Na Sławkowskiej, w kamienicy numer czterdzieści pięć
Wiedział, że to wszystko skończy się wyzwiskami, właśnie
dlatego nie chciał tu przychodzić, budzić jej w nocy i pokazywać
się w tak opłakanym stanie. Z drugiej jednak strony siedział na
tej przeklętej klatce schodowej, bo świadomość, że zaraz obok
znajdowała się jedyna osoba, której całkowicie ufał, uspokajała
go. A nie czuł się dobrze. Właściwie to czuł się fatalnie,
kręciło mu się w głowie i momentami miał ochotę wymiotować.
Ten upadek na beton nie pozostał dla jego ciała obojętny.
– Jak ty wyglądasz? – Tak właśnie brzmiały jej pierwsze
słowa, kiedy stanął w przedpokoju przed zaspaną, potarganą
siostrą. Ostre światło halogenowe sprawiało, że wyglądał
jeszcze bardziej makabrycznie niż w rzeczywistości.
Wzruszył jedynie ramionami, patrząc na Maję z nadzieją, że nie
będzie mu robiła scen. Była pierwsza w nocy, nie najlepsza pora na
wygłaszanie kazań.
– Mogę zostać na noc? – spytał tylko dla formalności.
Dziewczyna nigdy by go nie wyrzuciła, prędzej kazałaby Hubertowi
spać na klatce (więc dobrze, że go dzisiaj nie było), a nie jemu.
– No a mam inne wyjście? – Popatrzyła na niego absolutnie
zrezygnowana, aż wreszcie zrobiła krok do przodu, przyglądając
się jego obitej twarzy. Złapała za jego podbródek, zupełnie jak
Maciej jeszcze chwilę temu, jednak w jej ruchach nie było takiej
delikatności i spokoju. – Kiedyś sama cię ubiję, dupku –
prychnęła, ściągając mocno brwi, jak często zresztą robiła.
Na czole pojawiły jej się już głębokie bruzdy, co często jej
powtarzał.
„Maja, nie marszcz się tak, bo już zmarszczki masz jak stara
baba” – mówił jej z rozbawieniem, na co ona przewracała oczami
i odpowiadała krótkim: „a weź ty się zajmij swoją twarzą”.
– Boże, jak ja cię czasem nienawidzę – warknęła jeszcze w
złości i pociągnęła go w stronę łazienki. – Kiedy w końcu
przestaniesz być irytującym, bezmyślnym gówniarzem? Mógłbyś w
końcu dorosnąć. Powinnam wyrzucić cię za drzwi – burczała pod
nosem, a on zaśmiał się głupio, dobrze wiedząc, że to tylko
puste słowa.
***
Obudził się. Już w nocy Maciej słyszał jego chwiejne,
podejrzliwe kroki i odgłosy obwąchiwania wszystkiego, co znalazło
się na linii nosa. To jednak nie było w tym wszystkim wcale takie
najgorsze, około czwartej nad ranem kundel postanowił się napić.
Dźwięki chłepczącego wodę zwierzęcia skutecznie uniemożliwiły
mu dalszy sen. O dziwo jednak nic z tym nie zrobił, nie podniósł
się z łóżka i nie zamknął pchlarza w łazience. Przeczekał.
Pies położył się wreszcie na swoje miejsce i w mieszkaniu nastała
błoga cisza.
Kiedy jednak teraz tak patrzył na tego kundla, w jego głowie
pojawiła się dość absurdalna, ale jakże prosta myśl – miał
ładne oczy. Tylko tyle, bo nic więcej w tym zwierzęciu nie było
ładne, oprócz dwóch dużych, ciemnych ślepi. Patrzyły na niego
ufnie, jednak nie mógł pozbyć się wrażenia, że pod tym pełnym
szczerości i uległości spojrzeniem kryje się coś jeszcze. Coś
pokroju podejrzliwości i gotowości, by w każdej chwili zrobić
unik, gdyby nadszedł cios.
Śmierdział. Rany Boskie, jak ten kundel śmierdział. Chyba już
cały apartament przesiąkł odorem brudnego psa, jego wyziewami i
smrodem zaniedbanych, zepsutych zębów. A mimo to pozwalał wciskać
mu łeb w swoje dłonie, pozwalał ocierać się o jego, jeszcze
niedawno świeże i pachnące, spodnie dresowe, wcierać w nie gęstą,
cuchnącą ślinę.
– Na co liczysz? – zapytał, gładząc niespiesznie jego
nadgryzione ucho. Zwierzę nie odpowiedziało, bo w jaki niby sposób
miałoby to zrobić? W zamian popatrzyło mu głęboko w oczy,
układając swoją głowę na jego kolanie, a łapą trącając jego
stopę, zupełnie jakby chciał mu przekazać, że ma go dalej drapać
i nie przestawać.
Maciej mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. Co za roszczeniowy
drań. Zawsze wiedział, że psy były cholernymi dupkami, wcale nie
gorszymi w swoim egoizmie od ludzi. Wszystko, co robiły – to
ciągłe ich podlizywanie się człowiekowi czy stawanie w jego
obronie – musiało mieć drugie dno. W końcu człowiek dawał im
jedzenie, dzięki niemu pies miał zapewnione bezpieczeństwo.
