Betowała Akari
Uśmiech Heatha Ledgera
Wydawałoby
się, że po tym, jak nie mogłem doczekać się spotkania z Sebastianem, pędem
ruszę na Orlik, gdy tylko wyjdę z domu. A jednak, kiedy zamknąłem za sobą
drzwi, opuściłem śmierdzącą moczem i stęchlizną klatkę, zadałem sobie jedno,
ważne pytanie – co ja, do kurwy nędzy, robię? Leciałem do niego, jak jakaś
oszczana nastolatka. Sebastian burknął sobie jakąś godzinę pod nosem i uważa,
że przyjdę? I może mu jeszcze za to podziękuję? Jego niedoczekanie, pomyślałem,
odbijając piłkę i idąc przed siebie. Skręciłem w jakąś uliczkę, żeby po chwili
wyjść prosto na jedną z głównych dróg miasta. Nawet o tej godzinie panował tu
ruch. Samochody czekały długimi sznurami na światłach, akurat gdy przechodziłem
przez pasy. Westchnąłem, łapiąc piłkę i mimowolnie patrząc na wielki, kolorowy
szyld supermarketu Real, wyłaniający się spomiędzy pięknych, odrestaurowanych
kamienic. Pasowało to jak pięść do nosa. Tylko w Polsce tak potrafią zepsuć
wizerunek starówki. Budują te markety masowo i upychają gdzie mogą, a później
takie efekty. Zamiast piękna przedwojennych kamienic widzisz same szyldy
Carrefoura, TESCO, czy też Biedronki.
Szedłem
dalej, przed siebie, co chwilę odbijając z nudów piłkę, bo zapomniałem
słuchawek i robiłem to, do czego nikomu bym się nie przyznał, a co mnie
uspokajało. Obserwowałem. Paweł pewnie teraz wybuchłby śmiechem, a później
zwyzywał od wrażliwych ciot, czy innych rowerowych pedałów.
Powoli
robiło się szarawo, a ja po prostu włóczyłem się bez celu i nawet nie wiem kiedy
znalazłem się osiedle dalej od Orlika. Mimowolnie wyciągnąłem telefon z
kieszeni bluzy, po czym sprawdziłem godzinę. Zegarek na ekranie wskazywał kilka
minut po dwudziestej pierwszej. Nie no, pomyślałem, blokując komórkę i z
powrotem wsuwając ją do kieszeni, nie będzie go tam, w końcu nie jest idiotą,
który tyle by na mnie czekał.
I
poszedłem na Orlik. Nie zastanę go, wciąż utwierdzałem się w przekonaniu. Nie
będzie go, jego łydek i zarostu.
Stanąłem
pod bramą Orlika i przekonałem się, że faktycznie, zarostu nie było. Były za to
łydki i on. Obserwowałem przez chwilę, jak odbijał piłkę, złapał ją i wykonał
zwykły rzut do kosza. Celny, oczywiście, bo w jego przypadku inny nie miałby
prawa bytu.
–
Niezłe – skomentowałem, jakoś tak mimowolnie. Właściwie, to nawet nie miałem
zamiaru się odzywać, a już tym bardziej nie miałem ochoty go chwalić i
powiększać jego (i tak już dużego) ego.
Odwrócił
się zdziwiony, a ja jakby z żalem spojrzałem na jego gładkie policzki. Broda z
pewnością dodawała mu uroku. Chociaż nawet bez niej prezentował się ciekawie w
świetle zachodzącego słońca, które wyostrzyło piegi na jego twarzy.
No
rzesz kurwa, to facet. W tamtym momencie nabrałem ochoty strzelenia sobie z
liścia, ale to mogłoby wyglądać nieco dziwnie. Chyba nikt normalny sam siebie
nie bije.
–
Zwykły kosz. – Wzruszył ramionami. Och, nie, ależ pewnie, pomyślałem podchodząc
do ławki, na której położyłem bluzę i piłkę. Skromność przede wszystkim!
Naprawdę
nie wiem dlaczego tak mnie irytował i pociągał zarazem. Spojrzałem kątem oka na
niego i zauważyłem, że również mi się przyglądał z tym swoim krzywym, nieco
kpiącym uśmieszkiem. Seksownym na dodatek, bo przypominał uśmiech Heatha
Ledgera, który dla mnie był jak uosobienie atrakcyjności. Obejrzałem chyba
wszystkie filmy w których grał. Nawet tę komedię romantyczną, na której
rzygałem cukrem dalej niż widziałem, „Zakochana złośnica”. Jednak dla widoku
młodego Ledgera mogłem się poświęcić.
Ale
oczywiście to nie tak, że podobali mi się tylko faceci. Ashley Greene, dla
przykładu, też uważałem za ładną.
Stał
tam, trzymając piłkę pod pachą, spocony (a mimo to prezentował się nieźle –
gdzie tu logika?) i przyglądał mi się jakoś tak dziwnie. Już miałem zapytać,
bardzo mało uprzejmie, o co mu kurwa chodzi, bo nie przywykłem do tego, że ludzie
aż tak uważnie mnie obserwują, ale wtedy raczył się odezwać.
–
Trochę żałuję, że mocniej ci wtedy nie przywaliłem – powiedział, a moje tętno
natychmiastowo przyspieszyło.
–
To dlaczego nie zgłosiłeś tego na policję? – zapytałem, odwróciłem się i stanąłem
kilka metrów przed nim. Uśmiechnął się, tak jak nie powinien tego robić w moim
towarzystwie i nagle podał mi piłkę. Dziękowałem Bogu, że mimo mojego
zaskoczenia, odruchowo ją złapałem, nie robiąc z siebie cioty na jego oczach.
