Gówniarz wciąż się pisze. Na pewno nie wyrobię się z nim na jutro, więc będziecie musieli trochę poczekać. Ale na tę chwilę serwuję Wam kolejną porcję cukrzycy. Ja już się zasłodziłam.
Sprawdzała Ekucbbw.
Oprawca kontra bohater
Nigdy
nie przebierał się w szatni. Zabierał swój strój od wuefu i
szedł do toalety, żeby tam zamknąć się w kabinie i będąc z
daleka od prześmiewczych spojrzeń, móc w spokoju zmienić strój.
Dopiero kiedy miał już na sobie biały T-shirt i czarne spodenki do
ćwiczeń, szedł w stronę przebieralni, zostawiał rzeczy, a
następnie z niechęcią wchodził na salę gimnastyczną.
Nienawidził
wuefu. I wcale nie dlatego, że nauczyciel był psychofanem sportu,
bo nie był. Pan Gackowski miał już pięćdziesiąte urodziny dawno
za sobą, a pod granatowym ortalionowym dresem hodował całkiem
pokaźny brzuch. Nie wymagał od uczniów nie wiadomo jakich rzeczy –
właściwie nie wymagał niczego, poza uczęszczaniem na lekcje.
Teodor nawet go lubił, pomimo swojej niechęci do samego przedmiotu.
Gdyby nie Rafał i jego świta, wszystko z pewnością wyglądałoby
inaczej.
Jak
zwykle po przyjściu na salę, ustawili się w rzędzie. W ich klasie
było aż piętnastu chłopców, odliczyli po kolei; brakowało
czterech. Gackowski sprawdził obecność i – żadna niespodzianka
– na rozgrzewkę kazał im pokonać kilka kółek dookoła sali.
O ile
Teodor samo bieganie lubił, o tyle nie lubił, gdy ktoś patrzył na
niego podczas wykonywania ćwiczeń. Zawsze na wuefie czuł się tak
upokorzony, że najchętniej by po prostu zniknął. Schował się
gdzieś i zniknął.
Biegł
na końcu. Rafał z przodu nadał takie tempo, że ledwo mógł
nadążyć. Szybko jednak okazało się, że nie on jedyny –
Andrzej również się nie wychylał ze swoimi sportowymi
zdolnościami. Truchtał wolno, ani myśląc o pokazaniu większego
entuzjazmu. Pozwalał wszystkim się wymijać, nic sobie nie robiąc
z komentarzy Rafała, który właśnie po raz kolejny go przegonił.
–
Łajza. – Gackowski nie miał jak tego usłyszeć, zbyt
zaabsorbowany rozmową z wuefistką – młodą, dopiero co
zatrudnioną panią Kasią z fajnymi zderzakami, jak to określił
Rafał po lekcji.
Andrzej
posłał Rafałowi jedynie pełne wyższości spojrzenie, a Teodor aż
nie mógł oderwać od niego wzroku. Tylko Andrzej potrafił tak
patrzeć, że słowa nie były potrzebne. Wystarczyło, że uniósł
jedną brew, zacisnął lekko usta w kpiącym wyrazie i żadna cięta
riposta Rafała nie miałaby tu racji bytu.
Andrzej
jest naprawdę super, myślał Teodor, a serce łomotało mu tak
szybko w piersi, że sam już nie wiedział, co wywołało te
palpitacje – wysiłek fizyczny czy może Wroński. Siedem lat
później dojdzie do wniosku, że trochę przesadzał z tym swoim
uwielbieniem, ale z drugiej strony był tylko zakochanym
nastolatkiem. Nic dziwnego, że tak wybielał Andrzeja i opiewał
każdy jego ruch.
Po
rozgrzewce przyszedł czas na dobór do grup, bo Gackowski, nie chcąc
zbytnio się wysilać, zarządził grę w kosza. Niski i pulchny
Teodor naprawdę nienawidził tego sportu, już chyba wolałby piłkę
nożną, dwa ognie, czy unihokeja. Musiał jednak przełknąć
niechęć i pozwolić historii zatoczyć koło, bo żadną nowością
nie było dla niego zostanie wybranym do grupy na samym końcu.
Gackowski
rozdał szarfy.
–
Żółci do tego kosza, bezszarfowi do tego. Grajcie. – I poszedł
do pani Kasi zabawić ją rozmową i opowiastką o swoich przygodach
na szlakach górskich.
