Nie ma co ukrywać - ten rozdział to monstrum wśród moich rozdziałów. Jest chyba najdłuższy z wszystkich dotąd (!) opublikowanych. Ostatnio te rozdziały coś mi się rozrastają, piszę je coraz dłuższe i dłuższe. I tu pytanie do Was: wolicie takie, czy lepiej Wam się czyta trochę krótsze części?
Sprawdzała Ekucbbw. Ogromnie Ci za to dziękuję. :)
C'est la vie
Maciej
już od samego rana wiedział, że to nie będzie dobry dzień. Bo
dobre dni nie zaczynały się od wdepnięcia bosą stopą w ogromną
kałużę sików. W dobre dni zazwyczaj nad człowiekiem nie wisiało
widmo złamanego karku spowodowane poślizgnięciem się na psich
szczochach. Całe szczęście, że ostatecznie skończyło się tylko
na mokrej nodze i obitym tyłku.
–
Co się gapisz? – warknął do psa, kiedy podnosił się z podłogi.
Zwierzę zamachało swoim chudym, łysym ogonem
przypominającym ogon szczura, po
czym podeszło do niego. Maciej
odepchnął psa od siebie mało delikatnie, a
następnie skierował się do łazienki
po mopa. Obawiał się, że jak tak dalej pójdzie, to jego piękne i
czyste mieszkanie zmieni się w zapchloną melinę śmierdzącą
psimi odchodami. Koniecznie będzie musiał znaleźć dla tego kundla
jakieś inne lokum, ale obiecał już sobie, że potrzyma go tutaj
jeszcze przez tydzień. Durne siedem dni, żeby zwierzę przybrało
trochę na wadze, jego rany się zagoiły, a potem – c'est
la vie – wyrzuci go obojętnie
gdzie. Nawet do schroniska. Swoje winy przecież odkupił.
Kiedy
już uporał się ze starciem z podłogi szczochów i zmyciu ich z
siebie, stanął przed lustrem. Aż się skrzywił na widok
podpuchniętych, zmęczonych oczu oraz małych zmarszczek w ich
kącikach. Skóra dookoła ust i na czole także nie wyglądała
najmłodziej, powoli traciła swoją elastyczność.
Momentalnie
sięgnął po krem. Jakiś bardzo drogi, bardzo śmierdzący i niby
bardzo skuteczny, ściągnięty zza granicy. Po umyciu twarzy
wysmarował nim twarz, jak gdyby jedna aplikacja specyfiku mogłaby
cofnąć upływający czas. Kiedy skończył, ruszył do pokoju, żeby
założyć jakieś dresy, wyjść z psem na bardzo krótki spacer
(póki kundel nie zdążył jeszcze defekować na jego piękną
podłogę), a następnie pojechać do pracy.
Po
powrocie do mieszkania, wypiciu kawy i szybkim sprawdzeniu telefonu,
czy aby na pewno nikt z firmy się do niego nie dobijał (był już
spóźniony pół godziny), pojawił się kolejny powód, przez który
ten dzień z pewnością nie będzie należał do tych dobrych.
–
Kurwa mać – przeklął i miał ochotę cisnąć swoim starym
I-phonem - bo jeszcze nie zdążył sprawić sobie niczego nowszego -
o ścianę. Nic takiego oczywiście nie zrobił,
Maciej zazwyczaj umiał opanować swoje emocje, starał się też nie
przeklinać, bo po prostu uważał, że
to w pewnym wieku i na pewnym poziomie już nie pasuje. Teraz jednak
nie mógł inaczej skomentować wiadomości, która przyszła na jego
skrzynkę odbiorczą.
Pies
podniósł się ze swojego posłania i chwiejnym krokiem podszedł do
niego, przyglądając mu się ciekawie. Ciemne oczy wciąż wydawały
się Maciejowi ładne, ale obecność zwierzęcia w apartamencie
coraz bardziej mu ciążyła. Nie był przyzwyczajony do czegoś, co
żyło tuż obok niego. To irytujące, kiedy kładąc się spać,
słyszał drugi oddech. Kiedy wciąż coś mu przypominało, że nie
był sam, za ścianą ciągle słyszał ruch i wiedział, że to już
nie tylko jego mieszkanie.
A
Maciej nie lubił się dzielić. Lubił swoją samotnię, którą
teraz ten
durny kundel mu
odbierał. Na domiar złego jeszcze obszczywał mu płytki, pomyślał,
z furią zawiązując cienki, granatowy krawat.
I
tak naprawdę wiedział, że powodem jego złości wcale nie był
przyglądający mu się kundel, a SMS, którego chwilę temu odczytał
i który potwierdził jego poranne myśli o źle rozpoczynającym się
dniu. To chore, warczał w myślach dalej, kiedy wkładał swojego
McBooka do teczki. Minęło tyle lat, a on wciąż i wciąż nie
mógł się z niego wyleczyć.
Telefon zapikał. Spojrzał w stronę urządzenia, zamierając.
Zamknął na moment oczy, odetchnął ciężko i dopiero po chwili
sięgnął po aparat.
Aż
wypuścił powietrze z płuc ze świstem, gdy dostrzegł, że to
tylko Monika. Pytała, gdzie jest i za ile będzie, szybko jej więc
odpisał, ignorując wiadomość, którą dostał kilka minut
wcześniej.
Nie
miał zamiaru na nią odpowiadać.
***
Do
pracy dojechał tak bardzo spóźniony
jak jeszcze nigdy. Posiadanie psa
przypominało posiadanie dziecka, przebiegło mu przez myśli, kiedy
wyskoczył z samochodu, zabrał jeszcze teczkę z tylnego siedzenia i
szybkim krokiem ruszył w kierunku budynku swojej firmy. Przywitał
się zdawkowo z Moniką, która uśmiechnęła się do niego
zalotnie, czyli nic nowego.
–
Co dzisiaj tak późno? – zagadnęła, odbierając od niego
identyfikator. Od razu zauważył, że podcięła włosy i odświeżyła
ich kolor, czego jednak nie powiedział na głos, bo uznałaby to za
flirt. Wyglądała ładnie, jak zawsze zresztą, co na samym początku
ich znajomości nawet od czasu do czasu jej powtarzał. Teraz już z
tego zrezygnował – Monika po takich komplementach stawała się
nie do zniesienia. Ubzdurała sobie, że coś może z tego wyjść, a
po pamiętnym zaproszeniu na wesele już chyba widziała ich
przyszłość z dużym domem, dwójką dzieci i psem. Jak na razie w
całej tej wizji tylko pies się zgadzał.
–
Mały wypadek – powiedział i uśmiechnął się do niej lekko. A
właściwie to zaparcia takiego jednego pchlarza, którzy przez
kilkanaście minut nie mógł się wysrać, dodaje w myślach z
irytacją, czego nigdy oczywiście by nie powiedział na głos. I to
jeszcze przy kobiecie. Może właśnie dlatego ciągle borykał się
z ich zalotami;
Monika to nie pierwsza przedstawicielka płci pięknej, której wpadł
w oko. W końcu był przystojny, grzeczny, kulturalny i jeszcze
bogaty – marzenie każdej trzydziestoletniej singielki. Niestety,
jego boski ciąg zalet brutalnie psuła jedna, jedyna cecha, o jakiej
Monika – ani żadna inna podkochująca się w nim kobieta – nie
miała pojęcia. Mowa tu oczywiście o homoseksualnej orientacji
Macieja, którą, pomimo jego otwartego podejścia do życia, nie
chwalił się na prawo i lewo. Ludzie z pracy niekoniecznie musieli o
niej wiedzieć, jeszcze zaczęliby traktować go inaczej, a nie przez
pryzmat jego kompetencji i umiejętności. – Ale to pierwsza taka
moja wpadka od lat, myślę, że zostanie mi to wybaczone –
powiedział i, całkowicie mimowolnie, mrugnął do niej, czego nawet
nie zarejestrował. Wiedział,
że sam sobie był winien za ten sznur podkochujących się w nim
bab. Czasem nawet nie zauważał,
kiedy jego ton głosu obniżał się. Zaczynał balansować z
rozmówczynią na krawędzi flirtu i luźnej, przyjacielskiej
pogawędki, bardzo mocno przechylając się jednak w stronę tego
nieszczęsnego flirtu.
–
Oczywiście – odpowiedziała od razu. – Miller bardzo cię lubi,
ciągniesz tę firmę. – Maciej w odpowiedzi tylko się do niej
uśmiechnął, odebrał identyfikator i przeszedł przez bramki
prosto do windy.
I
nagle poczuł, że dopadło go ogromne zmęczenie. Drzwi się
zamknęły, dźwig pomknął ku górze, a on wyciągnął telefon z
kieszeni i wszedł w skrzynkę odbiorczą.
„Maciej,
proszę, odezwij się. Potrzebuję cię” – brzmiała treść
wiadomości, jaką dostał rano. Skrzywił się, a jego żołądek
ścisnął się boleśnie, jakby miał zaraz zwymiotować.
Nienawidził
siebie za tę słabość. Gdyby nie ona, jego życie byłoby całkiem
zadowalające, takie, jakie powinno być. Jeszcze kilka lat temu miał
nadzieję, że miłość tak po prostu może zmienić się w
nienawiść. I całkiem w to wierzył, w końcu skądś musiało brać
się powiedzenie, że od nienawiści do miłości jeden krok. Ale to
nie takie proste znienawidzić kogoś, z kim wiązało się wszystkie
swoje plany, komu ufało się bardziej niż sobie. Może wtedy był
naiwnym dwudziestoparolatkiem zakochanym
po uszy, którego życie dość boleśnie uderzyło w twarz, ale
wciąż nie potrafił się z tym ciosem pogodzić. Później
przeszedł w stan obojętności. Wmówił ją sobie. Szybko jednak
przekonał się, gdy tylko go z nią
zobaczył, że nie potrafił do tego
podejść bez uczuć. Nie umiał tego tak po prostu zignorować, bo
jeszcze nigdy na nikim nie zawiódł się tak, jak zawiódł się na
Łukaszu.
A
on teraz prosił go o spotkanie. Pisał mu, że go potrzebuje.
Przychodził z podkulonym ogonem.
Miał
już dosyć swojej galaretowatości, jeżeli chodziło o tego faceta.
Gdy tracił grunt pod nogami i stawał się kimś, kim normalnie by
gardził – niezdatną do życia, wielce zranioną osobą,
niepotrafiącą powiedzieć stanowczego „nie”
– miał ochotę wyjść z siebie, złapać za ramiona i raz a
porządnie nimi potrząsnąć. Potrzebował kubła zimnej wody, może
nawet ocucającego policzka.
Po
dwóch godzinach całkiem ciężkiej pracy, jaką sam sobie narzucił,
postanowił dać sobie moment wytchnienia. Sięgnął po telefon i
(nie, nie czytał po raz kolejny wiadomości od Łukasza) zalogował
się na Fellow. Dawno go już tu nie było, sprawdzał tę aplikację
tylko wtedy, kiedy nie miał żadnej łóżkowej alternatywy na
weekend, a bardzo jej potrzebował. Przeleciał wzrokiem maile, jakie
dostał od bardziej lub mniej urodziwych chłopaczków (bądź też
całkiem dorosłych facetów), po czym przejrzał jeszcze inne
powiadomienia.
I
nagle dostrzegł, że Filipwilku dodał go do znajomych. Nie był
głupi, oczywiście, że wiedział,
o kogo takiego chodziło. Aż sapnął i przetarł dłonią twarz,
nie mogąc się nie uśmiechnąć. Co za bachor, pomyślał,
otwierając jego profil i kręcąc z rozbawieniem głową. Nie miał
zbyt wielu zdjęć – jedno,
na którym siedział na jakimś murku, z piwem w dłoniach i
okularami przeciwsłonecznymi na nosie, a drugie w łóżku, bez
twarzy, ale za to z nagą piersią. Maciej od razu powiększył
fotkę, przyglądając się drobnym, brązowym
sutkom, płaskiemu brzuchowi i ciemnym
włoskom okalającym pępek. Musiał przyznać, że dzieciak miał
nie tylko ładną twarz, ale też całkiem urocze, naznaczone
licznymi pieprzykami ciało. Oczywiście, o ile to było jego
zdjęcie, a nie jakieś ściągnięte z Internetu.
Zastanowił
się chwilę, co powinien zrobić;
odpowiedzieć na zaproszenie? Szybko jednak doszedł do wniosku, że
to wcale nie byłby taki dobry pomysł. Wilku przecież dokładnie
tego oczekiwał, a on nie miał zamiaru tańczyć tak, jak mu zagrał.
Zresztą, ten gówniarz go okradł, wchodzenie w jakiekolwiek
interakcje z nim byłoby przejawem ogromnej głupoty. Jeszcze zanim
by się obejrzał, dzieciak wyniósłby mu pół mieszkania, łącznie
z kanapą i meblościanką, a on skapnąłby się dopiero po jakimś
czasie. Nie, nie. Ten mały był cwańszy niż Maciejowi wcześniej
się wydawało, miał jakiś cel w przychodzeniu na klatkę schodową
z poharataną twarzą, a później zaczepianiu go na durnym gejowskim
portalu społecznościowym.
Odłożył
telefon na biurko, na moment jeszcze zapatrując się na widok za
oknem – na
długi sznur samochodów, przypominający mu o tym, że właśnie
wybiły godziny szczytu. Westchnął ciężko i wrócił do pracy,
nie myśląc już ani o Filipie, ani o Łukaszu.
***
Nawet
jakoś bardzo się nie zdziwił, kiedy wrócił do domu i od razu
uderzył go nieprzyjemny zapach moczu. Spojrzał tylko na psa, który
powitał go już w progu z wiernie merdającym ogonem, a następnie
przeniósł spojrzenie na ogromną kałużę na płytkach.
Szok,
że taki mały pies może tyle wysikać, pomyślał jeszcze, kiedy
zmęczonym krokiem skierował się do łazienki. Wytarł skrupulatnie
podłogę i następnie już miał sięgnąć po smycz, żeby
wyprowadzić pchlarza,
nim ten zdecyduje się jeszcze jakoś oznaczyć jego mieszkanie, gdy
nagle rozległo się pukanie do drzwi. Aż sapnął, podejrzewając,
że to kurier. Zamówił wczoraj przez Internet paczkę karmy dla
kundla. Napisano, że wysyłka w ciągu dwudziestu czterech godzin,
ale nie spodziewał się, że dotrze aż tak szybko. Postanowił, że
skoro ma żyć z pchlarzem jeszcze przez kilka dni, będzie go
przynajmniej dobrze karmić. Jak na razie dostawał jakieś tanie
sklepowe żarcie dla psów, ale ktoś mu kiedyś mówił (możliwe
nawet, że Monika), że karmienie takim Pedigree czy innym Chappi to
najgorsze, co można zwierzęciu zrobić. Wykosztował się więc i
kupił mu cholernie drogie, rekomendowane przez weterynarzy chrupki.