–
Zaczynasz – odparł, ignorując moje pytanie. Zmarszczyłem brwi, po czym oddałem
mu piłkę rzutem sprzed klatki, unosząc się w tamtym momencie dumą koszykarza,
której miałem po uszy, a może i nawet jeszcze więcej.
–
Ty zaczynasz – powiedziałem, choć wiedziałem, że przez to moje szanse zmaleją.
Ale ostatnio to on dał mi rozgrywać, chcąc więc nie dać z siebie zrobić tego
słabszego, musiałem mu oddać pierwszeństwo.
Spojrzał
na swoją piłkę, obracając ją w rękach z tym krzywym uśmieszkiem. Odbił kilka
razy i bez jakiegokolwiek znaku, ruszył przed siebie. Zgrabnie mnie wyminął,
ale wmówiłem sobie, że to wina mojego zdezorientowania.
Dwutakt
i wsad. Kosz zdobyty.
–
Zacznij ogarniać – zaśmiał się, trochę wrednie, jak wtedy stwierdziłem. Z
wyższością. I momentalnie poczułem, jak ogarnia mnie chęć zmycia tego uśmieszku
z twarzy. Pokazania mu, że potrafię dobrze grać.
Uwielbiałem
to uczucie – zwykłą, czystą chęć rywalizacji. Kiedy biegłem przed siebie,
próbując uniknąć rąk przeciwnika, łapałem piłkę i zamierzałem się na kosz, a że
byłem mało celny, zazwyczaj pudłowałem. Tamtego wieczoru natomiast wcale nie
miałem zeza, jak to określał Arek. O dziwo, połowa oddanych rzutów trafiała w
cel.
Nie
wiem, czy to przez przeciwnika, czy może w końcu udało mi się poprawić celność.
Ale wiem, że podobało mi się uczucie, kiedy zaraz po zdobyciu punktów posyłałem
Sebastianowi kpiące spojrzenie, na które on odpowiadał mi swoim uśmieszkiem.
W
końcu zrobiło się ciemno, a jedyne źródło światła jakie mieliśmy, pochodziło od
latarni stojących kilka metrów dalej, przy ulicy wyłożonej betonowymi kostkami.
Nam jednak wcale się nie spieszyło. W połowie nawet przestaliśmy liczyć punkty.
Graliśmy tylko dla samej satysfakcji, a nie wygranej.
Dyszałem
ciężko, kiedy po raz kolejny parłem na kosz przeciwnika. Byłem cały spocony,
zresztą tak samo jak i Sebastian. W pewnym momencie zablokował mnie, otaczając
ramionami od tyłu. Zamarłem. Przez chwilę nie wiedziałem co się dzieje, a kilka
sekund później Sebastian przejął już piłkę i zdobył kosz zza linii za trzy
punkty.
–
Dobra, chyba możemy kończyć – mruknąłem, odchrząkując. Koszykówka jest przecież
sportem kontaktowym, myślałem i miałem nadzieję, że Sebastian nie zobaczył
mojego zawahania.
Otarł
ramieniem czoło i usiadł na ziemi. Oddychał ciężko, po czym padł plackiem na
plecy, rozkładając ręce na boki. I wyglądał seksownie, taki spocony, zdyszany i
zmęczony.
Kurwa,
kurwa, kurwa, zacząłem przeklinać w myślach, idąc do ławki, aby zabrać bluzę i
swoją piłkę. Złapałem ją pod ramię i już miałem iść, gdy usłyszałem:
– A
co powiesz na piwo? Napiłbym się czegoś. – Spojrzałem na niego zdziwiony i wzruszyłem
ramionami.
–
Nie wziąłem portfela – powiedziałem, a w myślach dodałem, że nawet jeżeli bym
wziął, to miałem w nim jakieś złoty pięćdziesiąt. W tym momencie wstał z betonu
i złapał swojego Spaldinga.
–
Stawiam. – No skoro tak się oferował, to przecież nie mogłem odmówić, no nie?
Odrzucić ofertę piwa za darmo, to naprawdę ciężki grzech.
Przekręcałem
w dłoniach zieloną butelkę Heinekena, po czym przycisnąłem gwint do ust i
nabrałem sporego łyka. Burżuazja, kurwa, warczałem w myślach, spoglądając na
worek z kilkoma piwami tej samej marki, które za chwilę wypijemy. Niby nie
powinienem narzekać, w końcu darmowe, a na dodatek jeszcze takie dobre! Ale coś
mnie irytowało, a ja sam nie wiedziałem co.
Może
to, że z każdą chwilą zdawałem sobie sprawę, że naprawdę podoba mi się facet?
Mężczyzna! Z, takim samym co ja, chujem pomiędzy nogami! A przecież podobały mi
się laski. Spałem nawet z jedną, nie było jakoś super, ale podnieciłem się i,
trochę wstyd przyznać, z tego podniecenia bardzo szybko skończyłem. Ledwo co w
nią wszedłem. Porażka, do której nie przyznałem się nawet Pawłowi, a na
pytanie: „jak było?” odpowiedziałem: „zajebiście, piszczała z rozkoszy”, co
rzecz jasna mocno naciągnąłem. Pewnie nawet nie zauważyła, że się w niej
znalazłem.
Oczywiście,
oglądałem pornosy i zwracałem sporą uwagę na facetów. Ale nie myślałem, że
kiedykolwiek zainteresuję się kimś takim w rzeczywistości, nie na obrazku. Nie
będę potrafił oderwać od niego wzroku i przestać wewnętrznie powtarzać „ale on
zajebisty…” Gdyby Paweł to usłyszał, pewnie najpierw zacząłby się śmiać,
później ostro mi przyłożył, a na końcu przyznał, że jestem nienormalny. Bo
chyba byłem.
