Niebetowane
Rozdział szósty
– Diabeł, ty gnido przebrzydła –
warknął, widząc pogryzioną gazetę na środku pokoju. Pies z dnia na dzień robił
się coraz sprytniejszy, a on chyba wolał nie wiedzieć, jak ściągnął New York
Timesa ze stołu.
I jest. Wyczołgał się spod łóżka,
szczerząc do niego kły, w których wciąż znajdowały się kawałki papieru.
Zamachał radośnie ogonem i czym prędzej ruszył powitać swojego pana, na co Dean
westchnął i pogłaskał go dopiero wtedy, gdy ten uspokoił się.
– Wstrętny gnom – powiedział,
ściągając z wieszaka smycz. – Niewdzięczny na dodatek – zamruczał pod nosem,
kiedy przypinał mu ją do obroży. – Ale przynajmniej się nie zlałeś. –
Wystarczyło, że uśmiechnął się lekko, a pies niemal od razu zamachał szybciej
ogonem, po czym polizał z radością jego dłoń.
Teraz tylko klucze i można
wychodzić. Rozejrzał się, najpierw kierując swoje spojrzenie na szafkę do
butów, a następnie na drzwi, w których miał nadzieję zobaczyć pęk kluczy.
– Cholera jasna – zawarczał,
puszczając smycz i przeszukując swoje kieszenie.
Zaraz chyba go coś trafi. Gdzie
mógł je rzucić? Przecież wydawało mu się, że kładł je na tę durną szafkę!
Jego wzrok zatrzymał się na Jej
butach, a dokładnie na to, co znajdowało się obok obcasa czerwonej szpilki.
Klucze musiały osunąć się z szafki i spaść.
Nie zastanawiając się dłużej,
szybko złapał za zgubę, po czym sięgnął jeszcze po smycz i niemal wybiegł z
mieszkania, przerażony myślą, że zaczynał zapominać. O niej. A kto będzie
pamiętać, jak nie on? W pracy może sobie na to pozwolić, w końcu znalazł ją
dlatego, by nie zadręczać się ciągle, ale przecież nie chciał wymazać Carmen ze
swoich myśli… A czuł, że właśnie znajduje się na drodze do tego. Jeszcze chwila
i Ona zniknie.
***
Pies z pasją wąchał przydrożną
latarnię, a on stał zamyślony z rękami w kieszeniach i przyglądał się Diabłowi.
Był zmęczony po całym dniu w pracy, po rozmowie z Connellem na temat dziwnego
wydarzenia w Caffe Bene i po spotkaniu z Keithem, który zażądał od niego
punktualności i stawienia się w rezydencji jutro równo o godzinie dwudziestej
drugiej… Bo przecież musi sobie poimprezować.
Gówniarz.
– Już? – zapytał, kiedy pies
podniósł nogę i obsikał wąchane przed chwilą miejsce. Dean uśmiechnął się,
ukucnął i dał mu smakołyk, którego Diabeł nawet nie pogryzł, tylko od razu
połknął. No, teraz mogą wracać do domu.
Na dworze było już całkowicie
ciemno, w końcu zbliżała się godzina dwudziesta trzecia. Słychać było jedynie
przytłumione odgłosy rozmów, jakie dobiegały z kamienicy, obok której właśnie przechodzili
i dźwięki pędzących samochodów kilka ulic dalej. Szli nierównym chodnikiem,
zmierzając do domu w akompaniamencie własnych kroków odbijających się echem od
secesyjnych zabudowań.
Diabeł kroczył radośnie, jak to
na niego przystało. Podskakiwał sobie, wymachiwał ogonem na wszystkie strony i
co chwilę spoglądał na swojego pana. Gdyby Dean go nie znał, wziąłby go za
uroczego szczeniaka, który nie sprawia żadnych problemów.
Nagle jednak do odgłosów ich
kroków dołączył też inny dźwięk. Szeleszczący. Tak, jakby ktoś używał jakiegoś
spreju. Dochodzili do pralni, ale Dean był pewny, że o tej godzinie jest już
zamknięta.
Gdy doszli do zaułka za pralnią,
dźwięki stały się coraz głośniejsze. I kiedy Dean zobaczył zakapturzoną postać
malującą coś na ścianie, wszystko stało się jasne. Kolejne dziecko ulicy bawi
się w street art. Chciał odejść, bo nie ma nic interesującego w przyglądaniu
się wandalizmowi, a reagować na to też nie chciał… Po co? Jednak jego
spojrzenie padło na wielkie, czarne drzewo upstrzone gdzieniegdzie krukami,
którego korzenie zamieniały się w dużego, ciemnego ptaka rozpościerającego
skrzydła. Wydawało się, że ptak zaraz wyleci z muru. Z pewnością nie wyglądało
to na dzieło amatora, chociaż Dean nie był w stanie dostrzec szczegółów ze
względu na ciemność. Jedynie latarnia stojąca tuż naprzeciw zaułka i słabe
światło latarki położonej tuż przy nogach zakapturzonej postaci oświetlały ścianę
z graffiti.
