niedziela, 16 października 2016

Rozdział 12. (Gówniarz)

Jakiś czas temu zamieściłam informację, że Luana wydawała pierwszą część "Drugiej szansy". Jeżeli ktoś jest zainteresowany, właśnie dowiedziałam się, że opowiadanie doczekało się części drugiej, znajdziecie ją tutaj: http://www.beezar.pl/ksiazki/druga-szansa-czesc-2


Sprawdziła Ekucbbw. :) 

Jagger bomb

Usiadł na kanapie, rozglądając się z niesmakiem po zawalonym wszystkim, co możliwe pomieszczeniu. Zawsze go ono obrzydzało, zresztą, nie tylko ono – całe mieszkanie zasługiwało na generalny porządek w wykonaniu Perfekcyjnej Pani Domu. Co jak co, ale Pacuła i czystość raczej niewiele miały ze sobą wspólnego.
– Pijesz coś? – zapytał Błażej.
– Obojętnie – odpowiedział z krzywym uśmiechem. Mógł podejrzewać, że zakończy się to kilkoma dniami milczenia, złamaniem Pacuły i przyleceniem do niego z podkulonym ogonem. Filip lubił myśleć, że to on rządził w ich układzie, że wystarczyło tylko ograniczenie kontaktu z Błażejem, by go zmiękczyć.
Niestety, coraz bardziej zdawał sobie sprawę ze swojej nieciekawej sytuacji. Może i mógł na chwilę ograniczyć kontakt, ale nie byłby w stanie całkowicie go zerwać.
– Piwo?
– Piwo – odpowiedział i westchnął ciężko. Kiedy Błażej wyszedł do kuchni po alkohol, wzrok Filipa zatrzymał się na lakierowanej, starej, typowo polskiej meblościance pamiętającej czasy komuny. Na jednej z półek dostrzegł zdjęcie kilkuletniego Błażeja, spoglądającego w jego stronę lekko przerażonymi oczami. Kto by pomyślał, że z tego słodkiego dziecka wyrośnie ktoś tak nieciekawy jak Pacuła. Zaraz jednak główna przyczyna tej przemiany dała o sobie znać, wydzierając się na swojego syna swoim ochrypłym, przepitym i przepalonym głosem. Ojciec Błażeja miał jakieś pretensje o zabieranie mu piwa z lodówki, krzyczał coś jeszcze o pasożytach i niewdzięcznikach, jednak na tym skończyły się podsłuchiwania Filipa. Telefon w jego kieszeni zawibrował, sięgnął więc po aparat, puszczając narzekania pana Pacuły mimo uszu.
Maciej. Na twarzy Filipa wykwitł mimowolny uśmiech, jednak tak szybko jak się on pojawił, tak też zniknął.
– To, kurwa, do sklepu se leć i nie truj dupy! – wrzasnął Błażej, wchodząc do pokoju, a Filip szybko wcisnął komórkę z powrotem do kieszeni. Serce podeszło mu do gardła, kiedy zobaczył niezadowoloną minę Pacuły, ale gdy zdał sobie sprawę, że ten niczego nie zauważył, odetchnął.
– Może być Tyskie?
– Może – odparł szybko, jeszcze nerwowo Filip, przeklinając się za swoje tchórzostwo. Nawet nie chciał dopuścić do głosu myśli, która podpowiadała mu, że najzwyczajniej w świecie zaczynał się Pacuły bać.
Oczywiście zaraz się za to zganił. On? On się przecież niczego nie bał.

***

Cały jego tydzień wypełniony był pracą. Lubił ją, zabieganie i posiadanie mnóstwa rzeczy na głowie również. Dzięki temu nie miał ani chwili na rozmyślenia, nie mógł w kółko zadręczać się minionym weekendem, bo zwyczajnie nie było czasu. A wiedział, że takie roztrząsanie sprawy Łukasza mogłyby go w końcu skutecznie zniszczyć. Całym sobą oddawał się więc firmie; wychodził rano, wracał późnym wieczorem, żeby zostać powitany ogromną kałużą w przedpokoju, a zdarzyło się, że również i czymś „grubszym”. Raz nawet w to wszedł, zbyt zmęczony, żeby dojrzeć ciemną rzecz na białych płytkach. W tamtej chwili naprawdę bardzo znienawidził psa. Gdyby miał siły, to pewnie i by się na pchlarza wydarł, ale nie miał. Jedyne, co zrobił, to ściągnął buta i bez słowa, ale za to z pełnym abominacji grymasem na twarzy, skierował się do łazienki, żeby ściągnąć z podeszwy śmierdzącą niespodziankę.
Pies, jak można się domyśleć, nie wyraził żadnej skruchy. Radośnie kroczył za nim aż do umywalki, a kiedy Maciej usiłował pozbyć się brei, usiadł tuż przy jego nodze i obserwował.
– No i co się patrzysz? – zapytał Maciej. Chudy ogon momentalnie omiótł płytki w wyrazie radości. – Nie ma z czego się cieszyć, Quasimodo – prychnął, ale mimowolnie uśmiechnął się pod nosem.
Kiedy już udało mu się wszystko wysprzątać, poszedł do kuchni, żeby tam zrobić sobie kolację. Pies nie opuścił go na krok. A gdy zjadł i usiadł w salonie z laptopem na kolanach, kundel znów powlókł się za nim. Gdzie by Maciej nie poszedł, tam też był i on. Czego Maciej by nie robił, on i tak to obserwował. O czym Maciej by nie mówił, mógł nawet podśpiewywać zasłyszaną w radiu piosenkę, on zawsze słuchał.
A Maciej...? Maciej zaczynał zdawać sobie sprawę, że tak w sumie trochę lubi to śmierdzące, śliniące się towarzystwo. Ale – ma się rozumieć – tylko trochę.

