Jakiś czas temu zamieściłam informację, że Luana wydawała pierwszą część "Drugiej szansy". Jeżeli ktoś jest zainteresowany, właśnie dowiedziałam się, że opowiadanie doczekało się części drugiej, znajdziecie ją tutaj: http://www.beezar.pl/ksiazki/druga-szansa-czesc-2
Sprawdziła Ekucbbw. :)
Sprawdziła Ekucbbw. :)
Jagger bomb
Usiadł na kanapie, rozglądając się z
niesmakiem po zawalonym wszystkim, co możliwe pomieszczeniu. Zawsze
go ono obrzydzało, zresztą, nie tylko ono – całe mieszkanie
zasługiwało na generalny porządek w wykonaniu Perfekcyjnej Pani
Domu. Co jak co, ale Pacuła i czystość raczej niewiele miały ze
sobą wspólnego.
– Pijesz coś? – zapytał Błażej.
– Obojętnie – odpowiedział z krzywym
uśmiechem. Mógł podejrzewać, że zakończy się to kilkoma dniami
milczenia, złamaniem Pacuły i przyleceniem do niego z podkulonym
ogonem. Filip lubił myśleć, że to on rządził w ich układzie,
że wystarczyło tylko ograniczenie kontaktu z Błażejem, by go
zmiękczyć.
Niestety, coraz bardziej zdawał sobie sprawę
ze swojej nieciekawej sytuacji. Może i mógł na chwilę ograniczyć
kontakt, ale nie byłby w stanie całkowicie go zerwać.
– Piwo?
– Piwo – odpowiedział i westchnął
ciężko. Kiedy Błażej wyszedł do kuchni po alkohol, wzrok Filipa
zatrzymał się na lakierowanej, starej, typowo polskiej meblościance
pamiętającej czasy komuny. Na jednej z półek dostrzegł zdjęcie
kilkuletniego Błażeja, spoglądającego w jego stronę lekko
przerażonymi oczami. Kto by pomyślał, że z tego słodkiego
dziecka wyrośnie ktoś tak nieciekawy jak Pacuła. Zaraz jednak
główna przyczyna tej przemiany dała o sobie znać, wydzierając
się na swojego syna swoim ochrypłym, przepitym i przepalonym
głosem. Ojciec Błażeja miał jakieś pretensje o zabieranie mu
piwa z lodówki, krzyczał coś jeszcze o pasożytach i
niewdzięcznikach, jednak na tym skończyły się podsłuchiwania
Filipa. Telefon w jego kieszeni zawibrował, sięgnął więc po
aparat, puszczając narzekania pana Pacuły mimo uszu.
Maciej. Na twarzy Filipa wykwitł mimowolny
uśmiech, jednak tak szybko jak się on pojawił, tak też zniknął.
– To, kurwa, do sklepu se leć i nie truj
dupy! – wrzasnął Błażej, wchodząc do pokoju, a Filip szybko
wcisnął komórkę z powrotem do kieszeni. Serce podeszło mu do
gardła, kiedy zobaczył niezadowoloną minę Pacuły, ale gdy zdał
sobie sprawę, że ten niczego nie zauważył, odetchnął.
– Może być Tyskie?
– Może – odparł szybko, jeszcze nerwowo
Filip, przeklinając się za swoje tchórzostwo. Nawet nie chciał
dopuścić do głosu myśli, która podpowiadała mu, że
najzwyczajniej w świecie zaczynał się Pacuły bać.
Oczywiście zaraz się za to zganił. On? On
się przecież niczego nie bał.
***
Cały jego tydzień wypełniony był pracą.
Lubił ją, zabieganie i posiadanie mnóstwa rzeczy na głowie
również. Dzięki temu nie miał ani chwili na rozmyślenia, nie
mógł w kółko zadręczać się minionym weekendem, bo zwyczajnie
nie było czasu. A wiedział, że takie roztrząsanie sprawy Łukasza
mogłyby go w końcu skutecznie zniszczyć. Całym sobą oddawał się
więc firmie; wychodził rano, wracał późnym wieczorem, żeby
zostać powitany ogromną kałużą w przedpokoju, a zdarzyło się,
że również i czymś „grubszym”. Raz nawet w to wszedł, zbyt
zmęczony, żeby dojrzeć ciemną rzecz na białych płytkach. W
tamtej chwili naprawdę bardzo znienawidził psa. Gdyby miał siły,
to pewnie i by się na pchlarza wydarł, ale nie miał. Jedyne, co
zrobił, to ściągnął buta i bez słowa, ale za to z pełnym
abominacji grymasem na twarzy, skierował się do łazienki, żeby
ściągnąć z podeszwy śmierdzącą niespodziankę.
Pies, jak można się domyśleć, nie wyraził
żadnej skruchy. Radośnie kroczył za nim aż do umywalki, a kiedy
Maciej usiłował pozbyć się brei, usiadł tuż przy jego nodze i
obserwował.
– No i co się patrzysz? – zapytał Maciej.
Chudy ogon momentalnie omiótł płytki w wyrazie radości. – Nie
ma z czego się cieszyć, Quasimodo – prychnął, ale mimowolnie
uśmiechnął się pod nosem.
Kiedy już udało mu się wszystko wysprzątać,
poszedł do kuchni, żeby tam zrobić sobie kolację. Pies nie
opuścił go na krok. A gdy zjadł i usiadł w salonie z laptopem na
kolanach, kundel znów powlókł się za nim. Gdzie by Maciej nie
poszedł, tam też był i on. Czego Maciej by nie robił, on i tak to
obserwował. O czym Maciej by nie mówił, mógł nawet podśpiewywać
zasłyszaną w radiu piosenkę, on zawsze słuchał.
A Maciej...? Maciej zaczynał zdawać sobie
sprawę, że tak w sumie trochę lubi to śmierdzące, śliniące się
towarzystwo. Ale – ma się rozumieć – tylko trochę.
***
Wreszcie naszedł piątek, a cała jego robota
z poprzednich czterech dni stała się jedynie wspomnieniem.
Doprowadził wszystkie bieżące projekty do końca, pozostało mu
jeszcze tylko przejrzeć materiały od grafików i właściwie...
tyle. Od przyszłego tygodnia pewnie znów rozpocznie mu się ogromny
nawał pracy, ale póki co, jeszcze o tym nie myślał. W piątek
mógł opuścić siedzibę firmy trochę wcześniej niż zazwyczaj.
