Betowała Akari
Son Goku, Carlsberg i zimna woda
Nie lubiłem imprez u Agnieszki. Tej głośnej
muzyki, pijanych, nierzadko też naćpanych dzieciaków w moim wieku (a może i
nawet młodszych ode mnie), masy ludzi gnieżdżących się w dwupokojowym
mieszkaniu i dziewczyn, które pozwalały na wszystko. Dosłownie wszystko. Ale
najbardziej to chyba nie lubiłem organizatorki. Nie mam pojęcia, dlaczego Paweł
z nią był. Głupia, pusta i na dodatek dziwka, a on ją kochał. Już nieraz
mówiłem mu, co o niej myślę, ale tylko wzruszał ramionami albo w ogóle nie
słuchał.
Aga była jego pierwszą dziewczyną, a poznał
ją jakoś w drugiej gimnazjum. Ona wtedy zaczynała dopiero szkołę, była brzydka
i nieudolnie wymalowana, bo tusz (czy tam kredka, nie wiem, nie znam się na
kosmetykach) rozmazywał się jej dookoła oczu, twarz przypominała kolorem
pomarańczę, a nie buzię trzynastoletniego wtedy dziecka. Do dzisiaj nie wiem,
co w niej Paweł widział. Sam przecież już w gimnazjum prezentował się o niebo
lepiej od niej, pomimo młodzieńczego trądziku, który w tamtym okresie zasypywał
mu policzki i który niestety nie ominął również mnie. Jak już wiele osób
zwróciło uwagę, jestem do niego podobny. Może nie „dwie krople wody”, jak to
się mówi na rodzeństwo, bo nietrudno nas rozróżnić, ale z drugiej strony jednak
podobieństwo ponoć widać już na pierwszy rzut oka.
Niestety, ale nie wyprę się tego idioty,
który na moich oczach zaraz przeleci Agę. Nie no, ludzie, trochę przyzwoitości,
pomyślałem niemal ze zgrozą, wstając ze starej, czerwonej amerykanki. Puknąłem
jeszcze Pawła w ramię, mając nadzieję, że może jakoś się opamięta i nie obróci
tej zdziry na środku pokoju, w którym jest masa ludzi. W odpowiedzi machnął mi
tylko ręką.
– Spoko, miłego ruchania – powiedziałem,
wzruszając ramionami i wychodząc z pomieszczenia do pokoju obok.
Męczyłem się to mało powiedziane. Miałem
ochotę wyjść stamtąd, bo, może ciężko w to uwierzyć, ale wcale nie miałem
ochoty upić się na umór, palić maryśkę (która pewnie czystą maryśką nie była,
bo o taką ciężko), czy też znaleźć sobie laskę na ten wieczór. Widać, nie
jestem normalnym nastolatkiem.
Westchnąłem, spoglądając jeszcze na Arka
kłócącego się o coś ze Zbychem. Nawet na to nie miałem ochoty, a przecież
wymiany zdań z zapijaczonym Zbychem są bardzo ciekawe. Sięgnąłem więc po piwo –
Tyskie, którego wprost nienawidziłem – i wyszedłem. Bo co ja tam miałem robić?
Przysłuchiwać się rozmowom dziewczyn, które nawet nie są w moim typie, bo nie
gustuję w tych, które dzięki kolorowym twarzom przypominały papugi, czy może
upalić się maryśką niewiadomego pochodzenia?
Wyszedłem z mieszkania, a następnie z
kamienicy i z braku lepszych pomysłów po prostu usiadłem na betonowych
schodach. Otwierając puszkę piwa, spojrzałem na wysoki, przedwojenny budynek
jaki znajdował się przede mną i który chyba nigdy nie doświadczył czegoś
takiego jak odrestaurowanie. W kilku oknach paliło się światło, a była już
trzecia nad ranem. Westchnąłem ciężko, marząc o łóżku, ale przecież nie pójdę
sam, bo albo Paweł, albo Arek będą potrzebowali pomocy. Miałem tylko nadzieję,
że obaj się nie spiją. Wtedy, jak Boga kocham, zostawię ich we własnych
rzygach, pomyślałem, biorąc łyk piwa. Nie piłem dzisiaj dużo. Może ze trzy
Tyskie, tak więc, jakby nie patrzeć, zostałem skazany na niańczenie ich.
Noc (jeżeli nie ranek), była wyjątkowo
chłodna, w końcu lipiec pełną gębą, jak to mówił Arek, który nienawidził
upałów. Mimo to, przyjemnie mi się tak siedziało na tych betonowych schodach w
samym T–shircie i z zimnym piwem w dłoni. Wsłuchiwałem się w przygłuszone
odgłosy jakiejś techniawy, którą zapuszczał brat Agnieszki. Ponoć to jego
remiksy. Może się nie znam, ale dla mnie to bardziej przypominało walenie w
blaszane śmietniki niż muzykę. Oprócz tego nie zabrakło też odgłosów
marcujących kotów. Wszędzie te ich jęki, jakby ktoś je co najmniej ze skóry
obdzierał. Nienawidziłem tych śmierdzących futer na czterech łapach. Zresztą,
nie lubiłem zwierząt w ogóle. Niby to bezbronne, a jednak potrafi być groźne.
Da ci się pogłaskać, żeby zaraz rozwalić ci rękę pazurami. Nie, dziękuję, ale
postoję. Paweł, w przeciwieństwie do mnie, je uwielbiał. Gdy był młodszy to
marzył o psie, pamiętam, jak mnie kiedyś namawiał, ale cóż, byłem dzieckiem
nieczułym na piękno zwierząt.