Piskliwe, jeszcze dziecięce, choć
już groźne szczeknięcie wydobyło się z gardła Diabła, który aż się najeżył na
widok nieznanej mu osoby. Mężczyzna odwrócił się, najwidoczniej przestraszony.
Pierwsze, co rzuciło się w oczy Deana była ręka w temblaku, dopiero później
rozpoznał twarz młodego ulicznego artysty.
Matthew, o ile dobrze pamiętał
jego imię. Jego czarnoskóry sąsiad z czwartego piętra, który ostatnio trochę
zbyt dużo wypił lub zaćpał i spadł ze schodów.
Dean lekko szarpnął smyczą Diabła,
uspokajając go.
– Interesujące – skomentował, sam
nie wiedząc dlaczego nawiązuje z nim rozmowę. Może się przecież odwrócić, odejść
i udawać, że tego spotkania nigdy nie było. Ale Matthew zaciekawił go, a z
ciekawością Dean nie potrafił żyć. Musiał odnaleźć odpowiedzi na pytania, które
już rodziły się w jego głowie.
Chłopak najwidoczniej uspokoił się.
Opuścił lewą dłoń, w której trzymał puszkę spreju i uśmiechnął się.
– Dzięki, pracuję nad tym już
miesiąc – odpowiedział.
Miesiąc? Marnuje swój czas tylko
po to, żeby namalować takie arcydzieło na murze, za które nie dostanie ani
grosza? A nawet może mieć później problemy, kiedy ktoś go przyłapie… Dean nie
potrafił tego zrozumieć.
– I to tak bezinteresownie?
– No… tak – potaknął, spoglądając
na swoje grafitti.
– Wiesz, że za chwilę może tego
nie być? Wystarczy, że właścicielka pralni będzie chciała to zamalować –
powiedział.
Diabeł, znudzony bezczynnością
najpierw usiadł, spoglądając na mężczyznę w kapturze, który już nie jawił mu
się jako ktoś zagrażający bezpieczeństwu. Zamachał ogonem, po czym położył się
na chłodnym chodniku, zerkając to na swojego właściciela to na Matta.
– Wiem – powiedział chłopak,
kiwając głową. – I w ogóle… ten… dzięki, co nie? – Powiedział, patrząc
dosłownie wszędzie, tylko nie na Deana.
– Jasne – potaknął. – Tylko teraz
postaraj się nie pić tyle. – Machnął mu na pożegnanie, rzucając do psa ciche:
„idziemy”.
***
Obudził go trzask drzwi i odgłosy
dobiegające z przedpokoju. Jęknął, wtulając twarz w poduszkę. Nie teraz...
Dlaczego tak z samego rana? Był zmęczony, chciał odespać.
– Jezus, Dean! – krzyk ojca z
kuchni, na którego dźwięk nawet nie drgnął. Chciał jeszcze pospać. Jeszcze
chwilę skorzystać z tego, że Diabeł również śpi i nie zapowiadało się na to,
żeby miał wstać. – Jak z dzieckiem! Nawet gorzej!
Zacisnął mocniej powieki. Może
uda mu się jeszcze zasnąć.
Kroki odbijające się od paneli, a
po chwili odgłos otwieranych drzwi. Chyba jednak nie pośpi, pomyślał,
przewracając się na plecy i spoglądając na tatę stojącego w progu. Mężczyzna
rozglądał się po pomieszczeniu, zatrzymując swoje spojrzenie na kupce przeróżnych
rzeczy misternie ułożonych na biurku. Najwidoczniej i jemu wydawało się, że
jeszcze chwila, a kopiec runie.
– Dean, jesteś dorosłym
człowiekiem, mógłbyś posprzątać. – Pokręcił głową zrezygnowany.
– Ale po co, skoro później znowu
zrobi się bałagan?
Ojciec westchnął ciężko.
– Chodź, przyniosłem ci coś na
śniadanie.