Udomowione zwierzę stawało się całkowicie zależne od ludzi,
odwrócenie się od nich byłoby więc głupotą.
Nie przerwał głaskania, pozwalając zwierzęciu dalej wcierać swój
smród w spodnie. Zaraz przecież i tak się rozstaną, nawet nie
brał pod uwagę rozwiązania, w którym miałby kundla zatrzymać.
Nie umiałby się nim zaopiekować. Nie był osobą zdolną do
dzielenia swojej przestrzeni z kimś innym, nawet jeżeli tym kimś
miałby być jeden chudy i sponiewierany pies.
***
Już od wejścia został zaatakowany plastikowymi samochodzikami,
klockami i porozrzucanymi wszędzie częściami lalek. W jednym kącie
walała się noga, w drugim głowa, w trzecim tułów, wyglądając
trochę tak, jakby w tym miejscu rozegrała się jakaś makabryczna
bitwa. Jakby wybuchły zabawkowe granaty i miny, rozrywając
wszystkie nieszczęsne lalki i rozrzucając ich kończyny po całym
pomieszczeniu. Aż sapnął ciężko i uważając, żeby nie stanąć
na żadnym małym klocku lego (już nie raz przekonał się, jak
potworny to był ból), zaczął pokonywać odległość dzielącą
go od drzwi wejściowych do salonu. A to była naprawdę ogromna
przeprawa, czasem się zastanawiał, skąd te potwory brały tyle
zabawek. Doszedł nawet do wniosku, że napadły na jakiś sklep, bo
nigdy wcześniej nie wydawało mu się, żeby tyle tego miały.
Już w przedpokoju słyszał podniesione głosy, krzyki ośmioletniej
Gabrysi i stękania sześcioletniego Tomka. Aż podniósł swoje
spojrzenie na sufit, jakby stamtąd mógł nadejść dla niego jakiś
ratunek. Sufit ten jednak pozostał milczący, a wrzaski z salonu
tylko przybrały na sile. Nawet nie musiał się domyślać, skąd ta
cała kłótnia, były tylko dwie opcje – albo Tomek znów zabrał
Gabrysi misia i udawał nad wanną pełną wody, że jest kapitanem
statku i właśnie wykonuje na Panu Puszku wyrok śmierci, albo kłócą
się o bajki. Pierwsze założenie wydawało się jednak bardziej
przekonywujące, bo zazwyczaj to było powodem ich sporów. Tomek
kładł jakąś deskę nad wodą, sadzał na niej misia, a później
plastikową szablą spychał go w dół. Oczywiście Gabrysia wtedy
wpadała w szał. Pan Puszek wiele już w swoim życiu przeszedł
(głównie przez Tomka, który jako pirat wymyślał mu różne
tortury. Raz wydłubał mu oko), był to stary, sprany pluszak,
którego ośmiolatka uwielbiała i posiadała chyba od zawsze.
– Ej! – krzyknął, gdy znalazł się już w salonie. To
pomieszczenie również wyglądało, jakby wybuchła tu wojna. Jakieś
czipsy walały się na podłodze poprzeplatane z poduszkami,
skarpetkami i zabawkami. Szybko jednak, po leżącym na parkiecie
mokrym pluszaku, doszedł do wniosku, że miał rację. Pan Puszek
znowu został skazany na śmierć poprzez skok za burtę.
Dzieci momentalnie zamilkły i niczym porażone odwróciły głowę w
stronę drzwi. Cisza potrwała przez tylko kilka sekund. Gabrysia
wskazała oskarżycielsko palcem, krzycząc coś o zamordowaniu Pana
Puszka, a Tomek zaczął nerwowo skakać w miejscu i wrzeszczeć, że
tak trzeba było zrobić, bo Pan Puszek nie wywiązał się z
obowiązków na statku.
– Cisza! – warknął i tyle wystarczyło. Dzieci momentalnie
zamilkły, patrząc na niego urażone, że nie zostały wysłuchane.
– Gabrysia, zabierz Pana Puszka, wykręć go nad wanną i powieś
na suszarce. A ty wypełnij kapitańskie obowiązki i ogarnij ten
burdel na pokładzie – powiedział, wskazując na salon.
– Ale...! – jęknął Tomek i już miał pewnie zaprzeczyć, gdy
Filip wkroczył z najważniejszym argumentem.
– Jak będziecie grzeczni i zrobicie, co każę, pójdę kupić
duże opakowanie lodów. – Już po chwili wiedział, że trafił w
samo sedno. Nigdy wcześniej nie widział takich łasuchów jak Tomek
i Gabrysia, zjadali wszystko, co znajdywało się w zasięgu ich
wzroku i rąk. Co dziwne, wcale nie było tego po nich widać. Wręcz
przeciwnie, Tomek wyglądał, jakby przez całe życie nic nie jadł,
a Gabrysia prezentowała się normalnie, jak zwykła, zdrowa
dziewczynka.