– Tak sam tu se siedzisz, hm? – Obejrzałem
się i już żałowałem, że nie poszedłem gdzieś dalej, na przykład na ulicę obok.
Kamila była chyba najbardziej denerwującą dziewczyną jaką znałem.
– No, nie widać? – odmruknąłem, biorąc łyk
piwa.
– Widać, widać – Jak widać, to po cholerę
pytasz, pomyślałem, spoglądając na nią kątem oka. Za trzeźwa to nie była,
stwierdziłem niemal od razu, gdyż nieco sepleniła. – To co, będę mogła kiedyś
popatrzeć jak gracie?
W odpowiedzi wzruszyłem ramionami, dając jej
przekaz każdą komórką mojego ciała, że nie potrzebuję jej towarzystwa. Ale
chyba nie zrozumiała.
– Chcę posiedzieć sam, nie chcesz może wrócić
do środka? – powiedziałem po prostu. Spojrzała zdziwiona i gdy już myślałem, że
wstanie i mnie zostawi bez słowa, za co wcale bym się nie obraził, uśmiechnęła
się. I właściwie to pomimo tej całej otoczki pustaka, uśmiech miała bardzo
łady. Delikatny i dodający jej uroku.
– Ale z ciebie cham jest – odparła i chyba
nie miała najmniejszej ochoty na zostawienie mnie samego. – To chyba u was
rodzinne – dodała, opierając się plecami o spróchniałe, brązowe drzwi, które,
podobnie jak kamienica, prawdopodobnie pamiętają jeszcze czasy sprzed PRL’u.
– To na pewno nie chcesz wracać? – Bo samemu
siedziało mi się tu bardzo miło, dodałem w myślach.
– Jak już, to z tobą – odpowiedziała, a ja
tylko westchnąłem. No i uczepiła się, a ja nie miałem pojęcia jak się od niej
uwolnić.
Może inaczej bym ją postrzegał, gdybym nie
widział jej chwilę temu całującej się z jakimś kolesiem. Pewnie sama nie miała
pojęcia, kim on był, ale to przecież nie przeszkadza, co nie?
– Nie wyszło ci z tamtym gościem? –
zapytałem, chociaż może nie powinienem. W końcu nie moja sprawa z kim Kamila
szła do łóżka. Może w nim być nawet z połową facetów z tego miasta, a mi nic do
tego.
– Nie, okropnie całował, masakra jakaś
normalnie – powiedziała, kręcąc zniesmaczona głową. Uniosłem zdziwiony brwi,
ale milczałem przez chwilę.
– To jednak masz jakieś kryteria – zakpiłem.
– W sensie? – Spojrzała na mnie, a jej mętny
wzrok utwierdził mnie w przekonaniu, że na alkoholu w jej przypadku się nie
skończyło.
– W sensie, że ponoć bierzesz się za każdego.
– Za każdego nie, ale za ciebie chętnie –
odpowiedziała i uśmiechnęła się, ale mimo to nic nie zrobiła. A po niej
spodziewałbym się jakiegoś kroku, chociażby zwykłego położenia swojej dłoni na
moim udzie. – Dobra, wracam. – Wstała i weszła do kamienicy. To koniec? Ale
może dla mnie i lepiej?
***
Praca w kawiarni Wróblewskich wcale nie była
taka zła. Właściwie, to nie miałem powodów, aby na nią narzekać. Oczywiście,
godziny szczytu to jakaś masakra. Harowałem na najwyższych obrotach, a i tak
nie potrafiłem się wyrobić. Jednak nie mogłem nic powiedzieć złego ani na
szefa, ani na ludzi, z którymi pracowałem. I pieniądze też zarabiałem spore.
Dlatego też, nim się obejrzałem, a już minął miesiąc.
Miesiąc z Pawłem, który świata nie widział
poza Agnieszką, chociaż tak niedawno go zdradziła. Z Arkiem, który miał masę
rzeczy na głowie (od pracy aż po remont salonu, bo mama sobie tak wymyśliła,
nawet nie chcę się zastanawiać, skąd wzięła pieniądze) i oczywiście z koszykówką.
Chociaż pracowałem siedem godzin dziennie, a prócz tego dorabiałem sobie
wiadomą robotą, to nie mogło zabraknąć mi czasu na wieczorne granie. I mimo
tego, że na Orliku byłem prawie codziennie, nie spotkałem Sebastiana. Doszedłem
do wniosku, że bardzo ciężko jest się z nim zobaczyć, nawet jeśli chodzi się
bez celu po jego osiedlu, a nieraz tak właśnie robiłem po (lub przed) meczach.
Wracając jednak do mojej pracy, to gdy tak
stałem koło zlewu i myłem filiżankę za filiżanką, talerzyk za talerzykiem i
łyżeczkę za łyżeczką, mogłem wsłuchiwać się w rozmowy, jakie odbywały się przy
stoliku obok okienka na brudne naczynia. Najwidoczniej akustyka w tamtym
miejscu była bardzo dobra, bo słyszałem każde wypowiedziane słowo, a czasem
naprawdę wolałbym po prostu nie słyszeć.
Zdrady, awanse, bite dzieci, rozwody, szkolne
sukcesy najmłodszych pociech… Do wyboru do koloru! Wszystkie problemy i
osiągnięcia ludzi, którym nie żal jest wydać dwadzieścia złotych na kawę i
ciastko.
Czasem miałem ochotę zobaczyć, kto o czymś takim
rozmawia. Zdarzało się to zazwyczaj wtedy, gdy temat był nadzwyczaj niesmaczny
albo szokujący, bo tak to nie interesowało mnie za bardzo życie innych ludzi.
Każdy ma swój cyrk i swoje małpy. Ale, oczywiście, bywało też i tak, że aż mnie
ciekawość zżerała, ale wtedy choćbym chciał, to przez okienko nie dało rady
dojrzeć. Pozostawało mi więc dalsze słuchanie, uśmiechanie się z drwiną pod
nosem i zmywanie.
Stałem nad zlewem, jak zazwyczaj o godzinie
czternastej w dzień powszedni. Zmywałem i już myślałem, że mi łapy odpadną,
chociaż to jeszcze nie godziny szczytu. Ale dobrze płacą, no nie? Poświęcić się
można. W szczególności, że podczas gdy ja tu łatwo zarabiałem takie pieniądze,
Paweł zapierdalał w sklepie i rozkładał towary na półkach w hipermarkecie. Narzekanie
byłoby nie fair.
Jeszcze trzy godziny, myślałem, odbierając
pusty pucharek po lodach i szybko przemywając go wodą z płynem. W pewnym
momencie, usłyszałem, że ktoś siada do stolika obok okienka. No to się zacznie,
pomyślałem, uśmiechając się pod nosem. Co tym razem? To przypominało jeden z
tych seriali polsatowych „Trudne sprawy” czy inne „Pamiętniki z wakacji”.
– To co chcesz? – usłyszałem głos Ani, jednej
z kelnerek. Bardzo miła, należy dodać. I ładna, ale tu wszystkie pracownice
były ładne. To było jak wymóg: nie porażasz urodą? To nie ma mowy, żebyś
dostała pracę kelnerki.
– Padam, daj mi jakieś lody i wodę. –
Zamarłem, tępo wpatrując się w okienko. Dobrze znałem ten niski ton głosu…
Niemożliwe.
– Ciężki dzień? – zapytała Ania i zapewne
uśmiechnęła się uroczo, w taki sposób, w jaki miałem okazję już to zobaczyć.
Uroczo i trochę nieśmiało.
– Jak zwykle. – To na pewno on, doszedłem do
wniosku, odstawiając dopiero co umyty talerzyk i pochylając się do okienka,
które do połowy przysłonięte było białą firanką. Rozsunąłem ją, że niby sięgam
po naczynia.
Nie ma mowy, pomyślałem wkurzony, bo nic nie
zobaczyłem, tylko pusty stolik naprzeciwko okna.
– Truskawkowe, trzy gałki? – zapytała Ania,
jakby dobrze znała upodobania Sebastiana. Nie spodobało mi się to. Bo niby
dlaczego miała tyle o nim wiedzieć, kiedy ja praktycznie go nie znałem? Nie,
żeby wiedza o ulubionym smaku lodów coś znaczyła, upomniałem się, wracając do
pracy i chcąc, czy nie (bardziej jednak chcąc), wsłuchiwałem się dalej.
Sebastian musiał być tutaj stałym klientem,
skoro Ania odnosiła się do niego w tak koleżeńskim tonie. Albo, myślałem
sfrustrowany, znali się też poza jej pracą.
– Jasne. Dorzuć mi tam jakąś bitą śmietanę i
może jakieś owoce, co? Bo zaraz padnę z głodu i będziesz musiała mnie gdzieś
tam zakopać.
– Skoro jesteś głodny, polecam jakieś ciasto…
– A ja polecam obiad, dodałem w myślach, sięgając po naczynia, jakie ktoś przed
chwilą odstawił.
– Za gorąco na ciasta. – Może to głupie, ale
w tamtym momencie zastanawiałem się, jaki miał wyraz twarzy. W ogóle, jego mimikę
uznawałem za bardzo ciekawą i raczej nie napawało mnie to entuzjazmem, bo,
rany, nie mogę być gejem. Każdy, ale nie ja.
– Dobra, dobra, już ci przynoszę.
– To tak szybko, co? Za godzinę lecę na
niemiecki. – Wakacje i lekcje niemieckiego? Widać, ambitny chłopak jest.
Na szczęście już pół godziny później go nie
było, tak więc nie miałem nawet okazji się z nim spotkać. Gdy wychodziłem z
zaplecza, już ubrany w swoje normalne rzeczy, przypadkiem (całkowicie
przypadkiem) spojrzałem w stronę stolika przy którym siedział. Gdyby przesunąć
go nieco w prawo, myślałem, wszystko bym widział przez to swoje malutkie
okienko.
***
Dni znów zaczęły zlewać mi się w jedno.
Pobudka o ósmej, śniadanie, pół godziny gry na starym boisku szkoły, a
następnie praca i Orlik. Oczywiście, tej monotonii nie przerwał Sebastian,
który wsiąknął gdzieś, tak jak zwykle, kiedy chciałem go spotkać. Pograć z nim.
Porozmawiać. Cokolwiek, byle znowu go zobaczyć. Już nawet nie ukrywałem tego
przed sobą, ale za to ukrywałem przed
Pawłem i Arkiem. Zdarzało się, że brat czasem napomniał o Sebastianie i
oczywiście, bo urażona duma po przegranej spać mu nie dawała, wyzywał go albo
wyśmiewał. Ja wtedy komentowałem to uśmiechem lub potakiwałem, bo zaprzeczyć
nie mogłem. To śmieszne, ale Sebastian stał się dla Pawła kimś w rodzaju
naturalnego wroga. Przez to, że miał bogatych rodziców, prawdopodobnie cudowne
życie, był przystojny (rzecz jasna, brat tego nigdy nie powiedział) i świetny,
jeżeli chodzi o grę w kosza. Po prostu idealny i to wszystko, jak uważał Paweł,
miał za darmo. Poniekąd się z nim zgadzałem, bo w końcu dla nas jawił się jako
dziecko szczęścia, ale z drugiej strony wiedziałem, że to zwykła zazdrość.
Tamtego dnia było wyjątkowo upalnie, więc
odpuściliśmy sobie poranne rozgrywki, bo to mogłoby się źle skończyć. Ruszyłem
więc w takim gorącu do pracy, przeklinając na wszystko. A przede wszystkim na
ludzi w klimatyzowanych samochodach, co to nawet zatrzymać się przed pasami nie
chcieli, żeby puścić mnie, umierającego, przodem. Co by ich zbawiło te kilka
minut? Dopiero jakaś pani, w małym, starym czinkłaczento, które z pewnością nie
stanowiło najlepszej ochrony przed upałem, a wręcz przeciwnie – wyglądało jak
nagrzewająca się trumna – przepuściła mnie.
Gdy dotarłem do kawiarni, wręcz odetchnąłem z
ulgą i zacząłem w myślach wychwalać wynalazcę klimatyzacji i osobę, która ją tu
zamontowała. Ania powitała mnie ciepłym uśmiechem zza lady, po czym wróciła do
rozmowy z klientem. Westchnąłem ciężko i udałem się na zaplecze, aby się
przebrać i zacząć pracę. Wszystko było tak jak zwykle. Czas w robocie upłynął
mi niezwykle szybko i nim się obejrzałem, a już zbliżała się godzina
siedemnasta, czyli koniec mojej udręki z naczyniami. Zastąpił mnie Bartek,
chłopak z którym pracowałem na dwie zmiany. I już byłem wolny, a przynajmniej
tak mi się wydawało, że teraz to już tylko wrócę do domu i walnę się na łóżko.
Wyszedłem z zaplecza i miałem pożegnać się z
Anią, gdy dostrzegłem go. Nie no, serio, akurat teraz, gdy wyglądam jak wyrzuty
i wypluty? – myślałem, patrząc na chłopaka pochylającego się nad ladą i
rozmawiającego z Anią. Miałem ochotę odwrócić głowię i wyjść stamtąd jak
najszybciej, może nawet by mi się udało, gdyby nie kelnerka.
– Cześć Kacper, do jutra! – pożegnała się ze
mną z lekkim uśmiechem, a ja miałem ochotę trzasnąć ją jednym z ciast, jakie
wdzięczyły się na wystawie. Sebastian odwrócił się i spojrzał na mnie, z
początku nieco zdziwiony. No cóż, nie wyglądałem najlepiej po dniu w pracy.
– Nie spodziewałem się, że cię tu spotkam –
powiedział, na co ja jedynie wzruszyłem ramionami i przerzuciłem plecak przez
ramię.
– Spadam, cześć. – I już miałem wyjść,
zapominając o tym, że go tu spotkałem, bo tak byłoby lepiej, w końcu wybrał
sobie najgorszy z możliwych momentów. Dlaczego nie mogło do tego dojść na
boisku, tylko w miejscu mojej pracy?
– Czekaj – powiedział. – Skoro już cię
złapałem, to co powiesz na piwo? Może wpadłbyś do mnie, co?
Spojrzałem na niego jak na idiotę. Niedawno
próbowałem wynieść mu pół domu (no, może nie do końca pół, bo to byłoby ciężkie
zważywszy na jego wielkość), a teraz tak po prostu mnie do siebie zapraszał?
Albo był debilem, albo to on robił debila ze mnie.
– Teraz? – zapytałem głupio.
– No, teraz. Dawno cię nie widziałem, a
ostatnio fajnie się z tobą piło. – Odruchowo spojrzałem na jego dolną wargę i
małą bliznę, jaką zafundowałem mu na pierwszym spotkaniu.
– Widzę, że lubisz dostawać w mordę –
skomentowałem.
– Nie licz na to, że teraz nie oddam –
odpowiedział i znów się uśmiechnął, cholera.
– W sumie. – Nie będę się oszukiwał, chciałem
iść, wypić z nim coś, porozmawiać. Poznać go bliżej, może już bez walenia mu w
mordę i rozwalania wargi.
– Twoich rodziców nie ma? – zapytałem, kiedy
przekroczyłem próg jego wielkiego domu. W dzień było tu zupełnie inaczej,
jeszcze ładniej. Wszystko lśniło nowością, jasne, błyszczące, marmurowe płytki,
jakimi pokryta została podłoga w przedpokoju, wielkie schody prowadzące na górę
i francuskie okno, znajdujące się na półpiętrze, tuż naprzeciwko drzwi
wejściowych. Willa żywcem wyrwana z amerykańskiego filmu.
Spojrzałem na Sebastiana, który właśnie
skończył wpisywać kod, aby wyłączyć alarm. Podczas gdy to robił, ja patrzyłem
dosłownie wszędzie, tylko nie na niego. Było mi strasznie głupio, że jeszcze
niedawno chciałem go okraść, a on na dodatek mnie do siebie zapraszał jak
najlepszego kumpla. Nie rozumiałem go.
– Nie ma – odpowiedział. – Chodź – rzucił, a
ja, jak ten, cholera, pies, poszedłem za nim, nie mówiąc już nic więcej,
przytłoczony bogactwem tego miejsca. Wszystko tu wyglądało jak wyciągnięte z
ekskluzywnego katalogu, ale co się dziwić, pewnie ten dom był projektowany
przez jakiegoś architekta.
Znaleźliśmy się w salonie, a ja odruchowo
spojrzałem na okno, które kilka miesięcy temu rozbiliśmy z bratem. Nic nie
wskazywało na to, że ktokolwiek się tu włamał, ale to dobrze, bo poczułem ulgę.
Wyrzuty sumienia byłyby najgorszą możliwą rzeczą, jaką mógłbym odczuwać w
tamtym momencie.
– Whisky czy piwo? – zapytał, podchodząc do
szklanego barku, w którym wdzięczyły się alkohole w różnych, czasem bardzo
dziwnych, butelkach. Już na pierwszy rzut oka było widać, że zostały
poprzywożone z różnych zakątków świata. Takim to dobrze, pomyślałem.
– Piwo. – Nigdy nie piłem whisky, nawet tej
najtańszej, a nie chciałem się przed nim zbłaźnić, w razie, gdyby mi nie
smakowała.
– Serio? – zapytał, jakby zdziwiony.
Wzruszyłem ramionami, czując się wybitnie nieswojo. Stałem jak ostatnia sierota
na środku pokoju, wpatrując się w niego, jak wyciąga z barku whisky, a później
każe poczekać, bo idzie do kuchni po moje piwo.
Dopiero, gdy wyszedł z salonu, rozejrzałem
się po przestronnym pomieszczeniu. Pomimo tego, że było ogromne, wydawało się w
miarę przytulne. W miarę, bo wszystko psuły nowoczesne, ciemne, kanciaste meble
i szare panele, dodające temu miejscu rygorystycznego wyglądu.
Salon
zupełnie nie przypominał mi tego, który zobaczyłem kilka miesięcy temu. Ale
wtedy nie interesował mnie jego wygląd, byłem zbyt zdenerwowany, żeby zwrócić
uwagę na program telewizyjny niedbale rzucony na szklany stolik do kawy, czy
też sweter położony na białej, skórzanej kanapie. Te małe detale dodawały temu
miejscu życia. To dzięki nim nie wydawało się takie zimne, bo widać było, że
ktoś tu mieszka. Uśmiechnąłem się nieco, spoglądając na brudną szklankę z
niedopitą kawą, która stała na stoliku. A więc jednak nie tak perfekcyjny dom,
pomyślałem jakby z ulgą i usiadłem na kanapie, tuż obok swetra.
I wtedy to przybiegło. To, mam na myśli
potwora, który pojawił się też i tamtej nocy. Wielkie, białe bydle wleciało,
nawet nie wiem kiedy, do salonu i niemal od razu podbiegło do mnie, machając
szaleńczo ogonem i liżąc mnie po rękach. Z początku wystraszyłem się. Zeżre
mnie jak nic, pomyślałem, odskakując, jednak białe monstrum najwidoczniej
najpierw chciało mnie posmakować.
– Spadaj – warknąłem, odpychając go nogą i
wycierając zaślinioną dłoń w sofę. Jednak moja próba uwolnienia się od psa
przyniosła odwrotny skutek, bo bestia momentalnie wskoczyła na kanapę i zaczęła
wciskać swój mokry, obślizgły i bardzo śmierdzący (no, może przesadzam, ten
potwór wyjątkowo aż tak nie śmierdział) nos w mój policzek.
– Son Goku, ale bez jaj, na dół! – usłyszałem
głos Sebastiana za plecami, a pies, jak poparzony, niemal od razu ode mnie
odskoczył i grzecznie podszedł do właściciela. Wstrętne, fałszywe bydle.
– Son Goku? – zapytałem, spoglądając na
Sebastiana i nie ukrywając przy tym rozbawienia. – Że serio? Son Goku? – W
odpowiedzi wzruszył jedynie ramionami, po czym uśmiechnął się tak jak nie
powinien. Nie przy mnie, cholera.
– Miał być Kapitan Planeta albo Bulbasaur,
ale doszedłem do wniosku, że tymi imionami zrobię mu tylko krzywdę. – Usiadł
obok mnie, odgarniając sweter na bok i podał mi piwo. Spojrzałem na etykietę
Carlsberga i mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem.
– Son Goku nie lepsze – powiedziałem
szczerze, odbierając otwieracz, jaki mi podał. – A ty nie pijesz whisky? –
zapytałem, zdziwiony, kiedy wziął łyka swojego piwa. Wzruszył ramionami,
bezwiednie gładząc puchaty, biały łeb psa, który grzecznie spoczywał mu na
kolanach.
– Nie będę sam – odpowiedział. – Mam pytanie
– zaczął, odwracając się w moją stronę, na co moje tętno momentalnie
przyspieszyło, bo zabrzmiało to bardzo oficjalnie. Potaknąłem, biorąc spory łyk
piwa, tak na odwagę. – Dlaczego tak potrzebujesz kasy?
– Ja? – Głupia odpowiedź, bardzo głupia,
zganiłem się w myślach.
– Nie no, ja – Przewrócił oczami.
– Każdy ma swoje problemy, nie? – Wzruszyłem
ramionami, po czym znów wziąłem kilka łyków Carlsberga i dziwnym trafem wypiłem
już połowę. Spojrzałem na Sebastiana kątem oka i zauważyłem, że mi się
przygląda.
– No niby tak – odpowiedział. – Powiem ojcu,
że świetnie się spisujesz na zmywaku, to może podwyższy ci pensję – dodał, a
mnie zamurowało.
– Ojcu? Że… Kurwa – skomentowałem. Podczas
gry podkładam mu nogę i funduję kilka szwów w wardze, później włamuję mu się do
domu, następnie okładam go po mordzie, a teraz pracuję w kawiarni należącej do
jego rodziny. Genialnie, Kacper, no naprawdę.
– Nie wiedziałeś? – Zaprzeczyłem ruchem
głowy, znów wlewając w siebie piwo i tym oto sposobem w zawrotnym tempie
pozbyłem się go. – Co powiesz na to, żeby wskoczyć do basenu? – zmienił temat,
a ja stwierdziłem, że zimna woda jest tym, czego w tamtej chwili potrzebowałem,
chwilę później jednak doszedłem do wniosku, że to bardzo zły pomysł. Bardzo
zły.
Sebastian miał o wiele ładniejsze ciało od
mojego. Był szeroki w ramionach, a wąski w biodrach i, cholera jasna, kiedy
zaprezentował się przede mną w samych gatkach, dowiedziałem się też, że
najprawdopodobniej ma się czym pochwalić. Nie, żebym narzekał na własnego
wacka. Podobno średnia wielkość w Polsce wynosi czternaście centymetrów, więc w
takim razie mam trochę ponad przeciętną, ale Sebastian… on chyba miał nawet
sporo ponad.
Jednak próbowałem nie patrzeć, więc pierwsze co
zrobiłem, żeby jakoś ostudzić swój zapał, to wskoczyłem do wody. Nawet nie
obejrzałem się na niego i nie zapytałem czy mogę. Po prostu wleciałem do niej,
momentalnie wprowadzając moje podniecenie w stan spoczynku.
– Mogę tak żyć – powiedziałem, unosząc się na
plecach i spoglądając na niebo. – Serio, kiedyś będę mieć taki basen – dodałem,
choć wiedziałem, że to raczej się nie spełni. Coś, jak marzenia małego dziecka
o byciu w przyszłości milionerem.
– Jak chcesz, to możesz przychodzić –
odpowiedział, półleżąc na materacu i jednocześnie będąc też w wodzie.
– Myślałem, że masz sporo zajęć – mruknąłem,
podpływając do brzegu i łapiąc za swoje piwo. Byłem już trochę wstawiony, więc
może siedzenie w wodzie nie było najrozsądniejsze, ale z drugiej strony aż żal
wychodzić, nawet jeżeli na dworze robiło już się szarawo, a upał dnia
pozostawał jedynie wspomnieniem.
– Mam – odparł. – Ale spoko, jak się raz czy
dwa zerwę, to nic się nie stanie. – Uśmiechnął się, również sięgając po swoje
piwo.
– A twoi rodzice? – pytałem dalej.
– Co z nimi? – Spojrzał na mnie znad butelki
Carlsberga.
– No co, wpadałbym tak i oni nie mieliby nic
przeciwko? – Uniosłem brwi, a on wzruszył ramionami. Zostawił materac w
spokoju, aby złapać dłońmi za krawędź basenu. Podniósł się na rękach, po czym
usiadł na brzegu. Naprawdę się cieszę, że jestem w zimnej wodzie pomyślałem,
kiedy popatrzyłem na jego brzuch.
– Nie wiem – odpowiedział rozbrajająco
szczerze. – Ale często wyjeżdżają, więc nie ma problemu. Lubię cię – dodał. Nie
wiem dlaczego, ale też cię lubię, pomyślałem i podpłynąłem do drabinki, aby po
chwili opuścić basen.
– Chyba powinienem się zbierać – mruknąłem, z
niechęcią spoglądając na psa, który wylegiwał się na ręczniku, jaki dostałem od
Sebastiana.
– Jasne. Jutro mam wolny wieczór, przyjdziesz
na Orlik? – W odpowiedzi jedynie wzruszyłem ramionami, ale już wiedziałem, że
przyjdę.
– Ile ty masz właściwie lat? – zapytałem,
kiedy zakładałem swój T–shirt.
– Osiemnaście.
– Jak mój brat – skomentowałem. – Dobra, to
ja spadam, jakby co, trafię do wyjścia. – Wskazałem na bramę, jaka znajdowała
się kilkadziesiąt metrów stąd. Kiwnął głową i gdy już miałem się odwrócić i
odejść, przemoczony, bo przecież nie wytrę się ręcznikiem wytarganym w kupie
białej sierści, Sebastian się odezwał:
– Ej, czekaj, weź mi daj swój numer, co?
Chłopcy są przeuroczy. Tak się ciepło zrobiło, mimo że noc późna i ciemna, i upiór matury krąży. Merci!
OdpowiedzUsuńWhiteq
OMG A już myślałam że w tym basenie do czegoś dojdzie ;) ^^ ale super nie pamiętam kiedy tak szybko kochana dodawałaś rozdzialiki ^^ jestem w niebie!! ^^ WENY!! :*
OdpowiedzUsuńJaki kochany rozdział i wgl. ile zmian na tym blogu, ale musze przyznac, ze jest ładniej ;)) Ale czekałam na ten rozdział, masakra, ale warto bylo, tak przyjemnie sie czytalo, zreszta jak zawsze. Mam tylko jedno pytanko: bo wczesniej dodawałas rozdzialy co 5-6 dni, teraa dodalas później. To w jakim tepie mozemy sie spodziewac dodawania rozdzialów, w tym pierwotnym ( co 5-6 dni) czy później? pytam tak z ciekawosci, bo chce uniknac sprawdzania po kilkanascie razy dziennie bloga, w dniu kiedy rozdziału nie bedzie <3
OdpowiedzUsuńNeomi.
Powiem szczerze, że nie wiem jak to będzie z dodawaniem rozdziałów. Teoretycznie teraz powinnam trochę zwolnić, bo zbliża mi się matura, a ja sobie dopiero uświadomiłam ile rzeczy wypadałoby powtórzyć. Ale myślę że jakoś raz na tydzień, w okolicach niedzieli-poniedziałku :)
UsuńŚwietny rozdział, warto było czekać. Lubię Sebastiana i Kacpra, mają swój urok.
OdpowiedzUsuńA Tobie Dream życzę weny no i miłych powtórek to matury, bo podejrzewam, że to ciężka sprawa jest. :D
Naprawdę nie wiem, czemu mnie tak to opowiadanie wciągnęło xD tzn nie uważam oczywiście, że brakuje mu czegoś pod względem technicznym, czy cokolwiek, ale jak mówiłam, nie czytuję zwykle takich rzeczy. Dla mnie zawsze musi być dużo wątków, akcji, najlepiej jeszcze jakieś głęboko uknute intrygi... a tu jest tak zwyczajnie. To jakaś impreza, to praca, ale mimo wszystko czyta się to przyjemnie, a potem pojawia się Sebastian i mi tętno rośnie tak samo jak Kacprowi xD i tak niby nic się nie dzieje, ale jak pojawia się rozdział, to walczę ze sobą czy się od razu rzucić, bo chcę już wiedzieć co będzie dalej, ale jednocześnie chcę zaczekać, żeby mi tak nie przeleciał przez palce, bo znowu będę musiała czekać ;]
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że ten rozdział był chyba trochę bardziej chaotyczny, było sporo krótkich fragmentów, które nie zawsze płynnie się łączyły, jak zaczynałam wczuwać się bardziej w jakąś sytuacje to ona nagle się urywała. Ale to w sumie pewnie moje prywatne zboczenie, bo ja się zwykle strasznie rozwlekam (co zresztą widać po komentarzu). Zresztą nie mam co narzekać, bo mi i tak wystarczyło, żeby pojawiło się jedno zdanie od którego mi się gęba zaczyna szczerzyć i jestem szczęśliwa xD szczególnie mnie ujęło "ty chyba lubisz dostawać w mordę", ale nie ukrywam, że największą radochę sprawiło mi chyba ostatnie zdanie ^^ mała rzecz, a cieszy.
W takim razie bardzo (naprawdę bardzo :D) cieszę się, że to opowiadanie Ci się podoba, nawet jeżeli nie wiesz dlaczego. Jeżeli mam być szczera, to dawno niczego nie pisało mi się tak dobrze i z taką chęcią, chociaż miewałam już bardziej ambitne projekty, a to zalatuje prostotą na lewo i prawo.
UsuńJak rano zobaczyłam, że pojawił się nowy rozdział od razu banan na mej twarzy się pojawił! No i przez to omal się do szkoły nie spóźniłam! xD
OdpowiedzUsuńRozdział - genialny. Uwielbiam Kacpra i jego rozmyślenia. Kamila jest głupia. Dobrze, że Kacper też tak myśli, skoro dziewczyna jest najlepszą przyjaciółką Agnieszki, to jaka ona jest? Szczerze? Moja wyobraźnia podziałała i już jej nie lubię, zastanawiam się jakim cudem Paweł jest z nią? Co jak co ale Pawła lubię.
Haha. Czyli miałam rację! Ojciec Sebastiana jest szefem Kacpra! Sebastian jest gejem na stówę! Jeszcze zauroczył się w Kacprze. W końcu kto normalny zapraszałby do domu osobę, która parę miesięcy wcześniej chciała okraść ten dom. Nie ogarniam Sebastiana, ale dzięki temu lubię go. W końcu nigdy nie wiadomo co mu do głowy wpadnie xD
Chce numer Kacpra? Oj, teraz będą mogli ze sobą gadać, esemesować itp. Nie mogę się tego doczekać. No i jeszcze ciekawa jestem reakcji Pawła na nową znajomość Kacpra. Nie żeby coś ale czuję, że mu się to nie spodoba.
W tym rozdziale brakowało mi rodziny Kacpra. Nie wiem czemu ale ciekawi mnie to. Może to dlatego, iż sądzę, że coś się wydarzy. Że ojciec Kacpra i Pawła coś zrobi, bo przesadzi z alkoholem? No nie wiem...
Zastanawiam się kiedy, w jaki sposób i jak zareaguje Sebastian, gdy dowie się o sytuacji rodzinnej/finansowej Kacpra. Czuję, że mu pomoże.
Eh.. O wiele za szybko mi się czytało ten rozdział i z wielką chęcią przeczytałabym już następną część. Wiem, wiem to jest a-wykonalne. no ale...
Cóż pozostaje mi czekać i zastanawiać się co będzie dalej.
