Kochani, jako że na dniach opublikuję e-book Akademika, postanowiłam wrzucić Wam jeszcze jeden rozdział opowiadania. Mam nadzieję, że rozwieje on wszelkie wątpliwości tych, którzy wciąż zastanawiają się, czy chcą kupić tekst (obojętnie w którą stronę miałoby to rozwiać te wątpliwości).
Wszystkie cztery rozdziały zamieściłam również na beezarze w postaci PDF-u, możecie pobrać go tutaj.
Podziękowania do osób, które pomogły mi w pisaniu tego tekstu, zamieszczę jeszcze w notce informującej o e-booku. Na tę chwilę chciałabym jednak naprawdę mocno wyściskać Akari, która wskazała mi błędy logiczne i Oni wraz z Ekucbbw., bo poświęciły sporo swojego czasu na korektę. Dzięki dziewczyny. :)
Studencka
kuchnia
Akademik
wcale nie zmienił się podczas przerwy świątecznej. Gdy
przekroczył jego próg, zdał sobie sprawę, że to miejsce
powróciło do swojego dawnego życia. Idąc korytarzem i ciągnąc
za sobą wielki wór ze słoikami od mamy, ze wszystkich stron
dobiegały go przeróżne odgłosy. To jakieś śmiechy, krzyki,
dźwięki muzyki. Najgorszy i najbardziej imprezowy dom studenta
w całej Bydgoszczy wrócił do normalności.
Dopiero
gdy przyjechał z rodzinnych stron, zaczął doceniać uroki
akademika. W szczególności, że jeszcze przez kilka dni miał
wolny pokój, bo Mietek zabalował w swojej miejscowości i chyba nie
chciał wracać. Mateuszowi wcale to nie przeszkadzało, ta cisza
przerywana jedynie odgłosami z korytarza była kojąca, jeżeli
zestawiło się ją z krzykiem jego mamy i babci, które „tylko
głośno rozmawiały” każdego ranka.
Usiadł
na łóżku i wpatrzył się w ścianę. Mimowolnie zastanowił się,
czy Dorian wciąż był w pokoju. Po cichu liczył, że spotkają się
już na korytarzu albo w łączniku. Nic takiego jednak się nie
stało, Mateusz (mimo że wcale nie chciał się do tego przyznać)
nawet dłużej szukał kluczy do drzwi w kieszeni, jakby podświadomie
liczył, że w tym czasie Dorian wyjrzy ze swojej jaskini. Gdy jednak
zdał sobie sprawę, co takiego robi, wcisnął klucz do zamka
i przekręcił go tak mocno, że aż prawie się wygiął. Nie
chciał nawet myśleć o tym, że Dorian mógłby stać się dla
niego kimś więcej niż zwykłym, denerwującym sąsiadem. Te myśli
z każdą chwilą coraz bardziej go przerażały. Jego spokojne,
ułożone życie z nosem w książkach powoli się burzyło. Traciło
swoje bezpieczeństwo. I to wszystko za sprawą jednego
chłopaka, który przecież wcale nie był idealny, o czym Jegliński
doskonale wiedział. Prędzej czy później przejedzie się na
Dorianie. Pytanie tylko kiedy to nastąpi.
By w
końcu oderwać się od tych wszystkich natrętnych myśli i chociaż
w namiastce przywrócić swój nudny plan dnia, którego
przecież tak uwielbiał się trzymać, włączył kolejny odcinek
Gry o tron. Był tym typem fana, który przed obejrzeniem
ekranizacji książki, wolał najpierw doczytać wszystkie tomy
powieści, dlatego dopiero teraz nadrabiał serial. Skrzywił się,
gdy znów na monitorze przewinął się pozbawiony emocji wyraz
twarzy Jona Snowa, a raczej Kita Haringtona. Aż zgrzytnął
zębami, bo naprawdę go nie trawił, po czym trochę przewinął
odcinek. Gdy już miał wciągnąć się w wątek swojej ulubionej
postaci, Arayi, usłyszał pukanie do drzwi. Serce podeszło mu do
gardła, przez co miał ochotę walnąć głową w ścianę. Nie
poznawał siebie. Jego reakcje zaczęły go przerażać. Wpatrzył
się w drzwi z głupią nadzieją, której w tamtym momencie nie
potrafił ukryć. Czuł się trochę jak przerażone dziecko,
nieznające jeszcze wszystkich reakcji swojego ciała. Bo właściwie
tak było, tylko raz w życiu się zakochał i niestety nie wspominał
tego dobrze. Dlatego wybrał książki, Internet i filmy, takie życie
zdawało mu się znacznie bezpieczniejsze.