***

Wreszcie naszedł piątek, a cała jego robota z poprzednich czterech dni stała się jedynie wspomnieniem. Doprowadził wszystkie bieżące projekty do końca, pozostało mu jeszcze tylko przejrzeć materiały od grafików i właściwie... tyle. Od przyszłego tygodnia pewnie znów rozpocznie mu się ogromny nawał pracy, ale póki co, jeszcze o tym nie myślał. W piątek mógł opuścić siedzibę firmy trochę wcześniej niż zazwyczaj. Wrócił do mieszkania, zabrał psa na długi spacer (tym razem kundlowi udało się usiedzieć w mieszkaniu bez większych niespodzianek w postaci fekaliów), a później zaległ w fotelu, zdając sobie sprawę, że po pierwsze – nie ma co robić, po drugie – ostatnio trochę się zaniedbał, po trzecie – zaruchałby w końcu coś, cholera!
Sięgnął po telefon i obserwowany przez czujne spojrzenie swojego nieodłącznego kompana, wybrał numer do Kuby. Kuba w takich momentach zawsze był przydatną znajomością, bo i na piwo się wybierze, i na siłownię pójdzie, a nawet na imprezę w klubie się zgodzi.
– Już myślałem, że nie żyjesz – powitał go Jakub bardzo optymistycznymi słowami. Maciej nawet uśmiechnął się pod nosem. Kontaktowali się ze sobą tylko wtedy, kiedy mieli w tym jakiś interes. Lubili swoje towarzystwo, ale też bez przesady – każdy miał swoje życie.
– No niestety żyję. Idziesz dzisiaj na siłownię? – zapytał od razu.
– Taki miałem plan.
– A wieczorem do Heaven? Ciśnie mnie – wyjaśnił z marszu, nie chcąc się rozdrabniać przy rozmowie telefonicznej. Zawsze lubił załatwiać takie sprawy z Kubą szybko i bez zbędnego biadolenia.
– To jesteśmy umówieni. Za godzinę w Platinum?
– Okej, dam radę dojechać – mruknął, zerkając jeszcze na zegarek Tommy'ego Hilfigera, jaki wdzięczył mu się na nadgarstku. Chociaż może „wdzięczyć się” to zbyt dużo powiedziane. Maciej lubił zegarki, miał ich w szufladzie dokładnie pięć. Ten z nich wszystkich był najgorszy, nosił go jedynie wtedy, kiedy wiedział, że mógłby mu się zniszczyć.
– Z Heaven dogadamy się później. Do zobaczenia – rzucił Kuba, a Maciej po chwili się rozłączył. Westchnął ciężko, opadając na oparcie swojej sofy. Musi spuścić ciśnienie z bioder, dopiero wtedy będzie mógł się na poważnie zastanowić nad minionym weekendem.

***

Uwielbiał te chwile, kiedy zmęczony po treningu, odświeżony, dobrze ubrany i trochę już podchmielony przez wcześniej wypite piwa, wchodził do Heaven ze świadomością, że nie skończy wieczorem sam w łóżku. Nim jednak chociażby zdążył się dobrze rozejrzeć, Kuba już ciągnął go w kierunku baru.
– Trzeba coś jeszcze wypić – stwierdził, a Maciej nie miał nawet zamiaru oponować. Klub wciąż zapełniał się ludźmi, nim więc wyruszy na łowy, może wspomóc się jeszcze jednym drinkiem. – To co w pracy? – zapytał Kuba jakby nigdy nic, cały czas śledząc uważnie parkiet. Maciej naprawdę lubił takie wieczory z kumplem; Kuba był chyba jedynym jego znajomym, który myślał dokładnie tak samo jak on. Nie pakował się w związki, a jedynie w łóżkowe relacje, przez co zawsze świetnie się w tych sprawach rozumieli. Dodatkowo, stojąc przy sobie ramię w ramię, przykuwali uwagę. Obaj byli naprawdę przystojni, choć w trochę innych typach urody. Kuba wyglądał trochę jak taki nieokrzesany, choć bogaty facet, z ciemnym zarostem, przenikliwymi, ciemnymi oczami i dość opaloną cerą. Jakub oczywiście zaprzeczał, coby regularnie uczęszczał do solarium, w końcu tak dużo podróżował! A aktualną opaleniznę to przywiózł znad polskiego morza, przecież niedawno zaczął trenować windsufring. Maciej oczywiście tego nie podważał, swoje jednak wiedział. Było lato, Kuba mógł więc, rzecz jasna, gdzieś tam trochę tych promieni słonecznych złapać, ale kiedy w środku zimy świecił śniadą skórą, to już wydawało się trochę podejrzane.
– Nic szczególnego, doszły nowe projekty, kadra się trochę zmieniła, nie każdy od razu łapie, o co chodzi, więc momentami jest ciężko – odparł lakonicznym tonem, popijając swojego Ballantinesa z colą. – A u ciebie?
– Mam przed sobą jeszcze tydzień urlopu, myślę, żeby niedługo skoczyć gdzieś na kilka dni za granicę – odpowiedział, nie zaszczycając Macieja chociażby spojrzeniem. – Pisałbyś się może? Moglibyśmy uderzyć na Ibizę, wziąć jakiś hotel z all inclusive i pukać do białego rana – powiedział z rozbawieniem, wreszcie kierując swój wzrok na Wyszyńskiego. Maciej uśmiechnął się mimowolnie pod nosem. Oj tak, o takich wakacjach to on by marzył.
– Niestety – powiedział, krzywiąc się z niezadowoleniem. – Raczej nie wezmę teraz urlopu, góra by mnie zabiła. Szef może i mnie lubi, ale mamy dość gorący okres. – Wzruszył ramionami, a Kuba kiwnął głową.
– Kiedyś będziemy musieli o tym pomyśleć – stwierdził ostatecznie Kuba i odstawił pustą szklankę na blat baru. – Okej, ja spadam coś wyrwać. Mam już jeden cel na oku – dodał, uśmiechając się przy tym zawadiacko. Miał naprawdę równe i białe zęby, Maciej dobrze wiedział, że dwa lata temu wydał na nie fortunę. Ale jak widać – opłacało się; wystarczyło tylko, żeby Kuba się uśmiechnął, a drugiej stronie już miękły kolana.
– Powodzenia – odpowiedział Maciej z rozbawieniem i chwilę jeszcze obserwował, jak kolega odchodzi, by zaraz podejść do jakiegoś chudego, zdaniem Wyszyńskiego kompletnie nieatrakcyjnego chłopaka. Zaśmiał się cicho pod nosem, kiedy Kuba zaczął swój podryw – najpierw położył dłoń na szczupłym ramieniu dzieciaka, kilka razy się uśmiechnął, mrugnął, patrzył mu głęboko w oczy... nic dziwnego, że na rezultaty nie musiał długo czekać. Maciej raczej się do tego nie przyznawał, ale czasem podpatrywał Kubę i podbierał mu niektóre techniki.
Dopił swojego drinka i zastanowił się jeszcze nad kupnem kolejnego. Na razie nie znalazł nikogo na tyle ciekawego, żeby już rozpocząć swoje łowy, więc stał przy barze, obserwując to, co działo się dookoła. Już miał zrobić sobie rundkę po klubie w celu rozejrzenia się za jakimś ciekawym facetem, gdy nagle tuż przed nim wyrosła postać. Popatrzył na nią, na niepewny uśmiech błąkający się na znajomej twarzy, i przez kilka chwil nie potrafił wydusić z siebie słowa.
Nie spodziewał się tego spotkania. Przez tyle lat rozmijał się z Łukaszem, że Heaven stało się dla niego całkiem bezpiecznym miejscem. Trochę tandetnym i bardzo przesiąkniętym ubogą popkulturą, ale lubił ten klub.
A teraz spotykał tu jego. I kompletnie nie wiedział, jak się zachować. Na domiar złego, czuł lekkie szumienie w głowie, które z pewnością w niczym mu nie pomagało.
– Tak myślałem, że cię tu znajdę – powiedział Łukasz.
– Po co mnie szukałeś? – prychnął od razu Maciej, nie mogąc nawet ukryć swojego zdenerwowania.
– Wiedziałem, że telefonów ode mnie raczej byś nie odebrał. – Łukasz uśmiechnął się lekko i wzruszył ramionami. Maciej otaksował go spojrzeniem i chcąc czy nie, musiał przyznać, że Łukasz prezentował się dobrze. Zdecydowanie nie przypominał kogoś, kto właśnie miał rozwód na głowie, wręcz przeciwnie. Wydawał się jakiś taki... przywrócony do życia? Wyglądał świetnie w granatowej koszuli z zawiniętymi do łokci rękawami i w ciemnych, dobrze leżących spodniach. Zawsze mu trochę przypominał młodego, jeszcze nie siwego Georga Clooneya, miał coś takiego w oczach, że...
Tak. Maciej zdecydowanie zbyt wiele wypił. Chrząknął, zdając sobie sprawę, że patrzył na Łukasza jak cielę w malowane wrota.
– No, nie odebrałbym – odparł i wzruszył ramionami. – I raczej nie mam ochoty tu z tobą rozmawiać – dodał, próbując wmówić sobie, że to spotkanie nie wywołało w nim żadnych większych emocji. – Przyszedłem, żeby się pobawić.
Łukasz patrzył na niego przez chwilę, a Maciej już myślał, że odpuści. Zawsze odpuszczał. Całe życie, cholera jasna, odpuszczał. Nigdy o nic nie walczył, brał życie, jak leciało, nie próbując go chociaż w małym stopniu zmieniać.
– Jeden drink, okej? – zapytał jednak, a Maciej aż uniósł brwi. Nie tego się spodziewał. Czuł, jak coś w nim pęka. Jak mięknie pod tym ciemnym, uważnym spojrzeniem, jak powoli staje się tym, kogo zawsze się brzydził.
– Tylko jeden – rzucił łaskawie, ale wiedział, że tak naprawdę przegrał i że to nie on robił przysługę Łukaszowi.
Malecki uśmiechnął się z wdzięcznością, po czym zamówił im po drinku, by zaraz poprowadzić do najbliższego stolika.