Andrzej
i Teodor, ku niezadowoleniu tego drugiego, znaleźli się w dwóch
przeciwnych drużynach. Chociaż Kamiński i tak nie wiedział, co by
mu dało granie ramię w ramię z Andrzejem, skoro grać ani nie
lubił, ani zbytnio nie potrafił – a przynajmniej tak uważali
wszyscy dookoła. Zazwyczaj przez cały czas stał gdzieś pomiędzy
jednym koszem a drugim i próbował nie zawadzać innym. Jeśli
jakimś cudem piłka leciała w jego stronę, łapał (refleks miał
całkiem niezły), żeby odrzucić jakiemuś bardziej zaangażowanemu
grą koledze (na celność również nie narzekał).
Tak też
i było i tym razem. Pech jednak chciał, że Rafał znalazł się w
drużynie razem z Andrzejem, więc – co wcale Teodora nie dziwiło
– wykorzystał ich położenie i przy każdej możliwej okazji
trącał Kamińskiego. To wbił mu łokieć w żebra, to przypadkiem
popchnął, kiedy akurat Teodor łapał piłkę. Gackowski oczywiście
niczego nie widział prócz wielkich oczu (piersi) pani Kasi. W
pewnym momencie rozpędzony Rafał, biegnąc niby z piłką w
kierunku kosza, wpadł na Teodora z takim impetem, że ten aż
poleciał do tyłu, boleśnie uderzając łokciami o parkiet i tylko
cudem ratując przed tym samym głowę. Wszyscy się zatrzymali,
przerywając grę. Patrzyli na Teodora, krzywiącego się z bólu,
rozpłaszczonego na podłodze niczym mucha na przedniej szybie
samochodu. Rafał, wpadając na niego, nie zapomniał też o
przyłożeniu mu z ramienia w czoło, przez co aż pociemniało mu
przed oczami. Piłka potoczyła się gdzieś na bok, Rafał stał nad
Teodorem i patrzył na niego z nieukrywaną satysfakcją, a Gackowski
przerwał kontemplowanie oczu pani Kasi.
–
Wstawaj, Tedek – rzucił Rafał, uśmiechając się przy tym
szeroko. – Nie graj niepełnosprawnego... Chociaż – pochylił
się nad nim – trochę nim jesteś, co nie? Te-e-eo-d-or?
–
Hej! – krzyknął Gackowski. – Teodor, możesz wstać? –
zapytał, jednak nim dostał jakąkolwiek odpowiedź, w powietrzu
świsnęła piłka, mknąc prosto w stronę Rafała. Z impetem
uderzyła go w głowę, odbijając się od niej i spadając na
podłogę. Na sali znów wszyscy na kilka chwil zamilkli, a ich wzrok
powędrował ku rzucającemu. Rafał odwrócił się powoli, krzywiąc
lekko, bo piłki do kosza takie lekkie nie były, i popatrzył na
Andrzeja.
–
Następnym razem postaram się mocniej – warknął Wroński,
mierząc Rafała tak nienawistnym wzrokiem, że gdyby tylko
spojrzenie mogło zabijać, Rafał już wiłby się w konwulsjach na
parkiecie.
–
Andrzej! Rafał! – Na reakcję Gackowskiego nie trzeba było długo
czekać. – Co to ma być? Powariowaliście? – Zmarszczył swoje
posiwiałe, krzaczaste brwi, patrząc na nich ostro. – Do reszty
wam odbiło?
–
Rafał celowo wpadł na Teo – powiedział Andrzej spokojnym tonem,
podchodząc do zaskoczonego całą akcją Teodora. Wyciągnął do
niego rękę. – Wstawaj. – Teodor nawet się nie zastanawiał. Od
razu złapał dłoń Andrzeja, który pomógł mu dźwignąć się na
nogi. Serce łomotało w jego piersi jak oszalałe, a umysł jakby
nie nadążał za tym, co właśnie miało miejsce. Który to już
raz Andrzej go bronił? Tym razem nawet nie patrzył na obecność
nauczyciela!
Gackowski
westchnął ciężko i obejrzał się na panią Kasię z
cierpiętniczą miną. Wuefistka tylko uśmiechnęła się
pokrzepiająco, żeby zaraz zniknąć w kantorku.
–
Teodor, idź do pielęgniarki. Niech ci opatrzy łokcie –
powiedział Gackowski, żeby zaraz przenieść wzrok na dumnie
wyprostowanego Andrzeja i pieklącego się Rafała. – A wy na bok.
Musimy porozmawiać.
***
– Ale
się zmieniłeś – oznajmił Andrzej, nie odrywając od niego
swoich niebieskich oczu. Odsunął taboret i usiadł naprzeciwko
Teodora, a Teodor wychylił się i zebrał Andy'ego z podłogi.
Wsunął telefon do kieszeni, zapominając o Biersacku na rzecz
Wrońskiego. – Serio, ledwo co poznałem. – Andrzej uśmiechnął
się lekko, przez co jego ostry wyraz twarzy odrobinę złagodniał.