–
Długo już grasz w kosza? – zapytał Sebastian, wyrywając mnie z zamyślenia.
Spojrzałem na niego nieco zdezorientowany, dopiero po chwili
zreflektowałem.
–
No, trochę już gram – powiedziałem, kiwając głową.
–
Ale to tak raczej dla samej idei grania, hm? – Zmarszczyłem brwi, zastanawiając
się o co może mu teraz chodzić. Że niby jest ode mnie lepszy, bo trenuje?
–
No – odburknąłem.
–
Trochę to widać. – Uśmiechnął się szeroko, ale co najdziwniejsze, bez chociażby
oznaki kpiny. Po prostu uśmiechnął się uśmiechem Heatha Ledgera, na który aż
się zapatrzyłem.
Odchrząknąłem,
odwracając wzrok i udając, że przed chwilą wcale nie wgapiałem się w niego jak
ten ostatni, skończony idiota. Jeszcze pomyśli, że coś ze mną nie tak albo sam
dojdzie do wniosku, że ze mnie jedna wielka ciota jest.
–
Że jak widać? – kontynuowałem, odrzucając butelkę na trawę, na której
siedzieliśmy. Piliśmy niedaleko Orlika, na pięknym, zielonym trawniku. I
wszystko byłoby naprawdę pięknie. W końcu późny, letni wieczór, chłodne i
cholernie dobre piwo (skoro Heineken to nic dziwnego, że dobre) i przystojny
facet obok mnie, któremu sam nie wiem dlaczego, mam ochotę przyłożyć w łeb. Ot
tak, dla zasady. Bo był zbyt idealny i co najgorsze, chyba zaczynałem go lubić.
Jak już wspomniałem, wieczór naprawdę piękny, gdyby tylko nie te cholerne
robale. Co chwilę jakaś wredna muszka, komar, czy inne owadowe gówno, siadało
mi na rękach, nogach, szyi (chyba coś mnie nawet w pośladek ugryzło), a ja już
nie miałem jak się odganiać, więc po prostu tego zaprzestałem. Jutro zapewne
nie znajdę kawałka ciała bez wielkiego bąbla, którego po chwili rozdrapię.
Cudownie.
–
Nie mogę przewidzieć twoich ruchów – powiedział, po czym wziął sporego łyka
piwa. – Weź następne, jak chcesz. – Wskazał na siatkę, a ja bez ociągania
wyciągnąłem z niej butelkę. Jak dają, to bierz, co nie?
–
To źle? – Otworzyłem Heinekena otwieraczem, jaki miałem przy kluczach do
mieszkania. Naprawdę, bardzo przydatny breloczek.
–
Nie, jasne, że nie. – Pokręcił głowią i zapanowała cisza przerywana jedynie
odgłosami przejeżdżających kilka ulic dalej samochodów, rozmowy jakichś dwóch
staruszków, którzy wybrali się na spacer i – co chyba najgorsze –
pobrzękiwaniem świerszczy. Jak romantycznie, cholera, pomyślałem, spoglądając
kątem oka na niebo. Na szczęście było w połowie zachmurzone, co w jakimś tam
minimalnym stopniu burzyło tę godną romansideł atmosferę.
–
To w końcu dlaczego nie zgłosiłeś tego na policję? – zapytałem w pewnym
momencie. Teraz, gdy miałem już pewność, że Sebastian nas nie wyda, nabrałem
odwagi, aby mówić o tym otwarcie. Gdybym był na jego miejscu, zapewne nawet bym
się nie zawahał, żeby wykręcić numer sto dwanaście, dlatego tak ciekawił mnie
jego powód.
Spojrzał
na mnie, po czym uśmiechnął się szeroko. Pokręcił głową, wzruszył ramionami i
dopił piwo, aby sięgnąć po następne.
–
To dosyć skomplikowane – powiedział, kiedy podawałem mu swój otwieracz.
Zgrabnie poradził sobie z odkapslowaniem butelki, po czym, jakby był bardzo
spragniony, wziął sporego łyka. – Powiedzmy, że tamtego dnia nie powinienem być
w domu, no i na dodatek rodzice nie mogli dowiedzieć się, że zapomniałem
włączyć alarmu.
Pokiwałem
głową, że niby rozumiem.
– A
co z rozbitą szybą? – drążyłem dalej, odsuwając od siebie myśl, że właśnie
kopię sobie grób. Ale Sebastian raczej nie rozpamiętywał tamtego włamania i co
najdziwniejsze, chyba nie był nawet o tamto wydarzenie zły. Co za dziwny
człowiek.
–
Spoko, akurat wymyślenie wymówki nie było takie ciężkie. – Machnął ręką. –
Gorzej, że miałem wstrząśnienie mózgu. – Nie mogłem powstrzymać się od
uśmiechu.
–
To mnie też nie ominęło. – Chyba nie było sensu dodawać, że sam później
nabawiłem się kolejnego.
–
Twój brat mnie chyba nie lubi – powiedział, uśmiechając się z rozbawieniem.
Uniosłem brwi, przyglądając się chwilę jego twarzy. Ciekawe, czy ma dziewczynę,
myślałem, popijając piwo.
–
No – przyznałem.
–
Chyba jest dość narwany, co?
–
Dosyć. – Pokiwałem głową. Na pewno ma dziewczynę, rozważałem dalej,
uczestnicząc w rozmowie jedynie fizycznie.
– I
lubi się rządzić. – Taki ktoś jak on musi mieć dziewczynę.
–
No. – Na dodatek pewnie jest niezwykle ładna. Niczym modelka, smukła, z
kształtnym tyłkiem i cyckam, długimi, pięknymi włosami. Idealna, jak on.