Wrócił do mieszkania, zabrał psa na długi spacer (tym razem
kundlowi udało się usiedzieć w mieszkaniu bez większych
niespodzianek w postaci fekaliów), a później zaległ w fotelu,
zdając sobie sprawę, że po pierwsze – nie ma co robić, po
drugie – ostatnio trochę się zaniedbał, po trzecie –
zaruchałby w końcu coś, cholera!
Sięgnął po telefon i obserwowany przez
czujne spojrzenie swojego nieodłącznego kompana, wybrał numer do
Kuby. Kuba w takich momentach zawsze był przydatną znajomością,
bo i na piwo się wybierze, i na siłownię pójdzie, a nawet na
imprezę w klubie się zgodzi.
– Już myślałem, że nie żyjesz –
powitał go Jakub bardzo optymistycznymi słowami. Maciej nawet
uśmiechnął się pod nosem. Kontaktowali się ze sobą tylko wtedy,
kiedy mieli w tym jakiś interes. Lubili swoje towarzystwo, ale też
bez przesady – każdy miał swoje życie.
– No niestety żyję. Idziesz dzisiaj na
siłownię? – zapytał od razu.
– Taki miałem plan.
– A wieczorem do Heaven? Ciśnie mnie –
wyjaśnił z marszu, nie chcąc się rozdrabniać przy rozmowie
telefonicznej. Zawsze lubił załatwiać takie sprawy z Kubą szybko
i bez zbędnego biadolenia.
– To jesteśmy umówieni. Za godzinę w
Platinum?
– Okej, dam radę dojechać – mruknął,
zerkając jeszcze na zegarek Tommy'ego Hilfigera, jaki wdzięczył mu
się na nadgarstku. Chociaż może „wdzięczyć się” to zbyt
dużo powiedziane. Maciej lubił zegarki, miał ich w szufladzie
dokładnie pięć. Ten z nich wszystkich był najgorszy, nosił go
jedynie wtedy, kiedy wiedział, że mógłby mu się zniszczyć.
– Z Heaven dogadamy się później. Do
zobaczenia – rzucił Kuba, a Maciej po chwili się rozłączył.
Westchnął ciężko, opadając na oparcie swojej sofy. Musi spuścić
ciśnienie z bioder, dopiero wtedy będzie mógł się na poważnie
zastanowić nad minionym weekendem.
***
Uwielbiał te chwile, kiedy zmęczony po
treningu, odświeżony, dobrze ubrany i trochę już podchmielony
przez wcześniej wypite piwa, wchodził do Heaven ze świadomością,
że nie skończy wieczorem sam w łóżku. Nim jednak chociażby
zdążył się dobrze rozejrzeć, Kuba już ciągnął go w kierunku
baru.
– Trzeba coś jeszcze wypić – stwierdził,
a Maciej nie miał nawet zamiaru oponować. Klub wciąż zapełniał
się ludźmi, nim więc wyruszy na łowy, może wspomóc się jeszcze
jednym drinkiem. – To co w pracy? – zapytał Kuba jakby nigdy
nic, cały czas śledząc uważnie parkiet. Maciej naprawdę lubił
takie wieczory z kumplem; Kuba był chyba jedynym jego znajomym,
który myślał dokładnie tak samo jak on. Nie pakował się w
związki, a jedynie w łóżkowe relacje, przez co zawsze świetnie
się w tych sprawach rozumieli. Dodatkowo, stojąc przy sobie ramię
w ramię, przykuwali uwagę. Obaj byli naprawdę przystojni, choć w
trochę innych typach urody. Kuba wyglądał trochę jak taki
nieokrzesany, choć bogaty facet, z ciemnym zarostem, przenikliwymi,
ciemnymi oczami i dość opaloną cerą. Jakub oczywiście
zaprzeczał, coby regularnie uczęszczał do solarium, w końcu tak
dużo podróżował! A aktualną opaleniznę to przywiózł znad
polskiego morza, przecież niedawno zaczął trenować windsufring.
Maciej oczywiście tego nie podważał, swoje jednak wiedział. Było
lato, Kuba mógł więc, rzecz jasna, gdzieś tam trochę tych
promieni słonecznych złapać, ale kiedy w środku zimy świecił
śniadą skórą, to już wydawało się trochę podejrzane.
– Nic szczególnego, doszły nowe projekty,
kadra się trochę zmieniła, nie każdy od razu łapie, o co chodzi,
więc momentami jest ciężko – odparł lakonicznym tonem,
popijając swojego Ballantinesa z colą. – A u ciebie?
– Mam przed sobą jeszcze tydzień urlopu,
myślę, żeby niedługo skoczyć gdzieś na kilka dni za granicę –
odpowiedział, nie zaszczycając Macieja chociażby spojrzeniem. –
Pisałbyś się może? Moglibyśmy uderzyć na Ibizę, wziąć jakiś
hotel z all inclusive i pukać do białego rana – powiedział z
rozbawieniem, wreszcie kierując swój wzrok na Wyszyńskiego. Maciej
uśmiechnął się mimowolnie pod nosem. Oj tak, o takich wakacjach
to on by marzył.
– Niestety – powiedział, krzywiąc się z
niezadowoleniem. – Raczej nie wezmę teraz urlopu, góra by mnie
zabiła. Szef może i mnie lubi, ale mamy dość gorący okres. –
Wzruszył ramionami, a Kuba kiwnął głową.
– Kiedyś będziemy musieli o tym pomyśleć
– stwierdził ostatecznie Kuba i odstawił pustą szklankę na blat
baru. – Okej, ja spadam coś wyrwać. Mam już jeden cel na oku –
dodał, uśmiechając się przy tym zawadiacko. Miał naprawdę równe
i białe zęby, Maciej dobrze wiedział, że dwa lata temu wydał na
nie fortunę. Ale jak widać – opłacało się; wystarczyło tylko,
żeby Kuba się uśmiechnął, a drugiej stronie już miękły
kolana.
– Powodzenia – odpowiedział Maciej z
rozbawieniem i chwilę jeszcze obserwował, jak kolega odchodzi, by
zaraz podejść do jakiegoś chudego, zdaniem Wyszyńskiego
kompletnie nieatrakcyjnego chłopaka. Zaśmiał się cicho pod nosem,
kiedy Kuba zaczął swój podryw – najpierw położył dłoń na
szczupłym ramieniu dzieciaka, kilka razy się uśmiechnął,
mrugnął, patrzył mu głęboko w oczy... nic dziwnego, że na
rezultaty nie musiał długo czekać. Maciej raczej się do tego nie
przyznawał, ale czasem podpatrywał Kubę i podbierał mu niektóre
techniki.