Teodor
odetchnął, nie bardzo wiedząc, jak powinien się zachować. Nie
przygotował się na taką sytuację, a nie lubił spontaniczności.
Wolał zawsze wiedzieć, co się wydarzy, niż pozwalać się
zaskakiwać.
– Ty
też – powiedział, doskonale wiedząc, że to nie prawda. Andrzej
wydoroślał, ale z pewnością nie zmienił się na tyle, aby mógł
go nie rozpoznać. – W-wczoraj... m-musiałem się trochę
za-zastanowić, k-kim jesteś – dodał tylko po to, aby Andrzej nie
pomyślał o nim jak o stalkerze mającym na jego punkcie obsesję.
– A
ja wczoraj myślałem, że jakiś świr mnie śledzi – wypowiedział
to, co Teodorowi właśnie przemknęło przez głowę. – Serio,
trochę creepy. – Błysnął zębami, a Teodor drgnął jak
porażony. Uśmiech Andrzeja nie był tak idealny jak uśmiech
Andy'ego. Przednie dwójki nachodziły na jedynki, a zęby, chociaż
faktycznie białe, nie mogły dorównać bieli uzyskanej w
najlepszych gabinetach dentystycznych USA. Mimo to uśmiech wydawał
się taki... znajomy. Bliski. Onieśmielający, a jednak Andrzejowy.
– No,
t-trochę głupio wy-wyszło – odparł i już nawet nie obwiniał
się za jąkanie. Były w życiu takie rzeczy, których po prostu nie
mógł przeskoczyć. – P-pracujesz tu? – zapytał, głównie
dlatego, aby pchnąć rozmowę do przodu, kiedy nagle ostre brwi
Andrzeja zmarszczyły się, a sam Andrzej pochylił się do przodu,
taksując Kamińskiego niebieskimi, świdrującymi oczami. Teodor
powstrzymał chęć wyciągnięcia telefonu i przyłożenia zdjęcia
Andy'ego do twarzy Andrzeja w celu porównania barwy tęczówek.
–
Masz aparat? – zapytał Andrzej. Teodor jak na zawołanie zacisnął
usta, odwrócił spojrzenie i wzruszył ramionami. – I kolczyka w
uchu. – Zauważył też po chwili.
–
Ch-chcę poszerzyć – burknął cicho Teodor, czując się niczym
oglądana na aukcji zwierzyna. Nawet serce łomotało mu w piersi jak
takiemu zestresowanemu cielakowi.
– Na
tunel? – Brwi Andrzeja uniosły się wysoko, a jasne czoło pokryło
kilka zmarszczek. – No cholera, Teo, kto by pomyślał. – Zaparł
się łokciami o blat, wciąż nie przestając taksować dawnego
kolegi uważnym spojrzeniem. To też pozostało niezmienne - Andrzej
z niczym się nie krępował i jeśli chciał, to bezkarnie komuś
się przyglądał, nie zważając na dyskomfort tej osoby. – Znam
dobre studio piercingu, jeśli chcesz. – Och, w to, że Andrzej
znał takie studia, nikt by chyba nie raczył wątpić. Wystarczyło
tylko popatrzeć na jego twarz.
Teodor
kiwnął głową, znów czując się przy Andrzeju jak tamten stary,
zazwyczaj milczący Teo, który czerpał przyjemność z samego
przebywania w towarzystwie Wrońskiego.
–
To... pracujesz tu?
–
Żartujesz? – prychnął Andrzej i popatrzył z niechęcią w
stronę kas. – Ja? Tutaj? To była największa pomyłka mojego
życia. Zwolniono mnie wczoraj. Kierownik to straszny kutas.
Teodor
uśmiechnął się lekko. Dokładnie przecież o tym samym myślał;
Andrzej i praca w McDonaldzie pasowali do siebie jak tancerka
salonowa do cyrku obwoźnego.
–
A... dz-dzisiaj...? – Chciał zapytać, co Andrzej tu robił, skoro
nie pracował. Nie zdążył jednak dokończyć, a Wroński już
wszedł mu słowo, tak jak to robił siedem lat temu.
–
Przyszedłem po rzeczy i wymówienie – wyjaśnił. Teodor kiwnął
głową, obracając w dłoniach tekturowy kubek. – A ty? Studiujesz
pewnie, co? – zapytał domyślnie. Teo znów tylko potrząsnął
głową. – UJ-ot czy AGH? Czy może coś prywatnego?
–
UJ-ot. Filo-filo... filologia angielska. – Andrzej, zupełnie jak
kiedyś, nie wydawał się nawet zwracać uwagi na jąkanie Teodora.
