Betowały Skidayo i Akari
Nieodebrane połączenia
–
Gdzie byłeś? – Wiedziałem, po prostu wiedziałem, że jak tylko wejdę do pokoju,
padnie takie pytanie. W tamtym momencie czułem się jak mąż wracający do domu
później niż powinien. Westchnąłem jedynie ciężko, dochodząc do wniosku, że nie
ma co się kłócić. Zresztą, nawet nie chciałem.
–
Na piwie z takim gościem z pracy. – Bo przecież nie mogłem mu powiedzieć, że
odwiedziłem dom Sebastiana, piłem z nim Carlsberga, odganiałem się od kupy
białego futra zwanej psem i kąpałem się w jego basenie, a wszystko to przy
prowadzeniu przyjemnej, niezobowiązującej rozmowy. Chyba by mnie wyśmiał.
–
Mogłeś chociaż smsa wysłać albo co, umówiliśmy się przecież ze Zbychem i
Kapslem na piwo. – Zapomniałem. Kompletnie zapomniałem, ale przecież nic się
nie stało, więc wydusiłem tylko „sorry” i rzuciłem się na swoje łóżko. – Dużo
wypiłeś? – zapytał, kiedy ja miałem ochotę już zasnąć.
–
Trochę – odpowiedziałem. – A co?
–
Nic. – Kocham takie odpowiedzi, naprawdę uwielbiam, pomyślałem z ironią, spoglądając
na brata kątem oka. Siedział na swoim łóżku z telefonem w dłoni, czyli zapewne
chwilę temu albo rozmawiał z Agą, albo z nią esemesował.
–
Gdyby takie nic, to byś nie pytał – mruknąłem bardziej do poduszki niż do
niego. Westchnął.
–
Arek chciał jeszcze pogadać przy Warce, bo zajebał komuś, ale w takim razie
wypijemy jutro. Nie chcę, żebyś mi zszedł.
–
Jesteś najlepszym bratem pod słońcem, Pawełku. Zawsze się o mnie martwisz –
westchnąłem na pograniczu snu.
– A
weź się odwal, jak dla mnie możesz jutro zdychać na kacu – usłyszałem jeszcze,
nim zasnąłem. A później przebudziłem się, nawet nie wiem po jakim czasie, ale w
pokoju panował mrok, a mieszkanie wydawało się przyjemnie ciche. Takie…
normalne. Takie, jakie powinno być. W dzieciństwie często marzyłem o tego typu
nocach. Czasem wyobrażałem sobie, że wcale nie słyszę płaczu matki, a jedynie
ciche pochrapywania ojca, który wcale nie jest pijakiem. Który się nie
awanturuje i jest troskliwym ojcem, szepcze od czasu do czasu mamie na ucho
„kocham cię”, sprawdza pokój swoich synów w nocy, dogląda, czy przez sen nie
skopali kołdry na podłogę. Głupie marzenia kilkuletniego dziecka.
Przetarłem
oczy, spoglądając na telefon, który leżał tuż obok mnie. Blask ekranu
rozświetlał pomieszczenie, więc zerknąłem na niego i dostrzegłem napis: „jedna
nowa wiadomość.”
–
Weź to, kuźwa, wyłącz. Wycisza się na noc, wiesz? – usłyszałem senne warknięcie
Pawła, który przewrócił się na bok z towarzyszącym temu głośnym skrzypnięciem
sprężyn łóżka. Spojrzałem na niego, podnosząc się do siadu. Bo właściwie
wypadałoby się przebrać, a nie spać w ubraniach. Zanim to jednak zrobiłem,
spojrzałem na zegarek. Dwudziesta trzecia, więc nie było tak późno, jak mi się
z początku wydawało. Dopiero po chwili kliknąłem na „otwórz” i już wiedziałem
od kogo jest ta wiadomość. Nie mam pojęcia dlaczego, ale na moment wstrzymałem
oddech.
„Jutro
o dwudziestej. Miło by było, gdybyś tym razem się nie spóźnił. Sebastian.”
Opadłem
z powrotem na łóżko, spoglądając na sufit spowity ciemnością, która skutecznie
ukrywała jego niedoskonałości. W nocy nasz pokój nie wydawał się aż tak
straszny, jaki był w rzeczywistości. A mimo to nie lubiłem tej pory dnia. Jak
miałem te kilka lat, noc była koszmarem i mimo że teraz nie miałem czego się obawiać,
bo prędzej ojciec dostałby w pysk niż ja pozwoliłbym się uderzyć, to uczucie
niepokoju pozostało. Jednak tamtego dnia nie chodziło o niepokój. Bezsenność
zafundował mi pewien wysoki chłopak, z piegami na policzkach i nieco
przydługimi, ciemnymi włosami. Chłopak, którego za nic nie potrafiłem
zrozumieć. Dlaczego chciał się ze mną spotykać? On sam pewnie nie wie,
pomyślałem, uśmiechając się pod nosem i mimowolnie przypominając sobie jak
prezentował się w samej bieliźnie.
Kuźwa,
przekląłem, odwracając się na bok, tyłem do brata i wsuwając dłoń w swoje
spodnie. Oczywiście, zdarzało się już, że jechałem na ręcznym ze śpiącym Pawłem
niedaleko. On sam pewnie to robił, chociaż wolałbym o tym nie myśleć. Nigdy
jednak nie wyobrażałem sobie podczas tego aktu faceta… A przynajmniej nie
żadnego konkretnego. I z pewnością nie w sytuacji, w której znajduję się też
ja. Z jego ręką na własnym członku, ustami na moich…
Cholera,
jestem nienormalny. Ale skoro już puściłem wodze fantazji, ciężko było mi je
pohamować. Nie ukrywajmy, Sebastian szalenie mi się podobał, w taki sposób w
jaki nie powinien. Ale póki będę wiedzieć o tym tylko ja, będzie dobrze, a
przynajmniej tak w tamtym momencie myślałem. Fantazjowanie o kimś to nic złego,
nie w moim wieku, kiedy hormony szaleją. Tak sobie to tłumaczyłem, bo jak
inaczej miałem zaakceptować to, że, cholera, faktycznie jestem odmieńcem.
***
Obracałem
w dłoni czerwoną puszkę Warki, uważnie przyglądając się jej etykiecie.
Siedzieliśmy w parku, który w naszym mieście nie miał zbyt dobrej opinii wśród
ludzi. Owszem, zdarzyło się tu kilka przestępstw, kilka razy ktoś kogoś
zaatakował nożem, ktoś kogoś okradł, ale czego się spodziewać po takiej
dzielnicy? Nawet, jeżeli park był wyjątkowo piękny, bo wyremontowany z funduszy
unijnych, to i tak wszystkiemu winne było jego umieszczenie.
Siedzieliśmy
więc na ławce, spoglądając w stronę fontanny, jaka wdzięczyła się tuż przed
nami. Zabytek, głosiła metalowa płyta, na której opisany został twórca rzeźby,
wykorzystanej do sikania z głowy zieloną, trochę śmierdzącą wodą. To jednak nie
przeszkadzało dzieciakom w ochlapywaniu się tym paskudztwem i brudzeniu
wszystkich przechodzących niedaleko ludzi.
–
Ostatnio Krzychu zaproponował samochody – mówił Arek. – Wiem, nie nasza bajka,
– dodał, zapewne, gdy zobaczył krzywą minę Pawła – ale sporo można zarobić.
Może się zastanowimy, co? Od czasu do czasu samochód, sporo kasy można dostać.
–
Zostało już nam niewiele – odpowiedział Paweł, podczas gdy ja byłem gdzieś poza
tą rozmową. Słyszałem wszystko, ale z drugiej strony jakby mnie tam nie było.
Bo właściwie zastanawiałem się nad zachowaniem Sebastiana. Dawno nie spotkałem
takiego człowieka, którego w ogóle nie potrafiłem zrozumieć. Oczywiście,
mógłbym nazwać go idiotą, w końcu kto zaprasza swojego oprawcę do domu na piwo
i sprawa z głowy, ale on z pewnością nie był idiotą. Wydawał się raczej
inteligentny. Wiedział co robi.
–
Bez sensu teraz się w to bawić. – Paweł mówił dalej. – Ja bym tam nie
ryzykował, odpuśćmy sobie i resztę zaróbmy tak jak bozia przykazała. – Wzruszył
ramionami.
–
Ale kasa – zajęczał Arek. – Nie no, w sumie to racja – dodał po chwili, kiwając
głową. – A w ogóle! – powiedział nagle i klasnął w ręce. Drgnąłem, zdziwiony,
spoglądając na niego już trzeźwiejszym wzrokiem. – Nie uwierzycie – zaśmiał
się. – Serio, kurwa, nie uwierzycie jak wam powiem!
–
Najpierw musisz nam powiedzieć, dopiero później możemy nie uwierzyć –
skomentował Paweł, uśmiechając się złośliwie, na co ja parsknąłem śmiechem.
–
Oj, weź się zamknij i słuchaj. Byłem wczoraj na tym rozładowywaniu towaru, nie?
– Musieliśmy kiwnąć głową, żeby Arek mógł kontynuować. – No, trochę mi się to
przeciągnęło, więc wracałem w nocy i jeszcze zahaczyłem o miasto z kumplem, bo
w sumie trochę nam się imprezy zachciało. No, ale, mniejsza, – machnął ręką –
wracam, przechodzę obok tego gejowskiego klubu, nie? – Znów musieliśmy pokiwać,
żeby wiedział, że słuchamy uważnie. – Ludzi tam od groma. Lesby same i jakieś
takie facetki zniewieściałe, masakra, same pedały. I kogo widzę? No zgadnijcie?
Ten z Orlika! Sebastian? Tak on miał? – Otworzyłem szeroko oczy i chyba na
chwilę przestałem oddychać, momentalnie skupiając się każdą komórką ciała na
tym co mówił Arek. – Lizał się z jakąś ciotką, tak na legalu! Nie krył się, ani
nic. Bym coś powiedział, ale tyle ich tam było, że pewnie to oni by mi mordę
obili – zarechotał. – Czaicie, pederaści by mi mordę obili! – ryknął
głośniejszym śmiechem.
–
Jesteś pewny, że to on? – zapytałem. Nie mogłem uwierzyć. Byłem przekonany, że
Arkowi coś się przewidziało, no bo jak to tak, Sebastian gejem?
–
Jestem, jestem. – Pokiwał głową. – Stuprocentowo on. – Przełknąłem ślinę,
samemu nie wiedząc, co o tym myśleć. Zacząłem nerwowo obracać puszkę w
dłoniach, wpatrując się nieruchomo w chodnik. Jest gejem… Cholera, gejem. Kąpałem
się z nim w basenie. Dwóch gejów kąpało się w basenie. Piło razem. Grało w
koszykówkę. Myślałem chaotycznie i dopiero radosny głos brata wyrwał mnie z
zamyślenia.
–
Wiedziałem, że to zwykła ciota jest – zaśmiał się Paweł, wybitnie rozbawiony.
Miałem mu ochotę przyłożyć. Nie, miałem ochotę walnąć z pięści i brata, i Arka,
ale jedyne co mogłem, to uśmiechnąć się i powiedzieć: „ja pierdolę, wyglądał na
takiego, co to wacki obrabia.” A później ponabijać się jeszcze z Sebastiana, że
pewnie dupę ma rozjeżdżoną, że nie wie już co to zatwardzenie. Śmiałem się z
niego, a jednocześnie miałem wrażenie, że śmieję się też z siebie.
***
–
Nie miałeś wychodzić? – zapytał Paweł, spoglądając na mnie znad gazety. –
Chicago Bulls wygrali z Nets Brooklyn, rzesz kuźwa, szkoda, że tego nie
obejrzeliśmy – zamruczał pod nosem, a ja spojrzałem na niego, momentalnie
zainteresowany.
–
Tak? Ile? Mam wrażenie, że są nie do pokonania – skomentowałem. Chicago Bulls
już od kilku długich lat byli naszym ulubionym zespołem NBA. Śledziliśmy ich
losy od tego pierwszego, nieszczęsnego (a może szczęsnego?), ukradzionego Bravo
Sport. Do teraz pamiętam ten wielki nagłówek: „Niepokonani znów w akcji.
Chluba Chicago.”
–
Dziewięćdziesiąt do osiemdziesięciu dwóch – odparł. – To co, nie miałeś iść? –
Podniósł wzrok, ale tylko na moment, bo już po chwili znów zatopił się w
czytaniu. Wzruszyłem ramionami, chociaż i tak tego nie zauważył. Miałem iść,
pomyślałem, ale nie wiem czy chcę. Spojrzałem na zegarek, wskazywał godzinę
dziewiętnastą. Gdybym teraz wyszedł, zdążyłbym. Wystarczyło tylko założyć buty,
bo już nawet się przebrałem, ale obawiałem się trochę, bo jeszcze chwilę temu
piłem z Pawłem i Arkiem. Może nie dużo, ale zawsze, a aż mnie cisnęło, żeby
Sebastiana zapytać, co robił przed klubem gejowskim. Jednak z drugiej strony,
chyba bym sobie sam dziurę wykopał, a później się w niej skrzętnie zakopał,
gdybym zapytał.