– A
wy za nim tak latacie jak kundle?
–
Że co? – Zmarszczyłem brwi. Nabijał się ze mnie. Frajer, dziecko szczęścia.
Uśmiechał się pod nosem, a ja nie wiedziałem co o nim myśleć.
–
Tak jak dzisiaj kazał wam iść, jakbyście byli jego, jak to sam ładnie nazwałeś,
sukami. – Zacisnąłem dłoń w pięść i tak po prostu, nawet nie zastanawiając się
przez chwilę, zamachnąłem się i przywaliłem mu w twarz. Rzuciłem piwo na trawę,
wstając szybko, czując buzującą we mnie adrenalinę i wściekłość. Gdyby to
dotyczyło tylko mnie, pewnie nie musiałby martwić się o policzek i wargę, którą
znowu mu rozwaliłem, ale obraził też Arka i Pawła. Paweł to w końcu mój brat,
jaki by nie był. Ale co on może o nim wiedzieć? Nie znał go. Nikt oprócz Arka i
mnie go nie zna.
Spojrzał
na mnie z dołu, wycierając lekko krwawiące usta. Tragedii nie ma, stwierdziłem
po szybkim przyjrzeniu mu się.
–
Suką to ty możesz być dla swoich rodziców – warknąłem, powstrzymując się, żeby
znowu mu nie walnąć, kiedy uśmiechnął się szeroko. Naprawdę, nikt jeszcze nie
wprowadzał mnie w tak skrajne emocje.
–
Obaj jesteście dość porywczy, co? – Opuściłem dłoń, którą wcześniej zaciskałem
w pięść i po prostu się w niego wpatrywałem, zastanawiając się, co do cholery
jest z nim nie tak? Najpierw spoko kumpel, później ostatnia świnia i tak w
kółko.
–
Dziwny jesteś – powiedziałem.
–
To coś nas łączy – zaśmiał się. Miał bardzo ładny głos, niski i bardzo męski, a
przecież ile on mógł mieć lat? Osiemnaście? Wpatrywałem się w niego jeszcze
przez chwilę, po czym pokręciłem głową, zabrałem piłkę i bluzę i, rzucając
krótkie „nara”, odwróciłem się i odszedłem.
Lubię
go, myślałem, gdy wracałem do domu ciemną uliczką mojego osiedla, tak różniącą
się od jego. Zupełnie, jakbym przekroczył barierę innego świata.
Jest pojebany, ale lubię go.
***
–
Gdzie byłeś? – Zdziwiony spojrzałem na Pawła, który odrzucił kołdrę na bok i
wstał. Wzruszyłem ramionami, zamykając drzwi.
–
Tak się przejść, mówiłem przecież. – Rzuciłem bluzę na krzesło, a piłkę
wcisnąłem pod biurko. – I pograłem też trochę – dodałem, ściągając z siebie
przepocone rzeczy.
–
Wiesz która godzina? – warknął, łapiąc mnie za ramię i odwracając w swoją
stronę. Zmarszczyłem brwi, po czym złapałem za jego rękę, odciągając od siebie.
–
Pierwsza, no i? – odparłem, czując się jak dziecko. Do kurwy nędzy, no! Chciał
mi ojcować? Nigdy nie miałem taty i teraz, kiedy już prawie jestem dorosły,
jest mi on najmniej potrzebny.
–
Piłeś – stwierdził, przybliżając do mnie twarz. Złapał za mój podbródek,
przyciągając do siebie. – Sam ze sobą? Nie no, super towarzystwo, naprawdę!
–
Odpierdol się – warknąłem, odpychając go. Nie mogłem mu powiedzieć, że piłem z
Sebastianem, ani podać imienia jakiegoś kumpla, ponieważ nie miałem żadnego
takiego, którego Paweł by nie znał.
–
Przybij piątkę ojcu, jak będziesz szedł się kąpać – dodał jeszcze, odwracając
się, po czym położył się do łóżka. Westchnąłem ciężko, sięgając po podkoszulek
i slipki. Spojrzałem jeszcze na Pawła odwróconego do mnie plecami i wyszedłem z
naszego pokoju. Mimowolnie zajrzałem do pokoju rodziców, a dokładniej skupiłem
się na śpiącym przed włączonym telewizorem tacie. Mamy nie było.
***
Minęło
kilka dni, więc Paweł zapomniał o swojej złości i powróciliśmy do naszego
normalnego życia. Rano wychodziliśmy pograć, później brat szedł do pracy, a
wieczorem znów lecieliśmy na Orlik, żeby rozegrać kilka fajnych akcji.
–
Więc o której mam tam być? – zapytałem pewnego ranka, wieszając mokry ręcznik
na oparciu krzesła. Paweł spojrzał na mnie ze swojego łóżka, po czym z powrotem
wbił wzrok w ekran telefonu.
– O
dwunastej. Będziesz pracować tylko kilka godzin, więc spoko, ale dużo płacą –
powiedział, pisząc coś, zapewne smsa do swojej Agnieszki.
Kiwnąłem
głową, zakładając biały T–shirt z niebieskimi napisami. Paweł załatwił mi
robotę na zmywaku w jednej z najlepszych kawiarni w mieście. Nie mam pojęcia,
jak on to zrobił, w końcu sam rozkładał towar w hipermarkecie. Zawsze chciał
dla mnie lepiej i chociażby się nigdy nie przyznał, nawet pod groźbą
rozkwaszenia nosa, dbał o mnie jak najlepiej potrafił. Mimo że pomiędzy nami
był tylko rok różnicy, traktował mnie jako sporo młodszego braciszka. Momentami
bardzo uciążliwe, nie powiem, bo w końcu nie mam pięciu lat, ale z drugiej
strony – co ja bym bez niego zrobił?
