Betowane przez Istis
Rozdział czwarty
Przyszedł. Jest. Dean odetchnął z ulgą.
Zbliżała się czwarta rano, a on obawiał się, że dzieciak nie wróci, przez co
spotkają go niemiłe konsekwencje, ale na szczęście Rob w tym wypadku nie mylił
się. Coś było jednak nie tak. Zmrużył oczy, zauważając, że chłopak zatacza się.
Musiał sporo wypić albo mieć słabą głowę.
Keith znalazł się tuż przy limuzynie i
wyglądał jak worek nieszczęścia. Podkrążone oczy, ziemisty odcień cery i
rozszerzone źrenice. Oraz zapach taniego alkoholu, papierosów, a także słodki
smród skrętów.
Podniósł na niego uciekające spojrzenie. I
Dean już wiedział.
- Ćpałeś?
- Spadaj – warknął, otwierając sobie drzwi do
pojazdu. Wgramolił się na siedzenie.
- Weź go tylko odeskortuj do pokoju tak, żeby
nikt was nie widział. – Usłyszał głos Roba, który obserwował całą scenę. Dean
spojrzał na mężczyznę, który właśnie kończył kolejnego tego wieczora papierosa.
Prawdopodobnie, podczas gdy czekali na Keitha spalił całą paczkę.
- Kurwa mać – przeklął, przeczesując nerwowo
swoje krótkie, jasne włosy. – Zabiję go, naprawdę go zabiję. – Nie uśmiechało
mu się odpowiadać za to, co zrobił ten przeklęty dzieciak. - Nie radzę ci tego
więcej powtarzać – dodał czując narastającą złość. Nie lubił być oszukiwany, a
gdy przypominał sobie, co działo się kilka godzin temu, jak dzieciak sobie z
niego zażartował, naprawdę miał ochotę coś mu zrobić.
- Daj spokój, to naprawdę nic nowego. Tylko
musisz uważać, żeby Adolf nie zauważył. A z tego co widzę, Keith jest dzisiaj w
dosyć dobrym stanie. Bywa gorzej, więc się przyzwyczajaj. – Rzucił niedopałek
na chodnik, przydeptując go butem i wypuścił dym nosem.
- Zajebiście… Nie, kurwa. To ostatni raz, ja
nie będę się tak bawić. – Wyciągnął z kieszeni paczę niebieskich Malboro. Czuł,
że musi zapalić.
Nie chodziło mu o Keitha. W żadnym wypadku.
Niech sobie dzieciak robi co chce, niech sobie niszczy zdrowie, niech nawet
kiedyś zaćpa się, ważne tylko, aby on nie musiał przy tym być i żeby to nie
było na jego zmianie. Nie chciał ponosić konsekwencji za wybryki jakiegoś
gówniarza.
- No i co niby zrobisz, hm? – zapytał Rob
idąc w jego ślady i również wyciągając następnego papierosa. Dean podpalił mu
szluga, po czym zaciągnął się swoim.
- Coś wymyślę. – Machnął zbywająco dłonią.
- Wątpię. Keith, to ciężki przypadek. Zawsze
znajdzie wyjście z nieciekawej dla siebie sytuacji.
Zajrzał do limuzyny. Dzieciak spał, rozwalony
na skórzanym siedzeniu, brudząc je swoimi ubłoconymi, wojskowymi butami.
- Na każdego jest sposób. – Ale najpierw muszę
gówniarza dobrze poznać, dodał w myślach.
- No okej, zobaczymy. – Parsknął śmiechem Rob.
Najwidoczniej cała ta sytuacja go bawiła, w końcu to nie on odpowiadał za
smarkacza. Jego zadaniem było jedynie zawiezienie i przywiezienie ich na
miejsce.
***
Kiedy samochód ruszał, Keith powoli otworzył
oczy. Przeciągnął się na siedzeniu, ziewając przy tym głośno, po czym westchnął
ciężko, wbijając nietrzeźwe spojrzenie w sufit. Nie zdawał sobie sprawy, że
naprzeciwko niego siedzi Dean i obserwuje jego ruchy. Dopiero po chwili, gdy
przewrócił się na bok i dostrzegł pochyloną sylwetkę, uśmiechnął się głupio.