–
Idź, idź – westchnął nagle Paweł. Spojrzałem na niego zdziwiony, mimowolnie
sięgając po trampki. – Idź, bo kuźwa, Agę zaprosiłem. – Ach, no i wiadomo. Mamy
dzisiaj nie było i nie miała wrócić. Nawet nie wiem gdzie była, ale jakoś mnie
to nie obchodziło. Gdy byliśmy mali też tak często znikała i zostawiała nas,
kilkuletnie wtedy dzieci, samych. A tata prawdopodobnie też nie wróci na noc,
bo nie było go od trzech dni. Cholera wie, gdzie się podziewał, ale niech tam
sobie zostanie do usranej śmierci.
Mieszkanie
puste, tylko ja Pawłowi zawadzałem. Chciał sprowadzić sobie tu Agę i gzić się z
nią w łóżku, wyciskając z siebie ostatnie soki.
–
Weźcie tylko nie róbcie tego na moim, co? – jęknąłem niemal, ruchem głowy
wskazując na swoje posłanie. Paweł w odpowiedzi jedynie uśmiechnął się, cham
jeden. – Zabiję, jak mi pościel uwalicie – ostrzegłem, ale brat powrócił do
lektury. – Ej! – Zero reakcji. Rozejrzałem się dookoła i złapałem pierwsze, co
miałem pod ręką. W tym wypadku był to podkoszulek, jaki miałem na sobie dzisiaj
rano, podczas rozgrywania meczu na boisku znajdującym się kilka ulic dalej.
Właściwie to Paweł powinien cieszyć się, że trafiło na podkoszulek, bo mógł
oberwać gaciami albo skarpetami, tych było tu pod dostatkiem.
Zwinąłem
więc szybko ubranie w kłębek i niczym się nie przejmując, wycelowałem w jego
twarz. Trafiło idealnie, aż odskoczył, zdziwiony, dopiero po chwili z niesmakiem
spojrzał na przepocony podkoszulek, który wylądował obok niego. Spiorunował
mnie spojrzeniem, na co ja odpowiedziałem mu słodkim, trochę do przesady,
uśmiechem.
–
Jeżeli zrobicie to na moim łóżku, to w nocy odetnę ci jajca i przybiję do
sufitu – powiedziałem i czym prędzej wyszedłem z pokoju, bo oberwałbym puszką
po coca–coli.
***
Musiałem
iść bardzo szybko, chociaż nawet tego nie zarejestrowałem, byłem zbyt
zamyślony, ale gdy doszedłem na Orlik, zegarek wskazywał dziewiętnastą
czterdzieści kilka. Sebastian jeszcze się nie pojawił, nie chcąc więc na niego
czekać (a przynajmniej nie chciałem sprawiać takiego wrażenia), zdjąłem bluzę i
sięgnąłem po piłkę. W tamtym momencie cieszyłem się, że wziąłem ją z domu
zupełnie odruchowo, bo przecież zawsze gdy spotykałem się z Sebastianem na grę,
wykorzystywaliśmy jego Spaldinga.
Wieczór
był przyjemny. Ani za zimno, ani za ciepło, idealna pogoda na trochę wysiłku
fizycznego, stwierdziłem, kozłując swoją NIKE. Zgiąłem nogi w kolanach i
powtarzałem przez chwilę monotonny ruch podawania piłki z jednej dłoni do
drugiej, uprzednio ją odbijając. Dopiero po chwili złapałem ją i ruszyłem.
Dwutakt, wyskok, wsad.
–
Kurwa – przekląłem, gdy piłka odbiła się od obręczy, zamiast przez nią wpaść.
Niezrażony jednak porażką, pobiegłem po nią i powtórzyłem czynność. Najpierw
odbijanie, dopiero później dwutakt, wyskok, wsad. I znowu przekleństwo. – Ja
pierdolę. – Nigdy nie miałem dobrej celności, ale żeby nie trafić z takiej
odległości to trzeba być kompletną łamagą, stwierdziłem. Przeczesałem włosy i
jeszcze raz. Tym razem wpadła, dzięki Bogu, bo chyba bym ten kosz rozszarpał.
–
Coś ci nie idzie – usłyszałem za plecami i momentalnie złapałem piłkę, którą
chwilę wcześniej odbijałem, w dłonie, odwracając się w stronę wejścia na boisko.
Zmarszczyłem brwi, spoglądając na Sebastiana, który z kpiącym uśmiechem
podszedł do ławki, by zostawić na niej swoje rzeczy.
–
Dzięki, zapewne bym nie zauważył – odwarknąłem, uważnie mu się przyglądając. I
wtedy przypomniałem sobie zdarzenie z wczorajszej nocy, kiedy to leżałem i
masturbowałem się myśląc o nim. Cholera, cholera, cholera, przeklinałem w
myślach, odwracając wzrok, bo nagle poczułem się wyjątkowo głupio.
Sebastian
stanął przede mną, wciąż się uśmiechając. Podał mi swoją piłkę, tak więc
odrzuciłem NIKE, bo nie mogła równać się ze Spaldingiem. Spojrzałem na piłkę,
obracając ją w dłoni. Muszę, kuźwa, dać z siebie wszystko, pomyślałem i
ruszyłem, starając skupić się jedynie na grze. Nie na tym, że osoba z którą
grałem występowała w mojej fantazji, czy też, że niedawno dowiedziałem się o
jego orientacji. Tak po prostu całował się z jakimś gościem przed klubem, co
było dla mnie nie do zrozumienia. W ogóle się nie krył, a przecież gejostwo nie
zalicza się do rzeczy, którymi warto się chwalić. Ja prędzej własnoręcznie
rozpaliłbym ogień i do niego wskoczył, niż przelizał się z facetem w miejscu, w
którym każdy może mnie zobaczyć. Miałem ochotę go o to zapytać. Właściwie, to
tylko fakt, że właśnie grałem, powstrzymywał mnie przed tym.
W
pewnym momencie ocknąłem się z dziwnego otumanienia w jakie wpadłem. Niby
robiłem, to co robić powinienem, czyli ganiałem za piłką i gdy już ją przejąłem
– próbowałem nią wycelować w kosz przeciwnika, ale zupełnie jakby mnie tam nie
było. Nic więc dziwnego, że Sebastian ostro trzepał mi dupę, choć może to
stwierdzenie w tamtym momencie nie było najtrafniejsze. Nie, jeżeli zwrócić
uwagę na moje myśli o wczorajszym łóżkowym (niestety jednoosobowym) numerze.
–
Jesteś beznadziejny – skomentował po zdobyciu kolejnych punktów. Zmarszczyłem
brwi, co jak co, ale krytykę źle znoszę, w szczególności, gdy mówiła to osoba
pokroju Sebastiana. Perfekcyjna w każdym calu.
– Przynajmniej
nie liżę się z pedałami pod klubem – powiedziałem to całkowicie machinalnie,
ot, żeby jakoś odparować jego uwagę na temat mojej gry. Niemal od razu tego
pożałowałem.
