczelniej kołdrą, bo noc była wyjątkowo zimna i spróbował
zasnąć. Nie przyszło mu to z łatwością, długą godzinę
przewracał się z jednego krańca łóżka na drugi, od czasu do
czasu zerkając jeszcze na telefon. Andrzej jednak nic już nie
napisał, komórka milczała, a Teodorowi wreszcie udało się
zasnąć.
***
Wsunął
ręce w kieszenie kurtki, rozglądając się po dziedzińcu powoli
wypełniającym się uczniami z jego klasy oraz klasy równoległej.
Andrzeja jeszcze nigdzie nie było, ale próbował sobie to
tłumaczyć, że pewnie przybiegnie na ostatnią chwilę – w końcu
to cały Andrzej.
Przysiadł
na murku, zerkając jeszcze na telefon i zastanawiając się
jednocześnie, czy przypadkiem nie zadzwonić do przyjaciela.
Istniała całkiem realna szansa, że Andrzej właśnie przewracał
się z jednego boku na drugi, przesypiając nastawione wieczorem
budziki.
– No
proszę. – W zasięgu jego wzroku pojawiła się nagle para
przybrudzonych, poszarpanych po bokach trampek. Podniósł głowę,
patrząc na krzywo uśmiechającego się Rzepę. – A więc
jedziesz.
Nie
odpowiedział. Spuścił wzrok i wepchnął komórkę do kieszeni,
mając nadzieję, że brak reakcji zniechęci Rafała do dalszych
zaczepek. Właśnie dlatego nie chciał jechać na tę wycieczkę,
Rzepa, jako ulubieniec wszystkich uczniów, odgrywał pierwsze
skrzypce na tego typu wyjazdach. A jak wiadomo – na wycieczkach
szkolnych zawsze musiała być jedna gwiazda i jedna koza ofiarna.
Teodor wiedział, że gwiazdą to on na pewno nie zostanie,
pozostawała więc tylko jedna opcja.
–
Będzie zabawnie, hm? – Rzepa nagle pochylił się do Teodora tak
blisko, że nie dało się go zignorować. Teodor chciał czy nie,
popatrzył na niego spłoszonym wzrokiem.
–
Tej! Rzepa! Spróbuj coś mu zrobić, a obiecuję ci, że nie będzie
ci się dzisiaj dobrze spało. – Głos Andrzeja rozniósł się
dookoła niczym wybawienie. Teodor momentalnie popatrzył na
przyjaciela idącego w ich kierunku luźnym, pewnym siebie krokiem.
Na twarzy Kamińskiego wykwitł samoistny uśmiech. A więc nie
zaspał.
–
Grozisz mi, szkieletorze? – wysyczał Rafał przez zaciśnięte
zęby, momentalnie się prostując i mierząc Andrzeja nienawistnym
spojrzeniem.
–
Jasne, że nie grożę – odpowiedział niezrażony Andrzej. –
Ostrzegam. – Wyglądał zabawnie z tą swoją arogancją godną
włoskiego mafioza w połączeniu z chudym ciałem oraz
nieproporcjonalnie długimi kończynami. Matka natura może i
pożałowała Andrzejowi mięśni, ale za to zdecydowanie przesadziła
z krnąbrnością.
–
Żebyś tylko nie pożałował, Wroński – skwitował jedynie
Rafał, uśmiechnął się pod nosem i odwrócił się do swoich
kolegów.
–
Ch-chcesz m-m-mu c-coś...? – nie dał rady dokończyć, ale
Andrzej jak zwykle tego nie potrzebował. Uśmiechnął się szeroko,
prezentując swoje krzywe, chociaż duże i zadbane zęby.
–
Jedziemy na wycieczkę, Teo. Wycieczki generalnie ssą, ale skoro
matka już mnie zmusiła, to nie można tego nie wykorzystać, hm? –
zapytał, a w tym momencie z budynku szkoły wyszła ich nauczycielka
w towarzystwie wychowawczyni drugiej klasy, z którą jechali. Kilka
chwil później roklekotany, wiekowy autobus podjechał na
dziedziniec, a po skrupulatnym przeliczeniu wszystkich uczniów,
zajęli miejsca. Kiedy Andrzej ogłosił, że siedzi przy oknie,
Teodor nawet nie oponował. Nie zależało mu na konkretnym miejscu,
ważniejsze było obok kogo siedział, nie gdzie.
