Wróżki, skrzaty i... wilkołaki
Wyskoczyłem
z łóżka, krążąc nerwowo po pokoju i próbując zrozumieć, co
takiego właśnie się stało. Odruchowo spojrzałem na swoją dłoń,
wciąż ubrudzoną nasieniem. Zacisnąłem palce w pięść, żeby
zaraz je wyprostować.
To nie
mógł być sen, cholera. Dopadłem do biurka i sięgnąłem po
chusteczkę, żeby zetrzeć spermę. Oliwer naprawdę tu był, a
kiedy wszedłem do łazienki oraz spojrzałem na pralkę,
zrozumiałem, że nie zwariowałem i że to wszystko się wydarzyło,
a okulary leżące na wyciągnięcie mojej ręki, niemal boleśnie mi
to przypominały.
Sięgnąłem
po nie, oglądając je z uwagą, zupełnie jakby miały zaraz okazać
się zupełnie czym innym. Charakterystyczne, okrągłe oprawki
niemal śmiały mi się w twarz. Oliwer tu był, zmókł, więc
wytarłem go ręcznikiem, przeszliśmy później do mojego pokoju,
całowaliśmy się, wylądowaliśmy w łóżku, a później...
Sapnąłem
z irytacją, odkładając okulary z powrotem na pralkę. Przeszedłem
nerwowym krokiem na korytarz, żeby tam zatoczyć kółko, kiedy z
sypialni rodziców wyjrzał Prezes. Przystanąłem, zerkając na kota
tak, jakbym widział go po raz pierwszy.
– Ty
coś czułeś – zarzuciłem mu, zupełnie jakby mógł mnie
zrozumieć i dać mi klarowną odpowiedź. Ale on tylko zamrugał,
żeby zaraz wyciągnąć swoją łapę i zacząć czyścić sobie, a
jakżeby inaczej, jajca (albo raczej to, co po nich zostało). –
Kurwa – rzuciłem tylko i zbiegłem ze schodów. Ze zdziwieniem
zauważyłem, że buty Oliwera wciąż stoją w przedpokoju.
Może
nigdzie nie poszedł? – pomyślałem nagle i rozejrzałem się
dookoła.
–
Oliwer? – krzyknąłem, ale odpowiedziała mi głucha cisza. –
Oliwer! – zajrzałem do łazienki na parterze, pusto. – Hej,
jeśli tu jesteś... – Ale go nie było. Uciekł, zostawiając mnie
z takim mętlikiem w głowie, jakiego jeszcze nigdy nie uświadczyłem.
***
Pisałem
do niego. Wysłałem całą masę wiadomości, od gróźb, po prośby,
aż wreszcie stwierdzenia faktów. Parę razy też zadzwoniłem,
jednak nie doczekałem się żadnej odpowiedzi, a gdy wreszcie po raz
kolejny wykręciłem jego numer i otrzymałem informację, że
telefon Oliwera jest wyłączony, dałem sobie spokój.
Szybko
zrozumiałem, że jedynym wyjściem, było albo zostawienie sprawy –
co raczej nie wchodziło w grę, bo chciałem się wreszcie
wszystkiego dowiedzieć – albo spotkanie się z Oliwerem na
uczelni, bądź nawiedzenie go w domu.
–
Wróciłam! – usłyszałem krzyk mamy, co początkowo mnie
zdziwiło. Mama nigdy nie oznajmiała swojego powrotu. Nagle jednak
zrozumiałem, że przecież w przedpokoju wciąż stały buty
Oliwera, Alicja pewnie myślała, że mam gościa... i
najprawdopodobniej nie chciała nas zastać w krępującej sytuacji.
Prychnąłem z irytacją, po raz kolejny zataczając nerwowe koło na
środku pokoju. Okulary, które teraz leżały na moim biurku, były
już jedynym dowodem na to, że Oliwer dwie godziny temu jeszcze u
mnie przesiadywał. Że nie zwariowałem.
–
Alicja! – Nagle dobiegł mnie krzyk ojca. Aż przystanąłem, bo
nigdy nie słyszałem Huberta tak zdenerwowanego. – Chodź szybko
do kliniki! Jesteś potrzebna! – Następnie dobiegł mnie tylko
odgłos jakiegoś poruszenia, aż wreszcie trzask drzwi. Zaskoczony
wyjrzałem ze swojego pokoju, zdając sobie sprawę, że mama poszła
razem z ojcem.
Co
takiego się stało? Poczułem jak ogarnia mnie lęk, szybko więc
wyszedłem z pokoju i zszedłem na dół, żeby wyjrzeć przez okno.
Przed domem stał jakiś czarny SUV, którego niezbyt kojarzyłem.
Zaintrygowany, postanowiłem przejść się do kliniki. Na zewnątrz
wciąż padało, jednak musiałem tylko obejść dom, więc nie
miałem daleko, nawet nie zdążyłem porządnie zmoknąć.
Nim
otworzyłem drzwi, już przez szybę dostrzegłem znajomą postać.
Tego ogromnego mężczyznę, który był tutaj miesiąc temu i który
podobno mnie pamiętał jako dzieciaka. Wszedłem do środka,
ściągając na siebie spojrzenie Olbrzyma. Momentalnie zamarłem,
dostrzegając na jego twarzy wyraz potwornego strachu. Dopiero teraz
zauważyłem, że ten wielkolud trząsł się, jakby wymordowano mu
całą rodzinę, ale kiedy zajrzałem do sali, gdzie dookoła stołu
kręcił się Hubert i Alicja, zobaczyłem tylko dużego psa.
Bał
się tak o życie swojego psa? Ten Olbrzym, który wyglądał jak
Terminator i Rambo w jednej osobie? Już chciałem o coś zapytać,
ale wtedy moją uwagę przykuł ten zakrwawiony pies, leżący
nieruchomo na stole. Ojciec podszedł do niego, złapał za pysk, aż
wreszcie uchylił jego powiekę, aby sprawdzić reakcję źrenic na
światło. Kiedy dostrzegłem znajome, zielone tęczówki, jęknąłem
z przerażeniem i zakryłem usta, ściągając na siebie uwagę
wszystkich w klinice.
–
To... – zacząłem, czując jak cały się trzęsę. – To...
Oliwer, prawda? – zapytałem, wskazując drżącą ręką na psa...
wilka... czymkolwiek, czym teraz był.
Ani
Hubert, ani Alicja nie udzielili mi odpowiedzi. Ojciec wrócił do
badania tego... zwierzęcia, a mama szybko zamknęła drzwi,
zostawiając mnie i Olbrzyma w poczekalni.
– Kim
pan jest? – zapytałem zaraz, czując się jak wariat. Pewnie
jeszcze dzisiaj wyląduję na oddziale psychiatrycznym.
Olbrzym
spojrzał na mnie, przypominając sobie o mojej obecności. Westchnął
ciężko i usiadł na jednym z niewygodnych, plastikowych krzesełek.
Pochylił się do przodu, opierając łokcie na kolanach i pocierając
skronie, zupełnie jakby zmagał się z jakimś okropnym bólem
głowy.
–
Znasz Oliwera – to nie było pytanie, stwierdził fakt. –
Powiedział mi, że chodzicie razem na uczelnię.
– Kim
pan jest? – powtórzyłem.
–
Jego ojcem – padła wreszcie odpowiedź i sam już nie wiedziałem,
czy chciałem ją usłyszeć. Totalnie się w tym wszystkim
pogubiłem.
– Nie
jesteście ludźmi? – zapytałem po chwili wahania, ściągając na
siebie jego zmęczone spojrzenie. Pokręcił głową.
–
Zmiennokształtnymi.
ŻE
CZYM?!
Zamrugałem
i zaśmiałem się nagle. To był żart, prawda? Wszyscy mnie
wkręcali, zaraz okaże się, że wylądowałem w jakimś głupim
programie TVN'u albo Polsatu.
–
Oho, a ja jestem wróżką.
Olbrzym
posłał mi pokpiwające spojrzenie.
– Nie
musisz wierzyć, ale z tego co mi się wydaje, widziałeś go. Musiał
ci coś albo powiedzieć, albo...
–
Albo w jednej chwili lizałem się z pana synem na łóżku, a w
drugiej z mojego pokoju wybiegał jakiś potwór? – prychnąłem,
już nawet nie gryząc się w język. Nie obchodziło mnie, czy
zdenerwuję Olbrzyma, albo czy ściągnę na Oliwera kłopoty
(przecież nie każdy rodzic był tak tolerancyjny, jak moi).
Zgubiłem się w tym wszystkim, czułem że mózg mi już paruje od
prób logicznego myślenia i ułożenia sobie w głowie faktów.
Olbrzym
nie odpowiedział, westchnął tylko ciężko, przeczesując nerwowo
swoje włosy. Nie wyglądał na kogoś, kto by się przejął moimi
słowami.
–
Więc... zmiennokształtni, czyli...? – pociągnąłem, znów
ściągając na siebie jego uwagę. Tym razem jednak nie był już
spokojny. Prychnął, zirytowany i wstał, a ja odruchowo zrobiłem
krok w tył, przestraszony, że zaraz oberwę. Olbrzym niczego
takiego jednak nie zrobił, w zamian wyprostował się i wcisnął
dłonie w kieszenie, patrząc na mnie z uwagą.
– Jak
wy to mówicie – wilkołakami. Chociaż to strasznie prymitywne
określenie – powiedział z niesmakiem.
Otworzyłem
szeroko oczy i usta, wpatrując się w niego jak największy idiota
na świecie. Ale hej, miałem prawo, właśnie dowiedziałem się, że
chłopak, któremu kilka godzin temu strzepałem, jest – kurwa jego
mać – wilkołakiem. I to chyba nie był żart...
Nie. Po
minie Olbrzyma szybko mogłem wywnioskować, że na pewno nie
żartował.
– Aha
– powiedziałem tylko. – Czyli tam – wskazałem na drzwi do
sali – jest Oliwer? – dopytałem jeszcze, na co Olbrzym skinął
głową. Głowa mnie już od tego wszystkiego bolała. – Co mu się
stało? Był cały we krwi i... – przypomniałem sobie makabryczny
widok, który ledwie zarejestrowałem. Jeszcze kilka chwil temu moją
głowę zaprzątało coś innego, można było mi więc wybaczyć.
–
Wpadł pod samochód – wyjaśnił krótko Olbrzym.
– Co?
–
Czego nie rozumiesz? – prychnął, zaczynając znów krążyć po
poczekalni. – Wpadł pod samochód! Musiało go coś rozproszyć,
bo wie, że w formie wilka musi trzymać się z daleka od ludzi, a
on, jak największy idiota, wyskoczył na ulicę... na Kapelankę! –
prychnął. – W godzinach szczytu! Dobrze, że klinika twojego ojca
znajdowała się najbliżej, bo nie wiem co by było, gdyby
zadzwonili do pierwszego lepszego weterynarza – warknął,
zaczynając nerwowo skubać swoją pokaźną brodę. – Co za głupi
dzieciak, tyle razy mu mówiłem...
Poczułem,
jak łzy cisną mi się do oczu. Bezsilnie opadłem na krzesło,
zdając sobie sprawę, dlaczego Oliwer był rozproszony... nie,
pewnie był przerażony. Skuliłem się, chcąc na moment przestać
myśleć, bo tak było łatwiej.
– Nic
mu nie będzie?
–
Widziałeś, w jakim jest stanie – odpowiedział nieprzyjemnie
Olbrzym.
Przełknąłem
ślinę.
Człowiek,
wilkołak, wróżka, czy skrzat... ale to tak czy siak był Oliwer,
cholera. Nie chciałem, żeby cokolwiek mu się stało, a już w
szczególności nie przeze mnie. Poczułem, jak łzy cisną mi się
do oczu, ledwie je przełknąłem. Nie chciałem ryczeć, nie przy
tym Olbrzymie, który, szczerze mówiąc, sam ledwo trzymał się na
nogach.
I tak
czekaliśmy, w milczeniu przysłuchując się szumom dobiegającym
zza drzwi, a gdy te wreszcie się otworzyły, razem na moment
zamarliśmy w bezruchu.
–
Będzie żył – poinformował krótko mój ojciec, a ja poczułem,
jak coś ciężkiego spada mi z serca. Uśmiechnąłem się lekko,
spoglądając jeszcze na leżącego na stole wilka.
Oliwer,
ty chuju, musisz przeżyć, pomyślałem jeszcze. Musisz przeżyć,
bo musisz mi to wszystko wyjaśnić.
***
Przenieśli
Oliwera do jedynego pustego pokoju na piętrze, znajdującego się
pomiędzy moją sypialnią, a sypialnią rodziców. Kiedyś, gdy
jeszcze dziadek żył, to on w nim mieszkał. Po jego śmierci
pomieszczenie zaczęło służyć nam za coś w rodzaju składzika.
Lądowały tam wszystkie niepotrzebne, ale nienadające się jeszcze
do wyrzucenia rzeczy, czy różne sprzęty domowe jak odkurzacz, czy
deska do prasowania. Łóżko po dziadku wciąż jednak stało na
swoim miejscu, tuż pod oknem, ojciec chciał kiedyś się go pozbyć,
ale mama stwierdziła, że przyda im się w przypadku, gdy będą
musieli kogoś ugościć.
Prawdopodobnie
nie podejrzewała, że kilka lat później wyląduje w nim młody
wilkołak... albo może i podejrzewała, bo jak szybko się okazało,
tylko ja o niczym nie wiedziałem. Alicja wydawała się przejść z
Oliwerem do porządku dziennego, nawet gdy rozmawiała z Olbrzymem
mówiła o tym zwierzęciu jak o człowieku.
A więc
tylko ja nie wiedziałem, cholera jasna.
Jeszcze
tego samego wieczora, gdy ojciec i Olbrzym usiedli zmęczeni w
salonie, przyjechała do nas kolejna osoba. Nie zdążyłem nawet
niczego się dowiedzieć, a drzwi od naszego domu po raz kolejny
dzisiaj się otworzyły. Zerknąłem z kanapy w stronę przedpokoju,
dostrzegając tam zapłakaną kobietę. Olbrzym momentalnie poderwał
się z miejsca i ruszył w jej stronę.
–
Mówiłem ci, żebyś się nie fatygowała – powiedział do niej
tak łagodnie, że aż ciężko było powiązać jego ton głosu z
wyglądem. Drobna kobieta, której – jestem pewien – nigdy
jeszcze na oczy nie widziałem, wyminęła Olbrzyma i spojrzała na
mojego ojca.
– Co
z nim?
–
Czekamy aż się obudzi – odpowiedział mój ojciec spokojnie,
najwidoczniej znając kobietę. – W niczym mu już nie pomogę.
Alicja jest teraz u niego, jeśli chcesz, możesz pójść na górę.
– Więcej zaproszeń nie potrzebowała, od razu ruszyła w stronę
schodów, odprowadzana spojrzeniami naszej trójki.
– Kto
to? – zapytałem.
–
Moja żona – odpowiedział od razu Olbrzym i z ciężkim
westchnieniem wrócił na kanapę.
–
Czyli nie mieszka pan z mamą Oliwiera? – szybko połączyłem
fakty. Mamą Oliwiera była przecież Sylwia.
Olbrzym
posłał mi pełne politowania spojrzenie, a ja poczułem się jak
idiota. Niczego już nie rozumiałem i chyba na dzisiaj lepiej, żebym
już nie próbował rozwiązywać żadnych zagadek.
– To
Jagoda, mama Oliwera – powiedział spokojnie ojciec, sięgając po
szklankę z whisky. – Sylwia... też jest jego mamą – dodał,
wprowadzając mnie w jeszcze większe zdumienie.
– Co?
– Jak
Oliwer się obudzi, wszystko ci powie – odparł z frustracją
Olbrzym, pocierając nerwowo skronie. – Ja teraz nie mam
cierpliwości, żeby tłumaczyć.
–
Komórki społeczne u zmiennokształtnych nie wyglądają tak jak u
ludzi. Oliwer i jego rodzeństwo nie mają jednej mamy – odezwał
się mój ojciec, całkowicie spokojny. Spojrzałem na ojca umęczonym
wzrokiem, nawet nie próbując dać mu znać, że cokolwiek z tego
rozumiem. – Ale Artur ma rację, Oliwer ci wyjaśni.
–
Wiedziałeś o wszystkim? – zadałem kolejne pytanie, zresztą, na
pewno nie ostatnie. Miałem ich jeszcze całą masę. Hubert
spokojnie kiwnął głową.
–
Oczywiście. Tacy jak Oliwer raczej nie mogą iść ze swoimi
wszystkimi przypadłościami do lekarza. – Rozsiadł się w fotelu
i westchnął ciężko, zerkając krótko na Artura pogrążonego w
swoich myślach. – Jak się domyślasz, zwykły weterynarz też nie
jest dobrym pomysłem. Nie ma zbyt wielu osób, do których mogą się
udać w razie choroby czy wypadku. – Wzruszył ramionami. – Twój
dziadek pomagał dziadkom Oliwera, a ja pomagam im teraz.
Parsknąłem,
a Olbrzym jakby się ocknął. Spojrzał na mnie z niezrozumieniem.
–
Profesja z dziada na pradziada – zironizowałem, ale ojciec był
już przyzwyczajony do moich komentarzy, więc puścił je mimo uszu.
–
Dlatego chcieliśmy, żebyś poszedł na weterynarię – wyjaśnił
cierpliwie, już jednak bez żadnych wyrzutów w głosie. Tego typu
pogadanki miałem już dawno za sobą, całe szczęście, bo chyba
teraz poczułbym się naprawdę źle, że nie sprostałem zadaniu.
– No
pech – powiedziałem jednak, wzruszając ramionami. Ojciec zamilkł,
Olbrzym również nie wydawał się skory do rozmowy, gdy więc
siedzieliśmy tak w ciszy, a ja zastanawiałem się, które pytanie
zadać jako kolejne (naprawdę nie było łatwo wybrać). Doszedłem
ostatecznie do wniosku, że tak na trzeźwo się nie da.
–
Kurwa mać – warknąłem tylko pod nosem i ignorując karcące
spojrzenie ojca, sięgnąłem po whisky. Wlałem sobie do szklanki,
wcale go nie żałując. – Czuję się jak bohater pieprzonego
„Zmierzchu” – dodałem jeszcze, zanim szybko przełknąłem
cierpki trunek. – Wampiry też istnieją? – zapytałem zaraz,
patrząc na tatę. Ten jednak wzruszył tylko ramionami, nie
odpowiadając.
–
Istnieją, ale z tego co wiem, żadna z rodzin nie żyje w Polsce –
odpowiedział spokojnie Olbrzym i sam sięgnął po alkohol.
– A
wróżki?
Artur
parsknął pobłażliwie.
–
Może jeszcze chciałbyś elfy i ogry?
–
Wiesz, że wcale bym się już nie zdziwił, gdyby istniały? –
mruknąłem tylko lakonicznie, zapadając się w fotelu. – Ale
Święty Mikołaj to było kłamstwo, nie? – zapytałem jeszcze,
zerkając to na ojca, to na Olbrzyma. Ten drugi parsknął śmiechem,
a mój tata tylko jęknął z zawodem.
–
Wiktor...
– No
co? Teraz już naprawdę nic mnie nie zdziwi.
***
Zaraz
po późnej, wieczornej kąpieli zajrzałem do pokoju, w którym
leżał Oliwer. Wciąż był w formie wilka, a ja po raz pierwszy
miałem okazję, żeby się jej dobrze przyjrzeć. Sierść miał
siwą i niczym nie wyróżniał się od wilków, które widywałem w
zoo. Olbrzymie przednie łapy, zakończone ostrymi pazurami,
bezwiednie wystawały poza kraniec łóżka, a łeb nieruchomo leżał
na poduszce. Spoczywał na boku, oddychając ciężko przez otwartą
paszczę, z której wylewał się bezwładny język. Podszedłem
bliżej, zaintrygowany widokiem wielkiej, nieprzytomnej bestii. Wciąż
z trudem przychodziło mi myślenie o tym zwierzęciu jak o Oliwerze.
Dotknąłem niepewnie gęstej, nieco kującej sierści, a serce
waliło mi jak opętane.
–
Obudź się – poprosiłem drżącym głosem, przesuwając dłoń
wyżej, na łeb wilka. – Serio nieźle mi namieszałeś w głowie.
Jak wyląduję w psychiatryku, będziesz za to odpowiedzialny –
burknąłem, kucając przy łóżku i z bliska wpatrując się w pysk
zwierzęcia. Dotknąłem opuszką palca mokrego nosa, żeby zaraz
zjechać niżej, na ostry kieł. – Masz się jutro obudzić –
powiedziałem jeszcze, wstałem i już nie oglądając się za
siebie, wróciłem do swojego pokoju.
***
Nie
mogłem spać. Przewracałem się z boku na bok, próbując znaleźć
sobie jakąś dogodną pozycję, ale sen nie nadchodził. Zbyt dużo
się dzisiaj wydarzyło, żebym mógł spokojnie w niego zapaść,
więc gdy już udawało mi się przysnąć, zaraz coś mnie jednak z
tego stanu wybudzało. A to jakiś dźwięk za oknem, czy urzędujący
na dole Prezes (od kiedy Oliwer znalazł się u góry, kot nawet nie
zajrzał na piętro). Zakryłem się kołdrą po samą szyję,
odwracając twarzą w kierunku drzwi i wtedy dostrzegłem tam jakiś
cień. Momentalnie przypomniałem sobie, że powinienem wszystko brać
na poważnie – skoro na świecie istniały wilkołaki i wampiry, to
dlaczego by nie i duchy? Sięgnąłem ku włącznikowi światła, a
gdy stłumiony blask lampki nocnej rozjaśnił pomieszczenie,
dostrzegłem nagą, zabandażowaną postać. Coś na jej widok
ścisnęło mnie w gardle.
–
Oliwer? – wydusiłem miękko. Stał przy drzwiach, patrząc na mnie
zmęczonymi, zielonymi oczami.
–
Widziałeś, prawda? – zapytał zdławionym głosem. Zamrugałem,
początkowo nie wiedząc o co mu chodziło. Minęła chwila, nim
zrozumiałem, że Oliwer nawiązywał do minionego wieczora... i że
się bał. Na samą myśl uścisk w gardle tylko się zwiększył.
Automatycznie podniosłem się z łóżka i trzymając koc w rękach,
podszedłem do chłopaka, który przyglądał mi się badawczo.
– Już
wszystko wiem – powiedziałem tak łagodnie, że sam aż nie
poznałem swojego głosu. Oliwer budził we mnie nieznane pokłady
opiekuńczości, w szczególności teraz, kiedy stał jak ta ostatnia
sierota, nagi i pokiereszowany, bojąc się, że będę chciał
zerwać z nim kontakt. Okryłem go kocem, a następnie przypomniałem
sobie o okularach. Szybko podszedłem do biurka, żeby zaraz znów
wrócić do Oliwera. – Chociaż nie powiem, wciąż to wszystko
jest takie... nienormalne. – Wzruszyłem ramionami, zakładając mu
okulary na nos. – Jak się czujesz? – zapytałem, patrząc na
doskonale mi już znaną twarz. Okrągłe oprawki naprawdę dobrze do
niej pasowały.
–
Boli – mruknął tylko, krzywiąc się. To mnie otrzeźwiło.
Oliwer nie powinien tu teraz stać, tylko położyć się do łóżka
i odpoczywać!
– To
po co łazisz? – ofuknąłem go nagle i szybko otworzyłem drzwi. –
Wracaj do łóżka, a ja pójdę po ojca, żeby dał ci coś
przeciw... – Nie dokończyłem. Oliwer złapał mnie za nadgarstek,
nie pozwalając mi wyjść.
– Nie
jesteś zły? – zapytał, wpatrując się we mnie z
zaniepokojeniem, a ja pomyślałem tylko, że nawet gdybym chciał
być zły, to i tak bym nie potrafił.
–
Nie, ale będę, jeśli dalej będziesz tu tak sterczał i się
nadwyrężał – zagroziłem mu, ale szybko zrozumiałem, że to zły
pomysł. Rany Boskie, przecież tu mowa o Oliwerze, najbardziej
tępej... istocie, jaka chodziła po ziemi! – Żartowałem –
powiedziałem zaraz, dobrze wiedząc, że Oliwer sam do tego nie
dojdzie i że weźmie wszystko na poważnie. – Nie jestem, ani nie
będę na ciebie zły. – Westchnąłem ciężko, przeczesując
nerwowo włosy. – Po prostu się martwię – dodałem już ciszej,
trochę zawstydzony tą deklaracją.
Zielone
ślepia popatrzyły na mnie uważnie, na co zrobiło mi się goręcej.
Chyba brakowało mi tego pełnego ufności i naiwności spojrzenia,
które kierował tylko na mnie. Zdążyłem zauważyć, że do innych
osób podchodził już bardziej ostrożnie.
Złapałem
go za dłoń i pociągnąłem na korytarz. Szedł za mną posłusznie,
bez cienia sprzeciwu, przytrzymując koc na swoich ramionach, a kiedy
znaleźliśmy się w pokoju gościnnym, od razu położył się do
łóżka.
–
Chyba powinienem ci dać coś do spania – pomyślałem, dochodząc
do wniosku, że paradowanie nago może i było normalne w kręgach
wilkołaków (czy tam zmiennokształtnych), ale na pewno nie wśród
ludzi. – Pójdę po tatę i ci przyniosę jakąś swoją piżamę,
okej?
– Ale
wrócisz?
Oliwer,
cholera jasna, przestań być już takim słodkim szczeniakiem, bo
zaraz zmienię stan skupienia, rozpłynę się na podłogę i to mnie
trzeba będzie ogarniać.
–
Tak, tak. – Czym prędzej wyszedłem z pokoju, uznając, że
nadmiar uroku Oliwera działał na mnie szkodliwie.
Zrobiłem,
jak powiedziałem. Najpierw obudziłem tatę i poinformowałem go o
stanie Oliwera, żeby później zajrzeć jeszcze do siebie i zgarnąć
z szafy piżamę. Gdy wróciłem do pokoju gościnnego, mój tata już
tam był.
– I
co? – zapytałem od progu. Ojciec zerknął na mnie przez ramię,
żeby zaraz znowu skoncentrować się na Oliwerze.
– A
tutaj cię boli? – zapytał, przyciskając dłoń do obojczyka.
Oliwer pokręcił głową.
–
Tylko prawa noga, lewe ramię i podbrzusze – powiedział cicho,
zerkając jeszcze na mnie.
– A
głowa? Masz zawroty? – Oliwer znowu zaprzeczył, na co ojciec
odetchnął ciężko z wyraźną ulgą.
–
Dobrze, poczekaj chwilę. Przyniosę ci coś przeciwbólowego i
ułatwiającego zasypianie. Gdyby coś się działo, daj od razu znać
– zastrzegł, a kiedy przeszedł obok mnie, posłał mi trudne do
rozszyfrowania spojrzenie i lekki uśmiech. Zmarszczyłem brwi, nie
rozumiejąc co miało to oznaczać, ale nie bardzo się przejąłem.
Podszedłem od razu do Oliwera i podałem mu piżamę, szybko jednak
przypomniałem sobie, że zakres jego ruchów był ograniczony. Od
razu więc złapałem za koszulkę.
–
Ręce do góry – poleciłem, a Oliwer od razu posłuchał. Pomogłem
nałożyć mu najpierw górę od piżamy, a później dół.
Błyskawicznie nasunąłem spodenki na kształtne pośladki, starając
się nie zapuszczać wzrokiem tam, gdzie nie powinienem... Jak
nietrudno się domyślić, moje starania spełzły na niczym, a ja
dowiedziałem się, że członek Oliwera miał ciekawe rozmiary nawet
w stanie spoczynku. – A teraz leż. I wara mi się ruszać –
burknąłem, przysiadając na brzegu łóżka. – Co ci w ogóle
odwaliło, co?
Oliwer
odwrócił wzrok, zachowując się jak rugany szczeniak.
–
Przepraszam – wymamrotał.
I weź
tu człowieku bądź mądry, przecież każdy czułby się winny,
krzycząc na słodkiego, małego psiaka. Jedna z form Oliwera –
dokładnie ten potwór, który uciekł z mojego pokoju – może nie
budził zbyt wielu pozytywnych emocji, ale Oliwer jako człowiek już
tak.
Siedzieliśmy
chwilę w milczeniu nie dlatego, że nie mieliśmy o czym rozmawiać
– było kilka kwestii, które z chęcią bym poruszył – po
prostu nie chciałem go męczyć rozmową. Wyglądał źle, miał
podkrążone oczy i już po kilku chwilach zaczął zapadać znowu w
sen. Nie mógłbym go teraz męczyć pytaniami. Pozwoliłem więc
tylko złapać się za rękę (kolejny gest, który mnie totalnie
rozłożył na łopatki, pół żywy Oliwer był zdecydowanie zbyt
uroczy) i tak czekaliśmy na powrót ojca, co zresztą nie trwało
długo.
Hubert
pojawił się z powrotem w pokoju już po jakichś pięciu minutach.
W jednej dłoni trzymał kroplówkę, wenflon i płyn odkażający, a
w drugiej targał za sobą metalowy stojak. Oliwer uchylił zmęczone
powieki, patrząc jak ojciec odkłada przyrządy na stolik.
–
Kroplówka się tu najlepiej nada – powiedział, gdy natrafił na
moje zdziwione spojrzenie. – Stracił trochę krwi – wyjaśnił
jeszcze, pochylając się nad Oliwerem. Złapał za gazik, na który
wylał płyn do odkażania skóry, a następnie przetarł nim zgięcie
łokcia. Wszystko trwało raptem kilka minut, więc już po chwili
kropkówka kapała powoli, a ojciec wcisnął do niej jeszcze jakiś
środek ze strzykawki, by następnie znów poprawić woreczek
zawieszony na stojaku. – To powinno pomóc – powiedział z
uśmiechem. – Jakby coś się działo, pamiętaj, żeby nas
poinformować. A teraz dobranoc – mówiąc to, odwrócił się z
zamiarem odejścia, ale kiedy zobaczył, że ja wciąż siedzę przy
łóżku, przystanął. – Nie wracasz? – zdziwił się.
–
Jeszcze tu posiedzę – burknąłem tylko, trochę zawstydzony.
Ojciec uśmiechnął się pod nosem, ale nic nie powiedział.
Odwrócił się i wyszedł, zostawiając nas samych.
–
Zostaniesz? – zapytał Oliwer słabym głosem, na co ja zsunąłem
się z łóżka, żeby oprzeć się o nie i ułożyć głowę na
materacu.
–
Zostanę – odpowiedziałem, odnajdując jeszcze w pościeli rękę
Oliwera. Ścisnąłem ją, czując ogarniający mnie spokój, kiedy
poczułem jej ciepło. Pogładziłem jej wierzch kciukiem, patrząc
to na wiszącą tuż obok kroplówkę, to na powoli zasypiającego
chłopaka. – Jesteś idiotą – wymamrotałem jeszcze, ale
wątpiłem, żeby słyszał.
Zaczęło
ogarniać mnie ogromne zmęczenie, będące skutkiem ubocznym całego
dnia pełnego wrażeń. Zasnąłem wreszcie, nie przejmując się
bynajmniej niewygodną pozycją, czy chłodem wieczoru. Tu, z
Oliwierem, było mi i tak o wiele lepiej niż samemu w swojej
sypialni.
Muszę przyznać, że nie spodziewałam się takiego potoczenia się spraw! Aż nie wiem co mogę napisać!
OdpowiedzUsuńW każdym razie kolejny świetny rozdział! Aż nie mogę się doczekać kolejnych.
Trochę mi głupio, że pochłaniam wszystko już od par dobrych lat, a ledwo co komentuję. Bardzo się cieszę, że po Twojej przerwie postanowiłaś pisać dalej. Twoje opowiadania naprawdę umilają dzień. Powodzenia i weny! /ilyzkaii
Wiktor jest normalnie niegrzeczny i brak mu taktu. Ten Hektor powinien mu w tył głowy przywalic. Ale ciekawy zwrot akcji. Tak wogole to dzięki że się rozpisalas. Ciśnij dalej
OdpowiedzUsuńNadal jestem w szoku rasą(?) Olivera... mimo to i tak kocham ta dwójkę,a Wiktor mimo że trochę cham to jednak jest chorrendelnie uroczy zwłaszcza gdy w pobliżu jest nasz wikołaczek:) Po "rzucie za trzy punkty" to moje ukochane opowiadanie ( mimo że w życiu bym się nie spodziewała u Ciebie elementów fantastyki)
OdpowiedzUsuń#TeamZmienni więc w sumie się cieszę, że jest jak jest. Wiktor pokazuje tą swoją słodko-troskliwą stronę i zastanawiam się, o ile lepiej może być kiedy Oliver całkiem wyzdrowieje :D Dziękuję za rozdział tak szybciutko <3
OdpowiedzUsuńTo jest tak genialne, że aż zapiera dech! Moja opinia jest taka jak zawsze: Kawał dobrej roboty. Uwielbiam ironię Wiktora i tę słodkość w wykonaniu Oliwera. Czekam na ciąg dalszy ❤
OdpowiedzUsuńWow. Genialne i romantyczne
OdpowiedzUsuńJakie to urocze :)))
OdpowiedzUsuńTa historia sama w sobie jest bardzo ciekawa i muszę przyznać bardzo ckliwa. We mnie wywołuje jakieś takie przyjemne odczucie i muszę przyznać, że lekko mi się ją czyta.
Wiktor rozbraja mnie w swoich szczerych przemyśleniach :D niekiedy padam ze śmiechu ;D
Ciesze się, że ostatnio możemy poczytać trochę nowych rozdziałów. Uwielbiam to kiedy zaglądam na stronę a tu kolejny rozdział do przeczytania :DDDDD
Ściskam ciepło,
Elda
I ja nie spodziewałem się takiego obrotu wydarzeń. To pierwszy raz kiedy zainteresowało mnie opowiadanie z elementami hmm mocniej wykraczającymi poza realny świat :P
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejną część :)
Skojarzyło mi się z Nie z tego świata <3 Chyba sobie obejrzę najnowszy sezon.
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału, to pochłonęłam jednym tchem, może dlatego wydawał mi się taki... krótszy? (nie jak penis Oliwera hue hue #suchar)
W ogóle jestem zbita z pantałyku, nie mam pojęcia, jak to dalej rozwiniesz, ale namieszałaś <3
czekam na kolejny rozdział. interesuje mnie też rodzinka Oliwera i jego 2 mamusie. Ciekawe, co z rodzeństwem i jak Wiktor będzie się zachowywać dalej.
Naprawdę zbieram szczękę z podłogi. Miszcz :D
Urooooooocze
OdpowiedzUsuń