Teraz oczywiście już znacznie mniejsze, jednak wciąż Kamińskiemu
zdarzało się wyłapywać poirytowane spojrzenia innych, kiedy
próbował coś wymówić, a język odmawiał współpracy. Wroński
patrzył na niego tymi swoimi chłodnymi, choć dla Teodora ciepłymi
oczami, i cierpliwie czekał. Za nic Teodor nie mógłby się w tych
oczach dopatrzyć tej samej niechęci co wczoraj, gdy Andrzej
upominany przez kierownika wydawał zamówienia denerwującej
klienteli McDonalda.
– No
pewnie. – Duża, choć szczupła dłoń Andrzeja opadła na blat
stołu. – Kosyna przecież ciągle cię ciągała po jakichś
konkursach. Z angielskiego wymiatałeś. Dużo czytałeś, no nie? –
Znów kiwnięcie głową ze strony Teodora. – Co to było? –
Zmarszczył brwi i pstryknął palcami, jak gdyby miało mu to pomóc
w odświeżeniu pamięci. – Takie komiksy śmieszne. Te takie, od
Japońców.
–
Mangi.
– O,
właśnie.
Teodor
zaśmiał się cicho. Nigdy by nie pomyślał, że spotkanie po
latach ze starym przyjacielem (a właściwie to ze swoją pierwszą
miłością) może okazać się tak przyjemne. Aż nie chciało mu
się zerkać na zegarek. Mógłby nawet zapomnieć o dzisiejszych
wykładach, byleby tylko dalej siedzieć z Andrzejem.
– A-a
ty?
Andrzej
jakby na zawołanie się wyprostował.
– Mam
swój zespół. Teraz już taki prawie profesjonalny, nie to, co było
z chłopakami w gimnazjum – pochwalił się zaraz, używając do
tego tak wyniosłego tonu, jakby co najmniej udało mu się już
zdobyć statuetkę Grammy. – Chciałbyś wpaść kiedyś na próbę?
Teodor
zamarł z kawą w połowie drogi do ust. Popatrzył na Andrzeja i
zaraz kiwnął głową.
–
P-pewnie! – Chyba zabrzmiało odrobinę zbyt entuzjastycznie.
– No
i super. Mamy jutro, czekaj, dam ci swój numer – powiedział,
sięgając po telefon. Teodor szybko odstawił kubek z powrotem na
blat i sięgnął po swoją komórkę. W błyskawicznym tempie ją
odblokował, a z ekranu łypnęły niebieskie oczy Andy'ego, wcale
nie bardziej niebieskie od Andrzeja. Bo te Andrzeja były żywe i
spoglądały na niego z naprzeciwka, a nie z telefonu, stanowiąc
zaledwie odbicie czegoś zafałszowanego przez elektronikę.
–
Chwila, bo ostatnio zmieniałem i nie pamiętam – zamruczał
Wroński, przerzucając coś w smartfonie, gdy nagle podniósł swoje
spojrzenie na Teo. – Dobra, mam. Mogę? – zapytał i wtedy
zerknął na wyświetlacz w komórce Teodora. Zmarszczył brwi. –
To ten taki śmieszny pozer, co to dla nastolatek gra i twarz sobie
maluje? Słuchasz go? – Jego usta wykrzywiły się w rozbawionym
uśmiechu, a Teodor szybko wszedł w książkę telefoniczną, jakby
dzięki temu mógł wymazać pamięć Andrzeja. – Dobrze, że jutro
wpadniesz do nas. Posłuchasz, co to muzyka – powiedział z tą
swoją niezachwianą pewnością i podyktował Teodorowi numer.
–
Okej, dz-dzięki – burknął Teodor, chcąc uciąć rozmowę o
Andy'm. Nerwowo wepchnął telefon do kieszeni swojej kurtki, nie
zamierzając dzielić się z Andrzejem informacjami o swojej obsesji
na punkcie muzyka.
–
Strasznie sztuczny jest ten cały... On miał taki dziwny zespół,
Black-coś tam. – Zamachał ręką, jakby właśnie odganiał
muchę.
–
Black veil brides. A on się nazywa Andy – powiedział cicho
Teodor, zerkając jeszcze w kierunku swojego kubka.
–
Właśnie. Taki długi i chudy ten cały Andy – oznajmił Andrzej
tonem znawcy, wstając i zapinając swoją skórzaną kurtkę,
zdecydowanie zbyt cienką jak na tę porę roku. – Ma taką
śmieszną twarz. I brwi – powiedział, wskazując na swoje, a
Teodor aż musiał zagryźć wargę, żeby się nie roześmiać. –
Strasznie pizdowaty – stwierdził ostatecznie, na co Teodor już
tylko westchnął ciężko.