Gdy oglądał ich reklamę na stronie sklepu, czytał te wszystkie
certyfikaty i zapewnienia, że skład jest w stu procentach
naturalny, przez myśli przebiegło mu jeszcze, że brakowało
napisu: „bez glutenu” i „produkt wegański”. Ale niech się
kundel cieszy: bez barwników i konserwantów też modnie brzmiało.
Zostawiając
psa w spokoju, podszedł więc do drzwi i niczego zaskakującego się
nie spodziewając, otworzył je szeroko. Zaraz jednak pożałował,
omal nie zamykając ich z powrotem.
–
Cześć. – Spojrzał na zmęczoną, ale wciąż cholernie
przystojną twarz. Chociaż nie chciał, zagapił się na brązowe,
prawie czarne oczy, a jakaś kompletnie bezsensowna myśl w jego
głowie podsunęła, że są bardzo podobne do oczu Filipa. Tylko co
niby takiego miał Filip do Łukasza? Teoretycznie, skoro już szedł
tym tropem, mógłby tu jeszcze dorzucić oczy kundla. W końcu on
też miał dwa wielkie, ciemne ślepia,
i też porównywał je kiedyś do
Wilczyńskiego.
–
Moje nieodpisywanie na twoje SMS-y nie zasugerowało ci, że nie mam
ochoty się z tobą widzieć? – warknął, zaciskając dłoń na
klamce i walcząc ze sobą, by nie trzasnąć mu drzwiami przed
nosem. To jednak byłoby dość żałosne, więc się powstrzymał.
–
Nie spodziewałem się, że mi odpiszesz – odparł Łukasz tym
swoim spokojnym tonem, na dźwięk którego Maciej się skrzywił.
–
I bardzo dobrze. – Nie odsunął się od drzwi ani na krok,
zagradzając sobą wejście do mieszkania. Nie chciał go wpuszczać,
czuł irracjonalny strach, że gdy Malecki chociaż raz wejdzie, to
nigdy nie wyjdzie. – Byłem pewny, że Daria odebrała ci zdolność
samodzielnego myślenia – dodał z kpiącym uśmiechem, jak zwykle
nie mogąc powstrzymać się przed złośliwościami. A Łukasz jak
zwykle puścił je mimo uszu.
–
Mogę wejść? – zapytał. Maciej zmarszczył brwi.
–
Nie.
–
Maciej, tylko pogadać, okej? – Nienawidził, kiedy tak na niego
patrzył. Nie rób tego, do cholery, zawarczał w myślach, czując,
jak powoli topnieje pod tym spojrzeniem. Malecki był jedyną osobą,
która doskonale wiedziała, w jaki sposób go podejść. – Nic
więcej. Naprawdę potrzebuję rozmowy.
–
I akurat to ja muszę być tą drugą stroną? – prychnął i teraz
już naprawdę zaczął rozważać, czy przypadkiem nie zamknąć
drzwi. – Idź do żonki, będzie jakoś na dniach rodzić, no nie?
– Im bardziej mu dokopie, tym lepiej. Może Łukasz zda sobie w
końcu sprawę, że raz stłuczonego wazonu nie dało się przywrócić
do stanu początkowego. Zawsze pozostaną jakieś rysy, nawet gdy
spróbuje się go skleić. Ale w ich przypadku nawet użycie super
glue by nie pomogło.
–
Maciej, proszę cię. Obaj doskonale wiemy, że mówisz to tylko po
to, żeby zagłuszyć własne wyrzuty sumienia. – Zamknij się, nie
udawaj, że znasz mnie lepiej niż ktokolwiek inny. Nie znasz. Nigdy
nie znałeś. – Jedna rozmowa, dobrze? Jedna, jedyna rozmowa. I
jeżeli chcesz, zniknę.
–
Nie znikniesz. – Słowa same opuściły jego usta, nie mógł ich
kontrolować. Poczuł, że powoli odpuszcza, bo Łukasz wykazywał
się takim zdeterminowaniem, o jakie nigdy by go nawet nie posądzał.
Normalnie nie odznaczał się przecież chęcią do zmiany
rzeczywistości. Brał życie takie, jakie było, pozostając pasywny
i milczący.
–
Nie zniknę. – Pokiwał głową. – I ty dla mnie też nie.
Myślisz, że nie wiem? – zapytał i nagle rozejrzał się dookoła,
na klatce schodowej rozniosły się odgłosy kroków. – Więc? Mogę
wejść? To nie najlepsze miejsce na rozmowę.
Skapitulował.
Odsunął się od drzwi, wpuszczając go do mieszkania, w którym,
jak mu się wcześniej wydawało, nie było miejsca dla Łukasza.
Malecki nie miał tu wstępu.
A
jednak wszedł
i wydawał się zdziwiony obecnością psa. Nic jednak nie
powiedział, ściągnął buty, a Maciej wiedział, że nawet jeżeli
później je założy i wyjdzie, to piach, jaki mu naniósł,
zostanie.
***
Całą
ich rozmowę można byłoby streścić do kilku zdań, ale mimo to
Łukasz siedział u niego ponad godzinę, opowiadając o tym, jak to
bardzo kiedyś się pomylił. Nic odkrywczego, swojej natury nie da
się oszukać, ale skoro Malecki zdecydował się wziąć ślub,
spłodzić kilka bachorów i udawać zdrowego,
heteroseksualnego faceta, to proszę bardzo. Miał wszystko na własne
życzenie.
Nie
doszli do żadnych konkretnych wniosków, jednak
kiedy Łukasz już zakładał buty,
prosząc go jeszcze o kolejne spotkanie (a Maciejowi już nawet nie
chciało się przypominać, że jeszcze niedawno mówił tylko o tej
jednej rozmowie), czuł się wykończony. Jakby co najmniej przebiegł
kilka maratonów, a nie przeprowadził
godzinną dyskusję na temat spieprzonego życia Łukasza.
Co
jednak najgorsze – współczuł mu, choć współczuć nie chciał.
Próbował wmówić sobie, że to nie jego sprawa, że nie ma prawa
już się w to wszystko mieszać, że to przeszłość i wybory
Łukasza, nie jego. On prowadził takie życie, jakie mu odpowiadało.
Jednak to nie było takie proste, bo Malecki wciąż budził w nim
uczucia.
Otworzył
drzwi i Łukasz wyszedł na korytarz, ale jeszcze nie pozwolił
siebie spławić.
–
Odezwij się – poprosił, patrząc na niego dziwnym, błagalnym
wzrokiem. – Możemy gdzieś wyjść, pogadać jak za starych,
dobrych lat – dodał, a Maciej miał wrażenie, że jeszcze trochę,
a padnie na podłogę jak spuszczony z powietrza balon. Jedyne,
o czym teraz marzył, to łóżko i sen,
ale wiedział, że to nie będzie takie proste, bo najpierw zabije go
natłok myśli.
–
I jak ty sobie to wyobrażasz? – mruknął w odpowiedzi. –
Łukasz, daj mi już spokój, dobra? – Westchnął ciężko. –
Raz na zawsze daj mi spokój – brzmiał prosząco, bo nie był już
w stanie opanować swojego głosu.
–
Dobrze wiesz, że sam tego nie chcesz. – Co najdziwniejsze, nie
czuł złości, nie miał ochoty mu przyłożyć,
ani powiedzieć kilku mniej bądź
bardziej wymownych uwag. Uśmiechnął się jedynie pod nosem. Zdał
sobie sprawę, że nawet jeśli od tamtego pamiętnego dnia, w którym
to Łukasz nagle ogłosił, że bierze ślub z jego siostrą, Darią,
minęło już kilka długich lat, to jednak Malecki wciąż doskonale
go znał. Kiedyś zdawało mu się, że potrafił czytać mu w
myślach, odgadnąć każdą emocję, i
najwidoczniej ta umiejętność nie
zanikła.
