wtorek, 19 maja 2020

Rozdział 1. (God bless America)


No to zaczynamy. Jestem tym faktem szalenie podekscytowana, mam nadzieję, że polubicie Mateusza i jego spojrzenie na świat. 
Rozdziały postaram się dodawać raz w tygodniu, ale nie zamierzam się tego szczególnie mocno trzymać. Mogą być szybciej, mogą być troszkę później. Na razie mam napisanych kilka na zapas, ale ze mnie takie niecierpliwe stworzenie, że pewnie będę się musiała powstrzymywać przed częstymi publikacjami. ;)


Ameryko, nadchodzę


Wszedł do domu, wciąż wpatrując się w słowa zapisane na białej kartce. Jego rozedrgane spojrzenie raz po raz przesuwało się po czarnym druczku, a on powoli zaczynał wątpić w swoje zdolności językowe. Może coś źle zrozumiał i tak naprawdę między jedną linią, a drugą znajdował się ukryty szyfr odmowny? Ale przecież to Bartek („Pan Bartek!” – jak na zawołanie w głowie rozbrzmiało mu upomnienie mamy.) przekazał mu kopię tego listu, przecież przyszedł najpierw do szkoły, dopiero później mogli mu podać te informacje.
– Mamo? – zawołał, a w jego uszach własny głos zabrzmiał niezwykle obco. Jakby należał do kogoś innego. – Mamo, jesteś?! – zapytał, przechodząc najpierw do kuchni i gdy jej nie znalazł, wychylił się jeszcze w stronę salonu. Dopiero tam, na kanapie i z laptopem na kolanach siedziała jego rodzicielka. Posłała mu zaskoczone spojrzenie znad okularów, a on uniósł drżącą dłoń z listem.
– Szkoła otrzymała to wczoraj – powiedział. Ewa zmarszczyła brwi, koncentrując spojrzenie najpierw na kartce, a dopiero później przeniosła je na Mateusza.
– Co to? – zapytała, jakby w ogóle musiała poznawać odpowiedź. Doskonale wiedziała, czym ten skrawek papieru mógł być, w końcu w domu Skibińskich od roku nie mówiło się o niczym innym.
– List z uniwersytetu... A właściwie to od Dance Time Fundation – szepnął i jeszcze raz spojrzał na treść wiadomości. Powoli, jakby dopiero sobie teraz uświadomił, co takiego miało miejsce, na jego usta wpłynął lekki uśmieszek. – Dostałem się – szepnął ledwie dosłyszalnie, na co jego mama wydała z siebie dziki pisk. W innych okolicznościach Mateusz zapewne nie omieszkałby tego skomentować, jednak teraz sam miał ochotę piszczeć, skakać i tańczyć.
Przede wszystkim tańczyć.
Ewa odłożyła czym prędzej laptopa na bok, automatycznie zapominając o swojej niedokończonej pracy. Szybkim krokiem podeszła do syna i ogarnęła go ramionami, przyciskając do swoich obfitych piersi. Normalnie by się oburzył, nienawidził, gdy to robiła. Nadmiernie go całowała po policzkach i tuliła jak jakiegoś dzieciaka, mimo że skończył już dwadzieścia lat. Teraz jednak mógł jej na to pozwolić, ba! Sam ją objął, cały aż krzycząc wewnętrznie ze szczęścia.
Kto by pomyślał, że mu się uda? Jasne, Bartek mówił, że miał największe szanse z całej szkoły, ale w końcu to tylko jedna szkoła taneczna w Gdańsku! Ile takich funkcjonowało w całej Polsce? A ile w Europie? US Dance Time było olbrzymią fundacją działającą we wszystkich krajach europejskich, to, że taki malutki (no dobra, nie malutki, w końcu mierzył metr osiemdziesiąt z groszem) Mateusz Skibiński dostał się na ich stypendium wydawało się snem. A jednak... podduszająca go Ewa skutecznie przeczyła temu, że mógłby teraz śnić.
– Wspaniała wiadomość – powiedziała, gdy już się go naprzytulała i odsunęła na odległość swoich ramion, wpatrując się w niego łzawym wzrokiem. – Musimy zadzwonić do taty... I, Boże, Asia! Trzeba przedzwonić do Asi!
Mateusz kiwnął głową.
Udało się.
– Rany Boskie, co tak krzyczycie? – dobiegło do nich z korytarza i nie minęła chwila, a w salonie pojawił się ojciec. Mariusz Skibiński jak zwykle miał na sobie skrojony na miarę garnitur, z równo zaciągniętym pod szyję krawatem, włosy były idealnie zaczesane do tyłu, a w ręce trzymał nieodłączną aktówkę ze swoimi jakże ważnymi sprawami. Zawsze przecież było coś bardziej naglącego, niż rodzina, nic więc dziwnego, że wczesny powrót Mariusza ze swojej kancelarii adwokackiej zaskakiwał.
Mateusz jak na zawołanie napiął się, mimowolnie również prostując. Popatrzył na tatę nerwowo, po czym bez słowa wyciągnął rękę z listem, przekazując go mężczyźnie. Ten najpierw omiótł papier wzrokiem, żeby później, jakby od niechcenia, sięgnąć po niego.
– Co to?
– Odpowiedź z Uniwersytetu Nowojorskiego. Przyszła wczoraj. Wysłali wcześniej też maile potwierdzające, ale pan Bartek i dyrektorka chcieli mi zrobić niespodziankę, więc dowiedziałem się dopiero dzisiaj – szepnął zgaszonym głosem, zupełnie niepodobnym do tego, którym obwieścił mamie, że dostał się do programu stypendialnego. – To nie może być przypadek – dodał zaraz, jakby chciał się wytłumaczyć, kiedy ojciec posłał mu sceptyczne spojrzenie.
Mariusz westchnął ciężko, kończąc czytać zawartość listu. Westchnął ciężko i odstawił aktówkę na błyszczący parkiet, by zaraz przetrzeć oczy w wykończonym geście.
– Więc jednak – mruknął z niezadowoleniem. – Zamiast poprawić matury i dostać się na jakieś przyszłościowe studia, ty lecisz na drugi koniec świata, żeby sobie pląsać.
Mateusz zmarszczył brwi, czując się tak, jakby tata zamachnął się i uderzył go w twarz. Jemu chodziło tylko o jedno, tylko dlatego zgodził się na ten rok przerwy w nauce syna i nie robił większej afery o niewystarczające wyniki na świadectwie. Był przekonany, że Mateusz podejdzie do matur raz jeszcze, aż wreszcie dostanie się tam, gdzie go widział.
Co takiego sobie myślał? Że gdy dostanie się do tak prestiżowej szkoły, ojciec zmieni swoje nastawienie? Że wreszcie zrozumie jego pasję, która teraz miała szanse przeobrazić się w coś większego? Uśmiechnął się gorzko pod nosem.
– No tak, lepiej jakbym wylądował na prawie w Toruniu i kontynuował twoją rodzinną tradycję – szepnął.
– Mariusz, twój syn jako jeden z nielicznych dostał się na stypendium! Wyjedzie do Nowego Jorku, pozna trochę świata, otworzy przed sobą nowe drzwi...!
– Albo zamknie inne – wszedł w jej słowo, gromiąc żonę spojrzeniem. – Wiesz, ile nas wyniesie utrzymanie go tam? – prychnął.
– Jadę na STYPENDIUM! – Nie wytrzymał, krzyknął. Chciało mu się płakać, ale dzielnie się trzymał, patrząc ojcu w oczy z taką mocą, o jaką by się nawet nie podejrzewał. Zazwyczaj kulił ogon, ale nie wtedy, gdy chodziło o taniec. W tę część swojego życia nie pozwalał ojcu ingerować. – Opłacą mi naukę!
– Dziecko, naukę! A gdzie życie? Nie myślisz chyba, że ciotka będzie twoją sponsorką? – prychnął.
– Znajdę pracę – burknął cicho, chociaż dobrze wiedział, że nie może. Stypendium nie pozwalało na pobieranie nauki i jednoczesną pracę zarobkową.
– Gdzie ty żyjesz...?
– Mariusz! – Mateusz drgnął, spoglądając na mamę całą czerwoną na twarzy ze złości. Dawno jej już takiej nie widział, a to oznaczało tylko jedno, straciła cierpliwość. Warto nadmienić, że była najbardziej wytrwałą kobietą, jaką znał (w końcu wytrzymała w małżeństwie z Mariuszem dwadzieścia lat, za to należał się order i honory), więc musiała się mocno zirytować. – Twój syn dostał się na stypendium naukowe, to nie loteria w galerii handlowej, gdzie co drugi wygrywa brelok! Chociaż raz go doceń! I chcesz, czy nie – podeszła do zaskoczonego tym nagłym wybuchem męża – Mati tam pojedzie. Pojedzie, zamieszka u Asi i, do cholery jasnej, skończy tę szkołę!
Mariusz zamrugał. A później schylił się, zabrał aktówkę oraz bez słowa ruszył w kierunku schodów, aby dotrzeć do sypialni i móc wyswobodzić się z garnituru. Co jak co, ale lepiej nie było igrać ze zdenerwowaną Ewą.
– Będzie dobrze – powiedziała mama, zwracając się do syna z uśmiechem przepełnionym dumą. – Mój synek... wiedziałam, że ci się uda. Wiedziałam.
Pokiwał głową i odetchnął głębiej, już w głowie wyobrażając się w wielkim, zatłoczonym mieście, jakim jest Nowy Jork, gdy nagle w jego myślach mignęła uśmiechnięta twarz Patryka.
Cholera.
Przez to wszystko całkowicie zapomniał o swoim jeszcze-chłopaku.

***

Początkowo chciał do Patryka zadzwonić i się z nim umówić, może nawet podjechać do niego samochodem, w końcu mieszkał w Sopocie. Dojazd z Gdańska trochę by Mateuszowi zajął. Sięgał już po kluczyki, gdy zdał sobie sprawę, że nie ma pojęcia, jak mu o tym wszystkim powie. To, co się dzisiaj wydarzyło, spadło na niego tak nagle, w szczególności, że naprawdę się nie spodziewał dostania na to stypendium. Bartek męczył go o złożenie papierów już od dwóch lat, aż wreszcie, jakiś rok temu, Mateusz zgodził się przystąpić do programu. W końcu skończył szkołę, zdał maturę i nie miał już nic więcej do stracenia. Ostatnie kilka miesięcy postanowił przepracować, a za studia wziąć się dopiero od października. Oczywiście myślał o tym, że fajnie by było uczyć się za granicą, ale raczej nie wierzył w realność swoich marzeń. Szczerze mówiąc, żył w przekonaniu, że uda mu się poprawić historię, której wynik przekreślał jego szanse na dostanie się na kierunek prawniczy, a później wyląduje w Toruniu, dokładnie tak, jak pragnął tego ojciec.
Ale los postanowił inaczej i dał mu szansę, jak mógłby więc z tego nie skorzystać? Kochał Patryka, w końcu to był jego pierwszy chłopak; wciąż pamiętał noc, kiedy się poznali i do dzisiaj uznawał ją za najbardziej magiczny moment w swoim życiu.
Był czerwiec, właśnie skończył pierwszą klasę liceum tanecznego, do którego uczęszczał, więc znajomi, by to uczcić, zaciągnęli go na imprezę na plaży między Sopotem a Gdynią. Pamiętał, że byli tam starsi uczniowie, a może nawet i jacyś studenci, była muzyka, alkohol (pił po raz pierwszy w swoim życiu), morze i to cudowne uczucie wolności.
No i był też Patryk, uczeń pierwszej klasy technikum informatycznego. Zaczęło się niewinnie, przepili i przerozmawiali ze sobą niemal całą noc, kompletnie niezainteresowani imprezą, która trwała tuż pod ich nosami. Wymienili się numerami, a później jakoś poszło. Oboje wiedzieli, co takiego się między nimi święci, w szczególności, że tydzień po pamiętnej imprezie na plaży wpadli na siebie w HAHu.
Cóż, kiedy spotyka się kogoś w gejowskim klubie, istnieją raczej małe szanse, że ten ktoś jest tylko biernym obserwatorem, a przynajmniej tak sobie to wytłumaczył wtedy Mateusz. I dobrze, bo w innym wypadku może zabrakłoby mu odwagi, aby zaprosić Patryka na randkę.
Dalej wszystko poszło już z górki, szkoda tylko, że w tej chwili zaczęło się wszystko komplikować. Bo zaraz powie swojemu chłopakowi, że najprawdopodobniej już w sierpniu wsiądzie w samolot i wróci nie wiadomo kiedy... O ile w ogóle wróci.
Wyszedł z domu i wyminął samochód stojący na podjeździe, aby wejść do garażu. Złapał za swój nowy rower, który dostał od rodziców rok temu za zdaną maturę, po czym wskoczył na niego. Wiedział, że przed nim ładnych paręnaście kilometrów pedałowania, ale musiał sobie wszystko jakoś ułożyć w głowie. Nie chciał przecież, żeby Patryk poczuł się odrzucony, a z drugiej strony nie łudził się, że będzie inaczej.
Nawet nie wiedział kiedy, a już zatrzymał się przed trzypiętrowym, niezwykle starym domem, którego sam widok przyprawiał Mateusza o dreszcze. Spadzisty, stary dach, białe ściany z wtopionymi, brązowymi belkami i te duże, przerażająco puste okna... Dom, jakich wiele w tej okolicy, a jednak Skibiński nie lubił w nim przebywać. Był położony na sporym wzniesieniu i graniczył ze ścianą lasu, który budził Mateuszową wyobraźnię, bo czy to nie idealne miejsce na rozegranie się sceny rodem z horroru? Tylko czekać, aż wyjdzie z niego jakiś Jason Voorhees czy inny Leatherface.
Zresztą, wnętrze domu też nie budziło jego zaufania; szerokie, drewniane schody, ściany usłane przeróżnymi obrazami, nierzadko przedstawiające jakichś ludzi (mama Patryka miała na ich punkcie bzika) no i wreszcie – poddasze. Och tak, ono wszystko wieńczyło, w szczególności, że było podzielone na dwa pomieszczenia. W jednym z nich miał swój pokój Patryk, a drugie zawsze zamykano na klucz.
Wzdrygnął się, dochodząc do wniosku, że tu czas uciąć swoje rozważania i pochylił się do domofonu. Wcisnął guzik z grafiką malutkiego dzwoneczka, zerkając jeszcze nerwowo na dom.
Nie czekał wiele na brzęczącą w głośniku odpowiedź:
– Tak? – Obstawiał albo mamę Patryka, albo jego babcię. Miały bardzo podobne głosy.
– Dzień dobry, tutaj Mateusz. Jest może Patryk?
– Och, cześć Mateuszku! – Zdecydowanie babcia, stwierdził w myślach. Tylko ona zwracała się do niego z takim entuzjazmem. – Już po niego idę, poczekaj chwileczkę. Wpuścić cię?
– Nie, nie. Mam rower, więc wolałbym nie. – W szczególności, że do ganku prowadziło go kilkanaście betonowych stopni. Płaskich, co prawda, ale nie chciało mu się przez nie przedzierać. Zresztą, chciał zabrać Patryka w jakieś ustronne miejsce.
Na swojego chłopaka nie musiał wcale długo czekać. Już po chwili zobaczył go na werandzie w krótkich, dżinsowych spodenkach i białym T-shircie z dekoltem w serek. Na twarz Mateusza wpłynął mimowolny uśmieszek.
Nie od dziś uważał Patryka Nejmana za spełnienie swoich gejowskich marzeń. Był wysoki, wysportowany, miał ciemne, prawie czarne włosy, które zawsze żyły swoim życiem, nawet gdy ten próbował nadać im jakiś kształt, no i... Miał cudowne, wydatne usta. A trzeba przyznać, że niczego Mateusz tak nie uwielbiał, jak właśnie całuśnych ust.
– Mogłeś pisać, że przyjedziesz – powiedział z zaskoczeniem, po czym szybko pokonał stopnie dzielące go od furtki. – Coś się stało?
Skibiński nie mógł powstrzymać skrzywienia, jakie pojawiło się na jego twarzy. Bo przecież stało się i to dużo.
– Tak... możemy się przejść? Do lasu na przykład, w stronę opery, czy coś? – wydusił, już wiedząc, że to najprawdopodobniej będzie najtrudniejsza rozmowa, jaką odbędzie. Patryk nie odpowiedział, a jedynie kiwnął powoli głową, po czym wyszedł do niego.
– Pomóc ci poprowadzić rower? To pod górkę – przypomniał, ale Mateusz zaprzeczył.
– Dam radę – powiedział i nie miał pojęcia, czy była to odpowiedź na zadane przez chłopaka pytanie, czy może sam siebie dopingował.
Ruszyli więc w wyznaczoną stronę, a Mateuszowi brakowało odwagi, aby odezwać się do Patryka chociażby słowem. Poczekał więc, aż znajdą dogodne miejsce oddalone od ludzi i będą mogli ze sobą szczerze porozmawiać... Chociaż z drugiej strony miał wrażenie, że to wszystko było jedną wielką grą na zwłokę. Wciąż nie wiedział jak przekazać Nejmanowi najnowsze wiadomości.
Po kilkunastominutowej drodze pod górkę, znaleźli wreszcie ławeczkę w cieniu drzew. Była połowa maja, słońce pomimo godziny szesnastej potrafiło przypiec, a w powietrzu wciąż unosił się późnowiosenny zaduch. Nic więc dziwnego, że nim zaczął, musiał sięgnąć do plecaka i napić się wody. Zaschło mu w gardle i tłumaczył to panującymi temperaturami, nie swoim zdenerwowaniem sięgającym już zenitu.
– Więc? – Patryk wbił w niego swoje orzechowe spojrzenie, wyczekując tego, co miał mu do powiedzenia Mateusz.
Odchrząknął. Teraz albo nigdy.
– Dostałem odpowiedź z Dance Time. Przyjęli mnie – wyrzucił z siebie naprędce i odwrócił wzrok, byle tylko nie patrzeć na wyraz twarzy Nejmana. Zacisnął ręce w pięści, czekając na odpowiedź, jednak ta długo nie nadchodziła.
– Szczerze mówiąc wiedziałem, że tak będzie – szepnął cicho Patryk, spuszczając spojrzenie na swoje złączone dłonie. – Od kiedy mi powiedziałeś, że w ogóle startujesz w tym programie, podejrzewałem, że się dostaniesz. W końcu jesteś genialny – powiedział, a Mateusz dopiero w tym momencie na niego spojrzał. Coś boleśnie ścisnęło go w piersi na widok uśmiechu chłopaka, przez który przebijała rozpacz.
– Wiesz, że to dla mnie szansa, ja przecież...
– Mati, nie musisz mi się tłumaczyć – przerwał Patryk, odwracając się do niego przodem i tym razem patrząc mu głęboko w oczy. Mateusz pozwolił sobie na moment utonąć w tym jego ciemnym spojrzeniu, które tak uwielbiał. – Ja doskonale wiem, czym jest dla ciebie to stypendium... I to zabrzmi strasznie, bo mam ochotę wyć, ale cieszę się... – Wzruszył ramionami, a gardło Skibińskiego ścisnął dławiony szloch. Niewiele myśląc, złapał Patryka za przód koszulki i wycisnął na jego ustach długi, przepełniony targającymi nim emocjami pocałunek. Nejman odpowiedział na niego niemalże od razu, obejmując przy tym Mateusza tak kurczowo, jakby nie chciał go nigdy puszczać.
Gdy się wreszcie od siebie oderwali, oparli czoło na czole, patrząc w swoje szklane od powstrzymywanych łez oczy.
– Poszukasz sobie na tej swojej polibudzie jakiegoś przystojnego informatyka, zobaczysz – spróbował go pocieszyć.
Patryk przewrócił oczami, uśmiechając się sceptycznie.
– Taa, jasne.
Obaj nigdy nie myśleli, że rozstania będą tak trudne... w szczególności te, gdzie przy okazji kochało się drugą stronę i miało świadomość, że w innych okolicznościach byliby dalej razem szczęśliwi. Tylko, że życie to nie bajka. Czasem i takie rozstania trzeba było uskutecznić.
To była pierwsza lekcja na nowej drodze życiowej Mateusza.
Pierwsza i cholernie bolesna.

***

Niedługo po tym ciężkim wydarzeniu, jakim było powiedzenie Patrykowi o dostaniu się do programu, Mateusz wyrobił wizę studencką, a rodzice kupili mu bilety do Stanów. Dwudziestego drugiego sierpnia miało go już tu nie być i spakowany jedynie w dwie walizki, jedną podręczną, a drugą nadawaną do luku, miał opuścić Polskę oraz wybrać się na największą przygodę swojego życia.
Cieszył się, oczywiście, że się cieszył. Jednak, gdy spotykał się z Patrykiem, a do dnia swojego wylotu widywali się niemalże codziennie, zakreślona cyfra w kalendarzu wisiała nad nim niczym ostrze kata. Z dnia na dzień nieuchronnie zbliżali się do rozstania i chociaż obiecali do siebie pisać, dzwonić i przede wszystkim facetimować, to obaj wiedzieli, że wszystko się kończy. Nawet jeśli Mateusz postanowi raz do roku wrócić na święta, to co z tego? Albo jeśli Patrykowi udałoby się uzbierać pieniądze i poleciałby go odwiedzić na dwa tygodnie, mieli świadomość, że takie zabiegi nie miały żadnego sensu. Lepiej, jeśli zostawią swój – bądź co bądź bardzo udany – związek za sobą oraz bez żadnego oglądania się wstecz, ułożą życie na nowo.
Nie chcieli się przecież wzajemnie ograniczać.
Dzień wylotu wreszcie nadszedł. Umówili się, że pożegnają się tutaj, w Gdańsku, w domu Mateusza. Skibiński nie widział sensu ciągnięcia chłopaka do samej Warszawy. To by przecież tylko bardziej bolało.
Opuszczając granice Trójmiasta, wziął głęboki, uspokajający oddech, by następnie powoli wypuścić powietrze nosem. Nie pozostało mu już nic, jak tylko cieszyć się z możliwości, którą dostał od losu.
Pod koniec września zacznie swoją przygodę na New York University na jednym z programów Dance Degree. To wciąż brzmiało jak mało realny sen, mimo że stał już u progu jego realizacji.
W końcu, cholera, za moment wyląduje w Stanach! W Nowym Jorku! W samym centrum wylęgarni geniuszów tańca współczesnego, którego wreszcie będzie mógł nauczyć się od najlepszych!
Zaczynał nowy etap w życiu i nie zamierzał go zmarnować.
Aż chciało się zakrzyknąć God bless America!
– Nadchodzę – szepnął pod nosem, a jego głos rozpłynął się w dźwiękach piosenki płynącej z radia.

4 komentarze:

  1. Podoba mi się to nowe opowiadanie
    Czekam na resztę

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej. Rozdział świetny czekam na następny pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajny ten Mateusz taki pozytywny i optymistyczny, ciekawe jak się ta jego przygoda potoczy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj chyba będzie ciężko. Takie spokojne rozstanie ze swoją pierwszą miłością? Hym...

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.