Zresztą teraz dla Ciebie najważniejsza powinna być nauka do matur ^-^ Dlatego też życzę Ci aby wiadomości płynnie Ci wchodziły do głowy i aby miło Ci się uczyło ;3 No i mam nadzieję, że znajdziesz czas na napisanie kolejnego rozdzialiku, na którego długo czekać nie będziemy musieli ; P
Pozdrawiam i życzę dużo weny! <3
A i wygląd bloga o wiele bardziej mi się podoba ♥
UsuńAi, chciałam pogratulować Ci spostrzegawczości już wcześniej, ale stwierdziłam, że to byłby mały spojler ;) Ja nie zwróciłabym uwagi na nazwisko, które pojawiło się tylko raz. Zapewne bym przeczytała i od razu zapomniała, bo nie mam pamięci do imion, a tym bardziej nazwisk.
UsuńCieszę się, że wygląd bloga Ci się podoba :) Ja też uważam, że jest o wiele lepszy, bo tamten bił niebieskim po oczach.
Haha. Drugi raz piszesz, że jestem spostrzegawcza xD Wiesz, też nie mam pamięci do nazwisk więc jak był fragment o kawiarni to pierwsze myśli: A tak nie nazywała się matka Sebastiana? Po przeczytaniu przewijanie do góry i otwieranie 2 rozdziału w celu upewnienia się xD
UsuńNaprawdę? :D Ano, moja pamięć naprawdę zachwyca xD
UsuńPięknie. Budujesz emocje i malujesz świat jak mało kto :) zyskałaś nową czytelniczkę wierną jak pies :)
OdpowiedzUsuńDwa razy to samo się opublikowało więc skasowałam. Przepraszam :)
OdpowiedzUsuńJuż doprowadziłam do porządku ;) Dzięki za miłe słowa.
UsuńWitaj, myślę, że wypadało by się przyznać, że z twoją twórczością miałam już do czynienie w momencie gdy na blogu, umieszczałaś tekst „Słońce za chmurami”. Z chwilą gdy on znikł, zupełnie o twojej twórczości zapomniałam, może dlatego, że pozostałe opowiadania nie przypadły mi wtedy, do gustu, a może ze zwykłego faktu niecierpliwego charakteru…
OdpowiedzUsuńTeraz gdy znów tu trafiłam, przypadkiem śmiało mogę powiedzieć, że znów z niecierpliwością czytałam kolejne rozdziały, pełna podziwu dla lekkości i naturalności z jaka piszesz. Wiele piszących opowiadania autorek, nie posada tej naturalności i umiejętności kreowania postaci jak i ich emocji.
Czytając twój tekst zawsze pełna jestem podziwu dla twojego talentu, bo choć czasem nie podoba mi się pomysł samego opowiadania, twoja oprawa zawsze nasuwa myśl „ kurde tylko pozazdrościć umiejętności”, bo tekst który potrafi zabrać cie w świat postaci wart jest każdej poświęconej mu chwili…
Powodzenia w dalszym tworzeniu, co mam nadzieje za owocuje częstymi rozdziałami. Pozdrawiam. N.
PS. Jest może wersja „ Słońca za chmurami” w wersji ebook’a?
Cześć :)
UsuńDziękuję za miłe słowa, cieszę się, że opowiadanie Ci się podoba. Co do "Słońca" w wersji ebooka, to jak na tę chwilę nie ma takiej możliwości.
Nowy rozdział, więc zostawiam komentarz, tak ja postanowiłam. Bardzo mnie cieszy, że nie epatujesz tzw. patologią, bo naprawdę nie lubię czytać o tym wcale. Cieszy mnie, że skupiasz się na tej normalniejszej stronie życia bohaterów, jedynie delikatnie zaznaczając ich trudną sytuację domową. Dość jest tekstów, które chcą udawać dobre i ambitne przez to, że w niezręczny sposób opisują trudne kwestie. Tu tego nie ma i bardzo mnie to cieszy. Przyznam, że na początku opowiadania obawiałam się, że za bardzo to wyeksponujesz, ale świetnie to wyszło.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się sposób w jaki rozwija się relacja Kacpra i Sebastiana. Bardzo naturalnie. Spotykają się na browarze, coś tam gadają, ale widać, że do końca sobie nie ufają i nie zachowują się jak najlepsi kumple ledwie po kilku spotkaniach. Jednak coś ich w sobie nawzajem wyraźnie interesuje i ich kontakt jest pokazany super.
Bardzo lubię dystans jaki Kacper ma do swojego środowiska, mimo tylu okazji do zejścia na "złą drogę", nie jest do końca zdemoralizowany i patologiczny, gdyby chciał mógłby się stamtąd wyrwać, czego z całego serca mu życzę.
Matura to chyba straszna rzecz. Życzę powodzenia w nauce i jak najlepszych wyników. Oczywiście teraz egzaminy są najważniejsze, ale wiedz, że to opowiadanie jest tym, na które najbardziej w ostatnim czasie wyczekuję i obsesyjnie odświeżam stronę dzień po dniu.
Pozdrowienia.
Goku pisze się chyba przez duże G, tak na marginesie. Samo opowiadanie, jak każde Twoje, dobre, choć tak naprawdę jedyny Twój tekst, który mnie zachwycił to "Słońce za chmurami" (wybacz). No, ale nie bez powodu zaglądam na tego bloga, prawda?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny,
G.
Faktycznie, już poprawiam :) Dziękuję za zwrócenie uwagi.
UsuńWitam,
OdpowiedzUsuńświetny rozdział, Sebastian i Kacper cudownie razem wyglądają, tak, tak jak podejrzewa lam Kacper pracuje w kawiarni rodziców Sebastiana... Myślałam, ze do czegoś dojdzie w tym basenie...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hello.This article was really fascinating, particularly
OdpowiedzUsuńbecause I was investigating for thoughts on this subject last
Friday.
Here is my blog - summer jobs in spain