W drogę
wyruszyli z kilkuminutowy opóźnieniem, ale raczej nikt tym się nie
przejął, nawet ich wychowawczyni, będąca zupełnie inną osobą
niż podczas lekcji, wyglądała na bardzo rozluźnioną. Jakoś tak
też więcej się uśmiechała i była znacznie milsza. Wszyscy
zresztą byli odrobinę podnieceni wizją podróży, nawet Andrzej,
chociaż oczywiście starał się tego nie pokazywać.
–
Zgrałem na mp-trójkę kilka fajnych kawałków – poinformował,
kiedy sięgnął do swojego plecaka z całą masą naszywek. – Ile
mamy w ogóle jechać tym rzęchem?
– Z
cz-cztery go-godziny?
– W
sumie może nawet dłużej, co? Warszawa nie jest aż tak daleko, ale
nie wiadomo czy to się nie rozpadnie po drodze – narzekał, jak to
miał w swoim zwyczaju. Kiedy jednak złapał za poszukiwane
urządzenie, uśmiechnął się zwycięsko. Zaczął rozplątywać
słuchawki. – Powiesz, czy ci się podoba.
I tak
połowę podróży w chyboczącym się na boki autobusie spędzili na
słuchaniu Andrzejowych kawałków. Trochę coś jeszcze podjedli
(chociaż to głównie Andrzej jadł, Teodor starał się
ograniczać), aż wreszcie zmęczenie wzięło nad nimi górę.
Teodor już przysypiał, kiedy poczuł ciężar na ramieniu. Uchylił
powieki, a gdy tuż pod swoim nosem zobaczył czarną czuprynę,
serce podeszło mu niemal do gardła. Andrzej zasnął, a jego głowa
osunęła się na Teodora, któremu, kiedy zdał sobie sprawę z ich
bliskości, momentalnie zrobiło się goręcej. Natychmiastowo
odechciało mu się też spać, a przyjemne dreszcze rozeszły się
po całym jego ciele, kumulując się w kroczu.
I już
wiedział, że ta wycieczka okraszona zostanie jego cierpieniem. Bo w
jaki niby sposób miałby nie reagować na Andrzeja? Miał tylko
piętnaście lat, naprawdę ciężko było mu utrzymywać wyobraźnię
i emocje na wodzy.
Zamknął
oczy, starając się myśleć o naprawdę obrzydliwych rzeczach.
Byleby tylko jakoś wytrwać.
***
Obudził
go huk. Aż podskoczył, rozglądając się dookoła z przerażeniem.
Odruchowo sięgnął też do włącznika małej lampki
przytwierdzonej przy ramie łóżka. Pomieszczenie momentalnie
rozświetliło żółtawe, przyćmione światło.
–
Boże, Andrzej! – sapnął i zapominając o nodze, podniósł się
szybko z posłania. Kostka jednak przypomniała mu o sobie
przeszywającym bólem, a on w ostatniej chwili podtrzymał się
biurka. – Nic ci nie jest? – zapytał, patrząc na Andrzeja
rozłożonego na podłodze.
– Nie
– burknął i zaraz usiadł. – Potknąłem się o ten pieprzony
materac – dodał, chociaż samym spojrzeniem zdradzał swój dalece
posunięty stan nietrzeźwości.
–
Paliłeś? – zapytał domyślnie.
–
Trochę – odparł, ale nie trzeba było długo dociekać, żeby
dojść do wniosku, że to wcale nie było tylko „trochę”. – I
trochę wypiłem – dodał zaraz, co Teodor skwitował ciężkim
westchnieniem.
–
Chcesz czegoś? Do picia? – zainteresował się, kuśtykając w
stronę Andrzeja, który właśnie przeniósł się na swój materac.
–
N-nie. – Czknął.
