Sprawdzały Ekucbbw. i Oni. :)
Rozgoryczony uśmiech
– Wow – rzucił Remigiusz, patrząc na biały bungalow z
ogromnymi oknami, spadzistym, granatowym dachem i dwoma garażami. –
Wczoraj nie wyglądał mi na zbyt bogatego gościa – mruknął
Remek, wydymając wargi z zastanowieniem. Aleks musiał przyznać mu
rację, na pewno nie spodziewał się takiego widoku. Nie chcąc
jednak już dłużej czekać, bo i tak tłukli się trzydzieści
minut taksówką, podszedł do ceglanego murku i zadzwonił. –
Myślicie, że serio będą chcieli zacząć z nami współpracę? –
odezwał się znów Remek. Gdy się denerwował, paplał, co mu ślina
na język przynosiła, skazując ich na słuchanie swoich
bezsensownych wywodów podczas półgodzinnej jazdy taryfą. Biedny,
zestresowany Remigiusz mógł liczyć tylko na odpowiedzi Janka. Adam
siedział cicho z nosem w telefonie, zażarcie esemesując z Olą, a
Aleks już nawet nie udawał, że wszystko jest w porządku. Każdy
zauważył jego nagłą zmianę, brak entuzjazmu i przygaśnięcie. W
pewnym momencie, kiedy tak siedzieli w samochodzie, a taksówkarz
ulitował się nad Remigiuszem, przejmując od Jasia pałeczkę
głównego rozmówcy, Aleks poczuł dotyk na swojej dłoni. Spojrzał
w dół, na rękę Schneidera i ich splatające się palce.
– Wszystko okej? – zapytał niemal szeptem. Aleks mimowolnie się
skrzywił, nie będąc w stanie tego powstrzymać. Nie wierzył, że
tak dobrze mogło układać mu się z tym smarkaczem. Właściwie to
miał wrażenie, że zaraz się obudzi i zda sobie sprawę, że
wszystko wymyślił. Ale ciepło dłoni Janka zdawało się temu
zaprzeczać.
– Okej – skłamał, chociaż wiedział, że nic nie było okej.
Przez moment czuł wyrzuty sumienia, mimo że jeszcze przecież nic
takiego nie zrobił. Nic nie jest pewne, może faktycznie spodobali
się Rychlickiemu? Może sam sobie ubzdurał, że będzie musiał
cokolwiek robić? Zabawne, jak szybko przeszedł z etapu akceptacji
do etapu wyparcia. Niemożliwe. Rychlicki chciał czegoś w zamian
jak każdy, a Aleks zamierzał mu to dać. W końcu to i tak
niewielka cena za swoją własną płytę i jej promocję.
Rozległ się wibrujący dźwięk zwalniającego zamka. Aleksander
pchnął bramkę i nie oglądając się na chłopaków, ruszył
wąską, brukowaną i podświetlaną okrągłymi lampami wkopanymi w
trawnik dróżką. Gdzieniegdzie zalegały jeszcze zwały śniegu,
topiły się powoli przy plusowej temperaturze, która pojawiła się
dosłownie z dnia na dzień. Jeszcze wczoraj Białecki trząsł się
w swojej skórzanej kurtce, a teraz nie przeszkadzał mu nawet brak
szalika.
Stanął przed drzwiami i nim zastanowił się co teraz – dzwonić?
Pukać? – w progu pojawiła się ta sama zwalista sylwetka, którą
zobaczył wczoraj w klubie. Rychlicki spojrzał na niego z lekkim,
trochę kpiącym uśmiechem.
– Już myślałem, że nie dotrzecie – powiedział i, co wcale
nie uszło uwadze Aleksandra, zerknął niechętnie na pozostałych
członków Dzieci Ludwiczka. – Wchodźcie – dodał, odsuwając
się od drzwi i wpuszczając ich do przestronnego, zadbanego, ale
niezwykle pustego pomieszczenia. Światło lamp zawieszonych przy
suficie odbijało się w jasnych, błyszczących kafelkach,
sprawiających wrażenie gładkiej tafli. Na jednej ze ścian wisiało
ogromne lustro w złotej oprawie, a naprzeciwko wejścia do domu
znajdowało się przejście do wielkiego salonu. Już stąd Aleks
zauważył, że nie są sami. Słychać było dźwięki rozmów i
muzyki. Mimochodem odetchnął z ulgą, zaczynając znowu się
zastanawiać, czy przypadkiem nie ocenił źle Felicjana. Może
faktycznie facet niczego od niego nie chciał, a on sobie to
wszystko wmówił?
– Niezły dom – palnął Remigiusz, rozglądając się dookoła z
podziwem. Brakowało mu tylko rozdziawionej japy, pomyślał Aleks z
rozbawieniem, rozluźniając się.
– Dzięki – odpowiedział Felicjan, patrząc na nich z
wyższością, której nawet nie starał się jakoś ukryć. –
Rozbierajcie się. Chcecie coś do picia? Drinka? Piwo? Wódkę albo
whisky? – zapytał niczym przykładny gospodarz, a jego spojrzenie
zatrzymało się na Aleksandrze. Po plecach Białeckiego przeszedł
nieprzyjemny dreszcz, czego jednak nie chciał dać po sobie poznać.
Uśmiechnął się w odpowiedzi nieco zawadiacko, to czasem
przychodziło mu mimowolnie.
– A co polecasz? – zapytał, kiedy już ściągnął buty i
odwiesił kurtkę.
– Ja dzisiaj trochę pasuję – powiedział i wskazał butelkę
Carlsberga w swojej dłoni. – Tylko piwo – dodał. – Ale jak
masz ochotę na coś innego, to się nie krępuj i mów. – Jasne
było, że teraz już zwracał się tylko do Białeckiego, całą
resztę jego ferajny mając gdzieś.
– Piwa mam dosyć po wczoraj, może być whisky – odpowiedział,
w końcu skoro Felicjan sam mu to oferował, nie miał zamiaru
odmawiać. Zresztą po piwie tak szybko by się nie rozluźnił,
wybrał więc mocniejszy alkohol. Dbając jednak o swoich przyjaciół,
odwrócił się do nich. – A wy? – zapytał, bo coś mu
podpowiadało, że Rychlicki raczej nie zainteresowałby się
Jankiem, Adamem i Remigiuszem.
– Piwo – odpowiedział od razu Remek, a Adam i Jaś wzruszyli
ramionami, dając mu tym samym znak, że rodzaj alkoholu był im
obojętny.
– O, to są ci, o których mówiłeś? – Do przedpokoju wpadł
nagle niski, brodaty i ogolony na łyso mężczyzna. Miał duże
tunele w uszach, septum w nosie i wytatuowane przedramiona. Wyglądał
całkiem młodo. Kiedy uśmiechnął się szeroko, sprawił wrażenie
człowieka wiecznie zadowolonego, nie dającego się nie lubić. Chociaż jeden, pomyślał z ulgą Aleksander i odpowiedział na
uśmiech. Towarzystwo naburmuszonego Felicjana irytowało jak wbita w
dłoń drzazga drażniąca przy każdym ruchu. Ten zadowolony brodacz
był więc miłą odmianą i, jak zobaczył po twarzach swoich
przyjaciół, nie tylko on odniósł takie wrażenie. – Siemano,
jestem Silwij – przedstawił się. Dopiero gdy wymówił swoje
imię, Aleks zwrócił uwagę na jego akcent. Nie był jednak do
końca pewny, czy pochodził z Ukrainy, Rosji, czy może z Białorusi.
Nigdy nie potrafił tego rozróżniać.
– Aleksander. – Uścisnął Silwijowi rękę, a ten zaraz podał
ją też Jankowi, Adamowi i Remkowi, którzy szybko mu się
przedstawili.
– Okej, będzie ciężko z zapamiętaniem, ale spróbuję –
powiedział rozbawiony i jeszcze raz na głos przypasował imiona,
które usłyszał, do twarzy.
– Silwij jest dźwiękowcem – wyjaśnił pokrótce Felicjan, a
jego twarz pozostała nieruchoma. Nie odpowiedział nawet na szeroki
uśmiech swojego znajomego, ale Silwij wydawał się tym nie
przejmować. Może już przyzwyczaił się do nieprzyjemnej aury,
jaką roztaczał Rychlicki.
– A Felek jest najlepszym menadżerem, jakiego znam – powiedział
znów z tym samym, szerokim uśmiechem. – Menadżerem, sponsorem,
właścicielem studia nagraniowego; człowiek orkiestra. – Aleks
nie był przekonany, czy Silwij kpił z Felicjana, czy faktycznie go
chwalił.
– Stachu z Kuźni nam mówił – odezwał się Janek i spojrzał
podejrzliwie na Rychlickiego, co nie uszło uwadze Aleksa. Czyżby
Schneider coś zauważył?
W salonie, na skórzanych kanapach, siedział jeszcze jeden mężczyzna
i jakaś kobieta. Na pierwszy rzut oka wyglądała na całkiem ładną,
jednak wystarczyło się jej przyjrzeć, by dostrzec, że to tylko
magia makijażu. Bardzo mocnego i krzykliwego, zakrywającego każdy
mankament twarzy, pokrywający ją niczym gruba maska. Beata, bo tak
miała na imię, była narzeczoną Silwija. Dużo wyższą i tęższą.
A kiedy się odezwała, Aleks zdał sobie także sprawę, że również
głupszą. Ale pomimo tego wydawała się całkiem miła na swój
pustakowy sposób, jak to określił w myślach Białecki. Przy
Felicjanie chyba każdy wydawał mu się przyjazny.
Mężczyzna w dredach siedzący przy Beacie przedstawił im się jako
Kuba. Nie mówił zbyt wiele, skupiał się na piciu swojego piwa.
Najwięcej paplał Silwij, przez cały czas (czyli przez cztery
aleksowe zestawy coli z whisky) buzia mu się nie zamykała. Pytał o
ich zespół, komentował utwory, które wcześniej przesłuchał na
YouTube, wspominał inne zespoły, z którymi pracowali, a później
zaczął opowiadać, jak przeniósł się do Krakowa z rodzinnego
Kijowa. A więc jednak Ukrainiec.
O dziwo Aleksander całkiem dobrze czuł się w jego towarzystwie.
Felicjan siedział naprzeciwko, a dzieląca ich szklana ława
wydawała się Białeckiemu skuteczną zaporą. Dopiero kiedy
Rychlicki zaproponował obejrzenie studia, które o dziwo znajdowało
się w jego domu, nieprzyjemne uczucie, jakie towarzyszyło Aleksowi
przez cały dzień, powróciło. Aż chciałby wrosnąć w tę kanapę
i móc wsłuchiwać się w przyjemny akcent Silwija, który, zapewne
gdyby tylko dostał taką okazję, opowiedziałby im historię całego
swojego życia.
– Jak zwykle, Felek, przerywasz w najlepszym momencie – prychnął
Silwij i przewrócił oczami. – Prawie dochodziłem do meritum! –
sapnął, a Beata zaśmiała się cicho. Pewnie słyszała jego
anegdotki już nie pierwszy raz, ale mimo to i tak wydawała się
zachwycona. A może po prostu głupio zakochana.
Felicjan nie odpowiedział, zabrał tylko swoje piwo i zerknął na
nich ponaglająco, przypominając wszystkim, że to on miał
decydujący głos w każdej sprawie. Aleks wstał powoli, zabierając
przy okazji swojego drinka.
– Postanowiłem połączyć pracę z domem, nie lubię nigdzie
jeździć i studio w miejscu, w którym śpię, to dla mnie najlepsze
rozwiązanie – wyjaśnił im jakby od niechcenia. – Ale
dysponujemy jeszcze jednym studiem, bardziej profesjonalnym – dodał
tonem osoby, która mogłaby zwojować cały świat. Aleks w
odpowiedzi uśmiechnął się krzywo pod nosem, Felicjan naprawdę go
denerwował. Nienawidził ludzi zbyt wysoko zadzierających nosa.
Wszyscy, łącznie z niezbyt rozmownym Kubą, ruszyli do piwnicy.
Białecki, dopiero gdy schodził po schodach, poczuł, że alkohol
nie pozostawał dla niego obojętny. Już był pijany.
– Nie pij więcej – usłyszał z boku. Spojrzał na Jaśka
idącego tuż obok. Trzymał w dłoni swoje drugie piwo, jak na razie
wypił najmniej z nich wszystkich. – Jutro wracamy. Nie żeby było
mi ciebie żal, ale kac w pociągu musi być czymś strasznym –
powiedział lekkim tonem, uśmiechając się w ten swój jankowy,
wyrafinowany sposób.
– Najwyżej i w drodze powrotnej będzie nas czekać zabawa w kiblu
– odszepnął Aleks z rozbawieniem.
– Ja się na taką zabawę z tobą nie piszę. – Obrzydziło go
samo wyobrażenie rzygającego Białeckiego i swoich przypadkowo
obrzyganych butów. Aleks zaśmiał się, ale nic już nie
odpowiedział, bo znaleźli się w pomieszczeniu przedzielonym szybą
na dwie części. Jedna z nich wyłożona była pianką
dźwiękochłonną, a w drugiej znajdowały się jakieś konsole,
laptopy i inne urządzenia, których przeznaczenia Aleks nie znał.
Nigdy tak nie zagłębiał się w przemysł muzyczny, by potrafić to
wszystko nazwać.
– Uwielbiam to miejsce – rzucił Silwij, siadając przed
komputerem. Włączył go, następnie coś przełączył i z
głośników zaraz popłynął wpadający w ucho bit.
– Wygląda super – zachwycił się Remek, przyglądając się
pomieszczeniu za szybą. Stała tam oparta na stojaku gitara
elektryczna.
– Jeżeli chcesz, to idź, zagraj coś, a ja spróbuję jakoś to
dopasować – powiedział Silwij, który wydawał się być w swoim
żywiole. Aleks widział, jak Remkowi zaświeciły się oczy, ale
nikt nie mógł mieć mu tego za złe, nawet Adam wydawał się
zainteresowany. Pochylał się nad Silwijem, obserwując w milczeniu
jego ruchy.
– I jak długo zajmujesz się tym na poważnie? – zapytał Janek,
patrząc, jak zachwycony Remek przechodzi do pokoju nagrań.
– Na poważnie... to będą jakieś cztery lata? Wcześniej tylko
się bawiłem – zaczął Silwij i Aleks wiedział, że Jaś
spowodował lawinę. Ukrainiec już po chwili zaczął mu opowiadać
o swojej pierwszej konsoli i o nieodpłatnych koncertach w kijowskich
klubach, gdy miał zaledwie szesnaście lat. Białecki prawie się
zaśmiał, nie wiedział, jak Silwij to robił, że pomimo
gadatliwości nikt nie miał go dość. Stojąca przy ścianie Beata
co chwilę dodawała coś swojego do jego opowieści, gdy zapominał
o jakimś bardziej lub mniej ważnym (zazwyczaj to drugie) szczególe.
Aleks od razu zauważył, że ich „niepasowanie” do siebie
widoczne było tylko przy pierwszym spotkaniu. Wystarczyło chwilę z
nimi posiedzieć, by zrozumieć, jak dobrze ze sobą współpracowali.
– Kończy ci się whisky – usłyszał niski głos tuż obok ucha
i omal nie spuścił szklanki na wyłożoną ciemnym dywanem podłogę.
Spojrzał na Felicjana, wymuszając uśmiech.
– Wystarczy mi – powiedział szybko, opanowując chęć
odsunięcia się.
– Chodźmy na górę, oni są teraz w swoim świecie. Silwij tak
szybko ich nie wypuści – dodał, a Aleks spojrzał w kierunku
chłopaków jakby w nadziei, że to nieprawda. Niestety, nikt nie
zwrócił na niego uwagi, wszyscy byli zainteresowani tym, co właśnie
pokazywał i opowiadał im Ukrainiec.
Nie ma nic za darmo, szepnął jakiś znajomy głos w jego głowie,
który już wcześniej się w niej odzywał. Gdyby chcieli wydać
porządny album na własną rękę, kosztowałoby to ich kilka
tysięcy, których oczywiście nie mieli. Felicjan był ich jedyną
deską ratunku, jeżeli chcieli wreszcie wyjść z garażu na scenę.
Nie roztrząsając już tego więcej, ruszył za Rychlickim. Z
niechęcią patrzył na jego wielki tyłek, kiedy mężczyzna wspinał
się przed nim po schodach. Zrobią to szybko i później zapomni,
postanowił, kiedy znaleźli się w salonie, a Felicjan odebrał od
niego szklankę, żeby odstawić ją na stole. Nie spieszył się
jednak z dolaniem mu alkoholu. Stanął na środku pomieszczenia i
uśmiechnął się pod nosem, lustrując Aleksa uważnym spojrzeniem.
– No? – mruknął Rychlicki i pogonił go wzrokiem, kiedy
Białecki nawet się nie ruszył. Westchnął ciężko, rozumiejąc
od razu. Podszedł do Felicjana i spojrzał mu w oczy, nic jeszcze
nie robiąc, bo na razie nie wiedział, jak się za wszystko zabrać.
Miał wrażenie, jakby naprawdę dawno tego nie robił. – Jesteś
całkiem przystojny, wiesz? – zapytał Rychlicki, kładąc mu dłoń
na szyi. – Ze swoją charyzmą mógłbyś daleko zajść – dodał,
a Aleks nagle jakby zrozumiał, że stoją na widoku. Gdyby
ktokolwiek tutaj zajrzał, nie mógłby ich przeoczyć. – Chodź –
rzucił Rychlicki i pociągnął Aleksa za wypustkę w ścianie.
Teraz zostali odgrodzeni dużą szafą. – Twoi kumple nie przyjdą
tak szybko, zaufaj mi – powiedział, jakby czytał mu w myślach, a
Aleks nie mógł powstrzymać skrzywienia.
– Dobra, więc co chcesz? – zapytał. Lepiej mieć to za sobą.
– Jak oficjalnie. – Felicjan nie wydawał się być zadowolony z
jego oschłości. Aleks nawet nie wiedział kiedy, a mężczyzna
przyciągnął go do siebie i od razu mocno pocałował. Najpierw
poczuł nieprzyjemny, kwaśny zapach oddechu, później podobny smak
śliny i wreszcie oślizgły język penetrujący mu usta. Nie
odepchnął jednak Felicjana od siebie, przystał na to, zamykając
oczy, by przyjąć jego niezgrabne pocałunki. Odpowiedział na nie
dopiero po chwili, kiedy Rychlicki mruknął ponaglająco i zacisnął
dłoń na jego pośladku. – O kurwa – sapnął Felicjan,
oddychając ciężko. Patrzył na Aleksa rozpalonym wzrokiem, od
czego zrobiło mu się niedobrze. – Zajmij się tym – rozkazał
nagle, a Białecki dopiero wtedy dostrzegł erekcję w spodniach
Rychlickiego. Bez chociażby słowa sprzeciwu opadł na kolana.
Całkowicie wyłączył myślenie, kiedy rozpinał skórzany,
wpijający się w brzuch Felicjana pasek. Odpłynął gdzieś daleko,
pozostając przy mężczyźnie jedynie ciałem, które wykonywało
mechaniczne, znane już sobie ruchy.
Kiedy zsuwał mu spodnie i już miał się zabrać za to, co kryły
szare slipki, poczuł, jak ktoś odciąga go do tyłu. Zachwiał się,
a następnie upadł na podłogę, nieprzygotowany. Zdezorientowany
spojrzał w czerwoną ze złości twarz Janka, gdy ten nagle
zamachnął się i spoliczkował go tak mocno, że głowa Aleksa aż
odskoczyła. W cichym pomieszczeniu klaśnięcie towarzyszące
uderzeniu niemal odbiło się echem.
– Jak, kurwa, możesz?! – wysyczał Janek i zerknął w stronę
zaskoczonego Felicjana. Zrobiłomu się niedobrze na samą myśl, że
gdyby tu nie przyszedł, Aleks dokończyłby to, co chciał zrobić.
Poczuł, jak bicie jego serca przyspiesza, aż oparł się o ścianę,
zaczynając coraz ciężej oddychać.
– Jaś? – zapytał Aleks cicho, jakby bojąc się odezwać
głośniej. Ale Schneider już na niego nie spojrzał, z wypisanym
bólem na twarzy wyprostował się i chwiejnym krokiem ruszył do
wyjścia. Białecki na nic się nie oglądając, pognał w stronę
chłopaka. Na korytarzu napotkał Janka zgiętego w pół i z trudem
łapiącego powietrze. – Jaś – powtórzył drżącym głosem,
nie wiedząc, co się dzieje. Dlaczego Janek tak głośno oddychał?
Dlaczego jego twarz wykrzywiała się w dziwnym, niespotykanym dotąd
u Schneidera grymasie bólu? Co mu było?
– Zostaw... mnie – warknął z trudem i schylił się, zakładając
szybko buty. Nawet ich nie zawiązał, sięgnął tylko drżącą
ręką po kurtkę, by zaraz wyjść na świeże (o ile tak można
powiedzieć o krakowskim smogu) powietrze. Aleks, nie przejmując się
już nawet Felicjanem, który coś do niego krzyczał z salonu,
szybko ruszył za Jankiem. Wcisnął na nogi swoje oficerki i zabrał
z wieszaka skórzaną ramoneskę, by wylecieć prosto w chłodną,
ale nie mroźną noc. Czuł, jak wypity alkohol skutecznie utrudnia
mu myślenie, jednak gdy dostrzegł kucającego przy bramie
Schneidera, od razu wyłączył tę funkcję. Pognał do niego, tak
zdenerwowany i zdezorientowany jak jeszcze nigdy.
– Powiedziałem coś – sapnął Jaś, gdy zobaczył zbliżającego
się do niego Aleksa. – Idź, kurwa – wypowiadał każde słowo z
przerwą na łapczywy oddech, zupełnie jakby dopiero wypłynął na
powierzchnię wody po długim nurkowaniu.
– Przepraszam – powiedział Aleks niespotykanie drżącym głosem.
Kiedy patrzył na takiego Janka, dopiero zaczynał rozumieć, co
takiego chciał zrobić. I gdyby nie Jaś, pewnie by nie przerwał.
Zepsułby wszystko... oczywiście o ile już nie zepsuł. – Dzwonię
na pogotowie – oznajmił Białecki i sięgnął po telefon.
Przerwał mu stanowczy głos Janka:
– Nie. – Aleks spojrzał na wciąż kucającego chłopaka,
toczącego walkę o każdy kolejny oddech. – Zaraz... przejdzie. –
Nie wiedział co robić. Miał tak stać i co? Patrzeć, jak Jaś się
męczył? Poczuł, jak jego samego zaczyna coś dusić w klatce
piersiowej. Oczy mu się zaszkliły i mógłby to śmiało zwalić na
wypity alkohol, ale nie chciał. Bo wiedział, że to wszystko, co
się teraz działo, było jego winą. Gdy Jaś zaczął się już
uspokajać, kucnął i objął go ramieniem. Schneider na początku
chciał mu się wyrwać, jednak im bardziej się szamotał, tym
bardziej czuł rozpierający ból w piersi. Nic więc nie zrobił,
pozwolił się przytulić. Duszności powoli zaczęły go opuszczać
i nawet nie chciał myśleć, że to za sprawą miarowo gładzącej
jego plecy ręki. Zamknął oczy, poddając się temu, bo – mimo że
próbował to ukryć – nawet jeżeli był zły, wciąż uwielbiał
dotyk Aleksandra. Nawet nie wiedział, kiedy Białecki zarzucił na
jego plecy kurtkę, którą on upuścił wcześniej na chodnik.
Otulił go i w milczeniu dalej przyciskał Jasia do siebie.
– Przepraszam – szepnął, chociaż wiedział, że to raczej na
niewiele się zda. – Przepraszam – powtórzył, ale Jaś nie
odpowiedział. Drzwi od domu Rychlickiego otworzyły się, a w łunie
światła, jaka padała z wnętrza prosto na chodnik, zobaczyli
Remigiusza. Gitarzysta nie czekał dłużej, od razu do nich
podbiegł.
– Jaś! Wszystko w porządku? – krzyknął, patrząc na niego
absolutnie przerażony. – Boże, miałeś atak. Dzwonię po
pogotowie – powiedział szybko i wyciągnął z kieszeni telefon.
Dłonie tak mu drżały, że ledwo co go utrzymał.
– Nie – odezwał się ochrypłym, ale stanowczym głosem. –
Nigdzie nie dzwoń, już mi lepiej – dodał i odepchnął od siebie
Aleksandra. Podniósł się z chodnika, nawet na Białeckiego nie
patrząc.
– Na pewno? – dopytał jeszcze Remigiusz, zerkając na swojego
kuzyna naprawdę zestresowany. Gdzieś za jego plecami zamajaczyła
sylwetka Adama, który podszedł do Remka z jego kurtką. – Bo
wiesz, jeżeli coś...
– Wszystko okej – warknął przez zaciśnięte zęby. – Wracamy
już? Czy dobijamy targu do końca? – zapytał, oglądając się na
Aleksa z lekkim, drwiącym uśmieszkiem, jakiego Aleks jeszcze na
jego twarzy nie widział. Owszem, Jaś bywał złośliwy, jednak
teraz prócz jego zwyczajowej złośliwości było coś jeszcze. Coś,
czego Białecki nie potrafił określić słowami, ale wiązało się
z chłodem, dosadnością i... rozgoryczeniem? Aleks nie mógł
znieść tego widoku, więc spuścił wzrok na chodnik, by wymamrotać
pod nosem zupełnie jak nie on: „zbierajmy się”.
Całe szczęście nikt nie pytał dlaczego. Przecież byli o krok od
sukcesu, gdyby tylko wrócili, mogliby osiągnąć naprawdę wiele.
Oni jednak zdawali się rozumieć, mimo że przecież nie znali
prawdy. Adam bez słowa sięgnął po telefon, żeby zamówić im
taksówkę, a Remigiusz wciąż zadawał Jankowi pytania o
samopoczucie. Dopiero gdy Schneider po raz dziesiąty odpowiedział,
że wszystko w porządku, odetchnął z jako taką ulgą.
Remek wiedział, co dolegało Jasiowi, tu Aleks nawet nie miał
wątpliwości. Dawno już nie widział kolegi tak panikującego,
zupełnie jakby Schneider mógł zaraz osunąć im się na ziemię i
w mgnieniu oka wyzionąć ducha.
Nic jednak już nie powiedział, taksówka przyjechała, Jaś
usadowił się z tyłu przy oknie, na środek wcisnął się
Remigiusz, a on, wiedząc, że teraz jest niepotrzebny, zajął
przednie siedzenie. Całą drogę powrotną milczał. Kiedy już
położyli się do łóżek i minęło kilka długich chwil, podniósł
się. Remigiusz i Adam spali jak kamienie, o czym świadczyły ich
świszczące, równomierne oddechy. Nie słyszał jednak
pochrapywania Janka – jako jedyny nie spał. Zszedł więc cicho po
drabince i wreszcie stanął nad nieruchomą, okrytą prawie że po
sam czubek nosa sylwetką Schneidera.
– Mogę? – zapytał, wskazując na jego łóżko. Janek poruszył
się, spojrzał na niego w ciemności nocy.
– Nie – odparł cicho, odwracając się na bok, tyłem do niego.
– Idź spać – dodał tak oschłym tonem, że po plecach Aleksa przebiegły nieprzyjemne dreszcze.
Wiedział, że wszystko zjebał. Nic nowego.
Na początku zaznaczę, że bardzo podoba mi się nowy wystrój bloga, jak dotąd najbardziej przypadł mi do gustu (choć może konkurować z tym poprzednim).
OdpowiedzUsuńCóż, osoby komentujące poprzedni rozdział miały nadzieję, że do takiej sytuacji nie dojdzie. Ja natomiast jako osoba przyzwyczajona do tego, że autorzy moich ulubionych opowiadań/książek bardzo lubią skakać po moim sercu, pozbyłem się jej już dawno. Czuję do Aleksa dziwną sympatię, podejrzewam, że nawet się z nim trochę utożsamiam. Nie będę się jednak nad tym rozwodziić, więc przyznam, że gdyby tak osobno analizować każdą wykreowaną przez Ciebie postać, to żadna z nich nie jest "płaska", co bardzo cenię i podziwiam.
Co do Janka-mam (zapewne słuszną) teorię, ale wolę zaczekać z nią do czasu wynaśnienia tejże kwestii.
Po całej tej akcji czekam na kolejny rozdział ze zniecierpliwieniem większym niż zwykle. Mam jednak nadzieję, że wszystko się ułoży i tej myśli się trzymam.
Dodam jeszcze, że bardzo się cieszę z faktu, iż zaczęłaś tworzyć opowiadanie o Krzysztofie. Zafascynowałaś mnie pisząc na Facebooku, że jest ono bardzo ciężkie, czym również podsyciłaś moją ciekawość. Coż, zadowolę się nawet małą wzmianką o tym, że u niego wszystko dobrze, bo, jak już wcześniej pisałem, bardzo go polubiłem.
Na koniec chcę podziękować Ci i Twoim betom za wysiłek włożony w to opowiadanie i życzyć dużo weny :)!
Hej! Dziękuję za miły komentarz, aż mi się cieplej na sercu zrobiło. :) Cieszę się, że uważasz moje postacie za realistyczne. Zawsze przykładałam do tego dużą wagę, więc jest to dla mnie spory komplement. ;)
UsuńJeżeli jednak chodzi o opowiadanie o Krzysztofie, jestem zdeterminowana, żeby je zakończyć, ale tak jak pisałam jest dość ciężkie. A ja na tę chwilę niestety nie dysponuję również wystarczającą ilością czasu. Postaram się jednak doprowadzić je do końca, myślę, że dopełniłoby całą "Americanę". :)
Pozdrawiam!
DW.
Nic nowego, to dopiero maksyma życiowa ot po prostu można się przyzwyczaić:-)
OdpowiedzUsuńKiedy zobaczyłam nowy rozdział, niesamowicie długo zwlekałam z jego przeczytaniem, a to dlatego że bałam się dowiedzieć co się jeszcze wydarzy.
OdpowiedzUsuńZ ciężkim sercem czytałam końcówkę rozdziału.
I co teraz będzie...
Ach a wszystko było takie idealne :D Teraz będę przeżywać :D
Czekam bardzo bardzo niecierpliwie na kolejny rozdział.
Zapomniałam dopisać, że nowa szata graficzna jest bardzo przyciągająca!
OdpowiedzUsuńCieszę się, że nie tylko mnie się podoba. :D Mam nadzieję, że teraz jest tutaj trochę weselej, bo wydawało mi się, że poprzedni nagłówek miał dość przytłaczający wydźwięk.
UsuńBardzo ładny wygląd bloga, jak zawsze :).
OdpowiedzUsuńMimo, że Jaś go nakrył i jest między nimi teraz źle, to się cieszę, bo przynajmniej Alek TEGO nie zrobił. Wielka ulga :P.
Nie mogę uwierzyć, że Aleks naprawdę to zrobił... Choć sytuacja między nim i Jankiem nie jest jasna (czy są w związku?) to nie powinien był... Przykro, że Aleks ciągle sądzi, że nie ma wyboru i musi się oddać, bo ma wybór.
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejną część.
Pozdrawiam,
Marcel.
Ale się uśmiechnęłam na widok Twojego imienia. :) Postać do nowego opowiadania, która już od jakiegoś czasu żyje w mojej głowie, ma właśnie na imię Marcel. Mam nadzieję, że nie będziesz mieć mi tego za złe. :P Swoją drogą, piękne imię. :)
Usuń