***
W zastraszającym tempie pożerał
kanapkę Subwaya, popijając ją smoliście czarną kawą, która z każdym łykiem
sprawiała, że jego wcześniejsze zmęczenie odchodziło w zapomnienie. Co chwilę
spoglądał też na ojca, który siedział naprzeciwko niego, trzymając w dłoniach
kubek herbaty. Marszczył swoje siwe brwi, widocznie zastanawiając się nad
czymś. Westchnął ciężko, wziął łyka naparu i znów zatopił się w myślach.
– Co się stało? – zapytał w końcu
Dean, nie mogąc znieść tej uporczywej, ciężkiej ciszy, jaka panowała pomiędzy
nimi.
Zamrugał. Odchrząknął. I pokręcił
głową. No tak. Przecież nic się nie dzieje, co ma się dziać? A zresztą nie musi
wiedzieć. Jak zwykle.
– Widzę przecież – powiedział,
odkładając kanapkę na talerz. Nie był już głodny, chociaż zjadł dopiero połowę.
Gdzieś tam, za plecami ojca, w
korytarzu, usłyszał odgłosy psich kroków odbijające się od paneli, ale nie
zwrócił na to uwagi. Nie obchodziło go też, że za chwilę Diabeł może podnieść
nogę i załatwić swoją poranną potrzebę na ścianie, bo kiedy widział ten
zamyślony, smutny wzrok taty, tylko na nim potrafił się skupić.
I dotarła do niego też
przerażająca myśl, że ostatni raz widział go takiego po pogrzebie mamy, kiedy
usiadł ze szklanką herbaty na sofie i nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w
ścianę.
– Po prostu… Mam dosyć, Dean –
powiedział w końcu, kierując swoje spojrzenie na syna. Dopiero teraz zauważył,
że jego ojciec wygląda jak wrak człowieka. – Ja wiem, że to wciąż świeże. Że
nie potrafisz od tak uciec od przeszłości, ale nie dziwię się, skoro żyjesz
otoczony jej rzeczami. – Odstawił kubek na blat stołu. – Nawet tutaj jest jej
cholerny fartuch! I ja się dziwię, że nie potrafisz wrócić do normalnego życia,
do dbania o siebie i mieszkanie, kiedy wszędzie jest ona! To nienormalne, żeby
tak długo trzymać niepraną pościel, w której spała albo jej brudne ubrania w
koszu na brudy! – Z każdym słowem coś w Deanie pękało. Nigdy nie krzyczał na
ojca, ale w tamtej chwili po prostu wybuchł. Nie potrafił spokojnie siedzieć i
słuchać.
– Nie mów tak! – wydarł się,
wstając gwałtownie. – Jeżeli coś ci się nie podoba, to wyjdź! – Szybkim ruchem
wskazał na drzwi, nie spuszczając ze starszego mężczyzny gniewnego spojrzenia.
– Dean, nie chciałem… –
powiedział, przesuwając dłonią po zmęczonej twarzy. – Nie w ten sposób…
– Odeszła niedawno, nie będę
wyrzucać jej rzeczy, żeby później o niej zapomnieć – powiedział już spokojnie,
siadając.
– Dean…
– Lepiej nic już nie mów.
***
Siedział w limuzynie, spoglądając
ze znużeniem na Keitha, który ze złośliwym uśmieszkiem obejmował swojego
chłopaka i wgapiał się w ochroniarza, czekając na reakcję. Nie otrzymał jej
jednak, bo Deana nie czuł się zdegustowany czułostkami, jakimi najmłodszy z
synów Connella obdarzał swojego partnera. Biedny Keith, pomyślał Dean,
przenosząc wzrok na okno, nie wyprowadzisz mnie tym z równowagi.
– Wziąłem gumki – powiedział
chłopak do swojego, nieco skrępowanego kochanka.
– Mhm – odburknął ten,
purpurowiejąc na twarzy. W przeciwieństwie do Deana, krępowało go to.
Keith nachylił się nad nim i
powiedział mu coś do ucha, ściskając jego udo, na co chłopak zrobił się jeszcze
bardziej czerwony. Jego duże, brązowe oczy rozszerzyły się, przez co wyglądały
jak oczy postaci z kreskówki. Bąknął coś pod nosem w odpowiedzi, garbiąc się.
W końcu dojechali pod klub, który
bardziej przypominał melinę. Niebieski napis „Dungeon” migał, jakby w
przedśmiertnych konwulsjach, a ostatnia litera mrugała szybko, oznajmiając, że
za chwilę zgaśnie.