Długi
i chudy, ze śmieszną twarzą i brwiami. Na dokładkę pizdowaty.
Niech już Andrzejowi będzie. Szkoda tylko, że pizdowaty Andy był
niemal lustrzanym (ale oczywiście spolszczonym) odbiciem Wrońskiego.
–
Tak, dokładnie – powiedział tylko, kiwając głową i już nie
kryjąc ubawionego uśmiechu.
– To
widzimy się jutro, tak? Podeślę adres wieczorem, teraz w sumie się
spieszę. Muszę znaleźć jakąś robotę. Omijaj McDonaldy z
daleka, dobrze ci radzę – dodał jeszcze, zerkając w stronę
kasy.
–
Okej, będę. – Szeroki uśmiech cały czas trzymał się jego ust.
– No
to hej – pożegnał się jeszcze, owijając szary szal dookoła
szyi i ruszając w stronę wyjścia. Teodor odprowadził go wzrokiem,
w dłoni cały czas obracając tekturowy kubek. Ruszył się dopiero
wtedy, gdy plecy Andrzeja mignęły mu za szybą, a on przypomniał
sobie, że już dawno powinien siedzieć w tramwaju.
A może
by tak raz olać zajęcia? Niebieskie oczy były bardzo dobrą
wymówką, żeby wreszcie zrobić sobie wolne, wrócić do pustego
mieszkania (w końcu wszyscy lokatorzy mieli zajęcia) i
przypominając sobie to badawcze Andrzejowe spojrzenie... czekać na
wiadomość, rzecz jasna. Z rękami grzecznie ułożonymi na kołdrze.
***
Wyszczerzył
zęby, patrząc na swój aparat z niebieskimi gumkami. Zamknął
usta, oglądając twarz. Z jednej strony. Z drugiej strony. Na
policzkach miał kilka głębszych blizn po trądziku, a na brodzie
zadrapanie od golenia. Rzadkie, ale twarde owłosienie w zestawieniu
z delikatną skórą to zdecydowanie największe przekleństwo.
Przesunął palcami najpierw po czole, a później po skroni i w dół,
do żuchwy. Nierówny koloryt cery i kilka zaognionych punktów
wreszcie zmusiło go do sięgnięcia po tubkę z podkładem.
–
Mówiłam, że jest zbyt jasny. – Natalia popatrzyła na niego z
łóżka, żeby zaraz znów powrócić wzrokiem do ekranu telefonu. –
Musisz go zmieszać z czymś ciemniejszym, jeśli nie chcesz wyglądać
jak trup.
–
Sama jesteś zbyt j-jasna – posłał jej ciętą ripostę, żeby
zaraz sięgnąć po gąbeczkę, którą wklepał podkład w skórę.
Popatrzył na swoje dzieło w lustrze i uśmiechnął się lekko.
Wcale nie był blady, stwierdził i sięgnął po swój zestaw do
konturowania.
Oczywiście
nigdy nie przyznawał się nikomu do swojego zamiłowania do
kosmetyków. Nakładał makijaż głównie po to, aby zakryć
trądzikowe przebarwienia, wyrównać koloryt i po prostu lepiej
wyglądać. Przecież nie malował oczu, nie bawił się eyelinerami,
cieniami czy maskarami. Podkreślał swoją urodę i w żaden sposób
nie czuł się przez to mniej męski.
–
Więc wygląda jak Andy? – zapytała Natalia, odkładając telefon
na bok, żeby zaraz przenieść spojrzenie na tablicę korkową,
obwieszoną całą masą zdjęć Biersacka.
–
Taki polski Andy – wyjaśnił, odkładając kosmetyki na biurko. –
Ma ładniejsze oczy – stwierdził zaraz i wstał do szafy, żeby
przygotować ubrania.
– I
podkochujesz się w nim od gimnazjum? – Teodor zamarł na chwilkę,
patrząc na przyjaciółkę wybity z pantałyku. Tego jej nie mówił.
Owszem, trochę może przesadzał dzisiaj ze swoją ekscytacją
wywołaną spotkaniem, ale o swoim młodzieńczym zauroczeniu nic nie
wspominał. – Tylko uważaj... – zaczęła, wstając. – Jak coś
dzisiaj teges – podeszła do niego i nachyliła się, patrząc
Teodorowi w oczy – nie zapraszaj go do siebie. Wystraszy się
biedaczek i jak nic pomyśli, że psychol jesteś. – Niedbałym
ruchem ręki wskazała na tablicę obwieszoną Andy'm. Teodor powiódł
spojrzeniem w kierunku wskazywanym przez dłoń Natalii i zaraz
kiwnął głową. Co jak co, ale w tym przypadku miała rację.
