No to zaczynamy. Jestem tym faktem szalenie podekscytowana, mam nadzieję, że polubicie Mateusza i jego spojrzenie na świat.
Rozdziały postaram się dodawać raz w tygodniu, ale nie zamierzam się tego szczególnie mocno trzymać. Mogą być szybciej, mogą być troszkę później. Na razie mam napisanych kilka na zapas, ale ze mnie takie niecierpliwe stworzenie, że pewnie będę się musiała powstrzymywać przed częstymi publikacjami. ;)
Ameryko, nadchodzę
Wszedł
do domu, wciąż wpatrując się w słowa zapisane na białej kartce.
Jego rozedrgane spojrzenie raz po raz przesuwało się po czarnym
druczku, a on powoli zaczynał wątpić w swoje zdolności językowe.
Może coś źle zrozumiał i tak naprawdę między jedną linią, a
drugą znajdował się ukryty szyfr odmowny? Ale przecież to Bartek
(„Pan Bartek!” – jak na zawołanie w głowie rozbrzmiało mu
upomnienie mamy.) przekazał mu kopię tego listu, przecież
przyszedł najpierw do szkoły, dopiero później mogli mu podać te
informacje.
–
Mamo? – zawołał, a w jego uszach własny głos zabrzmiał
niezwykle obco. Jakby należał do kogoś innego. – Mamo, jesteś?!
– zapytał, przechodząc najpierw do kuchni i gdy jej nie znalazł,
wychylił się jeszcze w stronę salonu. Dopiero tam, na kanapie i z
laptopem na kolanach siedziała jego rodzicielka. Posłała mu
zaskoczone spojrzenie znad okularów, a on uniósł drżącą dłoń
z listem.
–
Szkoła otrzymała to wczoraj – powiedział. Ewa zmarszczyła brwi,
koncentrując spojrzenie najpierw na kartce, a dopiero później
przeniosła je na Mateusza.
– Co
to? – zapytała, jakby w ogóle musiała poznawać odpowiedź.
Doskonale wiedziała, czym ten skrawek papieru mógł być, w końcu
w domu Skibińskich od roku nie mówiło się o niczym innym.
–
List z uniwersytetu... A właściwie to od Dance Time Fundation –
szepnął i jeszcze raz spojrzał na treść wiadomości. Powoli,
jakby dopiero sobie teraz uświadomił, co takiego miało miejsce, na
jego usta wpłynął lekki uśmieszek. – Dostałem się – szepnął
ledwie dosłyszalnie, na co jego mama wydała z siebie dziki pisk. W
innych okolicznościach Mateusz zapewne nie omieszkałby tego
skomentować, jednak teraz sam miał ochotę piszczeć, skakać i
tańczyć.
Przede
wszystkim tańczyć.
Ewa
odłożyła czym prędzej laptopa na bok, automatycznie zapominając
o swojej niedokończonej pracy. Szybkim krokiem podeszła do syna i
ogarnęła go ramionami, przyciskając do swoich obfitych piersi.
Normalnie by się oburzył, nienawidził, gdy to robiła. Nadmiernie
go całowała po policzkach i tuliła jak jakiegoś dzieciaka, mimo
że skończył już dwadzieścia lat. Teraz jednak mógł jej na to
pozwolić, ba! Sam ją objął, cały aż krzycząc wewnętrznie ze
szczęścia.
Kto by
pomyślał, że mu się uda? Jasne, Bartek mówił, że miał
największe szanse z całej szkoły, ale w końcu to tylko jedna
szkoła taneczna w Gdańsku! Ile takich funkcjonowało w całej
Polsce? A ile w Europie? US Dance Time było olbrzymią fundacją
działającą we wszystkich krajach europejskich, to, że taki
malutki (no dobra, nie malutki, w końcu mierzył metr osiemdziesiąt
z groszem) Mateusz Skibiński dostał się na ich stypendium wydawało
się snem. A jednak... podduszająca go Ewa skutecznie przeczyła
temu, że mógłby teraz śnić.
–
Wspaniała wiadomość – powiedziała, gdy już się go
naprzytulała i odsunęła na odległość swoich ramion, wpatrując
się w niego łzawym wzrokiem. – Musimy zadzwonić do taty... I,
Boże, Asia! Trzeba przedzwonić do Asi!
Mateusz
kiwnął głową.
Udało
się.
–
Rany Boskie, co tak krzyczycie? – dobiegło do nich z korytarza i
nie minęła chwila, a w salonie pojawił się ojciec. Mariusz
Skibiński jak zwykle miał na sobie skrojony na miarę garnitur, z
równo zaciągniętym pod szyję krawatem, włosy były idealnie
zaczesane do tyłu, a w ręce trzymał nieodłączną aktówkę ze
swoimi jakże ważnymi sprawami. Zawsze przecież było coś bardziej
naglącego, niż rodzina, nic więc dziwnego, że wczesny powrót
Mariusza ze swojej kancelarii adwokackiej zaskakiwał.
Mateusz
jak na zawołanie napiął się, mimowolnie również prostując.
Popatrzył na tatę nerwowo, po czym bez słowa wyciągnął rękę z
listem, przekazując go mężczyźnie. Ten najpierw omiótł papier
wzrokiem, żeby później, jakby od niechcenia, sięgnąć po niego.
– Co
to?
–
Odpowiedź z Uniwersytetu Nowojorskiego. Przyszła wczoraj. Wysłali
wcześniej też maile potwierdzające, ale pan Bartek i dyrektorka
chcieli mi zrobić niespodziankę, więc dowiedziałem się dopiero
dzisiaj – szepnął zgaszonym głosem, zupełnie niepodobnym do
tego, którym obwieścił mamie, że dostał się do programu
stypendialnego. – To nie może być przypadek – dodał zaraz,
jakby chciał się wytłumaczyć, kiedy ojciec posłał mu sceptyczne
spojrzenie.
Mariusz
westchnął ciężko, kończąc czytać zawartość listu. Westchnął
ciężko i odstawił aktówkę na błyszczący parkiet, by zaraz
przetrzeć oczy w wykończonym geście.
–
Więc jednak – mruknął z niezadowoleniem. – Zamiast poprawić
matury i dostać się na jakieś przyszłościowe studia, ty lecisz
na drugi koniec świata, żeby sobie pląsać.
Mateusz
zmarszczył brwi, czując się tak, jakby tata zamachnął się i
uderzył go w twarz. Jemu chodziło tylko o jedno, tylko dlatego
zgodził się na ten rok przerwy w nauce syna i nie robił większej
afery o niewystarczające wyniki na świadectwie. Był przekonany, że
Mateusz podejdzie do matur raz jeszcze, aż wreszcie dostanie się
tam, gdzie go widział.
Co
takiego sobie myślał? Że gdy dostanie się do tak prestiżowej
szkoły, ojciec zmieni swoje nastawienie? Że wreszcie zrozumie jego
pasję, która teraz miała szanse przeobrazić się w coś
większego? Uśmiechnął się gorzko pod nosem.
– No
tak, lepiej jakbym wylądował na prawie w Toruniu i kontynuował
twoją rodzinną tradycję – szepnął.
–
Mariusz, twój syn jako jeden z nielicznych dostał się na
stypendium! Wyjedzie do Nowego Jorku, pozna trochę świata, otworzy
przed sobą nowe drzwi...!
–
Albo zamknie inne – wszedł w jej słowo, gromiąc żonę
spojrzeniem. – Wiesz, ile nas wyniesie utrzymanie go tam? –
prychnął.
–
Jadę na STYPENDIUM! – Nie wytrzymał, krzyknął. Chciało mu się
płakać, ale dzielnie się trzymał, patrząc ojcu w oczy z taką
mocą, o jaką by się nawet nie podejrzewał. Zazwyczaj kulił ogon,
ale nie wtedy, gdy chodziło o taniec. W tę część swojego życia
nie pozwalał ojcu ingerować. – Opłacą mi naukę!
–
Dziecko, naukę! A gdzie życie? Nie myślisz chyba, że ciotka
będzie twoją sponsorką? – prychnął.
–
Znajdę pracę – burknął cicho, chociaż dobrze wiedział, że
nie może. Stypendium nie pozwalało na pobieranie nauki i
jednoczesną pracę zarobkową.
–
Gdzie ty żyjesz...?
–
Mariusz! – Mateusz drgnął, spoglądając na mamę całą czerwoną
na twarzy ze złości. Dawno jej już takiej nie widział, a to
oznaczało tylko jedno, straciła cierpliwość. Warto nadmienić, że
była najbardziej wytrwałą kobietą, jaką znał (w końcu
wytrzymała w małżeństwie z Mariuszem dwadzieścia lat, za to
należał się order i honory), więc musiała się mocno zirytować.
– Twój syn dostał się na stypendium naukowe, to nie loteria w
galerii handlowej, gdzie co drugi wygrywa brelok! Chociaż raz go
doceń! I chcesz, czy nie – podeszła do zaskoczonego tym nagłym
wybuchem męża – Mati tam pojedzie. Pojedzie, zamieszka u Asi i,
do cholery jasnej, skończy tę szkołę!
Mariusz
zamrugał. A później schylił się, zabrał aktówkę oraz bez
słowa ruszył w kierunku schodów, aby dotrzeć do sypialni i móc
wyswobodzić się z garnituru. Co jak co, ale lepiej nie było igrać
ze zdenerwowaną Ewą.
–
Będzie dobrze – powiedziała mama, zwracając się do syna z
uśmiechem przepełnionym dumą. – Mój synek... wiedziałam, że
ci się uda. Wiedziałam.
Pokiwał
głową i odetchnął głębiej, już w głowie wyobrażając się w
wielkim, zatłoczonym mieście, jakim jest Nowy Jork, gdy nagle w
jego myślach mignęła uśmiechnięta twarz Patryka.
Cholera.
Przez
to wszystko całkowicie zapomniał o swoim jeszcze-chłopaku.
***
Początkowo
chciał do Patryka zadzwonić i się z nim umówić, może nawet
podjechać do niego samochodem, w końcu mieszkał w Sopocie. Dojazd
z Gdańska trochę by Mateuszowi zajął. Sięgał już po kluczyki,
gdy zdał sobie sprawę, że nie ma pojęcia, jak mu o tym wszystkim
powie. To, co się dzisiaj wydarzyło, spadło na niego tak nagle, w
szczególności, że naprawdę się nie spodziewał dostania na to
stypendium. Bartek męczył go o złożenie papierów już od dwóch
lat, aż wreszcie, jakiś rok temu, Mateusz zgodził się przystąpić
do programu. W końcu skończył szkołę, zdał maturę i nie miał
już nic więcej do stracenia. Ostatnie kilka miesięcy postanowił
przepracować, a za studia wziąć się dopiero od października.
Oczywiście myślał o tym, że fajnie by było uczyć się za
granicą, ale raczej nie wierzył w realność swoich marzeń.
Szczerze mówiąc, żył w przekonaniu, że uda mu się poprawić
historię, której wynik przekreślał jego szanse na dostanie się
na kierunek prawniczy, a później wyląduje w Toruniu, dokładnie
tak, jak pragnął tego ojciec.
Ale los
postanowił inaczej i dał mu szansę, jak mógłby więc z tego nie
skorzystać? Kochał Patryka, w końcu to był jego pierwszy chłopak;
wciąż pamiętał noc, kiedy się poznali i do dzisiaj uznawał ją
za najbardziej magiczny moment w swoim życiu.
Był
czerwiec, właśnie skończył pierwszą klasę liceum tanecznego, do
którego uczęszczał, więc znajomi, by to uczcić, zaciągnęli go
na imprezę na plaży między Sopotem a Gdynią. Pamiętał, że byli
tam starsi uczniowie, a może nawet i jacyś studenci, była muzyka,
alkohol (pił po raz pierwszy w swoim życiu), morze i to cudowne
uczucie wolności.
No i
był też Patryk, uczeń pierwszej klasy technikum informatycznego.
Zaczęło się niewinnie, przepili i przerozmawiali ze sobą niemal
całą noc, kompletnie niezainteresowani imprezą, która trwała tuż
pod ich nosami. Wymienili się numerami, a później jakoś poszło.
Oboje wiedzieli, co takiego się między nimi święci, w
szczególności, że tydzień po pamiętnej imprezie na plaży wpadli
na siebie w HAHu.
Cóż,
kiedy spotyka się kogoś w gejowskim klubie, istnieją raczej małe
szanse, że ten ktoś jest tylko biernym obserwatorem, a przynajmniej
tak sobie to wytłumaczył wtedy Mateusz. I dobrze, bo w innym
wypadku może zabrakłoby mu odwagi, aby zaprosić Patryka na randkę.
Dalej
wszystko poszło już z górki, szkoda tylko, że w tej chwili
zaczęło się wszystko komplikować. Bo zaraz powie swojemu
chłopakowi, że najprawdopodobniej już w sierpniu wsiądzie w
samolot i wróci nie wiadomo kiedy... O ile w ogóle wróci.
Wyszedł
z domu i wyminął samochód stojący na podjeździe, aby wejść do
garażu. Złapał za swój nowy rower, który dostał od rodziców
rok temu za zdaną maturę, po czym wskoczył na niego. Wiedział, że
przed nim ładnych paręnaście kilometrów pedałowania, ale musiał
sobie wszystko jakoś ułożyć w głowie. Nie chciał przecież,
żeby Patryk poczuł się odrzucony, a z drugiej strony nie łudził
się, że będzie inaczej.
Nawet
nie wiedział kiedy, a już zatrzymał się przed trzypiętrowym,
niezwykle starym domem, którego sam widok przyprawiał Mateusza o
dreszcze. Spadzisty, stary dach, białe ściany z wtopionymi,
brązowymi belkami i te duże, przerażająco puste okna... Dom,
jakich wiele w tej okolicy, a jednak Skibiński nie lubił w nim
przebywać. Był położony na sporym wzniesieniu i graniczył ze
ścianą lasu, który budził Mateuszową wyobraźnię, bo czy to nie
idealne miejsce na rozegranie się sceny rodem z horroru? Tylko
czekać, aż wyjdzie z niego jakiś Jason Voorhees czy inny
Leatherface.
Zresztą,
wnętrze domu też nie budziło jego zaufania; szerokie, drewniane
schody, ściany usłane przeróżnymi obrazami, nierzadko
przedstawiające jakichś ludzi (mama Patryka miała na ich punkcie
bzika) no i wreszcie – poddasze. Och tak, ono wszystko wieńczyło,
w szczególności, że było podzielone na dwa pomieszczenia. W
jednym z nich miał swój pokój Patryk, a drugie zawsze zamykano na
klucz.
Wzdrygnął
się, dochodząc do wniosku, że tu czas uciąć swoje rozważania i
pochylił się do domofonu. Wcisnął guzik z grafiką malutkiego
dzwoneczka, zerkając jeszcze nerwowo na dom.
Nie
czekał wiele na brzęczącą w głośniku odpowiedź:
–
Tak? – Obstawiał albo mamę Patryka, albo jego babcię. Miały
bardzo podobne głosy.
–
Dzień dobry, tutaj Mateusz. Jest może Patryk?
–
Och, cześć Mateuszku! – Zdecydowanie babcia, stwierdził
w myślach. Tylko ona zwracała się do niego z takim entuzjazmem. –
Już po niego idę, poczekaj chwileczkę. Wpuścić cię?
–
Nie, nie. Mam rower, więc wolałbym nie. – W szczególności, że
do ganku prowadziło go kilkanaście betonowych stopni. Płaskich, co
prawda, ale nie chciało mu się przez nie przedzierać. Zresztą,
chciał zabrać Patryka w jakieś ustronne miejsce.
Na
swojego chłopaka nie musiał wcale długo czekać. Już po chwili
zobaczył go na werandzie w krótkich, dżinsowych spodenkach i
białym T-shircie z dekoltem w serek. Na twarz Mateusza wpłynął
mimowolny uśmieszek.
Nie od
dziś uważał Patryka Nejmana za spełnienie swoich gejowskich
marzeń. Był wysoki, wysportowany, miał ciemne, prawie czarne
włosy, które zawsze żyły swoim życiem, nawet gdy ten próbował
nadać im jakiś kształt, no i... Miał cudowne, wydatne usta. A
trzeba przyznać, że niczego Mateusz tak nie uwielbiał, jak właśnie
całuśnych ust.
–
Mogłeś pisać, że przyjedziesz – powiedział z zaskoczeniem, po
czym szybko pokonał stopnie dzielące go od furtki. – Coś się
stało?
Skibiński
nie mógł powstrzymać skrzywienia, jakie pojawiło się na jego
twarzy. Bo przecież stało się i to dużo.
–
Tak... możemy się przejść? Do lasu na przykład, w stronę opery,
czy coś? – wydusił, już wiedząc, że to najprawdopodobniej
będzie najtrudniejsza rozmowa, jaką odbędzie. Patryk nie
odpowiedział, a jedynie kiwnął powoli głową, po czym wyszedł do
niego.
–
Pomóc ci poprowadzić rower? To pod górkę – przypomniał, ale
Mateusz zaprzeczył.
– Dam
radę – powiedział i nie miał pojęcia, czy była to odpowiedź
na zadane przez chłopaka pytanie, czy może sam siebie dopingował.
Ruszyli
więc w wyznaczoną stronę, a Mateuszowi brakowało odwagi, aby
odezwać się do Patryka chociażby słowem. Poczekał więc, aż
znajdą dogodne miejsce oddalone od ludzi i będą mogli ze sobą
szczerze porozmawiać... Chociaż z drugiej strony miał wrażenie,
że to wszystko było jedną wielką grą na zwłokę. Wciąż nie
wiedział jak przekazać Nejmanowi najnowsze wiadomości.
Po
kilkunastominutowej drodze pod górkę, znaleźli wreszcie ławeczkę
w cieniu drzew. Była połowa maja, słońce pomimo godziny
szesnastej potrafiło przypiec, a w powietrzu wciąż unosił się
późnowiosenny zaduch. Nic więc dziwnego, że nim zaczął, musiał
sięgnąć do plecaka i napić się wody. Zaschło mu w gardle i
tłumaczył to panującymi temperaturami, nie swoim zdenerwowaniem
sięgającym już zenitu.
–
Więc? – Patryk wbił w niego swoje orzechowe spojrzenie,
wyczekując tego, co miał mu do powiedzenia Mateusz.
Odchrząknął.
Teraz albo nigdy.
–
Dostałem odpowiedź z Dance Time. Przyjęli mnie – wyrzucił z
siebie naprędce i odwrócił wzrok, byle tylko nie patrzeć na wyraz
twarzy Nejmana. Zacisnął ręce w pięści, czekając na odpowiedź,
jednak ta długo nie nadchodziła.
–
Szczerze mówiąc wiedziałem, że tak będzie – szepnął cicho
Patryk, spuszczając spojrzenie na swoje złączone dłonie. – Od
kiedy mi powiedziałeś, że w ogóle startujesz w tym programie,
podejrzewałem, że się dostaniesz. W końcu jesteś genialny –
powiedział, a Mateusz dopiero w tym momencie na niego spojrzał. Coś
boleśnie ścisnęło go w piersi na widok uśmiechu chłopaka, przez
który przebijała rozpacz.
–
Wiesz, że to dla mnie szansa, ja przecież...
–
Mati, nie musisz mi się tłumaczyć – przerwał Patryk, odwracając
się do niego przodem i tym razem patrząc mu głęboko w oczy.
Mateusz pozwolił sobie na moment utonąć w tym jego ciemnym
spojrzeniu, które tak uwielbiał. – Ja doskonale wiem, czym jest
dla ciebie to stypendium... I to zabrzmi strasznie, bo mam ochotę
wyć, ale cieszę się... – Wzruszył ramionami, a gardło
Skibińskiego ścisnął dławiony szloch. Niewiele myśląc, złapał
Patryka za przód koszulki i wycisnął na jego ustach długi,
przepełniony targającymi nim emocjami pocałunek. Nejman
odpowiedział na niego niemalże od razu, obejmując przy tym
Mateusza tak kurczowo, jakby nie chciał go nigdy puszczać.
Gdy się
wreszcie od siebie oderwali, oparli czoło na czole, patrząc w swoje
szklane od powstrzymywanych łez oczy.
–
Poszukasz sobie na tej swojej polibudzie jakiegoś przystojnego
informatyka, zobaczysz – spróbował go pocieszyć.
Patryk
przewrócił oczami, uśmiechając się sceptycznie.
–
Taa, jasne.
Obaj
nigdy nie myśleli, że rozstania będą tak trudne... w
szczególności te, gdzie przy okazji kochało się drugą stronę i
miało świadomość, że w innych okolicznościach byliby dalej
razem szczęśliwi. Tylko, że życie to nie bajka. Czasem i takie
rozstania trzeba było uskutecznić.
To była
pierwsza lekcja na nowej drodze życiowej Mateusza.
Pierwsza
i cholernie bolesna.
***
Niedługo
po tym ciężkim wydarzeniu, jakim było powiedzenie Patrykowi o
dostaniu się do programu, Mateusz wyrobił wizę studencką, a
rodzice kupili mu bilety do Stanów. Dwudziestego drugiego sierpnia
miało go już tu nie być i spakowany jedynie w dwie walizki, jedną
podręczną, a drugą nadawaną do luku, miał opuścić Polskę oraz
wybrać się na największą przygodę swojego życia.
Cieszył
się, oczywiście, że się cieszył. Jednak, gdy spotykał się z
Patrykiem, a do dnia swojego wylotu widywali się niemalże
codziennie, zakreślona cyfra w kalendarzu wisiała nad nim niczym
ostrze kata. Z dnia na dzień nieuchronnie zbliżali się do
rozstania i chociaż obiecali do siebie pisać, dzwonić i przede
wszystkim facetimować, to obaj wiedzieli, że wszystko się kończy.
Nawet jeśli Mateusz postanowi raz do roku wrócić na święta, to
co z tego? Albo jeśli Patrykowi udałoby się uzbierać pieniądze i
poleciałby go odwiedzić na dwa tygodnie, mieli świadomość, że
takie zabiegi nie miały żadnego sensu. Lepiej, jeśli zostawią
swój – bądź co bądź bardzo udany – związek za sobą oraz
bez żadnego oglądania się wstecz, ułożą życie na nowo.
Nie
chcieli się przecież wzajemnie ograniczać.
Dzień
wylotu wreszcie nadszedł. Umówili się, że pożegnają się tutaj,
w Gdańsku, w domu Mateusza. Skibiński nie widział sensu ciągnięcia
chłopaka do samej Warszawy. To by przecież tylko bardziej bolało.
Opuszczając
granice Trójmiasta, wziął głęboki, uspokajający oddech, by
następnie powoli wypuścić powietrze nosem. Nie pozostało mu już
nic, jak tylko cieszyć się z możliwości, którą dostał od losu.
Pod
koniec września zacznie swoją przygodę na New York University na
jednym z programów Dance Degree. To wciąż brzmiało jak mało
realny sen, mimo że stał już u progu jego realizacji.
W
końcu, cholera, za moment wyląduje w Stanach! W Nowym Jorku! W
samym centrum wylęgarni geniuszów tańca współczesnego, którego
wreszcie będzie mógł nauczyć się od najlepszych!
Zaczynał
nowy etap w życiu i nie zamierzał go zmarnować.
Aż
chciało się zakrzyknąć God bless America!
–
Nadchodzę – szepnął pod nosem, a jego głos rozpłynął się w
dźwiękach piosenki płynącej z radia.
Podoba mi się to nowe opowiadanie
OdpowiedzUsuńCzekam na resztę
Hej. Rozdział świetny czekam na następny pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńFajny ten Mateusz taki pozytywny i optymistyczny, ciekawe jak się ta jego przygoda potoczy.
OdpowiedzUsuńOj chyba będzie ciężko. Takie spokojne rozstanie ze swoją pierwszą miłością? Hym...
OdpowiedzUsuń