–
Tylko spróbuj zawalić. Nie przeklinaj, nie rzucaj talerzami, nie wyzywaj szefa.
– Wbił we mnie takie spojrzenie, jakby naprawdę myślał, że tak właśnie będę się
zachowywać. Uśmiechnąłem się krzywo, kręcąc głową.
–
Spoko, tylko ich tam wszystkich pozarzynam, nic wielkiego.
–
Kacper, mówię serio. Żadnej lepszej roboty nie znajdziesz.
–
Wiem, wiem.
***
Kawiarnia
(a raczej sieć kawiarni) Wróblewscy, należała do tych najbardziej ekskluzywnych
w naszym mieście. Tutaj nie znajdziesz kawy poniżej dziesięciu złotych, nie
zjesz dobrego deseru poniżej piętnastu. Żeby przyjść tu na randkę, musisz mieć
co najmniej pięć dyszek w portfelu. Może właśnie dlatego nigdy tu nie byłem.
Zawsze żal mi było pieniędzy na zjedzenie kawałka sernika, przecież taki sam
dostanę w cukierni. Co więc sprawiało, że ludzie tak tu gnali, skoro to samo
ciasto mogli kupić w zwykłym sklepie?
Atmosfera,
to na pewno. Wnętrza były niesamowicie przestronne, z wielkimi francuskimi
oknami z widokiem zazwyczaj na coś imponującego. W przypadku mojego miejsca
pracy była to rzeka.
No
i zapewne marka, jaką wyrobili sobie Wróblewscy przez lata. Kawiarnie
przechodziły ponoć pokoleniowo, a pierwszą otwarto w latach dwudziestych, jak
głosi wielki napis tuż nad kasą i znakiem firmowym w postaci wróbla.
Wszedłem
do kawiarni i niemal od razu powitał mnie piękny uśmiech ekspedientki. No tak,
zapomniałem o najważniejszym, kadra pracownicza. Wszyscy piękni, schludni, a na
dodatek młodzi.
–
Dzień dobry – przywitałem się z nią, podchodząc do lady. – Nazywam się Kacper
Adamczyk i…
–
Och, już wiem! – powiedziała, wychodząc zza lady. – Chodź za mną, już wszystko
wiem! – Kiwała głową, zupełnie jakby się zacięła. Wzruszyłem ramionami i
poszedłem za nią na zaplecze. – Nazywam się Ada, szef mi wspomniał o nowym.
Dostarczyłeś już świadectwo lekarskie, prawda? – Mój brat dostarczył, dodałem w
myślach. Kiwnąłem głową, kiedy zatrzymała się i odwróciła w moją stronę.
Było
tu trochę chłodno, w końcu przetrzymywali tu niektóre ciasta. Pomieszczenie
wyglądało na dosyć przestronne, z wielkim zlewozmywakiem tuż pod ścianą,
okienkiem, na które goście stawiali brudne naczynia i równie wielką zmywarką.
– W
godzinach szczytu nie mamy czasu na pakowanie wszystkiego do zmywarki i jeszcze
czekanie, aż wszystko umyje. Musisz się spieszyć, bo często brakuje talerzy lub
filiżanek. O siedemnastej przyjdzie cię zmienić inny pracownik. Tam – wskazała
– jest szatnia. Dam ci kluczyk do szafki w której zostawisz swoje rzeczy.
Później dam ci fartuch. No, to chyba wszystko – zastanowiła się. Była wysoka i
ładna. Ze schludnie uczesanymi w kok jasnymi włosami. I miała ładny, delikatny
uśmiech.
–
Studiujesz? – zapytałem, sam nie wiem dlaczego.
–
Tak, ale zaocznie. Fajnie tu jest, nie ma co narzekać, chociaż czasem, jak
wejdzie tu tyle ludzi, że lokal pęka w szwach, mam ochotę uciekać. Teraz
jeszcze jest pusto, ale zobaczysz za jakieś trzy godziny – zaśmiała się. I
śmiech miała też całkiem ładny, stwierdziłem.
Dzięki
Bogu, bo przez Sebastiana zaczynałem już naprawdę myśleć, że coś ze mną nie
tak. A przecież nie mogłem być pedałem.
***
Wróciłem
do domu wykończony. Faktycznie, godziny szczytu dla kawiarni Wróblewskich są
najgorsze. Mimo że tylko zmywałem, miałem wrażenie jakbym cały dzień wykonywał
jakieś ciężkie prace fizyczne. Czułem się tak, jakby mi ktoś w kilku miejscach
złamał kręgosłup, a szyją to ja nawet nie mogłem ruszać.
–
To dopiero pierwszy dzień – westchnąłem. – Pierwszy, a ja umieram.
–
Nie jęcz – warknął Paweł, wchodząc do pokoju – bo jak jęczysz to babę
przypominasz. Zresztą, fajną pracę masz, więc nie narzekaj, niewdzięczniku.
Uśmiechnąłem
się szeroko, patrząc na niego ze swojego łóżka. Uniósł brew (jesteśmy braćmi, a
ja takich trików nie potrafię robić, trochę nie fair) podchodząc do komputera i
włączając go. Gdyby nie smartphone, który trzymał w dłoni, zapewne bym się
zdziwił. W końcu do czego mógłby być mu potrzebny komputer?
–
Wiesz ile tam fajnych lasek? – zapytałem w końcu.
– Wszystkie
starsze od ciebie, więc się nie napalaj, szczeniaku – odpowiedział z krzywym
uśmiechem.
–
Od ciebie też starsze – warknąłem w odpowiedzi. – No, ale co tam, ważne że
ładne, nie? – Pokiwał głową, nie skupiając się najwidoczniej na moich słowach.
