sobota, 6 sierpnia 2016

Rozdział 27. (Americana)

Sprawdzały Ekucbbw. i Oni. :) 

Rozgoryczony uśmiech

– Wow – rzucił Remigiusz, patrząc na biały bungalow z ogromnymi oknami, spadzistym, granatowym dachem i dwoma garażami. – Wczoraj nie wyglądał mi na zbyt bogatego gościa – mruknął Remek, wydymając wargi z zastanowieniem. Aleks musiał przyznać mu rację, na pewno nie spodziewał się takiego widoku. Nie chcąc jednak już dłużej czekać, bo i tak tłukli się trzydzieści minut taksówką, podszedł do ceglanego murku i zadzwonił. – Myślicie, że serio będą chcieli zacząć z nami współpracę? – odezwał się znów Remek. Gdy się denerwował, paplał, co mu ślina na język przynosiła, skazując ich na słuchanie swoich bezsensownych wywodów podczas półgodzinnej jazdy taryfą. Biedny, zestresowany Remigiusz mógł liczyć tylko na odpowiedzi Janka. Adam siedział cicho z nosem w telefonie, zażarcie esemesując z Olą, a Aleks już nawet nie udawał, że wszystko jest w porządku. Każdy zauważył jego nagłą zmianę, brak entuzjazmu i przygaśnięcie. W pewnym momencie, kiedy tak siedzieli w samochodzie, a taksówkarz ulitował się nad Remigiuszem, przejmując od Jasia pałeczkę głównego rozmówcy, Aleks poczuł dotyk na swojej dłoni. Spojrzał w dół, na rękę Schneidera i ich splatające się palce.
       – Wszystko okej? – zapytał niemal szeptem. Aleks mimowolnie się skrzywił, nie będąc w stanie tego powstrzymać. Nie wierzył, że tak dobrze mogło układać mu się z tym smarkaczem. Właściwie to miał wrażenie, że zaraz się obudzi i zda sobie sprawę, że wszystko wymyślił. Ale ciepło dłoni Janka zdawało się temu zaprzeczać.
– Okej – skłamał, chociaż wiedział, że nic nie było okej.
Przez moment czuł wyrzuty sumienia, mimo że jeszcze przecież nic takiego nie zrobił. Nic nie jest pewne, może faktycznie spodobali się Rychlickiemu? Może sam sobie ubzdurał, że będzie musiał cokolwiek robić? Zabawne, jak szybko przeszedł z etapu akceptacji do etapu wyparcia. Niemożliwe. Rychlicki chciał czegoś w zamian jak każdy, a Aleks zamierzał mu to dać. W końcu to i tak niewielka cena za swoją własną płytę i jej promocję.

Rozległ się wibrujący dźwięk zwalniającego zamka. Aleksander pchnął bramkę i nie oglądając się na chłopaków, ruszył wąską, brukowaną i podświetlaną okrągłymi lampami wkopanymi w trawnik dróżką. Gdzieniegdzie zalegały jeszcze zwały śniegu, topiły się powoli przy plusowej temperaturze, która pojawiła się dosłownie z dnia na dzień. Jeszcze wczoraj Białecki trząsł się w swojej skórzanej kurtce, a teraz nie przeszkadzał mu nawet brak szalika.
Stanął przed drzwiami i nim zastanowił się co teraz – dzwonić? Pukać? – w progu pojawiła się ta sama zwalista sylwetka, którą zobaczył wczoraj w klubie. Rychlicki spojrzał na niego z lekkim, trochę kpiącym uśmiechem.