No, prawie zdrowa. Miała niedowład prawej ręki i nogi, a mentalnie
zatrzymała się na etapie pięciolatka przez udar, jaki przeżyła w
wieku trzech lat. Zawsze była chorowita, urodziła się z
nieprawidłowo rozwiniętym sercem, a lekarze twierdzili, że to cud,
że żyje. Ale żyła, a teraz, podobno, po licznych operacjach,
jakie przeszła, wszystko było już dobrze i mogła się rozwijać
dalej. Co prawda mówić zaczęła dopiero w wieku czterech lat, bo
wcześniej musiała funkcjonować z rurką przechodzącą przez jej
gardło do żołądka (nie mogła normalnie jeść). I niestety
skutki tego widoczne były do teraz, czasem trudno było ją
zrozumieć, tak bełkotała.
Do dzisiaj Filip nie miał pojęcia, w jaki sposób ich mama
wychowała nie tylko chore dziecko, ale potrafiła to także pogodzić
z pracą i nigdy się nie załamała. Oczywiście, opieka nad
Gabrysią spadała głównie na Maję, ale jeżdżenie po lekarzach i
szpitalach zabierało ogrom czasu. A mama dawała radę. Była
naprawdę silną, zorganizowana kobietą, momentami bardzo oschłą,
ale trzymając pod dachem szóstkę dzieci, nie da się ciągle
zachować uśmiechu na twarzy.
I właśnie za to ją podziwiał. Jego piętnastoletni brat, Andrzej
(tak, to ten przyszły kryminalista), często powtarzał, że
wystarczyłoby się po prostu zabezpieczać. Użyłaby trzy razy
kondoma i już nie musiałaby się zaharowywać na śmierć. Raz go
Filip za takie gadanie uderzył. Trzasnął mu wtedy w twarz, nawet
nie mrugnąwszy okiem. To był odruch, nie bił swojego rodzeństwa,
nie podnosił ręki na nikogo ze swojej rodziny, ale Andrzejowi się
należało. Kilka razy już oberwał za obrażanie mamy i brak
szacunku do niej, za nic innego nie dostawał. Wilku nie potrafił
słuchać bluzgów pod adresem własnej rodzicielki. Dla niego ta
kobieta była święta i powinni być jej wdzięczni za wszystko, co
mają.
Patrząc, jak Gabrysia i Tomek uwijają się w sprzątaniu, przeszedł
do kuchni. Aż sapnął, gdy zobaczył, że ziemniaki jak zwykle były
nieobrane, a w zlewie zalegała sterta naczyń.
– Andrzej, Kuba! – ryknął i tyle wystarczyło. Po dwóch
minutach jego bracia weszli do kuchni. Andrzej z jak zwykle nadąsaną
miną, a Kuba zmęczony i zaspany. Pewnie znów poświęcił całą
noc na te durne gry, pomyślał Filip, rozdzielając każdemu z nich
zadanie. W końcu trzeba było zrobić obiad.
Uwielbiał to. To mieszkanie, swoje rodzeństwo i opiekowanie się
nim. Czasem oczywiście doprowadzali go do furii, ale kochał ich.
Każdego na swój sposób. Tomek był zabawnym dzieckiem z dziwnymi
pomysłami, ale dość pojętnym jak na sześciolatka, potrafiącym
już czytać i pisać. Maja nauczyła go literek i tego, w jaki
sposób się je składa, a on szybko załapał, tak samo zresztą jak
cyfry i dodawanie z odejmowaniem, a nawet mnożenie i dzielenie.
Filip musiał przyznać, że żaden z Wilczyńskich w jego wieku tego
nie potrafił, wróżył więc mu świetlaną przyszłość. Gabrysia
za to była urocza, oczywiście gdy nie krzyczała. Czasem
podchodziła do niego bez powodu, przytulała i całowała, a to
potrafiło rozczulić nawet Filipa. Naprawdę była małą
księżniczką i (niestety, Wilku miał do niej słabość) jego
ulubienicą. Z kolei Kuba nigdy nie narzekał, rzadko też wychodził
z domu. Dnie przesiadywał przed komputerem, ale gdy o coś się go
poprosiło, zawsze to zrobił. Był sumiennym, pracowitym dzieciakiem
stroniącym od ludzi, i mocnym introwertykiem.
No i był jeszcze Andrzej. Ciągle marudny, ciągle zły, ciągle
wpakowujący się w kłopoty. Już nie raz zawitała u nich policja,
zarządzono mu nawet kuratora za pobicie i kradzież. Mama miała z
nim masę problemów, ale Filip wiedział, że w gruncie rzeczy też
nie był zły. Kochał ten dom tak samo jak Wilku i Maja. Uwielbiał
panujący w nim harmider, ten nieustający bałagan i to pulsujące w
nim życie.
Każdy z nich kochał wracać do tego mieszkania na Sławkowskiej, w
kamienicy numer czterdzieści pięć. To był ich dom i czuli się w
nim bezpiecznie. Wiedzieli, że obojętnie co się nie stanie, zawsze
mają kogoś, na kogo mogą liczyć.