–
Dobra, zapamiętam... To, czy to? – zapytał, wskazując najpierw
na czarną bluzę z białym nadrukiem, a później na szary sweter z
brązowymi patkami na łokciach.
–
Sweter – zarządziła, wracając na łóżko.
***
Wysiadł
z tramwaju, rozglądając się dookoła, ale wśród nielicznych
ludzi, którzy jechali z nim aż do pętli Czerwonych Maków, na
przystanku nikogo nie było. Przestąpił z nogi na nogę, bo zrobiło
mu się chłodniej. Niby końcówka lutego, a tej wiosny wciąż
jakoś nie widział.
Sięgnął
po telefon, gdy nagle zza budynku, w którym czekający na swój
transport mogli się schować, wyszła wysoka, jakby wydłużona
postać. Lekko zgarbiona, no bo przecież zimno (a skórzana
ramoneska niewiele pomagała o tej porze roku), z nosem wsuniętym w
materiał szarego szala.
Teodor
mimowolnie uśmiechnął się i wcisnął telefon – z tapetą
zmienioną na jakiś systemowy obraz – do kieszeni swojej ciepłej
kurtki.
– Hej
– przywitał się Andrzej, kiedy stanął naprzeciwko Teodora. –
Teraz trochę będziemy musieli pozapieprzać na nogach w górę –
dodał i wskazał na ulicę znajdującą się za pasami dla pieszych.
– Dom Bohdana jest dość daleko. A jeszcze tak pizga, cholera. –
Twarz Andrzeja wykrzywiła niechęć. Teodor tylko zaśmiał się pod
nosem.
–
M-może byłoby ci cieplej z zakrytymi p-plecami? – rzucił
złośliwie, zerkając jeszcze na odstającą przy lędźwiach
ramoneskę, na pewno niechroniącą Wrońskiego przed wiatrem.
Jedna z
ostro zakończonych brwi uniosła się i gdyby nie lekki uśmiech na
wąskich ustach, Teodor pomyślałby, że ugodził w Andrzejową
dumę. W końcu on, jako przyszła gwiazda nienadająca się do pracy
w McDonaldzie, wiedział, co robić, a czego nie, cholera. Nawet
jeśli zaraz zamarznie, to przynajmniej zamarznie w oddających jego
zajebistość ubraniach.
– No
proszę, Teo. Nie tylko buźka ci wyładniała – odparował, a Teo
aż się zapowietrzył. Chrząknął, odwracając na moment
spojrzenie na odjeżdżający tramwaj. Pomimo mrozu kłującego
Teodora w policzki, zrobiło mu się jakoś tak cieplej.
– To
dopiero byłby p-prze-przegryw życia, gdybym nic się nie z-zmienił
od gimnazjum – zamruczał cicho pod nosem, zatrzymując się z
Andrzejem na światłach i zapadając w połach swojej kurtki.
– A
powiedz mi, kto w gimnazjum nie wyglądał jak przegryw? Taki wiek –
stwierdził Andrzej, wyciągając paczkę papierosów i zapalniczkę.
Podsunął opakowanie Teodorowi. – Chcesz?
– Za
mało syfu w p-powietrzu?
Andrzej
patrzył na niego zaskoczony, aż nagle się roześmiał. Nie był
przyzwyczajony do gadatliwego Teodora, a już z pewnością nie do
gadatliwego i złośliwego, niebojącego się wypowiedzieć na głos
swoich myśli.
– W
rankingach Kraków ostatnio spada. Trzeba wykazać się postawą
lokalnego patrioty i dopomóc. Katowice nas wyprzedzają, tak być
nie może. – Andrzej Zacmokał z dezaprobatą. Nie mógł nie
zauważyć swojej nagłej zmiany nastroju. Kiedy tu szedł, miał
okropny humor. Bo zimno. Bo pochmurnie. Bo był głodny i mu się nic
nie chciało. Ale wystarczyło tylko, że zobaczył Teodora, jego
szeroki, metalowy od aparatu uśmiech, i przestał narzekać.
Andrzej
raczej nie przepadał za ludźmi. Właściwie to w ogóle ich nie
lubił; tylko nieliczni mogli cieszyć się jego sympatią. Wśród
nich, już za czasów gimnazjum, znalazł się pulchny, cichy chłopak
z wadą wymowy. Znali się przecież dość krótko, a ich przyjaźń
nie była mocna, jednak nie mógł zaprzeczyć – Teodora lubił za
samo bycie. Nie tryskał humorem powalającym Andrzeja na łopatki,
nie imponował mu ani nie zabiegał o uwagę Wrońskiego. Teo był po
prostu sobą i właśnie tego Andrzej mu zawsze zazdrościł. On
czasem gubił się w swoich kreacjach, choć wydawałoby się, że
nigdy nikogo nie udawał. Ale to również była kreacja.