Westchnąłem więc jak największy cierpiętnik i opadłem głową na poduszkę,
wbijając zmęczony wzrok w pożółkły i miejscami popękany sufit.
–
Aga za tydzień w piątek robi jakąś imprezę – odezwał się. Spojrzałem na niego,
całkowicie skupionego na oczyszczaniu smartphona z plików. – Idziemy, co?
–
No, pewnie tak. – Chociaż tak naprawdę nie miałem najmniejszej ochoty.
Wsłuchiwanie się w dzikie rytmy techno nie było moim ulubionym zajęciem, a
pewnie na inną muzykę nie miałem co liczyć.
–
Jej koleżanka…
–
Hm? – Podniosłem się na łokciach, spoglądając na niego.
–
Kasia? Basia? No ta, najlepsza Agnieszki… – Odwrócił się do mnie, jakby
szukając ratunku. Pamięci do imion to on nie miał żadnej. Alojzy z Alicją by mu
się pewnie pomylił.
–
Kamila? – podsunąłem.
–
No, ona. Co o niej myślisz?
Co
myślę? Że lata z wypiętą dupą i czeka, aż ktoś ją wyrucha. Że jest głupia,
pusta, a na dodatek zapatrzona w swoje odbicie w lustrze.
–
Nic właściwie – odpowiedziałem jednak.
–
Podobasz się jej. Nie chciałbyś jej obrócić? Bo miałeś tylko jedną, nie? –
Cudowny braciszek troszczący się o swoje młodsze rodzeństwo. Westchnąłem
ciężko, opadając na łóżko.
–
Pozwól, że sam zadbam o swój seks.
–
Nie no, spoko, tak tylko mówię. – Jasne, pomyślałem. Zakładasz, że jestem
ciotą? To jest nas dwóch.
Witaj. Jestem tu poraz pierwszy i jeszcze nie zdołałam przeczytać wszystkiego, Jednak już na wstępie mogę stwierdzić, że zaciekawiłaś mnie . Fajnie, że poruszasz tematy kontrowersyjne oraz tematy tabu. Też nie lubię braku tolerancji. W tym roku również jak i Ty zdaję maturę i najbardziej, jak chyba większość maturzystów telepię się matmą :) Już spać po nocach nie mogę.
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie, mam trzy blogi, ale podam adres jednego, gdybyś była zainteresowana to pozostałe dwa znajdziesz w linkach.
Pozdrawiam :)
http://buntownik-baryka.blogspot.com/
Postanowiłam się wreszcie ujawnić, bo aż mi wstyd, że tak długo się ukrywałam. Śledzę uważnie Twoje blogi jeszcze od czasów onetowych (Chłopaka mamy, Syreniej miłości itd.; jakieś niecąłe cztery lata) i zawsze byłam wierną fanką, której szkoda było tych kilku minut na komentarz. Obiecuję, że od dzisiaj wreszcie się to zmieni i postaram się pod każdym wpisem zostawić kilka słów. Przekonało mnie do tego właśnie to opowiadanie. Dawno nie czytałam czegoś tak dobrego i świeżego. "Za trzy punkty" faktycznie rozgrywa się w Polsce, bohaterowie pachną polskością, są prawdziwi, dlatego łatwo się z nimi utożsamić. Na początku raziła mnie trochę rodzinna sytuacja Kacpra, po prostu bałam się, że z tego nie wyjdzie, właściwie to nadal się tego lękam. Jednak tekst z każdym rozdziałem podoba mi się coraz bardziej. Dialogi są bardzo naturalne, nastolatkowie nie używają wymyślnych słów, ani kunsztownych zdań. Opisy są przyjemnie oszczędne, skoncentrowane na tym, co chcesz podkreślić. Ciężko uwierzyć w to jak bardzo zmieniłaś swoje pisanie od czasów onetu. Teraz kiedy wchodzę na Twojego bloga i widzę, że jest nowy rozdział opowiadania, to serca zaczyna dosłownie bić mi szybciej i zaraz muszę siadać do czytania. W każdym razie pozdrawiam, życzę dużo weny i do nauki przed maturą (w moim przypadku jeszcze rok) i do pisania i w ogóle. Od teraz moje komentarze będą pojawiać się regularnie.
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz :) Miło, że się jednak odezwałaś, bo skoro pamiętasz czasy yaoi-dream to naprawdę długo już tu ze mną jesteś :) To bardzo motywujące mieć takiego czytelnika.
UsuńJestem.. zadowolona. Raz, bo jest rozdział, dwa, bo najzwyczajniej w świecie to opowiadanie zaczyna mnie wciągać. Czekałam. Bronię się oczami i uszami!
OdpowiedzUsuńNa samym początku, gdy zobaczyłam nowy tytuł, moim pierwszym odruchem było: " O NIE! Znowuuuu... T.T Dlaczego to nie NnN? "
Ale... Prolog był w porządku. I następny rozdział też. I kolejny..
Z traktuję tą historię trochę jak Kacper Sebastiana; podoba mi się, a jednak celowo staram się zachowywać dystans, to nie jest to co Chcę czytać, mimo że chcę, ale nie, bo nie i już. Jestem nastawiona na inne Twoje opowiadanie. Basta!
Obłaskawia mnie częstotliwość dodawania rozdziałów, jest jeszcze taka, że da się wytrzymać.
Więc nie przyznam się, że lubię to opowiadanie, bo nie lubię, a koniec na pewno mnie rozczaruje bo będzie właśnie taki jak być powinien.
Nie ma mowy, nie ma!
Uwielbiam twojego bloga. Chcę proszę żebyś dodawała rozdziały szybciej <3 Czytam od razu , codziennie sprawdzam czy nowy rozdział się nie pojawił.Chcę Więcej <3333 Czekam a ciąg dalszy , ale chciałabym żeby było więcej akcji , wątków ? Pomiędzy Kacprem i Sebastianem :)
OdpowiedzUsuńRozdział genialny - jak zwykle xD
OdpowiedzUsuńUwielbiam to opowiadanie. Podoba mi się, jak wczuwasz się w Kacpra, wspaniale opisujesz jego emocje, nastroje. Widać, że chłopak sam siebie nie rozumie.
Sebastian też jest fajną postacią, trochę tajemniczą, nie wiadomo jak się zachowa. Ciekawie opisujesz grę między nimi. Nie zanudzasz, a zaciekawiasz. No i uwielbiam rozmowy między Kacprem a Sebastianem.
Nie ogarniam Pawła. Niby fajny, miły, dba o Kacpra, wspiera go. Ale za bardzo lubi się rządzić. I ta kłótnia o to, że Kacper pił alkohol. Nie zapominajmy, że on sam kilka miesięcy wcześniej wrócił pijany do domu, chociaż z drugiej strony Kacper jest niepełnoletni...
Zauważyłam pewną rzecz. Mianowicie: Kawiarnia, w której pracuje Kacper zwie się ,,Wróblewscy" i z tego co zrozumiałam nazwa pochodzi od nazwiska rodziny. Kacper okradł Angelikę Wróblewską, która jest matką Sebastiana. Stąd wnioskuję, iż Sebastian jest synem szefa Kacpra i się spotkają w kawiarni <3 Mam nadzieję, że dobrze połączyłam to w całość.
Mam wątpliwości co do jednego zdania: ,,Piłka jest przecież sportem kontaktowym" Piłka nie jest sportem. Piłka to rzecz. Lepiej by brzmiało: Koszykówka jest przecież sportem kontaktowym. Znaczy to jest moje zdanie ^^
Z niecierpliwością czekam na następną część, gdyż zakochałam się w tym opowiadaniu, no i chcę się dowiedzieć czy Paweł będzie próbował zeswatać swojego braciszka z Kamilą xD
Pozdrawiam i życzę dużo weny <3
Ano, mój błąd. Tak, tak, miała być koszykówka, tylko dlaczego wyszła piłka?
UsuńHaha, końcówka mnie rozbawiła.
OdpowiedzUsuńJejku, jak pili to piwo to poprostu trzymałam kciuki, by Kacper się wystarczająco spił i pocałował Sebastiana, taka szkoda, że Sebastian musiał wkurzyć chłopaka...
Mam pytanie: w momecie, w którym piszesz te początkowe rozdziały wiesz już, jak twoja historia się skończy? Czy traktujesz ją bardziej spontanicznie? Pozdrawiam!
Oczywiście, że wiem :) Bałabym się cokolwiek zaczynać bez uprzedniego przemyślenia tego. U mnie spontaniczność raczej nie wychodzi.
UsuńOstatnio zaniedbywałam czytanie twojego bloga. "Niebo nad nami" z właściwie nieznanych mi przyczyn, nie przypadło mi do gustu. Do "Za trzy punkty" podeszłam z pewną niepewnością. Całe wakacje spędziłam z towarzystwie ludzi kochających koszykówkę, a także dla mnie była ona kiedyś ważna. Całe szczęście już prologiem przekonałaś mnie, że się nie zawiodę na tym opowiadaniu ;) Nie stworzyłaś światu w którym koszykówka jest tylko wymówką do wprowadzenia wysokich wysportowanych i spoconych panów. Nie wiem czy kiedykolwiek miałaś głębsze spotkanie z tym sportem, ani czy chociażby go lubisz, ale doskonale udało ci się oddać miłość do niego. Obsadzenie fabuły w Polsce także jest zabiegiem pozytywnie wpływającym na jego odbiór. Myślę, że gdybyś opisała akcję z punktu widzenia realiów Ameryki, tematu już wielokrotnie przeżartego i wyplutego, zniszczyłabyś cały efekt problemów rodzinnych i materialnych głównych bohaterów. Dzięki temu zabiegowi, wydarzenia, opis miejsc i sami bohaterowie, są nam bliscy. Pozytywne zaskoczenie przeżyłam także przy czytaniu scen między Kacprem i Sebastianem, (to jak jeden drugiemu w tym rozdziale przyłożył xD po prostu delicje ;P) żadnego lukru, owszem są wstawki ochów i achów co do przystojności Seby, ale nie są przedstawione w yaoi-stowski (ok, wiem, nie ma takiego słowa) sposób. Podsumowując - palce lizać, w końcu do stylu też się nie można przykleić, piszesz płynnie, zaciekawiasz, sprawiasz, że czekanie na kolejny rozdział staje się mordęgą. Nie pozostaje mi nic więcej, jak życzyć weny oraz oczywiście czasu. No i jeszcze dziękować! Dziękuję!!!
OdpowiedzUsuńPS
Obiecuje starać się w miarę systematycznie komentować!
czesc :D odzywa sie paskuda, ktora wypomniala ci jakis czas temu wypomniala ci "obrzydliwie polski styl" i wlasciwie sie z toba pozegnala.
OdpowiedzUsuńI gdyby to naprawde zrobila, popelnilaby blad. Zajrzalam jakis czas temu z ciekawosci i zobaczylam pierwsza czesc tego opowiadania. Kupilas mnie tym. Tak po prostu, choc sportu nie cierpie. Mysle, ze wrocilam na dluzsza chwile. Przynajmniej na tak dlugo, jak dlugo bedziesz pisac to opowiadanie. Potem sie zobaczy. Tresc skomentuje, jesli kiedys przypomni mi sie o tym w dzien. Teraz jestem zmeczona. Chcialam tylko dac znac, ze jestem i czytam.