***
Filip uśmiechnął się pod nosem, śledząc profil Macieja na
Fellow, którego już zapobiegawczo dodał do ulubionych, tak w razie
gdyby kiedyś mu umknął. Po wczorajszych wydarzeniach nie potrafił
przestać myśleć o tym facecie. A gdyby tak sprawić, że Wyszyński
nagle rozpaczliwie zapragnie mieć takiego jednego kundla? Pokazać
mu, że cały świat nie leży u jego stóp, potraktować go tak, jak
Maciej traktował innych? Pokonać własną bronią?
To byłoby całkiem zabawne, pomyślał, kiedy wchodził w
wiadomości, uśmiechając się przy tym odrobinę złośliwie.
Ostatnio i tak trochę mu się nudziło, a to mogłoby zmienić się
w całkiem interesujące wyzwanie.
Chwilę się zastanawiał, co napisać i czy napisać w ogóle, gdy
wreszcie stwierdził, że to byłoby zbyt duże narzucanie się.
Dodał go więc do znajomych, dobrze wiedząc, że po jego nicku
(niczego odkrywczego nie zawierał. Filipwilku nie pozostawiał
wątpliwości) Maciej zorientuje się, kto taki go zaczepił.
I wtedy jego zabawę przerwało brzęczenie telefonu. Sięgnął po
niego, obrzucając krótkim spojrzeniem ekran, żeby dowiedzieć się,
kto dzwonił.
– No? – rzucił mało zachęcająco do słuchawki.
– No hej, czekam pod drzwiami. – Aż miał ochotę jęknąć.
Rozłączył się, odłożył telefon i niechętnie wyszedł ze
swojej małej sypialni prosto do przedpokoju, w którym trochę
pojaśniało. Dzieciaki wzięły sobie do serca sprzątanie i lody w
nagrodę, więc można było teraz bezpiecznie przetransportować się
do drzwi. Ściągając z nich łańcuch, jednocześnie przekręcił
klucz w zamku. Gabrysia czasem miała napady i po dziesięć razy
sprawdzała wszystkie wejścia do domu (łącznie z oknami), bo bała
się, że ktoś wejdzie i ich zabije. Często też wtedy dostawała
ataku paniki i Filip musiał spędzić z nią pół godziny –
czasem może nawet dłużej – zapewniając, że są bezpieczni i
nic im nie grozi. Dopiero, gdy się uspokoiła, mógł wrócić do
przerwanych czynności.
– Hej – powiedział Błażej, kiedy tylko drzwi się przed nim
otworzyły. Od razu nachylił się do Filipa, badając wzrokiem jego
twarz. – Ja pierdolę – warknął, dostrzegając na niej
nieprzyjemne zasinienia i rany. – Kurwa mać – przeklął
jeszcze, marszcząc groźnie brwi i wyglądając tak, jakby zaraz
miał kogoś rozwalić. – Zajebię ich. Znajdę i, jak Boga kocham,
rozkurwię że aż miło.
Filip mimowolnie się uśmiechnął, wciąż jednak uważając, żeby
za bardzo nie naruszyć rany na dolnej wardze. Całkiem fajne
uczucie, kiedy ktoś tak przejmuje się twoim stanem, że aż chce
odpłacić innym. Może i Błażej nie był zbyt romantycznym typem
faceta (i dobrze, bo Filip by tego nie wytrzymał), może i czułość
w jego wydaniu wypadała karykaturalnie, była zniekształcona, jakaś
taka zabawna i pasująca niczym pięść do nosa, ale jednak...
lubił, kiedy się o niego martwił. Lubił być w centrum jego
uwagi, być tą najważniejszą rzeczą, o którą należy zadbać,
by nikt nigdy jej nie uszkodził.
Wpuścił Błażeja do przedpokoju, a gdy z pomieszczenia obok wypadł
Tomek, drąc się na całe gardło, że zaraz dotrze do skarbu i
wszystkie kosztowności będą jego, Pacuła momentalnie się
skrzywił. Nigdy nie lubił rodzeństwa Filipa, więc zazwyczaj po
prostu nie przychodził do tego mieszkania. Omijał je szerokim
łukiem i pojawiał się tutaj tylko wtedy, gdy zachodziła taka
potrzeba. Błażej w ogóle nie przepadał za dziećmi, nie miał do
nich cierpliwości, ich krzyki go irytowały i jedyne, co by z nimi
zrobił, to zakopał gdzieś w ogródku. Żywcem. Za każdym razem,
gdy Filip dostrzegał jego niezadowolone miny wywołane przez
któregoś z jego braci (albo, nie daj Boże, Gabrysię), miał
ochotę przyłożyć Pacule w ten jego jedynakowy, samolubny ryj.
Nic oczywiście takiego nie zrobił, nie był masochistą, a swoje
ciało mimo wszystko lubił. Po co skazywać je na deformację, która
z pewnością by go czekała, gdyby któregoś dnia Błażej pobił
go tak naprawdę. Oczywiście czasem zdarzało mu się trzasnąć
Filipowi w twarz, Wilku był już do tego przyzwyczajony i wtedy
zawsze oddawał (w końcu nikt nie będzie go lać), ale Błażej
zawsze jakoś się powstrzymywał. Nigdy nie użył względem niego
całej swojej siły, nigdy nie zrobił mu prawdziwej krzywdy.