Dopił swojego drinka i zastanowił się
jeszcze nad kupnem kolejnego. Na razie nie znalazł nikogo na tyle
ciekawego, żeby już rozpocząć swoje łowy, więc stał przy
barze, obserwując to, co działo się dookoła. Już miał zrobić
sobie rundkę po klubie w celu rozejrzenia się za jakimś ciekawym
facetem, gdy nagle tuż przed nim wyrosła postać. Popatrzył na
nią, na niepewny uśmiech błąkający się na znajomej twarzy, i
przez kilka chwil nie potrafił wydusić z siebie słowa.
Nie spodziewał się tego spotkania. Przez tyle
lat rozmijał się z Łukaszem, że Heaven stało się dla niego
całkiem bezpiecznym miejscem. Trochę tandetnym i bardzo
przesiąkniętym ubogą popkulturą, ale lubił ten klub.
A teraz spotykał tu jego. I kompletnie nie
wiedział, jak się zachować. Na domiar złego, czuł lekkie
szumienie w głowie, które z pewnością w niczym mu nie pomagało.
– Tak myślałem, że cię tu znajdę –
powiedział Łukasz.
– Po co mnie szukałeś? – prychnął od
razu Maciej, nie mogąc nawet ukryć swojego zdenerwowania.
– Wiedziałem, że telefonów ode mnie raczej
byś nie odebrał. – Łukasz uśmiechnął się lekko i wzruszył
ramionami. Maciej otaksował go spojrzeniem i chcąc czy nie, musiał
przyznać, że Łukasz prezentował się dobrze. Zdecydowanie nie
przypominał kogoś, kto właśnie miał rozwód na głowie, wręcz
przeciwnie. Wydawał się jakiś taki... przywrócony do życia?
Wyglądał świetnie w granatowej koszuli z zawiniętymi do łokci
rękawami i w ciemnych, dobrze leżących spodniach. Zawsze mu trochę
przypominał młodego, jeszcze nie siwego Georga Clooneya, miał coś
takiego w oczach, że...
Tak. Maciej zdecydowanie zbyt wiele wypił.
Chrząknął, zdając sobie sprawę, że patrzył na Łukasza jak
cielę w malowane wrota.
– No, nie odebrałbym – odparł i wzruszył
ramionami. – I raczej nie mam ochoty tu z tobą rozmawiać –
dodał, próbując wmówić sobie, że to spotkanie nie wywołało w
nim żadnych większych emocji. – Przyszedłem, żeby się pobawić.
Łukasz patrzył na niego przez chwilę, a
Maciej już myślał, że odpuści. Zawsze odpuszczał. Całe życie,
cholera jasna, odpuszczał. Nigdy o nic nie walczył, brał życie,
jak leciało, nie próbując go chociaż w małym stopniu zmieniać.
– Jeden drink, okej? – zapytał jednak, a
Maciej aż uniósł brwi. Nie tego się spodziewał. Czuł, jak coś
w nim pęka. Jak mięknie pod tym ciemnym, uważnym spojrzeniem, jak
powoli staje się tym, kogo zawsze się brzydził.
– Tylko jeden – rzucił łaskawie, ale
wiedział, że tak naprawdę przegrał i że to nie on robił
przysługę Łukaszowi.
Malecki uśmiechnął się z wdzięcznością,
po czym zamówił im po drinku, by zaraz poprowadzić do najbliższego
stolika.
***
Wszedł do klubu i momentalnie poczuł ogromną
ulgę. Uciekł. Odetchnął pełną piersią, a specyficzna woń
Heaven, na którą składała się mieszanka kurzu, papierosów,
alkoholu, potu i czegoś bliżej niezidentyfikowanego, skojarzyła mu
się z wolnością. Uśmiechnął się z rozbawieniem na tę
refleksję i przeszedł obok zamkniętej szatni (bo kto by latem
kurtki nosił) prosto na parkiet. Trafił na najlepsze godziny, klub
tętnił życiem, jasno pokazując, że homoseksualiści w tym
mieście to chyba nie taka znowu mniejszość. Filip uwielbiał to
miejsce nie tylko dlatego, że za patrzenie na męski tyłek nie
groził mu sierpowy w twarz, ale po prostu zawsze czuł tu jakąś
taką energię... W Heaven nie musiał udawać kogoś, kim nie był.
Nawet jeśli czasem zdarzało mu się spotkać tu znajomego –
nieraz bardzo go ten fakt zadziwiał – szokujące, ilu gejów go
otaczało – to i tak niczym się nie przejmował. Mógł być sobą,
po prostu. A gdy jeszcze dodało się do tego alkohol, całkiem dobrą
muzykę i przystojnych barmanów, otrzymywało się dość przyjemny
wynik.
Rozejrzał się dookoła i jakoś tak przez
przypadek jego wzrok padł na pełny kufel piwa, stojący na stoliku
obok, wyglądający absolutnie żałośnie bez swojego właściciela.
Nie mógł więc go zostawić bez opieki, jego ręka sama się
wychyliła, złapała za szklankę, przyciągnęła ją do piersi, a
Filip niezauważony oddalił się od miejsca zbrodni.
Kiedy balansował pomiędzy ludźmi, uważając
przy tym, by jego skradziony alkohol przypadkiem się nie wylał,
miał ochotę się zaśmiać. Często tak organizował sobie procenty
w klubach – po prostu wykorzystywał okazję. Zdarzało się, że
na horyzoncie nie majaczył się żaden łoś, który zafundowałby
mu kilka drinków, a przecież Filip płacić dychy za przyjemność
nie będzie. Nie mówiąc już o tym, że ta dycha to byłby tylko
początek, toć jednym piwem czy jedną szklanką wódki z sokiem się
nie doprawisz. Za tym poszłyby kolejne zamówienia, a jego portfel
zapłakałby okrutnie. Stawiał więc na czujność: zostawisz
dopiero co kupionego drinka bez opieki? No co tu dużo mówić –
twój problem.
Ustawił się pod ścianą, popijając
skradzione piwo. Zanim tu wyszedł, strzelił już sobie setkę
wódki, więc czuł stosunkowo przyjemne szumienie w głowie, które
pogłębiało się z każdym kolejnym łykiem browaru.
Błażej gdyby wiedział, gdzie podziała się
jego własność, wpadłby w szał. To właśnie od niego uciekł
Filip; powoli zdawał sobie sprawę, że długo tego nie pociągnie.
Naprawdę miał już dość, a Pacuła przecież nie był ślepy. I
chyba właśnie przez to stawał się tak irytujący, chciał na siłę
zatrzymać przy sobie Wilczyńskiego.