- Pan federalny – powiedział odkrywczo.
- Fajnie chociaż było? – zapytał, nie
spuszczając z niego swojego obojętnego wzroku. Blada twarz chłopaka po raz
kolejny rozświetliła się zaćpanym uśmiechem. Wyglądał okropnie z cieniami pod
oczami, potarganymi włosami i z tym obłąkanym przez narkotyki spojrzeniem.
- Zajebiście, jeżeli musisz wiedzieć.
- Co ćpałeś? – pytał dalej.
- Od razu takie podejrzenia? Nic, tylko
piłem. – Podniósł się powoli do siadu, stawiając zabłocone buty na podłodze
pojazdu.
- Skoro już chcesz wcisnąć mi takie kłamstwo,
mógłbyś chociaż wytrzeć ten biały nos – nie ustępował.
Dłoń chłopaka powoli podniosła się do twarzy,
po czym przetarła najpierw usta, później skórę nad nimi, aż w końcu nos.
Spojrzał na rękę, próbując dostrzec ślady białego proszku, ale w ciemności,
jaka panowała w limuzynie ciężko było je zobaczyć. Dean zauważył pozostałości
po narkotyku już, kiedy Keith wsiadał do pojazdu.
Dzieciak jedynie uśmiechnął się dosyć
wrednie, po czym opadł na oparcie fotela i nie spuszczał swojego nietrzeźwego
spojrzenia z ochroniarza. Mierzyli się tak przez chwilę, aż w końcu Keith
parsknął śmiechem. Dean uniósł brwi, nie rozumiejąc tego nagłego entuzjazmu.
Dopiero później przypomniało mu się, że przecież dzieciak jest kompletnie
pijany i naćpany.
- Mam nadzieję, że jutro będziesz zdychać. –
Westchnął, zmęczony.
***
- Wstawaj. – Nie będzie przecież wyciągał
jego cielska z samochodu, a później targał go do pokoju. – Keith, wstawaj, do
cholery. – Potrząsnął jego ramieniem, ale nie spotkał się z żadną reakcją.
Sapnął zdenerwowany, po raz setny już dzisiaj obiecując sobie, że nigdy więcej
nie dopuści do takiej sytuacji na swojej zmianie.
- Musisz go chyba wynieść – powiedział Rob,
przyglądając się jego nieudolnym próbom obudzenia nieprzytomnego chłopaka. –
Pomogę ci go zanieść, bo obawiam się, że trochę te jego kości i skóra mogą
ważyć.
- Ja pierdolę – przeklął, już na granicy
cierpliwości. Złapał dzieciaka pod ramionami, wyciągając jego bezwładne ciało z
samochodu. Już po chwili z pomocą przyszedł Rob, przerzucając rękę Keitha przez
barki.
- Przyzwyczajaj się.
- Nie mam zamiaru – odwarknął cicho, kiedy
znaleźli się w holu, w którym panowała teraz przeraźliwa cisza. Światło
księżyca wpadało przez okno, jakie znajdowało się w miejscu rozwidlenia
schodów, oświetlając ogromne pomieszczenie. Przez chwilę poczuł się, jak w
horrorze. Te wszystkie obrazy i rzeźba z marmuru przedstawiająca człowieka w
tej ciemności nabrały dziwnych, przerażających kształtów. Jakby to wszystko za
chwilę miało ożyć i rzucić się na intruzów, jakimi byli teraz Keith, Rob i on.
Otrząsnął się z zamyślenia, ruszając z
chłopakiem do schodów. Właściwie to musiał przyznać, że dzieciak wcale nie był
taki ciężki. Wydawało mu się, że będą mieli większy kłopot z wprowadzeniem go
po stopniach i dotarciem do pokoju. No, ale dzieciak był przeraźliwie chudy,
jedyne co mogło zmylić i zasugerować wyższą wagę niż w rzeczywistości, to
wzrost.
Dotarli do zaśmieconego pokoju, prawie potykając
się o zwinięte ubrania. Obiecał sobie, że powie Biance albo Charlesowi, żeby
załatwił kogoś, kto posprząta to śmietnisko. Przecież tutaj można było się
zabić! Postanowił również, że zacznie bardziej dbać o swoje mieszkanie. Już
wiedział, co zawsze czuł jego ojciec wchodząc do jego czterech ścian.