Przeszli do jego pokoju. Małego, czystego pomieszczenia, z równo
poukładanymi na półkach książkami i ubraniami, bez chociażby
cienia kurzu. Uwielbiał porządek, odnajdywał się w nim, i jedyne,
co zmieniłby w swoim domu, to właśnie ten bałagan. Ale przy
czwórce dzieci nie dało się zachować idealnej czystości, o czym
dawno zdążył się przekonać.
Już jako dziecko zawsze dbał, by każda zabawka miała swoje
miejsce. Mama i Maja śmiały się, że jest małym pedantem. Może i
nim był, może czasem przesadzał, kiedy przechodził po swoim
pokoju i sprawdzał, czy wszystko stoi tak, jak powinno. Co do
centymetra. A gdy nie stało, poprawiał. Denerwował się, gdy do
sypialni wpadało mu któreś z rodzeństwa i robiło bałagan. Wtedy
potrafił wpaść w prawdziwą furię, może właśnie dlatego tak
zaimponował mu Maciej, kiedy wszedł do jego lśniącego, czystego
mieszkania; u Pacuły zawsze panował ogromny syf, który za każdym
razem odrzucał Filipa.
Błażej stanął przed nim i ujął delikatnie jego twarz. Wilku
miał ochotę się zaśmiać na ten jego niezdarny ruch, Pacuła nie
potrafił być subtelny. Był ogromnym, budzącym postrach facetem,
więc każdy jego czulszy gest wyglądał po prostu jak parodia
ruchów odgapionych od bohatera jakiegoś ckliwego romansu.
– Ale cię potłukli – powiedział, nie powstrzymując się przed
skrzywieniem, i, ciągnąc dalej tę swoją szopkę z byciem
troskliwym, pogładził kciukiem jego lekko kujący od kilkudniowego
zarostu policzek.
– Żyję, Błażej. – Spojrzał mu w oczy. Pacuła westchnął
ciężko, wzruszył ramionami, pochylił się i pocałował lekko, by
zaraz go puścić i usiąść na łóżku, tuż obok telefonu Filipa.
Wilczyński mimowolnie skrzywił się, gdy Błażej wziął
urządzenie w rękę i obrócił w palcach, przyglądając mu się z
zastanowieniem.
– Powiedziałem chłopakom, że mają tych zjebów szukać –
mruknął, cały czas patrząc na telefon, a Filip aż zacisnął
dłonie w pięści. Miał ochotę podejść i mu go wyrwać, byleby
tylko Pacule nie wpadł do głowy pomysł, żeby go odblokować.
Wiedział, że zapomniał zamknąć Fellow. Wiedział też, że
Błażej bywał cholernie zazdrosny, po co miał dodatkowo rozjuszać
bestię? Oczywiście, pewnie podejrzewał, że Filip miał kogoś tam
na boku, w końcu byłby głupi, gdyby myślał, że jest jedynym
facetem w życiu Wilczyńskiego. Znali się przecież nie od dzisiaj,
Wilku nie wytrzymałby ciągle w takiej samej konfiguracji, znudziłby
się. Ale jak głosi stare porzekadło, które kiedyś ciągle
powtarzała jego babcia: „czego oczy nie widzą, tego sercu nie
żal”. A skoro Błażej nie miał przed nosem zdradzającego go
Filipa, drzemiąca w nim bestia siedziała cicho i spała dalej,
pozwalając Filipowi robić dokładnie to, co chciał.
– Oby znaleźli – odparł głosem wypranym z emocji. Miał ochotę
już wyprosić Błażeja ze swojego pokoju, ale doskonale wiedział,
że takie szybkie to nie będzie.
– Ja pierdolę, ale bym ich zlał. Jak ja, kurwa, nienawidzę
takich popierdolonych bananowych dzieci – mruczał dalej, a wtedy
Filip doszedł do wniosku, że najlepiej będzie teraz usiąść obok
Błażeja i nakierować jego uwagę na coś innego, by telefon wydał
się mniej interesujący. Niestety, nie zdążył.
Pacuła, doskonale znając kod blokady (a Wilku nie miał pojęcia,
skąd niby go znał), wpisał go szybko i nim Filip zdążył
cokolwiek zrobić, już wpatrywał się w profil Macieja. A on mógł
tylko stać obok i obserwować, jak mimika twarzy Błażeja się
zmienia, jak marszczy z jeszcze niewypowiedzianą furią brwi, jak
się krzywi i odrobinę czerwienieje.
No to dupa, pomyślał Filip, który teraz naprawdę nie miał ani
siły, ani ochoty na kłótnie. A niestety wiedział, że to go nie
ominie, Błażej już ostro się wkurwił.
– Co to? – zawarczał Pacuła, na co on wychylił się i złapał
za telefon, wyrywając mu go.