– Ej,
a pamiętasz Rafała? – zagadnął nagle Andrzej, gdy światła
zmieniły się na zielone, a ludzie, którzy jechali z Teodorem
tramwajem, ruszyli na pasy.
–
R-Rafała? – powtórzył Teodor, spoglądając na idącego tuż
obok Andrzeja popalającego papierosa. Zimny dreszcz przeszedł mu po
plecach na samo wspomnienie szkolnego oprawcy.
–
Mhm, Rafała. – Zaciągnął się używką, żeby zaraz wypuścić
obłok dymu. – Jest naszym perkusistą.
Oczy
Teodora otworzyły się szeroko, a on sam aż zgarbił się, mając
ochotę zawrócić. Co jak co, ale pomimo wszystkich zmian w życiu,
nie miał ochoty stanąć twarzą w twarz ze swoim koszmarem z
gimnazjum.
Uważne,
niebieskie spojrzenie zatrzymało się na twarzy Teodora, badając ją
przez kilka sekund w milczeniu. Zdążyli już przejść przez pasy i
teraz czekało na nich pokonanie wcale nie małej górki.
–
Czasy gimnazjum mamy dawno za sobą – odezwał się Andrzej,
strzepując papierosa i idąc z Teodorem ramię w ramię. – Rafał
był chujem, ale to przeszłość. Myślę jednak, że powinien cię
przeprosić.
***
– Jak
łokcie? – Teodor prawie podskoczył, gdy dosłownie znikąd na
ławce pojawił się Andrzej.
–
O-okej – wystękał, spuszczając spojrzenie na swoje dłonie. –
T-tylko prze-przetarte – mruknął, podnosząc lekko rękę, żeby
zaprezentować bandaż.
– Ten
Rafał to idiota – warknął Andrzej groźnie, zapierając się o
plecami o ścianę. Teodor popatrzył na niego kątem oka uważnie,
nie mogąc ukryć lekkiego uśmiechu. – Dostałem za niego uwagę,
ale cholera, jakbym mógł, pieprznąłbym gnoja raz jeszcze. Tak mi
działa na nerwy...
Nie
wytrzymał. Parsknął pod nosem, a łokcie, które jeszcze chwilę
temu irytująco piekły, odeszły w zapomnienie. Całą swoją uwagę
skupił na nieukontentowanym wyrazie twarzy Andrzeja, jednocześnie
zdając sobie sprawę, że mógłby ten moment zatrzymać na dłużej.
Nacisnąć pauzę, tak jak robi się to z filmami, i po prostu trwać,
siedząc z Andrzejem ramię w ramię na szkolnej ławce.
–
Dzięki – powiedział bez zająknięcia, nie bardzo jednak wiedząc,
czego to „dziękuję” dotyczyło. Uratowania czterech liter na
wuefie czy po prostu bycia zawsze gdzieś obok?
–
Spoko. – Andrzej wreszcie się podniósł. Rozbrzmiał dzwonek. –
Chodź, jeszcze tylko historia dzisiaj. A później może wpadniesz
do mnie? Pogramy w coś.
Uśmiech
Teodora momentalnie się powiększył.
–
J-jasne! – odpowiedział zaraz, zgarnął jeszcze swój plecak i
ruszył za Andrzejem do klasy.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNo tak miło mi się czytało, mam nadzieję, że Teo pokaże nowe kiełki. Tylko tak króciutko może całość na beeazar:-)
OdpowiedzUsuńŚwietnie się to czyta, bardzo odświeżające c: Nie mogę się doczekać czwartego!
OdpowiedzUsuńInteresujące, super się czyta, ma się ich przed oczami, czekam na rozwój romansu :)
OdpowiedzUsuńRafał perkusistą w zespole Andrzeja? Jak to się stało? Ciekawe jak będzie wyglądało spotkanie Theo z jego dawnym przesladowcą? Jak się okaże że Rafał też jest gejem to się mocno zdziwię,a może to właśnie stąd ta złość w młodości?
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję i pozdrawiam 😀
Obiecuję, że w kolejnym rozdziale znajdziesz odpowiedź na wszystko. :D
UsuńPrzeczytałem wczoraj, nie było jeszcze żadnego komentarza i tylko pomyślałem, zła passa trwa nadal. Gdzieś w głowie miałem zakodowane, że opowiadanie ma mieć tylko trzy odcinki, skąd się to wzięło sam nie wiem, ale jak na trzyodcinkowe opowiadanie to wygląda na wybitnie rozgrzebane i niedokończone. Miałem nawet napisać dosadny komentarz, na szczęście się wstrzymałem.
OdpowiedzUsuńDzisiaj przeczytałem ponownie i napiszę, że również czekam na kolejne odcinki. Ciekawi mnie... w zasadzie to Kasia już napisała to, co miałem pisać.
Pozdrawiam
Nie zakończyłabym w tym stanie opowiadania. Na początku rzeczywiście rozplanowałam to na trzy rozdziały, postanowiłam jednak ostatnią część rozbić jeszcze na dwa, aby wszystko trzymało się kupy. ;)
UsuńCzyli zdrowy jestem! A już miałem wrażenie, że te trzy odcinki sobie uroiłem. Znaczy musiałem gdzieś o tym przeczytać i dlatego mi się we łbie kołatało.
Usuń\Kolejne rozrośnięte opowiadanie, mnie cieszy oby wszystkie się rozrastał.
Miłe te opowiadanie takie. W porównaniu do Gówniarza, w którym, no cóż, tak cukierkowo już nie jest, te się spokojnie czyta.
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa konfrontacji Teo z Rafałem. W ogóle Tedek taka ciepła klucha, mimo że stara się jakoś pokazać pazury. Lubię go. Andrzej mnie bawi, szczególnie, gdy mówił niepochlebnie o Andym. :D
Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział.
Cieszę się, że McDonald przyjemnie się czyta. Dokładnie taki był zamiar. :D Po Filipie i Macieju z Gówniarza, czy nawet Aleksie i Janku z Americany, Tedek-ciepła-klucha to miła odskocznia. :)
UsuńDzięki za komentarz!
Czyżby byłby już tego koniec jak pisałaś wcześniej, że planujesz tylko trzy części? Czuję niedosyt, bo chciałbym przeczytać, jak Andrzej i Teodor się do siebie zbliżają, jak zaczynają umawiać i całować. Chętnie też bym przeczytała o tym jak Rafał przeprasza chłopaka, zobaczyła jego zmianę.
OdpowiedzUsuńOpowiadanie jest przyjemne do czytania, podoba mi się i w części trzeciej spodziewałam się, że między chłopcami coś się wydarzy, a oni jakby dalej byli tylko kolega, tylko Teodor jest zakochany, bo po Andrzeju nie mogę zupełnie nic stwierdzić. Ale jest nadzieja na dalszą części i coś jeszcze może będzie.
Biedny Teoś, który nie lubi wuefu.
OdpowiedzUsuńRafał to jednak był chujem, nie? :D aż mnie zdziwiło, że teraz dogadują się i grają z Andrzejem! <3 Tak się cieszę, że jest ciąg dalszy i kolejne rozdziały też się szykują. Czekam, aż Teoś przyjdzie na próbę Andrzeja. Ciekawe, co tam z Rafałem :D też się zmienił? :D
No i czasy szkolne... Andrzej-bohater, który ratuje Teodora!
On chyba się trochę mniej jąka, nie? No i ten ciągły zachwyt Andrzejem. Porównania do Andy'ego boskie <3 długi ,chudy, z przenikliwym spojrzeniem :D
No, no, Teodor, tunele? :D nic dziwnego, że Andrzej był zaskoczony.
JA to mam refleks :D Andy – Andrzej, w sensie nawet imiona się zgadzają :D :D :D
- Pracujesz tu?
- Żartujesz?!
Ach, ten samozachwyt Andrzeja :D
Teo czyta mangi! <3 yaoi pewnie też? :D chociaż nie, myślę, że woli barę. :D
Podobało mi się, że Andrzej też myślał o Teodorze, nawet w czasach szkolnych :D
Rozmowa o ciuchach i makijazu z Natalią <3 już ją kocham :D
Fajnie, że Teodor jest bardziej wygadany, otwarty i nieo sarkastyczny. To chyba dobrze, bo nawet Andrzej był zaskoczony :3
Dawajcie ramoneskę!
No i jak już napisałam, czekam na Rafała!
Uwielbiam to opowiadanie :D jest takie lekkie i odstresowywujące :D
OdpowiedzUsuńCały czas je czytając można się tylko uśmiechać :DDD
Ha! Zapowiada się genialne spotkanie z Rafałem po latach. Już się nie mogę doczekać :D
Czasem tak sobie myślę, że nie powinnam czytać Twoich opowiadań podczas podróży bo ludzie sobie myślą 'coś z nią nie tak' przez to uśmiechnie się haha
Pozdrawiam ciepło,
Elda