Nic w tej okolicy nie zachęcało
do odwiedzenia klubu, stwierdził Dean, kiedy wysiadł z samochodu i rozejrzał
się po brudnym, zaśmieconym chodniku, wysprejowanych, szarych ścianach
kamienicy, w której znajdował się bar i powybijanych oknach. Niedaleko wejścia
do Dungeonu kręciło się kilka osób w czarnych, wysokich, wojskowych butach,
masy żelastwa, jak to określił Dean, na twarzy i tatuaży. Stali zgarbieni,
tworząc kilka grupek. Dyskutowali o czymś, popalając papierosy i popijając
piwo… Chociaż, czy to były papierosy to Dean nie miał pojęcia. Było zbyt
ciemno, żeby dostrzec co takiego jarzyło się w ich dłoniach. Najbliższa
latarnia znajdowała się kilkanaście metrów dalej.
– Keith, Trevor! – Usłyszał
kobiecy, nieco piskliwy głos. Już po chwili obok nich znalazła się niska,
pulchna dziewczyna. Okrągła twarz miała nieludzki, biały kolor, a podkreślone
czarną kredką oczy w zestawieniu z czerwonymi soczewkami wyglądały dosyć
przerażająco. Pofarbowane na soczysty róż włosy spięła w dwie wysokie kitki,
które podskakiwały przy każdym jej ruchu. – Zaczynają za godzinę, mają
opóźnienie, bo coś tam basista… Nie wiem, zresztą – Machnęła ręką. – Nawalił po
prostu.
– No spoko. To Dean, możesz
odjechać gdzieś dalej z Robem, bo wszyscy dziwnie patrzą – powiedział Keith,
opierając swoją chudą dłoń na biodrze zakrytym czarnym materiałem skórzanych
spodni.
Dean uśmiechnął się pobłażliwie.
Jasne. Nie był głupi. Wystarczyła chwila nieuwagi, żeby Keith zniknął i wrócił
nad ranem., a mu nie uśmiechało się czekanie do czwartej, żeby później móc
odwieźć zaćpanego panicza do rezydencji i położyć go do łóżka.
– Nie ma mowy – odpowiedział. –
Idę z tobą.
Pulchna dziewczyna zwróciła na
niego swoje czerwone oczy i uśmiechnęła się szeroko. Zwilżyła nienaturalnie
blade wargi, przygryzła je i wydęła, mierząc go spojrzeniem.
– Dean – zaczął Keith. – Nie graj
bohatera, tylko rób to co mówię. W podskokach. – Pomachał mu ręką lekceważąco,
uśmiechając się przy tym złośliwie pod nosem.
Mały,
kurwa, gówniarz.
– W podskokach to ty będziesz
lecieć do ojca, jak mu powiem, że się zaćpałeś – odparł Dean, na co oczy Keitha
zawęziły się.
– Niech wejdzie – wtrąciła się
dziewczyna. – Keith, daj spokój, wygląda spoko, nie to co tamci ochroniarze, z
którymi się pokazywałeś. Na moje, może wejść. – Nie skomentował. Miał już dosyć
tego klubu, tych dzieciaków, które wyglądają, jakby wyrwały się z parady dla
dziwaków i Keitha. Dawno nikt go tak nie irytował, jak ten chłopak… Ale nie da
tak łatwo sobą zmanipulować i zostać poniżonym przez jakiegoś nastoletniego
nowojorskiego milionera.
Nastolatek otaksował go jeszcze
spojrzeniem od stóp do głowy, przygryzając wargę w zastanowieniu. Pokiwał
głową.
- Faktycznie, Dean, nie najgorzej
wyglądasz – powiedział. Co za łaska,
cholera.
Dean nigdy nie był w tak
obrzydliwym miejscu jak Dungeon. Już, kiedy tylko przekroczył próg dwuskrzydłowych,
metalowych drzwi, minął rosłych ochroniarzy z wytatuowanymi karkami, zostając
przy tym obdarzony nieprzyjemnym spojrzeniem kaprawych, malutkich, świńskich
oczek i gdy zszedł betonowymi, mokrymi schodami (chyba wolał nie wnikać od
czego są takie śliskie), zrobiło mu się niedobrze. Do jego nozdrzy dopłynął
ohydny zapach będący mieszanką papierosów, alkoholu, potu i moczu. To ostatnie
wydobywało się z niezbyt czystych toalet.
Gdy znalazł się w środku, ujrzał
niską scenę podświetlaną niebieskimi diodami, a z tyłu migał wielki napis „Dungeon”.
Ściany gdzieniegdzie pokryte były metalowymi kratami, które chyba miały
sprawić, że goście poczują się jak w lochu. Niestety, Dean poczuł tylko
obrzydzenie, bo podłoga kleiła się pod stopami i miał nadzieję, że to tylko
porozlewane piwo, czy jakiś inny alkohol. A z damskiej toalety, obok której
właśnie przechodził, usłyszał ciche westchnienia mieszające się z ostrym
brzmieniem muzyki wydobywającej się z głośników.