Teodor
uśmiechnął się pod nosem i po chwili sam wylądował przy
Andrzeju. Pochylił się, żeby pomóc mu rozwiązać buty, bo
podejrzewał, że zdejmowanie wysokich oficerek może przerosnąć
Wrońskiego.
– Jak
było? – zapytał łagodnym tonem, mocując się z supłem, przez
co nie zauważył badawczego spojrzenia Andrzeja koncentrującego się
na jego twarzy. Gdy wreszcie udało mu się rozwiązać i ściągnąć
jednego buta, zaraz sięgnął po drugiego.
–
Okej – odpowiedział pijacko, nawet nie drgnąwszy. Wciąż patrzył
na Teodora uważnie, jakby nie potrafiąc oderwać od niego wzroku.
Przytłumione światło lampki rozświetlało jego brązową czuprynę
loczków, dodawało rumieńców na policzkach i sprawiało, że wargi
Kamińskiego wydawały się jeszcze bardziej wydatne... Albo to wcale
nie zasługa światła, a upalonej percepcji Andrzeja – niezbyt
jednak się tym przejął, bo w tamtej jednej chwili Teodor wydał mu
się tak niesamowicie uroczy i pociągający, że aż nie wytrzymał.
Nie zastanawiał się co robi – nie ten stan, nie ta kondycja, nie
ta godzina. Teodor zdążył mu tylko ściągnąć drugiego buta,
kiedy Andrzej już trzymał przód jego koszulki i przyciągnął do
siebie stanowczo. Nie otrzeźwiło go nawet zaskoczone spojrzenie,
jakim został obdarowany, nic się nie liczyło, nawet szeroko
otwarte drzwi pokoju. Pocałował lekko rozchylone usta, przyciskając
zamarłe w bezruchu ciało do siebie.
Za
każdym razem, gdy miał Teodora obok, chciał to zrobić. Wiedział
jednak, że nie może i jego niepewność co do nieodwzajemnienia ze
strony Teodora nie miała tu nic do rzeczy, bo przecież Andrzej
zawsze był pewny. Nie mógł jednak przekroczyć tej
niewidzialnej granicy z Teodorem, co zresztą właśnie robił i to
tylko na skutek swojej nietrzeźwości. W innym wypadku na pewno
udałoby mu się pohamować.
Teodor
sapnął, początkowo nie potrafiąc zrozumieć, co takiego właśnie
się działo. Andrzej go całował? Pomimo że był tutaj jedynym
trzeźwym, jego mózg pracował na najwolniejszych obrotach. Poczuł
język Wrońskiego tuż przy swoim, obejmujące jego ciało chude
ramiona, wypełniający całe pomieszczenie słodko-gorzki zapach
trawki i o wiele mniej przyjemny, ostry zapach trawionego alkoholu.
Nic jednak mu w tamtej chwili nie przeszkadzało, a on jedyne co był
w stanie zrobić, to oddać nieporadnie pocałunek i zdać sobie
jednocześnie sprawę, że kilka dni temu, gdy całowali się w
podobny sposób, wszystko wydawało się jakieś takie... bardziej
magiczne. Teraz, owszem, było przyjemnie. Nawet bardzo, w końcu już
po kilku sekundach jego ciało zaczęło odpowiadać dreszczami
podniecenia, a krew spłynęła w dolne rejony ciała. I chociaż
Andrzej całował naprawdę nieziemsko, to i tak tamten raz po
paleniu był po prostu niezapomniany. Zielsko zrobiło wtedy swoje,
mocno koloryzując rzeczywistość.
Wroński
przyciągnął Teodora jeszcze bliżej. Ich ciała otarły się o
siebie, a jedyną barierę pomiędzy nimi stanowiły koszulki. W
jednej chwili całowali się zażarcie, a w drugiej Andrzej już
przyciskał Teodora do materaca. Jego dłonie znalazły się pod
T-shirtem Kamińskiego, zapalczywymi ruchami badały chudą klatkę
piersiową. Oddychał ciężko przez nos, a jego świadomość
ograniczyła się nagle jedynie do świadomości ciała. Był dotyk,
była przyjemność, zapachy i dźwięki, ale nie było tam umysłu
Andrzeja. Bo zapewne gdyby był, nie doprowadzałby do tego, co
właśnie usiłował zrobić, a co najgorsze – Teodor wcale nie
oponował. Może jeśli odepchnąłby Andrzeja od siebie stanowczo,
wszystko by ustało; nie parliby na przód, kompletnie nie wiedząc
co się stanie, gdy równia pochyła przechyli się na drugą stronę.
