Betowała Istis
Pikanie aparatury wypełniało całe pomieszczenie, ale on nie
przejmował się już tym dźwiękiem. Ignorował go, a może nawet nie słyszał. Za
długo już tu siedział. Tydzień? Dwa? Musiał chwilę pomyśleć, stracił już
rachubę.
Zbliża się trzeci tydzień. Trzeci, a on ani na chwilę jej
nie opuszcza. Czuwa i obserwuje. Ona śpi, zmożona lekami przeciwbólowymi,
czasem tylko budzi się, patrzy na niego zmatowiałymi oczami, które jeszcze pół
roku temu miały w sobie tyle blasku, a później je zamyka. Mówi coś do niego,
coś bardzo nieistotnego i znów zasypia. Przychodzi też lekarz: zapisuje coś na
karcie, sprawdza aparaturę, bada ją, mruczy pod nosem i odchodzi.
Ona umiera. Z każdym dniem jest bliżej śmierci, bo za późno
tu trafiła. Radioterapia już nie uśmierza bólu tak, jak kiedyś. Jest coraz
gorzej. Prawie trzy tygodnie śpi, jest podłączona do aparatury i… i on wie, że
Carmen umiera.
Na początku miał nadzieję
i cały czas jej powtarzał, że wszystko będzie dobrze. Że to dwudziesty pierwszy
wiek, że przy tak rozwiniętej medycynie nie można nie pokonać raka kostnego. A
później rzeczywistość okazała się okrutna. Szpiczak mnogi, choroba, o której
lekarze mało co wiedzą.
I to wszystko trwało prawie pół roku. Cała ta walka, która
właściwie od początku była skazana na porażkę. Za późna diagnostyka, wszystko
za późno.
- Dean? – Cichy szept obudził go z zamyślenia. Zamrugał, by
następnie przenieść wzrok na jej zmizerniałą twarz. Na zapadnięte policzki,
szarą, ziemistą cerę i na te oczy. Pełne zmęczenia i bólu. Gdzie podziała się
tamta Carmen, którą poznał dziesięć lat temu, z którą pięć lat temu zamieszkał
i z którą cztery lata temu się ożenił? Gdzie podziała się pyzata Latynoska o
długich, błyszczących włosach, okrągłych kształtach i zwalającym z nóg
uśmiechu?
Umarła. Została pożarta… Nie, to coś jeszcze nadal ją pożera.
Chciałby nadal mieć nadzieję. Tę głupią, naiwną nadzieję,
którą karmił się przez pół roku, a która umierała równie szybko, jak robiła to
Carmen. Nie zdążyli nawet tak naprawdę być małżeństwem. Nie zdążyli zrobić nic.
Nie kupili psa, tak jak zamierzali, tak, jak robi to większość młodych
małżeństw. Bo Carmen zaczęła chorować. Na początku chodziła do lekarzy, którzy
nie potrafili podać prawidłowej diagnozy, dopiero pół roku temu trafiła do
hematologa i dowiedziała się, że to szpiczak mnogi. I że jest już późno. Lekarz
nie powiedział wprost, że za późno, po prostu – późno. I wierzyli razem, że
„późno” nie oznacza „za późno”. I on ją pocieszał. I naprawdę wierzyli, że
wszystko będzie dobrze.
Ale dobrze nie było. Było
coraz gorzej, aż w końcu on zmuszony był zostawić pracę. Zostawić całe swoje
życie, żeby być przy niej. By ją wspierać.
- Jestem tu. – Był. Cały czas był.
- Miałam sen – powiedziała cichym, ochrypłym głosem.
Delikatnie pogłaskał jej dłoń, bojąc się, że może sprawić jej tym ból. Uśmiechnęła
się, a w tym uśmiechu on odnalazł cząstkę dawnej Carmen. Ale tylko cząstkę. –
Byłeś w nim, wiesz? I byłeś szczęśliwy.
- I co robiłem? –
zapytał, ale tylko dla podtrzymania rozmowy. Tylko dlatego, by choć przez
chwilę poczuć, że ona wciąż z nim jest.