Nie wierzył, że Keith tu
przychodził. Przecież ten klub był najgorszą meliną. Ale z drugiej strony,
dzieciak robił wszystko, żeby być „innym” na tle rodziny. Żałosne.
Na scenę nagle wyszły cztery
osoby, a jedna zasiadła za rozstawioną wcześniej perkusją. Wysoki, chudy
chłopak z ogoloną głową i jakimiś tatuażami na łysej czaszce wydarł się do
mikrofonu swoim ochrypłym, niczym u starego rockmena, głosem.
- Siemano Dungeon!
Ludzie zbierali się pod sceną,
wstawali od stolików, jakie poustawiane były na obrzeżach, zachęceni wizją
koncertu. Dean za to podszedł do baru, nie spuszczając wzroku z Keitha, który
rozmawiał z jakimś chłopakiem, obejmując przy tym swojego partnera.
- Sorry za spóźnienie, ale już
jesteśmy! – znów się wydarł, a w tle pobrzmiewały pierwsze akordy gitary. –
Zaczniemy od czegoś szybkiego! Lose my
soul! – I zaczęło się. Jakby nerwowe walenie w perkusję, szybkie
przesuwanie palcami po strunach gitary elektrycznej i basowej, i krzyk
wokalisty.
Dean skrzywił się. Zupełnie,
jakby słyszał wycie kota sąsiadki z parteru. Nie rozumiał, dlaczego te
wszystkie dzieciaki zaczynają skakać pod sceną i bawić się w rytmie tego
paskudnego fałszowania. Chyba się starzał.
Wychował się na mocniejszych
brzmieniach, w końcu jego ojciec był fanem numer jeden Iron Maiden i Metallici,
ale to… Aż ciężko mu określić słowami. Nierówna gra; perkusja swoje, a gitara
prowadząca swoje. No i do tego to przerażające wycie wokalisty.
Kiedyś, bardzo, bardzo dawno
temu, bawił się trochę w „zespół” z kolegami, dlatego potrafił wyłapać takie
mankamenty. Aż uśmiechnął się pod nosem do swoich myśli. Wtedy po raz pierwszy
pocałował faceta, o czym mało kto wie. Nawet Carmen nie wiedziała. Teraz z
Larrym, bo tak miał na imię jego przyjaciel, nie utrzymywał żadnego kontaktu.
Wiedział tylko, że ma żonę, dwójkę dzieci i posadę w jakiejś firmie na
Manhattanie. Dziwne, bo kiedyś zwierzył mu się, że jest gejem i nie mógłby być
z kobietą. Ale z drugiej strony Larry był tchórzem, nic dziwnego, że tak
skończył.
A Dean? Dean z pewnością nie był
gejem, co udowodniła mu Carmen, bo przez pewien okres swojego życia myślał, że
może jest homoseksualny.
- Ło kurwa! Jesteście zajebiści! –
wydarł się łysy wokalista, kiedy utwór dobiegł końca. Dean jakby ocknął się i
zaczął szukać wzrokiem Keitha. Nie potrafił wyłapać jego chudej sylwetki wśród
tłumu rozkrzyczanych nastolatków, którzy właśnie zaczynali dziki taniec pogo do
kolejnej piosenki.
Odetchnął z ulgą, kiedy zauważył
chłopaka przy jednym ze stolików. Na jego kolanach siedziała jakaś drobna
dziewczyna w krótkiej, kraciastej spódniczce, czarnych kabaretkach i ciężkich
glanach do kolan. Obejmowała nastolatka, pokładając mu głowę na ramieniu i
rozmawiając przy tym z innymi ludźmi siedzącymi przy stoliku na którym
znajdowało się, co najmniej dwadzieścia plastikowych kubków piwa. Jedne jeszcze
pełne, nieruszone, inne dopite już do połowy, a jeszcze inne puste. Nieźle się
bawili, pomyślał.
Dziewczyna nagle odwróciła się do
Keitha i tak po prostu zaczęli się całować, odłączając od rozmowy. Jedna z brwi
Deana uniosła się w zdziwieniu. Myślał, że nastolatek jest gejem. Szczerze
mówiąc, był co do tego przekonany.
Jednak Keith najwidoczniej nie
raz go jeszcze zaskoczy.