Teodor
objął Andrzeja mocniej, ani myśląc o jakimkolwiek sprzeciwie. W
końcu marzył o tym od tak dawna, już od czasów gimnazjum, nie
wspominając już o tych kilku ostatnich dniach, kiedy to Andrzej
bezpardonowo latał przed nim praktycznie nagi. Nie mógłby go teraz
tak po prostu odepchnąć. Rozpaczliwie pragnął Andrzeja i wiedział
to każdą komórką swojego ciała. Serce łomotało mu w piersi,
kiedy zaczęli pozbywać się ubrań. W jego wnętrzu rozlała się
dzika euforia, bo przecież Andrzej sam do tego dążył! Sam to
zainicjował! A teraz jeszcze tak czule go dotykał. Całował po
całym ciele, gładził je, jakby próbując zapamiętać strukturę
jego skóry. I chociaż był pijany, chociaż trochę dzisiaj
zapalił, Teodor miał wrażenie, jakby to wszystko było
przemyślane. Andrzej wiedział co robił i z kim; taką przynajmniej
miał nadzieję, w końcu co jakiś czas spoglądał mu tak głęboko
w oczy, że Teodor nie miał wątpliwości – był w pełni
świadomy.
Ruchy
Andrzeja były umiejętne. Znał męskie ciała i wiedział jak się
z nimi obchodzić, wiedział jak wyglądał męski seks, bo ani przez
moment się nie zawahał, kiedy już byli nadzy. Wszystko jednak
pozostawało okryte milczeniem, ale nie ciemnością – dzięki
wciąż zapalonej nocnej lampce widzieli swoje ciała dokładnie.
Żaden z nich jednak o nic nie zapytał, nic nie powiedział. Był
tylko dotyk, odgłosy pocałunków i spojrzenia w oczy, a później
usta Andrzeja przy kroczu Teodora. Nie trwało to długo, obyło się
również bez fajerwerków, jednak gdy położyli się na materac,
jeden przy drugim, Teodora ogarnęło przerażenie. Euforia minęła,
zdrowy rozsądek doszedł do głosu – i co teraz?
Andrzej,
jakby usłyszał to pytanie, wychylił się nagle i kopnął nogą
drzwi. Zamknęły się z trzaskiem. Wrócił do Teodora, przyciągnął
go do siebie, z rozpędu pocałował w czoło i jakby nigdy nic,
zasnął, nie wypuszczając go ze swoich ramion.
Kamiński
jeszcze przez chwilę bał się chociażby drgnąć, tak zdenerwowany
i zdezorientowany jednocześnie. Wystarczyło jednak, ze spojrzał na
pogrążoną w śnie twarz Andrzeja, która nagle straciła cały
swój ostry wyraz. Uśmiechnął się mimowolnie, mając wrażenie,
że serce zaraz wyskoczy mu z piersi. Wciąż nie wierzył, że
naprawdę to ze sobą zrobili. Że Andrzej był taki czuły, tak
dobrze całował, a teraz go jeszcze przytulał. Obawiał się
jednak, że rano wszystko rozmyje się w mgle udawanego zapomnienia.
W końcu Andrzej uwielbiał zamiatać sprawy pod dywan.
Zamknął
oczy i chociaż czuł ogromne zmęczenie, wiedział, że na pewno
jeszcze długo nie zaśnie. Naprawdę bał się poranka i
ewentualnych konsekwencji.
O tak pozamiatanie pod dywan jest wielce prawdopodobne:-).