Położyli śpiącego chłopaka na łóżku. Rob
odetchnął ciężko, z wyraźną ulgą.
- Dobra, to ja spadam. Zaparkuję jeszcze
samochód i już mnie nie ma. Jak będziesz wychodził, wejdź do tego pomieszczenia
obok drzwi wejściowych. Tam jest kantorek ochroniarza. Powiedz mu, że ma ci
otworzyć bramę.
- Jasne. – Pokiwał głową, spoglądając na
Keitha, a następnie na jego buty. Wypadałoby chociaż je ściągnąć.
- Kiedy masz kolejną zmianę?
- W sobotę – odparł.
- To do zobaczenia w sobotę. – Rob machnął
ręką, uśmiechając się przy tym lekko.
- Cześć – powiedział jeszcze, nim mężczyzna
wyszedł. Pochylił się w stronę butów chłopaka z zamiarem ściągnięcia ich z
niego, jednak nagle wyprostował się. Nie. Niech ma dzieciak nauczkę i śpi w tym
gównie, jakie ma pod podeszwami.
- Obyś zdychał – ponownie wyraził swoją
nadzieję, jednak tym razem Keith nie mógł go usłyszeć. Niech jutro czeka go
potężny ból głowy, tak wielki, żeby na przyszłość ode chciało mu się podobnych zabaw.
***
Padł. W końcu mógł się położyć, wtulić twarz
w swoją poduszkę i zasnąć. Nie obchodziło go nic, był zbyt zmęczony.
Kiedy przyszedł nie zwrócił nawet uwagi na
Jej płaszcz wiszący na wieszaku, tak, jak to robił zawsze, gdy wchodził do
mieszkania. Dzisiaj nie zwrócił uwagi na nic. Ani na strzępki gumowej zabawki
Diabła, które walały się po przedpokoju, ani na Jej poduszkę leżącą tuż obok.
Teraz liczył się jedynie sen.
Była piąta rano. Przeklęta godzina. Kto
normalny chodzi spać o poranku?
Jutro, jak już się wyśpi, będzie musiał
podziękować ojcu za zajęcie się psem, przebiegło mu przez myśli, gdy zasypiał.
***
Kurwa mać, co to za hałas?!
Podniósł się do siadu, niczym wyćwiczony
żołnierz zbudzony przez przełożonego. Jakiś huk przed chwilą rozbrzmiał na
korytarzu, wyrywając go ze snu. Spojrzał na zegarek. Pięknie. Cudownie. Spał
pół godziny.
Kolejny głośny dźwięk rozległ się na klatce schodowej,
zupełnie jakby ktoś chciał przekonać go do wstania. Westchnął ciężko, gdy po
chwili jego mieszkanie wypełniło się ujadaniem Diabła. Chyba niedane będzie mu
dzisiaj pospać… Odrzucił kołdrę na bok, opuszczając szybko łóżko. Za szybko,
cholera, przeklął w myślach, podtrzymując się ściany, gdy zakręciło mu się w
głowie.
- Diabeł, morda – jęknął. Odetchnął i wciąż
zaspany skierował się do przedpokoju. Miał na sobie jedynie czarne spodnie
dresowe, ale w tamtym momencie o tym zapomniał, gdyż podszedł do drzwi i
otworzył je, uprzednio odganiając bosą stopą Diabła od progu. Jeszcze tego
brakowało, żeby szczeniak wybiegł na schody, drąc się tak głośno, że obudziłby
całą kamienicę. Wyjrzał na korytarz, ale jako że było szaro, wiele nie zobaczył.
Wschodzące słońce nie było w stanie jeszcze rozświetlić pomieszczenia, dlatego
wychylił się ze swojego mieszkania, sięgając do włącznika światła na klatce.
Szara jarzeniówka zamigotała kilka razy, po
czym rozbłysła, oślepiając go na moment. Zamrugał, a jego wzrok powoli
przyzwyczajał się do ostrego blasku żarówki. Dopiero po chwili, kiedy sprzed
oczu zniknął mu rozbłysk światła, dostrzegł postać leżącą na półpiętrze.