Spojrzał
na mnie zdziwiony. Uniósł brew, nie rozumiejąc, a ja wcale nie miałem ochoty
przybliżać mu sytuacji w której zobaczył go Arek. Odwróciłem się więc,
sięgnąłem po bluzę i swoją piłkę. Czas wracać… i to jak najszybciej,
stwierdziłem.
I
wtedy Sebastian się zaśmiał. Jakby, cholera, było w tym coś śmiesznego! A
najgorsze w tym wszystkim było to, że miał bardzo ładny głos, aż odwróciłem
się, aby zerknąć na niego. Pokręcił głową, przeczesując niedbale włosy, po czym
westchnął.
–
Śledzisz mnie? – zapytał.
–
Nie dziw się, że wiem takie rzeczy, skoro nawet się z tym nie kryjesz –
odpowiedziałem, zakładając ręce na piersi i zapominając o swojej wcześniejszej
chęci jak najszybszego opuszczenia Orlika. Sebastian w odpowiedzi wzruszył
ramionami, cały czas się uśmiechając. No bardzo zabawne, pomyślałem, marszcząc
brwi i nie spuszczając z niego uważnego wzroku.
– A
po co miałbym się z tym kryć? – Denerwował mnie spokój z jakim to wypowiadał i
ten lekki, nieco drwiący uśmieszek. Stał tam, kilka metrów ode mnie i
przyglądał mi się, mając z całej tej sytuacji duży ubaw. Najchętniej bym mu
przyłożył, ale ostatnio trochę za często rozwalałem mu wargę, dlatego też
wziąłem duży, uspokajający oddech, bo przecież bicie ludzi po pysku nie jest
normalne. Nawet, jeżeli ci ludzie zachęcają do tego każdą komórką swojego
ciała.
–
Bo to jest chore? – podsunąłem.
–
Mylisz się. To bardzo naturalne. Wiele zwierząt przejawia zachowania
homoseksualne, czekam więc na inny argument. – Tak, z pewnością go to bawiło.
Westchnąłem, chcąc jakoś ukryć swoje zakłopotanie, bo faktycznie, nie
potrafiłem wymyślić nic bardziej odpowiedniego. Zresztą, nawet nie chciałem, bo
to tak, jakby szukać obelg na samego siebie.
–
Wszyscy twoi znajomi wiedzą? – obrałem więc inną taktykę, dzięki której mogłem
dowiedzieć się czegoś więcej na jego temat.
–
Wiedzą. – Kiwnął głową, wciąż się uśmiechając i czerpiąc z tej sytuacji tyle
zabawy ile tylko mógł. Idiota.
–
Jesteś nienormalny. Spadam – powiedziałem. Nie widziałem sensu w ciągnięciu
tego dalej. Zresztą, dowiedziałem się tego, czego chciałem – Sebastian sam
potwierdził, że jest gejem.
–
Ty w takim razie chyba też jesteś nienormalny, co? – zapytał, a ja zatrzymałem
się w pół kroku. Momentalnie przeszły mnie zimne dreszcze i tak jak zawsze
miałem wiele do powiedzenia, tak w tamtym momencie uciekły mi wszystkie słowa.
Dlatego też wydusiłem tylko ciche, zapewne mało zrozumiałe: „co?”, ale
Sebastian zrozumiał, bo uśmiechnął się, już nie kpiąco, a zwyczajnie. Takim
uśmiechem jak uwielbiałem i jaki kojarzył mi się z moim ulubionym aktorem, a
którego nie powinien używać. Nie w takim momencie. – Widzę, jak na mnie
patrzysz – zaśmiał się, ale znowu nie mogłem w tym wyczuć drwiny. Bo nie kpił ze
mnie, po prostu stwierdził fakt, że zauważył.
I
stałem jak ten idiota, wpatrując się w niego, nie wiedząc co powiedzieć.
Zaprzeczyć? Potwierdzić? A może rzucić się na niego z pięściami w furii, w
obronie swojej reputacji? W końcu porównał mnie do siebie, zupełnie, jakby
otwarcie nazwał mnie gejem. Chyba normalny człowiek powinien się zdenerwować,
prawda? Arek by go zwyzywał od najgorszych, a Paweł zapewne nieźle obiłby mu
twarz. A ja co miałem robić? Jak ja powinienem zachować się w takiej sytuacji?
–
Co? – powtórzyłem więc to samo głupie słowo, co przed chwilą. Tym razem jednak
wypowiedziałem je już trochę głośniej, myśląc intensywnie, jak dalej to
rozegram.
–
Podobam ci się? – zapytał prosto i bez owijania w niepotrzebne słowa. Ale chyba
lepiej, gdyby nie był aż tak bezpośredni, lepiej dla mnie, bo poczułem się
poniekąd zaatakowany. Kurwa, wiedział! – krzyczałem w myślach, pomiędzy
wyzywaniem siebie od idiotów, co to nie potrafią kryć się ze swoimi chorymi
fascynacjami.
Przekrzywił
głowę i uśmiechnął się. Nie złośliwie, ale coś mnie w tym uśmiechu zirytowało.
To coś wręcz zachęcało do sprzedania kilku ciosów i zmazania tej cholernej
miny. Ale nie podbiegłem do niego, nie zamachnąłem się i nie uderzyłem.
–
Spierdalaj, pedale! – Zamiast uderzenia go, po prostu wrzasnąłem, wykrzesując
ze swojego głosu tyle obrzydzenia, ile tylko potrafiłem. – Kurwa, psychiatrę se
znajdź. – W takim razie chyba też powinienem. – Pedofil! – Tak, to była
skuteczna obrona, a przynajmniej tak mi się w tamtej chwili wydawało. W końcu
wielu ludzi myli te dwa pojęcia przez własną głupotę. A są to ludzie, którzy z
pewnością nie są homoseksualni, dlatego też miałem wrażenie, że obrałem
genialną taktykę.
Spojrzałem
tylko jeszcze na niego. Przybrał ciężki do odgadnięcia wyraz twarzy, jakby się
nad czymś zastanawiał, jakby go te słowa w pewien sposób dotknęły, a z drugiej
strony, jakby były mu zupełnie obojętnie.
–
Brzydzę się tobą – dodałem i zabrałem swoje rzeczy.
–
To dlaczego tu przyszedłeś? – zapytał. Trafne pytanie, cholera, pomyślałem i
jako, że nie wiedziałem jak na nie odpowiedzieć, odwróciłem się i szybkim
krokiem oddaliłem się od boiska.
I
co teraz? – myślałem, kiedy wolno szedłem do domu. Nie spieszyło mi się, w
końcu w moim (naszym) pokoju zabawiał się Paweł i Aga, co ja miałem tam robić?
Patrzeć i ich dopingować? Na dodatek nie spotkam się już z Sebastianem,
zrobiłem z siebie zbyt wielkiego idiotę. Może gdybym nie dawał mu aż tak
wyraźnych sygnałów… Nie wiedziałem, że to było aż tak widać! Przecież ja tylko
patrzyłem!
Miałem
wrażenie, że moim myślom nie będzie końca, aż wreszcie poczułem wibracje
telefonu w kieszeni bluzy. Westchnąłem i niezbyt chętnie sięgnąłem po komórkę,
jednak w tym momencie osoba dzwoniąca rozłączyła się. Odblokowałem aparat i
spojrzałem na ekran. Aż na chwilę przystanąłem, zdziwiony wpatrując się w
liczbę nieodebranych połączeń. Czternaście, a wszystkie od Pawła.
Tętno
automatycznie mi podskoczyło, bo fakt, że tak się do mnie dobijał, nie oznaczał
niczego dobrego. Zawsze jak nie mógł się dodzwonić, darował sobie już po drugim
razie. Przełknąłem ślinę i nieco drżącą ręką, pełen obaw, wybrałem jego numer.
Kurwa, kurwa, kurwa, powtarzałem w myślach, wsłuchując się w przerywany dźwięk
nawiązywanego połączenia. Odbieraj idioto, poganiałem go, szybkim krokiem kierując
się w stronę naszej dzielnicy.
–
No kurwa, wreszcie! – powitał mnie nieco drgającym głosem Paweł, utwierdzając
mnie w przekonaniu, że to nie mogło być nic dobrego.
–
Co się stało? – zapytałem nerwowo, przyspieszając kroku.
–
Ty, kurwa twoja jebana mać – nie wtrąciłem, że właśnie obraża swoją mamę i
również siebie, bo w końcu jesteśmy braćmi, choć zapewne w normalnych warunkach
bym to zrobił – nawet odebrać nie raczysz, a matka jest w szpitalu i…
–
Co jej jest?! – przerwałem mu, ściskając telefon w dłoni. Oddech przyśpieszył
mi nienaturalnie, co wcale nie było rezultatem mojego szybkiego chodu. Po
prostu… bałem się. Panicznie się bałem. Była jaka była, nie zasługiwała na
miano najlepszej matki pod słońcem, ale kochałem ją. Na pewno nie bardziej od
Pawła, nie bardziej od Arka, nawet, cholera, nie bardziej od koszykówki! Ale
kochałem i martwiłem się.
–
Zrobił jej coś?! – wtrąciłem jeszcze, zanim brat zdążył mi odpowiedzieć. Jak
Boga kocham, warczałem w myślach, jeżeli ojciec coś jej zrobił, to go ubiję
zaraz po tym, jak go zobaczę.
–
Nie – zaprzeczył. – Nic jej nie zrobił. Jesteśmy na onkologii… – Miałem
wrażenie, że z każdą zdobytą informacją czułem się coraz gorzej i coraz ciężej
przychodziło mi oddychanie. – To rak… Ma przerzuty z krtani na płuca… Przyjdź
szybko, co?
–
Jesteś sam? – zapytałem, rozglądając się dookoła, a gdy dostrzegłem taksówkę,
już niewiele myślałem, tylko podbiegłem do samochodu. Miałem pieniądze, co
prawda nie chciałem ich wydawać na coś takiego, ale zdawałem sobie sprawę, że
Paweł jest sam. Arka nie ma, pracował wieczorami przy rozładowywaniu towarów, a
wątpiłem, żeby była przy nim Aga.
–
Mhm – wyburczał w odpowiedzi i to wystarczyło, żebym zrozumiał też nieme: „boję
się.”
Tak
naprawdę mama była jedyną osobą, która w dzieciństwie nas broniła przed ojcem.
Która o nas dbała… jakoś. Nie zawsze sobie z nami radziła, nie zawsze o nas
pamiętała, ale to mama. Zdawałem sobie sprawę, że tak samo postrzega to Paweł,
dlatego po rozłączeniu się, od razu podałem taksówkarzowi adres i poprosiłem o
jak najszybsze dotarcie na miejsce. Staruszek, bo facet ponad
sześćdziesięcioletni, odwrócił się w moją stronę, poprawił swoje, wielkie
niczym denka od słoika, okulary i uśmiechnął szeroko.
–
Oczywiście – odparł zadowolony.
Najwidoczniej
opowiastki o taksówkarzach lubiących prędkość nie były jedynie bujdami na
kółkach. I w tamtym momencie bardzo się z tego cieszyłem, bo starszy pan, który
na pewno nie wyglądał na buntownika, mknął przez miasto, ignorując nawet
sygnalizacje świetlne. Nawet nie wiem, ile przepisów złamał podczas tego
jednego kursu, ale z pewnością było ich wiele.
Za
co później policzył sobie dodatkowo, drań jeden. Jednak nie miałem zamiaru się
z nim kłócić, nawet jeżeli normalnie bym to zrobił z wielką chęcią. Zapłaciłem
mu okropnie wysoką sumę, pieniędzmi zarobionymi u Wróblewkich i wyskoczyłem z
pojazdu, kierując się do wielkiego, komunalnego budynku. Szary, brzydki i
kanciasty, jak wszystko z okresu PRL’u. Nikt nawet nie kwapił się, żeby go
odmalować. Przebiegłem przez ruchome drzwi, które stanowiły chyba jedyną
oznakę, że nie znajdowałem się w latach siedemdziesiątych i pognałem szybko na
recepcję. Nie musiałem nawet pytać o mamę, przed biurem, na jednym z
plastikowych, niebieskich i nieco wysłużonych krzeseł siedział Paweł. Spojrzał
na mnie i niemal od razu wstał, gdy podbiegłem do niego.
–
To nowotwór złośliwy – powiedział. – Lekarz mówił, że długo się z tym ukrywała,
nie leczyła… Gdyby jej pijana przyjaciółka nie zadzwoniła po karetkę, mogłaby
nie żyć. – Wbił we mnie zmęczony wzrok, a ja mogłem tylko położyć mu dłoń na
ramieniu i uścisnąć je w
pocieszającym geście.
Cholerna
matka, przeklinałem w myślach. Cholerne papierosy. Niektórym udaje się palić i
cieszyć końskim zdrowiem, jej się nie udało, nie miała szczęścia. No, a na
dodatek jeszcze to ukrywała! Oczywiście, pamiętam jak na początku tego roku
często wychodziła do lekarza. Gdy ją kiedyś zapytałem, odpowiedziała, że idzie
do ginekologa, więc więcej pytań nie zadawałem, bo to sprawy kobiece. Skąd
mogłem wiedzieć, że nie o ginekologa chodziło? Dopiero teraz wszystko wydawało
się układać. Nawet to, że ostatnimi czasy była podejrzanie miła.
–
Nie wykupywała lekarstw – dodał Paweł. – Lekarz powiedział, że jest bardzo źle.
– A
ojciec? – zapytałem. Spojrzał na mnie, zapewne zły, że w ogóle o nim
wspomniałem.
–
Co ojciec? – warknął.
–
Wie? – W odpowiedzi prychnął jedynie, zakładając ręce na piersi i unosząc brew.
Popatrzył na mnie z kpiną.
–
Żartujesz? On ma ją w dupie.
***
Byłem
najgorszym synem pod słońcem, stwierdziłem, gdy zdałem sobie sprawę, jaką
przyjemność sprawia mi patrzenie na przerażoną twarz ojca, podczas gdy
informowałem go o stanie zdrowia mamy. Nie powinno mnie to tak cieszyć, w
końcu, jak stwierdził lekarz - jest źle. Podobno wiedziała o nowotworze, jednak
zaniedbywała leczenie, a właściwie w ogóle go nie podjęła. Ale nawet jeśli, to
mógłbym godzinami wpatrywać się w pełne strachu oczy ojca. Nigdy bym nie
przypuszczał, ale jego świat w tamtej chwili się zawalił, a mnie patrzenie na
to sprawiało chorą radość. Zdał sobie sprawę, że kobieta, od której jego życie
było uzależnione, może umrzeć, a wtedy my mu na pewno nie pomożemy.
–
To twoja wina. – Powiedzenie tego przyniosło mi ogromną radość. Bo faktycznie,
to była jego wina, wszystko było jego winą.
–
Gdzie jest teraz? – Jedyne, co do niego czułem to wstręt. Brzydziłem się nim,
jego zaczerwienionymi od mrozu dłońmi, bo przecież zimą długo szwendał się z
kolegami (większość pewnie bezdomnych) na dworze, jego zaczerwienioną twarzą,
pożółkłymi białkami… Wszystkim.
–
Walczy o życie. – Nie do końca, ponoć na razie jej stan był stabilny, ale w
każdej chwili wszystko mogło się zmienić.
–
Co?
–
To co słyszysz. Umrze, przez ciebie – dodałem i wyszedłem z pokoju, którego od
biedy można było nazwać sypialnią rodziców. Opuściłem pomieszczenie cholernie
zadowolony.
Wszedłem
do naszego pokoju, dostrzegając skuloną sylwetkę brata na łóżku. Zatrzymałem
się w pół kroku, zdziwiony. Rozumiałem, to co przytrafiło się mamie nie było
najprzyjemniejsze dla nas. Sama świadomość, że może umrzeć, przyprawiała mnie o
gęsią skórkę i przerażenie, ale nie opuszczało mnie wrażenie, że Paweł
przeżywał to inaczej. Mocniej. Tylko dlaczego?
–
Powiedziałem mu – odezwałem się, chcąc zwrócić na siebie uwagę. W odpowiedzi
usłyszałem jedynie mruknięcie, a następnie ciche „chcę spać.” Fakt, było już
bardzo późno, ale nie wydawało mi się, że brat zaśnie. Właściwie, to
wiedziałem, że będzie się z tym długo męczył. Przecież, wystarczyło tylko na
niego spojrzeć, widać, że coś było nie tak.
Usiadłem
na swoim łóżku, wpatrując się w jego plecy oświetlone słabym światłem małej
lampki nocnej, jaka stała na podłodze, z poszarzałym abażurem i pękniętą
porcelanową stópką, przez co przy każdym dotknięciu jej, zaczynała chwiać się
niebezpiecznie we wszystkie strony. Paweł milczał uparcie, ale nie spał. On nie
potrafił zasnąć, gdy było jasno w pokoju. Denerwowało go nawet nikłe światło
telefonu.
-
To nie wszystko – powiedział nagle, przerywając ciszę. Spojrzałem na niego
uważnie, marszcząc brwi i na chwilę aż wstrzymując oddech.
-
Jak nie wszystko? – zapytałem, a jednocześnie miałem wrażenie, że wcale nie
chcę poznać odpowiedzi na to pytanie. Paweł westchnął, ale nie odwrócił się do
mnie przodem, uparcie pozostawał w jednej pozycji, z ręką pod głową i twarzą
zwróconą do ściany.
-
Nie powiedziałem ci wszystkiego. W mózgu ma pięć ognisk nowotworowych,
zaatakowany żołądek, dwumilimetrowego tętniaka aorty brzusznej… - Przełknąłem
ślinę, która nagle zgęstniała mi w gardle. Wpatrywałem się w niego, a raczej w
jego plecy i nie wiedziałem co powiedzieć. – Nie dają jej szans – powiedział
jeszcze ciszej. – Ile to kurwa mogło trwać, co?! – wrzasnął nagle, zrywając się
do siadu. Pokręciłem głową, wzruszyłem ramionami, w przejawie bezsilności. Nie
miałem pojęcia, wiedziałem tyle co on i jasne, było mi przykro, ale miałem co
do tego wszystkiego mieszane uczucia. Z jednej strony panikowałem, przerażała
mnie ta sytuacja, a z drugiej jakbym już się z nią pożegnał w szpitalu, kiedy
dowiedziałem się o nowotworze krtani z przerzutem na płuca. Kiedy jeszcze nie
wiedziałem, że jest aż tak źle. Już wtedy, podświadomie, spisałem ją na straty.
- A
jeszcze teraz wypisują ją na żądanie. Kurwa, mogłaby zostać tam i…
- I
co? – przerwałem mu. – Co by zrobili? Wyleczyli ją? – Nigdy chyba nie zapomnę
tego spojrzenia pełnego wyrzutu, jakim mnie obdarzył.
–
Skąd my weźmiemy pieniądze na jej lekarstwa? – zmienił temat, odwracając ode
mnie wzrok. – Jutro wraca do domu.
–
Weźmiemy kasę z mieszkania – powiedziałem, opierając łokcie na udach i
wpatrując się w niego z zastanowieniem.
– A
Arek…? – Miałem ochotę zaśmiać się żałośnie. W końcu od kiedy to ja go
pocieszałem i uspokajałem? Szukałem rozwiązań naszych problemów? Od tego był
Paweł, nie ja, a jednak w tamtym momencie musiałem zamienić się z nim rolami.
–
Daj spokój, zgodzi się.
Westchnął
i opadł znów na posłanie, odwracając się do mnie plecami. Leżał tak chwilę, aż
wydał rozkaz zgaszenia światła. Zmarszczyłem brwi, niezadowolony jego tonem,
ale nic nie powiedziałem. Podniosłem się tylko, przebrałem w krótkie spodenki,
bo na koszulę tamtego dnia było zbyt ciepło i dopiero wtedy sięgnąłem do
wyłącznika lampki.
–
Paweł? – zapytałem, kiedy kładłem się do łóżka.
–
No?
–
Będzie dobrze, więc przestań histeryzować.
– A
zamknij się – odpowiedział mi, a w jego głosie pobrzmiewało coś na kształt ulgi
i pomiędzy nami zapadło milczenie.
Nim
jednak zasnąłem, sięgnąłem jeszcze po telefon. Nie spodziewałem się niczego
szczególnego, chciałem tylko nastawić budzik, bo rano szedłem do pracy.
Zdziwiony spojrzałem na napis „jedna nowa wiadomość”. Wstrzymałem oddech, ale
wmawiałem sobie, że to jakaś reklama. Pewnie znów wygrałem BMW i milion
złotych.
Ale
nie. To nie dotyczyło mojej wygranej, ani żadnej wróżki Balbiny, która zna moją
przyszłość. To był Sebastian, o którym zapomniałem przez te wszystkie wieczorne
wydarzenia.
„Zapomniałeś
zabrać swoją piłkę. Coś mi się wydaje, że aby ją odzyskać będziesz musiał,
niestety, spotkać się jeszcze z tym pedofilem, którego tak się brzydzisz ;)”
By wypadało w końcu skomentować.
OdpowiedzUsuńWidać doskonale, że to opowiadanie Ci nie ciąży i z chęcią je piszesz. Cóż, myślałam, że nie polubię nic innego od ZRz, ale się myliłam. Szczerze "Za trzy punkty" jest moim ulubionym spośród wszystkich jakie czytam. Podoba mi się Sebastian, lecz po dzisiejszym rozdziale wywnioskowałam, że jest... rozwiązły? No może nie, może ten z kim się lizał to dla niego ktoś bliższy. Kacper to ogólnie mój ulubieniec, prawdziwy chłopak, jego gadki, przemyślenia. Idealnie, jak dla mnie, go zobrazowałaś. Uzależniłam się chyba od tego tworu i za każdym razem z niecierpliwością wyczekuję kolejnej części.
Życzę Ci weny, choć wiem, że do tego opowiadania masz jej pod dostatkiem :>
Cóż, komentuje tu pierwszy raz. W końcu samodyscyplina musi być ;D.
OdpowiedzUsuńOd dawna czytam Twoje opowiadania, ale dopiero teraz postanowiłam coś nopisać. Na poczatku byłam zła o zawieszenie "Zostawić rzeczywistość", bo kochałam to opowiadanie, ale potem pojawiło się "Za trzy punkty" ;) Opowiadanie od razu przypadło mi go gustu: ładny chłopak - jest, odkrywanie swojej seksualności - jest, problemy życia codziennego - jest, przyjemnie się czyta pomimo dość trudnych tematów - jest ;>
A co dosamego rozdziału. Widze, że akcja sie rozkręca, bo odkryli, że obaj są gejami oraz nieoczekiwany zwrot akcji - choroba matki Pawła i Kacpra. Zdecydowanie mi sie podoba! ;D
Bardzo mi się podoba to opowiadanie, uważam, że jest ono najlepsze z tych co napisałaś. Rozwijasz się, a nie stoisz w miejscu :) Życzę weny i pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńOpowiadanie super, szkoda tylko, że akcja idzie tak powoli. Może to moje wrażenie, bo po prostu nie mogę się doczekać dalszej części. Jestem tym zachwycona i nie mogę się doczekać ich kolejnego spotkania oraz, oczywiście, aż dojdzie między nimi do czegoś konkretnego. Stworzyłaś tutaj super klimat. Mam wrażenie, jakby taki Sebastian i Kacper naprawdę sobie gdzieś chodzili po świecie i przeżywali to wszystko, co tutaj opisujesz.
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością czekam na kontynuację. Tak właściwie, ile jeszcze planujesz odcinków tego opowiadania???
Pozdrawiam i weny życzę:)
Na wstępie podziękuję za komentarz :) Co do tego ile planuję rozdziałów - kwestia dosyć sporna jak na razie. Z początku miało być tylko dziesięć, miałam je już nawet dokładnie rozpisane, ale bohaterowie wyrwali mi się nieco i zaczęli toczyć własne życie. Mogę zdradzić, że zakończenie tego tekstu nie będzie ostateczne - planuję kilka "bonusów". No ale zobaczę, jak to wszystko wyjdzie ;)
UsuńWitam ,
OdpowiedzUsuńPrzyznam , że z niecierpliwością oczekiwałam na ten rozdział i nie zawiodłam sie :)
Wydaje mi sie , że Kacpra w pewnym sensie zraniło zachowanie Sebastiana. Chłopak mu sie podoba , a dowiaduje sie , że całował innego.
Nie bylo to powiedziane wprost , ale i tak mysle, byl troche zazdrosny.
Zauważyłam , że masz słabość do męskich zarostów ;> Cóz ja tez.
Nie powiem żeby zachowanie Kacpra mnie zdziwiło. Chlopak w tym aspekcie był przewidywalny. Jednak mialam nadzieje , że Seba pokaże mu , że bycie gejem to nic takiego. Najlepiej by to pokazał przez jeden wielki , namietny pocałunek ^^
Choroba ich matki... cóz wszystko zwala sie biednemu Kacperkowi na głowę.
Wybacz mi błędy ; x
Pozdrawiam i weny !
Mr.Prince
Ps. Wlasnie stałam się posiadaczką Słońca chmurami :) Świetna książka , jednak jestem fanką bardziej szczęśliwych zakończeń :)
Mr.Prince, dziękuję za komentarz i cieszę się, że "Słońce..." Ci się spodobało :) Ale, ale! - beż spojlerów ;)
UsuńWpadło mi w oczy, że komuś nie podoba się prędkość akcji i aż nie mogę tego przemilczeć. Prędkość jest idealna, i tworzy naturalność, nie sztuczny pęd irracjonalności!
OdpowiedzUsuńŚwietny sposób zobrazowania wyparcia. Kacper sam do końca, nie wie czego chce, gubi się we wszystkim, czemu właściwie nie można się dziwić. Nikogo nie urażając, różnice "światów", swoja drogą w tej notce jeszcze bardziej się uwydatniły. Sebastian, należący do grupy ludzi inteligentnych, nie patrzy na świat przez pryzmat zacofanych stereotypów, Kacper z kolei wychowany na marginesie społecznym, waha się między głównymi wartościami ( co kumple powiedzą), a tym co sam czuje, choć odnoszę wrażenie, że sam nie do końca to rozumie. Już ci chyba powiedziałam, że jesteś fenomenalną autorka, ale to powtórzę, bo w nie banalny sposób zestawić tak różne osobowości i nie zrobić z tego kiczu, to bez wątpienia sztuka.
Motyw z rakiem, natomiast, zupełnie mnie nie rusza, co więcej wydaje mi się dla nich i tak nie była matką, a jak odejdzie przynajmniej będzie miała już święty spokój. Oczywiście, że dla nich to matka, jaka by nie była to jednak matka, ale czasem lepiej przestać się łudzić.
Pozdrawiam N.
Bardzo dziękuję za tak miłe słowa :) Nawet nie masz pojęcia, jak cieszę się, że masz takie zdanie o mojej twórczości. To chyba najlepsze wynagrodzenie, jakie może dostać autor :)
UsuńRozdział ŚWIETNY! Przeczytałam, go jak tylko się pojawił, niestety nie miałam czasy by skomentować więc robię to teraz ;3
OdpowiedzUsuńPaweł czasami mnie wkurza.. Jest zbyt opiekuńczy... W ogóle lubię go ale mnie wkurza... Arek widział Sebastiana? Haha. Tylko trochę głupio, że go obgadywali..
Brakowało mi normalnej rozmowy Sebastiana z Kacprem.. No bo to była kłótnia.. I mi smutno ;c Ale wierzę, że będzie lepiej! Zastanawiam się jak będzie wyglądało ich następne spotkanie (wgl ten sms był GENIALNY! Za to uwielbiam Sebastiana ♥) Nie mogę się tego doczekać <3
Biedny Kacper i Paweł.. :( Współczuję im, czuję, że za niedługo ich mama umrze, ciekawe jak ich życie będzie później wyglądało.... Widać, że Kacper jest silniejszy psychicznie.. Mimo tego, iż Paweł częściej opiekuje się młodszym braciszkiem..
A teraz mam pytanie.. Kiedy następny rozdział? Bo wiem, że matury się zbliżają wielkimi krokami (dzięki temu mam wolne, jej!!) i pewnie poświęcasz dużo czasu na powtarzanie... Dlatego chciałam się dowiedzieć czy przed 7, 8 i 9 maja pojawi się 8 rozdział czy po?
Pozdrawiam i życzę dużo weny! <3 No i powodzenia na maturach ^-^
Powiem szczerze - nie mam pojęcia. Teoretycznie nie powinniście się niczego spodziewać, ale praktycznie mam już połowę ósmego rozdziału. Jak wiadomo, najlepiej pisze się wtedy, gdy zawalają cię obowiązki ;)
UsuńBardzo się cieszę, że wciągnęłam Was w tę historię, bo sama głęboko już w niej siedzę, jak chyba w żadnej innej pisanej przeze mnie. Bohaterowie łażą za mną i łażą, 24h na dobę ;) A to nawet nie jest nic wybitnego, ot, prosta historia o próbie akceptacji siebie i, oczywiście, o miłości.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze mnie też rozdział się strasznie podobał, Kacper i jego rekcje i przemyślenia są naprawdę bardzo realistyczne, bardzo ludzkie. Coraz bardziej zaczynam też lubić Sebastiana, chociaż jego z pewnością trudniej mi zrozumieć. Ale to też ma swój urok, w końcu poznajemy historię z perspektywy Kacpra i przez to mnie też Sebastian wydaje się jednocześnie och-taki-idealny i trochę dziwny jednocześnie ;] ale fajne jest właśnie to stopniowe poznawanie go razem z bohaterem. No i ten ostatnio sms made my day ^^
OdpowiedzUsuńA po drugie to trochę sobie przypomniałam dlaczego niezbyt lubię czytać opowiadania poruszające takie "codzienne" problemy. Bo mamy ich pod dostatkiem w realnym życiu i czytając, chciałoby się od nich jednak uciec, a nie przerabiać na nowo ;] z drugiej strony pisanie o takich rzeczach to na pewno większe wyzwanie, łatwiej jest chyba poruszyć czytelnika (bo wszystko jest takie w pewien sposób prawdziwe i bliskie), ale z drugiej wymaga znacznie więcej delikatności. Ale do tej pory trudne tematy poruszałaś z niezwykłą gracją, jak już pisałam nie było to ani przedramatyzowane, ale da się mimo wszystko wyczuć trudne emocje towarzyszące bohaterom. Mam nadzieję, że z wątkiem choroby poradzisz sobie równie dobrze, chociaż moim zdaniem to temat ciężki i niewdzięczny.
Bardzo cieszę się z powodu, że piszesz tak dobrze. Do twojego opowiadania aż chce się wracać po kilka razy dziennie. Wciągnęło mnie jak nie wiem co!
OdpowiedzUsuńChciałabym się jednak dowiedzieć, kiedy wstawisz nowy rozdział (a może rozdziały? Mam taką nadzieję O: ) "Niebo nad nami". Ten tekst także bardzo mnie zaciekawił, jak również zasmucił, ponieważ nie ma kolejnych rozdziałów.
Życzę dużo weny i pomysłów! Hwaiting! C:
Nie mam pojęcia, kiedy wstawię coś do NnN. ZTP zaczęłam pisać, aby ten blog nie przeszedł w stan wegetacji ;) Pewnie Niebo pojawi się po zakończeniu tego opowiadania, a patrząc na częstotliwość, z jaką dodaję rozdziały, nie trzeba będzie na nie długo czekać.
Usuńjejku, błagam! dodaj już newsa!
OdpowiedzUsuńJuż chyba od paru lat czytam Twoje opowiadania, nawet pamiętam te z czasów, gdy pisałaś o Oliwierze, ale pierwszy raz Twoje opowiadanie wywarło na mnie, aż takie wrażenie. Jestem godna podziwu, że potrafiłaś storzyć tak niekanoniczne postacie o silnych charakterach. Całe opowiadanie zresztą jest całkowicie inne od reszty. Naprawdę nie mogę się już doczekać kolejnego opowiadania.
OdpowiedzUsuńWera.
Niecierpliwie czekam na następny rozdział. :D
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie tak mnie zauroczyło że wszystkie 7 rozdziałów przeczytałam po 3 razy i jeszcze mi mało. Tak więc, czekam na kolejną część i mam nadzieję że nie zakończysz tej historii jakoś szybko. Obu bohaterów pokochałam od razu i nie mogę się doczekać aż coś więcej się między nimi rozwinie.
OdpowiedzUsuńDziękuję za to opowiadanie i czekam na cd,
cauchemmar.
Witam,
OdpowiedzUsuńrozdział jest wspaniały, wiadomość o chorobie matki spada na Pawła jak i Kacpra jak grom z jasnego nieba... teraz to i nawet ich „ojciec” przejrzał na oczy... Kacper dowiaduje się także o Sebastianie, no i mu wygarnia to wszystko...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Może powiem tylko ogólnie- czyta się wspaniale, styl pisania piękny, opowiadanie cudowne.
OdpowiedzUsuńsuper !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuń