niedziela, 2 lipca 2017

Rozdział 12. (I tak wszyscy wylądujemy w McDonaldzie)

Niebetowane. Czujcie się ostrzeżeni, bo chyba takie będę Wam teraz wrzucać.  


Nocą wszystkie koty są czarne

Kostka całe szczęście nie była zwichnięta, więc jak się szybko okazało – Andrzej narobił dymu w recepcji o nic. Mimo wszystko gdyby nie on, siedzieliby pewnie parę godzin w poczekalni, a Teodor walczyłby z narastającym bólem. Co jak co, ale zawsze był dość wrażliwy na takie sprawy i odkąd pamiętał, źle znosił wszystko, co sprawiało dyskomfort fizyczny. Nawet siniaków nabawiał się zaskakująco łatwo, wystarczyło tylko, że lekko się uderzył, no i proszę, krwiak na pół kończyny. Wizytę w szpitalu wytrwał jednak całkiem dzielnie, ani przez moment nie narzekając, a gdy mógł wreszcie wrócić do mieszkania, odetchnął z ulgą.
– Skombinuję ci kule – powiedział Rafał poważnie, gdy już siedzieli w taksówce i jechali w stronę mieszkania Teodora.
– Ale masz zajebiście. Dostałeś zwolnienie z zajęć – stwierdził zazdrośnie Andrzej.
– Jakbyś ty teraz cokolwiek robił – wtrącił zaraz Rafał.
– Jutro mam rozmowę – prychnął niczym urażona caryca Katarzyna. – Tak więc się łaskawie odpieprz.
Teodor uśmiechnął się pod nosem i oparł głowę o zimną taflę szyby. Pomyślał jeszcze, że tak właściwie wcale nie przeszkadzało mu to ich dogryzanie sobie nawzajem. Drobne kłótnie tego typu miały swój charakterystyczny urok. Rafał, który nigdy nie pozwalał sobie w kaszę dmuchać, i Andrzej uwielbiający wyznaczać własne granice – nie pasowali do siebie, a jednak wyglądało na to, że potrafili się dogadać. Odnaleźli swój własny konsensus i chociaż Andrzej nie raz wyraźnie go naruszał swoim narcyzmem, Rafał był naprawdę bardzo cierpliwy.
Nawet nie wiedział kiedy, a jego powieki zrobiły się nagle niesamowicie ciężkie. Na zewnątrz dawno już zapadł zmrok, a krakowskie, rozświetlone żółtym światłem widoki, zaczęły go usypiać. Zasnął, nawet nie wiedząc kiedy, zmożony nie tylko wydarzeniami, ale również lekami przeciwbólowymi. To zdecydowanie był dla niego ciężki dzień.