- A gdzie Trevor? – zapytał,
pomagając pijanemu Keithowi wsiąść do samochodu. Chłopak opadł na skórzany
fotel, odchylając głowę do tyłu. Dean zajął miejsce naprzeciwko, ciesząc się,
że impreza skończyła się tak wcześnie, bo o pierwszej. Znajomi nastolatka
gdzieś go jeszcze wyciągali, na jakieś after,
jak to określali, ale w porę znalazł się przy pijanym chłopaku i zaciągnął go
do limuzyny. Właściwie, co było dosyć zaskakujące, Keith nie robił żadnych
problemów. Grzecznie poczłapał za nim slalomem, prawie potykając się na
schodach prowadzących do wyjścia z Dungeonu. Ale to dobrze, myślał Dean. Bardzo
dobrze nawet. Nie miał ochoty na użeranie się z zapitym, krnąbrnym dzieciakiem.
- Trevor? – powtórzył, marszcząc
brwi. Dean nie widział tego dzieciaka przez pół wieczoru. – Ach, Trevor –
przypomniał sobie. – Pewnie przeżywa właśnie zajebisty orgazm z tym wokalistą,
Davidem – powiedział, całkowicie się nie przejmując.
- I wy jesteście parą, tak? –
Nie, żeby go to obchodziło. Fakty z życia Keitha w ogóle go nie ciekawiły, ale
zapytał, bo czekała ich dosyć długa droga z centrum dzielnicy New Utrecht do
rezydencji.
- Niby. – Wzruszył ramionami. –
Ale w sumie, każda wymówka na znalezienie seksu jest dobra, co nie? – zapytał z
uśmiechem, pochylając się nagle w jego stronę. Dean tylko uniósł brew, ale nic
nie odpowiedział. – A ty? Masz kogoś, panie Ferrey?
Milczał chwilę, zastanawiając
się, czy jest w ogóle sens odpowiadać pijanemu dzieciakowi. Chociaż Keith i tak
był w lepszym stanie niż poprzednim razem. Teraz na jego nietrzeźwość składał
się tylko alkohol, a przynajmniej taką miał nadzieję Dean.
- Nie – odpowiedział w końcu
krótko. Keith aż uniósł brwi, po czym parsknął śmiechem, znów opadając na
oparcie. Westchnął, kiedy już opanował swój wybuch i podrapał się po szyi,
dokładnie w miejscu, w którym znajdowało się wytatuowane serce.
- To dziwne – powiedział. –
Jesteś przystojnym facetem. Przypominasz trochę Beckhama w sumie. – Przekrzywił
głowę.
Dean uśmiechnął się pobłażliwie.
- O! – wypalił Keith nagle, znów
pochylając się w jego stronę. – I tego! No. – Pstryknął palcami. – Z serialu Supernatural! Tego, który gra Deana
Winchestera. Nawet imię się zgadza. – Uśmiechnął się szeroko, a Dean popatrywał
na niego, nie ukrywając lekkiego rozbawienia.
- Jensen Ackles – rzucił do nich
Rob z kabiny kierowcy odgrodzonej małym, zakratowanym okienkiem. – Przy okazji,
fajny serial. – Pokiwał głową, odwracając się i uśmiechając.
- Oglądałem kilka
odcinków – odparł Keith. – Poszedłbym do łóżka z takim Deanem. – Błysnął zębami
do swojego ochroniarza, który w odpowiedzi jedynie pokręcił z politowaniem
głową. Chciał już odstawić chłopaka i wrócić do domu, żeby się wyspać
Wiesz jak to jest z Twoimi opowiadaniami? Czytam sobie Księcia z Bajki, czytam Zostawić Rzeczywistość, a później zaglądam w Twój profil i wśród ulubionych książek i filmów, widzę Berka oraz Queer as Folk. Kurczę, od początku wiedziałam, że skądś znam te motywy/pomysły/fabuły. Chciałbym móc określić Cię mianem plagiatora, ale w obecnych czasach, słowo to zyskało tak wiele definicji, że używanie go grozi posądzeniem o niepoprawność polityczną. Zastanawiam się tylko, czy czujesz dumę, będąc komplementowana przez obcych ludzi za pomysły, które "nie zrodziły się w Twojej głowie samoistnie".
OdpowiedzUsuńZebra
Yhym. Dobrze wiedzieć :)
UsuńDługo czekałam na ten rozdział i jak zawsze nie mam nic do zarzucenia. Keith jest świetną postacią :) I szkoda mi Deana bo ból po stracie ukochanej osoby to męka, chcesz pamiętać i zapomnieć jednocześnie. No nic rozdział udany i czekam na więcej :)
OdpowiedzUsuńAnna
Sama oglądam Queer as Folk, ale nigdy nawet nie pomyślałam o podobieństwach tego serialu z Twoimi opowiadaniami. Mniejsza z tym, nie po to tu jestem~
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle udany, nie mogę się doczekać rozwinięcia relacji między Deanem i Keithem. Mam przeczucie, że będzie to całkiem zabawne. :D
Pożyjemy, zobaczymy. Weny życzę i wesołych Świąt~
Hiss.