Nie
miał pojęcia, do
czego znowu dążą i może nawet by o to zapytał, gdyby
nie usłyszał pisku na drugim końcu
korytarza. Spojrzał w tamtą stronę, momentalnie zamierając, kiedy
najpierw dostrzegł małe dziecko w wózku, a później tę
(cholernie zadowoloną z siebie) minę. Wyglądał tak jak wtedy,
kiedy odchodził uradowany z ukradzionym mu telefonem. Uśmiech na
twarzy tylko się powiększał, jakby Filip pragnął powiedzieć
Maciejowi, że tak, wszystko słyszał. I że teraz wie o nim więcej,
niż Wyszyński by chciał.
–
Idź już – Maciej rzucił do Łukasza i nie oglądając się już
na Filipa, zamknął się szybko w swoim mieszkaniu. – Co za
gówniarz – syknął, a pies podniósł głowę ze swojego
prowizorycznego legowiska, na które składały się zwinięte w
kłębek koce.
O
dziwo teraz głowę Wyszyńskiego zaprzątał pewien kilkunastoletni
kundel, a nie Łukasz. Chociaż może to i dobrze? Może to znak, że
wreszcie był na właściwej drodze, żeby raz na zawsze pozbyć się
Maleckiego ze swojego życia?
***
Nadejście
piątku Maciej przyjął z ulgą. No, prawie z ulgą, bo wcześniej,
nim rozpoczął swoje przygotowania do wypadu na miasto, musiał
zabrać pewne śmierdzące cielsko, wpakować je do samochodu i
zawieźć na kontrolę do weterynarza. Młody (całkiem przystojny)
lekarz obejrzał zszytą ranę, stwierdzając, że bardzo ładnie się
goiła. Wysmarował brzuch kundla jakąś maścią, wypisał mu
receptę na tabletki wspomagające odporność i – co najgorsze –
w ogóle nie dał się poderwać. A Maciej na samym początku
założył, że doktor Żurawski byłby dość uroczą ofiarą.
Niestety jednak,
albo miał poważną wadę wzroku (maciejowych zalotów nie dało się
pominąć), albo naprawdę nie był gejem, w co jednak Wyszyński nie
chciał uwierzyć. Kiedyś z jednym ze swoich kolegów zgodnie
stwierdzili, że w każdym facecie tkwi coś z homoseksualisty,
trzeba umieć tylko to wydobyć. Wniosek z tego był więc taki, że
Żurawski powinien chyba przejść się do okulisty.
–
Cześć – rzucił Kuba do słuchawki, kiedy Maciej odebrał od
niego telefon. Kuba był jedynym gejem, którego co
piątkowe towarzystwo Wszyńskiemu w
ogóle nie przeszkadzało. Cała reszta zgrai ciot, z jaką od czasu
do czasu się trzymali, dość mocno szarpała mu nerwy. Zazwyczaj
więc, kiedy już się spotykali na imprezie, wypijał z nimi kilka
drinków i się odłączał, szukając innego towarzystwa. Ale Kuba
nie drażnił go w ogóle, co więcej, gdy polowali razem, często
kończyło się to bardzo zadowalająco.
Był
dość przystojnym trzydziestopięcioletnim architektem, z którym
Maciej przeżył kilka ciekawszych ekscesów. Pamiętnego gangbangu
dwa lata temu w mieszkaniu Kuby chyba już nic nigdy nie przebije.
–
Wpadasz do mnie, czy idziemy coś wypić na miasto? – zapytał,
kiedy Wyszyński sięgnął po pustą miskę z podłogi, żeby wsypać
do niej karmy.
–
Najlepiej na miasto – odpowiedział mu. – Ten tydzień mnie
wymęczył – zdradził, a w pomieszczeniu rozległ się odgłos
uderzających o porcelanę chrupek.
–
Aż tak źle? – zapytał Kuba ze śmiechem. Maciej kiedyś złapał
się na tym, jak wiele jest w stanie koledze powiedzieć i
jednocześnie jak wiele rzeczy usiłuje przed nim zataić. Ich związek
był dość zabawnym układem sprzeczności; z jednej strony ze sobą
rywalizowali, a z drugiej przyjaźnili. Potrafili nie utrzymywać
kontaktu przez naprawdę bardzo długi okres, by zaraz zacząć
rozmawiać i spotykać się dzień w dzień. Życzyli sobie jak
najlepiej i zazdrościli jednocześnie. Ale pomimo tego wszystkiego
Maciej naprawdę lubił Jakuba, ich rozmowy nie dotyczyły tylko
seksu i zaliczonych tyłków. Kuba miał sporo zainteresowań. Kiedy
Wyszyński po raz pierwszy znalazł się w jego mieszkaniu,
przeraziła go liczba książek na pułkach w sypialni. Tak więc
Maciej znalazł sobie kumpla nie tylko do klubu, ale także na
imprezy wyższych lotów. Lubił z nim chodzić do teatru czy też do
opery i zazwyczaj wtedy wybierali to, co proponował Jakub. Wyszyński
nie miał nosa do tego typu kultury, nawet jej jakoś bardzo nie
lubił. Kilka razy zdarzyło mu się nawet przysnąć na widowni, ale
i tak odwiedzał te miejsca, bo nie chciał skończyć tylko jako
trzydziestolatek zabawiający się w klubie dla gejów. Inna sprawa,
że przez chodzenie do teatru czuł się trochę mądrzejszy. No i
oczywiście nie mógł być gorszy od Kuby, a o tym, że wcale nie
rozumiał takich sztuk, nie musiał przecież nikt wiedzieć.
Pracując przez tyle lat w korporacji,
nauczył się już prowadzić rozmowę na każdy temat, nawet jeżeli
miał o nim bardzo nikłe pojęcie.
–
Tragicznie – powiedział i spojrzał na psa, który już czekał,
aż poda mu miskę z jedzeniem. – Powiem ci tylko tyle, że
doczekałem się swojego prześladowcy i właśnie karmię psa. – W
słuchawce nastała cisza, a on po chwili namysłu pożałował, że
powiedział mu to przez telefon. Wiele by oddał, żeby zobaczyć
minę Jakuba.
–
Masz psa? – zapytał wreszcie, na co on się zaśmiał i postawił
przed zwierzęciem karmę. Kundel momentalnie się na nią rzucił,
zawsze jadł tak, jakby to miał być ostatni posiłek w życiu.
–
Powiedzmy. To tymczasowe.
–
Przerażasz mnie – skwitował Kuba, a Maciej uśmiechnął się
lekko, obserwując, jak zwierzę łykało chrupki; tak się
spieszyło, że nawet ich nie gryzło. – Dobra, opowiesz mi
wszystko,
jak się spotkamy.
–
W Warzelni za godzinę?
–
W Warzelni za godzinę.
***
Warzelnia
była spokojnym, klimatycznym i dość snobistycznym miejscem, w
którym można było się napić piwa z prawie całego świata. Jeden
kufel kosztował tyle,
co cztery w normalnym barze, ale ani Jakub, ani Maciej niezbyt się
tym przejmowali. Uwielbiali odwiedzać takie lokale i nawet nie
ukrywali, że podobało im się obnoszenie z kasą.
–
Więc? – zapytał Jakub, kiedy już usiedli przy stoliku z
alkoholem. Maciej westchnął, zastanawiając się naprędce, co może
Kubie powiedzieć, a co lepiej, żeby zachował dla siebie.
Powiedział
mu więc o spotkanym pod klubem Filipie, o tym, jak dzieciak ukradł
mu telefon. O siostrze gówniarza mieszkającej na tym samym piętrze,
o jego poobijanej twarzy, którą pomógł przemyć,
i oczywiście o kundlu. Słowem jednak nie wspomniał o Łukaszu,
Jakub nie zdawał sobie nawet sprawy, że ktoś taki jak Malecki
istniał.
***
Kiedy
tylko dotarli do Heaven, od razu się rozdzielili. Kuba wypatrzył
grupkę znajomych przy stoliku, a Maciej, dostrzegając tam kilka
osób, za którymi niekoniecznie przepadał, skierował się do baru.
Zbliżała się północ, więc klub powoli zapełniał się ludźmi,
a ich przedział wiekowy tym razem Wyszyńskiemu pasował.
Odpowiedział na uśmiech jakiegoś blondyna, mniej więcej już
dzieciaka kojarzył, wbrew pozorom Heaven miał dość stałych
bywalców, co czasem Macieja denerwowało.
Nic
jednak więcej nie zrobił w kierunku dzieciaka, zlustrował go tylko
uważnym spojrzeniem. Przypomniał sobie, jaką mu kiedyś wystawił
notę (sześć na dziesięć) i doszedł do wniosku, że może mu
dodać pół punktu więcej za spodnie, w których jego tyłek
wyglądał całkiem apetycznie. Kiedy jednak patrzyło się na
blondyna i oceniało go za całokształt, wszystko psuł garbaty nos
i odstające uszy.
Ustawił
się przy barze z nowo zakupionym drinkiem, wypatrując już swojej
potencjalnej ofiary. Śledził wzrokiem tłum ludzi na parkiecie,
szukając kogoś, kto na dłużej przyciągnąłby jego uwagę.
Musiał przyznać, że dzisiejszy wieczór w Heaven zapowiadał się
całkiem dobrze i naprawdę czuł, że skończy się równie
przyzwoicie. I wtedy go wyłapał. Wysokiego, szczupłego, na oko
dwudziestoparoletniego chłopaka z
małą, samurajską kitką z tyłu głowy. Trochę go te fryzury
bawiły i naprawdę cieszył się, że powoli wychodziły z mody, ale
nie na uczesanie Maciej zwracał największą uwagę. Zawsze
najważniejsza dla niego była twarz, a chłopak, który właśnie
został jego celem, miał śliczne rysy, wystające kości
policzkowe, ładne, pełne usta (uwielbiał, gdy były wydatne i
całuśne), no i zgrabny, lekko zadarty nos. Skrótem: ideał na
dzisiejszą noc.
Szybko
dopił więc drinka, nie mając zamiaru dłużej czekać, aż ktoś
inny sprzątnie mu seks sprzed nosa.
Chciał go, cholera. Na samo wyobrażenie, co by z nim robił, czuł
ogromny przypływ podniecenia. Musiał jakoś wyładować swoją
frustrację z minionego tygodnia, a ten chłopak nadawał się
idealnie.
Podszedł
do niego i uśmiechnął się, kiedy brunet z kitką go wypatrzył.
Odpowiedział lekkim wykrzywieniem ust. Odwrócił się przodem do
Macieja, nie przestając tańczyć i kokieteryjnie kręcić przy tym
biodrami. Wyszyński przysunął się do niego tak, że ich nosy
niemal się ze sobą stykały. Spojrzał w jego oczy, ale w klubowym
świetle nie mógł dostrzec,
jaki miały kolor. Zresztą, kolor za bardzo się nie liczył,
ważniejsze były usta, które nieznajomy oblizał, a Maciej już
wiedział, że wygrał. Całkiem szybko mu poszło, teraz jeszcze
tylko kilka formalności: Chcesz
drinka? U ciebie czy u mnie? A może do kibla?
Nie
zdążył jednak zadać żadnego z tych pytań, gdzieś nad ramieniem
swojego bruneta wypatrzył inną, całkiem znajomą twarz. Postanowił
nie dać się rozproszyć i z
całych sił spróbował doprowadzić swój podryw do końca.
Położył dłoń na biodrze ofiary,
przesunął nią w górę, a drugą rękę ułożył tuż nad
pośladkami. Chłopak nie wydawał się niezainteresowany, przysunął
się jeszcze bliżej, a ich piersi się ze sobą zetknęły.
Wykrzyczał w ucho Wyszyńskiego:
–
Często cię tu widuję! – I gdyby Maciej był na nim skupiony,
odpowiedziałby coś w stylu: och,
naprawdę? Szkoda więc, że wcześniej na siebie nie wpadliśmy.
Albo inny, bardzo typowy i wydawałoby się, że żałosny (ale
niektórzy naprawdę na niego lecieli) tekst: w
takim razie gdzie ja miałem oczy? Ale
nic takiego nie padło, bo jego wzrok śledził kręcącego się tuż
obok i wyraźnie kogoś szukającego Filipa. Wyglądał na
zdenerwowanego, co chwilę popatrywał na wyświetlacz telefonu i ani
przez moment nie przypominał tego samego, zarozumiałego dzieciaka,
którego Maciej poznał.
Nie
wiedział dlaczego tak po prostu odsunął się od bruneta, ignorując
jego zdziwione spojrzenie. Rzucił tylko pod nosem: „czekaj chwilę”
i nie przejmując się, czy jego głos przebił się przez głośną
muzykę i tym samym,
czy chłopak to dosłyszał, odszedł. Zwalił wszystko na swoje
upojenie alkoholowe. Gdyby tyle nie wypił, na pewno nie zwróciłby
na Filipa większej uwagi, w końcu miał instynkt samozachowawczy i
wiedział, które osoby powinien omijać szerokim łukiem. Teraz
jednak jego instynkt został przyćmiony przez procenty.
Kiedy
znalazł się przed Wilczyńskim,
miał moment (dosłownie pół sekundy), żeby nacieszyć się jego
zaskoczonym wyrazem twarzy. Tym razem role się odwróciły, pomyślał
z zadowoleniem Maciej, przypominając sobie ich ostatnie spotkanie na
klatce schodowej, kiedy to Filip pojawił się znikąd, swoją
obecnością wprawiając go w chwilowe osłupienie.
–
No proszę – powiedział Wilku, kiedy już opanował zdziwienie i
przywrócił na twarz swój zwyczajowy, złośliwy uśmiech. –
Mogłem się spodziewać, że cię tu spotkam.
–
I pewnie się spodziewałeś – odpowiedział Maciej, patrząc na
niego z uniesioną brwią. – Przyznaj, specjalnie tu przyszedłeś
– zarzucił mu. Gdyby nie był pijany, z pewnością inaczej
poprowadziłby tę rozmowę. Wybrałby bardziej okrężną drogę,
pamiętałby, że z tym dzieciakiem każde spotkanie przypominało
grę, którą trzeba było umiejętnie rozstrzygnąć. Ale niestety –
naprawdę dużo wypił. Może i trzymał się dzielnie, nie dając
tego po sobie poznać, jednak jego mózg nie działał już na
najwyższych obrotach.
Filip
się zaśmiał, chowając telefon do kieszeni. Nim jednak to zrobił,
zerknął jeszcze raz na wyświetlacz, jakby w nadziei, że coś na
nim zobaczy.
–
Serio? – zapytał z rozbawieniem. – Sorry, stary, mam lepsze
rzeczy do roboty, niż śledzenie ciebie. – Maciej z oczywistych
względów nie mógł wiedzieć, że ostatnio właśnie to było
najlepszą rozrywką Filipa. Nie mógł też wiedzieć, że owszem,
ich spotkanie było przypadkowe, jednak Wilczyński idąc tutaj,
liczył się z możliwością wpadnięcia na Wyszyńskiego. Nie
oponował nawet, kiedy Błażej zaproponował wypad do tego klubu –
zdziwił się jedynie, że Pacuła chciał tu przyjść. Niezbyt
przepadał za takimi pedalskimi
zbiegowiskami i zawsze powtarzał,
że obrzydza go ilość ciot, jaka tłumnie odwiedzała Heaven.
Maciej
zmarszczył brwi. Żałował, że tak szybko wypił ostatniego
drinka.
–
Mimo wszystko to trochę dziwne, że gdziekolwiek się nie ruszę,
tam spotykam ciebie – powiedział i nagle, jakby zdał sobie
sprawę, że faktycznie to trochę nienormalne, sprawdził swoje
kieszenie. Portfel i telefon był na miejscu.
–
Może przeznaczenie i te sprawy? – zapytał Filip z szerokim
uśmiechem i założył ręce na piersi, popatrując na Macieja z
zaciekawieniem. Zauważył, że Wyszyński był pijany, miał mętne
spojrzenie i głupi, niepasujący do bogatego korpo-szczura wyraz
twarzy. Zabawnie go takiego zobaczyć, Filip wiele razy już
obserwował nietrzeźwego Macieja, zawsze jednak robił to z
odległości. Nigdy nie stał na tyle blisko, żeby móc dostrzec
lekko zarumienione policzki i niepokojąco błyszczące oczy. – Ale
nie wydajesz się niezadowolony – dodał, nie mogąc się
powstrzymać.
–
A dajesz mi jakiś wybór? – odparł zaraz Maciej, też się
uśmiechając. Szok, że dla tej głupiej rozmowy zrezygnował z
naprawdę ciekawego seksu.
–
Nie. – Filip aż się zaśmiał. – Twój Samuraj właśnie liże
się z jakimś tlenionym – powiedział i wskazał na coś, co
znajdowało się za Maciejem. Wyszyński obejrzał się. Dosłownie
kilka metrów od nich, przy ścianie, brunet, którego usiłował
zaciągnąć albo do kibla, albo do siebie, zajmował się jakimś
chudym, niezbyt urodziwym chłopaczkiem. – Chyba nie byłeś
wystarczająco dobry. – Uśmiechnął się jeszcze szerzej,
prezentując mu swoje duże, w miarę równe zęby
z wystającymi i ostro zakończonymi
kłami. Przez moment Maciej zastanawiał się, jakie to uczucie
dotknąć ich językiem.
–
Byłbym, gdybyś co chwilę nie kręcił się obok i mnie nie
rozpraszał – odparował.
–
Rozpraszam cię? – zapytał Filip i mimo że stali w stosownej
odległości, Maciej niemal czuł ciepło Filipa i jego oddech na
swojej twarzy. Chyba właśnie prowadzili jakąś irracjonalną grę
wstępną i obaj wiedzieli, że jej koniec nie zaprowadzi ich do
łóżka. Mierzyli się wzrokiem, atmosfera dookoła stężała, a
fakt, że znajdowali się w klubie pełnym osób trzecich, zdawał
się nie mieć żadnego znaczenia.
–
Oczywiście. – Uśmiechnął się. – Nie wiem tylko, czy robisz
to w ten sposób, w jaki byś chciał.
Filip
parsknął śmiechem. Lubił go, cholera. Macieja nie tylko ciekawie
się obserwowało, rozmowa z nim (nawet kiedy wypił trochę za dużo)
wydawała się równie ekscytująca.
–
Czyli zaczynam cię wkurwiać? – Nie dostał jednak odpowiedzi, nim
Wyszyński zdążył otworzyć usta, telefon Filipa zawibrował.
Wilku wyciągnął go i skrzywił się, odrzucając połączenie.
Schował aparat z powrotem do kieszeni. – Dobra, biznesmenie, chyba
nie zbiedniejesz, jak postawisz mi drinka, co nie? – Mimo wszystko
nie zabrzmiało to jak pytanie.
–
I jak się pożegnamy, tym razem wrócę do mieszkania nie tylko bez
komórki, ale też bez portfela i kluczy? – Poparzył na niego
sceptycznie.
–
Och, jasne, że nie. – Filip machnął ręką i przewrócił
oczami, jakby urażony, że Maciej w ogóle o czymś takim pomyślał.
– Jeszcze bez zegarka. Wygląda na całkiem drogi. – Wyszczerzył
się szeroko.
Wyszyński
nie mógł się nie uśmiechnąć. Wilku może i nie wyglądał, ale
był całkiem rozgarniętym dzieciakiem. Wydawał się inteligentny
na sposób, o jaki nie podejrzewało się ludzi z jego kręgów.
–
Niech będzie – powiedział, postanawiając wcześniej nie
spuszczać swojego ukochanego Breitlinga z oczu.
–
Whisky z colą. Usiądę tam. – Wskazał na zaciemniony dwuosobowy
stolik przy
jednej ze ścian. Nim Maciej cokolwiek mu odpowiedział, Filip już
się odwrócił i ruszył, by zająć miejsce.
Nie pozostawił Wyszyńskiemu złudzeń
– on nie poprosił. On zażądał.
Normalnie
pewnie by go zignorował, tylko że po pierwsze: Maciej był pijany.
A po drugie: już nawet nie miał zamiaru przed sobą ukrywać, że
ten dzieciak go zainteresował. I nie, wcale nie chciał zaciągnąć
go do łóżka, chociaż owszem, rozmowa z nim była ciekawa. Nigdy
nie wiedział, jakie tory obierze, a jedno Maciejowi trzeba przyznać
– potrafił prowadzić konwersacje. Dziwiło go więc, że Filip,
który raczej wypowiadał się prosto i dosadnie, był dla niego
wyzwaniem.
Kiedy
szedł z dwoma drinkami, starał się nie myśleć o tym, że właśnie
robi to, czego tak bardzo nie chciał – tańczył, jak Filip
zagrał. Był pijany, usprawiedliwiał się. A jak jest się pijanym,
to przecież wiadomo, że robi się rzeczy nie do końca zgodne ze
swoimi przekonaniami.
–
Jeden, jedyny drink – powiedział, stawiając przed Filipem jego
whisky z colą. Twarz Wilczyńskiego momentalnie pojaśniała za
sprawą uśmiechu.
–
Dobrze. Obiecuję, że będę się delektować każdym łykiem –
dodał z rozbawieniem.
–
Oby, kosztował mnie osiemnaście
złotych – odparł, siadając naprzeciwko. – Najpierw kradniesz
mi telefon, a teraz stawiam ci drinka – zaburczał pod nosem, nawet
tego nie kontrolując. Filip zerknął na niego ciekawie.
–
Powinniśmy skończyć w łóżku – rzucił Wilku z rozbawieniem,
obracając słomkę w palcach.
–
Powinniśmy – odmruknął Maciej, patrząc na Wilczyńskiego
oświetlonego czerwonym blaskiem diod, jakie pozawieszano na
ścianach.
–
Ale nie skończymy – ciągnął dalej i upił wreszcie drinka.
Maciej zaśmiał się; nie
miał pojęcia,
do czego właśnie dążą.
–
Nie skończymy – przytaknął, bawiąc się szklanką na blacie
stołu i okręcając dookoła jej osi.
–
Więc? Czemu ze mną gadasz? – zapytał Filip, trafiając w punkt.
– I czemu stawiasz mi drinka? Nie jestem aż tak tani. Kilkanaście
złotych to za mało. – Zmarszczył zabawnie brwi, a wzrok Macieja
skupił się na jego wargach wykrzywionych w uśmiechu. Były
ładniejsze niż usta tego Samuraja sprzed kilkunastu minut,
pełniejsze, a w klubowym świetle wydawały się bardziej apetyczne.
–
Dolicz do tego I-phona szóstkę. – Nie spuszczał z niego wzroku.
– Myślę, że to dobra cena i że wystarczy nie tylko na jedną
noc – dodał, badając uważnie jego regularne, miękkie rysy
twarzy.
Filip
uniósł brwi. Trafna uwaga, przebiegło mu przez myśli, czego
jednak nie wypowiedział. Uśmiechnął się jedynie, wziął sporego
łyka, dopijając drinka niemal do połowy i dopiero po chwili
nachylił się nad stołem. Maciej aż poczuł zapach jego tanich
perfum.
–
Kim jest Łukasz?
Wyszyński
popatrzył na niego całkowicie zbity z tropu. Szybko jednak się
zreflektował. W końcu mógł spodziewać się tego pytania;
zdziwiłby się, gdyby Filip nie nawiązał do Łukasza. Już miał
odpowiedzieć, kiedy przy ich stoliku wyrosła jakaś ogromna,
barczysta sylwetka. Zdziwiony, tak samo zresztą jak Wilku, spojrzał
na krótko ostrzyżonego chłopaka,
mierzącego go takim wzrokiem, jakby miał go zabić na miejscu. Mimo
że Maciej nie należał do wątłych mężczyzn, godziny spędzone
na siłowni zaowocowały mięśniami, to jednak przy tym facecie czuł
się po prostu mały.
–
Szukałem cię – warknął, przenosząc swoje spojrzenie na Filipa,
przez którego twarz przebiegł grymas niechęci.
–
No wiem – prychnął. – Wyjdź na zewnątrz, zaraz przyjdę –
powiedział, patrząc na mężczyznę antypatycznie.
–
Kto to, kurwa, jest? – Dryblas nie dał się jednak spławić.
Swoim grubym paluchem wskazał na Macieja.
–
Znajomy – odparł Filip i jakby nigdy nic popił swojego drinka.
Wyszyński obserwował wszystko w milczeniu, nie mając zamiaru się
odzywać. Wilku trochę już o nim wiedział, zobaczył Łukasza i
widział Macieja wnoszącego cielsko kundla do mieszkania, do którego
nawet wszedł. Pora, żeby teraz to Wyszyński odkrył kilka jego
kart.
–
Znajomy? – warknął niczym pitbull. Maciej uśmiechnął się
jedynie pod nosem i popił drinka. – Znajomy, kurwa, w klubie dla
ciot? Pierdolicie się za moimi plecami? – Maciej miał ochotę się
zaśmiać. Cenił jednak swoją twarz i swoje wybielone, proste
(dzięki aparatowi, który nosił
za dzieciaka) zęby, więc milczał.
Nawet
nie wiesz, jak bardzo się mylisz, pomyślał tylko, zerkając na
dryblasa.
–
Ja pierdolę, Błażej, weź się
uspokój i siary nie rób, co? Znajomy to znajomy – syknął Filip,
aż zaciskając ze złości pięści. Nie wyglądał na kogoś, kto
czułby respekt przed tym gorylem, jak zaczął nazywać go Maciej w
myślach.
–
Wychodzę i masz, kurwa, pięć minut – zagroził mu palcem. Filip
przewrócił oczami, a goryl (bądź też Błażej) odszedł.
–
Mąż się upomina? – zapytał Maciej, nie mogąc się powstrzymać.
Wilczyński prychnął.
–
A żebyś wiedział – odparł, popijając wolno drinka, jakby nic
sobie nie robił z „masz, kurwa, pięć minut”.
Maciej
aż uchylił usta i przez moment wyglądał naprawdę bardzo, bardzo
głupio. Nie tego się spodziewał.
–
Jesteście razem? – Naprawdę nie myślał, że taki Filip
mógłby mieć kogoś na stałe. Filip i
związki nie składały się w maciejowej głowie w jedną,
kompatybilną całość.
–
Powiedzmy, że tak to wygląda – odpowiedział, ku niezadowoleniu
Macieja, nie wdając się w szczegóły. – Będę się zbierać –
mruknął, ale nie ruszył się z miejsca.
–
Twój kochaś nie wyglądał na zadowolonego – nie odpuszczał.
Miał nadzieję, że jakoś pociągnie Filipa za język. Wilku jednak
tylko uśmiechnął się i znów pochylając się nad stołem,
spojrzał mu głęboko w oczy. Po plecach Wyszyńskiego aż przebiegł
elektryzujący dreszcz.
–
Twój kochaś też nie wyglądał na zadowolonego, gdy wychodził od
ciebie z mieszkania – odparował. Obaj chcieli się czegoś
dowiedzieć o drugim, nie zdradzając jednocześnie zbyt wiele o
sobie. – Dobra, Maciuś – rzucił Filip i wreszcie dopił drinka,
a Maciej mógł tylko zgrzytnąć zębami na dźwięk infantylnego
zdrobnienia swojego imienia. – Będę leciał, miło było.
–
Czekaj – rzucił Wyszyński, ściągając zdziwione spojrzenie
Filipa. Szybko sprawdził swoje kieszenie. Komórka, portfel, klucze.
Szybkie zerknięcie na nadgarstek – zegarek. Wszystko było na
miejscu. – Dobra. Do zobaczenia – powiedział, a Wilku parsknął
śmiechem i pokręcił głową.
–
Powtarzanie dwa razy tej samej kradzieży, jest jak ponowne założenie
gumy: tego się po prostu nie robi – oznajmił tonem filozofa, a
Maciej aż uniósł brwi, nie spodziewając się takiego wygórowanego
porównania. – Gdybym miał cię znowu okraść, postarałbym się
zrobić to inaczej. Najpierw zdobyłbym twoje zaufanie, później
odwiedził cię w mieszkaniu i coś z niego wyniósł. – Mrugnął
do niego, a Wyszyński mógł tylko parsknąć ze zdumieniem, wciąż
nie mogąc przyzwyczaić się do zuchwałości tego dzieciaka.
–
Leć już, bo twój goryl się wścieknie. – Filip tylko zerknął
na niego z uśmiechem, odwrócił się i odszedł. Wzrok Macieja na
moment zawiesił się gdzieś w okolicach pośladków Wilczyńskiego.
Nie był to najlepszy tyłek, jaki widział w życiu, ale
Wilku zdecydowanie nadrabiał śliczną
twarzą i niewyparzonym jęzorem.
Siedział
tak jeszcze przez moment, dopijając drinka i śledząc to, co działo
się na parkiecie. Zbliżała się godzina pierwsza w nocy, wszyscy
już bawili się w najlepsze. Gdzieś w tłumie mignął mu nawet
Jakub z jakimś chłopakiem. Nie miał jednak zamiaru mu
przeszkadzać, ze zdziwieniem odkrył, że wolałby już wrócić do
domu. I tak nikogo przecież już nie poderwie, tłumaczył się,
chociaż wiedział, że to nieprawda. Często przecież znajdywał
kogoś na ostatnią chwilę.
Kiedy
już wypił, wstał od stołu i ruszył do wyjścia z klubu. Poczuł
znajome ssanie w przełyku, przypominające mu, że odkąd zaczął
imprezę, wypalił tylko jednego papierosa. A to stanowczo zbyt mało
jak na jego możliwości i potrzeby.
Wyszedł na zewnątrz w samej koszuli, było przyjemnie ciepło.
Przed wejściem stało kilka osób, paląc i rozmawiając. Normalnie
pewnie oparłby się o ścianę, przyjrzał się każdemu z tych
chłopaków z osobna, ocenił, a na końcu wreszcie wybrał swoją
ofiarę (albo też wycofał się, dochodząc do wniosku, że nic tu
po nim). Tym razem jednak ruszył do wyjścia z podwórka, w którym
ukryto Heaven. Minął zżartą przez rdzę bramę i wyszedł na
chodnik. Ulice o tej porze świeciły pustkami, słychać było tylko
odgłosy samochodów jadących kilka przecznic dalej, ujadanie
jakiegoś psa i stłumioną muzykę dobiegającą z klubu,
nic więcej. Właśnie wysupłał z kieszeni spodni paczkę
papierosów, gdy usłyszał dźwięki jakiejś szamotaniny.
–
Kurwa... wiedziałem... chuju... – tylko tyle był w stanie
wyłapać. Wiedziony impulsem, poszedł w stronę odgłosów, które
z każdym jego krokiem stawały się coraz głośniejsze. Aż nagle w
zaułku pomiędzy kamienicami dostrzegł dwie postacie. Ogromne plecy
jednej z nich przysłaniały tę drugą.
–
Weź się, kurwa, odwal! Nie moja wina, że zaćpałeś! – krzyknął
niższy, a Maciej chyba wszędzie rozpoznałby ten pełen pogardy
ton. Kiedy dryblas uniósł rękę i spoliczkował Filipa, który w
odpowiedzi naparł na niego w szale, poczuł, jak coś zaciska się
na jego gardle. Stał chwilę w milczeniu, obserwując jak Błażej
odpycha Filipa, a następnie potrząsa nim jak szmacianą lalką.
Wilczyński nie miał przecież żadnych szans, ten goryl zgniótłby
go, gdyby tylko chciał.
–
Ej! – Niemal nie rozpoznał własnego głosu. Co on, do cholery
jasnej, robił? Po co się w to mieszał? Powinien odwrócić się i
zostawić ich samych, w końcu to
nie pierwszy i z pewnością nie ostatni siniak na twarzy Filipa.
Jego dłoń mimowolnie zacisnęła się na paczce papierosów, kiedy
Błażej odwrócił się i spiorunował go wzrokiem. – Bicie
słabszych to trochę strzał w kolano, nie uważasz?
Ja nie mogę, będzie chyba bolało:-)
OdpowiedzUsuńCzy tylko ja widzę w tym jakiś podtekst..? ; >
UsuńIm dłuższe tym lepiej;) Filip raczej się wkurzy, że Maciej się wtrącił w końcu on sam potrafi sobie radzić z Blazejem a tak to może być większa lipa. Rozdział fajny, akcja nie za wolna nie za szybka. Trzyma w napięciu, chociaż chce się przyspieszyć niektóre rzeczy. Pozdrawiam;)
OdpowiedzUsuń"Koniecznie będzie musiał znaleźć dla tego kundla jakieś inne lokum, ale obiecał już sobie, że potrzyma go tutaj jeszcze przez tydzień." Tak, tak, a później kolejne siedem i kolejne... aż w końcu kundelek stanie się psim współlokatorem. :D Maciej powinien zakupić specjalne maty dla psa, coby nie musiał mieć codziennych, specjalnych kąpieli stóp. Taka rada na przyszłość. :D I powinien zakupić jeszcze tabletki z kolagenem. Lepsze od kremów. :v
OdpowiedzUsuńLubię tę relację, jaka jest pomiędzy Maciejem a Filipem. Trudno przewidzieć, co się stanie. Macieja to już chyba powolutku strzała amora łapie, ale zanim to dostrzeże, to pewnie miną wieki.
Długość rozdziału bardzo dobra. Im więcej, tym lepiej. :)
Coś czuję, że Maciej skończy z obitą twarzą.
Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział. :)
PS zdecydowanie moją ulubioną postacią jest pies. To chyba dlatego, że w rzeczywistości również wolę zwierzęta od ludzi. :P
UsuńJa ostatnio zastanawiałam się, dlaczego do Americany mam mniejszy sentyment niż do Gówniarza. W końcu Gówniarz jest nowym opowiadaniem, a Maciej to postać, która przez większą część Americany była mi obojętna... Jak pisałam piątkę to zrozumiałam - w Gówniarzu jest pies, ot, cała filozofia. A ja kocham pisać psich bohaterów i uwielbiam, kiedy psy wpływają na fabułę.
UsuńZ rozdziału na rozdział coraz bardziej lubię Macieja :D I nawet zaczynam mu kibicować, żeby sobie życie ułożył... No i nie dostał od Błażeja... Chyba marne szanse xD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny :)
MY CHCEMY DŁUŻSZE, MY CHCEMY DŁUŻSZE ... to było głupie pytanie ;D.
OdpowiedzUsuńJa chyba coraz szybciej czytam, bo migiem mi zleciało :D i znowu skończyło się w takim momencie...
"jego piękne i czyste mieszkanie zmieni się w zapchloną melinę śmierdzącą psimi odchodami. " -> Urocze :D. Bardzo zabawny jest motyw z psem, to przeświadczenie Macieja "Jeszcze tylko tydzień", kupowanie drogiej certyfikowanej karmy :D, w ten sposób pokazujesz jakim jest tak naprawdę w porządku kolesiem, chociaż sam o tym nie jest przekonany. Podoba mi się też to porównywanie Wilka do kundla :P, naprawdę WSZYSTKO mi się podoba.
Teraz zobaczymy, kto komu obije mordę ;).
Pozdrowienia. WildMind.
Czy ja wiem czy głupie... ;D Dużo osób woli krótsze rozdziały, bo przy długich się męczą. Zresztą Gówniarz ma już ponad 25 tysięcy wyrazów na 5 rozdziałów, to baaardzo dużo.
UsuńUwielbiam dłuuugie rozdziały! :D Aż trudno przestać się uśmiechać jak zaczyna się czytać.
OdpowiedzUsuńRozdział kończy się jak zwykle w momencie, w którym chce się mówić "O nie, o nie i co będzie dalej?!" :D:D
Podoba mi się osobowość Macieja, cała jego postać jest wyjątkowo przyciągająca. Tak samo podoba mi się postać Filipa. Świetnie się o nich czyta.
Dużo weny do pisania życzę takich właśnie bardzooo długich rozdziałów :D
Ja jeżeli mam być szczera, to najbardziej lubię Macieja. To taki śmieszny facet, który na siłę próbuje udawać elokwentnego, ukulturalnionego geja, a tak naprawdę tylko myśli, żeby w piątek iść do klubu i coś sobie wyrwać. :D
UsuńOstatnio trafiłam na linka do Twojego opowiadania na grupie na facebooku i przyznam, że jest ono o wiele lepsze niż się spodziewałam.
OdpowiedzUsuńPostacie są bardzo barwne, a fabuła trudna do przewidzenia co się w takich opowiadaniach ceni. No i nie ma co chwile scenek seksu ;)
Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział i życzę weny :D
Cieszę się, że opowiadanie przerosło Twoje oczekiwania. :) Dzięki za komentarz i postaram się utrzymać poziom dalej! :D
Usuńhey
OdpowiedzUsuńświetne opowiadanie. wspaniale wykreowałaś postać filipa. życzę weny ;-)
robyn
kocham czytać długie rozdziały. i dałbym dużo, aby Twoje ebooki były dłuższe, bo je uwielbiam.
OdpowiedzUsuńpowodzenia w tworzeniu.
Dziękuję za miłe słowa. :) Mogę tylko pocieszyć, że "Akademik", którego premiera zbliża się ogromnymi krokami, będzie dłuższy. :D
UsuńBoskie ❤❤❤ A rozdziały mogą być coraz dłuższe szybko publikuj następny
OdpowiedzUsuń