***

– A-ale jak to tak... ż-że zmu-zmusiła? – wydusił Teodor, patrząc na Andrzeja z niedowierzaniem wypisanym na twarzy, za nic nie potrafiąc pojąć jego sytuacji. Andrzej w odpowiedzi najpierw westchnął ciężko, a później pomachał mu paczką cheetosów serowych pod nosem. Teodor tylko spojrzał na nie dość podejrzliwie, jakby miały zaraz wyskoczyć i go zaatakować, po czym pokręcił głową, odmawiając z wielkim bólem serca. Od paru dni był na diecie, więc nie chciał tego zaprzepaścić jakimiś głupimi chrupkami.
– No normalnie! – prychnął Andrzej, zacietrzewiając się. Ze złości wcisnął rękę do paczki i wyciągnął całą garść cheetosów. – Powiedziała, że jestem aspołeczny! I że nie ma opcji, jadę, kurwa mać – przekleństwo wybełkotał już z ustami pełnymi kukurydzianej przekąski.
– P-p-powiedz jej, ż... – zaczął Teodor, ale nie musiał nawet kończyć. Tak to już w tej ich znajomości było, że jakimś cudem Wroński zawsze wiedział o czym jego przyjaciel chce powiedzieć.
– Myślisz, że nie próbowałem? – Machnął dłonią umorusaną w serowych okruszkach chrupek. – Groziłem nawet, że na Syberię spieprzę. Nie przejęła się, taka to matka.
Teodor zwilżył wargi. Nie wyobrażał sobie sytuacji, w której mama zmuszałaby go do czegokolwiek. Zawsze ze sobą rozmawiali i chociaż rozmowy nie były najłatwiejsze dla Teodora z jasnych względów, to nigdy się przed nią nie krępował. Była jego mamą... Do czasu poznania Andrzeja, jedyną osobą, której nigdy się nie wstydził. Nawet nie wiedział kiedy, a Wroński już dołączył do tego niezwykle wąskiego grona osób, przed którymi Teodor mógłby wystękiwać hymn Sri-Lanki, a i tak nie byłoby mu głupio... nawet jeśli hymnu Sri-Lanki nigdy nie słyszał, ba – nie wiedział nawet, czy takowy istnieje.
– Musisz jechać ze mną – powiedział poważnie, patrząc na Teodora swoimi niebieskimi, pokreślonymi czarną kredką oczami. – Musisz. Ja przecież nie dam rady tam wytrwać sam!
Teodor aż na moment zmarł, żeby zaraz szybko potrząsnąć głową.
– Nie.
– Stary, no musisz – jęknął Andrzej, wbijając w niego błagalne spojrzenie. – Przecież ja tam umrę z tymi idiotami! A jak będziemy razem, to jakoś wytrwamy te dwa dni – sapnął i otrzepał ręce z okruszków po chrupkach, które pochłonął w zatrważającym tempie. – Już gadałem z Oskarem, mógłby być z nami w pokoju. No weź, no. – Teodorowi aż zrobiło się goręcej, kiedy Andrzej zrobił tak proszącą minę, że aż nie wiedział, jak mógłby jej odmówić. Nigdy jednak nie jeździł na wycieczki klasowe, omijał je szerokim łukiem, woląc już iść do szkoły na lekcje, niż spędzać z klasą (i tym samym z Rafałem) cały dzień czy dwa.
– No n-nie w-wiem – wybąkał.
– Przecież będziemy razem, hm? – Andrzej nagle objął go i przyciągnął do siebie blisko. – Serio, nie zostawię cię przecież z tymi debilami. To ja cię proszę, żebyś pojechał ze mną, bo serio, jakbym miał jechać sam, to chyba skończyłbym w psychiatryku.
Teodor zwilżył wargi, odwracając spojrzenie na bok. Spanie z Andrzejem w tym samym pokoju i spędzenie z nim dwóch dni wcale nie było złą opcją, nawet jeśli dookoła mieliby być jego niezbyt lubiani koledzy z klasy. Ważne, że miałby Andrzeja, któremu nie potrafił odmówić.
– N-no... o-okej.
– Więc pojechałbyś? – zapytał, a jego twarz rozpromieniła się uśmiechem. Teodor patrzył na nią, czując, że zaczyna się mocno rumienić. Nie odpowiedział, kiwnął tylko głową i odwrócił wzrok, marząc, żeby Andrzej objął go jeszcze raz. I jeszcze raz. I żeby już w ogóle nigdy nie puszczał. – Jezu, jesteś zajebisty – powiedział i tak jak Teodor miał nadzieję, że zrobi, ponownie przytulił go po przyjacielsku, żeby po chwili potargać jeszcze jego włosy. – Świetny z ciebie kumpel.
Teodor uśmiechnął się. Serce zabiło mu mocniej, kiedy popatrzył w roziskrzone oczy Andrzeja.
– A-ale n-nie zos-zostawiaj mnie t-tam – wystękał jeszcze.
– No pewnie, że cię nie zostawię, idioto. Jakoś wytrwamy te dwa dni. Może nawet będzie fajnie, hm?

***

– Teo – usłyszał ściszony głos i lekkie targanie za ramię. Uchylił powieki i popatrzył na Andrzeja, którego twarz znajdowała się bardzo, bardzo blisko jego twarzy. – Rafał musi cię wynieść. Nie śpij, księżniczko – zażartował, ale ku zdziwieniu Teodora, nie w swój chamski, prześmiewczy sposób. Ton Andrzeja był prędzej przepełniony pobłażliwością, nie kpiną. Popatrzył w te jego duże oczy, które przez przytłumione światło pobliskiej lampy nabrały piwnej barwy, ale nie do końca rozbudzony umysł Teodora wciąż widział je jako błękitne. Nim jednak zdążył cokolwiek zrobić, Andrzej już się odsunął, ustępując miejsca Rafałowi. Ten bez słowa wyciągnął Teodora z samochodu i tak jak zrobił to wcześniej, gdy dopiero szli do szpitala, tak i teraz uniósł go, żeby zaraz skierować się w stronę klatki. Andrzej otworzył drzwi (Teodor nawet nie myślał, skąd wziął klucze, na takie skomplikowane akcje jego mózg był zbyt zaspany), wpuszczając ich do środka.
Największe wyzwanie stanowiły schody. Teodor słyszał tuż przy uchu przyspieszony oddech Rafała. Rzepa, choć wyraźnie był wysportowany, mocno się zmęczył. Nic więc dziwnego, że Teodor poczuł się dość niezręcznie – wcale nie był księżniczką, jak przed chwilą nazwał go Andrzej. Mógł iść... jakoś.
– Postaw mnie, dojdę – zaoponował, nie chcąc być dla Rafała kłopotem. I chociaż powinien pomyśleć raczej coś w stylu: „skoro tak mnie tyrałeś w gimnazjum, to teraz mnie noś”, w tamtym momencie nie dość, że był zbyt zaspany, to jeszcze naprawdę nie chciał Rafałowi ciążyć... dosłownie. Miał wrażenie, że i tak Rzepa i Wroński dużo już dzisiaj dla niego zrobili, dojść do mieszkania mógłby już sam. Dodatkowo dochodziły mocno zakorzenione w Teodorze kompleksy z gimnazjum. Obojętnie jak chudy by teraz nie był, myśl, że ktoś miałby go cały czas dźwigać, sprawiała mocny dyskomfort.
– Daj spokój – sapnął Rafał, wyraźnie zmęczony targaniem Teodora. – Wcale nie jesteś taki ciężki – dodał, ale Teodor jakoś nie mógł w to uwierzyć. Chociaż nie jadł dużo i utrzymywał wagę od kilku lat, to mimo wszystko wciąż był facetem. Chudym facetem, co prawda (no, może nie tak chudym jak Andrzej), ale jednak, więc na pewno wcale nie był taki lekki jak twierdził Rafał. – Jutro po pracy podrzucę ci te kule – powiedział, gdy już znaleźli się na odpowiednim piętrze, a Andrzej zabrał się za otwieranie drzwi.
– Mhm, dzięki – burknął Teodor pod nosem, z ulgą przyjmując odstawienie go na podłogę. Przytrzymał się ściany, czekając aż Andrzej otworzy drzwi i co chwilę popatrując na stojącego tuż obok Rafała.
Co miał po tym wszystkim o nim myśleć? Tak po prostu wymazać złe wspomnienia z gimnazjum i dać Rafałowi czystą kartę? Czy w ogóle mógłby zapomnieć? Od zawsze był dość pamiętliwy, przeszłość ciągle wpływała na jego teraźniejszość, chociaż próbował z tym walczyć. Rafał jednak... chyba wcale nie był taki zły.
W tym momencie spojrzenie Rafała wylądowało na nim, przyłapując Teodora na przyglądaniu mu się. Kamiński automatycznie poczerwieniał, odwracając szybko spojrzenie. Przez chwilę zapomniał nawet jak się oddycha, chociaż przecież nie zrobił nic złego, ludzie po to mają oczy, żeby patrzeć!
– Jak coś, to dzwońcie – powiedział Rafał, gdy Andrzej już wszedł do mieszkania i złapał Teodora, pomagając mu utrzymać się w pionie. Przez to wszystko, tę troskę Wrońskiego i Rzepy, czuł się niczym prawdziwy inwalida, ale nie chciał już jakoś specjalnie oponować. Jedyne o czym dzisiaj marzył, to łóżko i sen.
– To tylko skręcona kostka – przypomniał Teodor, chcąc podkreślić, że wcale nie miał połamanego kręgosłupa, żeby wszyscy tak nad nim skakali.
– Jasne. – Uśmiechnął się lekko i nagle, chociaż Teodorowi nigdy nie podobała się twarz Rafała, teraz odnalazł w niej coś, co przyciągnęło wzrok. Ładnie wykrojone usta i świńskie oczka kiedyś były po prostu odpychające, jednak teraz wydały się całkiem uroczym połączeniem. – To cześć – powiedział, odwrócił się i zbiegł ze schodów, znikając Andrzejowi i Teodorowi z zasięgu wzroku.
– No to byłoby na tyle – zamruczał Andrzej, zamykając drzwi. – Kąpiel i spać, co? Padam z nóg.
Teodor uśmiechnął się i kiwnął głową, czując się... dziwnie. Bo przecież normalnie tylko wyczekiwałby chwili, żeby znaleźć się z Andrzejem sam na sam, a teraz nagle zabrakło mu jeszcze tej trzeciej osoby.
– Ja też – odpowiedział, ściągając kurtkę.
– Ale wcześniej kolacja – przypomniał sobie Andrzej. – Lekarz mówił, że masz brać przeciwbólowe po jedzeniu, nie?
Teodor stęknął. Przecież jak będzie jeść kolacje, to przy swojej ograniczonej aktywności ruchowej na pewno przytyje!
– Odpuszczę sobie chyba. Nic się nie stanie.
– Pieprzysz. Idź do pokoju, a ja zrobię coś do żarcia – powiedział takim tonem, że Teodor nawet nie próbował już zaprzeczać. Komu jak komu, ale Andrzejowi nigdy nie potrafił odmówić.

***

– Na pewno-na pewno? – zapytał poważnie Andrzej, śledząc Teodora przemieszczającego się od biurka do łóżka.
– No na pewno. Wczoraj nie poszedłem na zajęcia, nie mogę sobie tak ich odpuszczać – odpowiedział, opadając wreszcie ciężko na materac, cały czas profilaktycznie trzymając zabandażowaną nogę w górze. – Zresztą, jak mnie tam z tym widzisz? – Ruchem głowy wskazał na swoją skręconą kostkę.
– To tylko domówka. – Odwrócił się przodem do dużego lustra w szafie. Wygładził czarną koszulkę, żeby zaraz sięgnąć do farbowanych na czarno włosów. – Rafał by cię gdzieś tam usadził, a jakbyś go ładnie poprosił, to może i nawet do kibla by z tobą poszedł – dodał z szerokim, złośliwym uśmiechem, wywołując u Teodora reakcję natychmiastową – zapowietrzenie i mocny rumieniec na twarzy.
– N-nie, ja chyba...
– Oj, żartuję. Przecież ty go nienawidzisz, nie? – zapytał z przekorą w głosie, a Teodor miał już ochotę zapaść się pod łóżko. Chrząknął i popatrzył na notatki, które chwilę temu wydrukował. Jakby nigdy nic (no bo przecież nic się nie stało!), zaczął je przeglądać.
– Dokładnie tak jest – odpowiedział, starając się nie zastanawiać, dlaczego Andrzej zaczął ten temat. Coś zauważył...? Zresztą, co tu było do zauważenia? Nic się nie działo, absolutnie nic, Teodor wciąż tak samo mocno tkwił po uszy w zauroczeniu do Andrzeja, przez cały czas ledwo mogąc znieść jego nagie eskapady po mieszkaniu.
– Dobra, to uciekam. Szkoda, że nie chcesz iść. Boguś cię zapraszał – powiedział jeszcze, wciąż zerkając ukradkiem w stronę lustra, jakby nie mógł się na siebie napatrzeć. – Wrócę jakoś szybciej, żeby cię nie budzić.
– Nie, spoko, chciałem sobie na wieczór pooglądać Misfits i tak. Chociaż tyle zrobię dla języka i akcentu – zamruczał pod nosem, nie mając zamiaru nawiązywać do tematu Rafała.
– Mi-co? – Andrzej popatrzył na niego głupio.
– Serial taki. Brytyjski – wyjaśnił.
– Okej... Kota ci jeszcze brakuje – zawyrokował Andrzej, popatrując na Teodora krytycznie.
– Wystarczysz mi ty – odciął zaraz Teodor. – Stylem życia się od kota nie różnisz – dodał, nie potrafiąc powstrzymać szerokiego uśmiechu.
– Za dużo czasu spędzasz z Rafałem – oznajmił Andrzej krzywiąc się jeszcze, ale zaraz załagodził to wzruszeniem ramion. – Dobra, jak chcesz. Będę leciał, bo i tak jestem spóźniony. – Złapał za swoją ramoneskę, machnął jeszcze do Teodora i tyle go było widać. Kamiński westchnął tylko ciężko, gdy usłyszał trzask drzwi. W mieszkaniu momentalnie zapadła przytłaczająca cisza, która nigdy nie miała miejsca, gdy Andrzej był w pobliżu. Nawet nie musiał nic mówić, a pokój Teodora i tak cały kipiał jego obecnością. Naprawdę nie wyobrażał już sobie momentu, kiedy Andrzej zdecyduje zabrać swoje manatki, zwinąć materac z podłogi i odejść na swoje. Każdy pewnie byłby już dawno zmęczony ciągłym towarzystwem w swoich czterech ścianach, ale nie Teodor, bo przecież tu chodziło o Andrzeja.
Tak jak powiedział Wrońskiemu – resztę wieczoru rzeczywiście oglądał serial. Nie miał już siły na naukę, a pochłaniając seriale wcale nie czuł, że tak zupełnie nic nie robi – no bo przecież robił, nie? Miał styczność z językiem, akcentem – nic, tylko oglądać i wmawiać sobie, że nie marnował czasu. Koło pierwszej w nocy poddał się całkowicie. Zmęczenie wzięło nad nim górę, a kiedy wyłączył laptopa, w pomieszczeniu zapadła ciemność, uderzyło w niego, uczucie, że czegoś – kogoś – naprawdę tu brakowało. Jednego, może nie stałego, ale zapewne wypełniającego pokój elementu, który nieraz doprowadzał go do palpitacji serca. Odruchowo popatrzył na niknące w ciemności zarysy pustego materaca, żeby zaraz przewrócić się na drugi bok, przodem do ściany. Sięgnął jeszcze po telefon, chwilę patrzył na wyświetlacz, aż wreszcie zabrał się za pisanie wiadomości.
„Drzwi otwarte. Nie tłucz się za bardzo, Bartek już dawno śpi” – napisał i zaraz wysłał Andrzejowi, żeby zaraz odłożyć komórkę, przekręcić się na wznak i spróbować zasnąć. Niestety, tę próbę udaremnił mu telefon, który zabrzęczał wyjątkowo głośno na te nocnej ciszy, rozjaśniając mrok jaskrawym blaskiem ekranu.
„Nm martw siedcc. Spj ksnznczko. Rfgv mnj pdwzie” – nadszedł ciężki do rozszyfrowania SMS. Teodor chwilę jeszcze próbował go rozczytać do końca, ale ostatnie zdanie pozostało dla niego zagadką. Pokręcił jedynie z politowaniem głową, mając nadzieję, że Andrzej jakoś dotrze do mieszkania, nawet jeśli był bardzo mocno pijany, albo (czego nie można wykluczać) spalony.
„Wszystko okej?” – wystukał zaraz, mimowolnie zaczynając się denerwować. Wcale nie chciał myśleć, że w tym momencie był trochę jak żona czekająca na powrót męża.
„Tesknnsz?” – brzmiała wiadomość zwrotna, po przeczytaniu której na moment zamarł. Patrzył na ekran z szybko bijącym sercem, nie wiedząc co odpisać. Jedna, ta bardziej racjonalna część, podpowiadała mu, że Andrzej napisał tak tylko z przekory. Przecież często robił tego typu aluzje. Druga jego część odrzucała z kolei wszystko co zdroworozsądkowe i chciała, żeby chociaż przez jeden raz było inaczej. Aby nie kryła się za tym kpina.
Nic nie odpisał. Nie wiedział co. Zablokował telefon, okrył się szczelniej kołdrą, bo noc była wyjątkowo zimna i spróbował zasnąć. Nie przyszło mu to z łatwością, długą godzinę przewracał się z jednego krańca łóżka na drugi, od czasu do czasu zerkając jeszcze na telefon. Andrzej jednak nic już nie napisał, komórka milczała, a Teodorowi wreszcie udało się zasnąć.

***

Wsunął ręce w kieszenie kurtki, rozglądając się po dziedzińcu powoli wypełniającym się uczniami z jego klasy oraz klasy równoległej. Andrzeja jeszcze nigdzie nie było, ale próbował sobie to tłumaczyć, że pewnie przybiegnie na ostatnią chwilę – w końcu to cały Andrzej.
Przysiadł na murku, zerkając jeszcze na telefon i zastanawiając się jednocześnie, czy przypadkiem nie zadzwonić do przyjaciela. Istniała całkiem realna szansa, że Andrzej właśnie przewracał się z jednego boku na drugi, przesypiając nastawione wieczorem budziki.
– No proszę. – W zasięgu jego wzroku pojawiła się nagle para przybrudzonych, poszarpanych po bokach trampek. Podniósł głowę, patrząc na krzywo uśmiechającego się Rzepę. – A więc jedziesz.
Nie odpowiedział. Spuścił wzrok i wepchnął komórkę do kieszeni, mając nadzieję, że brak reakcji zniechęci Rafała do dalszych zaczepek. Właśnie dlatego nie chciał jechać na tę wycieczkę, Rzepa, jako ulubieniec wszystkich uczniów, odgrywał pierwsze skrzypce na tego typu wyjazdach. A jak wiadomo – na wycieczkach szkolnych zawsze musiała być jedna gwiazda i jedna koza ofiarna. Teodor wiedział, że gwiazdą to on na pewno nie zostanie, pozostawała więc tylko jedna opcja.
– Będzie zabawnie, hm? – Rzepa nagle pochylił się do Teodora tak blisko, że nie dało się go zignorować. Teodor chciał czy nie, popatrzył na niego spłoszonym wzrokiem.
– Tej! Rzepa! Spróbuj coś mu zrobić, a obiecuję ci, że nie będzie ci się dzisiaj dobrze spało. – Głos Andrzeja rozniósł się dookoła niczym wybawienie. Teodor momentalnie popatrzył na przyjaciela idącego w ich kierunku luźnym, pewnym siebie krokiem. Na twarzy Kamińskiego wykwitł samoistny uśmiech. A więc nie zaspał.
– Grozisz mi, szkieletorze? – wysyczał Rafał przez zaciśnięte zęby, momentalnie się prostując i mierząc Andrzeja nienawistnym spojrzeniem.
– Jasne, że nie grożę – odpowiedział niezrażony Andrzej. – Ostrzegam. – Wyglądał zabawnie z tą swoją arogancją godną włoskiego mafioza w połączeniu z chudym ciałem oraz nieproporcjonalnie długimi kończynami. Matka natura może i pożałowała Andrzejowi mięśni, ale za to zdecydowanie przesadziła z krnąbrnością.
– Żebyś tylko nie pożałował, Wroński – skwitował jedynie Rafał, uśmiechnął się pod nosem i odwrócił się do swoich kolegów.
– Ch-chcesz m-m-mu c-coś...? – nie dał rady dokończyć, ale Andrzej jak zwykle tego nie potrzebował. Uśmiechnął się szeroko, prezentując swoje krzywe, chociaż duże i zadbane zęby.
– Jedziemy na wycieczkę, Teo. Wycieczki generalnie ssą, ale skoro matka już mnie zmusiła, to nie można tego nie wykorzystać, hm? – zapytał, a w tym momencie z budynku szkoły wyszła ich nauczycielka w towarzystwie wychowawczyni drugiej klasy, z którą jechali. Kilka chwil później roklekotany, wiekowy autobus podjechał na dziedziniec, a po skrupulatnym przeliczeniu wszystkich uczniów, zajęli miejsca. Kiedy Andrzej ogłosił, że siedzi przy oknie, Teodor nawet nie oponował. Nie zależało mu na konkretnym miejscu, ważniejsze było obok kogo siedział, nie gdzie.
W drogę wyruszyli z kilkuminutowy opóźnieniem, ale raczej nikt tym się nie przejął, nawet ich wychowawczyni, będąca zupełnie inną osobą niż podczas lekcji, wyglądała na bardzo rozluźnioną. Jakoś tak też więcej się uśmiechała i była znacznie milsza. Wszyscy zresztą byli odrobinę podnieceni wizją podróży, nawet Andrzej, chociaż oczywiście starał się tego nie pokazywać.
– Zgrałem na mp-trójkę kilka fajnych kawałków – poinformował, kiedy sięgnął do swojego plecaka z całą masą naszywek. – Ile mamy w ogóle jechać tym rzęchem?
– Z cz-cztery go-godziny?
– W sumie może nawet dłużej, co? Warszawa nie jest aż tak daleko, ale nie wiadomo czy to się nie rozpadnie po drodze – narzekał, jak to miał w swoim zwyczaju. Kiedy jednak złapał za poszukiwane urządzenie, uśmiechnął się zwycięsko. Zaczął rozplątywać słuchawki. – Powiesz, czy ci się podoba.
I tak połowę podróży w chyboczącym się na boki autobusie spędzili na słuchaniu Andrzejowych kawałków. Trochę coś jeszcze podjedli (chociaż to głównie Andrzej jadł, Teodor starał się ograniczać), aż wreszcie zmęczenie wzięło nad nimi górę. Teodor już przysypiał, kiedy poczuł ciężar na ramieniu. Uchylił powieki, a gdy tuż pod swoim nosem zobaczył czarną czuprynę, serce podeszło mu niemal do gardła. Andrzej zasnął, a jego głowa osunęła się na Teodora, któremu, kiedy zdał sobie sprawę z ich bliskości, momentalnie zrobiło się goręcej. Natychmiastowo odechciało mu się też spać, a przyjemne dreszcze rozeszły się po całym jego ciele, kumulując się w kroczu.
I już wiedział, że ta wycieczka okraszona zostanie jego cierpieniem. Bo w jaki niby sposób miałby nie reagować na Andrzeja? Miał tylko piętnaście lat, naprawdę ciężko było mu utrzymywać wyobraźnię i emocje na wodzy.
Zamknął oczy, starając się myśleć o naprawdę obrzydliwych rzeczach. Byleby tylko jakoś wytrwać.

***

Obudził go huk. Aż podskoczył, rozglądając się dookoła z przerażeniem. Odruchowo sięgnął też do włącznika małej lampki przytwierdzonej przy ramie łóżka. Pomieszczenie momentalnie rozświetliło żółtawe, przyćmione światło.
– Boże, Andrzej! – sapnął i zapominając o nodze, podniósł się szybko z posłania. Kostka jednak przypomniała mu o sobie przeszywającym bólem, a on w ostatniej chwili podtrzymał się biurka. – Nic ci nie jest? – zapytał, patrząc na Andrzeja rozłożonego na podłodze.
– Nie – burknął i zaraz usiadł. – Potknąłem się o ten pieprzony materac – dodał, chociaż samym spojrzeniem zdradzał swój dalece posunięty stan nietrzeźwości.
– Paliłeś? – zapytał domyślnie.
– Trochę – odparł, ale nie trzeba było długo dociekać, żeby dojść do wniosku, że to wcale nie było tylko „trochę”. – I trochę wypiłem – dodał zaraz, co Teodor skwitował ciężkim westchnieniem.
– Chcesz czegoś? Do picia? – zainteresował się, kuśtykając w stronę Andrzeja, który właśnie przeniósł się na swój materac.
– N-nie. – Czknął.
Teodor uśmiechnął się pod nosem i po chwili sam wylądował przy Andrzeju. Pochylił się, żeby pomóc mu rozwiązać buty, bo podejrzewał, że zdejmowanie wysokich oficerek może przerosnąć Wrońskiego.
– Jak było? – zapytał łagodnym tonem, mocując się z supłem, przez co nie zauważył badawczego spojrzenia Andrzeja koncentrującego się na jego twarzy. Gdy wreszcie udało mu się rozwiązać i ściągnąć jednego buta, zaraz sięgnął po drugiego.
– Okej – odpowiedział pijacko, nawet nie drgnąwszy. Wciąż patrzył na Teodora uważnie, jakby nie potrafiąc oderwać od niego wzroku. Przytłumione światło lampki rozświetlało jego brązową czuprynę loczków, dodawało rumieńców na policzkach i sprawiało, że wargi Kamińskiego wydawały się jeszcze bardziej wydatne... Albo to wcale nie zasługa światła, a upalonej percepcji Andrzeja – niezbyt jednak się tym przejął, bo w tamtej jednej chwili Teodor wydał mu się tak niesamowicie uroczy i pociągający, że aż nie wytrzymał. Nie zastanawiał się co robi – nie ten stan, nie ta kondycja, nie ta godzina. Teodor zdążył mu tylko ściągnąć drugiego buta, kiedy Andrzej już trzymał przód jego koszulki i przyciągnął do siebie stanowczo. Nie otrzeźwiło go nawet zaskoczone spojrzenie, jakim został obdarowany, nic się nie liczyło, nawet szeroko otwarte drzwi pokoju. Pocałował lekko rozchylone usta, przyciskając zamarłe w bezruchu ciało do siebie.
Za każdym razem, gdy miał Teodora obok, chciał to zrobić. Wiedział jednak, że nie może i jego niepewność co do nieodwzajemnienia ze strony Teodora nie miała tu nic do rzeczy, bo przecież Andrzej zawsze był pewny. Nie mógł jednak przekroczyć tej niewidzialnej granicy z Teodorem, co zresztą właśnie robił i to tylko na skutek swojej nietrzeźwości. W innym wypadku na pewno udałoby mu się pohamować.
Teodor sapnął, początkowo nie potrafiąc zrozumieć, co takiego właśnie się działo. Andrzej go całował? Pomimo że był tutaj jedynym trzeźwym, jego mózg pracował na najwolniejszych obrotach. Poczuł język Wrońskiego tuż przy swoim, obejmujące jego ciało chude ramiona, wypełniający całe pomieszczenie słodko-gorzki zapach trawki i o wiele mniej przyjemny, ostry zapach trawionego alkoholu. Nic jednak mu w tamtej chwili nie przeszkadzało, a on jedyne co był w stanie zrobić, to oddać nieporadnie pocałunek i zdać sobie jednocześnie sprawę, że kilka dni temu, gdy całowali się w podobny sposób, wszystko wydawało się jakieś takie... bardziej magiczne. Teraz, owszem, było przyjemnie. Nawet bardzo, w końcu już po kilku sekundach jego ciało zaczęło odpowiadać dreszczami podniecenia, a krew spłynęła w dolne rejony ciała. I chociaż Andrzej całował naprawdę nieziemsko, to i tak tamten raz po paleniu był po prostu niezapomniany. Zielsko zrobiło wtedy swoje, mocno koloryzując rzeczywistość.
Wroński przyciągnął Teodora jeszcze bliżej. Ich ciała otarły się o siebie, a jedyną barierę pomiędzy nimi stanowiły koszulki. W jednej chwili całowali się zażarcie, a w drugiej Andrzej już przyciskał Teodora do materaca. Jego dłonie znalazły się pod T-shirtem Kamińskiego, zapalczywymi ruchami badały chudą klatkę piersiową. Oddychał ciężko przez nos, a jego świadomość ograniczyła się nagle jedynie do świadomości ciała. Był dotyk, była przyjemność, zapachy i dźwięki, ale nie było tam umysłu Andrzeja. Bo zapewne gdyby był, nie doprowadzałby do tego, co właśnie usiłował zrobić, a co najgorsze – Teodor wcale nie oponował. Może jeśli odepchnąłby Andrzeja od siebie stanowczo, wszystko by ustało; nie parliby na przód, kompletnie nie wiedząc co się stanie, gdy równia pochyła przechyli się na drugą stronę.
Teodor objął Andrzeja mocniej, ani myśląc o jakimkolwiek sprzeciwie. W końcu marzył o tym od tak dawna, już od czasów gimnazjum, nie wspominając już o tych kilku ostatnich dniach, kiedy to Andrzej bezpardonowo latał przed nim praktycznie nagi. Nie mógłby go teraz tak po prostu odepchnąć. Rozpaczliwie pragnął Andrzeja i wiedział to każdą komórką swojego ciała. Serce łomotało mu w piersi, kiedy zaczęli pozbywać się ubrań. W jego wnętrzu rozlała się dzika euforia, bo przecież Andrzej sam do tego dążył! Sam to zainicjował! A teraz jeszcze tak czule go dotykał. Całował po całym ciele, gładził je, jakby próbując zapamiętać strukturę jego skóry. I chociaż był pijany, chociaż trochę dzisiaj zapalił, Teodor miał wrażenie, jakby to wszystko było przemyślane. Andrzej wiedział co robił i z kim; taką przynajmniej miał nadzieję, w końcu co jakiś czas spoglądał mu tak głęboko w oczy, że Teodor nie miał wątpliwości – był w pełni świadomy.
Ruchy Andrzeja były umiejętne. Znał męskie ciała i wiedział jak się z nimi obchodzić, wiedział jak wyglądał męski seks, bo ani przez moment się nie zawahał, kiedy już byli nadzy. Wszystko jednak pozostawało okryte milczeniem, ale nie ciemnością – dzięki wciąż zapalonej nocnej lampce widzieli swoje ciała dokładnie. Żaden z nich jednak o nic nie zapytał, nic nie powiedział. Był tylko dotyk, odgłosy pocałunków i spojrzenia w oczy, a później usta Andrzeja przy kroczu Teodora. Nie trwało to długo, obyło się również bez fajerwerków, jednak gdy położyli się na materac, jeden przy drugim, Teodora ogarnęło przerażenie. Euforia minęła, zdrowy rozsądek doszedł do głosu – i co teraz?
Andrzej, jakby usłyszał to pytanie, wychylił się nagle i kopnął nogą drzwi. Zamknęły się z trzaskiem. Wrócił do Teodora, przyciągnął go do siebie, z rozpędu pocałował w czoło i jakby nigdy nic, zasnął, nie wypuszczając go ze swoich ramion.
Kamiński jeszcze przez chwilę bał się chociażby drgnąć, tak zdenerwowany i zdezorientowany jednocześnie. Wystarczyło jednak, ze spojrzał na pogrążoną w śnie twarz Andrzeja, która nagle straciła cały swój ostry wyraz. Uśmiechnął się mimowolnie, mając wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi. Wciąż nie wierzył, że naprawdę to ze sobą zrobili. Że Andrzej był taki czuły, tak dobrze całował, a teraz go jeszcze przytulał. Obawiał się jednak, że rano wszystko rozmyje się w mgle udawanego zapomnienia. W końcu Andrzej uwielbiał zamiatać sprawy pod dywan.
Zamknął oczy i chociaż czuł ogromne zmęczenie, wiedział, że na pewno jeszcze długo nie zaśnie. Naprawdę bał się poranka i ewentualnych konsekwencji.  

10 komentarzy:

  1. O tak pozamiatanie pod dywan jest wielce prawdopodobne:-).
    Czyli co Raf jest do noszenia a Andrzej do tych innych rzeczy;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Coś ty narobił Teo...Ciekawe jak Andrzej się z tego wytłumaczy albo czy w ogóle będzie pamiętał tę noc :p
    PS. Idziesz z tymi rozdziałami jak burza, autorko :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rfgv mnj pdwzie -> Czy tylko mnie się wydaje wielce prawdopodobne, że Rafał widział to i tamto przez te otwarte drzwi do pokoju? Gmatwa się to coraz bardziej jak kłębek wełny i ja już bym chyba wolała, żeby zaczęło się naprostowywać. Zastanawiam się, czy możliwe jest szczęśliwe zakończenie dla całej trójcy. Oby tak!
    Pozdrowienia! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Spełniło się marzenie Theo :) Tylko szkoda, że Andrzej był nietrzeźwy bo teraz nie wiadomo jak to będzie rano. Wydaje mi się że Andrzej nie będzie udawał że nic nie pamięta, raczej obawiam się tego że potraktuje to jako jednonocną przygodę, albo może wymyśli coś w stylu przyjaciół z korzyściami. A Teoś to chyba by prawdziwy związek chciał, nie? No i trochę mi szkoda, że to nie był Rafał, bo ostatnio prawdziwy rycerz z niego 😆 Super rozdział, bardzo dziękuję 😚

    OdpowiedzUsuń
  5. Okaaaay, więc MISFITS! Oficjalnie podbiłaś moje serduszko. Byłaś już na dobrej drodze, gdy pojawiła się u Teo fascynacja Andy'm, ale Misfits to już stanowczo wygrywa. Jest tyle innych, dobrych i bardziej popularnych brytyjskich seriali, a Ty wybrałaś akurat mój ulubiony serial 💕
    A poza tym to dopiero co dodałaś poprzedni rozdział, a tu już kolejny. Ale to dobrze, więcej do czytania 😆
    Poza tym to jestem team Andrzej xD To nie tak, że nie lubię Rzepy, bo uważam, że naprawdę się zmienił i jest fajnych i troskliwym facetem, ale jakoś ciężko mi wyobrazić sobie go z Teo. Wydaje mi się, że ciężko będzie Teo tak po prostu zapomnieć to, co było w gimnazjum. Obawiam się, że na zawsze mogła pozostać w nim jakaś skaza. No ale zobaczymy xd
    Historia faktycznie robi się coraz bardziej zagmatwana, szczególnie po tym, co się wydarzyło pod koniec. W sumie to sie zastanawiam, czy Andrzej będzie się tego wypierał, ale tak uroczo pocałował Teo w czoło na koniec, że mam sporo nadziei na jakieś dobre zakończenie dla nich :D
    Życzę duuużo weny 😘

    OdpowiedzUsuń
  6. I stało się! :D choć mam dziwne wrażenie jakiejś niepełności.
    Jak to się potoczy dalej :D Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.
    Gdy czytałam tą część z przerażeniem zerkałam czy chociaż jest jeszcze troszkę strony więcej :D hahaha uzależnienie od Twoich opowiadań :D
    Słucham piosenki, którą dołączyłaś pod poprzednim rozdziałem. Jak zawsze świetnie pasują :D i świetnie się ich słucha.

    Pozdrawiam ciepło,
    Elda

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozdział przeczytałam jakieś pięć (jak nie więcej) razy, bo team Andrzej całym serduszkiem. W głowie układałam już tysiące kontynuacji i wszystkie były szczęśliwe, więc na taką mam nadzieję T-T

    OdpowiedzUsuń
  8. Czytam,czytam i dziękuję

    OdpowiedzUsuń
  9. Jak ja mogłam przegapić premierę? Eh ten Andrzej...

    OdpowiedzUsuń
  10. Zastanawiało mnie, dlaczego zawsze coś dzieje się, jak są pijani albo ujarani. Ale dostałam mini wyjaśnienie. Nie starczy mi to jednak i zastanawia mnie, dalszego Andrzej nie chce przekraczać granicy. Jeszcze mu Rafał sprzątanie Teo sprzed nosa.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.