– Już myślałem, że nie dotrzecie – powiedział i, co wcale nie uszło uwadze Aleksandra, zerknął niechętnie na pozostałych członków Dzieci Ludwiczka. – Wchodźcie – dodał, odsuwając się od drzwi i wpuszczając ich do przestronnego, zadbanego, ale niezwykle pustego pomieszczenia. Światło lamp zawieszonych przy suficie odbijało się w jasnych, błyszczących kafelkach, sprawiających wrażenie gładkiej tafli. Na jednej ze ścian wisiało ogromne lustro w złotej oprawie, a naprzeciwko wejścia do domu znajdowało się przejście do wielkiego salonu. Już stąd Aleks zauważył, że nie są sami. Słychać było dźwięki rozmów i muzyki. Mimochodem odetchnął z ulgą, zaczynając znowu się zastanawiać, czy przypadkiem nie ocenił źle Felicjana. Może faktycznie facet niczego od niego nie chciał, a on sobie to wszystko wmówił?
– Niezły dom – palnął Remigiusz, rozglądając się dookoła z podziwem. Brakowało mu tylko rozdziawionej japy, pomyślał Aleks z rozbawieniem, rozluźniając się.
– Dzięki – odpowiedział Felicjan, patrząc na nich z wyższością, której nawet nie starał się jakoś ukryć. – Rozbierajcie się. Chcecie coś do picia? Drinka? Piwo? Wódkę albo whisky? – zapytał niczym przykładny gospodarz, a jego spojrzenie zatrzymało się na Aleksandrze. Po plecach Białeckiego przeszedł nieprzyjemny dreszcz, czego jednak nie chciał dać po sobie poznać. Uśmiechnął się w odpowiedzi nieco zawadiacko, to czasem przychodziło mu mimowolnie.
– A co polecasz? – zapytał, kiedy już ściągnął buty i odwiesił kurtkę.
– Ja dzisiaj trochę pasuję – powiedział i wskazał butelkę Carlsberga w swojej dłoni. – Tylko piwo – dodał. – Ale jak masz ochotę na coś innego, to się nie krępuj i mów. – Jasne było, że teraz już zwracał się tylko do Białeckiego, całą resztę jego ferajny mając gdzieś.
– Piwa mam dosyć po wczoraj, może być whisky – odpowiedział, w końcu skoro Felicjan sam mu to oferował, nie miał zamiaru odmawiać. Zresztą po piwie tak szybko by się nie rozluźnił, wybrał więc mocniejszy alkohol. Dbając jednak o swoich przyjaciół, odwrócił się do nich. – A wy? – zapytał, bo coś mu podpowiadało, że Rychlicki raczej nie zainteresowałby się Jankiem, Adamem i Remigiuszem.
– Piwo – odpowiedział od razu Remek, a Adam i Jaś wzruszyli ramionami, dając mu tym samym znak, że rodzaj alkoholu był im obojętny.
– O, to są ci, o których mówiłeś? – Do przedpokoju wpadł nagle niski, brodaty i ogolony na łyso mężczyzna. Miał duże tunele w uszach, septum w nosie i wytatuowane przedramiona. Wyglądał całkiem młodo. Kiedy uśmiechnął się szeroko, sprawił wrażenie człowieka wiecznie zadowolonego, nie dającego się nie lubić. Chociaż jeden, pomyślał z ulgą Aleksander i odpowiedział na uśmiech. Towarzystwo naburmuszonego Felicjana irytowało jak wbita w dłoń drzazga drażniąca przy każdym ruchu. Ten zadowolony brodacz był więc miłą odmianą i, jak zobaczył po twarzach swoich przyjaciół, nie tylko on odniósł takie wrażenie. – Siemano, jestem Silwij – przedstawił się. Dopiero gdy wymówił swoje imię, Aleks zwrócił uwagę na jego akcent. Nie był jednak do końca pewny, czy pochodził z Ukrainy, Rosji, czy może z Białorusi. Nigdy nie potrafił tego rozróżniać.
– Aleksander. – Uścisnął Silwijowi rękę, a ten zaraz podał ją też Jankowi, Adamowi i Remkowi, którzy szybko mu się przedstawili.
– Okej, będzie ciężko z zapamiętaniem, ale spróbuję – powiedział rozbawiony i jeszcze raz na głos przypasował imiona, które usłyszał, do twarzy.
– Silwij jest dźwiękowcem – wyjaśnił pokrótce Felicjan, a jego twarz pozostała nieruchoma. Nie odpowiedział nawet na szeroki uśmiech swojego znajomego, ale Silwij wydawał się tym nie przejmować. Może już przyzwyczaił się do nieprzyjemnej aury, jaką roztaczał Rychlicki.
– A Felek jest najlepszym menadżerem, jakiego znam – powiedział znów z tym samym, szerokim uśmiechem. – Menadżerem, sponsorem, właścicielem studia nagraniowego; człowiek orkiestra. – Aleks nie był przekonany, czy Silwij kpił z Felicjana, czy faktycznie go chwalił.
– Stachu z Kuźni nam mówił – odezwał się Janek i spojrzał podejrzliwie na Rychlickiego, co nie uszło uwadze Aleksa. Czyżby Schneider coś zauważył?

W salonie, na skórzanych kanapach, siedział jeszcze jeden mężczyzna i jakaś kobieta. Na pierwszy rzut oka wyglądała na całkiem ładną, jednak wystarczyło się jej przyjrzeć, by dostrzec, że to tylko magia makijażu. Bardzo mocnego i krzykliwego, zakrywającego każdy mankament twarzy, pokrywający ją niczym gruba maska. Beata, bo tak miała na imię, była narzeczoną Silwija. Dużo wyższą i tęższą. A kiedy się odezwała, Aleks zdał sobie także sprawę, że również głupszą. Ale pomimo tego wydawała się całkiem miła na swój pustakowy sposób, jak to określił w myślach Białecki. Przy Felicjanie chyba każdy wydawał mu się przyjazny.
Mężczyzna w dredach siedzący przy Beacie przedstawił im się jako Kuba. Nie mówił zbyt wiele, skupiał się na piciu swojego piwa. Najwięcej paplał Silwij, przez cały czas (czyli przez cztery aleksowe zestawy coli z whisky) buzia mu się nie zamykała. Pytał o ich zespół, komentował utwory, które wcześniej przesłuchał na YouTube, wspominał inne zespoły, z którymi pracowali, a później zaczął opowiadać, jak przeniósł się do Krakowa z rodzinnego Kijowa. A więc jednak Ukrainiec.
O dziwo Aleksander całkiem dobrze czuł się w jego towarzystwie. Felicjan siedział naprzeciwko, a dzieląca ich szklana ława wydawała się Białeckiemu skuteczną zaporą. Dopiero kiedy Rychlicki zaproponował obejrzenie studia, które o dziwo znajdowało się w jego domu, nieprzyjemne uczucie, jakie towarzyszyło Aleksowi przez cały dzień, powróciło. Aż chciałby wrosnąć w tę kanapę i móc wsłuchiwać się w przyjemny akcent Silwija, który, zapewne gdyby tylko dostał taką okazję, opowiedziałby im historię całego swojego życia.
– Jak zwykle, Felek, przerywasz w najlepszym momencie – prychnął Silwij i przewrócił oczami. – Prawie dochodziłem do meritum! – sapnął, a Beata zaśmiała się cicho. Pewnie słyszała jego anegdotki już nie pierwszy raz, ale mimo to i tak wydawała się zachwycona. A może po prostu głupio zakochana.
Felicjan nie odpowiedział, zabrał tylko swoje piwo i zerknął na nich ponaglająco, przypominając wszystkim, że to on miał decydujący głos w każdej sprawie. Aleks wstał powoli, zabierając przy okazji swojego drinka.
– Postanowiłem połączyć pracę z domem, nie lubię nigdzie jeździć i studio w miejscu, w którym śpię, to dla mnie najlepsze rozwiązanie – wyjaśnił im jakby od niechcenia. – Ale dysponujemy jeszcze jednym studiem, bardziej profesjonalnym – dodał tonem osoby, która mogłaby zwojować cały świat. Aleks w odpowiedzi uśmiechnął się krzywo pod nosem, Felicjan naprawdę go denerwował. Nienawidził ludzi zbyt wysoko zadzierających nosa.
Wszyscy, łącznie z niezbyt rozmownym Kubą, ruszyli do piwnicy. Białecki, dopiero gdy schodził po schodach, poczuł, że alkohol nie pozostawał dla niego obojętny. Już był pijany.
– Nie pij więcej – usłyszał z boku. Spojrzał na Jaśka idącego tuż obok. Trzymał w dłoni swoje drugie piwo, jak na razie wypił najmniej z nich wszystkich. – Jutro wracamy. Nie żeby było mi ciebie żal, ale kac w pociągu musi być czymś strasznym – powiedział lekkim tonem, uśmiechając się w ten swój jankowy, wyrafinowany sposób.
– Najwyżej i w drodze powrotnej będzie nas czekać zabawa w kiblu – odszepnął Aleks z rozbawieniem.
– Ja się na taką zabawę z tobą nie piszę. – Obrzydziło go samo wyobrażenie rzygającego Białeckiego i swoich przypadkowo obrzyganych butów. Aleks zaśmiał się, ale nic już nie odpowiedział, bo znaleźli się w pomieszczeniu przedzielonym szybą na dwie części. Jedna z nich wyłożona była pianką dźwiękochłonną, a w drugiej znajdowały się jakieś konsole, laptopy i inne urządzenia, których przeznaczenia Aleks nie znał. Nigdy tak nie zagłębiał się w przemysł muzyczny, by potrafić to wszystko nazwać.
– Uwielbiam to miejsce – rzucił Silwij, siadając przed komputerem. Włączył go, następnie coś przełączył i z głośników zaraz popłynął wpadający w ucho bit.
– Wygląda super – zachwycił się Remek, przyglądając się pomieszczeniu za szybą. Stała tam oparta na stojaku gitara elektryczna.
– Jeżeli chcesz, to idź, zagraj coś, a ja spróbuję jakoś to dopasować – powiedział Silwij, który wydawał się być w swoim żywiole. Aleks widział, jak Remkowi zaświeciły się oczy, ale nikt nie mógł mieć mu tego za złe, nawet Adam wydawał się zainteresowany. Pochylał się nad Silwijem, obserwując w milczeniu jego ruchy.
– I jak długo zajmujesz się tym na poważnie? – zapytał Janek, patrząc, jak zachwycony Remek przechodzi do pokoju nagrań.
– Na poważnie... to będą jakieś cztery lata? Wcześniej tylko się bawiłem – zaczął Silwij i Aleks wiedział, że Jaś spowodował lawinę. Ukrainiec już po chwili zaczął mu opowiadać o swojej pierwszej konsoli i o nieodpłatnych koncertach w kijowskich klubach, gdy miał zaledwie szesnaście lat. Białecki prawie się zaśmiał, nie wiedział, jak Silwij to robił, że pomimo gadatliwości nikt nie miał go dość. Stojąca przy ścianie Beata co chwilę dodawała coś swojego do jego opowieści, gdy zapominał o jakimś bardziej lub mniej ważnym (zazwyczaj to drugie) szczególe. Aleks od razu zauważył, że ich „niepasowanie” do siebie widoczne było tylko przy pierwszym spotkaniu. Wystarczyło chwilę z nimi posiedzieć, by zrozumieć, jak dobrze ze sobą współpracowali.
– Kończy ci się whisky – usłyszał niski głos tuż obok ucha i omal nie spuścił szklanki na wyłożoną ciemnym dywanem podłogę. Spojrzał na Felicjana, wymuszając uśmiech.
– Wystarczy mi – powiedział szybko, opanowując chęć odsunięcia się.
– Chodźmy na górę, oni są teraz w swoim świecie. Silwij tak szybko ich nie wypuści – dodał, a Aleks spojrzał w kierunku chłopaków jakby w nadziei, że to nieprawda. Niestety, nikt nie zwrócił na niego uwagi, wszyscy byli zainteresowani tym, co właśnie pokazywał i opowiadał im Ukrainiec.
Nie ma nic za darmo, szepnął jakiś znajomy głos w jego głowie, który już wcześniej się w niej odzywał. Gdyby chcieli wydać porządny album na własną rękę, kosztowałoby to ich kilka tysięcy, których oczywiście nie mieli. Felicjan był ich jedyną deską ratunku, jeżeli chcieli wreszcie wyjść z garażu na scenę. Nie roztrząsając już tego więcej, ruszył za Rychlickim. Z niechęcią patrzył na jego wielki tyłek, kiedy mężczyzna wspinał się przed nim po schodach. Zrobią to szybko i później zapomni, postanowił, kiedy znaleźli się w salonie, a Felicjan odebrał od niego szklankę, żeby odstawić ją na stole. Nie spieszył się jednak z dolaniem mu alkoholu. Stanął na środku pomieszczenia i uśmiechnął się pod nosem, lustrując Aleksa uważnym spojrzeniem.
– No? – mruknął Rychlicki i pogonił go wzrokiem, kiedy Białecki nawet się nie ruszył. Westchnął ciężko, rozumiejąc od razu. Podszedł do Felicjana i spojrzał mu w oczy, nic jeszcze nie robiąc, bo na razie nie wiedział, jak się za wszystko zabrać. Miał wrażenie, jakby naprawdę dawno tego nie robił. – Jesteś całkiem przystojny, wiesz? – zapytał Rychlicki, kładąc mu dłoń na szyi. – Ze swoją charyzmą mógłbyś daleko zajść – dodał, a Aleks nagle jakby zrozumiał, że stoją na widoku. Gdyby ktokolwiek tutaj zajrzał, nie mógłby ich przeoczyć. – Chodź – rzucił Rychlicki i pociągnął Aleksa za wypustkę w ścianie. Teraz zostali odgrodzeni dużą szafą. – Twoi kumple nie przyjdą tak szybko, zaufaj mi – powiedział, jakby czytał mu w myślach, a Aleks nie mógł powstrzymać skrzywienia.
– Dobra, więc co chcesz? – zapytał. Lepiej mieć to za sobą.
– Jak oficjalnie. – Felicjan nie wydawał się być zadowolony z jego oschłości. Aleks nawet nie wiedział kiedy, a mężczyzna przyciągnął go do siebie i od razu mocno pocałował. Najpierw poczuł nieprzyjemny, kwaśny zapach oddechu, później podobny smak śliny i wreszcie oślizgły język penetrujący mu usta. Nie odepchnął jednak Felicjana od siebie, przystał na to, zamykając oczy, by przyjąć jego niezgrabne pocałunki. Odpowiedział na nie dopiero po chwili, kiedy Rychlicki mruknął ponaglająco i zacisnął dłoń na jego pośladku. – O kurwa – sapnął Felicjan, oddychając ciężko. Patrzył na Aleksa rozpalonym wzrokiem, od czego zrobiło mu się niedobrze. – Zajmij się tym – rozkazał nagle, a Białecki dopiero wtedy dostrzegł erekcję w spodniach Rychlickiego. Bez chociażby słowa sprzeciwu opadł na kolana.
Całkowicie wyłączył myślenie, kiedy rozpinał skórzany, wpijający się w brzuch Felicjana pasek. Odpłynął gdzieś daleko, pozostając przy mężczyźnie jedynie ciałem, które wykonywało mechaniczne, znane już sobie ruchy.
Kiedy zsuwał mu spodnie i już miał się zabrać za to, co kryły szare slipki, poczuł, jak ktoś odciąga go do tyłu. Zachwiał się, a następnie upadł na podłogę, nieprzygotowany. Zdezorientowany spojrzał w czerwoną ze złości twarz Janka, gdy ten nagle zamachnął się i spoliczkował go tak mocno, że głowa Aleksa aż odskoczyła. W cichym pomieszczeniu klaśnięcie towarzyszące uderzeniu niemal odbiło się echem.
– Jak, kurwa, możesz?! – wysyczał Janek i zerknął w stronę zaskoczonego Felicjana. Zrobiłomu się niedobrze na samą myśl, że gdyby tu nie przyszedł, Aleks dokończyłby to, co chciał zrobić. Poczuł, jak bicie jego serca przyspiesza, aż oparł się o ścianę, zaczynając coraz ciężej oddychać.
– Jaś? – zapytał Aleks cicho, jakby bojąc się odezwać głośniej. Ale Schneider już na niego nie spojrzał, z wypisanym bólem na twarzy wyprostował się i chwiejnym krokiem ruszył do wyjścia. Białecki na nic się nie oglądając, pognał w stronę chłopaka. Na korytarzu napotkał Janka zgiętego w pół i z trudem łapiącego powietrze. – Jaś – powtórzył drżącym głosem, nie wiedząc, co się dzieje. Dlaczego Janek tak głośno oddychał? Dlaczego jego twarz wykrzywiała się w dziwnym, niespotykanym dotąd u Schneidera grymasie bólu? Co mu było?
– Zostaw... mnie – warknął z trudem i schylił się, zakładając szybko buty. Nawet ich nie zawiązał, sięgnął tylko drżącą ręką po kurtkę, by zaraz wyjść na świeże (o ile tak można powiedzieć o krakowskim smogu) powietrze. Aleks, nie przejmując się już nawet Felicjanem, który coś do niego krzyczał z salonu, szybko ruszył za Jankiem. Wcisnął na nogi swoje oficerki i zabrał z wieszaka skórzaną ramoneskę, by wylecieć prosto w chłodną, ale nie mroźną noc. Czuł, jak wypity alkohol skutecznie utrudnia mu myślenie, jednak gdy dostrzegł kucającego przy bramie Schneidera, od razu wyłączył tę funkcję. Pognał do niego, tak zdenerwowany i zdezorientowany jak jeszcze nigdy.
– Powiedziałem coś – sapnął Jaś, gdy zobaczył zbliżającego się do niego Aleksa. – Idź, kurwa – wypowiadał każde słowo z przerwą na łapczywy oddech, zupełnie jakby dopiero wypłynął na powierzchnię wody po długim nurkowaniu.
– Przepraszam – powiedział Aleks niespotykanie drżącym głosem. Kiedy patrzył na takiego Janka, dopiero zaczynał rozumieć, co takiego chciał zrobić. I gdyby nie Jaś, pewnie by nie przerwał. Zepsułby wszystko... oczywiście o ile już nie zepsuł. – Dzwonię na pogotowie – oznajmił Białecki i sięgnął po telefon. Przerwał mu stanowczy głos Janka:
– Nie. – Aleks spojrzał na wciąż kucającego chłopaka, toczącego walkę o każdy kolejny oddech. – Zaraz... przejdzie. – Nie wiedział co robić. Miał tak stać i co? Patrzeć, jak Jaś się męczył? Poczuł, jak jego samego zaczyna coś dusić w klatce piersiowej. Oczy mu się zaszkliły i mógłby to śmiało zwalić na wypity alkohol, ale nie chciał. Bo wiedział, że to wszystko, co się teraz działo, było jego winą. Gdy Jaś zaczął się już uspokajać, kucnął i objął go ramieniem. Schneider na początku chciał mu się wyrwać, jednak im bardziej się szamotał, tym bardziej czuł rozpierający ból w piersi. Nic więc nie zrobił, pozwolił się przytulić. Duszności powoli zaczęły go opuszczać i nawet nie chciał myśleć, że to za sprawą miarowo gładzącej jego plecy ręki. Zamknął oczy, poddając się temu, bo – mimo że próbował to ukryć – nawet jeżeli był zły, wciąż uwielbiał dotyk Aleksandra. Nawet nie wiedział, kiedy Białecki zarzucił na jego plecy kurtkę, którą on upuścił wcześniej na chodnik. Otulił go i w milczeniu dalej przyciskał Jasia do siebie.
– Przepraszam – szepnął, chociaż wiedział, że to raczej na niewiele się zda. – Przepraszam – powtórzył, ale Jaś nie odpowiedział. Drzwi od domu Rychlickiego otworzyły się, a w łunie światła, jaka padała z wnętrza prosto na chodnik, zobaczyli Remigiusza. Gitarzysta nie czekał dłużej, od razu do nich podbiegł.
– Jaś! Wszystko w porządku? – krzyknął, patrząc na niego absolutnie przerażony. – Boże, miałeś atak. Dzwonię po pogotowie – powiedział szybko i wyciągnął z kieszeni telefon. Dłonie tak mu drżały, że ledwo co go utrzymał.
– Nie – odezwał się ochrypłym, ale stanowczym głosem. – Nigdzie nie dzwoń, już mi lepiej – dodał i odepchnął od siebie Aleksandra. Podniósł się z chodnika, nawet na Białeckiego nie patrząc.
– Na pewno? – dopytał jeszcze Remigiusz, zerkając na swojego kuzyna naprawdę zestresowany. Gdzieś za jego plecami zamajaczyła sylwetka Adama, który podszedł do Remka z jego kurtką. – Bo wiesz, jeżeli coś...
– Wszystko okej – warknął przez zaciśnięte zęby. – Wracamy już? Czy dobijamy targu do końca? – zapytał, oglądając się na Aleksa z lekkim, drwiącym uśmieszkiem, jakiego Aleks jeszcze na jego twarzy nie widział. Owszem, Jaś bywał złośliwy, jednak teraz prócz jego zwyczajowej złośliwości było coś jeszcze. Coś, czego Białecki nie potrafił określić słowami, ale wiązało się z chłodem, dosadnością i... rozgoryczeniem? Aleks nie mógł znieść tego widoku, więc spuścił wzrok na chodnik, by wymamrotać pod nosem zupełnie jak nie on: „zbierajmy się”.
Całe szczęście nikt nie pytał dlaczego. Przecież byli o krok od sukcesu, gdyby tylko wrócili, mogliby osiągnąć naprawdę wiele. Oni jednak zdawali się rozumieć, mimo że przecież nie znali prawdy. Adam bez słowa sięgnął po telefon, żeby zamówić im taksówkę, a Remigiusz wciąż zadawał Jankowi pytania o samopoczucie. Dopiero gdy Schneider po raz dziesiąty odpowiedział, że wszystko w porządku, odetchnął z jako taką ulgą.
Remek wiedział, co dolegało Jasiowi, tu Aleks nawet nie miał wątpliwości. Dawno już nie widział kolegi tak panikującego, zupełnie jakby Schneider mógł zaraz osunąć im się na ziemię i w mgnieniu oka wyzionąć ducha.
Nic jednak już nie powiedział, taksówka przyjechała, Jaś usadowił się z tyłu przy oknie, na środek wcisnął się Remigiusz, a on, wiedząc, że teraz jest niepotrzebny, zajął przednie siedzenie. Całą drogę powrotną milczał. Kiedy już położyli się do łóżek i minęło kilka długich chwil, podniósł się. Remigiusz i Adam spali jak kamienie, o czym świadczyły ich świszczące, równomierne oddechy. Nie słyszał jednak pochrapywania Janka – jako jedyny nie spał. Zszedł więc cicho po drabince i wreszcie stanął nad nieruchomą, okrytą prawie że po sam czubek nosa sylwetką Schneidera.
– Mogę? – zapytał, wskazując na jego łóżko. Janek poruszył się, spojrzał na niego w ciemności nocy.
– Nie – odparł cicho, odwracając się na bok, tyłem do niego. – Idź spać – dodał tak oschłym tonem, że po plecach Aleksa przebiegły nieprzyjemne dreszcze.
Wiedział, że wszystko zjebał. Nic nowego.

9 komentarzy:

  1. Na początku zaznaczę, że bardzo podoba mi się nowy wystrój bloga, jak dotąd najbardziej przypadł mi do gustu (choć może konkurować z tym poprzednim).
    Cóż, osoby komentujące poprzedni rozdział miały nadzieję, że do takiej sytuacji nie dojdzie. Ja natomiast jako osoba przyzwyczajona do tego, że autorzy moich ulubionych opowiadań/książek bardzo lubią skakać po moim sercu, pozbyłem się jej już dawno. Czuję do Aleksa dziwną sympatię, podejrzewam, że nawet się z nim trochę utożsamiam. Nie będę się jednak nad tym rozwodziić, więc przyznam, że gdyby tak osobno analizować każdą wykreowaną przez Ciebie postać, to żadna z nich nie jest "płaska", co bardzo cenię i podziwiam.
    Co do Janka-mam (zapewne słuszną) teorię, ale wolę zaczekać z nią do czasu wynaśnienia tejże kwestii.
    Po całej tej akcji czekam na kolejny rozdział ze zniecierpliwieniem większym niż zwykle. Mam jednak nadzieję, że wszystko się ułoży i tej myśli się trzymam.
    Dodam jeszcze, że bardzo się cieszę z faktu, iż zaczęłaś tworzyć opowiadanie o Krzysztofie. Zafascynowałaś mnie pisząc na Facebooku, że jest ono bardzo ciężkie, czym również podsyciłaś moją ciekawość. Coż, zadowolę się nawet małą wzmianką o tym, że u niego wszystko dobrze, bo, jak już wcześniej pisałem, bardzo go polubiłem.

    Na koniec chcę podziękować Ci i Twoim betom za wysiłek włożony w to opowiadanie i życzyć dużo weny :)!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej! Dziękuję za miły komentarz, aż mi się cieplej na sercu zrobiło. :) Cieszę się, że uważasz moje postacie za realistyczne. Zawsze przykładałam do tego dużą wagę, więc jest to dla mnie spory komplement. ;)
      Jeżeli jednak chodzi o opowiadanie o Krzysztofie, jestem zdeterminowana, żeby je zakończyć, ale tak jak pisałam jest dość ciężkie. A ja na tę chwilę niestety nie dysponuję również wystarczającą ilością czasu. Postaram się jednak doprowadzić je do końca, myślę, że dopełniłoby całą "Americanę". :)

      Pozdrawiam!
      DW.

      Usuń
  2. Nic nowego, to dopiero maksyma życiowa ot po prostu można się przyzwyczaić:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy zobaczyłam nowy rozdział, niesamowicie długo zwlekałam z jego przeczytaniem, a to dlatego że bałam się dowiedzieć co się jeszcze wydarzy.
    Z ciężkim sercem czytałam końcówkę rozdziału.
    I co teraz będzie...
    Ach a wszystko było takie idealne :D Teraz będę przeżywać :D
    Czekam bardzo bardzo niecierpliwie na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapomniałam dopisać, że nowa szata graficzna jest bardzo przyciągająca!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że nie tylko mnie się podoba. :D Mam nadzieję, że teraz jest tutaj trochę weselej, bo wydawało mi się, że poprzedni nagłówek miał dość przytłaczający wydźwięk.

      Usuń
  5. Bardzo ładny wygląd bloga, jak zawsze :).

    Mimo, że Jaś go nakrył i jest między nimi teraz źle, to się cieszę, bo przynajmniej Alek TEGO nie zrobił. Wielka ulga :P.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie mogę uwierzyć, że Aleks naprawdę to zrobił... Choć sytuacja między nim i Jankiem nie jest jasna (czy są w związku?) to nie powinien był... Przykro, że Aleks ciągle sądzi, że nie ma wyboru i musi się oddać, bo ma wybór.
    Czekam na kolejną część.
    Pozdrawiam,
    Marcel.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale się uśmiechnęłam na widok Twojego imienia. :) Postać do nowego opowiadania, która już od jakiegoś czasu żyje w mojej głowie, ma właśnie na imię Marcel. Mam nadzieję, że nie będziesz mieć mi tego za złe. :P Swoją drogą, piękne imię. :)

      Usuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.