***

Wszedł do klubu i momentalnie poczuł ogromną ulgę. Uciekł. Odetchnął pełną piersią, a specyficzna woń Heaven, na którą składała się mieszanka kurzu, papierosów, alkoholu, potu i czegoś bliżej niezidentyfikowanego, skojarzyła mu się z wolnością. Uśmiechnął się z rozbawieniem na tę refleksję i przeszedł obok zamkniętej szatni (bo kto by latem kurtki nosił) prosto na parkiet. Trafił na najlepsze godziny, klub tętnił życiem, jasno pokazując, że homoseksualiści w tym mieście to chyba nie taka znowu mniejszość. Filip uwielbiał to miejsce nie tylko dlatego, że za patrzenie na męski tyłek nie groził mu sierpowy w twarz, ale po prostu zawsze czuł tu jakąś taką energię... W Heaven nie musiał udawać kogoś, kim nie był. Nawet jeśli czasem zdarzało mu się spotkać tu znajomego – nieraz bardzo go ten fakt zadziwiał – szokujące, ilu gejów go otaczało – to i tak niczym się nie przejmował. Mógł być sobą, po prostu. A gdy jeszcze dodało się do tego alkohol, całkiem dobrą muzykę i przystojnych barmanów, otrzymywało się dość przyjemny wynik.
Rozejrzał się dookoła i jakoś tak przez przypadek jego wzrok padł na pełny kufel piwa, stojący na stoliku obok, wyglądający absolutnie żałośnie bez swojego właściciela. Nie mógł więc go zostawić bez opieki, jego ręka sama się wychyliła, złapała za szklankę, przyciągnęła ją do piersi, a Filip niezauważony oddalił się od miejsca zbrodni.
Kiedy balansował pomiędzy ludźmi, uważając przy tym, by jego skradziony alkohol przypadkiem się nie wylał, miał ochotę się zaśmiać. Często tak organizował sobie procenty w klubach – po prostu wykorzystywał okazję. Zdarzało się, że na horyzoncie nie majaczył się żaden łoś, który zafundowałby mu kilka drinków, a przecież Filip płacić dychy za przyjemność nie będzie. Nie mówiąc już o tym, że ta dycha to byłby tylko początek, toć jednym piwem czy jedną szklanką wódki z sokiem się nie doprawisz. Za tym poszłyby kolejne zamówienia, a jego portfel zapłakałby okrutnie. Stawiał więc na czujność: zostawisz dopiero co kupionego drinka bez opieki? No co tu dużo mówić – twój problem.
Ustawił się pod ścianą, popijając skradzione piwo. Zanim tu wyszedł, strzelił już sobie setkę wódki, więc czuł stosunkowo przyjemne szumienie w głowie, które pogłębiało się z każdym kolejnym łykiem browaru.
Błażej gdyby wiedział, gdzie podziała się jego własność, wpadłby w szał. To właśnie od niego uciekł Filip; powoli zdawał sobie sprawę, że długo tego nie pociągnie. Naprawdę miał już dość, a Pacuła przecież nie był ślepy. I chyba właśnie przez to stawał się tak irytujący, chciał na siłę zatrzymać przy sobie Wilczyńskiego.
Dopił piwo i zaraz stwierdził, że chce więcej. Dzisiaj naprawdę musiał trochę spuścić z siebie powietrze, bo jak tak dalej pójdzie, to rzuci się na Błażeja i w rezultacie sam skończy na OIOM-ie. Przeszedł się po klubie raz jeszcze w poszukiwaniu jakiegoś osamotnionego napoju procentowego, zupełnie nie zwracając uwagi na ludzi znajdujących się dookoła. Ktoś się na niego patrzył, ktoś inny się uśmiechał, jeden nawet oczko puścił, ale Filip na razie nie miał ochoty na amory. Może później. Teraz były ważniejsze rzeczy, upojenie alkoholowe samo przecież do jego głowy nie zawita, musiał o nie trochę zadbać.
I wtedy zobaczył jego. Stał tam, zaledwie na wyciągnięcie ręki. Opuszczony i jakiś taki smutny, ale prezentujący się iście apetycznie. Nie mógł go przecież takim zostawić, w szczególności, że dookoła nie kręcił się nikt zainteresowany tym samotnym cudem.
Podszedł do stolika, wyciągnął więc rękę i złapał za szklankę pełnego, kolorowego drinka. Na oko Filipa, wyglądał jak sex on the beach, pomarańczowy sok mieszał się na samym dnie z czerwonym syropem, a brzegi szklanki zdobiły drobinki cukru. Co za frajer go tu zostawił, pomyślał Filip, pociągając ze słomki dużego łyka słodkawego napoju. Już odwrócił się z zamiarem jak najszybszego odejścia, kiedy jego wzrok padł na stolik obok. A dokładniej na osobę siedzącą przy nim. Zmrużył oczy, zastanawiając się przez chwilę, skąd on, do cholery, kojarzył tę twarz. Wydawała mu się ona naprawdę bardzo znajoma, chociaż coś mu podpowiadało, że nie zamienił z tym facetem ani jednego słowa.
Odszedł trochę dalej, popijając swoje skradzione sex on the beach (Filip nie lubił słodkich drinków, ale darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda), popatrując cały czas ukradkiem na mężczyznę. Siedział przy stole z innym facetem, o czymś rozmawiali, wyglądali na takich, którzy znają się już kupę lat i...
Filip zamarł. Oczywiście, że ich znał. Kiedy mężczyzna siedzący naprzeciwko pochylił głowę, a klubowe niebieskie światło padło na jego twarz, momentalnie ją rozpoznał. Maciej. Facet zajmujący miejsce naprzeciwko Macieja, którego Wilczyński dostrzegł jako pierwszego i który już wtedy wydał mu się znajomy, był jego ex-chłopakiem – spotkał go przecież na klatce schodowej!