OdpowiedzUsuńCzyli co Raf jest do noszenia a Andrzej do tych innych rzeczy;-)
Coś ty narobił Teo...Ciekawe jak Andrzej się z tego wytłumaczy albo czy w ogóle będzie pamiętał tę noc :p
OdpowiedzUsuńPS. Idziesz z tymi rozdziałami jak burza, autorko :)
Rfgv mnj pdwzie -> Czy tylko mnie się wydaje wielce prawdopodobne, że Rafał widział to i tamto przez te otwarte drzwi do pokoju? Gmatwa się to coraz bardziej jak kłębek wełny i ja już bym chyba wolała, żeby zaczęło się naprostowywać. Zastanawiam się, czy możliwe jest szczęśliwe zakończenie dla całej trójcy. Oby tak!
OdpowiedzUsuńPozdrowienia! :)
Spełniło się marzenie Theo :) Tylko szkoda, że Andrzej był nietrzeźwy bo teraz nie wiadomo jak to będzie rano. Wydaje mi się że Andrzej nie będzie udawał że nic nie pamięta, raczej obawiam się tego że potraktuje to jako jednonocną przygodę, albo może wymyśli coś w stylu przyjaciół z korzyściami. A Teoś to chyba by prawdziwy związek chciał, nie? No i trochę mi szkoda, że to nie był Rafał, bo ostatnio prawdziwy rycerz z niego 😆 Super rozdział, bardzo dziękuję 😚
OdpowiedzUsuńOkaaaay, więc MISFITS! Oficjalnie podbiłaś moje serduszko. Byłaś już na dobrej drodze, gdy pojawiła się u Teo fascynacja Andy'm, ale Misfits to już stanowczo wygrywa. Jest tyle innych, dobrych i bardziej popularnych brytyjskich seriali, a Ty wybrałaś akurat mój ulubiony serial 💕
OdpowiedzUsuńA poza tym to dopiero co dodałaś poprzedni rozdział, a tu już kolejny. Ale to dobrze, więcej do czytania 😆
Poza tym to jestem team Andrzej xD To nie tak, że nie lubię Rzepy, bo uważam, że naprawdę się zmienił i jest fajnych i troskliwym facetem, ale jakoś ciężko mi wyobrazić sobie go z Teo. Wydaje mi się, że ciężko będzie Teo tak po prostu zapomnieć to, co było w gimnazjum. Obawiam się, że na zawsze mogła pozostać w nim jakaś skaza. No ale zobaczymy xd
Historia faktycznie robi się coraz bardziej zagmatwana, szczególnie po tym, co się wydarzyło pod koniec. W sumie to sie zastanawiam, czy Andrzej będzie się tego wypierał, ale tak uroczo pocałował Teo w czoło na koniec, że mam sporo nadziei na jakieś dobre zakończenie dla nich :D
Życzę duuużo weny 😘
I stało się! :D choć mam dziwne wrażenie jakiejś niepełności.
OdpowiedzUsuńJak to się potoczy dalej :D Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.
Gdy czytałam tą część z przerażeniem zerkałam czy chociaż jest jeszcze troszkę strony więcej :D hahaha uzależnienie od Twoich opowiadań :D
Słucham piosenki, którą dołączyłaś pod poprzednim rozdziałem. Jak zawsze świetnie pasują :D i świetnie się ich słucha.
Pozdrawiam ciepło,
Elda
Rozdział przeczytałam jakieś pięć (jak nie więcej) razy, bo team Andrzej całym serduszkiem. W głowie układałam już tysiące kontynuacji i wszystkie były szczęśliwe, więc na taką mam nadzieję T-T
OdpowiedzUsuńCzytam,czytam i dziękuję
OdpowiedzUsuńJak ja mogłam przegapić premierę? Eh ten Andrzej...
OdpowiedzUsuńZastanawiało mnie, dlaczego zawsze coś dzieje się, jak są pijani albo ujarani. Ale dostałam mini wyjaśnienie. Nie starczy mi to jednak i zastanawia mnie, dalszego Andrzej nie chce przekraczać granicy. Jeszcze mu Rafał sprzątanie Teo sprzed nosa.
OdpowiedzUsuń