A oto kolejny fanfik konkursowy, napisany przez Koko :)
Martyna spóźniła się na pierwszą lekcję, a jakby tego
było mało, po drodze do klasy spotkała swojego przełożonego. Wicedyrektor Pikol
nie należał do najsympatyczniejszych ludzi. Specyficzny, stary kawaler
wprowadził do ich liceum rygor, którego ta szkoła nie znała od naprawdę
dawna.
— Dzień
dobry! — przywitała się Martyna, starając się uśmiechnąć.
— Dzień
dobry — padła odpowiedź, a wicedyrektor obdarzył ją twardym, czujnym
spojrzeniem. Miał niewielkie, ale bardzo bystre oczy i często powtarzał, że wie
o wszystkim, co dzieje się w jego szkole. Zawsze mówił, że to jego szkoła.
Trudno się zresztą dziwić, w pewnym stopniu była jego domem. Spędzał w niej
większość swojego czasu — dyżury zaczynał o ósmej trzydzieści, a kończył
dopiero o dziewiętnastej. Sprawdzał dzienniki, jeździł na kursy, nadzorował
nauczycieli, a nawet kontrolował księgową i poprawiał po niej rachunki. Był
profesorem matematyki, do reszty pochłoniętym jednak każdą dziedziną nauki. Sam
siebie nazywał człowiekiem renesansu. Nie było już takich ludzi jak on.
Solidnych, wytrwałych i uczciwych. Zdecydowanie nie było.
—
Spóźniła się pani — powiedział Pikol, marszcząc brwi. Martyna przygryzła wargę,
starając się wymyślić dobre wytłumaczenie.
—
Przepraszam — wypaliła w końcu na wydechu i zaczerwieniła się, spuszczając
wzrok. Pikol przypominał jej brata matki. Surowego, małomównego, nawet odrobinę
gburowatego byłego żołnierza. Pikol zachowywał się, jakby kiedyś również był w
wojsku.
— Idź do
klasy, bo na pewno uczniowie czekają.
Martyna
kiwnęła głową i najszybciej jak tylko mogła, zeszła z pola widzenia (a raczej
rażenia) wicedyrektora.
Otworzyła
gwałtownie drzwi, wchodząc do klasy, w której w jednej chwili zapanowała cisza.
Przywitała się z młodzieżą i usiadła przy biurku, odkładając dziennik na blat.
Uczniowie patrzyli na nią w napięciu i Martyna nie wiedziała, czy padła ofiarą
jakiegoś żartu, czy coś się stało. Nagle, gdy chciała już coś powiedzieć, jej
uwagę przykuł Marcin, jeden z lepszych uczniów z historii.
— Skąd
masz tę śliwę? — zapytała, wstając z krzesła. Chłopak spojrzał na nią
spłoszony, zasłaniając twarz rękawem bluzy. Cała klasa spojrzała na kolegę, a
Martyna podeszła do niego. — Co się stało, Marcin?
Chłopak
nie odpowiedział, wyrywając się jej, kiedy próbowała go dotknąć. Martyna
przyjrzała się dokładnie jego twarzy, na której znajdował się świeży siniec.
— Idź do
pielęgniarki — zażądała, a przez klasę przeszedł śmiech. Uczniowie patrzyli na
Marcina z rozbawieniem, które dopiero teraz rzuciło się Martynie w oczy.
—
Przewróciłem się, jak wchodziłem do klasy, to nic takiego — odburknął jej
Marcin, odwracając wzrok. Był wysokim chłopcem, z raczej przeciętną sylwetką, ale
Martynie zawsze się wydawało, że, chociaż to absurdalne, miał w sobie coś z
uroku Matta Daimona.
—
Lepiej, żeby pani pielęgniarka cię zobaczyła — powiedziała, jednak w końcu dała
spokój, widząc gniewną minę chłopaka. — No dobrze — powiedziała w końcu, prostując
się. Jeszcze raz spojrzała na klasę, która wciąż wydawała się rozweselona
zaistniałą sytuacją. Podejrzewała, że najprawdopodobniej rzeczywiście musiał
ich rozbawić upadek Marcina. — W zeszłym tygodniu kazałam wam się przygotować z
I wojny światowej. Jacyś chętni do pytania, czy mam zrobić kartkówkę? — zadała
pytanie, na które cała klasa odpowiedziała zgodnym jękiem.
„No,
przynajmniej już się tak głupio nie uśmiechają”, pomyślała z satysfakcją i
otworzyła dziennik.
—
Marcin, zostań proszę — westchnęła, kiedy dzwonek przerwał jej wykład o Potopie
Szwedzkim. Uczniowie poderwali się z ławek z szybkością światła i wybiegli z
klasy. Marcin był już w połowie drogi do drzwi, jednak słysząc prośbę Martyny,
zatrzymał się. Kilku uczniów zaśmiało się, mijając go.
— Mamy
zaraz sprawdzian z matematyki — powiedział napiętym głosem, ale Martyna
poprosiła, żeby zamknął drzwi. Obserwowała go uważnie, analizując sytuację.
— Teraz
mi powiesz, co się naprawdę stało? — zapytała miękkim, łagodnym głosem,
uśmiechając się do niego zachęcająco. Marcin napiął się tylko, odwracając wzrok
i czerwieniejąc. W czasie lekcji zdała sobie sprawę, że chyba nie chodziło o
zwykłe potknięcie się przy wejściu do klasy.
— To naprawdę nic takiego — oburknął jej chlopak
nieprzyjemnym głosem, poruszając się nerwowo na krześle. Martyna przygryzła
wargę. Wiedziała, że gdy tylko jej uczeń chciał, potrafił być niezwykle
niemiły, ale lubiła go i mimo wszystko chciała mu pomóc.
— Pokłóciłeś się z kimś? — Pochyliła się nad biurkiem.
— Możesz mi zaufać. To, co mi powiesz, nie wyjdzie poza tę salę — dodała,
łapiąc go za rękę. Chłopak spojrzał na nią spłoszony i już chciał się odsunąć,
jednak zrezygnował. W końcu
westchnął ciężko, spuszczając wzrok na buty. Kiedy zaczął mówić, był cały
czerwony.
Martyna piła kawę, siedząc w pokoju nauczycielskim i
czekając na swoją ostatnią lekcję. Teraz miała okienko, jednak zamiast
poprawiać sprawdziany jednej z klas, jak wcześniej miała w zamiarze, rozmyślała
nad tym, czego dowiedziała się od Marcina. Wpatrywała się w okno wychodzące na
szkolną bramę, przez którą właśnie przechodzili uczniowie, którzy skończyli
lekcje. Drgnęła, kiedy zauważyła wychodzącego ze szkoły Marcina. Chłopak szedł
wolno, zgarbiony i zupełnie nie zwracał uwagi na pozostałych uczniów. Sprawiał wrażenie,
jakby był z całkiem innej rzeczywistości. Martyna wiedziała już, o czym myślał
i chociaż poznała jego tajemnicę, nie miała pojęcia, jak powinna się w stosunku
do niej zachować. Uśmiechnęła się do siebie na wspomnienie rumieńca, który
oblał ją, kiedy poznała powód, przez który jej uczeń miał podbite oko.
Marcin
stanął nieopodal bramy, opierając się o metalowy płot i odpalając papierosa.
Martyna pokręciła głową, zupełnie nie mogąc uwierzyć, że okazała się tak mało
spostrzegawcza. Zawsze wydawało się jej, że dobrze znała młodzież i miała z nią
niezły kontakt. Pracowała przecież w zawodzie nauczyciela tyle lat, więc
powinna zorientować się, że coś było z Marcinem nie tak. Zawsze był dziwny i
zawsze źle dogadywał się z rówieśnikami.
— Cholera — zaklęła cicho, krztusząc się kawą, kiedy
zobaczyła jakiegoś chłopaka podchodzącego do Marcina. Widziała, jak jej uczeń
łapie go za twarz i całuje mocno i stanowczo, przyciągając tym uwagę innych
ludzi, znajdujących się na ulicy. Martyna przełknęła ciężko ślinę, zaciskając
palce na kubku. Zaczęła się zastanawiać, co by zrobiła, gdyby okazało się, że
jej syn byłby gejem.
Została
nauczycielką przede wszystkim dlatego, że uwielbiała dzieci. Chciała je mieć,
jednak, mimo usilnych starań, nie udało jej się zajść w ciąże. Co by jednak
było, gdyby miała dziecko? I to dziecko okazało się homoseksualistą? Ta myśl ją
przerażała, chociaż, gdy zaczęła nad tym dłużej myśleć, doszła do wniosku, że
inność nie może kogoś definiować. Nie chciałaby, nie, nie mogłaby przekreślić
własnego dziecka, bez względu na to, jakie by ono nie było. Chyba na tym
polegała właśnie miłość.
— Wiesz,
dzisiaj w szkole okazało się, że jeden z moich uczniów jest gejem — powiedziała
Martyna, kiedy wieczorem jadła już z mężem kolację. Rafał zamarł na chwilę, aż
przestając rzuć twardego, nieco za mocno przypieczonego kurczaka.
— Gejem?
— prychnął i sięgnął po szklankę z wodą, wypijając ją niemal na wdechu. Martyna
odłożyła sztućce, zaskoczona takim zachowaniem. Sądziła, że Rafał nie był
homofobem.
— Tak,
uważasz, że to coś złego? — zapytała z niezrozumieniem, ale jej mąż pokiwał
przecząco głową, później wzruszył ramionami, a jakby tego było mało zapytał, co
ona o tym sądziła. Martyna westchnęła ciężko, zdradzając, że gdyby ich dziecko
okazałoby się gejem, zaakceptowałaby go.
— Ty też
byś go zaakceptował? — zapytała, ale w odpowiedzi usłyszała jedynie, że Rafał
przypomniał sobie, że musiał nagle wracać do firmy, ponieważ nie zabrał jakichś
ważnych dokumentów, które na jutro musiał przejrzeć.
W taki
sposób Martyna kolejny wieczór spędziła samotnie, oglądając amerykańskie filmy.
Tym razem, zamiast Pretty Woman czy Titanica wybrała Filadelfię z Tomem
Hanksem.
Bardzo przyjemnie mi się to czytało :) Cieszę się, że ktoś poświęcił więcej uwagi Martynie i pokazał, że nie jest taka zła, jaką zawsze przedstawiał ją Rafał :)
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc, jestem pod wrażeniem. Ja nie poświęciłam Martynie chwili na "wytłumaczenie się". Cały czas jej wizerunek przekazywany był czytelnikom przez Rafała. Przez niego stała się denerwującą i naiwną osobą, a Ty jej wizerunek wybieliłaś. Tekst krótki, ale treściwy. Przekazuje wszystko to, co powinien.
OdpowiedzUsuń