Unda
Niby takie zwykłe opowiadanie, takich jak wiele, yaoi powiązane z sportem, na pierwszy rzut okaz nic specjalnego. Jednak gdy zaczęłam czytac, juz od pierwszego zdania urzekło mnie cos czego nie potrafie opisać. To opowiadanie jest zdecydowanie wyjątkowe, po prostu rozkochało mnie w sobie, w jakis skomplikowany sposob. Po nocach mi się snią historie jego bohaterów, dosłownie. Nie ma dnia, żebym nie myślała jak dalej potoczą się losy życia postaci twojego opowiadania. Nie umiem powiedzieć dlaczego twoje opowiadanie jest dla mnie tak niezwykłe. Ale z pewnościa takie jest bo czekam na jego kolejne częsci z nie cierpliwością i wprost nie moge wytrzymać. Jeste pewna, że zapadnie mi w pamięc na naprawde długo. Wiele razy zastanwiałam się dlaczego tak uwielbiam to opowiadanie. Czytałam przecież bardzo dużo zarówno opowiadań jak i ksiązek, a mimo wszytsko ta historia z Twojego bloga wydaje mi sie o wiele ciekawsza. A pzeciez praktycznie niczym sie nie różni, niczym gramatycznym lub technicznym przynajmniej. Można jednak odczuć pewna lekkość w tym co piszesz, jakąś taka czystą pasje i nie trzeba już nic dodawać niczego odejmować...wychodzi po prostu cudo. Niepowtarzalne i niezaprzeczalne cudo. Bohaterowie są tacy realni, tak łatwo wyobrazić sobie otaczającą ich rzeczywistość, są praktycznie namacalni. Moge też w niektórych częsciach tekstu odnieść się do własnego zycia i moich, problemów, które nie tak bezpośrednio, jednak częsciowo splatają się z poblemami bohaterów. Moge się wiec częsciowo z nimi utożsamić. Najważniejsza jednak rzecz - dowód, pokazujący, że Twoje opowiadanie jest serio fantastyczne, przyszła mi do głowy podczas pisanie tego oto komentarza, bowiem czytając Twoje teksty moge zapomnieć. Odciąc się od swiata, skupic się na czytaniu i zwyczajnie przez chwile nie czuć. Niewiele rzeczy, osób potrafi mnie wprowadzić w taki stan, wiec ta historia musi byc naprawde inspirująca. Moja wypowiedź pewnie jest dosc chaotyczna, no ale przynajmniej wyraża emocje jakie zywie do......tego opowiadania. To chyba dość dziwne żebym tak bardzo ceniła jakiś tekst. Jednak ja ogolnie jestem bardzo skomplikowanym człowiekiem, wiec moznabyło sie tego spodziewać. na koniec chciałabym Ci podziękowac za pisanie czegos tak ważnego dla mnie i prosić, żebys nastepny rozdział dodała szybko, bo dosłownie umieram z nie cierpliwosci. Chciałabym żeby opowiadania były częściej, ale sama kiedyś miałam bloga, wiec wiem ile to pracy ;c rozumiem to. Moj komentarz wyda sie pewnie przesłodzony i wiem, ze czytajac go mozna rzygać cukrem, lecz w brew pozorom rzadko pisze tak dobre opinie na temat blogó w internecie. To chyba przez doświadczenie. Możesz czuć się doceniona. <3
OdpowiedzUsuńNeomi.
Jest w moim komentarzu bardzo duzo błędów, wiem, jednak pisałam go gdy byłam zmeczona. Jakoś tak chciało mi się wyrazić opinie własnie w tym momencie, wiec przepraszam za błędy ;)
UsuńNeomi.
Twój komentarz przesłodzony czy nie, jest z pewnością motywujący :) Bardzo się cieszę, że kogoś tak wciągnęła ta historia, bo jakby nie patrzeć, mnie samą porwała. Nie pisałam jeszcze o bohaterach, którzy są zbliżeni wiekiem do mnie, może dlatego wydają się realni. No i pewnie realności dodaje też im umiejscowienie akcji.
UsuńBardzo dziękuję za komentarz :)
no i super ;) JAK ZWYKLE Seba bierz się już za Kacperta!! ;)
OdpowiedzUsuńA moim skromnym, szkoda psuć tak dobre opowiadanie, to dobre dla początkujących ałtoreczek, które muszą mieć jak najszybciej jak największą poczytność (jest takie słowo w ogóle?).
UsuńTwoim atutem jest to, że piszesz o tym co znasz: o polskich nastolatkach w polskich realiach.
Drugi plus to psychologia postaci: myślą nie tylko penisami, ale mają też mózgi i nawet ich używają (OK. złośliwe to było, wiem ;) ). Lubię opowiadania, które nie są pisane jedynie dla szybkich numerków, Twoje właśnie tak się zapowiada.
Komentarz krótki, ale obiecuję się poprawić i następnym razem napisać coś mądrzejszego.
Cieszę się, że tak uważasz :) Ja przeciwko erotyce w opowiadaniach nic nie mam, ale co za dużo, to nie zdrowo - takie moje zdanie ;) Fabuła jednak przede wszystkim.
UsuńWitam,
OdpowiedzUsuńfantastyczny rozdział, ciekawe jak by brat czy Arek zareagowali jakby si e dowiedzieli, że Kacper gra z Sebastianem w kosza... Coś mam wrażenie, że ta kawiarnia w której zaczął pracę należy do ojca Sebastiana...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Ahhh kocham to opowiadanie, zawsze do niego wracam <333
OdpowiedzUsuń