Dopił piwo i zaraz stwierdził, że chce
więcej. Dzisiaj naprawdę musiał trochę spuścić z siebie
powietrze, bo jak tak dalej pójdzie, to rzuci się na Błażeja i w
rezultacie sam skończy na OIOM-ie. Przeszedł się po klubie raz
jeszcze w poszukiwaniu jakiegoś osamotnionego napoju procentowego,
zupełnie nie zwracając uwagi na ludzi znajdujących się dookoła.
Ktoś się na niego patrzył, ktoś inny się uśmiechał, jeden
nawet oczko puścił, ale Filip na razie nie miał ochoty na amory.
Może później. Teraz były ważniejsze rzeczy, upojenie alkoholowe
samo przecież do jego głowy nie zawita, musiał o nie trochę
zadbać.
I wtedy zobaczył jego. Stał tam, zaledwie na
wyciągnięcie ręki. Opuszczony i jakiś taki smutny, ale
prezentujący się iście apetycznie. Nie mógł go przecież takim
zostawić, w szczególności, że dookoła nie kręcił się nikt
zainteresowany tym samotnym cudem.
Podszedł do stolika, wyciągnął więc rękę
i złapał za szklankę pełnego, kolorowego drinka. Na oko Filipa,
wyglądał jak sex on the beach, pomarańczowy sok mieszał się na
samym dnie z czerwonym syropem, a brzegi szklanki zdobiły drobinki
cukru. Co za frajer go tu zostawił, pomyślał Filip, pociągając
ze słomki dużego łyka słodkawego napoju. Już odwrócił się z
zamiarem jak najszybszego odejścia, kiedy jego wzrok padł na stolik
obok. A dokładniej na osobę siedzącą przy nim. Zmrużył oczy,
zastanawiając się przez chwilę, skąd on, do cholery, kojarzył tę
twarz. Wydawała mu się ona naprawdę bardzo znajoma, chociaż coś
mu podpowiadało, że nie zamienił z tym facetem ani jednego słowa.
Odszedł trochę dalej, popijając swoje
skradzione sex on the beach (Filip nie lubił słodkich drinków, ale
darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda), popatrując cały czas
ukradkiem na mężczyznę. Siedział przy stole z innym facetem, o
czymś rozmawiali, wyglądali na takich, którzy znają się już
kupę lat i...
Filip zamarł. Oczywiście, że ich znał.
Kiedy mężczyzna siedzący naprzeciwko pochylił głowę, a klubowe
niebieskie światło padło na jego twarz, momentalnie ją rozpoznał.
Maciej. Facet zajmujący miejsce naprzeciwko Macieja, którego
Wilczyński dostrzegł jako pierwszego i który już wtedy wydał mu
się znajomy, był jego ex-chłopakiem – spotkał go przecież na
klatce schodowej!
Chwilę im się przyglądał, popijając
swojego okropnie słodkiego i zapewne równie drogiego drinka, gdy
nagle poczuł wzbierającą w trudną do opisania niechęć. W głowie
momentalnie pojawił mu się milion pytań, ale on jedynie stał i
patrzył. Gdzieś pomiędzy „dlaczego ze sobą gadają?” i
„dlaczego Maciej ma taki dziwny wyraz twarzy?” pojawiła się
również ogromna awersja do Łukasza wraz z wizualizacją wylania mu
na twarz drinka. Filip zagryzł zęby na czarnej słomce, kiedy
mężczyzna pochylił się do Wyszyńskiego, żeby złapać za jego
dłoń, która wcześniej swobodnie leżała na blacie. Wilku musiał
się odwrócić; wszystko się w nim zagotowało. Szybkim krokiem
ruszył przed siebie, starając się uciszyć szalejące w głowie
myśli. Wypadł przed klub, odstawił pustą już szklankę na
ceglany parapet zakratowanego okna, jaki znajdował się przy wejściu
do Heaven i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Nie palił
zbyt wiele, ale po alkoholu i gdy czymś się zdenerwował, zawsze
dręczył go niedobór nikotyny. Wyciągnął szluga, odpalił go, by
zaraz mocno zaciągnąć się dławiącym, drapiącym i dla wielu
osób obrzydliwie śmierdzącym dymem. Ulga, jaką poczuł, była
niestety jedynie chwilowa.
– Hej, kojarzę cię. – Z zamyślenia
wyrwał go czyjś głos. Spojrzał na chłopaka zaledwie kilka lat
starszego od niego. Pierwszym, na co Filip zwrócił uwagę, były
śmieszne, tak modne teraz okulary Harry'ego Pottera,
zniekształcające całkiem przyjemną, wyraźnie młodzieńczą
twarz. – Często tu przychodzisz? – zagadnął, a Wilczyński
zamiast odpowiedzieć, pociągnął swojego papierosa, spalając go
niemal do połowy. Naprawdę nie miał ochoty teraz na żadne
podrywy, a Harry Potter nie leżał w kręgu jego zainteresowań.
– Mhm, powiedzmy – odparł niezbyt chętnie,
nawet się z tym nie kryjąc.
– Masz może ochotę na jakiegoś drinka? –
spróbował jeszcze nieznajomy.
– Nie, dzięki – rzucił Filip, zaskakując
przy tym nawet samego siebie. Kto by pomyślał, że kiedykolwiek
zrezygnuje z darmowego alkoholu. – Nie mam za bardzo ochoty na
towarzystwo, okej? – powiedział już dosadnie, a zdziwienie, jakie
odbiło się na twarzy nieznajomego chłopaka, na moment nawet go
rozbawiło. Najwidoczniej nie był przyzwyczajony do otrzymywania
koszy, a to tylko utwierdziło Filipa w przekonaniu, że dobrze
zrobił, nie przyjmując propozycji drinka. Irytowali go faceci,
którzy zachowywali się, jakby cały świat miał padać im do stóp.
Maciej na samym początku też go oczywiście niezmiernie denerwował,
ale Maciej to Maciej – nie zarejestrował nawet momentu, kiedy tak
bardzo polubił jego towarzystwo.
Rzucił niedopałek na ziemię, by zaraz
przydepnąć go butem. Gdzieś w głowie Filipa odezwał się głos,
całkiem racjonalny zresztą, podsuwający pomysł zawinięcia swoich
manatków i powrotu do domu. Powinien go posłuchać; tak się
zirytował, że nie miał już dzisiaj czego szukać w Heaven.
Niestety jednak Filip rzadko działał logicznie i raczej nie
korzystał z takich dobrodziejstw jak zdrowy rozsądek. Zapalił
papierosa z nadzieją, że pomoże mu on w opamiętaniu się,
niestety jednak rezultat był całkiem inny od oczekiwanego.
Niedopałek leżał smętnie na ziemi, a Filip na myśl, że gdzieś
tam w klubie Maciej ucinał sobie luźną pogawędkę ze swoim
byłym, znów zaczynał się wewnętrznie gotować. Próbował się
uspokoić, ale zwyczajnie nie potrafił, a co chyba najgorsze – nie
miał pojęcia, skąd wzięły się u niego wszystkie te emocje.
Pewnie gdyby nie wiedział, kim był Łukasz i co go kiedyś łączyło
z Maciejem, teraz nie miotałby się pomiędzy zostaniem na zewnątrz,
a powrotem do klubu.
Pieprzyć to.
Pijany, zły i rozchwiany emocjonalnie ruszył
w kierunku parkietu. Szybko zrozumiał, że wypalony papieros nie
dość, że go nie uspokoił, to na dodatek wspomógł działanie
wypitych procentów. Filip czuł nieprzyjemne ćmienie w skroniach,
czym jednak z chwili na chwilę przestawał się przejmować. W końcu
alkohol miał to do siebie, że ułatwiał podejmowanie decyzji. Ba,
dzięki alkoholowi osobnik upojony był niemal przekonany do
słuszności swoich działań. Filip oczywiście w tamtym momencie
czuł dokładnie to samo – przypomni o sobie Maciejowi i wcale nie
uważał, że sposób, w jaki chce to zrobić, może wydawać się
choć odrobinę żałosny. Niech ten głupi Wyszyński sobie nie
myśli, że Wilczyński będzie tak po prostu stać obok i patrzeć
na amory rencistów!
Na nieszczęście Filipa, który z owego
nieszczęścia zdałby sobie sprawę dopiero po wytrzeźwieniu,
Maciej i Łukasz wciąż siedzieli przy tym samym stoliku. Cały czas
rozmawiali, ale dystans pomiędzy nimi wydawał się Filipowi
mniejszy. Nim cokolwiek zrobił, zatrzymał się i wpatrzył w lekki
uśmiech, jaki właśnie pojawił się na twarzy Wyszyńskiego. Na
blacie stały puste szklanki po drinkach, a Maciej i Łukasz
najwidoczniej znów złapali nić porozumienia. Filip poczuł nagłe,
nieprzyjemne uczucie zaciskania się czegoś na gardle. Jakby jakaś
lodowata ręka złapała go za szyję w żelaznym uścisku. Przez
moment nie mógł nic zrobić: ani odetchnąć, ani przełknąć
śliny, ani nawet się ruszyć. Nim jednak zdążył się głębiej
zastanowić nad swoim stanem, ruszył do przodu pewnym krokiem,
bujając nieco biodrami na boki. Zauważyli go dopiero, kiedy
zatrzymał się tuż przy stoliku. Maciej popatrzył na niego
zdziwiony i chyba trochę pijany, o czym świadczyły lekkie wypieki
na twarzy (Filip wolał nawet nie myśleć, że wywołało je coś
innego niż alkohol). Nic jednak nie zdążył zrobić, bo Wilczyński
już się do niego pochylał. Złapał go stanowczym ruchem za kark,
przyciągnął do siebie i pocałował krótko, ale mocno.
– No hej, kochanie – rzucił, kiedy już
się od niego odsunął. Uśmiechnął się do Wyszyńskiego słodko,
skutecznie ignorując siedzącego naprzeciwko Łukasza. Gdyby na
niego spojrzał, dostrzegłby wyraz głębokiego zdziwienia i
zdezorientowania.
– Filip? – Maciej zmarszczył brwi,
początkowo patrząc na niego jak na przybysza z kosmosu. Kiedy
jednak połapał się w sytuacji, mimowolnie uśmiechnął się,
dostrzegając pełen zdeterminowania wzrok Filipa.
Nie miał pojęcia, co chodziło temu
gówniarzowi po głowie, ale już teraz wiedział, że dzieciak
działał z premedytacją. Robił wszystko, byleby tylko Maciej o nim
nie zapomniał.
– No, jak widać – odpowiedział,
wzruszając ramionami. – Twój kolega? – zapytał, obracając się
do Łukasza i z całych sił starając się nie omieść go pełnym
wyrafinowania spojrzeniem. Nie miał pojęcia jak, ale udało mu się
znów całkiem niewinnie uśmiechnąć. – Hej, jestem Filip –
powiedział tonem rozentuzjazmowanego nastolatka i wyciągnął w
stronę Łukasza rękę. – Chłopak Macieja – dodał, nie mogąc
się powstrzymać. Na widok miny Łukasza prawie parsknął śmiechem.
Nie wiedział, jak udało mu się go w sobie zdławić, ale zaraz
pogratulował sobie opanowania.
– Cześć... Łukasz – powiedział,
popatrując pytająco na Macieja, na co Wyszyński wzruszył
ramionami.
To, że był wdzięczny Filipowi za
wtargnięcie, to może trochę zbyt wiele powiedziane. Rozmawiało mu
się z Łukaszem całkiem normalnie. Na tyle normalnie oczywiście,
na ile można rozmawiać z kimś, kim się gardziło przez jakieś
siedem lat. Dopiero gdy na horyzoncie pojawił się Filip, Maciej
zdał sobie sprawę, jak tragiczne w skutkach mogłoby być to
spotkanie.
– Długo jesteś w Heaven? – zagadnął
Filip jakby nigdy nic i wcisnął się na kanapę tuż obok Macieja.
Wyszyński musiał zagryźć wargę, kiedy spojrzenie pełne
nastoletniej werwy i uwielbienia zatrzymało się na nim. Wilczyński
z pewnością był najbardziej nieprzewidywalną osobą, z jaką miał
styczność. A na dodatek gówniarz posiadał całkiem niezłe
zdolności aktorskie. Kto wie, może gdyby przy ich pierwszym
spotkaniu Filip nie raczyłby go okraść, sam dałby się nabrać na
te słodkie oczka.
– Z godzinę? – zapytał i popatrzył na
Łukasza, który poruszył się nerwowo na sofie naprzeciwko,
rozglądając się po klubie. Pojawienie się Filipa z pewnością
nie było mu na rękę, nie miał pojęcia, jak zareagować. Nigdy
raczej nie był zbyt społeczną osobą, już nie mówiąc o tym, że
przez ostatnie lata małżeństwa kompletnie zatracił umiejętność
obchodzenia się z młodszymi od siebie. Właściwie to miał
wrażenie, jakby dzieliły go lata świetlne nie tylko od tego
młodego, wesołego chłopaka, który do nich podszedł, ale również
od Macieja. Zdawał sobie oczywiście sprawę, że to dość
irracjonalne, w końcu Maciej był w tym samym wieku co on, ale
odróżniało ich doświadczenie życiowe. Łukasz miał za sobą
małżeństwo i trójkę dzieci, a Maciej...? Tylko świetną karierę
zawodową, drogie mieszkanie i samochód prosto z salonu. Maciej
nigdy nie dorósł, bo nigdy nie musiał.
A teraz jeszcze okręcił sobie wokół palca
kilkanaście lat młodszego dzieciaka. Łukasz nie powinien być
zdziwiony, w końcu znał Macieja nie od dziś, a Filip był naprawdę
ładny (bo przystojnym nie mógłby go jeszcze nazwać, brakowało mu
do tego jakichś trzech-czterech wiosen). Teoretycznie więc Maciej i
Filip mogli być na podobnym poziomie. Łukasz czuł się przy nich
jak dotknięty wojną dziadek.
Coś nieprzyjemnie zakuło jego żołądek,
kiedy chłopiec ponownie wychylił się do Macieja i niemal z
namaszczeniem pocałował w policzek. Tego, że był w nim zakochany
po uszy, Łukasz nie musiał się nawet domyślać. Wszystko widział
jak na dłoni. Maciej zresztą też nie wyglądał na kogoś
niezadowolonego. Łukasz musiałby być ślepy, żeby nie dojrzeć
wyraźnie ukontentowanej miny i zmiany w zachowaniu, kiedy na
horyzoncie pojawił się jego młodszy kochanek.
Nie wiedział, czy ta relacja była dojrzała.
Nie wiedział, jakie podejście do związków prezentował teraz
Maciej. Nie wiedział o nim praktycznie nic, mimo że jeszcze
dziesięć lat temu potrafił przejrzeć go na wylot. W zamian za
gardło ścisnęło go uczucie zawadzania. Nie miał co tu robić,
porozmawiał z Maciejem, dowiedział się, co u niego w pracy,
powiedział mu o swoich zamiarach względem Darii i dzieci. Wyżalił
się, trochę pośmiał, powspominał. Za bardzo naciskał na
Macieja, wydawało mu się, że właśnie tak powinien, że to droga
do odzyskania go, ale chyba zbyt wiele się zmieniło. Zbyt wiele
spalił za sobą mostów, żeby mieć teraz drogę powrotu.
– Będę szedł. – Filip tylko czekał na
te słowa. Momentalnie uśmiechnął się szeroko, nie potrafiąc
tego opanować. Wygrał.
– Jasne – odpowiedział Maciej tonem,
którego używał tylko w stosunku do Łukasza. Łukasz zbyt często
już go słyszał i wiedział, co oznaczał – Wyszyński nigdy mu
nie wybaczy i do końca będzie traktować z tą swoją oschłością.
Nic więc dziwnego, że Maleckiego tak cieszyło dzisiejsze
spotkanie; chociaż przez chwilę Maciej traktował go tak jak
kiedyś.
– Do zobaczenia – powiedział, mimowolnie
zapatrując się na Macieja, by zaraz jednak się otrząsnąć i
przenieść spojrzenie w kierunku Filipa. – Miło było poznać –
dodał z uprzejmym uśmiechem.
Co dziwne, wcale nie czuł względem dzieciaka
złości. Nie był zazdrosny. Sam dobrze wiedział, że przecież w
Macieju łatwo można było się zakochać, mimo tej jego
nieprzyjemnej, trochę cynicznej otoczki. Jednak coś wciąż
napierało na jego klatkę piersiową, utrudniając oddychanie.
Wizyta Macieja w jego domu dała mu nadzieję, którą teraz powoli
zaczynał tracić.
Sam sobie jednak naważył piwa, musi je więc
jakoś wypić. Odwrócił się i odszedł w stronę baru z zamiarem
zamówienia kolejnego drinka. Alkohol może i nie rozwiązywał
problemów, ale pomagał o nich zapomnieć.
– I co? Wracacie do siebie? – zapytał od
razu Filip, kiedy tylko Łukasz od nich odszedł. – Będzie wielka
hollywoodzka miłość?
Maciej uniósł brew, popatrując na Filipa z
bliska. Ciepło, jakie ogarnęło jego ciało, obarczył wypitym
alkoholem, a myśl o tym, że Filip całkiem słodko wyglądał,
kiedy był zazdrosny, zepchnął na samo dno umysłu. Wolał się nad
tym nie zastanawiać.
– Swoim wielkim wejściem wszystko
zniszczyłeś – odpowiedział całkowicie poważnie i sięgnął po
szklankę z niedopitym drinkiem. – Ale może kiedyś, kto wie –
dodał, nawet się nad tym nie zastanawiając. Chciał sprowokować
Filipa. Zresztą, czy kiedykolwiek w swoich rozmowach próbowali się
nie prowokować? To już było jak ich firmowy znak rozpoznawczy.
– Trochę przekichane, jak niedługo obaj
będziecie musieli korzystać z balkoników. Wiesz, to może sporo
miejsca zająć w mieszkaniu – odparował zaraz, marszcząc w
zabawnym grymasie swoje brwi. Maciej zapatrzył się na jego
zaczerwienioną od alkoholu i duchoty panującej w klubie twarz, by
zaraz roześmiać się wesoło.
– Spokojnie, już opracowaliśmy, w jaki
sposób ustawić balkoniki, żeby jak najmniej zawadzały –
odpowiedział z rozbawieniem, nie mogąc nie zdać sobie sprawy z
różnicy odczuwalnej podczas rozmowy z Łukaszem a Filipem. Filip
wciąż był dzieckiem, wciąż chciał coś udowadniać, wciąż się
najeżał i nie mówił niczego wprost. Łukasz miał już trochę za
dużo lat na takie gierki.
– To jeszcze opracujcie, kto wam dupę
podetrze, jak obaj z łóżka już nie wstaniecie – prychnął,
poirytowany tematem rozmowy. Z jakiegoś powodu wcale nie chciał
sobie wyobrażać Macieja i Łukasza razem za kilkadziesiąt lat.
– Jesteś chętny? – zapytał Maciej, nie
kryjąc swojego rozbawienia.
– Spadaj – prychnął Filip, wstając. –
Skoro już rozwaliłem ci randkę, to mogę się zmywać. Nara. –
Machnął ręką, na przegubie której zaraz zacisnęły się palce
Macieja.
– Czekaj – powiedział Wyszyński, nie
chcąc dzisiaj wylądować sam. Cholera, miał za sobą już naprawdę
wiele dni abstynencji, a skoro Filip był pijany, zazdrosny i zły,
to może...? Maciej nie był głupi, żeby nie zauważyć, że
ostatnio naprawdę się do siebie zbliżyli. Oczywiście nie mógł
też zaprzeczyć, że z chęcią zobaczyłby Filipa w swoim łóżku.
Nagiego, wypiętego, dzikiego (bo raczej nie wydawało mu się, żeby
Wilczyński popisał się uległością). Na samą myśl poczuł
ogarniające go gorąco i podniecenie. Musiał odetchnąć ciężko,
żeby chociaż trochę się uspokoić. – Drinka? – zapytał, a
kiedy dostrzegł zmarszczone w grymasie zastanowienia brwi, zaraz
dodał: – Postawię ci.
Filip uśmiechnął się szeroko. Kiwnął
głową, bo przecież dwa razy tego samego dnia się nie odmawia.
– Niech ci będzie – odpowiedział z łaską.
– Powinienem podziękować? – zapytał
Maciej, śmiejąc się cicho i wstając od stołu.
– Klęknąć – prychnął Filip i
niespodziewanie złapał Wyszyńskiego za rękę, kiedy zaczęli
przeciskać się przez ludzi. Maciej mimowolnie uśmiechnął się
pod nosem, zaciskając palce na dużej, ale dość delikatnej dłoni.
Dał pociągnąć się Filipowi do baru, a kiedy ustawili się w
kolejce, jakoś tak zapomniał puścić rękę chłopaka. Całkiem
przyjemnie mu się ją trzymało.
– Więc? O czym rozmawialiście? – krzyknął
Filip, żeby Maciej go dosłyszał. W tej części klubu muzyka
znacznie bardziej dawała się we znaki rozmawiającym. Jej głośność
raczej nie zapraszała do konwersacji, prędzej zachęcała do
wejścia na parkiet, potańczenia, wyrwania kogoś i zmycia się z
nim albo do darkroomu, albo do domu.
– Aż taki ciekawy? – zapytał Maciej, nie
kryjąc uśmiechu. Filip przewrócił oczami w ten swój
impertynencki sposób, prychając przy tym, żeby uzyskać bardziej
dosadny efekt. Maciej złapał się na uważnym obserwowaniu mimiki
Wilczyńskiego. Lekko pijany dopuścił nawet do głosu myśl, że
naprawdę lubił to robić.
– Nie dodawaj sobie – prychnął,
zakładając ręce na piersi. – Pytam, po prostu. – Wzruszył
ramionami. – Amory pedałów-emerytów są dość bekowe.
– Nawet tak nie mów, bo po kupieniu tobie
drinka poczuję się jak pedofil-sponsor. – Uśmiechnął się
szeroko, zdając sobie sprawę, że z Filipem rozmowa w przyjemny
sposób płynęła. Po prostu wszystko się jakoś lepiło, chociaż
czasem musiał uważać na swoje słowa, żeby Wilczyński nie
wyciągnął z nich czegoś nieprzyjemnego. Ale mimo wszystko czuł,
że odpoczywa. Przy Łukaszu było całkiem inaczej.
– Idealnie w punkt – stwierdził Filip. –
Dobra, a tak na serio? Chce wracać i tworzyć z tobą rodzinkę?
Adoptujesz kolejnego psa, czy tym razem już stawiacie na dziecko?
– Nie tak prędko, najpierw ślub, później
zabierzemy się za robienie bajtla. – Parsknął śmiechem, a
Filip, który już najwidoczniej spuścił trochę z tonu, też
uśmiechnął się pod nosem.
– Jesteś idiotą – powiedział z wyraźną
wyższością w głosie.
– Z twoich ust to brzmi jak komplement –
odparł i mrugnął do niego. – Zamawiaj, co chcesz – rzucił,
zwracając uwagę Filipa na barmana, który właśnie do nich
podszedł.
– Wszystko? – zapytał Wilku podejrzliwie.
– Wszystko.
– Jagger bombę – zwrócił się do
barmana, nie kryjąc uśmiechu. Chyba będzie musiał częściej
łapać Macieja w klubach.
Barman (całkiem przystojny, choć dość niski
brunet) popatrzył pytająco na Macieja, już łapiąc za butelkę
Jaggermeistera.
– Niech będzie to samo. – Kiwnął głową,
stwierdzając, że zda się na kubki smakowe Filipa. Szybko jednak
zrozumiał, że to nie był wcale taki dobry pomysł. Ziołowy likier
zmieszany ze sztucznym posmakiem Red-bulla wywołał u niego mocny
ścisk żołądka i odruch wymiotny. Tylko cudem przełknął to
wszystko, już obiecują sobie, że więcej nie sięgnie po żadne
alkoholowe wytwory Filipa. Whisky brzmiało znacznie bezpieczniej i
prościej.
Wiczyński jednak wydawał się zachwycony;
oczywistością było, że sam nie kupiłby sobie takiego drinka. W
ogóle nie kupiłby sobie żadnego drinka, nawet tego najprostszego,
na którego składała się wódka i sok. Nie narzekał więc,
zaśmiał się tylko z rozbawieniem, kiedy zobaczył minę Macieja po
wzięciu małego łyka.
– Ej, nie tak! – zaprotestował zaraz
Filip. – To się pije na raz!
– Przecież po tym idzie zwymiotować –
prychnął, krzywiąc się tak, jakby co najmniej dostał do wypicia
sam spirytus.
– No już bez przesady. – Przewrócił
oczami, odstawiając na blat baru swoją pustą szklankę z
opróżnionym kieliszkiem. – Pyszne to jest.
– Nie powinno się mieszać alkoholu z
energetykami – ponarzekał jeszcze, ale w końcu z ogromnym bólem
wlał w siebie resztkę napoju. Tym razem był już niemal pewny, że
zwymiotuje, co ostatecznie ominęło go chyba tylko cudem.