Chwilę im się przyglądał, popijając swojego okropnie słodkiego i zapewne równie drogiego drinka, gdy nagle poczuł wzbierającą w trudną do opisania niechęć. W głowie momentalnie pojawił mu się milion pytań, ale on jedynie stał i patrzył. Gdzieś pomiędzy „dlaczego ze sobą gadają?” i „dlaczego Maciej ma taki dziwny wyraz twarzy?” pojawiła się również ogromna awersja do Łukasza wraz z wizualizacją wylania mu na twarz drinka. Filip zagryzł zęby na czarnej słomce, kiedy mężczyzna pochylił się do Wyszyńskiego, żeby złapać za jego dłoń, która wcześniej swobodnie leżała na blacie. Wilku musiał się odwrócić; wszystko się w nim zagotowało. Szybkim krokiem ruszył przed siebie, starając się uciszyć szalejące w głowie myśli. Wypadł przed klub, odstawił pustą już szklankę na ceglany parapet zakratowanego okna, jaki znajdował się przy wejściu do Heaven i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Nie palił zbyt wiele, ale po alkoholu i gdy czymś się zdenerwował, zawsze dręczył go niedobór nikotyny. Wyciągnął szluga, odpalił go, by zaraz mocno zaciągnąć się dławiącym, drapiącym i dla wielu osób obrzydliwie śmierdzącym dymem. Ulga, jaką poczuł, była niestety jedynie chwilowa.
– Hej, kojarzę cię. – Z zamyślenia wyrwał go czyjś głos. Spojrzał na chłopaka zaledwie kilka lat starszego od niego. Pierwszym, na co Filip zwrócił uwagę, były śmieszne, tak modne teraz okulary Harry'ego Pottera, zniekształcające całkiem przyjemną, wyraźnie młodzieńczą twarz. – Często tu przychodzisz? – zagadnął, a Wilczyński zamiast odpowiedzieć, pociągnął swojego papierosa, spalając go niemal do połowy. Naprawdę nie miał ochoty teraz na żadne podrywy, a Harry Potter nie leżał w kręgu jego zainteresowań.
– Mhm, powiedzmy – odparł niezbyt chętnie, nawet się z tym nie kryjąc.
– Masz może ochotę na jakiegoś drinka? – spróbował jeszcze nieznajomy.
– Nie, dzięki – rzucił Filip, zaskakując przy tym nawet samego siebie. Kto by pomyślał, że kiedykolwiek zrezygnuje z darmowego alkoholu. – Nie mam za bardzo ochoty na towarzystwo, okej? – powiedział już dosadnie, a zdziwienie, jakie odbiło się na twarzy nieznajomego chłopaka, na moment nawet go rozbawiło. Najwidoczniej nie był przyzwyczajony do otrzymywania koszy, a to tylko utwierdziło Filipa w przekonaniu, że dobrze zrobił, nie przyjmując propozycji drinka. Irytowali go faceci, którzy zachowywali się, jakby cały świat miał padać im do stóp. Maciej na samym początku też go oczywiście niezmiernie denerwował, ale Maciej to Maciej – nie zarejestrował nawet momentu, kiedy tak bardzo polubił jego towarzystwo.
Rzucił niedopałek na ziemię, by zaraz przydepnąć go butem. Gdzieś w głowie Filipa odezwał się głos, całkiem racjonalny zresztą, podsuwający pomysł zawinięcia swoich manatków i powrotu do domu. Powinien go posłuchać; tak się zirytował, że nie miał już dzisiaj czego szukać w Heaven. Niestety jednak Filip rzadko działał logicznie i raczej nie korzystał z takich dobrodziejstw jak zdrowy rozsądek. Zapalił papierosa z nadzieją, że pomoże mu on w opamiętaniu się, niestety jednak rezultat był całkiem inny od oczekiwanego. Niedopałek leżał smętnie na ziemi, a Filip na myśl, że gdzieś tam w klubie Maciej ucinał sobie luźną pogawędkę ze swoim byłym, znów zaczynał się wewnętrznie gotować. Próbował się uspokoić, ale zwyczajnie nie potrafił, a co chyba najgorsze – nie miał pojęcia, skąd wzięły się u niego wszystkie te emocje. Pewnie gdyby nie wiedział, kim był Łukasz i co go kiedyś łączyło z Maciejem, teraz nie miotałby się pomiędzy zostaniem na zewnątrz, a powrotem do klubu.
Pieprzyć to.
Pijany, zły i rozchwiany emocjonalnie ruszył w kierunku parkietu. Szybko zrozumiał, że wypalony papieros nie dość, że go nie uspokoił, to na dodatek wspomógł działanie wypitych procentów. Filip czuł nieprzyjemne ćmienie w skroniach, czym jednak z chwili na chwilę przestawał się przejmować. W końcu alkohol miał to do siebie, że ułatwiał podejmowanie decyzji. Ba, dzięki alkoholowi osobnik upojony był niemal przekonany do słuszności swoich działań. Filip oczywiście w tamtym momencie czuł dokładnie to samo – przypomni o sobie Maciejowi i wcale nie uważał, że sposób, w jaki chce to zrobić, może wydawać się choć odrobinę żałosny. Niech ten głupi Wyszyński sobie nie myśli, że Wilczyński będzie tak po prostu stać obok i patrzeć na amory rencistów!
Na nieszczęście Filipa, który z owego nieszczęścia zdałby sobie sprawę dopiero po wytrzeźwieniu, Maciej i Łukasz wciąż siedzieli przy tym samym stoliku. Cały czas rozmawiali, ale dystans pomiędzy nimi wydawał się Filipowi mniejszy. Nim cokolwiek zrobił, zatrzymał się i wpatrzył w lekki uśmiech, jaki właśnie pojawił się na twarzy Wyszyńskiego. Na blacie stały puste szklanki po drinkach, a Maciej i Łukasz najwidoczniej znów złapali nić porozumienia. Filip poczuł nagłe, nieprzyjemne uczucie zaciskania się czegoś na gardle. Jakby jakaś lodowata ręka złapała go za szyję w żelaznym uścisku. Przez moment nie mógł nic zrobić: ani odetchnąć, ani przełknąć śliny, ani nawet się ruszyć. Nim jednak zdążył się głębiej zastanowić nad swoim stanem, ruszył do przodu pewnym krokiem, bujając nieco biodrami na boki. Zauważyli go dopiero, kiedy zatrzymał się tuż przy stoliku. Maciej popatrzył na niego zdziwiony i chyba trochę pijany, o czym świadczyły lekkie wypieki na twarzy (Filip wolał nawet nie myśleć, że wywołało je coś innego niż alkohol). Nic jednak nie zdążył zrobić, bo Wilczyński już się do niego pochylał. Złapał go stanowczym ruchem za kark, przyciągnął do siebie i pocałował krótko, ale mocno.
– No hej, kochanie – rzucił, kiedy już się od niego odsunął. Uśmiechnął się do Wyszyńskiego słodko, skutecznie ignorując siedzącego naprzeciwko Łukasza. Gdyby na niego spojrzał, dostrzegłby wyraz głębokiego zdziwienia i zdezorientowania.
– Filip? – Maciej zmarszczył brwi, początkowo patrząc na niego jak na przybysza z kosmosu. Kiedy jednak połapał się w sytuacji, mimowolnie uśmiechnął się, dostrzegając pełen zdeterminowania wzrok Filipa.
Nie miał pojęcia, co chodziło temu gówniarzowi po głowie, ale już teraz wiedział, że dzieciak działał z premedytacją. Robił wszystko, byleby tylko Maciej o nim nie zapomniał.
– No, jak widać – odpowiedział, wzruszając ramionami. – Twój kolega? – zapytał, obracając się do Łukasza i z całych sił starając się nie omieść go pełnym wyrafinowania spojrzeniem. Nie miał pojęcia jak, ale udało mu się znów całkiem niewinnie uśmiechnąć. – Hej, jestem Filip – powiedział tonem rozentuzjazmowanego nastolatka i wyciągnął w stronę Łukasza rękę. – Chłopak Macieja – dodał, nie mogąc się powstrzymać. Na widok miny Łukasza prawie parsknął śmiechem. Nie wiedział, jak udało mu się go w sobie zdławić, ale zaraz pogratulował sobie opanowania.
– Cześć... Łukasz – powiedział, popatrując pytająco na Macieja, na co Wyszyński wzruszył ramionami.
To, że był wdzięczny Filipowi za wtargnięcie, to może trochę zbyt wiele powiedziane. Rozmawiało mu się z Łukaszem całkiem normalnie. Na tyle normalnie oczywiście, na ile można rozmawiać z kimś, kim się gardziło przez jakieś siedem lat. Dopiero gdy na horyzoncie pojawił się Filip, Maciej zdał sobie sprawę, jak tragiczne w skutkach mogłoby być to spotkanie.
– Długo jesteś w Heaven? – zagadnął Filip jakby nigdy nic i wcisnął się na kanapę tuż obok Macieja. Wyszyński musiał zagryźć wargę, kiedy spojrzenie pełne nastoletniej werwy i uwielbienia zatrzymało się na nim. Wilczyński z pewnością był najbardziej nieprzewidywalną osobą, z jaką miał styczność. A na dodatek gówniarz posiadał całkiem niezłe zdolności aktorskie. Kto wie, może gdyby przy ich pierwszym spotkaniu Filip nie raczyłby go okraść, sam dałby się nabrać na te słodkie oczka.
– Z godzinę? – zapytał i popatrzył na Łukasza, który poruszył się nerwowo na sofie naprzeciwko, rozglądając się po klubie. Pojawienie się Filipa z pewnością nie było mu na rękę, nie miał pojęcia, jak zareagować. Nigdy raczej nie był zbyt społeczną osobą, już nie mówiąc o tym, że przez ostatnie lata małżeństwa kompletnie zatracił umiejętność obchodzenia się z młodszymi od siebie. Właściwie to miał wrażenie, jakby dzieliły go lata świetlne nie tylko od tego młodego, wesołego chłopaka, który do nich podszedł, ale również od Macieja. Zdawał sobie oczywiście sprawę, że to dość irracjonalne, w końcu Maciej był w tym samym wieku co on, ale odróżniało ich doświadczenie życiowe. Łukasz miał za sobą małżeństwo i trójkę dzieci, a Maciej...? Tylko świetną karierę zawodową, drogie mieszkanie i samochód prosto z salonu. Maciej nigdy nie dorósł, bo nigdy nie musiał.
A teraz jeszcze okręcił sobie wokół palca kilkanaście lat młodszego dzieciaka. Łukasz nie powinien być zdziwiony, w końcu znał Macieja nie od dziś, a Filip był naprawdę ładny (bo przystojnym nie mógłby go jeszcze nazwać, brakowało mu do tego jakichś trzech-czterech wiosen). Teoretycznie więc Maciej i Filip mogli być na podobnym poziomie. Łukasz czuł się przy nich jak dotknięty wojną dziadek.
Coś nieprzyjemnie zakuło jego żołądek, kiedy chłopiec ponownie wychylił się do Macieja i niemal z namaszczeniem pocałował w policzek. Tego, że był w nim zakochany po uszy, Łukasz nie musiał się nawet domyślać. Wszystko widział jak na dłoni. Maciej zresztą też nie wyglądał na kogoś niezadowolonego. Łukasz musiałby być ślepy, żeby nie dojrzeć wyraźnie ukontentowanej miny i zmiany w zachowaniu, kiedy na horyzoncie pojawił się jego młodszy kochanek.
Nie wiedział, czy ta relacja była dojrzała. Nie wiedział, jakie podejście do związków prezentował teraz Maciej. Nie wiedział o nim praktycznie nic, mimo że jeszcze dziesięć lat temu potrafił przejrzeć go na wylot. W zamian za gardło ścisnęło go uczucie zawadzania. Nie miał co tu robić, porozmawiał z Maciejem, dowiedział się, co u niego w pracy, powiedział mu o swoich zamiarach względem Darii i dzieci. Wyżalił się, trochę pośmiał, powspominał. Za bardzo naciskał na Macieja, wydawało mu się, że właśnie tak powinien, że to droga do odzyskania go, ale chyba zbyt wiele się zmieniło. Zbyt wiele spalił za sobą mostów, żeby mieć teraz drogę powrotu.
– Będę szedł. – Filip tylko czekał na te słowa. Momentalnie uśmiechnął się szeroko, nie potrafiąc tego opanować. Wygrał.
– Jasne – odpowiedział Maciej tonem, którego używał tylko w stosunku do Łukasza. Łukasz zbyt często już go słyszał i wiedział, co oznaczał – Wyszyński nigdy mu nie wybaczy i do końca będzie traktować z tą swoją oschłością. Nic więc dziwnego, że Maleckiego tak cieszyło dzisiejsze spotkanie; chociaż przez chwilę Maciej traktował go tak jak kiedyś.
– Do zobaczenia – powiedział, mimowolnie zapatrując się na Macieja, by zaraz jednak się otrząsnąć i przenieść spojrzenie w kierunku Filipa. – Miło było poznać – dodał z uprzejmym uśmiechem.
