Betowała Akari
Witaj w piwnicy
Od kilku lat cierpiał na bezsenność, dlatego zawsze
zazdrościł Adamowi umiejętności przespania całego dnia. On nie potrafił zasnąć nawet
w nocy… Westchnął ciężko i upił łyk herbaty, wpatrując się w budzące miasto
za oknem. Z dziewiątego piętra miał idealny widok na prawie całe śródmieście.
Dokładnie widział, jak zmienia się natężenie ruchu na ulicach, ciemne postacie,
mknące wśród szarości, do pracy czy szkoły. Wszystko było takie… bure.
Brzydkie. Bezbarwne. Nienawidził tego miasta, dusił się w nim i czuł, że go
ogranicza, bo było zbyt małe. Zwykłe polskie miasteczko jakich wiele, z ponad
dwustu tysiącami mieszkańców. Za mało jednak jak dla Aleksa. Powinien urodzić
się w takiej Warszawie, Krakowie, Wrocławiu… Ale nie tu, na litość Boską! Nie
tu, w miejscu, w którym nie ma żadnych perspektyw!
Za oknem zimowo zaczyna się dzień
Zaczynam kolejny dzień życia
Wyglądam przez okno, na oczach mam sen
A Grochów się budzi z przepicia
Wypity alkohol uderza w tętnice
Autobus tapla się w śniegu
Zabrzmiało cicho włączone radio. Momentalnie na zmęczonej
twarzy Aleksa pojawił się uśmiech, zniknął jednak, gdy wziął kolejnego łyka
parującej herbaty. Jedyne co lubił w tym mieszkaniu to właśnie te widoki. U
siebie, w starym, postkomunalnym wieżowcu też miał co podziwiać, jednak tu był
bliżej centrum. Widział więc niemal wszystko.
Gdy patrzę w twe oczy, zmęczone jak moje
To kocham to miasto, zmęczone jak ja
Gdzie Hitler i Stalin zrobili, co swoje
Gdzie wiosna spaliną oddycha
Zawsze w takich momentach, gdy zegar wskazywał godzinę szóstą
rano, wpadał na głupie pomysły, które później czasem realizował. Tym razem
doszedł do wniosku, że powinien przeprowadzić się do Warszawy. Powinien zmienić
coś w swoim życiu. Uśmiechnął się na tę myśl, chciał w końcu zacząć żyć pełną
piersią. Odetchnąć, nie czuć się przez nic ograniczany. I już prawie był co do
tego zamysłu przekonany, gdy nagle zrozumiał, że nie może. Tu miał Krzycha,
dzięki któremu mógł żyć, nie chciał już nikogo innego, bał się trafić gorzej.
Krzysztof jaki był, taki był, ale przynajmniej miał normalne upodobania
seksualne.
I nagle zrozumiał, że nie da rady nic zrobić ze swoim życiem.
Ciągle udawał silnego, ale wcale taki nie był. Panicznie bał się zmian,
znacznie bardziej lubił proste sytuacje, w których wiedział na czym stoi. Gdyby
teraz spakował walizki i wybrał się do Warszawy, kto wie jakby to się
skończyło.
– Idiota – mruknął cicho pod nosem, zażenowany swoimi
myślami. Lubił czuć, że miał nad wszystkim kontrolę, nawet gdy takowej nie
posiadał. Dopił herbatę, odstawił kubek do marmurowego zlewozmywaka i wyszedł z
przestronnej kuchni prosto do przedpokoju. Szybko założył buty w
akompaniamencie pochrapywań Krzycha, zabrał jeszcze kurtkę, po czym opuścił
mieszkanie, cicho trzasnąwszy drzwiami.
Wybiegł z apartamentowca prosto na chłodne, listopadowe
powietrze. Odetchnął kilka razy i spojrzał w szare niebo. Nienawidził późnej
jesieni, gdy już wszystkie liście opadły z drzew. Świat stawał się wtedy szary,
jeszcze bardziej denerwujący.
Ruszył na przystanek autobusowy powolnym krokiem, z rękoma w
kieszeniach swojej ramoneski. Nie rozglądał się dookoła, czuł jak zmęczenie
daje mu o sobie znać i nawet się z tego ucieszył. Może wreszcie trochę pośpi.
Uniósł głowę, by sprawdzić rozkład jazdy, jednak nagle go zamurowało. Zamrugał
kilka razy, nie wierząc w swojego przeogromnego pecha. Za przeszkloną szybą
przystanku dojrzał zmierzającego w jego stronę – a jakże – Jaśka.
– Cholera – aż sapnął pod nosem i odwrócił się do niego
tyłem, udając, że nie widzi, co zrobił oczywiście trochę po fakcie, bo
wcześniej już ich wzrok się spotkał.
– Nawet odwagi nie masz, by się przywitać? – usłyszał, gdy
Jasiek do niego podszedł i zmierzył kpiącym spojrzeniem.
– Najwidoczniej nie – odwarknął, nie będąc w stanie wymyśleć
żadnej lepszej riposty. Był chyba zbyt zmęczony. Nie mógł za to uwierzyć w
swojego pecha. Jasne, miasto było małe, ale nie na tyle, by musiał spotkać
Młodego o szóstej rano we wtorek. – A ty gdzie się wybierasz? – zapytał i
krytycznie spojrzał na jego czarny, skórzany plecak.
– Do szkoły? – prychnął i przewrócił oczami.
– A no tak, zapomniałem, że jeszcze dzieciak jesteś – mruknął
bezemocjonalnym głosem i spojrzał na zegarek na ręku. Jeszcze dwadzieścia minut
do przyjazdu jego autobusu, pięknie. Po prostu idealnie rozpoczęty dzień!
– Jeżeli wciąż usiłujesz mnie obrazić, to cię poinformuję, że
kiepsko się starasz.
– Nie usiłuję cię obrazić – sapnął zmęczonym głosem. –
Usiłuję cię zbyć. – I jego dążenia nie poszły na marne, bo już po chwili
podjechał autobus, do którego wsiadł Jasiek, nawet nie oglądając się na Aleksa.
Drzwi się za nim zamknęły i nareszcie Białecki mógł odetchnąć. Odzyskał swój
upragniony spokój.
***
Noga Aleksa poruszała się nerwowo, zupełnie jakby nie
należała do jego ciała, które próbowało skupić się na nastrojeniu gitary.
Dźwięk tykającego zegara wręcz wbijał mu się do podświadomości, mimo że
przecież powinno go zagłuszyć brzęczenie strun.
Piętnaście… dwadzieścia… dwadzieścia pięć.
– Ja pierdolę! – wydarł się i aż wstał ze swojego taboretu. –
Ile kurwa można się spóźniać?! – Spojrzał na Remka i Adama. Ten pierwszy westchnął
ciężko, drugi jedynie wzruszył obojętnie ramionami i powrócił wzrokiem na ekran
laptopa.
– Może są korki na mieście? – zastanowił się na głos
Remigiusz, a Aleks tylko prychnął z pogardą.
– Osiemnasta to osiemnasta! My jakoś zawsze się wyrabiamy –
burknął i usiadł z powrotem na czarnym, trochę już wysłużonym i chybotającym
się na boki taborecie.
– Wysyłamy zgłoszenie na festiwal młodych talentów? – zapytał
nagle Adam, nie odrywając wzroku od komputera, na którym robił coś już od pół
godziny. – Będzie w czerwcu, mamy listopad, więc jeszcze masa czasu – mruknął
pod nosem.
– Festiwal młodych talentów? – prychnął Aleks i złapał gryf
gitary. – Co jeszcze, może festiwal tańca ludowego? Na żadne festiwale nie idę
– ogłosił ze zmarszczonym nosem.
– Czy to ten, którego dwa lata temu wygrał zespół z naszego
miasta? Co teraz nagrywa płytę… Jak im tam…? – Remigiusz podrapał się w bok
swojej chyżej głowy i spojrzał na nich w poszukiwaniu podpowiedzi. Aleks
jedynie wzruszył ramionami, żadne festiwale go nie interesowały, skąd więc
mógłby wiedzieć, kto wygrał jakiś tam niszowy festiwal.
– Adura? – podsunął nagle Adam i Białecki aż spojrzał na
niego z szeroko otwartymi oczami. Tego to się po nim nie spodziewał! Adasia nic
nigdy nie interesowało poza łóżkiem, muzyką i hantlami.
– Tak, tak! Właśnie! – Remek aż klasnął w dłonie i szybko
pokiwał głową. – Wybili się teraz, właśnie po tym festiwalu. To może my też
spróbujemy, co?
Aleks zastanowił się chwilę. Skoro mogliby wydać dzięki temu
płytę…
– Okej – sapnął i ostatecznie potaknął jeszcze. – Ale musimy
coś zrobić z naszą muzyką. – Praktycznie żadnego utworu nie mieli dopracowanego
w stu procentach. Gdy tak o tym wszystkim myślał, siedem miesięcy na
poprawienie tych wszystkich niedociągnięć to było naprawdę mało, skoro nie
potrafili zrobić tego przez kilka lat. – Ten idiota mógłby już przyjechać –
warknął nagle, znowu się wściekając. Złościło go chyba wszystko, co tyczyło się
Jaśka, więc prawdopodobnie byłby nawet wyprowadzony z równowagi, gdyby chłopak
pojawił się równo z czasem.
– Jest – powiedział nagle Remek, wyglądając przez okno
garażu, z którego miał idealny widok na bramę domu. Aleks aż się podniósł i
odłożył gitarę. Już układał sobie w głowie słowa, którymi pięknie zjedzie Jaśka
od góry do dołu, tak, że Młody nawet się nie podniesie! Na tę myśl aż poprawił
mu się humor, ale niestety do czasu. Wystarczyło, że spojrzał na szare BMW.
– Ile on ma lat? – zapytał grobowym tonem.
– Osiemnaście – odparł Remek, a gorycz znowu powróciła.
Szczyl ledwo co osiągnął pełnoletność, a już miał samochód! I to jaki! Może nie
najnowszy model beemki, ale sam fakt, że posiadał swoje własne auto sprawił, że
Aleks jeszcze bardziej się zezłościł. Albo może po prostu zrobił się zazdrosny,
bo on ledwo co uzbierał na prawo jazdy w wieku dwudziestu jeden lat.
– To jego samochód? – zapytał jeszcze.
– Tak.
– Ma samochód i się, kurwa, spóźnia?! Ty! – warknął i wskazał
na Jaśka, gdy chłopak tylko wszedł do garażu. – Która godzina?
– Wpół do siódmej – odparł swoim spokojnym, nieco piskliwym
głosikiem, zerknąwszy wcześniej na zegarek.
– Właśnie! A o której mieliśmy się spotkać?! – Adam i Remek
milczeli, patrząc to na Białeckiego, to na Jaśka, ciekawi jak się sprawy
potoczą dalej. Dobrze wiedzieli, że Aleks już mu nie odpuści, nienawidził
niepunktualności.
– O szóstej – westchnął i ściągnął futerał z gitarą, jaki
miał zawieszony na ramieniu. – Nie gorączkuj się tak, bo dostaniesz jeszcze
więcej zmarszczek – mruknął beznamiętnym tonem i ukucnął, by wyciągnąć
instrument.
Aleks aż musiał pogryźć się w język, żeby nic mu nie
odpowiedzieć. Powinien nad sobą panować, zależało im przecież na koncertach.
Dotąd grali tylko dwa razy; w jednym bardzo niszowym pubie i raz w Chmielu.
Oczywiście wszystko nieodpłatnie, nie mieli co liczyć na kasę z tego… A
Aleksowi marzyło się zarabianie na zespole. Uwielbiał grać z Remkiem i Adamem.
Jaśka nienawidził całym sobą i czuł, że za szybko to się nie zmieni, ale musi
go jakoś przełknąć. Chciał coś osiągnąć, dlatego też przez resztę próby trzymał
szczęki mocno ściśnięte, by przypadkiem nie powiedzieć czegoś naprawdę
okrutnego. Nawet już narzekania Młodego na jego nierówną, nieczystą grę
wpuszczał jednym uchem, a wypuszczał drugim. I uważał to za swoje życiowe
osiągnięcie. Normalnie pewnie podszedłby do niego i nie bawiłby się w
uprzejmości, a jednak dzisiaj udało mu się zignorować te słowa.
– Okej, koniec, co? – zapytał z nadzieją Remek, patrząc na
nich zmęczonym wzrokiem. Był już nieco spocony od grania, bo naprawdę dali z
siebie wszystko. Aleks pokiwał głową i sięgnął po butelkę wody, jednocześnie
ocierając dłonią mokre czoło. Też go ta próba wykończyła, ale chyba bardziej
psychicznie niż fizycznie.
– Ja i tak muszę się zbierać – mruknął. Miał być u Krzycha na
dwudziestą drugą i wcale mu się to nie podobało. Ale niedługo zbliża się termin
płacenia rachunków, a on nie miał ekologicznego mieszkania napędzanego wiatrem,
niestety.
– W jakim kierunku jedziesz? – zapytał nagle Jasiek. W garażu
momentalnie zapadła cisza.
– Centrum – mruknął, jako jedyny nie interesując się tym, co
właśnie się działo. Zapiął futerał swojej gitary basowej i przerzucił sobie
torbę na ramię.
– Mogę cię podwieźć – powiedział dziwnie neutralnym tonem.
Aleks dopiero zrozumiał, że ten mały buc chciał mu pomóc. Aż zamrugał.
– Mnie?
– Nie, przez cały czas mówię do Adama – prychnął nagle
Jasiek, rozdrażniony, zapominając o swoim dawnym spokoju i opanowaniu, które
tak denerwowały Białeckiego. – Jasne, że ciebie. Z tobą chyba teraz rozmawiam,
nie?
– Yyy. – Tylko tyle Aleks był w stanie wydusić. – Okej,
dobra.
***
– Chciałbym, żebyś tam ze mną poszedł – powiedział Krzychu i
odchylił się na skórzanym fotelu, patrząc na niego ni to proszącym, ni to
rozkazującym wzrokiem. W dłoniach obracał kieliszek ze złocistym trunkiem –
winem półwytrawnym. Czasem wydawało się Aleksowi, że mężczyzna mógłby pić je litrami
i, o dziwo, wcale nie był po tym pijany. Zupełnie inny wpływ miało na niego
piwo, już po jednym język mu się lekko plątał.
– Mówiłem ci, że nie chcę odwiedzać takich miejsc –
odpowiedział Białecki na pozór spokojnie. Na pozór. Wewnątrz wszystko w nim się
gotowało; obrzydzenie mieszało się z czystą niechęcią. – Zresztą… Jak sobie to
wyobrażasz – mruknął i machnął ręką, wskazując na swoją twarz, a dokładniej na
kolczyki. W brwi, nosie i wardze.
– Zdejmiesz. – Krzychu nie widział żadnego problemu. Założył
nogę na kolano i popił trochę wina, po czym odetchnął. – Kupię ci też ubrania.
– Nie chcę ubrań – odparł tonem dziecka. Oczywiście, nie
chciał takich ubrań, które wybrałby mu Krzychu. Nienawidził formalnych ciuchów,
w swoim mieszkaniu nie miał ani jednego krawata czy muszki – były mu
niepotrzebne. Wolał inny styl, o wiele luźniejszy i znacznie mniej
konwencjonalny… a właściwie to nawet niekonwencjonalny. Lubił się wyróżniać,
lubił te zdegustowane spojrzenia ludzi w autobusie czy sklepie.
– Kupię ci, powiedziałem – mruknął. – Chcę cię tam zabrać.
Żeby poznało cię kilka osób. Jak zdejmiesz to żelastwo będziesz całkiem
przystojny – powiedział swoim cichym głosikiem, którego w tłumie innych łatwo
byłoby pominąć, a to jeden z powodów, dlaczego Aleksander nie chciał z nim
nigdzie wychodzić. Tu, w cichym apartamencie, słyszał nawet kapanie kranu, więc
nie miał problemu z wyłapaniem głosu Krzycha. Nie znalazłby jednak w sobie tyle
cierpliwości, gdyby musiał ciągle nadstawiać ucha, żeby tylko usłyszeć co
mężczyzna sapał pod nosem. Kurwicy
dostanę, przemknęło mu przez myśli.
– Ale nic z nikim nie będę robić – zaznaczył. Chciał, aby to
sobie wyjaśnili, w końcu nie był żadną kurwą… Teoretycznie. Gdyby spojrzeć na
jego stosunki z Krzychem, można byłoby je podciągnąć do kategorii związku.
Przecież obaj mieli tylko siebie, a fakt, że mężczyzna wszystko za niego
opłacał to już inna bajka.
– Tam nie przyjdzie nikt z zewnątrz, Aleks – powiedział i
spojrzał na niego jakby z nadzieją. W Białeckim aż zawrzało na samą myśl, że
Krzychu chciał czegoś, na co on nigdy by nie pozwolił.
– Nie będzie żadnych gang bangów! – Prawie podniósł się na kanapie,
z trudem powstrzymując się przed dodaniem: „ty zboczony świrze”.
Twarz Krzysztofa jak na zawołanie poczerwieniała. Zawsze
kojarzył się Aleksowi ze świnią, jednak teraz przypominał to zwierzę nawet
kolorem, pomyślał Białecki i aż miał ochotę wrednie się zaśmiać.
– Nie mówię, że…
– Jasne, że mówisz – prychnął, czując, że przejął kontrolę
nad rozmową. Od razu poczuł się pewniej, wyprostował się, oparł nawet niedbale
kostkę jednej nogi na kolanie drugiej, pozostając w rozkroku. Lubił być górą.
Nienawidził, gdy ktoś przypierał go do muru; czuł się wtedy jak taki szczur w
klatce, kompletnie bezbronny i zestresowany. – Nie będę nikomu dawać dupy,
rozumiesz? Możemy iść – powiedział ugodowo – ale ja tam będę tylko w celach
rekreacyjnych.
– Okej – sapnął ostatecznie. Na twarzy Aleksa pojawił się
pełen zadowolenia uśmiech, świadczący o zwycięstwie. – Dobra. Jutro zabieram
cię na zakupy.
Aleks wzruszył ramionami. Zabieraj
gdzie chcesz.
***
Spojrzał na strome, betonowe schody prowadzące do piwnicy w
jednej ze starych, przedwojennych kamienic. Zerknął jeszcze na wypachnionego i
odzianego w najlepszy garnitur Krzycha. Uśmiechał się cały czas pod nosem,
jakby właśnie była Gwiazdka i zaraz miał rozpakować swój wymarzony prezent. To
porównanie wcale nie spodobało się Białeckiemu, spiął się tylko bardziej i już
marzył o końcu swojej udręki. A mógłby siedzieć teraz na próbie, pomyślał z
lekkim skrzywieniem i jeszcze zapytał Krzysztofa, czy to na pewno tu. Wiedział,
że takie miejsca są dość… kameralne. W końcu spotykała się tu sama śmietanka
towarzyska z ich miasta i okolic. Połowa z tych nadzianych gości pewnie nie
chciałaby, żeby rozniosła się plotka o ich homoseksualizmie, chowali się więc
po piwnicach jak myszy.
I przynajmniej ta myśl poprawiła Aleksowi humor. Może nie
miał czasem pieniędzy nawet na głupie masło, ale przynajmniej mógł być sobą.
Nie krył się jak Krzychu po kątach (nikt u niego w biurze nie wiedział, że jest
gejem), nie musiał ożenić się z jakąś kobietą tylko dlatego, by rodzina była
zadowolona. Wiódł całkiem przyjemne życie, nie wliczając w to oczywiście stanu
aleksowego wychudzonego portfela. Robił to co lubił: grał i tworzył; to mu
wystarczało. A że czasem musiał zrobić coś uwłaczającemu godności… Po prostu
zacisnął zęby i z Krzysztofem u boku zszedł po schodach.
Mężczyzna nacisnął dzwonek znajdujący się tuż obok drzwi. Te
po kilku dłuższych chwilach uchyliły się lekko, a do ich uszu dobiegła muzyka
instrumentalna i gwar rozmów. Coś w brzuchu Białeckiego zacisnęło się mocno,
gdy zobaczył przed sobą wielkiego, barczystego faceta, patrzącego na nich tak,
jakby chciał im połamać karki. I pewnie udałoby mu się to z łatwością,
stwierdził, gdy spojrzał na wielką dłoń, którą wyciągnął w ich stronę.
– Karta członkowska – powiedział grubym, niskim głosem, idealnie
pasującym do jego ogromnej postury. Krzychu od razu podał mu małą, laminowaną
plakietkę, przygotowaną już wcześniej. Mężczyzna popatrzył na nią, a następnie
na właściciela.
– To osoba towarzysząca – wytłumaczył dość nerwowym tonem.
– Jasne – burknął tylko i pozwolił im wejść do środka.
Znaleźli się w ciemnym pomieszczeniu, podświetlanym jedynie u dołu czerwonymi
lampkami. Aleks rozglądał się dookoła z zaciekawieniem, ale towarzyszyło mu
bardzo nieprzyjemne uczucie podpowiadające, że wygląda tu jak w burdelu.
Dosłownie. Wszystko było albo czerwone, albo czarne.
Weszli dalej, jak się Białeckiemu zdawało, do sali głównej.
Tu już było jaśniej, na tyle, by mógł zobaczyć każdy kąt pomieszczenia. Pod
ścianami stały sofy, aktualnie oblegane przez mężczyzn. Dookoła panowała raczej
kameralna atmosfera, zupełnie inna od tych wszystkich tajnych gejklubów, które
Aleks widział tylko w filmach czy serialach. Spokojna muzyka przygrywała w tle,
idealnie nadawała się do rozmów, mniej do dzikiej imprezy, ale chyba nie na tym
zależało osobom, które tu przyszły.
– Myślałem, że będzie jakoś bardziej… niegrzecznie –
powiedział do Krzycha, a ten jedynie się uśmiechnął i pociągnął go do baru,
znajdującego się w najdalszym kącie pomieszczenia. Był maleńki, a za ladą stał
tylko jeden barman.
– To jedna sala, jest ich więcej – odparł mu Krzysztof z
lekkim, dość obleśnym i jednoznacznym uśmiechem. W tym momencie Aleks doszedł
do wniosku, że po prostu się zamknie. Lepiej było, gdy stał i się nie odzywał,
no i oczywiście, o nic nie pytał. Jeszcze przypadkiem dowiedziałby się czegoś
gorszego, na przykład o istnieniu tutaj jakiegoś pomieszczenia do zabaw BDSM.
Białecki prawie wszystko dał radę zrozumieć, każdy dziwny fetysz, bo w końcu
człowiek jest tylko człowiekiem, czyli inaczej mówiąc zwierzęciem. Ostrzejsze igraszki
i role play w łóżku także akceptował jako fakt, że inni ludzie to robili, ale
mimo wszystko nie miał raczej zamiaru sam czegoś takiego odgrywać. Aż się
skrzywił, a po plecach przeszedł mu nieprzyjemny dreszcz.
– Co chcesz? – zapytał Krzychu, przerywając rozmyślania
Aleksa o biczach, skórzanych hamakach, kajdankach i lateksowych wdziankach. Aż
się wzdrygnął, gdy poczuł jego dłoń na swoich plecach. Miał tylko nadzieję, że
Krzysztof nie miał takich dziwnych zachcianek, bo pewnie by nie podołał. Cały
czas wydawało mu się przecież, że fantazje jego sponsora były dość normalne.
– Wódkę – burknął. Ten klub sprawiał, że czuł się jeszcze
bardziej gejowsko, chciał więc wypić jakiś męski trunek. A co było bardziej
męskiego niż wódka? Chyba tylko spirytus. Z Rosji. Uśmiechnął się lekko pod
nosem, zastanawiając się, co by Krzychu powiedział, gdyby zażyczył sobie
takiego alkoholu.
– Samą?
– Samą – powiedział z uporem. Krzychu skrzywił się, on, gdy
nie pijał akurat wina, sączył powoli martini, oczywiście z oliwką.
Stali chwilę przy barze, obserwując to, co działo się w
pomieszczeniu. Ludzi z każdą chwilą przybywało, było jeszcze dość wcześnie.
Nagle jednak podszedł do nich jakiś nieznany Aleksowi mężczyzna. Położył dłoń
Krzychowi na ramieniu i uśmiechnął się szeroko, a w barowym świetle jego twarz
wydała się Białeckiemu naprawdę przystojna. Miała bardzo regularne rysy i mocno
zarysowaną szczękę.
– Myślałem, że już cię tu nie zobaczymy, Krzysztofie –
powiedział z wyczuwalnym dystansem. Aleks wpatrzył się w niego i upił soku,
którego wziął jednak na popitę. Nie był aż tak twardy, żeby pić wódkę bez
niczego, ostatecznie więc zdecydował się na nektar pomarańczowy.
– A jednak – sapnął i skrzywił się. Białecki znał go już zbyt
dobrze, by nie wiedzieć, że Krzychu czuł się skrępowany przed nieznajomym.
Doskonale widział, jak napina mięśnie ramion, a wzrokiem zlatywał gdzieś na
bok.
Krzysztof był człowiekiem dość spokojnym, nigdy nie wchodził
w sprzeczki słowne (Aleks już wiedział dlaczego – po prostu nie potrafił się
kłócić). Zawsze tego unikał, a gdy kogoś bardzo nie lubił, starał się
wystrzegać rozmowy, dokładnie tak jak teraz.
– Może przedstawisz mnie swojemu koledze? – zapytał nagle
nieznajomy, a jego przenikliwy wzrok spoczął na Białeckim. Ten jednak nie
myślał by uciekać, tak jak to robił Krzychu. Uśmiechnął się szeroko, bardzo
pewnie, zupełnie jakby niejeden raz był w takim miejscu jak to. Właściwie to
musiał podziękować Krzysztofowi, dzięki niemu czuł się jak milion dolarów. Miał
na sobie horrendalnie drogi garnitur, jeszcze droższe buty. Aż sam nie mógł
uwierzyć w to co widział, gdy spojrzał w lustro. Po zdjęciu całego żelastwa z
twarzy, okazał się być naprawdę przystojny, pomijając oczywiście niski wzrost,
ale na to niestety już nic nie poradzi.
– Aleksander – powiedział, nim zdążył to zrobić Krzychu.
Pomyślał, że lepiej będzie przedstawić się całym imieniem. „Aleks” mogłoby
zabrzmieć tak zwyczajnie. A to nie był zwykły klub, pomyślał z lekkim
rozbawieniem, właśnie siedział na imprezie dla elity.
– Maciej – odparł i uścisnęli sobie dłonie. Aleks od razu
zauważył, że ręka mężczyzny była duża, szorstka i ciepła. Bardzo przyjemna w
dotyku. Przełknął ślinę, gdy podniósł wzrok i napotkał świdrujące jego
sylwetkę, niebieskie oczy, których kolor wydawał się być jeszcze bardziej
intensywny przez jaskrawe światło podświetlanej lady baru.
Krzychu przestąpił z nogi na nogę i spojrzał na nich nerwowo.
– Chodź, Aleks, zaraz będzie występ Drag Queen – powiedział,
a Białecki doskonale wiedział, że to tylko wymówka. Po prostu nie chciał
spędzić ani chwili dłużej z Maciejem, w przeciwieństwie do Aleksa.
– Serio? – Skrzywił się, marszcząc przy tym swoje grube,
gęste brwi. Co mogło być bardziej pedalskiego od oglądania Drag Queen?! Chyba
tylko bycie nią.
– Też za tym nie przepadam – odezwał się Maciej i mrugnął do
Aleksa, któremu jak na zawołanie zrobiło się nieco goręcej. Zerknął na
mężczyznę, lustrując go uważnym spojrzeniem, tak, aby zapamiętać każdy widoczny
szczegół. Leciutkie zmarszczki w kącikach oczu, proste, białe zęby, nieco
przydługi i zbyt szpiczasty nos, który jednak dodawał jego twarzy charakteru.
Wszystko to komponowało się w naprawdę przyjemną całość. – No, ale co zrobić,
piątki to piątki z Drag Queen – westchnął ciężko, niemal cierpiętniczo,
zupełnie jakby przychodził tu z przymusu. Aleks mimo to uśmiechnął się lekko i
wziął łyka soku.
– Ja tam lubię Madame Elizabeth – powiedział cichutko Krzychu,
a jego głos prawie zginął wśród lekkiej muzyki i gwarze rozmów.
– Mam pomysł, ty obejrzysz sobie sztuczną kobietę, ja zabiorę
twojego kolegę na drinka, hm? – rzucił pomysł, a jego jasna brew uniosła się
pytająco. Aleksowi momentalnie zrobiło się goręcej, sam nie wiedział co w tym
facecie było takiego, ale chciał z nim spędzić jeszcze trochę czasu.
Krzychu popatrzył po nich zdezorientowany, zapewne nie
wiedząc co powinien w tej chwili powiedzieć. Białecki znalazł więc w tym swoją
szansę, jak nikt inny potrafił nim manipulować i wcale nie było mu żal
Krzysztofa. W końcu to nie wina Aleksa, że z niego był taki nieudacznik
życiowy.