- Hej! – krzyknął, wciąż nie wychodząc z
mieszkania. Dziwne, że te huki nie przyciągnęły jeszcze emerytki z parteru…
Chociaż możliwe, że ta już siedziała z telefonem w dłoni i dzwoniła na policję.
Postać jęknęła, a po chwili Dean usłyszał
ciche przekleństwo. „Kurwa” albo „kurwa mać”.
Westchnął ciężko. Chyba musi wyjść na
korytarz, do tego żula. Cofnął się do przedpokoju i nasunął laczki na stopy.
Nie uśmiechało mu się opiekowanie jakimś pijakiem, więc na wszelki wypadek cofnął
się jeszcze do sypialni po komórkę. Zadzwoni na policję i wypełni obowiązek
sąsiadki z parteru, która tym razem najwidoczniej opuściła gardę, bo nie
słyszał jej krzyków na korytarzu. Biedaczka, pomyślał zirytowany. Nie będzie mogła
tego koleżankom opowiedzieć. Takie widowisko ją ominęło…
Wyszedł na klatkę z telefonem w dłoni.
Najpierw spojrzał niepewnie na skulonego człowieka ubranego w zbyt dużą, czarną
wiatrówkę, a dopiero później zauważył ślady krwi na drewnianych stopniach.
- Cholera – przeklął pod nosem. Naprawdę nikt
nie słyszał tych huków? Dlaczego to akurat on musi pomóc pijakowi? Co go
obchodził jakiś nietrzeźwy, śmierdzący mężczyzna, który wszedł do tej kamienicy
tylko, po to żeby mieć gdzie spać, a później porozbijał się na schodach? Nic.
- Hej, żyjesz? – zapytał wpatrując się w
pijaczynę. Miał na sobie brudne, o wiele za duże spodnie, poprzecierane w kilku
miejscach, jakąś czapkę na głowie i tę nieszczęsną, czarną kurtkę, na której
Dean zauważył ślady krwi.
Postać nie odpowiedziała, a on stracił już
wszelką nadzieję na niemieszanie się w tę sprawę. To, że kiedyś pracował w FBI
brzmiało teraz dla niego, jak ironia. Przecież to równało się z pomaganiem
ludziom, a on z pewnością nie posiadał altruistycznych zapędów.
Zniechęcony zszedł do człowieka, mówiąc
jeszcze do niego jakieś głupie, nieistotne słowa, które miały wywołać reakcję,
ale tej ostatecznie nie zobaczył. Mężczyzna leżał nieruchomo na brzuchu.
Nachylił się nad nim i niemal od razu go
rozpoznał. Na półpiętrze, umazany we krwi, leżał czarnoskóry chłopak z
czwartego piętra. Zauważył również, że miał podbite oko, rozciętą wargę i
chyba, ale tego nie był do końca pewny, złamaną rękę. Przyjrzał się tylko
dziwnie wykręconej kończynie, ostatecznie nie robiąc nic. Wolał jej nie
dotykać.
Gdy wykręcał numer pogotowia, czarnoskóry
sapnął ciężko pod nosem. Poruszył się niepewnie, jednak zaraz syknął z bólu,
opadając na podłogę.
- Spokojnie. – Wiedział, że trzeba rozmawiać
z osobą poszkodowaną. Ale tylko tyle, nie ma zamiaru robić czegoś więcej prócz zawiadomienia
odpowiednich służb i uspokajania go. To i tak dużo, jak na Deana. – Nie ruszaj
się. Leż tak jak jesteś. Zaraz będzie karetka, wszystko będzie dobrze –
powiedział jeszcze, a później usłyszał głos młodej kobiety w słuchawce. Szybko
podał jej odpowiednie informacje, chcąc mieć to już za sobą. Jedyne o czym
marzył, to powrót do łóżka.
Chłopak zajęczał cicho, ledwo dosłyszalnie.
- Jak masz na imię? – zapytał Dean,
spoglądając na obitą twarz murzyna. Wyglądał tragicznie… Pewnie się naćpał, a
później wpakował w jakąś bójkę i taki nietrzeźwy, obity, spróbował wdrapać się
na czwarte piętro, ale zapewne nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Kiedy myślał o
takim scenariuszu jego współczucie, którego wcześniej i tak nie miał zbyt
wiele, sięgnęło zera. Chłopak dostał to, na co zasłużył.
- Matt.
- A więc Matthew, wszystko będzie dobrze.
Pogotowie zaraz będzie, pomogą ci – dalej próbował go uspokoić, chociaż z
chęcią by go zostawił i poszedł spać.
Chłopak zaczął oddychać coraz ciężej i
rozglądać się dookoła na tyle, na ile pozwalała mu ta niewygodna pozycja.
Otworzył podbite oko, ukazując Deanowi nieprzyjemny widok mocno
zaczerwienionego białka. Ktoś musiał mu nieźle przyłożyć.
- Gdzie oni są? – zapytał, przerażony. Kto?
Chciał dopytać Dean, ale szybko zrozumiał, że musiało chodzić o tych, którzy
tak potraktowali chłopaka. Dean miał rację z tą bójką. Z narkotykami pewnie
też, chociaż tego nie mógł ostatecznie stwierdzić.
- Jesteś bezpieczny, Matt. Tu ich nie ma. –
Sam nie wierzył w to, jak spokojny może być jego głos. Nic dziwnego, że chłopak
odetchnął z ulgą i zamknął oczy. – Ile masz lat? – zadał kolejne pytanie.
Byłoby lepiej, gdyby ten nie zasnął.
- Dwadzieścia pięć. – Wydawało mu się, że
jest młodszy.
- Co cię boli? – padło kolejne pytanie. Nie
śpij mi tu, powtarzał Dean ze złością w myślach. Co jeżeli Matt nabawił się
wstrząśnienia mózgu?
- Wszystko – odparł cicho. – Brzuch… ręka…
- Głowa? – podsunął.
- Nie.
Dean odetchnął dopiero kiedy usłyszał syrenę
karetki. Chwilę po tym, gdy ratownicy medyczni weszli do budynku i zajęli się
chłopakiem, on dostrzegł emerytkę z parteru, uważnie przyglądającą się akcji.
Uśmiechnął się krzywo pod nosem. A więc jednak. Nic jej nie ominęło. Będzie
miała co koleżankom opowiadać.
***
Westchnął ciężko, wchodząc do kuchni. Niemal
od razu uderzył go zapach orzeźwiającej kawy i krzyki Ann, które wypełniały
całe pomieszczenie. Uśmiechnął się pod nosem, zamykając za sobą drzwi i
przyglądając się scenie, jaka właśnie miała miejsce.
Starsza kucharka wymachiwała łyżką, psiocząc
na swoją wnuczkę, która najwidoczniej kilka chwil temu zbiła talerz. Bianca
zbierała kawałki szkła, krzywiąc się przy tym pod nosem i powtarzając: „no
sorry, to tylko talerz, Ann”
- Nie talerz, nie talerz! Wszystko czego się
dotkniesz ląduje na podłodze! – odpowiedziała jej babcia i odwróciła się do
miski, w której znajdowało się jakieś ciasto.
- Dzień dobry – przywitał się Dean,
przerywając im poranną kłótnię. Bianca zerknęła na niego znad kosza na śmieci.
Pokiwała głową i mruknęła coś w stylu „siema”.
- No witaj, witaj, kochaniutki! – Grymas
złości zniknął z twarzy Ann. – Piękny dzień, nieprawdaż? - zapytała. – Ano piękny
– i sama odpowiedziała sobie na zadane pytanie. – Słońce świeci i wszystko jest
piękne, ale ta niedojda musiała nerwową atmosferę wprowadzić.
- Ann! To tylko głupi talerz, nie
dziewiętnastowieczna waza! – odwarknęła Bianca, poprawiając sobie zieloną grzywkę.
Dean usiadł przy stole, czując się swojsko w
tym pomieszczeniu. Było tak różne od reszty idealnej willi. Panujący brud,
krzyki Ann, markotna mina Bianci. Wszystko jest tak, jak powinno. A zapach kawy
tylko dopełniał wizerunek kuchni pod rządami starszej kucharki i jej wnuczki.
- Espresso się napijesz? Pewnie, że
napijesz... No już, Bianca! Zrób Deanowi…! No i posprzątaj to do końca...
Zmieć, dziewczyno! Co ja tu z tobą mam, utrapienie jakieś. Nie chcę wiedzieć,
co ty masz w domu, skoro nawet talerza nie potrafisz umyć.
Dean widział, jak dziewczyna zaciska zęby, purpurowieje
ze złości i wstaje szybko, nerwowo, zupełnie jakby miała za chwilę coś jeszcze
rozbić. Ta scena wydała mu się komiczna. Zdenerwowana Bianca i ciągle gderająca
Ann. Polubił te dwie kobiety i cieszył się, że może z nimi pracować. Trochę
normalności w tym nienormalnym domu… Chociaż, czy kucharkę i jej wnuczkę można
nazwać normalnymi?
- Bianca, ruchy, ruchy. Przerzuć no tego
naleśnika, widzisz przecież, że ja nie mogę…! Robię ciasto na kolejne... Kurwa,
Bianca, do cholery, no…! Przypala się! Pospiesz się, dziewczyno… Mówię, kurwa,
przecież, że się fajczy, no nie…? No i masz babo placek. Sfajczyło się.
Pił wolno swoje espresso, przyglądając się
poczynaniom Bianci i Ann. Pomógłby im, gdyby widział, że sobie nie radzą, ale
mimo narzekań kucharki, naleśnik się nie spalił. Ta kobieta takie gadanie ma
już we krwi, po prostu.
- Dean, kochaniutki, mam do ciebie prośbę,
złoteńko. – To śmieszne, że do niego zwracała się z taką czułością, a swoją
wnuczkę ganiła na każdym kroku. – Widzisz, że z Bianci pożytek żaden jest,
zanieś no Brandonowi jedzenie, co? Chłopak cały dzień się uczy, niech no zje
trochę, to lepiej mu nauka wejdzie. – Popił jeszcze trochę pysznej kawy, po
czym bez słowa podniósł się i odebrał z rąk Ann tacę, na której stał talerz z
naleśnikami oblanymi syropem klonowym, szklanka pięknie wyglądającego latte z
piankowym serduszkiem i pucharek lodów. – No, skarb, nie ochroniarz! –
pochwaliła z uśmiechem, a mocne zmarszczki w kącikach wąskich ust uwydatniły
się.
***
Z jakiegoś pomieszczenia, chyba była to jedna
z wielu łazienek w rezydencji, dobiegało go warczenie odkurzacza i przebijający
się przez nie głos sprzątaczki. „Life, na-na-na-na-na. Life is life,
na-na-na-na-na” z repertuaru Opusa, co w ogóle nie współgrało z odgłosami
urządzenia.
Gdy mijał łazienkę, w której sprzątała
Sandra, młoda pracownica willi Connellów, do jego nozdrzy dobiegł nieprzyjemny
zapach środków czyszczących. Domestos, Cif i przebijający się przez nie
cytrynowy odświeżacz powietrza. Zbiły się w jeden, duszący opar. Skrzywił się
lekko i czym prędzej minął pomieszczenie, zostawiając w tyle podśpiewywanie sprzątaczki,
hałas odkurzacza i smród.
Wspiął się po schodach i ruszył w odwrotnym
kierunku do pokoju Keitha. Brandon miał swoją sypialnię na drugim końcu domu.
Nagle, w połowie swojej drogi usłyszał podniesiony głos starszego z braci.
- Nie rozumiesz?! Naprawdę jesteś tak tępy?!
– Przystanął. Pierwszy raz słyszał, jak ten krzyczy. Zawsze był taki idealny.
Tak niemożliwie perfekcyjny, że aż nieprawdziwy. Plastikowy. Teraz jednak
poddał się emocjom… Co mogło sprawić, że porzucił swoją maskę? Czy w ogóle było
coś (lub ktoś), co byłoby w stanie, to zrobić? Nie znał dobrze Brandona, ale
ten zawsze pokazywał mu się ze swojej nieskazitelnej strony. Jakby nie posiadał
tej drugiej.
- Nie spinaj się tak. – Keith. No i wszystko
jasne.
- Kurwa mać! – Dziwne, bardzo dziwne.
Rozumiał, że najmłodszy syn Adolfa potrafił wyprowadzić z równowagi każdego,
ale sprawić, że nienaganny Brandon zacznie przeklinać? – Teraz zrobisz z tego
domu melinę? Ćpuna do domu przyprowadzasz. Zaszczany, zawszony… - Odgłos
policzkowania przerwał jego słowotok. Dean zrobił kilka kroków w przód i
wyjrzał zza rogu, zaciskając dłonie na tacy z jedzeniem. Brandon z szeroko
otwartymi oczami przykładał dłoń do policzka, spoglądając w szoku na Keitha.
Żałował, że miny tego drugiego nie był w stanie zobaczyć, gdyż stał do niego
tyłem. Widział jedynie zaciśniętą pięść, która powoli się rozluźniała.
- Ale będziesz mieć siniaka na tej twojej
pięknej buźce. – Keith parsknął nagle śmiechem. Dosyć histerycznym, zupełnie
jak zbiegły ze szpitala psychiatrycznego. Jeżeli kiedykolwiek pomyślał o tym
chłopaku, jak o normalnym dzieciaku, to mylił się. Ten śmiech był przerażający.
- Ćpałeś – syknął Brandon, odsuwając dłoń od
zaczerwienionej twarzy. – Z nim, co? W tym domu? – Keith wzruszył ramionami. –
Powinienem wreszcie powiedzieć ojcu.
- Ale co to da? Już mu kiedyś mówiłeś. Wierzy
mi, nie tobie.
Dean stwierdził, że to najlepszy moment na
wycofanie się. Kłótnia dobiegała końca, gdyż pomiędzy nimi zastała chwila
milczenia, a on nie chciał zostać przyłapany.
- Ten twój zaćpany kochaś pewnie teraz okrada
ci pokój. Wracaj do niego ćpać i pieprzyć się. Tylko do tego się nadajesz.
***
Edit:
Lubicie powieści w klimatach horrorów? Odpowiadajcie w komentarzach :) Dodam tylko, że pytanie nie ma związku ze zbliżającym się Halloween.
Edit:
Lubicie powieści w klimatach horrorów? Odpowiadajcie w komentarzach :) Dodam tylko, że pytanie nie ma związku ze zbliżającym się Halloween.
Wchodziłam przed chwilą, ale postanowiłam, że jeszcze raz zajrzę i jest~. Opowiadanie robi się coraz ciekawsze. Jestem ciekawa Keitha i jego relacji z bratem i Deanem.
OdpowiedzUsuńWeny życzę~, Hiss.
hoho... no nie końcówka mnie zszokowała! ...no weny!!! :) szybko dodaj no rozdzialik!!! ';PP
OdpowiedzUsuń"Sfajczyły się" xD
OdpowiedzUsuńSuper rozdział! Brandon pokazuje pazurki, bracia się kłócą, pojawia się zaćpany kochaś ( a raczej info o nim). Jak to się dalej potoczy? Jestem strasznie ciekawa, więc szybciutko wrzucaj kolejny rozdział^^
p.s. odpowiadam na pytanie - nie przepadam za horrorami w ogóle, tymi filmowymi też ale jeśli coś ma interesującą fabułę, ciekawych bohaterów, to nawet gatunek przełknę.
p.s. jeśli lubisz fantasy i znajdziesz czas i ochotę, to zapraszam do siebie. Właśnie wrzuciłam pierwsze rozdziały:) www.lesnyptak.wordpress.com
Cieszę się, że rozdział jest dobry :) Co do fantasy, to nie przepadam, ale oczywiście, zajrzę. A nuż mnie wciągnie.
UsuńPięknie:) dziękuję za kolejny rozdział, choć czytając chce się więcej, więcej i... zdecydowanie więcej:)
OdpowiedzUsuńStrona techniczna i styl jak zwykle na wysokim poziomie.
Keith... nie da się go nie kochać, choć tak wiele o nim jeszcze nie wiemy, tak wiele wciąż jest do poznania. Zdecydowanie ma w sobie to coś, czym potrafi ująć. Już nie mogę się doczekać jego konfrontacji z Deanem, myślę, że się będzie działo:)
Idealność całej reszty rodzinki wywołuje u mnie reakcje jak u Deana
Sąsiedzi Deana - myślę, że uchwyciłaś idealnie sedno społeczności lokalnych, czy osiedlowych - oczywiście generalizując, bo są także i wyjątki-> wszystko o wszystkich wiedzą, a czego nie wiedzą, to sobie dopowiedzą:] ale jakby już trzeba było podjąć jakieś działania, to nikt nic nie wie i nie widział.
Co do horrorów - nie lubię, zdecydowanie nie moja bajka.
Pozdrawiam i życzę duuużo weny:)
p.s. dużym nietaktem będzie, jeśli nieśmiało zapytam jak tam ubóstwiane przeze mnie "Zostawić rzeczywistość"?
Dziękuję za komentarz :)
UsuńNie, zapytanie o Zostawić rzeczywistość, nie jest nietaktem. Opowiadanie leży odłogiem i wcale nie mam ochoty do niego zaglądać. Może w przyszłości, bo zależy mi na skończeniu go, pojawi się rozdział, ale na pewno nie w niedalekiej. Tylko tyle mogę powiedzieć.
Niebo nad nami jest zastępstwem za ZRz.
Ale Dean ma roboty z młodym D:
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńrozdział jest wspaniały, opowiadanie robi się coraz ciekawsze, postać Keitha jest niezwykła, pojawia się informacja o kochasiu Keitha. Brandon jednak pokazuje pazurki, kłótnia między braćmi. Ciekawa jestem konfrontacji jego i Deana.
Weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej. :)
OdpowiedzUsuńNie wiem czy kiedykolwiek komentowałam Twojego bloga, choć jest na mojej liście obserwowanych już dłuższy czas. Cieszę się, że wreszcie się zdecydowałam. Sama strasznie nie lubię braku odzewu ze strony czytelników i wiem, że każdy kolejny komentarz to nowa dawka weny!
W każdym razie:
"Niebo nad Nowym Jorkiem" zainteresowało mnie od samego początku i to bynajmniej nie wyłącznie dlatego, że gustuję w wielkich posiadłościach. xD Lubię też dramaty, ludzkie tragedie, bohaterów dotkniętych "niesprawiedliwością", dlatego właśnie Dean od razu wbił mi się w serducho. :D
Keith... Z Keithem sprawa wygląda trochę inaczej, on zainteresował mnie, bo czuję podskórnie, że ma niesamowicie rozbudowaną psychikę, a ludzki mózg również stanowi przedmiot mojej fascynacji.
W tym rozdziale najwięcej emocji, wzbudził we mnie fragment gdzie Dean wraca do domu. Rzeczy które do tej pory były główną przyczyną jego pesymistycznych myśli, w tamtej chwili nie miały żadnego znaczenia. Dlaczego? Bo Keith oczywiście!
Kibicuję Ci jeśli chodzi o to opowiadanie jak niczemu innemu, mam nadzieję, że do końca będzie dla Ciebie równie interesujące, co dla czytelników.
Pozdrawiam,
Kajna.
P.S. Serdecznie gratuluję wydania książki. Bądź pewna, że zakupię. :)
Dzięki, Kajna, za komentarz :) Skądś kojarzę Twój nick, więc nie wiem, czy to Twój pierwszy odzew tutaj... Albo może tylko coś sobie uroiłam.
UsuńKibicowanie przyda się w tym wypadku, bo często zmieniam obiekty swoich zainteresowań. Od razu, kiedy pojawia się nowy i w moim mniemaniu "lepszy" pomysł, całą swoją uwagę kieruję na niego... A jak wiadomo, takich "nowych, lepszych" pomysłów można mieć wiele, dlatego czasem ciężko prowadzi mi się opowiadania.
Akcja się rozkręca ;D Udało mi się dotrzeć na blog i poczytać :D Jak ja to lubię. Widać że coś zaczyna wychodzić na światło dzienne w tej pięknej rodzince ;D
OdpowiedzUsuńPowieści w klimacie horrorów ;D To brzmi całkiem ciekawie :D Wszystkiego należy spróbować.
Pozdrawiam cieplutko!
Jasne, że lubię opowiadania w klimatach horrorów. To najbardziej działa na moją wyobraźnie :)
OdpowiedzUsuńDamian