Co dziwne, wcale nie czuł względem dzieciaka złości. Nie był zazdrosny. Sam dobrze wiedział, że przecież w Macieju łatwo można było się zakochać, mimo tej jego nieprzyjemnej, trochę cynicznej otoczki. Jednak coś wciąż napierało na jego klatkę piersiową, utrudniając oddychanie. Wizyta Macieja w jego domu dała mu nadzieję, którą teraz powoli zaczynał tracić.
Sam sobie jednak naważył piwa, musi je więc jakoś wypić. Odwrócił się i odszedł w stronę baru z zamiarem zamówienia kolejnego drinka. Alkohol może i nie rozwiązywał problemów, ale pomagał o nich zapomnieć.
– I co? Wracacie do siebie? – zapytał od razu Filip, kiedy tylko Łukasz od nich odszedł. – Będzie wielka hollywoodzka miłość?
Maciej uniósł brew, popatrując na Filipa z bliska. Ciepło, jakie ogarnęło jego ciało, obarczył wypitym alkoholem, a myśl o tym, że Filip całkiem słodko wyglądał, kiedy był zazdrosny, zepchnął na samo dno umysłu. Wolał się nad tym nie zastanawiać.
– Swoim wielkim wejściem wszystko zniszczyłeś – odpowiedział całkowicie poważnie i sięgnął po szklankę z niedopitym drinkiem. – Ale może kiedyś, kto wie – dodał, nawet się nad tym nie zastanawiając. Chciał sprowokować Filipa. Zresztą, czy kiedykolwiek w swoich rozmowach próbowali się nie prowokować? To już było jak ich firmowy znak rozpoznawczy.
– Trochę przekichane, jak niedługo obaj będziecie musieli korzystać z balkoników. Wiesz, to może sporo miejsca zająć w mieszkaniu – odparował zaraz, marszcząc w zabawnym grymasie swoje brwi. Maciej zapatrzył się na jego zaczerwienioną od alkoholu i duchoty panującej w klubie twarz, by zaraz roześmiać się wesoło.
– Spokojnie, już opracowaliśmy, w jaki sposób ustawić balkoniki, żeby jak najmniej zawadzały – odpowiedział z rozbawieniem, nie mogąc nie zdać sobie sprawy z różnicy odczuwalnej podczas rozmowy z Łukaszem a Filipem. Filip wciąż był dzieckiem, wciąż chciał coś udowadniać, wciąż się najeżał i nie mówił niczego wprost. Łukasz miał już trochę za dużo lat na takie gierki.
– To jeszcze opracujcie, kto wam dupę podetrze, jak obaj z łóżka już nie wstaniecie – prychnął, poirytowany tematem rozmowy. Z jakiegoś powodu wcale nie chciał sobie wyobrażać Macieja i Łukasza razem za kilkadziesiąt lat.
– Jesteś chętny? – zapytał Maciej, nie kryjąc swojego rozbawienia.
– Spadaj – prychnął Filip, wstając. – Skoro już rozwaliłem ci randkę, to mogę się zmywać. Nara. – Machnął ręką, na przegubie której zaraz zacisnęły się palce Macieja.
– Czekaj – powiedział Wyszyński, nie chcąc dzisiaj wylądować sam. Cholera, miał za sobą już naprawdę wiele dni abstynencji, a skoro Filip był pijany, zazdrosny i zły, to może...? Maciej nie był głupi, żeby nie zauważyć, że ostatnio naprawdę się do siebie zbliżyli. Oczywiście nie mógł też zaprzeczyć, że z chęcią zobaczyłby Filipa w swoim łóżku. Nagiego, wypiętego, dzikiego (bo raczej nie wydawało mu się, żeby Wilczyński popisał się uległością). Na samą myśl poczuł ogarniające go gorąco i podniecenie. Musiał odetchnąć ciężko, żeby chociaż trochę się uspokoić. – Drinka? – zapytał, a kiedy dostrzegł zmarszczone w grymasie zastanowienia brwi, zaraz dodał: – Postawię ci.
Filip uśmiechnął się szeroko. Kiwnął głową, bo przecież dwa razy tego samego dnia się nie odmawia.
– Niech ci będzie – odpowiedział z łaską.
– Powinienem podziękować? – zapytał Maciej, śmiejąc się cicho i wstając od stołu.
– Klęknąć – prychnął Filip i niespodziewanie złapał Wyszyńskiego za rękę, kiedy zaczęli przeciskać się przez ludzi. Maciej mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, zaciskając palce na dużej, ale dość delikatnej dłoni. Dał pociągnąć się Filipowi do baru, a kiedy ustawili się w kolejce, jakoś tak zapomniał puścić rękę chłopaka. Całkiem przyjemnie mu się ją trzymało.
– Więc? O czym rozmawialiście? – krzyknął Filip, żeby Maciej go dosłyszał. W tej części klubu muzyka znacznie bardziej dawała się we znaki rozmawiającym. Jej głośność raczej nie zapraszała do konwersacji, prędzej zachęcała do wejścia na parkiet, potańczenia, wyrwania kogoś i zmycia się z nim albo do darkroomu, albo do domu.
– Aż taki ciekawy? – zapytał Maciej, nie kryjąc uśmiechu. Filip przewrócił oczami w ten swój impertynencki sposób, prychając przy tym, żeby uzyskać bardziej dosadny efekt. Maciej złapał się na uważnym obserwowaniu mimiki Wilczyńskiego. Lekko pijany dopuścił nawet do głosu myśl, że naprawdę lubił to robić.
– Nie dodawaj sobie – prychnął, zakładając ręce na piersi. – Pytam, po prostu. – Wzruszył ramionami. – Amory pedałów-emerytów są dość bekowe.
– Nawet tak nie mów, bo po kupieniu tobie drinka poczuję się jak pedofil-sponsor. – Uśmiechnął się szeroko, zdając sobie sprawę, że z Filipem rozmowa w przyjemny sposób płynęła. Po prostu wszystko się jakoś lepiło, chociaż czasem musiał uważać na swoje słowa, żeby Wilczyński nie wyciągnął z nich czegoś nieprzyjemnego. Ale mimo wszystko czuł, że odpoczywa. Przy Łukaszu było całkiem inaczej.
– Idealnie w punkt – stwierdził Filip. – Dobra, a tak na serio? Chce wracać i tworzyć z tobą rodzinkę? Adoptujesz kolejnego psa, czy tym razem już stawiacie na dziecko?
– Nie tak prędko, najpierw ślub, później zabierzemy się za robienie bajtla. – Parsknął śmiechem, a Filip, który już najwidoczniej spuścił trochę z tonu, też uśmiechnął się pod nosem.
– Jesteś idiotą – powiedział z wyraźną wyższością w głosie.
– Z twoich ust to brzmi jak komplement – odparł i mrugnął do niego. – Zamawiaj, co chcesz – rzucił, zwracając uwagę Filipa na barmana, który właśnie do nich podszedł.
– Wszystko? – zapytał Wilku podejrzliwie.
– Wszystko.
– Jagger bombę – zwrócił się do barmana, nie kryjąc uśmiechu. Chyba będzie musiał częściej łapać Macieja w klubach.
Barman (całkiem przystojny, choć dość niski brunet) popatrzył pytająco na Macieja, już łapiąc za butelkę Jaggermeistera.
– Niech będzie to samo. – Kiwnął głową, stwierdzając, że zda się na kubki smakowe Filipa. Szybko jednak zrozumiał, że to nie był wcale taki dobry pomysł. Ziołowy likier zmieszany ze sztucznym posmakiem Red-bulla wywołał u niego mocny ścisk żołądka i odruch wymiotny. Tylko cudem przełknął to wszystko, już obiecują sobie, że więcej nie sięgnie po żadne alkoholowe wytwory Filipa. Whisky brzmiało znacznie bezpieczniej i prościej.
Wiczyński jednak wydawał się zachwycony; oczywistością było, że sam nie kupiłby sobie takiego drinka. W ogóle nie kupiłby sobie żadnego drinka, nawet tego najprostszego, na którego składała się wódka i sok. Nie narzekał więc, zaśmiał się tylko z rozbawieniem, kiedy zobaczył minę Macieja po wzięciu małego łyka.
– Ej, nie tak! – zaprotestował zaraz Filip. – To się pije na raz!
– Przecież po tym idzie zwymiotować – prychnął, krzywiąc się tak, jakby co najmniej dostał do wypicia sam spirytus.
– No już bez przesady. – Przewrócił oczami, odstawiając na blat baru swoją pustą szklankę z opróżnionym kieliszkiem. – Pyszne to jest.
– Nie powinno się mieszać alkoholu z energetykami – ponarzekał jeszcze, ale w końcu z ogromnym bólem wlał w siebie resztkę napoju. Tym razem był już niemal pewny, że zwymiotuje, co ostatecznie ominęło go chyba tylko cudem.
– Jezu, ja wiem, że wiek zobowiązuje, ale przestań zrzędzić – prychnął Filip, jednak mimowolnie uśmiechnął się, dostrzegając trochę bardziej zaszklone od procentów spojrzenie Wyszyńskiego. Sam zresztą nie mógł siebie nazwać najtrzeźwiejszą osobą w Heaven, więc całkiem mu to odpowiadało. Korzystając z chwili nieuwagi Macieja, który właśnie odstawiał swoją szklankę, przysunął się do niego, złapał go za boki twarzy i wychylił się na palcach. Czasem naprawdę nienawidził swojego niskiego wzrostu, ale dzisiaj był już zbyt pijany, by na to zwracać uwagę. Pocałował Macieja mocno, napierając na niego całym swoim ciałem. Poczuł zapach ziołowego oddechu na policzkach i słodki smak Red-bulla na języku. Aż sapnął, kiedy ogarnęło go znajome gorąco, które pojawiało się zawsze, gdy zaczynał się podniecać. Uwielbiał całować się po pijaku, miał wtedy wrażenie, że wszystko jest takie jakby... przyjemniejsze? A teraz jeszcze towarzyszyło mu uczucie triumfu, w końcu to on całował Macieja, nie jakiś tam Łukasz.
O ile Maciej z początku był zbyt zaskoczony, by cokolwiek zrobić, w końcu Filip raczej nie często rzucał mu się na szyję (chociaż ostatnimi czasy robił to zdecydowanie częściej), to po kilku chwilach zreflektował się. Przyciągnął do siebie ciało chłopaka zdecydowanym ruchem i nie kryjąc swojej powoli budzącej się ekscytacji w spodniach, otarł się o jego udo. Nie interesowali go ludzie znajdujący się wokół. Właściwie to mało co ich w tamtym momencie interesowało prócz swoich języków i ciał. Dłonie Macieja płynnie wsunęły się pod koszulkę Filipa, zaczynając gładzić gorące, gładkie plecy. Wilczyński w odpowiedzi zamruczał, wsuwając palce we włosy Macieja. Pociągnął za nie lekko, tak na próbę, by zaraz trochę wzmocnić swój uścisk. W pewnym momencie Maciej, który był już do granic podniecony pomimo wypitego alkoholu, obrócił Filipa i pchnął nim na bar, zaczynając całować coraz żarłoczniej. Przeniósł usta na szyję, a dłońmi już jawnie go obłapiał, kiedy nagle poczuł mocne uderzenie w ramię. Momentalnie oderwał się od Wilczyńskiego i spojrzał w bok, na jakiegoś rosłego mężczyznę w czarnej koszulce z napisem „ochrona”.
– Takie rzeczy tylko w darkroomie – powiedział z groźnie zmarszczonymi brwiami, piorunując ich swoimi świńskimi, zapuchniętymi oczkami człowieka, który naprawdę miał dość dzisiejszej nocy i użerania się z pedałami.
– Chodźmy na parkiet – rzucił szybko Filip, nie chcąc robić sensacji. Wykręcił się z uścisku Macieja i złapał go za rękę, ciągnąc w kierunku tańczących ludzi. Zdecydowanie bardziej pasowało mu poruszanie się do muzyki i wypicie jeszcze kilku drinków, niż znalezienie się w heavenowskim darkroomie. Nie, żeby miał coś przeciw takim pomieszczeniom, ten darkroom jednak wyjątkowo mu nie podchodził. Był mały i bardzo duszny, a o ile lekka woń seksu mogła wydawać się całkiem przyjemna, to jednak wdychanie czyjegoś mocno śmierdzącego potu zmieszanego z wszystkim, co możliwe, ciężko nazwać komfortowym.
Maciej nie zaprzeczył, chociaż chciał już zaproponować Filipowi zamówienie taksówki i zawitanie u niego w mieszkaniu. Kiedy jednak znalazł się razem z Wilczyńskim na parkiecie, kompletnie o tym zapomniał, mimo że podniecenie wcale z niego nie opadało.

Szybko zrozumiał, że czasem utrzymanie takiego stanu jest znacznie przyjemniejsze niż szybki seks po pijaku. Pozwolił więc Filipowi się osaczyć, ruchy chłopaka były naprawdę świetne, bardzo sugestywne. Nie zabrakło ocierania i mokrych pocałunków. A później znów ruszyli w stronę baru, zmęczeni i spoceni, choć wciąż podnieceni... do czasu. Mianowicie: dopóki Maciej nie zrozumiał, że Filip zdecydowanie przeholował z alkoholem. I że ta noc nie będzie tak cudowna, jak to ją sobie wymarzył.

7 komentarzy:

  1. No tak, trochę nie wyszło, he he ...

    OdpowiedzUsuń
  2. A już się zdążył nakręcić... biedny Maciej. Może w taksówkce młody trochę wytrzeźwieje? Chociaż raczej wątpię :) Dobrze że Filip się wtrącił, Łukasz to nie jest dobry pomysł - to zabrzmiało tak jakby Wilku był dobrym pomysłem, hehe 😉No problemy narastają i to po obydwu stronach - czekam na ich apogeum 😊Dziękuję i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. No, Wilku wreszcie doszedł do jakiś prawidłowych wniosków na temat swój i Błażeja. Piątka za autorefleksję na razie bez pokrycia w czynach. Byleby nie było za późno. Łukasz wparował do klubu dla gejów - może wcale nie potrzebuje Macieja do dalszej homoegzystencji? Teraz będzie test dla Macieja i jego ludzkich odruchów - czy zaopiekuje się grzecznie pijanym Filipem?
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeden z najlepszych rozdziałów "Gówniarza", ale to może dlatego że naprawdę wyczekiwałem starcia na linii Maciej-Łukasz-Filip. Bardzo fajnie pokazany przestrzał nie tylko wiekowy, ale też doświadczeniowy. Niby Maciej i Łukasz mają tyle samo lat, jednak zdecydowanie są na zupełnie innych etapach rozwoju mentalnego. Pod tym względem Maciejowi bliżej do Filipa, niż Łukasza... Kibicuję więc tytułowemu Gówniarzowi, Łukasz moim zdaniem nie pasuje do Macieja. Powinien znaleźć sobie kogoś stabilniejszego.

    Weny, Dream. Życzę całej masy tak dobrych rozdziałów.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wczoraj przeczytałam rozdział kładąc się spać i muszę przyznać, że nawet leżąc już w łóżku śmiałam się sama do siebie :D
    Moment jak Filip podchodzi do stolika gdzie siedział Łukasz z Maciejem, cudo XDD
    Rozdział świetnie zakończony :DD a to dobre :D ciekawe czy będzie musiał go ciągnąc, biedak xDDD

    OdpowiedzUsuń
  6. Napisałam super komentarz i wylogowalam się zamiast go opublikować...
    Wiec już się wywodzic nie będę powiem tylko, że jest dobrze

    OdpowiedzUsuń
  7. Dreamuś, coś kłuje, nie kuje, a piwa można nawaRZyć, bo nie o wagę (ważyć) chodzi.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.