Kochał ją. Kochał ją, jak nikogo innego. Była całym jego
światem. Była dla niego wszystkim.
- Umrę, Dean – powiedziała, ignorując jego pytanie. Albo go
nie dosłyszała, albo bredziła przez zbyt silne środki przeciwbólowe.
- Co ty wygadujesz? – Był twardym mężczyzną, zawsze do
wszystkiego podchodził z dystansem i ciężko było doprowadzić go do łez.
Właściwie, nie płakał od śmierci matki, która umarła gdy miał trzynaście lat.
Ale teraz nie chciał być twardy albo może raczej nie był w stanie, widząc, że
jego świat umiera.
- Wiesz o tym, prawda? Że umrę.
Przestań. Proszę cię, przestań…
- Nie pleć bzdur, za kilka tygodni wrócisz ze mną do domu.
A później wybierzemy się na wakacje. I będziemy mieć synka, tak jak chciałaś. –
Uśmiechnęła się i wbiła wzrok w szpitalny sufit, pożółkły, z zaciekami. A
następnie w okno - malutkie i nieprzepuszczające wiele światła.
- Ale najpierw psa – powiedziała.
- Najpierw psa – potwierdził.
Chwila milczenia. Długiego milczenia, aż przez chwilę
pomyślał, że znowu zasnęła, jednak w końcu się odezwała.
- Pokochasz jeszcze kogoś, prawda? Ułożysz sobie życie,
obiecaj.
- Nie gadaj głupot, wrócisz ze mną do domu i będziemy mieć
psa – odparł przez ściśnięte gardło. Nie potrafił wmawiać sobie dłużej, że
wszystko skończy się dobrze. Bo przecież tak się nie stanie. Nie będzie
szczęśliwego zakończenia.
- Labradora.
Zaśmiała się, a jej śmiech przez chwilę brzmiał tak, jak
kiedyś. Radośnie, beztrosko. A później się skrzywiła. Pewnie coś zaczęło ją
boleć. Leki przeciwbólowe powoli przestawały działać. Za chwilę lekarz poda jej
kolejną dawkę i znów będzie spała cały dzień. Wyciągnął dłoń i przesunął po jej
rzadkich i matowych włosach, które były skutkiem chemioterapii. Pamiętał, jak
pięknie wyglądały kiedyś.
- Chyba jednak chcę
Wodołaza.
- A nie Labradora?
- Chyba wolę takiego wielkiego, czarnego i puszystego. Śliczne
mają pyski.
- Zgadza się.
I zasnęła. A później znów się obudziła, wiła się na łóżku w
spazmach bólu, a radioterapia tylko częściowo jej pomagała. I później znów
spała, zmożona silnymi lekami.
Minęły kolejne dwa dni. Carmen budziła się coraz rzadziej.
Umierała w jego oczach, nawet lekarz to przyznał, choć oczywiście niedosłownie.
Był lekarzem, a Dean zdążył się już nauczyć, że lekarze nic nie mówią wprost.
Tak jak wtedy: wykryliśmy szpiczaka
mnogiego w trzecim stadium, ale medycyna potrafi czynić cuda. I wierzyli w
te cuda. On wierzył. Aż do teraz.
Aż do tej cholernej nocy, w której stracił wszystko.
Poryczałam Się. Czytając ten prolog nie mogłam powstrzymać tych cholernych, drobnych, słonych kropelek zbierających się w kącikach oczu. Pomogła mi w tym również pewna smutna piosenka którą jak na złość musiałam w tym momencie słuchać. Muszę przyznać że wizja nowego opowiadania bardzo mnie zaciekawiła. Szykuje się ciekawa historia, której z pewnością będę czytelniczką. :)
OdpowiedzUsuńjak zaczynasz, to z wielkim rozmachem. teraz nie pójdę do szkoły, bo mi smutno i będę smutać cały dzień. jeszcze nic nie mogę napisać, ale wierzę, że ten tekst będzie czymś wielkim i za to trzymam kciuki :D
OdpowiedzUsuńPrzyznaję zaciekawiło. Jednak mimo wszystko szkoda, ze ZRz ci nie idzie. Bardzo lubiłam to opowiadanie. Jednocześnie się ciesze, ze piszesz coś nowego ;D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny
Ania
Zapowiada się całkiem ciekawie, choć trochę smutno. Tylko to chyba nie będzie fantasy? Bo, szczerze, tęsknie za Twymi obyczajówkami :)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że "Na dobranoc" zostało... przesunięte? Opis nieludzko mnie zaintrygował. A tak w ogóle, to mam szczerą nadzieję, że Wen na ZRz wróci, bo skończyłaś w bardzo... obiecującym momencie.
Wybacz, że nie komentuję tak często, jak ja i podejrzewam Ty byśmy chciały, lecz nie bardzo mam czas. Ale jak coś, to wiedz, że czytam i przeżywam wszystko razem z bohaterami :)
Wena i pomysłów
Tak, to będzie obyczajówka :) A co do komentowania, to rozumiem, bo sama mam mało czasu teraz. Ważne, że się odzywasz i wiem, że czytasz :)
UsuńPoczątek bardzo interesujący. Nie przepadam za opowiadaniami, w których zaczyna się od tego, że bohater ma żonę/dziewczynę ale to było naprawdę świetne. Zapewne gdybym była bardziej wrażliwa to bym się popłakała ale jak na razie tylko cieszę się, że... że Carmen nie ma (chyba jestem potworem xD). No ale wracając do sedna to prolog mnie zaintrygował tak, że mimo iż jak francuzów jeszcze lubię a amerykanów już nie bardzo to i tak postanowiłam przeczytać już całe opowiadanie, bo na twoich tekstach jeszcze nigdy się nie zawiodłam. Mam nadzieję, że opowiadanie będzie się ładnie rozwijać i twoja wena nie zawiedzie.
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością czekam na pierwszy rozdział Nieba nad nami =3.
Życzę ci weny i masy pomysłów oraz trzymam kciuki za powrót twojego wena do ZRz =3.
Hej,
OdpowiedzUsuńaż popłakałam się prolog jest bardzo wzruszający, bardzo mi smutno zrobiło się Carmen. Opowiadanie zapowiada się na bardzo interesujące... A co z opowiadaniem „Na dobranoc” ono zostało przesunięte czy się w cale nie ukaże...?
Weny życzę
Pozdrawiam serdecznie Basia
Raczej przesunięte w czasie, chociaż nie wiem jak długo będzie trzeba na to czekać, bo Niebo nad nami będzie dosyć długim opowiadaniem :)
UsuńGENIUSZ w czystej postaci.
OdpowiedzUsuńJej Dream, jak Ci się warsztat zmienia, po prostu z każdym tekstem widzę jak rozkwitasz :) Bardzo mi się podobał prolog, ukazałaś wszystko z uczuciem, smutkiem, a zarazem skrytą obojętnością czegoś dawnego.
OdpowiedzUsuńLecę do 1 rozdziału, mimo bólu brzucha xD
Kkohaku ;*
Z początku nie zamierzałam pisać komentarza, nawet nie zauważyłam kiedy wstawiłaś tu poprawiony tekst. Musiałam też porównać go do oryginału i tego z naniesionymi przeze mnie poprawkami, żeby wyłapać dokładnie gdzie, co i jak zmieniłaś.
OdpowiedzUsuńDzięki temu widzę, że będę musiała nieco zmienić sposób zaznaczania fragmentów do ponownego sprawdzenia, bo nie do końca się rozumiemy (np. tu: "Nie, to coś jeszcze nadal ją pożera", gdzie sugerowałam wymianę słowa 'jeszcze' na 'nadal' a nie zastosowanie obu xD), ale to już napiszę ci dokładnie w mailu.
Zaraz przejrzę sobie jeszcze pierwszy rozdział i zobaczę co tam pozmieniałaś.
Pozdrawiam,
Istis