– Jezu, ja wiem, że wiek zobowiązuje, ale
przestań zrzędzić – prychnął Filip, jednak mimowolnie
uśmiechnął się, dostrzegając trochę bardziej zaszklone od
procentów spojrzenie Wyszyńskiego. Sam zresztą nie mógł siebie
nazwać najtrzeźwiejszą osobą w Heaven, więc całkiem mu to
odpowiadało. Korzystając z chwili nieuwagi Macieja, który właśnie
odstawiał swoją szklankę, przysunął się do niego, złapał go
za boki twarzy i wychylił się na palcach. Czasem naprawdę
nienawidził swojego niskiego wzrostu, ale dzisiaj był już zbyt
pijany, by na to zwracać uwagę. Pocałował Macieja mocno,
napierając na niego całym swoim ciałem. Poczuł zapach ziołowego
oddechu na policzkach i słodki smak Red-bulla na języku. Aż
sapnął, kiedy ogarnęło go znajome gorąco, które pojawiało się
zawsze, gdy zaczynał się podniecać. Uwielbiał całować się po
pijaku, miał wtedy wrażenie, że wszystko jest takie jakby...
przyjemniejsze? A teraz jeszcze towarzyszyło mu uczucie triumfu, w
końcu to on całował Macieja, nie jakiś tam Łukasz.
O ile Maciej z początku był zbyt zaskoczony,
by cokolwiek zrobić, w końcu Filip raczej nie często rzucał mu
się na szyję (chociaż ostatnimi czasy robił to zdecydowanie
częściej), to po kilku chwilach zreflektował się. Przyciągnął
do siebie ciało chłopaka zdecydowanym ruchem i nie kryjąc swojej
powoli budzącej się ekscytacji w spodniach, otarł się o jego udo.
Nie interesowali go ludzie znajdujący się wokół. Właściwie to
mało co ich w tamtym momencie interesowało prócz swoich języków
i ciał. Dłonie Macieja płynnie wsunęły się pod koszulkę
Filipa, zaczynając gładzić gorące, gładkie plecy. Wilczyński w
odpowiedzi zamruczał, wsuwając palce we włosy Macieja. Pociągnął
za nie lekko, tak na próbę, by zaraz trochę wzmocnić swój
uścisk. W pewnym momencie Maciej, który był już do granic
podniecony pomimo wypitego alkoholu, obrócił Filipa i pchnął nim
na bar, zaczynając całować coraz żarłoczniej. Przeniósł usta
na szyję, a dłońmi już jawnie go obłapiał, kiedy nagle poczuł
mocne uderzenie w ramię. Momentalnie oderwał się od Wilczyńskiego
i spojrzał w bok, na jakiegoś rosłego mężczyznę w czarnej
koszulce z napisem „ochrona”.
– Takie rzeczy tylko w darkroomie –
powiedział z groźnie zmarszczonymi brwiami, piorunując ich swoimi
świńskimi, zapuchniętymi oczkami człowieka, który naprawdę miał
dość dzisiejszej nocy i użerania się z pedałami.
– Chodźmy na parkiet – rzucił szybko
Filip, nie chcąc robić sensacji. Wykręcił się z uścisku Macieja
i złapał go za rękę, ciągnąc w kierunku tańczących ludzi.
Zdecydowanie bardziej pasowało mu poruszanie się do muzyki i
wypicie jeszcze kilku drinków, niż znalezienie się w heavenowskim
darkroomie. Nie, żeby miał coś przeciw takim pomieszczeniom, ten
darkroom jednak wyjątkowo mu nie podchodził. Był mały i bardzo
duszny, a o ile lekka woń seksu mogła wydawać się całkiem
przyjemna, to jednak wdychanie czyjegoś mocno śmierdzącego potu
zmieszanego z wszystkim, co możliwe, ciężko nazwać komfortowym.
Maciej nie zaprzeczył, chociaż chciał już
zaproponować Filipowi zamówienie taksówki i zawitanie u niego w
mieszkaniu. Kiedy jednak znalazł się razem z Wilczyńskim na
parkiecie, kompletnie o tym zapomniał, mimo że podniecenie wcale z
niego nie opadało.
Szybko zrozumiał, że czasem utrzymanie
takiego stanu jest znacznie przyjemniejsze niż szybki seks po
pijaku. Pozwolił więc Filipowi się osaczyć, ruchy chłopaka były
naprawdę świetne, bardzo sugestywne. Nie zabrakło ocierania i
mokrych pocałunków. A później znów ruszyli w stronę baru,
zmęczeni i spoceni, choć wciąż podnieceni... do czasu.
Mianowicie: dopóki Maciej nie zrozumiał, że Filip zdecydowanie
przeholował z alkoholem. I że ta noc nie będzie tak cudowna, jak
to ją sobie wymarzył.
No tak, trochę nie wyszło, he he ...
OdpowiedzUsuńA już się zdążył nakręcić... biedny Maciej. Może w taksówkce młody trochę wytrzeźwieje? Chociaż raczej wątpię :) Dobrze że Filip się wtrącił, Łukasz to nie jest dobry pomysł - to zabrzmiało tak jakby Wilku był dobrym pomysłem, hehe 😉No problemy narastają i to po obydwu stronach - czekam na ich apogeum 😊Dziękuję i pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNo, Wilku wreszcie doszedł do jakiś prawidłowych wniosków na temat swój i Błażeja. Piątka za autorefleksję na razie bez pokrycia w czynach. Byleby nie było za późno. Łukasz wparował do klubu dla gejów - może wcale nie potrzebuje Macieja do dalszej homoegzystencji? Teraz będzie test dla Macieja i jego ludzkich odruchów - czy zaopiekuje się grzecznie pijanym Filipem?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Jeden z najlepszych rozdziałów "Gówniarza", ale to może dlatego że naprawdę wyczekiwałem starcia na linii Maciej-Łukasz-Filip. Bardzo fajnie pokazany przestrzał nie tylko wiekowy, ale też doświadczeniowy. Niby Maciej i Łukasz mają tyle samo lat, jednak zdecydowanie są na zupełnie innych etapach rozwoju mentalnego. Pod tym względem Maciejowi bliżej do Filipa, niż Łukasza... Kibicuję więc tytułowemu Gówniarzowi, Łukasz moim zdaniem nie pasuje do Macieja. Powinien znaleźć sobie kogoś stabilniejszego.
OdpowiedzUsuńWeny, Dream. Życzę całej masy tak dobrych rozdziałów.
Wczoraj przeczytałam rozdział kładąc się spać i muszę przyznać, że nawet leżąc już w łóżku śmiałam się sama do siebie :D
OdpowiedzUsuńMoment jak Filip podchodzi do stolika gdzie siedział Łukasz z Maciejem, cudo XDD
Rozdział świetnie zakończony :DD a to dobre :D ciekawe czy będzie musiał go ciągnąc, biedak xDDD
Napisałam super komentarz i wylogowalam się zamiast go opublikować...
OdpowiedzUsuńWiec już się wywodzic nie będę powiem tylko, że jest dobrze
Dreamuś, coś kłuje, nie kuje, a piwa można nawaRZyć, bo nie o wagę (ważyć) chodzi.
OdpowiedzUsuń