Witaj, Dream
OdpowiedzUsuńMiło widzieć, że pojawił się nowy rozdział, chociaż... szału nie ma. Tak, jak w poprzednim. Nie mam nic przeciwko wolnemu rozwijaniu fabuły, ani tworzeniu niejasnych z początku relacji między bohaterami, ale w tym opowiadaniu nic się nie dzieje. Poprzednie twoje teksty były bardziej ekscytujące.
Trochę zaskakują mnie pozytywne opinie pod tym rozdziałem, choć jest ich jeszcze niewiele. Stwierdzenia w stylu "nie mam nic do zarzucenia" albo "super rozdział" są trochę... czy ja wiem? Płytkie i dziecinne? Nie wiem ile lat mają twoi fani, i od razu zastrzegam, że nie oceniam ludzi po wieku!, ale nie są zbyt uważnymi czytelnikami, skoro nie potrafią dostrzec niedociągnięć i wszystko jest dla nich suuuper...
A z innej beczki, nie przypominam sobie, żebyśmy rozmawiały i żebym zrezygnowała z funkcji Bety. Wypadałoby, żebyś chociaż zapytała. Ale ty wolisz mnie olać i nie odpisać na maila. Uprzejmie z twojej strony, naprawdę.
Podobnie z konkursem, w którym można wygrać twoją książkę. Czyżby babcia przeczytała i stwierdziła, że nie zatrzyma tego skarbu na swojej półce i lepiej, żebyś podzieliła się nim z innymi? Miło z jej strony.
Nie do końca rozumiem zasady w tym konkursie. TY oczywiście wybierzesz tekst, który chcesz nagrodzić, ale po cholerę wstawiasz je na bloga i dajesz ludziom do komentowania? Wątpię, żebyś przy ostatecznym wyborze zwycięscy brała zdanie czytelników pod uwagę. Ale rób jak chcesz, oczywiście. Tylko jedna uwaga na koniec: jeśli już wstawiasz czyjś tekst i wystawiasz go na komentarze, to może TY SAMA też napisz na forum co myślisz? chociaż krótko? Żal patrzeć na pierwszy tekst od czytelniczki, który wstawiłaś, a który 90% czytających skrytykowało i zmieszało z błotem.
Aż nabrałam ochoty, żeby samej coś napisać na ten konkurs!
Wracając do nowego rozdziału:
"Nagle jednak do odgłosów ich kroków dołączył też inny dźwięk. Szeleszczący. Tak, jakby ktoś używał jakiegoś spreju." - jeżeli starasz się wprowadzić napięcie poprzez opisywanie nieznanych dźwięków słyszanych przez bohatera, to podawanie na tacy rozwiązania owej 'zagadki' w następnym zdaniu psuje cały zamierzony efekt. Przy okazji, słowo 'szeleszczący' zupełnie nie pasuje do odgłosu, jaki towarzyszy używaniu spreju - prędzej 'syczący'.
"Ale Matthew zaciekawił go, a z ciekawością Dean nie potrafił żyć. Musiał odnaleźć odpowiedzi na pytania, które już rodziły się w jego głowie." - a ja nie potrafię jakoś dopatrzeć się w tym zdaniu sensu. Nie potrafił żyć z ciekawością??? Poza tym w poprzednich rozdziałach starałaś się za wszelką cenę udowodnić, że Deana w ogóle nic, a w każdym razie bardzo mało rzeczy i ludzi obchodzi, a tu nagle stwierdzasz, że facet nie radzi sobie z zagadnieniami, na które nie zna odpowiedzi i od razu MUSI ich szukać? Skoro tak MUSI poznań odpowiedzi, to dlaczego nic w tym kierunku nie robi?
"I to tak bezinteresownie?" - ostatnie słowo tez jakoś tu nie pasuje. Matt jak najbardziej miał interes w tworzeniu grafitti, chociażby uzewnętrzniał się jako artysta, szlifował swoje umiejętności, bawił się i zapełniał czas. Nie można powiedzieć, ze robił to bezinteresownie, bo to przecież nie jest jakaś praca charytatywna.
A tak poza tym: powtórzenia, literówki, interpunkcja, stylistyka i ortografia w kilku miejscach leży i kwiczy.
To tyle. Miałam ochotę porządnie skomentować, czego od lat nie robiłam, haha.
Pozdrawiam,
ISTIS
Hej, Istis.
UsuńPo pierwsze, żadnego maila od Ciebie nie dostałam, po tym jak wysłałam ci odpowiedź jakieś... pół miesiąca temu (?) na mojej skrzynce jest cicho. Nie pisałam do Ciebie o betowanie, bo sama mi powiedziałaś, że jak na razie masz sporo pracy, tak więc nie wpychałam się jeszcze ze swoimi tekstami.
Co do książki, babcia egzemplarz ma, tak więc nie musisz się o nią martwić. Niedługo będzie dodruk Słońca, a ja dostanę kolejne książki, więc mogę pozwolić sobie na konkurs.
Teksty publikuję po to, żeby właśnie poznać opinię czytelników. Jak na razie jest tylko jeden, ale biorę pod uwagę, że mogę dostać kilka naprawdę ciekawych i nie chcę mieć wątpliwości co do zwycięzcy.
Dzięki za wypisanie błędów, poprawię.
Ciekawostka przyrodnicza z tymi mailami (albo zwyczajna złośliwość "przedmiotów" martwych), bo żadnego maila od ciebie nie zostawiłam bez odpowiedzi.
UsuńWiesz, z jednej strony to miłe, że mi nie chciałaś du** zawracać, a z drugiej wolę jednak sama podejmować decyzje. Gdybyś zapytała odpowiedziałabym wprost: tak/nie. No, ale już pozamiatane i nie ma co rozgrzebywać bardziej tematu.
Pozdr., Istis
A mnie się podobało. Fajnie jest czasem przeczytać opowiadanie, w którym nie ma spieszącej do przodu fabuły, tylko powoli poznawać świat bohaterów, ich odczucia. Nie rozumiem tylko jaką rolę odgrywa tutaj Matt, aczkolwiek nie mam nic przeciwko tej postaci. Nie zgadzam się ze stwierdzeniem Istis, o tym, że to zdanie "I to tak bezinteresownie?" nie pasuje. Owszem Matt może szlifować swoje umiejętności i mieć satysfakcje z malowania graffiti, ale najwidoczniej Dean trochę inaczej postrzega świat i za malowanie wolałby dostawać pieniądze. Dean po prostu nie rozumie Matt'a.
OdpowiedzUsuńPrzyznam się, że nie przeczytałam wszystkich Twoich opowiadań, ale na pewno szybko to zrobię. Na razie czekam na kolejny rozdział.
Powodzenia,
Yuuka-chan97
Keith jest szczery do bólu.... widzę, że akcja się powoli rozwija. Ciekawa jestem ile jeszcze poczekamy do tych scen z Deanem xD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i wesołych świąt życzę, Ana-chan
ktoś tu ogląda supernatural :)
OdpowiedzUsuńWitaj,
OdpowiedzUsuńrozdział wspaniały, Dean cudownie poradził sobie z Keuth'em, nie pozwolił sobą pomiatać. Diabeł bardzo mi się podoba, za każdym razem jak się pojawia to mi uśmiech z twarzy nie schodzi, jest takim małym słodkim szczeniakiem....
Wesołych i spokojnych świąt Tobie życzę
Weny, weny...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Lubię Keitha, jest bardzo ciekawą postacią. Jest tak... zdemoralizowany.
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa, jak dalej będzie ciągnąć się akcja. Czytałam poprzednie komentarze i nie zgodzę się z jednym. Nie piszesz teraz źle. Może akcja rozwija się troszeńkę zbyt wolno, ale nie jest nudno. Powoli poznajemy bohaterów, a opisywanie takich zwykłych dni jest potrzebne. Chociaż w życiu Keitha każdy dzień zdaje się być niezwykły.
Po co stwarzać nierealną rzeczywistość? Jest to obyczajowe opowiadanie, nie fantasy. Lepiej przedstawiać prawdziwe ludzkie życie niż wymyślać co chwilę jakieś dziwne historie, które w życiu ludzkim nie przydarzają się na co dzień. Przecież Dean, aktualnie heteryk, nie zmieni tak nagle orientacji. Wiadomo, że będzie się to ciągnąć i domyślam się, że nie szybko się coś między nimi wydarzy, choć nie mogę się tego doczekać.
Czekam na kolejny rozdział, mam nadzieję, że pojawi się jako świąteczny prezent, hmmm? :))
Dodałam Cię do linków na moim blogu: opowiadania-izzy.blogspot.com
Btw, wielki plus za Supernatural :D