piątek, 3 sierpnia 2018

Rozdział 12. (Co z Oliwerem nie tak?)

Wróżki, skrzaty i... wilkołaki

Wyskoczyłem z łóżka, krążąc nerwowo po pokoju i próbując zrozumieć, co takiego właśnie się stało. Odruchowo spojrzałem na swoją dłoń, wciąż ubrudzoną nasieniem. Zacisnąłem palce w pięść, żeby zaraz je wyprostować.
To nie mógł być sen, cholera. Dopadłem do biurka i sięgnąłem po chusteczkę, żeby zetrzeć spermę. Oliwer naprawdę tu był, a kiedy wszedłem do łazienki oraz spojrzałem na pralkę, zrozumiałem, że nie zwariowałem i że to wszystko się wydarzyło, a okulary leżące na wyciągnięcie mojej ręki, niemal boleśnie mi to przypominały.
Sięgnąłem po nie, oglądając je z uwagą, zupełnie jakby miały zaraz okazać się zupełnie czym innym. Charakterystyczne, okrągłe oprawki niemal śmiały mi się w twarz. Oliwer tu był, zmókł, więc wytarłem go ręcznikiem, przeszliśmy później do mojego pokoju, całowaliśmy się, wylądowaliśmy w łóżku, a później...

Sapnąłem z irytacją, odkładając okulary z powrotem na pralkę. Przeszedłem nerwowym krokiem na korytarz, żeby tam zatoczyć kółko, kiedy z sypialni rodziców wyjrzał Prezes. Przystanąłem, zerkając na kota tak, jakbym widział go po raz pierwszy.
– Ty coś czułeś – zarzuciłem mu, zupełnie jakby mógł mnie zrozumieć i dać mi klarowną odpowiedź. Ale on tylko zamrugał, żeby zaraz wyciągnąć swoją łapę i zacząć czyścić sobie, a jakżeby inaczej, jajca (albo raczej to, co po nich zostało). – Kurwa – rzuciłem tylko i zbiegłem ze schodów. Ze zdziwieniem zauważyłem, że buty Oliwera wciąż stoją w przedpokoju.
Może nigdzie nie poszedł? – pomyślałem nagle i rozejrzałem się dookoła.
– Oliwer? – krzyknąłem, ale odpowiedziała mi głucha cisza. – Oliwer! – zajrzałem do łazienki na parterze, pusto. – Hej, jeśli tu jesteś... – Ale go nie było. Uciekł, zostawiając mnie z takim mętlikiem w głowie, jakiego jeszcze nigdy nie uświadczyłem.

***

Pisałem do niego. Wysłałem całą masę wiadomości, od gróźb, po prośby, aż wreszcie stwierdzenia faktów. Parę razy też zadzwoniłem, jednak nie doczekałem się żadnej odpowiedzi, a gdy wreszcie po raz kolejny wykręciłem jego numer i otrzymałem informację, że telefon Oliwera jest wyłączony, dałem sobie spokój.
Szybko zrozumiałem, że jedynym wyjściem, było albo zostawienie sprawy – co raczej nie wchodziło w grę, bo chciałem się wreszcie wszystkiego dowiedzieć – albo spotkanie się z Oliwerem na uczelni, bądź nawiedzenie go w domu.
– Wróciłam! – usłyszałem krzyk mamy, co początkowo mnie zdziwiło. Mama nigdy nie oznajmiała swojego powrotu. Nagle jednak zrozumiałem, że przecież w przedpokoju wciąż stały buty Oliwera, Alicja pewnie myślała, że mam gościa... i najprawdopodobniej nie chciała nas zastać w krępującej sytuacji. Prychnąłem z irytacją, po raz kolejny zataczając nerwowe koło na środku pokoju. Okulary, które teraz leżały na moim biurku, były już jedynym dowodem na to, że Oliwer dwie godziny temu jeszcze u mnie przesiadywał. Że nie zwariowałem.
– Alicja! – Nagle dobiegł mnie krzyk ojca. Aż przystanąłem, bo nigdy nie słyszałem Huberta tak zdenerwowanego. – Chodź szybko do kliniki! Jesteś potrzebna! – Następnie dobiegł mnie tylko odgłos jakiegoś poruszenia, aż wreszcie trzask drzwi. Zaskoczony wyjrzałem ze swojego pokoju, zdając sobie sprawę, że mama poszła razem z ojcem.
Co takiego się stało? Poczułem jak ogarnia mnie lęk, szybko więc wyszedłem z pokoju i zszedłem na dół, żeby wyjrzeć przez okno. Przed domem stał jakiś czarny SUV, którego niezbyt kojarzyłem. Zaintrygowany, postanowiłem przejść się do kliniki. Na zewnątrz wciąż padało, jednak musiałem tylko obejść dom, więc nie miałem daleko, nawet nie zdążyłem porządnie zmoknąć.
Nim otworzyłem drzwi, już przez szybę dostrzegłem znajomą postać. Tego ogromnego mężczyznę, który był tutaj miesiąc temu i który podobno mnie pamiętał jako dzieciaka. Wszedłem do środka, ściągając na siebie spojrzenie Olbrzyma. Momentalnie zamarłem, dostrzegając na jego twarzy wyraz potwornego strachu. Dopiero teraz zauważyłem, że ten wielkolud trząsł się, jakby wymordowano mu całą rodzinę, ale kiedy zajrzałem do sali, gdzie dookoła stołu kręcił się Hubert i Alicja, zobaczyłem tylko dużego psa.
Bał się tak o życie swojego psa? Ten Olbrzym, który wyglądał jak Terminator i Rambo w jednej osobie? Już chciałem o coś zapytać, ale wtedy moją uwagę przykuł ten zakrwawiony pies, leżący nieruchomo na stole. Ojciec podszedł do niego, złapał za pysk, aż wreszcie uchylił jego powiekę, aby sprawdzić reakcję źrenic na światło. Kiedy dostrzegłem znajome, zielone tęczówki, jęknąłem z przerażeniem i zakryłem usta, ściągając na siebie uwagę wszystkich w klinice.
– To... – zacząłem, czując jak cały się trzęsę. – To... Oliwer, prawda? – zapytałem, wskazując drżącą ręką na psa... wilka... czymkolwiek, czym teraz był.
Ani Hubert, ani Alicja nie udzielili mi odpowiedzi. Ojciec wrócił do badania tego... zwierzęcia, a mama szybko zamknęła drzwi, zostawiając mnie i Olbrzyma w poczekalni.
– Kim pan jest? – zapytałem zaraz, czując się jak wariat. Pewnie jeszcze dzisiaj wyląduję na oddziale psychiatrycznym.
Olbrzym spojrzał na mnie, przypominając sobie o mojej obecności. Westchnął ciężko i usiadł na jednym z niewygodnych, plastikowych krzesełek. Pochylił się do przodu, opierając łokcie na kolanach i pocierając skronie, zupełnie jakby zmagał się z jakimś okropnym bólem głowy.
– Znasz Oliwera – to nie było pytanie, stwierdził fakt. – Powiedział mi, że chodzicie razem na uczelnię.
– Kim pan jest? – powtórzyłem.
– Jego ojcem – padła wreszcie odpowiedź i sam już nie wiedziałem, czy chciałem ją usłyszeć. Totalnie się w tym wszystkim pogubiłem.
– Nie jesteście ludźmi? – zapytałem po chwili wahania, ściągając na siebie jego zmęczone spojrzenie. Pokręcił głową.
– Zmiennokształtnymi.
ŻE CZYM?!
Zamrugałem i zaśmiałem się nagle. To był żart, prawda? Wszyscy mnie wkręcali, zaraz okaże się, że wylądowałem w jakimś głupim programie TVN'u albo Polsatu.
– Oho, a ja jestem wróżką.
Olbrzym posłał mi pokpiwające spojrzenie.
– Nie musisz wierzyć, ale z tego co mi się wydaje, widziałeś go. Musiał ci coś albo powiedzieć, albo...
– Albo w jednej chwili lizałem się z pana synem na łóżku, a w drugiej z mojego pokoju wybiegał jakiś potwór? – prychnąłem, już nawet nie gryząc się w język. Nie obchodziło mnie, czy zdenerwuję Olbrzyma, albo czy ściągnę na Oliwera kłopoty (przecież nie każdy rodzic był tak tolerancyjny, jak moi). Zgubiłem się w tym wszystkim, czułem że mózg mi już paruje od prób logicznego myślenia i ułożenia sobie w głowie faktów.
Olbrzym nie odpowiedział, westchnął tylko ciężko, przeczesując nerwowo swoje włosy. Nie wyglądał na kogoś, kto by się przejął moimi słowami.
– Więc... zmiennokształtni, czyli...? – pociągnąłem, znów ściągając na siebie jego uwagę. Tym razem jednak nie był już spokojny. Prychnął, zirytowany i wstał, a ja odruchowo zrobiłem krok w tył, przestraszony, że zaraz oberwę. Olbrzym niczego takiego jednak nie zrobił, w zamian wyprostował się i wcisnął dłonie w kieszenie, patrząc na mnie z uwagą.
– Jak wy to mówicie – wilkołakami. Chociaż to strasznie prymitywne określenie – powiedział z niesmakiem.
Otworzyłem szeroko oczy i usta, wpatrując się w niego jak największy idiota na świecie. Ale hej, miałem prawo, właśnie dowiedziałem się, że chłopak, któremu kilka godzin temu strzepałem, jest – kurwa jego mać – wilkołakiem. I to chyba nie był żart...
Nie. Po minie Olbrzyma szybko mogłem wywnioskować, że na pewno nie żartował.
– Aha – powiedziałem tylko. – Czyli tam – wskazałem na drzwi do sali – jest Oliwer? – dopytałem jeszcze, na co Olbrzym skinął głową. Głowa mnie już od tego wszystkiego bolała. – Co mu się stało? Był cały we krwi i... – przypomniałem sobie makabryczny widok, który ledwie zarejestrowałem. Jeszcze kilka chwil temu moją głowę zaprzątało coś innego, można było mi więc wybaczyć.
– Wpadł pod samochód – wyjaśnił krótko Olbrzym.
– Co?
– Czego nie rozumiesz? – prychnął, zaczynając znów krążyć po poczekalni. – Wpadł pod samochód! Musiało go coś rozproszyć, bo wie, że w formie wilka musi trzymać się z daleka od ludzi, a on, jak największy idiota, wyskoczył na ulicę... na Kapelankę! – prychnął. – W godzinach szczytu! Dobrze, że klinika twojego ojca znajdowała się najbliżej, bo nie wiem co by było, gdyby zadzwonili do pierwszego lepszego weterynarza – warknął, zaczynając nerwowo skubać swoją pokaźną brodę. – Co za głupi dzieciak, tyle razy mu mówiłem...
Poczułem, jak łzy cisną mi się do oczu. Bezsilnie opadłem na krzesło, zdając sobie sprawę, dlaczego Oliwer był rozproszony... nie, pewnie był przerażony. Skuliłem się, chcąc na moment przestać myśleć, bo tak było łatwiej.
– Nic mu nie będzie?
– Widziałeś, w jakim jest stanie – odpowiedział nieprzyjemnie Olbrzym.
Przełknąłem ślinę.
Człowiek, wilkołak, wróżka, czy skrzat... ale to tak czy siak był Oliwer, cholera. Nie chciałem, żeby cokolwiek mu się stało, a już w szczególności nie przeze mnie. Poczułem, jak łzy cisną mi się do oczu, ledwie je przełknąłem. Nie chciałem ryczeć, nie przy tym Olbrzymie, który, szczerze mówiąc, sam ledwo trzymał się na nogach.
I tak czekaliśmy, w milczeniu przysłuchując się szumom dobiegającym zza drzwi, a gdy te wreszcie się otworzyły, razem na moment zamarliśmy w bezruchu.
– Będzie żył – poinformował krótko mój ojciec, a ja poczułem, jak coś ciężkiego spada mi z serca. Uśmiechnąłem się lekko, spoglądając jeszcze na leżącego na stole wilka.
Oliwer, ty chuju, musisz przeżyć, pomyślałem jeszcze. Musisz przeżyć, bo musisz mi to wszystko wyjaśnić.

***

Przenieśli Oliwera do jedynego pustego pokoju na piętrze, znajdującego się pomiędzy moją sypialnią, a sypialnią rodziców. Kiedyś, gdy jeszcze dziadek żył, to on w nim mieszkał. Po jego śmierci pomieszczenie zaczęło służyć nam za coś w rodzaju składzika. Lądowały tam wszystkie niepotrzebne, ale nienadające się jeszcze do wyrzucenia rzeczy, czy różne sprzęty domowe jak odkurzacz, czy deska do prasowania. Łóżko po dziadku wciąż jednak stało na swoim miejscu, tuż pod oknem, ojciec chciał kiedyś się go pozbyć, ale mama stwierdziła, że przyda im się w przypadku, gdy będą musieli kogoś ugościć.
Prawdopodobnie nie podejrzewała, że kilka lat później wyląduje w nim młody wilkołak... albo może i podejrzewała, bo jak szybko się okazało, tylko ja o niczym nie wiedziałem. Alicja wydawała się przejść z Oliwerem do porządku dziennego, nawet gdy rozmawiała z Olbrzymem mówiła o tym zwierzęciu jak o człowieku.
A więc tylko ja nie wiedziałem, cholera jasna.
Jeszcze tego samego wieczora, gdy ojciec i Olbrzym usiedli zmęczeni w salonie, przyjechała do nas kolejna osoba. Nie zdążyłem nawet niczego się dowiedzieć, a drzwi od naszego domu po raz kolejny dzisiaj się otworzyły. Zerknąłem z kanapy w stronę przedpokoju, dostrzegając tam zapłakaną kobietę. Olbrzym momentalnie poderwał się z miejsca i ruszył w jej stronę.
– Mówiłem ci, żebyś się nie fatygowała – powiedział do niej tak łagodnie, że aż ciężko było powiązać jego ton głosu z wyglądem. Drobna kobieta, której – jestem pewien – nigdy jeszcze na oczy nie widziałem, wyminęła Olbrzyma i spojrzała na mojego ojca.
– Co z nim?
– Czekamy aż się obudzi – odpowiedział mój ojciec spokojnie, najwidoczniej znając kobietę. – W niczym mu już nie pomogę. Alicja jest teraz u niego, jeśli chcesz, możesz pójść na górę. – Więcej zaproszeń nie potrzebowała, od razu ruszyła w stronę schodów, odprowadzana spojrzeniami naszej trójki.
– Kto to? – zapytałem.
– Moja żona – odpowiedział od razu Olbrzym i z ciężkim westchnieniem wrócił na kanapę.
– Czyli nie mieszka pan z mamą Oliwiera? – szybko połączyłem fakty. Mamą Oliwiera była przecież Sylwia.
Olbrzym posłał mi pełne politowania spojrzenie, a ja poczułem się jak idiota. Niczego już nie rozumiałem i chyba na dzisiaj lepiej, żebym już nie próbował rozwiązywać żadnych zagadek.
– To Jagoda, mama Oliwera – powiedział spokojnie ojciec, sięgając po szklankę z whisky. – Sylwia... też jest jego mamą – dodał, wprowadzając mnie w jeszcze większe zdumienie.
– Co?
– Jak Oliwer się obudzi, wszystko ci powie – odparł z frustracją Olbrzym, pocierając nerwowo skronie. – Ja teraz nie mam cierpliwości, żeby tłumaczyć.
– Komórki społeczne u zmiennokształtnych nie wyglądają tak jak u ludzi. Oliwer i jego rodzeństwo nie mają jednej mamy – odezwał się mój ojciec, całkowicie spokojny. Spojrzałem na ojca umęczonym wzrokiem, nawet nie próbując dać mu znać, że cokolwiek z tego rozumiem. – Ale Artur ma rację, Oliwer ci wyjaśni.
– Wiedziałeś o wszystkim? – zadałem kolejne pytanie, zresztą, na pewno nie ostatnie. Miałem ich jeszcze całą masę. Hubert spokojnie kiwnął głową.
– Oczywiście. Tacy jak Oliwer raczej nie mogą iść ze swoimi wszystkimi przypadłościami do lekarza. – Rozsiadł się w fotelu i westchnął ciężko, zerkając krótko na Artura pogrążonego w swoich myślach. – Jak się domyślasz, zwykły weterynarz też nie jest dobrym pomysłem. Nie ma zbyt wielu osób, do których mogą się udać w razie choroby czy wypadku. – Wzruszył ramionami. – Twój dziadek pomagał dziadkom Oliwera, a ja pomagam im teraz.
Parsknąłem, a Olbrzym jakby się ocknął. Spojrzał na mnie z niezrozumieniem.
– Profesja z dziada na pradziada – zironizowałem, ale ojciec był już przyzwyczajony do moich komentarzy, więc puścił je mimo uszu.
– Dlatego chcieliśmy, żebyś poszedł na weterynarię – wyjaśnił cierpliwie, już jednak bez żadnych wyrzutów w głosie. Tego typu pogadanki miałem już dawno za sobą, całe szczęście, bo chyba teraz poczułbym się naprawdę źle, że nie sprostałem zadaniu.
– No pech – powiedziałem jednak, wzruszając ramionami. Ojciec zamilkł, Olbrzym również nie wydawał się skory do rozmowy, gdy więc siedzieliśmy tak w ciszy, a ja zastanawiałem się, które pytanie zadać jako kolejne (naprawdę nie było łatwo wybrać). Doszedłem ostatecznie do wniosku, że tak na trzeźwo się nie da.
– Kurwa mać – warknąłem tylko pod nosem i ignorując karcące spojrzenie ojca, sięgnąłem po whisky. Wlałem sobie do szklanki, wcale go nie żałując. – Czuję się jak bohater pieprzonego „Zmierzchu” – dodałem jeszcze, zanim szybko przełknąłem cierpki trunek. – Wampiry też istnieją? – zapytałem zaraz, patrząc na tatę. Ten jednak wzruszył tylko ramionami, nie odpowiadając.
– Istnieją, ale z tego co wiem, żadna z rodzin nie żyje w Polsce – odpowiedział spokojnie Olbrzym i sam sięgnął po alkohol.
– A wróżki?
Artur parsknął pobłażliwie.
– Może jeszcze chciałbyś elfy i ogry?
– Wiesz, że wcale bym się już nie zdziwił, gdyby istniały? – mruknąłem tylko lakonicznie, zapadając się w fotelu. – Ale Święty Mikołaj to było kłamstwo, nie? – zapytałem jeszcze, zerkając to na ojca, to na Olbrzyma. Ten drugi parsknął śmiechem, a mój tata tylko jęknął z zawodem.
– Wiktor...
– No co? Teraz już naprawdę nic mnie nie zdziwi.

***

Zaraz po późnej, wieczornej kąpieli zajrzałem do pokoju, w którym leżał Oliwer. Wciąż był w formie wilka, a ja po raz pierwszy miałem okazję, żeby się jej dobrze przyjrzeć. Sierść miał siwą i niczym nie wyróżniał się od wilków, które widywałem w zoo. Olbrzymie przednie łapy, zakończone ostrymi pazurami, bezwiednie wystawały poza kraniec łóżka, a łeb nieruchomo leżał na poduszce. Spoczywał na boku, oddychając ciężko przez otwartą paszczę, z której wylewał się bezwładny język. Podszedłem bliżej, zaintrygowany widokiem wielkiej, nieprzytomnej bestii. Wciąż z trudem przychodziło mi myślenie o tym zwierzęciu jak o Oliwerze. Dotknąłem niepewnie gęstej, nieco kującej sierści, a serce waliło mi jak opętane.
– Obudź się – poprosiłem drżącym głosem, przesuwając dłoń wyżej, na łeb wilka. – Serio nieźle mi namieszałeś w głowie. Jak wyląduję w psychiatryku, będziesz za to odpowiedzialny – burknąłem, kucając przy łóżku i z bliska wpatrując się w pysk zwierzęcia. Dotknąłem opuszką palca mokrego nosa, żeby zaraz zjechać niżej, na ostry kieł. – Masz się jutro obudzić – powiedziałem jeszcze, wstałem i już nie oglądając się za siebie, wróciłem do swojego pokoju.

***

Nie mogłem spać. Przewracałem się z boku na bok, próbując znaleźć sobie jakąś dogodną pozycję, ale sen nie nadchodził. Zbyt dużo się dzisiaj wydarzyło, żebym mógł spokojnie w niego zapaść, więc gdy już udawało mi się przysnąć, zaraz coś mnie jednak z tego stanu wybudzało. A to jakiś dźwięk za oknem, czy urzędujący na dole Prezes (od kiedy Oliwer znalazł się u góry, kot nawet nie zajrzał na piętro). Zakryłem się kołdrą po samą szyję, odwracając twarzą w kierunku drzwi i wtedy dostrzegłem tam jakiś cień. Momentalnie przypomniałem sobie, że powinienem wszystko brać na poważnie – skoro na świecie istniały wilkołaki i wampiry, to dlaczego by nie i duchy? Sięgnąłem ku włącznikowi światła, a gdy stłumiony blask lampki nocnej rozjaśnił pomieszczenie, dostrzegłem nagą, zabandażowaną postać. Coś na jej widok ścisnęło mnie w gardle.
– Oliwer? – wydusiłem miękko. Stał przy drzwiach, patrząc na mnie zmęczonymi, zielonymi oczami.
– Widziałeś, prawda? – zapytał zdławionym głosem. Zamrugałem, początkowo nie wiedząc o co mu chodziło. Minęła chwila, nim zrozumiałem, że Oliwer nawiązywał do minionego wieczora... i że się bał. Na samą myśl uścisk w gardle tylko się zwiększył. Automatycznie podniosłem się z łóżka i trzymając koc w rękach, podszedłem do chłopaka, który przyglądał mi się badawczo.
– Już wszystko wiem – powiedziałem tak łagodnie, że sam aż nie poznałem swojego głosu. Oliwer budził we mnie nieznane pokłady opiekuńczości, w szczególności teraz, kiedy stał jak ta ostatnia sierota, nagi i pokiereszowany, bojąc się, że będę chciał zerwać z nim kontakt. Okryłem go kocem, a następnie przypomniałem sobie o okularach. Szybko podszedłem do biurka, żeby zaraz znów wrócić do Oliwera. – Chociaż nie powiem, wciąż to wszystko jest takie... nienormalne. – Wzruszyłem ramionami, zakładając mu okulary na nos. – Jak się czujesz? – zapytałem, patrząc na doskonale mi już znaną twarz. Okrągłe oprawki naprawdę dobrze do niej pasowały.
– Boli – mruknął tylko, krzywiąc się. To mnie otrzeźwiło. Oliwer nie powinien tu teraz stać, tylko położyć się do łóżka i odpoczywać!
– To po co łazisz? – ofuknąłem go nagle i szybko otworzyłem drzwi. – Wracaj do łóżka, a ja pójdę po ojca, żeby dał ci coś przeciw... – Nie dokończyłem. Oliwer złapał mnie za nadgarstek, nie pozwalając mi wyjść.
– Nie jesteś zły? – zapytał, wpatrując się we mnie z zaniepokojeniem, a ja pomyślałem tylko, że nawet gdybym chciał być zły, to i tak bym nie potrafił.
– Nie, ale będę, jeśli dalej będziesz tu tak sterczał i się nadwyrężał – zagroziłem mu, ale szybko zrozumiałem, że to zły pomysł. Rany Boskie, przecież tu mowa o Oliwerze, najbardziej tępej... istocie, jaka chodziła po ziemi! – Żartowałem – powiedziałem zaraz, dobrze wiedząc, że Oliwer sam do tego nie dojdzie i że weźmie wszystko na poważnie. – Nie jestem, ani nie będę na ciebie zły. – Westchnąłem ciężko, przeczesując nerwowo włosy. – Po prostu się martwię – dodałem już ciszej, trochę zawstydzony tą deklaracją.
Zielone ślepia popatrzyły na mnie uważnie, na co zrobiło mi się goręcej. Chyba brakowało mi tego pełnego ufności i naiwności spojrzenia, które kierował tylko na mnie. Zdążyłem zauważyć, że do innych osób podchodził już bardziej ostrożnie.
Złapałem go za dłoń i pociągnąłem na korytarz. Szedł za mną posłusznie, bez cienia sprzeciwu, przytrzymując koc na swoich ramionach, a kiedy znaleźliśmy się w pokoju gościnnym, od razu położył się do łóżka.
– Chyba powinienem ci dać coś do spania – pomyślałem, dochodząc do wniosku, że paradowanie nago może i było normalne w kręgach wilkołaków (czy tam zmiennokształtnych), ale na pewno nie wśród ludzi. – Pójdę po tatę i ci przyniosę jakąś swoją piżamę, okej?
– Ale wrócisz?
Oliwer, cholera jasna, przestań być już takim słodkim szczeniakiem, bo zaraz zmienię stan skupienia, rozpłynę się na podłogę i to mnie trzeba będzie ogarniać.
– Tak, tak. – Czym prędzej wyszedłem z pokoju, uznając, że nadmiar uroku Oliwera działał na mnie szkodliwie.
Zrobiłem, jak powiedziałem. Najpierw obudziłem tatę i poinformowałem go o stanie Oliwera, żeby później zajrzeć jeszcze do siebie i zgarnąć z szafy piżamę. Gdy wróciłem do pokoju gościnnego, mój tata już tam był.
– I co? – zapytałem od progu. Ojciec zerknął na mnie przez ramię, żeby zaraz znowu skoncentrować się na Oliwerze.
– A tutaj cię boli? – zapytał, przyciskając dłoń do obojczyka. Oliwer pokręcił głową.
– Tylko prawa noga, lewe ramię i podbrzusze – powiedział cicho, zerkając jeszcze na mnie.
– A głowa? Masz zawroty? – Oliwer znowu zaprzeczył, na co ojciec odetchnął ciężko z wyraźną ulgą.
– Dobrze, poczekaj chwilę. Przyniosę ci coś przeciwbólowego i ułatwiającego zasypianie. Gdyby coś się działo, daj od razu znać – zastrzegł, a kiedy przeszedł obok mnie, posłał mi trudne do rozszyfrowania spojrzenie i lekki uśmiech. Zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc co miało to oznaczać, ale nie bardzo się przejąłem. Podszedłem od razu do Oliwera i podałem mu piżamę, szybko jednak przypomniałem sobie, że zakres jego ruchów był ograniczony. Od razu więc złapałem za koszulkę.
– Ręce do góry – poleciłem, a Oliwer od razu posłuchał. Pomogłem nałożyć mu najpierw górę od piżamy, a później dół. Błyskawicznie nasunąłem spodenki na kształtne pośladki, starając się nie zapuszczać wzrokiem tam, gdzie nie powinienem... Jak nietrudno się domyślić, moje starania spełzły na niczym, a ja dowiedziałem się, że członek Oliwera miał ciekawe rozmiary nawet w stanie spoczynku. – A teraz leż. I wara mi się ruszać – burknąłem, przysiadając na brzegu łóżka. – Co ci w ogóle odwaliło, co?
Oliwer odwrócił wzrok, zachowując się jak rugany szczeniak.
– Przepraszam – wymamrotał.
I weź tu człowieku bądź mądry, przecież każdy czułby się winny, krzycząc na słodkiego, małego psiaka. Jedna z form Oliwera – dokładnie ten potwór, który uciekł z mojego pokoju – może nie budził zbyt wielu pozytywnych emocji, ale Oliwer jako człowiek już tak.
Siedzieliśmy chwilę w milczeniu nie dlatego, że nie mieliśmy o czym rozmawiać – było kilka kwestii, które z chęcią bym poruszył – po prostu nie chciałem go męczyć rozmową. Wyglądał źle, miał podkrążone oczy i już po kilku chwilach zaczął zapadać znowu w sen. Nie mógłbym go teraz męczyć pytaniami. Pozwoliłem więc tylko złapać się za rękę (kolejny gest, który mnie totalnie rozłożył na łopatki, pół żywy Oliwer był zdecydowanie zbyt uroczy) i tak czekaliśmy na powrót ojca, co zresztą nie trwało długo.
Hubert pojawił się z powrotem w pokoju już po jakichś pięciu minutach. W jednej dłoni trzymał kroplówkę, wenflon i płyn odkażający, a w drugiej targał za sobą metalowy stojak. Oliwer uchylił zmęczone powieki, patrząc jak ojciec odkłada przyrządy na stolik.
– Kroplówka się tu najlepiej nada – powiedział, gdy natrafił na moje zdziwione spojrzenie. – Stracił trochę krwi – wyjaśnił jeszcze, pochylając się nad Oliwerem. Złapał za gazik, na który wylał płyn do odkażania skóry, a następnie przetarł nim zgięcie łokcia. Wszystko trwało raptem kilka minut, więc już po chwili kropkówka kapała powoli, a ojciec wcisnął do niej jeszcze jakiś środek ze strzykawki, by następnie znów poprawić woreczek zawieszony na stojaku. – To powinno pomóc – powiedział z uśmiechem. – Jakby coś się działo, pamiętaj, żeby nas poinformować. A teraz dobranoc – mówiąc to, odwrócił się z zamiarem odejścia, ale kiedy zobaczył, że ja wciąż siedzę przy łóżku, przystanął. – Nie wracasz? – zdziwił się.
– Jeszcze tu posiedzę – burknąłem tylko, trochę zawstydzony. Ojciec uśmiechnął się pod nosem, ale nic nie powiedział. Odwrócił się i wyszedł, zostawiając nas samych.
– Zostaniesz? – zapytał Oliwer słabym głosem, na co ja zsunąłem się z łóżka, żeby oprzeć się o nie i ułożyć głowę na materacu.
– Zostanę – odpowiedziałem, odnajdując jeszcze w pościeli rękę Oliwera. Ścisnąłem ją, czując ogarniający mnie spokój, kiedy poczułem jej ciepło. Pogładziłem jej wierzch kciukiem, patrząc to na wiszącą tuż obok kroplówkę, to na powoli zasypiającego chłopaka. – Jesteś idiotą – wymamrotałem jeszcze, ale wątpiłem, żeby słyszał.
Zaczęło ogarniać mnie ogromne zmęczenie, będące skutkiem ubocznym całego dnia pełnego wrażeń. Zasnąłem wreszcie, nie przejmując się bynajmniej niewygodną pozycją, czy chłodem wieczoru. Tu, z Oliwierem, było mi i tak o wiele lepiej niż samemu w swojej sypialni.

10 komentarzy:

  1. Muszę przyznać, że nie spodziewałam się takiego potoczenia się spraw! Aż nie wiem co mogę napisać!
    W każdym razie kolejny świetny rozdział! Aż nie mogę się doczekać kolejnych.



    Trochę mi głupio, że pochłaniam wszystko już od par dobrych lat, a ledwo co komentuję. Bardzo się cieszę, że po Twojej przerwie postanowiłaś pisać dalej. Twoje opowiadania naprawdę umilają dzień. Powodzenia i weny! /ilyzkaii

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiktor jest normalnie niegrzeczny i brak mu taktu. Ten Hektor powinien mu w tył głowy przywalic. Ale ciekawy zwrot akcji. Tak wogole to dzięki że się rozpisalas. Ciśnij dalej

    OdpowiedzUsuń
  3. Nadal jestem w szoku rasą(?) Olivera... mimo to i tak kocham ta dwójkę,a Wiktor mimo że trochę cham to jednak jest chorrendelnie uroczy zwłaszcza gdy w pobliżu jest nasz wikołaczek:) Po "rzucie za trzy punkty" to moje ukochane opowiadanie ( mimo że w życiu bym się nie spodziewała u Ciebie elementów fantastyki)

    OdpowiedzUsuń
  4. #TeamZmienni więc w sumie się cieszę, że jest jak jest. Wiktor pokazuje tą swoją słodko-troskliwą stronę i zastanawiam się, o ile lepiej może być kiedy Oliver całkiem wyzdrowieje :D Dziękuję za rozdział tak szybciutko <3

    OdpowiedzUsuń
  5. To jest tak genialne, że aż zapiera dech! Moja opinia jest taka jak zawsze: Kawał dobrej roboty. Uwielbiam ironię Wiktora i tę słodkość w wykonaniu Oliwera. Czekam na ciąg dalszy ❤

    OdpowiedzUsuń
  6. Jakie to urocze :)))
    Ta historia sama w sobie jest bardzo ciekawa i muszę przyznać bardzo ckliwa. We mnie wywołuje jakieś takie przyjemne odczucie i muszę przyznać, że lekko mi się ją czyta.
    Wiktor rozbraja mnie w swoich szczerych przemyśleniach :D niekiedy padam ze śmiechu ;D
    Ciesze się, że ostatnio możemy poczytać trochę nowych rozdziałów. Uwielbiam to kiedy zaglądam na stronę a tu kolejny rozdział do przeczytania :DDDDD

    Ściskam ciepło,
    Elda

    OdpowiedzUsuń
  7. I ja nie spodziewałem się takiego obrotu wydarzeń. To pierwszy raz kiedy zainteresowało mnie opowiadanie z elementami hmm mocniej wykraczającymi poza realny świat :P
    Czekam na kolejną część :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Skojarzyło mi się z Nie z tego świata <3 Chyba sobie obejrzę najnowszy sezon.
    Co do rozdziału, to pochłonęłam jednym tchem, może dlatego wydawał mi się taki... krótszy? (nie jak penis Oliwera hue hue #suchar)

    W ogóle jestem zbita z pantałyku, nie mam pojęcia, jak to dalej rozwiniesz, ale namieszałaś <3
    czekam na kolejny rozdział. interesuje mnie też rodzinka Oliwera i jego 2 mamusie. Ciekawe, co z rodzeństwem i jak Wiktor będzie się zachowywać dalej.
    Naprawdę zbieram szczękę z podłogi. Miszcz :D

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.