– No…
proszę. – Zastopował odcinek serialu i nerwowo wpatrzył się
w drzwi. Te otworzyły się powoli, a w szczelinie pojawiła się
uśmiechnięta twarz Doriana. Serce Mateusza aż zabiło mocniej,
mimo że przecież spodziewał się go tutaj. Właściwie to był
pewny, że Dorian sam do niego przyjdzie, by kontynuować przerwaną
SMS-ową rozmowę.
–
Siema! – rzucił wesoło i wszedł do pokoju, zupełnie jakby
wchodził do siebie. – Co się nie odzywasz, że już jesteś? –
zapytał z wyrzutem, a Mateusz starał się nie uśmiechać pod
nosem. Dorian na niego czekał?
–
Miałem na korytarzach porozwieszać informacje, że jestem? –
mruknął i przewrócił oczami, z całych sił starając się udawać
zdystansowanego. Miał wrażenie, że gdy Dorian wyłapie jego
słabość, wykorzysta ją.
–
Esemes by wystarczył, ale skoro wolisz… – Usiadł na łóżku i
z miną zwycięzcy pokazał mu butelkę wódki, na widok której
Mateusz aż otworzył szeroko oczy. Tego się nie spodziewał,
zresztą, od ostatniej felernej imprezy nawet nie chciał myśleć o
alkoholu.
– O
nie, nie! Nie piję! – Przed oczami pojawiły mu się skrawki
pamiętnego – albo raczej niepamiętnego dla Jeglińskiego –
wieczoru. Nie chciał znów się zbłaźnić, pokazać jak bardzo ma
słabą głowę i jeszcze zrobić z siebie debila przed
Dorianem.
– I
co? Że niby mam cię prosić? – prychnął chłopak i pomachał mu
butelką przed nosem. – No weź, nic się nie stanie. Nie będziemy
wychodzić, zostaniemy sobie grzecznie w akademiku i nawet pani
Basia z recepcji nie będzie narzekać – próbował go przekonać,
a Mateusz mimo wszystko czuł, że i tak się wreszcie ugnie. I
że nie będzie to dobre w skutkach.
–
Jest szesnasta – prychnął, żeby odżegnać sprawę picia. –
Serio, na twoim miejscu poważnie bym się zastanowił czy nie jestem
alkoholikiem – dodał jeszcze, po czym rzucił Dorianowi pełne
politowania spojrzenie, które zawsze świetnie mu wychodziło.
Często patrzył na ludzi z góry i oceniał ich jako niewartych
bliższego poznania, ale przecież z tym chłopakiem było zupełnie
inaczej. Mateusz czuł, że naprawdę chce go poznać.
–
Skarbie, mam za sobą trzy lata studiów – powiedział, pochylając
się do niego w taki sposób, że dzieliło ich tylko kilka
centymetrów. Jeglińskiemu momentalnie zrobiło się gorąco, może
nawet się zaczerwienił (tego niestety nie mógł wiedzieć), ale
dzielnie wytrzymał uważny wzrok Doriana wwiercający się w niego
–
Więc nie skreślasz alkoholizmu z listy swoich przypadłości? –
odparł ciszej i mniej pewnie niż zazwyczaj. Dorian w odpowiedzi
tylko wzruszył ramionami i uśmiechnął się absolutnie obłędnie.
Mateusz aż się na chwilę na niego zapatrzył, nie mogąc oderwać
wzroku od jego pełnych warg.
– To
pijemy? – zapytał, wracając do interesującego go tematu.
– A
mam jakieś wyjście?
***
Oczywiście,
że miał wyjście. Mógł po prostu pokazać mu gdzie są drzwi
i niezbyt uprzejmie wyprosić z pokoju. Zapewne właśnie tak by
zrobił z każdym, dosłownie każdym: Mietkiem, dziewczyną z
segmentu obok, a nawet z Felkiem, swoim bratem, ale Doriana nie
chciał wypraszać. Jego obecność w tym pomieszczeniu była...
miła. Po prostu, nie potrafił tego nawet określić albo może
wcale nie chciał nic określać, ale lubił jego towarzystwo i mimo
przerwanego odcinka Gry o tron, wolał siedzieć tu z nim niż
sam na sam z serialem (a przecież zawsze wybierał drugą opcję).
–
Musimy ustalić co z tą randką – stwierdził w pewnym momencie
Dorian. – Co się tak patrzysz? Sam mi proponowałeś, nie? –
prychnął i uśmiechnął się lekko. – Kwiatki ci kupię,
skarbie. Chyba że wolisz czekoladki?
Mateusz
momentalnie zaczerwienił się, co zwalił na zbyt dużą ilość
wypitego alkoholu. Zrobiło mu się gorąco i nie wiedział, jak to
zamaskować. Chrząknął więc, później walnął niby zaczepnie
(ale jednak mocno) Doriana i miał nadzieję, że wyjdzie mu po
tym siniak. Duży i zielono-fioletowy – naprawdę brzydki.
–
Żebym to ja nie przyszedł z kwiatami – warknął i spojrzał mu
groźnie w oczy.
– Ten
kto kupi kwiatki, ten rucha? – Mateusz aż wstrzymał powietrze
w płucach. Nie wiedział czy to dalej żarty, czy faktyczna
propozycja. Spojrzał na rozbawionego Doriana i wszystko podpowiadało
mu, że to tylko jego głupie poczucie humoru. Często przecież
słyszał jak chłopak dowcipkował właśnie w ten sposób.
–
Jezu, ale ty jesteś durny – powiedział w końcu i popił trochę
coli.
– A
ty sztywny – odparował.
–
Jesteś durnym głupim debilem. – Sam nie wiedział, dokąd to
dążyło. Był pijany i nie chciał już zbyt wiele myśleć.
– To
nie synonimy? – Dorian parsknął śmiechem. – Następnym razem
jak będę chciał kogoś zrównać z ziemią, powiem mu, że jest
durnym głupim debilem. – Otwarcie się z niego nabijał.
– Oj,
zamknij się – warknął Mateusz pod nosem.
–
Wyciągasz coraz cięższą artylerię słowną!
– Pij
i nie gadaj. – Podał mu kieliszek z wódką. Dorian cały czas się
śmiał, ale raczej nie wyglądało na to, by coś zapalił. Może
miał po prostu dobry humor… dobry humor związany z jego powrotem?
–
Dlaczego siedzisz ze mną? – zapytał nagle Jegliński, będąc już
w takim stanie, że mówił wszystko co myślał.
Dorian
popatrzył na niego, jego intensywnie zielone oczy w tamtym momencie
wydały się jeszcze bardziej nienaturalne niż wtedy, gdy nie był
pijany. Miał wrażenie, że patrzył nie na człowieka, ale na jego
odbicie w mocno wyretuszowanym zdjęciu.
– A
potrzebuję do tego konkretnego powodu? – zapytał poważnie Dorian
i zagryzł wargę w której znajdował się kolczyk. Jego wzrok
na dłużej zatrzymał się na Mateuszu, który tym razem nie poczuł
się skrępowany. W zamian odpowiedział mu dziarsko na spojrzenie,
zupełnie jak nie on. Jakby chwilę temu wcale nie zawstydził się
na głupi, dwuznaczny komentarz kolegi. – Jesteś dziwny –
stwierdził nagle Dorian i sięgnął po wódkę, zauważając, że
powoli im się kończyła. Odkręcił butelkę i nalał do swojego
kieliszka, którego kiedyś ukradł z klubu. W końcu w jaki inny
sposób w pokoju studenckim miałyby się znaleźć takie naczynia?
Jeden talerz, kubek, łyżka, widelec, no i nóż w zupełności
wystarczały. – Nie potrafię cię rozgryźć – mówił całkiem
rzeczowo jak na ilość wypitego alkoholu. – Może to dlatego tak
mnie fascynujesz – stwierdził w końcu, co wcale nie spodobało
się Mateuszowi, który w tej chwili doznał jakiegoś przebłysku
trzeźwości.
– I
tylko dlatego? – zapytał, zaczynając rozumieć pokrętną
fascynację Doriana nim. Chodziło tylko o ciekawość, przecież to
niemożliwe, by był w typie tego faceta, nie pasowali w ogóle do
siebie, pochodzili z różnych światów.
– Nie
wiem – brzmiała krótka, ale bardzo treściwa odpowiedź, która
wyjaśniała wszystko, a przynajmniej Mateusz tak to widział.
Wstał nagle, opanowując zawroty głowy. Poczuł się dziwnie
wykorzystany, jak jakaś zabawka czy zwierzę w zoo, które po prostu
budziło zainteresowanie dzieciaka, jakim był Dorian.
– Idę
się odlać – mruknął z nikłą nadzieją, że jak wróci do
pokoju, chłopaka już w nim nie będzie. Przełknął zgęstniałą
ślinę w gardle i szybko wyszedł, może trochę za szybko, bo wpadł
na korytarzu na Piotra, o mało go nie przewracając.
–
Hola, amigo! – krzyknął rastaman, ale Jegliński nie
odpowiedział. Alkohol potęgował negatywne emocje.
Nigdy
się nie wychylał, pomyślał, gdy wszedł do łazienki i zamknął
za sobą drzwi. Skrzek zamka przyniósł mu dziwną ulgę. Opadł na
zamkniętą klapę toalety i westchnął ciężko. Nie chciał być w
centrum niczyjej uwagi, tak naprawdę nie wyobrażał sobie nawet
siebie w związku z kimkolwiek, bo zawsze uważał, że się po
prostu do tego nie nadaje. Nie byłby dobrym partnerem, chociażby
przez to, że mimo swojego wyalienowania, wszystko zawsze tak
emocjonalnie przeżywał.
– Ja
pierdolę – sapnął cicho pod nosem, zły na siebie za to co się
teraz z nim działo. Nie powinien pić z Dorianem, przecież
doskonale o tym wiedział, a jednak zrobił inaczej. Miał wrażenie,
że przez tego chłopaka przestał być sobą i zamiast na tym, co
ważne, skupiał się na pierdołach.
Minęła
jeszcze chwila zanim się podniósł, dając sobie mentalnego kopa
w cztery litery. Musiał wziąć się w garść, a nie
rozckliwiać nad jakimś facetem, który traktował go jak zabawkę.
Teraz najważniejsze były studia. No i oczywiście
niedokończony odcinek Gry o tron... Tak, to była bardzo
dobra myśl. Aż się lekko uśmiechnął, umył jeszcze twarz, by
choć trochę otrzeźwieć i wyszedł. Serial sam się przecież
nie obejrzy.
Niestety,
mimo jego ogromnych nadziei, gdy wrócił do swojego pokoju, Dorian
dalej w nim był. Siedział i śmiesznie mrużył oczy, chyba nie
zdając sobie sprawy, że nie jest już sam.
– Co
robisz? – zapytał ze zdziwieniem Mateusz, zdradzając mu swoją
obecność. Nie mógł się powstrzymać, miny chłopaka były
naprawdę zabawne, a gdy Dorian zerknął na niego zdziwiony, aż
miał ochotę parsknąć śmiechem.
– Nic
– mruknął i wstał. – Muszę już iść – dodał, szybko
podchodząc do drzwi. Mateusz już miał go przepuścić, a zaraz po
tym odetchnąć z ulgą, że już jest sam, tak jak o tym marzył
chwilę wcześniej, gdy zwrócił uwagę na jego tęczówki.
–
Jedno oko masz inne – zauważył zdezorientowany, najwidoczniej
zapominając o swoich duchowych rozterkach w toalecie.
Dorian
nagle zakrył je ręką i – tak, wcale się Mateuszowi nie wydawało
– zaczerwienił się. Chrząknął zdenerwowany, zachowując się
zupełnie jak nie on.
–
Tak, soczewka mi wypadła. – To jedno zdanie odpowiadało na każde
pytanie, jakie sobie Mateusz zadawał na temat dziwnego koloru oczu
Doriana. Ale był głupi, że o tym wcześniej nie pomyślał!
Przecież posiadanie tak intensywnie zielonych tęczówek było
prawie że niemożliwe.
–
Dlaczego nosisz kolorowe soczewki? – powiedział pierwsze, co mu
wpadło do głowy. – Masz ładne oczy – dodał, w ogóle się nad
tymi słowami nie zastanawiając, był chyba zbyt pijany na takie
myślenie. No i przecież wcale nie chciał mu mówić takich rzeczy,
nie po tym, co nie po tym, co usłyszał od Doriana. Mimo to, chcąc
czy nie, bardzo szybko doszedł do wniosku, że naturalne niebieskie
tęczówki chłopaka bardziej mu się podobały niż te przerysowane,
mocno zielone, nienaturalne oczy.
Chłopak
za to w odpowiedzi wzruszył ramionami i uśmiechnął się tak, jak
to tylko on robił – szczerze, a przynajmniej taki właśnie się
ten uśmiech wydawał. Jegliński jednak, mimo swojego upojenia
alkoholowego, zauważył w nim cień fałszu.
– A
nic, tak po prostu eksperymentuję. Muszę iść i coś z tym zrobić,
bo mam sporą wadę i teraz na jedno oko widzę a na drugie nie
– tłumaczył szybko i przecisnął się obok kolegi w drzwiach.
Bez słowa wyszedł do łącznika, po czym szybko zniknął w swoim
pokoju. Mateusz obejrzał się jeszcze za nim, ale postanowił już
się nad tym nie zastanawiać, chociaż ta sytuacja (jak i reakcja
Doriana) wydawała mu się naprawdę bardzo dziwna.
Tak
szybko, jak zaczęli pić, tak też skończyli. Jegliński, z
zawrotami głowy, położył się do łóżka i wpatrzył w popękany
sufit. Odszukał wzrokiem w przeciwległym kącie pajęczynę,
czując, że nie ma już sił na dalsze myślenie. Ani o byciu
zabawką Doriana, ani tym bardziej o jego soczewkach. Powinien się
trochę uspokoić i ograniczyć ich kontakt.
Cholera.
Czego innego się spodziewał?
***
Kolejny
dzień wcale nie zapowiadał się dobrze, co prognozował kac, który
Mateusz powitał z samego rana. Na szczęście jednak nie był
on tak ciężki, jak ten sprzed kilku miesięcy. Tym razem mógł
normalnie funkcjonować; podnieść się z łóżka, a nawet ubrać
się i zjeść śniadanie.
Najgorsze
jednak były kotłujące się w głowie myśli, których w żaden
sposób nie potrafił ogarnąć. I właśnie dlatego nigdy nie
powinien opuszczać swojej bezpiecznej skorupy, pomyślał, kiedy
pakował notatki i długopisy do plecaka. Już po chwili był gotowy
na zajęcia, nim jednak wyszedł, zerknął jeszcze na plan,
upewniając się, że druga grupa zajęciowa miała właśnie
geometrię wykreślną.
Jeżeli
chciał wrócić do swojego dawnego życia, musiał odciąć się od
Doriana. A żeby to zrobić, na tę chwilę najlepiej było po prostu
iść na inne zajęcia. Dorian często się do niego dosiadał na
ćwiczeniach – niestety mieli nazwisko na tę samą literę i
wylądowanie w jednej grupie nie było tylko kwestią przypadku.
Cztery
i pół godziny na uczelni minęły mu w miarę szybko i bez
większych problemów. Zgodnie z oczekiwaniami, ani razu nie spotkał
Doriana, zaszył się w ostatniej ławce na końcu sali, w ogóle nie
przejmując się tym, że nie ma żadnego towarzystwa. Nawet nie
brakowało mu Dominiki, bycie samemu miało całą masę plusów,
które Mateusz zawsze potrafił dostrzec i docenić.
Kiedy
już zbierał się do wyjścia, jakaś wysoka, szczupła i w miarę
ładna dziewczyna odezwała się głośno:
– To
dzisiaj lecimy na miasto, tak? – Jegliński tylko na nią spojrzał,
doskonale wiedząc, że pytanie nie było skierowane do niego.
Zresztą, nawet gdyby było i tak nie miał zamiaru nigdzie
wychodzić, co wiedzieli już chyba wszyscy z jego roku. Przyzwyczaił
się do tego, że takie propozycje go omijały, że nawet gdy ktoś
go nie znał, to i tak nie pytał o chęć wyjścia. Doskonale zdawał
sobie sprawę, że raczej nie zachęcał ludzi do bliższych
kontaktów. I dobrze, pomyślał, gdy jakiś bardzo tępy z
twarzy chłopak zaśmiał się głupio i rzucił coś o schlaniu
się jak świnia.
Zapiął
plecak, wyminął żywo rozmawiających o imprezie studentów
i niezauważony ruszył w stronę akademika. Plan na
dzisiaj miał prosty, przebranie się w dresy, odgrzanie maminego
obiadu i poczytanie Ucznia czarnoksiężnika.
***
Sięgnął
po słoik z klopsami w sosie koperkowym i w myślach podziękował
mamie za zrobienie mu całej wyprawki. Może i kucharzem nie był
wcale takim najgorszym, ale po zajęciach zawsze czuł się tak
wypruty z całej energii, że stanie przy garach na zwieńczenie dnia
wcale nie jawiło mu się jako przyjemna wizja. Następnym razem,
kiedy mama będzie chciała mu wcisnąć jeszcze kilka takich
słoików, nie będzie się bronić, postanowił, złapał za garnki
i wyszedł z pokoju. Wąskim, zielonym korytarzem ruszył w kierunku
kuchni z której dolatywały zapachy lekkiej spalenizny. Mateusz
przewrócił oczami, to, że ktoś coś przypalił było tu już
normą. Tak samo jak to, że czujnik dymu włączał się kilka razy
w tygodniu, bo jakiś inteligent wstawił na piec jedzenie i o nim
później zapomniał.
Już
miał wejść do pomieszczenia, myślami będąc przy książce, za
którą zaraz zamierzał się zabrać, gdy do jego uszu dobiegł
znany mu już głos. Momentalnie zatrzymał się przy drzwiach,
a serce, nie wiedzieć czemu, podeszło mu do gardła.
–
Norma, że przesoliłeś, Piotrusiu – rzucił z rozbawieniem
Dorian. – Mogłem się tego po tobie spodziewać, skarbie, dobrym
kucharzem to ty nigdy nie byłeś – dopowiedział, a Jegliński aż
zmarszczył brwi. Jakie „skarbie”? Z początku chciał
odejść, ale teraz nie mógł się do tego zmusić, nie przejmował
się nawet tym, że ktoś mógł go tu zobaczyć, czatującego pod
drzwiami do kuchni i podsłuchującego.
Wyjrzał
trochę bardziej za framugę i momentalnie zamarł, gdy dostrzegł
Doriana przyklejonego do pleców Piotrka i zaglądającego mu przez
ramię do garnka. Chłopak w dredach mówił coś z rozbawieniem, ale
sens jego słów w ogóle nie dotarł do Mateusza, który w
tamtej chwili myślał tylko o tym, że ta dwójka jest ze sobą.
Cholera, ale był głupi! Przecież już wcześniej coś w ich
zachowaniu wydało mu się podejrzane, jednak w ogóle nie brał tego
pod uwagę. No ale... musiał przyznać, że w dziwny sposób obaj
pasowali do siebie, mimo że wcale nie chciał tak myśleć.
Odetchnął,
przycisnął garnek do swojej piersi i szybko zawrócił do pokoju.
Kolejny powód, żeby całkowicie wybić sobie z głowy Doriana.
Wesoły, rozrywkowy Piotr lepiej wyglądał przy nim niż taki
odludek jak Mateusz.
Nie czytam czekam na całość na beezar :-)
OdpowiedzUsuńZapowiada się ciekawa obyczajówka. Czekam z niecierpliwością.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą przyjemnie będzie mieć od razu cały Twój tekst. Będę mógł zjechać kursorem na sam dół i przeczytać sobie zakończenie. Już mnie korci, żeby podejrzeć zakończenie Gówniarza i Americany... przynajmniej w Akademiku będę mieć tę możliwość. ;)