– Świetna myśl – powiedział z szerokim uśmiechem i niby
przypadkiem przytulił się bokiem do Krzycha. Spojrzał na niego pełnymi nadziei
oczami. – Co myślisz? Nudzą mnie takie rzeczy, przecież dobrze wiesz.
Czterdziestoparolatek zwilżył nerwowo językiem usta, a Aleks
doskonale wiedział, że teraz trwa wewnętrzna walka. Był zazdrosny o
Białeckiego, ale nie mógł go aż tak ograniczać.
– Okej – zgodził się, co Aleksander skwitował szerokim
uśmiechem zwycięstwa.
To opowiadanie jest naprawdę świetne. I co najlepsze, robi się coraz ciekawiej ;)
OdpowiedzUsuńBardzo utożsamiam się z Aleksem i postrzegam świat niezwykle podobnie do niego. Chyba jego postać najbardziej przypadła mi do gustu, ale wiadomo- my kurduple, musimy trzymać się razem ^w^
Jasiek jest dla mnie bardzo intrygującą postacią i jak na razie wielką niewiadomą.
Pozostaje mi teraz tylko czekać na kontynuację i życzyć dużo weny i chęci do pisania :3
~Desire
Cudoooooooooo <3 aż słów brakuje :).Pozostaje tylko czekać na next, który mam nadzieję ukaże się niedługo :P.Życzę dużo, dużo,bardzo dużo weny , którą potem przelejesz na kolejny wspaniały rozdział i dasz go nam, żebyśmy my mogli nacieszyć nim nasze oczki :)
OdpowiedzUsuńOpowiadanie robi się naprawdę ciekawe. W sumie lepiej, że nie nie masz pomysłów na Akademika, bo to opowiadanie moim zdaniem jest ciekawsze. Nie pozostaje nic innego jak czekać na dalsze losy bohaterów i życzyć Ci weny! :)
OdpowiedzUsuńOpowiadanie spodobało mi się o wiele bardziej niż Akademik :) główny bohater jest krótko mówiąc świetny i strasznie ciekawi mnie jego dalszy los.
OdpowiedzUsuńŻyczę weny i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział ♡
Nie wiem dlaczego, ale mam zła przeczucia co do tego Macieja... To się nie może dobrze skończyć xd
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o samo opowiadanie to świetnie się zapowiada i nie mogę się już doczekać kontynuacji :) Bardzo polubiłam głównego bohatera i naprawdę ciekawi mnie co się z nim dalej stanie.
Życzę weny i czekam na kolejny rozdział :DDD
Z niecierpliwością będę wyczekiwać kolejnych rozdziałów! Ten był dobry, zobaczymy jak kolejny! Weny życzę i pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńCzemu mam dziwne wrazenie, ze Maciej to brat lub ojciec Jaśka ...? XDDD
OdpowiedzUsuńOpowiadanie super sie zapowiada, juz czekam na kolejne rozdzialy !! Mam nadzieje, ze dasz rade w miare czesto dodawać rozdziały, bo ja jestem serio meeeega ciekawa co bedzie dalej i nie jestem osobą zbyt cierpliwa ^^'.
Życzę dużo weny i pozdrawiam,
Sortia
Niestety, publikacja kolejnego rozdziału trochę się przedłuży. Betę napotkał wypadek losowy, dlatego w tę cierpliwość będziesz musiała się jednak uzbroić. :)
UsuńMiło poczytać coś nowego :D
OdpowiedzUsuńJak zwykle wpadam co jakiś czas sprawdzając czy coś się pojawiło, a tu coś nowego :D Bardzo interesujące, można mieć odczucia, że ciągle coś się dzieje w tym opowiadaniu. Wciągające więc niecierpliwie czekam na nowy rozdział.
Pozdrawiam!
O, miło że do mnie zaglądasz. :) Fajnie zobaczyć w komentarzach nicki starych czytelników. ;D
UsuńWitam,
OdpowiedzUsuńmam jakieś takie myśli, że Krzysztof to ojciec Jaśka, bo jak to się mówi z deszczu pod rynnę... Ten Maciej zainteresował Aleksa
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia