sobota, 2 maja 2020

Rozdział 10. (Na granicy katastrofy)


Kochani, pod tym rozdziałem macie jeszcze zaległą część "Mroku". Nie mogłam dodać jej tu wcześniej, w środę pojawiła się tylko na Wattpadzie, gdyż zapomniałam zapisać ją na blogu, a nie miałam dostępu do laptopa. Wolę Was o tym uprzedzić, gdyż trochę się tam zadziało ;)
Miłej majóweczki. 

Obiady rodzinne


Weszli do mieszkania po cichu jak się dało... to znaczy, Maks dbał o to, aby wyszło po cichu, Adrian niekoniecznie, bo gdy tylko znalazł się w przedpokoju, tak zakręciło mu się w głowie, że lada moment i runąłby twarzą na podłogę. W ostatniej chwili Łukowski złapał go, z trudem podtrzymując w pionie.

– Ciszej, Alicja śpi – syknął, gromiąc go spojrzeniem, na co Adrian pokiwał ulegle głową i bacząc już na swoje ruchy, zabrał się za ściąganie butów.
Najpierw lewy adidas, później prawy. Udało się. Wyprostował się, zadowolony do granic możliwości z wykonanego karkołomnego zadania. Maks posłał mu pobłażliwe spojrzenie, ale w żaden sposób nie skomentował jego pijackiego uśmieszku, w zamian zaprowadził go do salonu i usadził na kanapie.
– Poczekaj na mnie, okej? I błagam, bądź ciszej. A jak będziesz chciał wymiotować, to... To nie wymiotuj – zakończył, a Mejs pokiwał posłusznie głową. Aż chciało się go nagrodzić słowami „dobry chłopczyk”, czego ostatecznie oczywiście nie wypowiedział na głos. Wciąż istniała obawa, że pijany Adrian dozna olśnienia, stwierdzi, że to zbyt wielka zniewaga i domaluje siniaka na drugim Maksowym policzku, tak dla równowagi.
Oglądając się jeszcze na Adriana, który rozsiadł się bardziej na kanapie, ruszył w kierunku kuchni. Od razu podszedł do lodówki i otworzył szafkę znajdującą się nad nią. Znajdywały się tam worki na śmieci, świeczki, opakowanie gumowych rękawiczek oraz zestaw szmatek, które ostatecznie im nie przypasowały, ale żal było je wyrzucić, czyli podsumowując – wszystko i nic. Oprócz tego, po prawej stronie przy brzegu znajdowało się również czerwone pudełko, w którym trzymali wszelkie medykamenty w razie jakiegoś wypadku... Jak widać, po tylu latach wreszcie się przydało.
Złapał za nie i otworzył, zaglądając do środka. Woda utleniona, gaziki, plastry przeróżnej wielkości, przylepiec na szpulce, a także bandaże. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że jest wszystko. Nie myśląc wiele, przeszedł do salonu, w którym Adrian już prawie przysypiał na sofie. Spojrzał na jego umazaną w zaschniętej krwi twarz, dochodząc do wniosku, że tak czy siak trzeba najpierw mu ją przemyć.
Nigdy nikogo nie opatrywał, nic więc dziwnego, że trochę się przy tym motał. Wiedział jednak, że jeżeli nie oczyści Adrianowi ran, wszystko może skończyć się tragicznie. Jakoś nie widział Mejsa (nawet niezwykle trzeźwego) idącego na SOR i proszącego o pomoc. Już prędzej cała twarz by mu napuchła, a z ran sączyła się ropa.
Poszedł więc do łazienki po miskę i wodę, samemu jeszcze dokładnie myjąc swoje ręce – jak w ogóle mógł o tym zapomnieć? Przecież zawsze to było pierwszą czynnością, jaką wykonywał po powrocie do domu!
Nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać, w końcu Adrian i jego rozwalona brew na niego czekali. Gdy wrócił do salonu, pierwszym co zrobił było zabezpieczenie kanapy ręcznikami, tak, by przypadkiem nic na nią nie skapnęło. Dopiero później usiadł przed Mejsem, próbując go wybudzić ze swojej pijackiej drzemki.
– Usiądź prosto, trzeba zrobić porządek z twoją twarzą – powiedział dość oschle, a Adrian czym prędzej wykonał jego polecenie, choć widać było, że nie do końca rozumiał, w czym właśnie brał udział. Dopiero gdy nasączony w wodzie gazik przesunął się po jego opuchniętym policzku, syknął z bólu.
– Biłem się? – Orzechowe oczy spojrzały na Maksa tak, jakby widziały go po raz pierwszy. – I ty też się biłeś? – zapytał, dostrzegając siniaka, który przybrał brzydkie, ciemnofioletowe barwy.
– Nie. Ty najpierw uderzyłeś Artura, ja cię odciągnąłem, oberwałem. Uciekłeś, poszedłeś nad Kanał Bydgoski pić, znalazłem cię rozwalającego pysk jakiemuś facetowi. Tyle – opowiedział w skrócie całą historię, wciąż przecierając twarz mężczyzny. Ten marszczył z zastanowieniem brwi, powolutku układając sobie wszystko w swoim zmąconym alkoholem umyśle.
– Artur – syknął z nienawiścią. – Uderzyłem cię przez niego.
Maksymilian zamarł na moment, patrząc głęboko w ciemne oczy, po czym stanowczo pokręcił głową.
– Nie, nie uderzyłeś mnie przez niego. Uderzyłeś mnie, bo wpadłeś w furię. Nie szukaj wymówek – zganił go.
Adrianowi jego słowa najwidoczniej jednak się nie spodobały, bo skrzywił się mocno, jakby ktoś podstawił mu coś brzydko pachnącego pod nos. Najwidoczniej alkohol wciąż uśmierzał mu ból, bo nie miał problemów, aby poruszać brwiami czy ustami.
– Gdyby nie był sprzedajną kurwą, to bym ciebie nie uderzył – syknął wściekle, z taką nienawiścią, że po plecach Maksa aż przebiegły nieprzyjemne dreszcze. Zapatrzył się na Adriana i niewiele myśląc, cisnął gazikiem do miski z wodą zabarwioną na czerwono.
– Aż tak go nienawidzisz, że chciałeś rozsmarować go na naszej podłodze?
Adrian prychnął i pokręcił głową.
– Jakbym mógł, już byłby w nią wciśnięty.
Maks się zawahał. Adrian przekazywał mu sprzeczne informacje, bywały momenty, że dostrzegał w nim tę kochaną, misiowatą stronę, jednak w chwilach takich jak ta, zaczynał się obawiać. Do czego byłby zdolny, gdyby zaleźć mu za skórę?
– Co właściwie zrobił?
– Zdradził mnie – padła niemalże natychmiastowa odpowiedź. Maks powoli kiwnął głową.
– Zeznawał przeciwko tobie? – wywnioskował niemalże od razu.
– Gdyby tylko – prychnął Adrian, cały aż się napinając. Mówił całkiem logicznie, jednak zaszklone oczy i rozmyte spojrzenie wciąż wskazywało na wpływ alkoholu. – Wiedział, że wszystko bym dla niego zrobił – powiedział już spokojniejszym głosem, ze spojrzeniem utkwionym w jakimś punkcie na panelach. – Wystarczyło, że tylko mi powiedział, a ja już byłem gotowy rzucić wszystko... Skąpy się o nas dowiedział i chuj strzelił. Pewnie zrobił młodemu pranie mózgu. – Jego twarz wykrzywiła się boleśnie, jednak Maks wiedział, że ból nie miał nic wspólnego z fizycznością.
Po raz pierwszy widział Adriana takiego bezbronnego, cierpiącego nie przez otrzymane rany na ciele. Właściwie, gdyby Maksymiliana zapytać jeszcze kilka dni temu, stwierdziłby, że Mejs jest niezdolny do tego typu uczuć. Wydawał mu się... zbyt głupi? A teraz poczuł z nim osobliwą więź, chociaż doskonale wiedział, że nie mieli zbyt wiele wspólnego ze sobą, ale obaj w pewien sposób byli poszkodowani przez innych.
– Kochałeś go? – zapytał, nim ugryzł się w język. Dla niego było jasne, jaki typ relacji miał Adrian i Artur.
Adrian podniósł na niego szklane spojrzenie, ale nie odpowiedział, przynajmniej nie zrobił tego za pomocą słów, bo Maks domyślił się odpowiedzi. Nie ciągnął go dalej za język w tym temacie, tylko wrócił do opatrywania ran. Wylał na gazik wodę utlenioną, po czym przyłożył go do rozcięcia na łuku brwiowym.
– Czemu umawia się z Alicją? – Ta sprawa zaczęła go niezwykle dręczyć. Teraz, kiedy wiedział już więcej o Arturze, miał coraz większy mętlik w głowie. Bo czemu, cholera, ktoś, kto latał za facetami, teraz brał się za związek z kobietą? Chyba, że to wszystko było w jakiś sposób ukartowane? – Nagle zaczęły mu się podobać babki, czy to jakiś związek z tobą.
Mejs najpierw spojrzał mu głęboko w oczy, by następnie westchnąć ciężko i wzruszyć ramionami.
– Nie wiem. Sypiał czasem z kobietami.
Maks skrzywił się. Nie podobało mu się to wszystko, ale wiedział, że jeszcze nie może nic powiedzieć Alicji, będzie zmuszony obserwować rozwój jej relacji z Arturem i mimo wszystko starać się gasić jej entuzjazm do tego mężczyzny... Na ten moment był bezradny.
– Okej, to wszystko – powiedział, gdy plaster wylądował na brwi Mejsa, a jego twarz nie przypominała już rozgniecionego pomidora. Wciąż był mocno poobijany, jednakże przynajmniej już czysty, bo krew nadawała mu makabrycznego wyglądu i sprawiała, że rany wydawały się dużo poważniejsze. W rezultacie może rzeczywiście szpital był tu zbędny. – Jak się czujesz? – zapytał, wstając i wkładając wszystkie przedmioty z powrotem do apteczki.
– Śpiący.
– Tylko pamiętaj, żeby nie zarzygać mi tu niczego. Przyniosę ci jeszcze miskę, tak w razie co – mówił i już miał wyjść z całym ekwipunkiem, gdy zatrzymał go głos Adriana.
– Maks?
Zatrzymał się w drzwiach, oglądając się na Mejsa, który przybrał teraz zgarbioną, niepewną pozycję. Zmarszczył brwi, nie wiedząc, czego może się spodziewać.
– Tak?
– Kurwa no, nie chciałem, żebyś oberwał.
Zamrugał. Takich przeprosin w życiu by się nie spodziewał, nic więc dziwnego, że na jego usta wpłynął rozbawiony uśmieszek.
– Przeżyję.
– I dzięki. Za wszystko. Spoko typek z ciebie.
Kiwnął głową i jakiś taki niebezpiecznie zadowolony, wyszedł z pokoju, życząc jeszcze Adrianowi dobrej nocy. Nie spodziewał się, że zostanie „spoko typkiem” jakiegoś dresa tak mu poprawi humor, ale musiał przyznać, że nawet takie podziękowania również były miłe.
Wszedł do łazienki i wylał wodę z miski prosto do toalety, żeby zaraz wychylić się i zamknąć drzwi pomieszczenia. W końcu po tym wszystkim musiał się wykąpać, zmywając cały bród z minionego, ciężkiego wieczoru. Kiedy ściągnął z siebie ubrania i już miał wejść pod prysznic, zamarł.
Czy on właśnie obmył komuś twarz z krwi i opatrzył rany bez chociażby jednej obrzydzonej myśli? Jego wzrok zsunął się niżej, na swoje czyste dłonie. Dawno już ich takimi nie widział, ostatnio ciągle miał wrażenie, że coś na nich było. Momentami nawet czuł irytujące swędzenie i wyobrażał sobie wtedy te wszystkie bakterie pełzające mu po skórze. Mimo to dzisiaj bez wahania zajął się Adrianem, nawet nie pomyślawszy o tym, że to obrzydliwe.
Powoli przeniósł spojrzenie na lustro, w którym dojrzał odbicie przystojnego, zadbanego dwudziestopięciolatka, zaskoczonego swoim nowym odkryciem.
Czyżby zaczynał wracać do normy?

***

Wyciągnął telefon z kieszeni, zerkając jeszcze na wyświetlacz, ale nie zobaczył tam oczekiwanego powiadomienia. Zirytowany wcisnął komórkę z powrotem do spodni i zadudnił palcami w blat stołu, mimowolnie zastanawiając się, co takiego się zmieniło. Normalnie Maks powinien już dawno wysłać mu całą litanię przeprosin... Nie, normalnie nie odważyłby się zamknąć mu drzwi tuż przed nosem. Nic więc nie było takie, jak kiedyś, coś musiało się zmienić i wszystko podpowiadało mu, że ten półmózgi brat Alicji brał w tym czynny udział.
Facet aż śmierdział heteroseksualizmem, więc Tobiasz nie chciał brać pod uwagę nic, co zahaczałoby o bliższe relacje z Łukowskim. Wyglądał na takiego, który na samo brzmienie słowa „gej” dawał sierpowego w twarz, a jednak nic się nie stało po tym, jak beztrosko przyznał się do bycia chłopakiem Maksymiliana.
Więc może? Ilu to takich kryptopedałów łaziło już po świecie?
– Jesteś nerwowy, synku. – Przez jego myśli przebił się dobrotliwy głos mamy. Podniósł spojrzenie na jej twarz i samoistnie przywołał na usta uśmiech. To był już jego odruch.
– Praca – wyjaśnił.
– Przepraszamy za zwłokę, nie myślałem, że w niedzielę mogą być takie korki. – Nagle do ich stolika podeszły dwie osoby. Tobiasz początkowo spojrzał na nich z dołu i odetchnął głęboko, próbując przywrócić się do normalności oraz przypominając sobie, dlaczego byli teraz w restauracji.
Ojciec wpadł na cudowny pomysł rodzinnego obiadu w niedzielę, a skoro rodzinnego, to przecież warto zaprosić na niego też swojego wspólnika, prawda? Tak, dokładnie takie myślenie przejawiał Ryszard Janicki, bo po co zacieśniać tylko więzy między swoimi krewnymi, skoro można też zadbać o relacje czysto biznesowe?
Tobiasz wreszcie uśmiechnął się do Eli, żony Marka, podniósł się z okupowanego przez siebie krzesła i przywitał się z kobietą.
– Pięknie pani wygląda – powiedział szelmowskim tonem. Tak już miał, że był ulubieńcem wśród kobiet, które mogłyby być jego matkami. Umiał skomplementować, dobrze wyglądał i równie dobrze się zachowywał, która nie chciałaby mieć takiego syna?
– A ty jak zwykle jesteś przemiły, Tobiaszu – odpowiedziała mu na uśmiech, po czym zwróciła się już tylko do mamy Tobiasza, odpowiadając na jakieś zadane przez nią pytanie.
– Dzień dobry. – Skinął głową, posyłając Markowi krótkie, nieco rozbawione spojrzenie. Zawsze go tego typu spotkania bawiły. Udawali, że nie znają się bardziej, niż to konieczne, zachowując między sobą odpowiedni dystans.
– Witaj – odparł Marek, ściskając jego rękę odrobinę zbyt mocno. – Odpocząłeś po delegacji? – zagadnął niby tylko kurtuazyjnie. Tobiasz jednak czuł w tym pytaniu podtekst, w końcu mieli po czym wypoczywać.
– Tak, już tak. Mam nadzieję, że wyjazd i panu nie dał w kość. Tyle pracy nad warszawskim oddziałem, a łóżka w hotelu takie niewygodne.
Spojrzenie, jakim obdarzył go Marek, jasno mówiło, że posunął się zbyt daleko. Tobiasz westchnął ciężko, powstrzymując się od przewrócenia oczami.
– Jakoś dałem radę – uciął, żeby zaraz zwrócić się w stronę Ryszarda. – Nic sobie nie zamówiliście? Nie musieliście przecież czekać specjalnie na nas. – Sięgnął do krzesła, odsunął je i niczym największy dżentelmen świata, poczekał, aż zajmie je małżonka. Dopiero wtedy sam zajął miejsce przy stole, co Tobiasz przyjął z niechętnym skrzywieniem. Miał nadzieję, że będą chociaż siedzieć obok siebie, byłoby dużo ciekawiej, niż z Elą tuż obok.
– Nie, nie czekamy wcale tak długo. Zamówiliśmy kawy, to nam wystarczyło – powiedział ojciec. – Rozmawialiśmy już o Warszawie, ale powiedz mi jeszcze raz, myślisz, że znów będzie im potrzebne wsparcie z Bydgoszczy?
– System, który postawiliśmy, wciąż potrzebuje kilku poprawek. Jak Bydgoszcz je dociągnie, to myślę, że trzeba będzie się tam wybrać. I tak musimy wysłać wdrożeniowca, żeby przeszkolić klienta – powiedział i w tym momencie podeszła do nich kelnerka, podając dwie karty menu dla Marka i jego żony.
– Tak właśnie myślałem. Zastanawiałem się nawet, czy nie taniej będzie powynajmować apartamenty na dłuższy okres, możliwe, że trochę przyjdzie nam tam posiedzieć – mówił ojciec, wydymając w charakterystyczny sposób wargi.
– Nie wiem nawet, czy nie będzie konieczna przeprowadzka któregoś z nas. Firma nie może działać bez szefa, Rysiu. Nie powinniśmy ich zostawiać samych.
Ojciec nie odpowiedział, a jedynie kiwnął głową i zamilkł, gdy wreszcie odezwała się mama Tobiasza.
– Dość już może tych interesów przy stole... Elu, widzę, że zmieniłaś kolor włosów, byłaś w tym salonie, który ci polecałam?
Tobiasz miał wrażenie, że jeszcze moment, a umrze. Już wolał słuchać rozmów ojca i Marka, a nie plotek odnośnie włosów, paznokci i zakupów, ale co się dziwić? Mama i pani Ela były dokładnie w tej samej pozycji, obie nie pracowały i obie miały majątek męża w zasięgu ręki, nic więc dziwnego, że całe dnie spędzały na tego typu zajęciach... Chociaż Tobiasz pamiętał jeszcze czasy, gdy matka pracowała. Była nauczycielką polskiego w szkole podstawowej, dziwił się jej, że to rzuciła. W końcu zawsze miała jakieś swoje pieniądze, małe, w porównaniu do pieniędzy ojca, ale nie musiała się przynajmniej go o nic prosić. Ale tacie ewidentnie to nie przeszkadzało, lubił być górą i lubił przewodzić, wreszcie miał ją w garści, była całkowicie zależna od niego.
– Nie wiem, nic mi nie mówi. Mam jednak nadzieję, że wreszcie przedstawi nam jakąś uroczą kobietę – usłyszał strzępek rozmowy. Przez ostatnie kilka minut całkowicie się z niej wyłączył i teraz pożałował, że zdecydował wrócić myślami do znajdującego się przed nim stołu.
– Mamo, proszę, nie mów o mnie tak, jakby mnie tu nie było – poprosił z lekkim uśmiechem.
– Och, muszę się Eli pożalić!
– Młody jeszcze jest, ma czas – wtrącił nagle Marek, odchylając się na krześle. Tobiasz zerknął na niego uważnie, ale nic nie powiedział. – Niech nie pakuje się w żadne związki tak szybko, bo później będzie tylko żałować.
– O, dokładnie to mówię żonie. Niech chłopak życie poznaje. Teraz te kobiety to nie to samo co kiedyś. Zobaczy, że jest zaradny, to od razu będzie chciała dobrać się do portfela – wtrącił ojciec, zbierając nieprzychylne spojrzenia obu kobiet.
– Ty jak zwykle najczarniejsze scenariusze... – Zacmokała z dezaprobatą, a Ela zaraz jej przytaknęła.
– Przepraszam – powiedział nagle Tobiasz i wstał od stołu. Nagle nie miał ochoty przy nim siedzieć. – Pójdę do toalety – wyjaśnił, po czym zaraz skierował się w stronę ubikacji.
Wszedł do przestronnego, zaciemnionego pomieszczenia i do jego nozdrzy momentalnie doleciał przyjemny, kwiatowy zapach. Sapnął ciężko, zatrzymując się przy umywalkach. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze, jak zwykle stwierdzając, że wygląda naprawdę dobrze. Miał na sobie granatową, przylegającą do ciała koszulę, czarne spodnie z brązowym, skórzanym paskiem i tego samego koloru buty. Prezentował się niczym mokry sen każdej matki, nic więc dziwnego, że tego typu rozmowa została podjęta przy stole. Nie miał zamiaru jednak się jej przysłuchiwać, ostatnio podobne tematy tylko go drażniły.
Oparł się pośladkami o umywalkę i sięgnął do kieszeni po telefon. Aż przeklął, gdy znów ujrzał pusty ekran bez ani jednego powiadomienia. Co ten Maksymilian sobie myślał? Nie bał się, że kolejny tydzień spędzą pokłóceni? Zawsze go przecież to przerażało, więc czym prędzej starał się gasić spory...
Drzwi otworzyły się nagle, a Tobiasz, wyrwany z zamyślenia, aż podskoczył, co nie umknęło uwadze osobie stojącej w drzwiach.
– Coś bujasz dzisiaj w obłokach – powiedział Marek, zamknął za sobą drzwi i pewnym krokiem podszedł do chłopaka. – Dawno już cię takiego nie widziałem. Zawsze masz tak wiele do powiedzenia.
Tobiasz uśmiechnął się mimowolnie, kiedy Marek zatrzymał się blisko, bardzo blisko niego. Ich torsy niemal się ze sobą stykały. Spojrzał w dół na mężczyznę, prosto w jego piwne oczy.
– Powiedzmy, że dzisiaj nie mam ochoty na rozmowy.
– Nie masz chyba też ochoty na rodzinne obiadki.
– Wcale – to mówiąc, pochylił się, ale go nie pocałował. Nie chciał wykonywać pierwszego kroku, nie, kiedy Ela siedziała kilka metrów dalej, a Marek tak go dzisiaj zgasił spojrzeniem za jedną, niewinną aluzję.
Poczuł ciepłą dłoń na swoim karku, a po chwili też i ciepłe, zniecierpliwione usta na własnych. Aż westchnął ciężko, oddając natarczywy, przepełniony namiętnością pocałunek. Jedno Markowi musiał przyznać – naprawdę świetnie całował.
Gdyby nie huk tłuczonego naczynia, jaki rozległ się za drzwiami, pewnie długo by się od siebie nie oderwali, w szczególności, że dłonie Marka już krążyły w okolicach paska Tobiasza, ciągle zahaczając o jego sprzączkę. Spojrzeli na siebie rozpalonymi oczami i Janicki aż miał ochotę się zaśmiać.
Podobało mu się to.
Najchętniej zaciągnąłby Marka do kabiny i może nawet mu tam obciągnął, bo myśl, że robili to niemalże przy Eli, tylko go nakręcała.
– Jesteś wolny jutro wieczorem? – zapytał, prawie pożerając Tobiasza wzrokiem. Ten uśmiechnął się z zadowoleniem i wzruszył ramionami.
– Mogę być, a jest jakaś okazja?
– Ela wyjeżdża do rodziców, dzieciaków nie ma. Mam pusty dom.
Na samą myśl, że zrobiliby to w miejscach, w których przebywała jego żona, aż zrobiło mu się goręcej.
– No to jesteśmy umówieni – powiedział i błysnął zębami, a Marek skierował się do wyjścia, jeszcze szybko poprawiając swoją fryzurę. Tobiasz odprowadził go wzrokiem do samych drzwi, po czym westchnął z zadowoleniem.
Jeśli Maks był obrażony, to jego sprawa. On już znalazł sobie zajęcie na jutrzejszy wieczór, a przynajmniej tak sobie wmówił, bo tego, że znów wyciągnął telefon, aby sprawdzić wiadomości, już nie chciał roztrząsać.

***

Rozejrzał się po salonie, kierując swoje spojrzenie głównie na wystawę zdjęć z różnych okresów czasu znajdującą się na komodzie. Podszedł do niej, szukając czegokolwiek nowego, jednak nic się tu nie zmieniło, nawet ułożenie ramek było takie samo, jak wtedy, gdy opuszczał swój dom rodzinny parę lat temu. Przesunął wzrok wyżej, na stary obraz Matki Boskiej Niepokalanej – albo raczej na jego marną replikę, która w rzeczywistości była jedynie plakatem. Nie miała nawet nic wspólnego z pociągnięciami pędzla, gdyż był to najzwyklejszy w świecie wydruk pochodzący z okresu PRL-u. Mama jednak za żadną cenę nie chciała się go pozbyć, dostała go w spadku po swoich rodzicach, oprawiła w nową ramę i zawiesiła na ścianę... I tak wisiała ta ich Matka Boska samotna, bo nikt się do niej nie modlił. Rodzice Maksa byli katolikami tylko od święta, a czasem i nawet nie, nie pamiętał już, kiedy ostatnio zawitali chociażby na pasterce, ale najważniejsze, że Maryjka wisiała. Nikt się nie doczepi, że niewierzący dom.
– Zaraz podam obiad. Możesz zawołać ojca, znów coś robi w garażu. – Odwrócił się i spojrzał na mamę, która weszła do salonu z talerzami w dłoni.
– Pomogę ci – zaoferował Maks od razu i odebrał od niej naczynia. Uśmiechnęła się do niego i kiwnęła głową, po czym zaraz wróciła do kuchni.
Nie lubił tu wracać. Nie lubił tego domu, tych wszystkich radosnych zdjęć poustawianych w każdym kącie oraz nie lubił tej przezornie rodzinnej atmosfery, która w rzeczywistości była nie mniej sztuczna niż usta dzisiejszych celebrytek. Musiał czasem jednak tu wracać, chociażby dla mamy, która zamknięta z ojcem w domu zapewne przeżywała ciężkie chwile.
Gdy nakrył do stołu, wyszedł przed dom i od razu skierował się do blaszanego garażu na tyłach działki. Momentalnie dostrzegł tam ojca majstrującego coś przy swoim czarnym passacie w kombi.
– Mama woła na obiad – powiedział, nie wchodząc do garażu, tylko zatrzymując się metr przed otwartymi drzwiami.
Ojciec wychylił się zza maski pojazdu. Miał na sobie niegdyś białą koszulkę, ubrudzoną czymś oleistym i znoszone spodnie, które nosił tylko do pracy przy domu. Dokładnie taki obraz ojca zapamiętał najbardziej ze swojego dzieciństwa, nawet gęsty wąs pod nosem się zgadzał, chociaż teraz przyprószyła go siwizna.
– Już idę – powiedział, wycierając ręce o jakąś szmatkę. – Musiałem wymienić filtr powietrza i przy okazji dolałem oleju do silnika – mówił. – Jeszcze filtr paliwa widzę, że zaczyna niedomagać. Masz dzisiaj czas, żeby tam zajrzeć? Ustawiłbym go nad kanałem i zeszlibyśmy, żeby zobaczyć, co tam się dzieje. – Z każdym jego słowem Maks miał wrażenie, że coś się w nim kurczy. Do dzisiaj pamiętał, jak ojciec zmuszał go do majstrowania przy samochodzie i do dzisiaj miał z tego powodu koszmary. Nie znał się na rodzajach kluczy, nie wiedział, co do czego służy i nienawidził się brudzić. Sama myśl, że miałby mieć nad sobą brudne podwozie samochodu przyprawiało go o dreszcze, co tu dopiero mówić o grzebaniu w nim.
– Muszę wrócić do Bydgoszczy, bo mam jeszcze kilka spraw związanych z pracą do załatwienia – spróbował się wymigać, ale pod ostrym spojrzeniem ojca aż się skurczył. Nienawidził, gdy patrzył na niego w ten sposób, jakby... jakby był wybrakowany i niegodzien miana jego jedynego syna.
– Jak zawsze, jak zawsze – zamruczał ojciec pod swoim wąsem, po czym obszedł samochód i machnął ręką w kierunku domu, zupełnie jakby przeganiał nieznośne zwierzę. – Chodźmy już, matka się wścieknie.
Maksowi nie trzeba było dwa razy powtarzać, wolał spędzać czas ze swoją rodzicielką, niż z tatą. Mama przynajmniej nie czepiała się go o każdą pierdołę, tak jak to z chęcią robił ojciec.
Weszli do przestronnego przedpokoju pomalowanego na okropny, drażniący zmysły pomarańczowy kolor. Nie chcąc spędzać tutaj więcej czasu, niż to potrzebne, szybko ściągnął buty i ruszył do salonu – tu było tylko troszkę lepiej, bo przynajmniej jasna, wiosenna zieleń nie była aż tak intensywna i nie dawała po oczach swoim natężeniem, jak wspomniana wcześniej ostra pomarańcz.
Mama postawiła na stole ziemniaki, ale gdy zobaczyła ojca, od razu wygoniła go do łazienki. Maks nawet już nie patrzył na niego, wolał się nie denerwować. Kiedy jednak usiedli wreszcie do obiadu, a jego spojrzenie mimowolnie zatrzymało się na dłoniach taty, a dokładniej na niedomytych paznokciach, cała treść żołądka podeszła mu do gardła.
Musiał wziąć kilka uspokajających oddechów, jednak jego wzrok raz po raz wędrował w stronę ubrudzonych rąk. Mimo że zaledwie wczoraj opatrywał rany Adriana, a rano jakby nigdy nic wkroczył do salonu, w którym wciąż spał Mejs i otworzył okno, żeby choć trochę przewietrzyć zaduch strawionego alkoholu, teraz miał wrażenie, że nie doczeka końca obiadu. Nie mógł nawet złapać za widelec i zabrać się za usmażonego przez mamę schabowego (gdy przyjeżdżał do rodziców bezmięsna dieta szła w zapomnienie).
– Czemu nie jesz?
Drgnął, zmuszając się do wciśnięcia ziemniaka w usta. Chwilę walczył z odruchem wymiotnym, ale ostatecznie go przełknął.
– Matka się napracowała, a ty jak zawsze wybrzydzasz. Nic innego w swoim życiu nie robisz, tylko wybrzydzasz. Na kogo myśmy cię wychowali? Mimoza się znalazła. Z taką postawą to ty niczego w życiu nie osiągniesz.
Znowu się zaczynało. Odetchnął ciężko, nie odpowiadając ojcu chociażby słowem. Chyba już się przyzwyczaił do tego typu wywodów.
– Janusz, przestań. Daj się chłopakowi najeść w spokoju.
Ojciec zamilkł, co chwilę zerkając jednak na swojego syna usiłującego zjeść chociażby małą część obiadu. Kroił schabowego, nabierał na widelec buraczki, ale włożenie ich do swoich ust przychodziło mu z nie lada trudem. Wreszcie jednak Janusz Łukowski nie wytrzymał, uderzył otwartą pięścią w stół, tak, że znajdująca się na nim zastawa aż zabrzęczała.
– Do cholery, co ty wyprawiasz?!
Maks poczuł, jak wszystko się w nim gotuje. Nie powinien tu przyjeżdżać, czemu więc dał się mamie namówić?
– Bo, kurwa, nie mogę patrzeć na twoje zasyfiałe łapy! – odkrzyknął, nie mając zamiaru pozwalać się ojcu tak traktować. Był już, do cholery, dorosły, zarabiał sam na siebie, nie był już dzieciakiem, którego ten mógł traktować jak mu się żywnie podobało.
– To się wynoś, niewdzięczniku!
– Żebyś wiedział – prychnął Maks i czym prędzej wstał od stołu, zostawiając napoczętego schabowego i prawie nieruszone ziemniaki. Szybkim krokiem wyszedł z pokoju i złapał za swoje buty, zakładając je w zawrotnym tempie. Cały aż wewnętrznie buzował.
– Gabrycha, zostaw go! Niech idzie! Widzisz, jaka nam miernota wyrosła. Kto by pomyślał, że wychowamy taką łajzę? To wszystko twoja wina, zawsze ci powtarzałem, że tą swoją nadopiekuńczością wychowasz nam jakiegoś pedzia!
Poczuł się tak, jakby dostał w pysk. Nie wierzył, że ojciec to wszystko powiedział, zazwyczaj chociaż starał się gryźć w język. Coś w Maksymilianie pękło, czara goryczy, która napełniała się przez wiele lat, wreszcie nie wytrzymała, rozlewając się w nim i zatruwając go od wewnątrz. Nie myślał, kiedy z powrotem wparował do pokoju i z furią wymalowaną na twarzy, krzyknął:
– Dokładnie tak! Wychowałaś pedzia! Bo wiecie co? Byłem gejem, jestem gejem i będę gejem, to się nie zmieni. Masz syna pedała, cieszę się, że teraz jest już wszystko jasne – powiedział w przypływie emocji, po czym, nie patrząc już na ich zszokowane miny, odwrócił się i wyszedł z domu, trzaskając jeszcze drzwiami.
Wsiadł do swojego hyundaia, cały się jeszcze trzęsąc z nerwów. Odpalił go, rzucając jeszcze jedno spojrzenie na żółty budynek odbijający się w lusterku.
Zatrzymał się dopiero przy wjeździe do Bydgoszczy. Zaparkował samochód w zatoczce i wpatrzył się niewidzącym spojrzeniem w przednią szybę.
Do tej pory nie myślał nawet, że wyjawi rodzicom swoją orientację. Był przekonany, że nigdy się o nim nie dowiedzą, a tymczasem wykrzyczał im to prosto w twarz... I co gorsza, żałował. Z minuty na minutę gorycz coraz bardziej się w nim zbierała, bo doskonale wiedział, że zamknął za sobą drzwi, których nie będzie już w stanie otworzyć.
Schował twarz w dłoniach, próbując się nie rozkleić. Dlaczego tam w ogóle pojechał? Dlaczego dał się namówić na ten przeklęty obiad? Mógł zaprosić rodziców do jakiejś restauracji, tam ojciec przynajmniej nie zrobiłby takiej szopki.
Nagle ciszę w pojeździe przerwał dźwięk telefonu. Spojrzał na komórkę znajdującą się w uchwycie samochodowym przytwierdzonym do szyby. Zamrugał, a po plecach przebiegł mu dreszcz, gdy zobaczył migające na ekranie imię.
Tobiasz.
Drżącą ręką sięgnął po aparat i nie myśląc wiele, odebrał.
– Słucham?

10 komentarzy:

  1. O matko ile tu się działo. Adrian na Maksa chyba serio dobrze działa i przeprosiny Adriana były mega słodkie. Uwielbiam romans Tobiasza i Marka tzn wiem że obaj są zdradliwymi sukinsynami ale mega fajnie mi się o nich czyta, mam nadzieję że mimo że są drugoplanowi to trochę o nich będzie. No i ta końcówka z rodzicami to pojechałaś nie dziwię się że Maks na koniec panikuje, jeszcze bardziej sobie pokomplikował życie biedaczek. A że Tobiasz sam od siebie zadzwonił to ciekawe, nie spodziewałam się tego po nim.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej. Rozdzial świetny. I dużo w nim się zadziało. Adrian był tu taki potulny. Za to maks pozytywnie mnie zaskoczył. Jak narazie Adrian świetnie działa na maksa byle tak dalej. Uwielbiam ich razem. Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział. W

    OdpowiedzUsuń
  3. O nie! Tylko nie Tobiasz. Adrian powinien zadzwonić i to w jego ramionach Max powinien znaleźć wreszcie ukojenie. Po co on odbierał ten telefon? Czarna rozpacz. Chce kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  4. Umrę, jeżeli Maks spotka się z Tobiaszem i zadowolony znowu mu wybaczy. Obrzydza mnie ten typ niemiłosiernie, pewne sytuacje z nim już nawet omijam palcem w dół ekranu.
    Adrian zmienia Maksia i wolę, by tak to wyglądało cały czas. Ta dwójka koi moje serduszko
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Takiego Maksa jak w tym rozdziale bardzo lubię! Nawet sam stwierdził jak już skończył opatrywac Adriana, że wraca do normy. Jeśli tak wygląda norma, to bardzo fajnie. Bardzo szkoda mi się to zrobiło pod koniec rozdziału. Smutne, że tak się zestresował zachowaniem ojca. Ciekawa też jestem reakcji jego rodziców na ten nagły coming-out kiedy już ochłoną z szoku.
    Adrian przecudowny :) jak mówił o tej relacji z Arturem, jak nie odpowiedział na pytanie Maksa, czy to kochał, ale można się domyślić... chciałoby się to przytulić. Fajnie, że facet ma pozytywny wpływ na Maksa, mam nadzieję, że będzie też w drugą stronę, i Adrian przy Maksie się uspokoi i nie będzie popadał tak często w kłopoty.
    Dziękuję za rozdział! :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzięki za rozdział, Maks normalnieje, Adrian się uczłowiecza...suuuper. Czekam niecierpliwie na kolejne rozdziały. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. I czego Maks tak penia? Z mamą może się spotkamy i gadać przez telefon, ojciec i tak nigdy go nie kochał - żadna strata.
    Tobiasz i Marek są po prostu obrzydli... I nie, nie chodzi o romans z dwa razy starszym facetem! Jak chcą się bawić to spoko, ale tego że zdradzają osoby które rzekomo kochają nie jestem w stanie znieść. Mam mściwą nadzieję, że to się wyda... Buhaha!!! (mroczny śmiech)
    Lecę czytać Mrok!
    Pozdrawiam i dużo weny!
    MaWi
    P. S.
    Nie spodziewałam się, że Adrian będzie taką gadułą po pijaku ;) uroczy Miś

    OdpowiedzUsuń
  8. Wpadam tu co jakiś czas, bo przyznam, że mono się w to opowiadanie wkręciłam i aż smutno mi patrzeć, że stanęło w miejscu. Planujesz je kontynuować? Jeśli nie, to jak najbardziej rozumiem!

    OdpowiedzUsuń
  9. Jest jeszcze szansa na kontynuację? Również mocno wkręciłem się w historię i nie mogę doczekać dalszych losów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szansa jakaś tam jest, aczkolwiek brakuje mi na wszystko czasu, dlatego najpierw zajmę się "Mrokiem", a później zobaczymy ;)

      Usuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.