– Nic – odpowiedział, chociaż miał ochotę trzasnąć mu za
przeglądanie jego osobistych rzeczy. Nienawidził, kiedy Błażej to
robił. Wpychał ten swój wielki nos w nieswoje sprawy, a on nie
mógł się temu sprzeciwić. Po pierwsze dlatego, że wtedy
straciłby swoje źródło utrzymania (a dilerka była
satysfakcjonującą w dochodach robotą), a drugim czynnikiem było
coś tak prozaicznego jak strach. Filip wiedział jednak, że to
całkiem racjonalna pobudka. Bał się Błażeja, bo Błażej był
nie tylko wielkim, krótko ściętym facetem w dresach, ale miał też
innych wielkich, krótko ściętych kolegów w dresach. Wilczyński
został więc skazany na Pacułę, nie pozostawiono mu żadnego
wyjścia awaryjnego, kiedy wchodził z nim w relację i kiedy
uzależnił go od siebie.
Czasem myślał, że może go kocha. Może to wcale nie był układ
korzyści, a po prostu miłość? Wystarczyło tylko, żeby dłużej
się nad tym zastanowił i od razu czuł zażenowanie, że w ogóle
coś tak głupiego wpadło mu do głowy. Nie, Filip nie był
zakochany w Pacule, a Pacuła nie był zakochany w Filipie. Chociaż
pewnie Błażej myślał inaczej, uzależnienie przekładał na
miłość, przez co stawał się naprawdę upierdliwym partnerem.
– Zdradzasz mnie? – Filip policzył w myślach do dziesięciu,
zaciskając dłonie w pięści i starając się opanować nagłą,
wzbierającą w nim irytację. Przymknij się już wreszcie,
przebiegło mu przez myśli i o mały włos tego nie wypowiedział na
głos.
– Nie – odpowiedział, przewracając oczami, czego nie mógł
powstrzymać. – Nie bądź głupi, tak se przeglądam. Śmieszni
ludzie tam są. – Wzruszył ramionami, pochylając się nad nim do
telefonu. Przesunął palcem po ekranie. – Zobacz. – Wskazał na
chudego, farbowanego na różowo, przegiętego pedałka – wypinał
się na zdjęciu niczym rodowodowa suczka i prezentował swoje
kościste pośladki. Błażej zmarszczył brwi, ale na jego ustach
pojawił się cień rozbawionego uśmiechu. – Sam powinieneś sobie
założyć tu konto. Zobacz, ile chętnych dup – zażartował, na
co Błażej prychnął.
– Bez przesady – mruknął ze zniesmaczeniem i wreszcie, ku
ogromnej uldze Filipa, odłożył telefon na bok. – Jakbym chciał
takiej cioty, to se do Heaven bym poszedł. Tego tam pełno.
– Oho, nie mów, że się zajarałeś. Bo zacznę się zastanawiać
nad pofarbowaniem włosów na różowo. – Uśmiechnął się
szeroko, patrząc, jak Błażej się do niego nachyla.
– Ale tylko te na jajach. – Pacuła popatrzył mu w oczy, na co
Filip miał ochotę parsknąć śmiechem. Oto cały romantyzm w
wydaniu Błażeja, ckliwe, głębokie spojrzenia przy jednoczesnej
rozmowie o farbowaniu włosów na jajach.
– Dla ciebie pójdę o krok dalej – odpowiedział, a twarz Pacuły
znalazła się jeszcze bliżej. Jego usta już prawie muskały usta
Filipa.
– I pofarbujesz włosy w tyłku? – zapytał absolutnie poważnie,
z tą swoją zabawną miną nieskalaną żadną głębszą myślą.
Romantyzmu ciąg dalszy.
Wilczyński pocałował go wreszcie i jeszcze zerknął w stronę
drzwi, by upewnić się, że są zamknięte. Były. A więc można
przejść do przyjemniejszej części dnia.
***
– Twoja twarz wygląda tragicznie – powiedziała Maja następnego
dnia, kiedy odwiedził ją w jej apartamencie. Ostatnio coraz
częściej miał ochotę tutaj bywać, nawet jeżeli musiał spędzić
godzinę w autobusie, żeby przetransportować się na drugi koniec
miasta.
Zabawne wydawało mu się takie stalkowanie Macieja przy jednoczesnym
wcale-nie-stalkowaniu. Bo przecież przyjeżdżał do siostry, nie
jego wina, że Maja mieszkała kilka drzwi dalej od Wyszyńskiego;
całkiem śmieszny zbieg okoliczności. Inna sprawa, że nigdy
wcześniej tak ochoczo nie odwiedzał Mai dzień w dzień.
– O Jezu, zamknij się – burknął, bo przecież, cholera jasna,
dobrze wiedział, jak wyglądała jego twarz. Siniaki, zamiast
blednąć, przybierały coraz to dziwaczniejsze kolory – wcześniej
oscylowały wokół fioletu, a teraz dostały zgniłozielonych
odcieni. Gdyby trochę się postarał, mógłby ubiegać się o jakąś
fajną rolę w filmie post-apokaliptycznym jako zombie. Przynajmniej
zaoszczędziliby na charakteryzacji.
– Co ci mówiłam o przeklinaniu przy Romku? – zawarczała Maja,
ubierając swojemu, jak zwykle nadpobudliwemu, dziecku buty. A
przynajmniej starała się je założyć, gdyż Romek rzucał się na
wszystkie strony, jazgocząc tym swoim wysokim, dziecięcym
głosikiem, i usiłując jednocześnie wepchnąć sobie całą rękę
do gęby.
Inteligencję to on z pewnością odziedziczył po Hubercie, pomyślał
Filip z rozbawieniem, kiedy wreszcie kucnął przy Mai i przytrzymał
siostrzeńca. Wyciągnął mu z buzi oślinioną pięść, a dziecko
spojrzało na niego z wyrzutem i szeroko otwartymi oczami, jakby
chciało zapytać „dlaczego?”. Ale Romek mało co się odzywał,
mimo że miał już dwa lata. Maja z mężem chodzili z nim do
logopedy, ale jak się okazało, niepotrzebnie. Dziecko znało słowa,
potrafiło je wymówić bez większego problemu, ale tak po prostu
wolało się nie odzywać. Lekarz polecił im zachęcanie tego małego
potwora, jeszcze niewyrośniętego Hulka, do rozmowy i artykułowania
słów, co jednak nie było takie proste. Bo Hulk zamiast mówić,
wolał biegać dookoła jak opętany, stękać, sapać i wydawać
różne inne, dość niepokojące odgłosy.
I mimo wszystko, zdaniem Filipa, coś z tym małym jednak było nie
tak.
– Dobra, już – sapnęła, podnosząc Romka i wciskając go do
niebieskiego wózka typu spacerówka. – Hubert chce kolejne dziecko
– powiedziała w pewnej chwili tak lekko, jakby odnosiła się do
pogody. Wilku zerknął na nią zdziwiony.
– I? – zapytał.
– I robiłam rano test – dodała, a Filip od razu załapał, nim
Maja zdążyła dokończyć swoją myśl. Kolejny mutant wybiera się
na ten świat. – Wyszedł pozytywny. – Spojrzała na niego, na co
Wilku mimowolnie się uśmiechnął.
Kochał Hulka, pokocha kolejnego Wolverina. Filip nigdy się z tym
nie obnosił, bo to strasznie by go spedaliło, ale lubił dzieci.
Prawdopodobnie gdyby nie był gejem i gdyby miał jakąś tam żonę,
to chciałby mieć takie małe, własne stadko. Całe szczęście, że
to stadko i tak posiadał, na Sławkowskiej. A drugie stado rosło mu
tutaj, w tym apartamentowcu, mógł się więc spełnić jako
opiekunka, przy okazji nie obwieszczając tego całemu światu i nie
nadszarpując swojego dobrego imienia wśród znajomych.
– O Boże, ale ten twój Hubercik płodny – zażartował i zabrał
się za zakładanie swoich butów. – Weź mu czym prędzej jaja
podwiąż, bo nim się obudzisz, a już będziesz otoczona dziesiątką
bachorów. I nie masz co liczyć na pięćset plus, Hubert i tak za
dużo zarabia. – Nie mógł się powstrzymać przed złośliwościami,
ale i tak wiedział, że Maja się nie obrazi. Pomruczała tylko pod
nosem coś o tym, jak głupiego ma brata, po czym sięgnęła po
klucze i kazała Filipowi wyjść na zewnątrz. Wilku bez słowa
złapał za wózek, wyprowadzając go na korytarz, a jego siostra
jeszcze pobiegła do pokoju po wcześniej przygotowaną torbę z
piciem dla Romka, pampersami, jakimiś chusteczkami tak-w-razie-co i
całą masą innych, mniej lub bardziej potrzebnych rzeczy.
Filip czekał więc na korytarzu, popatrując na Hulka obracającego
w dłoniach jakiegoś pluszaka, gdy nagle usłyszał na drugim końcu
pomieszczenia dźwięk otwieranych drzwi. Momentalnie spojrzał w
tamtą stronę, czując, jak jego serce przyspiesza swój rytm.
Jest!, odezwał się jakiś głos w jego głowie, którego nawet nie
próbował uciszyć. Wpatrzył się w wejście do mieszkania Macieja
i nagle dostrzegł jakiegoś mężczyznę wychodzącego z apartamentu
Wyszyńskiego.
Tak, mężczyznę. Nie żadnego chłopca, których w tuzinach Maciej
sprowadzał do swojego lokum. To był dorosły, ponad
trzydziestoletni facet, dobrze ubrany i – cholera jasna –
przystojny. Wysoki i bogaty, na poziomie Wyszyńskiego. Pasowali do
siebie, odezwał się ten sam głos w jego głowie, a on, pomimo
niechęci, musiał przyznać mu rację. Nieświadomie zacisnął
mocno szczękę, a jego wyraz twarzy stężał, kiedy bez skrępowania
przyglądał się, jak nieznajomy facet odwraca się jeszcze do
wejścia. I, tutaj był pewny, w progu stał Maciej, obrzucając
trzydziestolatka dziwnym spojrzeniem, którego Filip nie potrafił
rozszyfrować. A odgadywanie intencji innych nigdy nie stanowiło dla
niego większego problemu, ale jak już zauważył – Maciej to inna
liga. Maciej był zbyt prosty i zarazem zbyt skomplikowany w
działaniu.
– Odezwij się – poprosił nieznajomy, patrząc na Wyszyńskiego
dziwnym, błagalnym wzrokiem. – Możemy gdzieś wyjść, pogadać,
jak za starych, dobrych lat – powiedział, a Filip nieświadomie
zacisnął mocniej dłoń na rączce wózka. Wszystko dookoła nagle
stało się mniej ważne, chciał tylko dowiedzieć się, kim dla
Macieja był tamten mężczyzna.
I, cholera, dowie się. Jeszcze nie wiedział w jaki sposób, ale
dowie się, bo już od środka zżerała go ciekawość. No i może
trochę zazdrości także.
– I jak ty sobie to wyobrażasz? – odpowiedział mu Maciej
zmęczonym głosem. – Łukasz, daj mi już spokój, dobra? –
Westchnął ciężko, w ogóle nie przypominając tego samego
Wyszyńskiego, który niedawno przyszedł do niego na klatkę i
przemył mu twarz z zaschniętej krwi. Wyglądał staro, bardzo
staro, nie na trzydzieści dwa lata, które faktycznie miał,
zmęczenie dawało mu dziesięć więcej. – Raz na zawsze daj mi
spokój.
– Dobrze wiesz, że sam tego nie chcesz.
Maciej spojrzał na Łukasza i mimowolnie się uśmiechnął. Nagle
jednak siedzący w wózku Romek pisnął, bo pluszak spadł mu na
podłogę i tryb incognito dla Filipa się skończył. Wyszyński i
jego znajomy – Łukasz – zerknęli w jego stronę. Kiedy na
twarzy Macieja odmalowało się zaskoczenie, Wilku przeklął
siarczyście w myślach, ale mimo to nie mógł się nie uśmiechnąć.
Szeroko i bardzo wrednie. Bo przecież przysłuchiwał się tej dość
osobistej wymianie zdań i nawet jeśli niewiele rozumiał, to jednak
fakt, że tu był, wynagradzał wszystko. Napawał się przez chwilę
maciejowym zdezorientowaniem pomieszanym z zakłopotaniem, aż ten
wreszcie odwrócił spojrzenie na Łukasza, mruknął pod nosem „idź
już” i zamknął drzwi, znikając w swoim apartamencie.
Łukasz, nim skierował się do windy, zerknął w stronę Filipa ze
zmarszczonymi brwiami. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem i ani
jeden, ani drugi, nie miał pojęcia kim przeciwnik był dla Macieja.
Wreszcie jednak ich wzrokowy pojedynek został przerwany przez Maję,
która wychodząc na korytarz, oznajmiła głośno i wyraźnie, że
już mogą iść. Łukasz najwidoczniej wziął sobie to do serca.
Odwrócił się, a następnie zamiast windy wybrał schody,
prawdopodobnie nie chcąc znaleźć się w sytuacji, w której
musiałby zjechać cztery piętra w dół razem z nimi.
Filip odprowadził nieznajomego wzrokiem, a gdy stracił jego
sylwetkę z pola widzenia, ogarnęła go silna potrzeba posłania pod
adresem Łukasza kilku przekleństw.
– Pieprzony kutasiarz. – Głos odbił się echem po korytarzu, a
on momentalnie poczuł się odrobinę lepiej. Niestety jednak
zapomniał, że ma tuż obok siebie Maję, która pacnęła go mocno
w ramię i zawarczała pod nosem swoje słynne: „nie przy Romku”.
Wiedziałem, że Łukasz namiesza i mam nadzieję, że pojawi się jeszcze nie raz. Swoją drogą, kreacja Filipa jest świetna. Z jednej strony to faktycznie taki gówniarz, a z drugiej zachowuje się naprawdę dojrzale, jeżeli chodzi o rodzinę. Uwielbiam Twoje postacie, każdy ma wady i zalety, przez co wydają się naprawdę ludzcy.
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej, bo czuję, że kolejny rozdział może być mocny.
Już nie mogłam się doczekać któregoś z opowiadań :D Mam nadzieję, że też oprócz "Gówniarza" doczekam się "Americana" :D
OdpowiedzUsuńO tak ta końcówka kiedy czyta się o Łukaszu wywołuje takie wielkie emocje! takie wszystko jest wtedy rozszarpane.
Naprawdę bardzo fajne opowiadanie, pochłania się je w jednej chwili i niecierpliwie myśli się o kolejnym rozdziale.
Podoba mi się cała familia Filipa :D
Maciej coraz bardziej pokazuje prawdziwą twarz. Podoba mi się to.
OdpowiedzUsuńA Wilku rozmyślając jak to "złapać" Macieja, sam się coraz bardziej nakręca :) Trochę niepokoi mnie Błażej, czuć, że coś namiesza w przyszłości.
Pozdrawiam serdecznie i weny! :)
Fajną rodzinę ma Filip, w ogóle z zupełnie innej strony go nam teraz pokazałaś i muszę przyznać że podoba mi się ta jego strona. Ciekawe jak zabierze się za uwodzenie Macieja :) Niestety nie wiem o co chodzi z Łukaszem, ale podejrzewam że to jakaś stara miłość w stosunku do której Maciej czuje się coś winny? Zapewne niedługo się wyjaśni :) Dziękuję i pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuń