poniedziałek, 20 lutego 2017

Rozdział 3. (I tak wszyscy wylądujemy w McDonaldzie)

Gówniarz wciąż się pisze. Na pewno nie wyrobię się z nim na jutro, więc będziecie musieli trochę poczekać. Ale na tę chwilę serwuję Wam kolejną porcję cukrzycy. Ja już się zasłodziłam.

Sprawdzała Ekucbbw.

Oprawca kontra bohater


Nigdy nie przebierał się w szatni. Zabierał swój strój od wuefu i szedł do toalety, żeby tam zamknąć się w kabinie i będąc z daleka od prześmiewczych spojrzeń, móc w spokoju zmienić strój. Dopiero kiedy miał już na sobie biały T-shirt i czarne spodenki do ćwiczeń, szedł w stronę przebieralni, zostawiał rzeczy, a następnie z niechęcią wchodził na salę gimnastyczną.
Nienawidził wuefu. I wcale nie dlatego, że nauczyciel był psychofanem sportu, bo nie był. Pan Gackowski miał już pięćdziesiąte urodziny dawno za sobą, a pod granatowym ortalionowym dresem hodował całkiem pokaźny brzuch. Nie wymagał od uczniów nie wiadomo jakich rzeczy – właściwie nie wymagał niczego, poza uczęszczaniem na lekcje. Teodor nawet go lubił, pomimo swojej niechęci do samego przedmiotu. Gdyby nie Rafał i jego świta, wszystko z pewnością wyglądałoby inaczej.
Jak zwykle po przyjściu na salę, ustawili się w rzędzie. W ich klasie było aż piętnastu chłopców, odliczyli po kolei; brakowało czterech. Gackowski sprawdził obecność i – żadna niespodzianka – na rozgrzewkę kazał im pokonać kilka kółek dookoła sali.
O ile Teodor samo bieganie lubił, o tyle nie lubił, gdy ktoś patrzył na niego podczas wykonywania ćwiczeń. Zawsze na wuefie czuł się tak upokorzony, że najchętniej by po prostu zniknął. Schował się gdzieś i zniknął.
Biegł na końcu. Rafał z przodu nadał takie tempo, że ledwo mógł nadążyć. Szybko jednak okazało się, że nie on jedyny – Andrzej również się nie wychylał ze swoimi sportowymi zdolnościami. Truchtał wolno, ani myśląc o pokazaniu większego entuzjazmu. Pozwalał wszystkim się wymijać, nic sobie nie robiąc z komentarzy Rafała, który właśnie po raz kolejny go przegonił.
– Łajza. – Gackowski nie miał jak tego usłyszeć, zbyt zaabsorbowany rozmową z wuefistką – młodą, dopiero co zatrudnioną panią Kasią z fajnymi zderzakami, jak to określił Rafał po lekcji.
Andrzej posłał Rafałowi jedynie pełne wyższości spojrzenie, a Teodor aż nie mógł oderwać od niego wzroku. Tylko Andrzej potrafił tak patrzeć, że słowa nie były potrzebne. Wystarczyło, że uniósł jedną brew, zacisnął lekko usta w kpiącym wyrazie i żadna cięta riposta Rafała nie miałaby tu racji bytu.
Andrzej jest naprawdę super, myślał Teodor, a serce łomotało mu tak szybko w piersi, że sam już nie wiedział, co wywołało te palpitacje – wysiłek fizyczny czy może Wroński. Siedem lat później dojdzie do wniosku, że trochę przesadzał z tym swoim uwielbieniem, ale z drugiej strony był tylko zakochanym nastolatkiem. Nic dziwnego, że tak wybielał Andrzeja i opiewał każdy jego ruch.
Po rozgrzewce przyszedł czas na dobór do grup, bo Gackowski, nie chcąc zbytnio się wysilać, zarządził grę w kosza. Niski i pulchny Teodor naprawdę nienawidził tego sportu, już chyba wolałby piłkę nożną, dwa ognie, czy unihokeja. Musiał jednak przełknąć niechęć i pozwolić historii zatoczyć koło, bo żadną nowością nie było dla niego zostanie wybranym do grupy na samym końcu.
Gackowski rozdał szarfy.
– Żółci do tego kosza, bezszarfowi do tego. Grajcie. – I poszedł do pani Kasi zabawić ją rozmową i opowiastką o swoich przygodach na szlakach górskich.
Andrzej i Teodor, ku niezadowoleniu tego drugiego, znaleźli się w dwóch przeciwnych drużynach. Chociaż Kamiński i tak nie wiedział, co by mu dało granie ramię w ramię z Andrzejem, skoro grać ani nie lubił, ani zbytnio nie potrafił – a przynajmniej tak uważali wszyscy dookoła. Zazwyczaj przez cały czas stał gdzieś pomiędzy jednym koszem a drugim i próbował nie zawadzać innym. Jeśli jakimś cudem piłka leciała w jego stronę, łapał (refleks miał całkiem niezły), żeby odrzucić jakiemuś bardziej zaangażowanemu grą koledze (na celność również nie narzekał).
Tak też i było i tym razem. Pech jednak chciał, że Rafał znalazł się w drużynie razem z Andrzejem, więc – co wcale Teodora nie dziwiło – wykorzystał ich położenie i przy każdej możliwej okazji trącał Kamińskiego. To wbił mu łokieć w żebra, to przypadkiem popchnął, kiedy akurat Teodor łapał piłkę. Gackowski oczywiście niczego nie widział prócz wielkich oczu (piersi) pani Kasi. W pewnym momencie rozpędzony Rafał, biegnąc niby z piłką w kierunku kosza, wpadł na Teodora z takim impetem, że ten aż poleciał do tyłu, boleśnie uderzając łokciami o parkiet i tylko cudem ratując przed tym samym głowę. Wszyscy się zatrzymali, przerywając grę. Patrzyli na Teodora, krzywiącego się z bólu, rozpłaszczonego na podłodze niczym mucha na przedniej szybie samochodu. Rafał, wpadając na niego, nie zapomniał też o przyłożeniu mu z ramienia w czoło, przez co aż pociemniało mu przed oczami. Piłka potoczyła się gdzieś na bok, Rafał stał nad Teodorem i patrzył na niego z nieukrywaną satysfakcją, a Gackowski przerwał kontemplowanie oczu pani Kasi.
– Wstawaj, Tedek – rzucił Rafał, uśmiechając się przy tym szeroko. – Nie graj niepełnosprawnego... Chociaż – pochylił się nad nim – trochę nim jesteś, co nie? Te-e-eo-d-or?
– Hej! – krzyknął Gackowski. – Teodor, możesz wstać? – zapytał, jednak nim dostał jakąkolwiek odpowiedź, w powietrzu świsnęła piłka, mknąc prosto w stronę Rafała. Z impetem uderzyła go w głowę, odbijając się od niej i spadając na podłogę. Na sali znów wszyscy na kilka chwil zamilkli, a ich wzrok powędrował ku rzucającemu. Rafał odwrócił się powoli, krzywiąc lekko, bo piłki do kosza takie lekkie nie były, i popatrzył na Andrzeja.
– Następnym razem postaram się mocniej – warknął Wroński, mierząc Rafała tak nienawistnym wzrokiem, że gdyby tylko spojrzenie mogło zabijać, Rafał już wiłby się w konwulsjach na parkiecie.
– Andrzej! Rafał! – Na reakcję Gackowskiego nie trzeba było długo czekać. – Co to ma być? Powariowaliście? – Zmarszczył swoje posiwiałe, krzaczaste brwi, patrząc na nich ostro. – Do reszty wam odbiło?
– Rafał celowo wpadł na Teo – powiedział Andrzej spokojnym tonem, podchodząc do zaskoczonego całą akcją Teodora. Wyciągnął do niego rękę. – Wstawaj. – Teodor nawet się nie zastanawiał. Od razu złapał dłoń Andrzeja, który pomógł mu dźwignąć się na nogi. Serce łomotało w jego piersi jak oszalałe, a umysł jakby nie nadążał za tym, co właśnie miało miejsce. Który to już raz Andrzej go bronił? Tym razem nawet nie patrzył na obecność nauczyciela!
Gackowski westchnął ciężko i obejrzał się na panią Kasię z cierpiętniczą miną. Wuefistka tylko uśmiechnęła się pokrzepiająco, żeby zaraz zniknąć w kantorku.
– Teodor, idź do pielęgniarki. Niech ci opatrzy łokcie – powiedział Gackowski, żeby zaraz przenieść wzrok na dumnie wyprostowanego Andrzeja i pieklącego się Rafała. – A wy na bok. Musimy porozmawiać.

***

– Ale się zmieniłeś – oznajmił Andrzej, nie odrywając od niego swoich niebieskich oczu. Odsunął taboret i usiadł naprzeciwko Teodora, a Teodor wychylił się i zebrał Andy'ego z podłogi. Wsunął telefon do kieszeni, zapominając o Biersacku na rzecz Wrońskiego. – Serio, ledwo co poznałem. – Andrzej uśmiechnął się lekko, przez co jego ostry wyraz twarzy odrobinę złagodniał.
Teodor odetchnął, nie bardzo wiedząc, jak powinien się zachować. Nie przygotował się na taką sytuację, a nie lubił spontaniczności. Wolał zawsze wiedzieć, co się wydarzy, niż pozwalać się zaskakiwać.
– Ty też – powiedział, doskonale wiedząc, że to nie prawda. Andrzej wydoroślał, ale z pewnością nie zmienił się na tyle, aby mógł go nie rozpoznać. – W-wczoraj... m-musiałem się trochę za-zastanowić, k-kim jesteś – dodał tylko po to, aby Andrzej nie pomyślał o nim jak o stalkerze mającym na jego punkcie obsesję.
– A ja wczoraj myślałem, że jakiś świr mnie śledzi – wypowiedział to, co Teodorowi właśnie przemknęło przez głowę. – Serio, trochę creepy. – Błysnął zębami, a Teodor drgnął jak porażony. Uśmiech Andrzeja nie był tak idealny jak uśmiech Andy'ego. Przednie dwójki nachodziły na jedynki, a zęby, chociaż faktycznie białe, nie mogły dorównać bieli uzyskanej w najlepszych gabinetach dentystycznych USA. Mimo to uśmiech wydawał się taki... znajomy. Bliski. Onieśmielający, a jednak Andrzejowy.
– No, t-trochę głupio wy-wyszło – odparł i już nawet nie obwiniał się za jąkanie. Były w życiu takie rzeczy, których po prostu nie mógł przeskoczyć. – P-pracujesz tu? – zapytał, głównie dlatego, aby pchnąć rozmowę do przodu, kiedy nagle ostre brwi Andrzeja zmarszczyły się, a sam Andrzej pochylił się do przodu, taksując Kamińskiego niebieskimi, świdrującymi oczami. Teodor powstrzymał chęć wyciągnięcia telefonu i przyłożenia zdjęcia Andy'ego do twarzy Andrzeja w celu porównania barwy tęczówek.
– Masz aparat? – zapytał Andrzej. Teodor jak na zawołanie zacisnął usta, odwrócił spojrzenie i wzruszył ramionami. – I kolczyka w uchu. – Zauważył też po chwili.
– Ch-chcę poszerzyć – burknął cicho Teodor, czując się niczym oglądana na aukcji zwierzyna. Nawet serce łomotało mu w piersi jak takiemu zestresowanemu cielakowi.
– Na tunel? – Brwi Andrzeja uniosły się wysoko, a jasne czoło pokryło kilka zmarszczek. – No cholera, Teo, kto by pomyślał. – Zaparł się łokciami o blat, wciąż nie przestając taksować dawnego kolegi uważnym spojrzeniem. To też pozostało niezmienne - Andrzej z niczym się nie krępował i jeśli chciał, to bezkarnie komuś się przyglądał, nie zważając na dyskomfort tej osoby. – Znam dobre studio piercingu, jeśli chcesz. – Och, w to, że Andrzej znał takie studia, nikt by chyba nie raczył wątpić. Wystarczyło tylko popatrzeć na jego twarz.
Teodor kiwnął głową, znów czując się przy Andrzeju jak tamten stary, zazwyczaj milczący Teo, który czerpał przyjemność z samego przebywania w towarzystwie Wrońskiego.
– To... pracujesz tu?
– Żartujesz? – prychnął Andrzej i popatrzył z niechęcią w stronę kas. – Ja? Tutaj? To była największa pomyłka mojego życia. Zwolniono mnie wczoraj. Kierownik to straszny kutas.
Teodor uśmiechnął się lekko. Dokładnie przecież o tym samym myślał; Andrzej i praca w McDonaldzie pasowali do siebie jak tancerka salonowa do cyrku obwoźnego.
– A... dz-dzisiaj...? – Chciał zapytać, co Andrzej tu robił, skoro nie pracował. Nie zdążył jednak dokończyć, a Wroński już wszedł mu słowo, tak jak to robił siedem lat temu.
– Przyszedłem po rzeczy i wymówienie – wyjaśnił. Teodor kiwnął głową, obracając w dłoniach tekturowy kubek. – A ty? Studiujesz pewnie, co? – zapytał domyślnie. Teo znów tylko potrząsnął głową. – UJ-ot czy AGH? Czy może coś prywatnego?
– UJ-ot. Filo-filo... filologia angielska. – Andrzej, zupełnie jak kiedyś, nie wydawał się nawet zwracać uwagi na jąkanie Teodora. Teraz oczywiście już znacznie mniejsze, jednak wciąż Kamińskiemu zdarzało się wyłapywać poirytowane spojrzenia innych, kiedy próbował coś wymówić, a język odmawiał współpracy. Wroński patrzył na niego tymi swoimi chłodnymi, choć dla Teodora ciepłymi oczami, i cierpliwie czekał. Za nic Teodor nie mógłby się w tych oczach dopatrzyć tej samej niechęci co wczoraj, gdy Andrzej upominany przez kierownika wydawał zamówienia denerwującej klienteli McDonalda.
– No pewnie. – Duża, choć szczupła dłoń Andrzeja opadła na blat stołu. – Kosyna przecież ciągle cię ciągała po jakichś konkursach. Z angielskiego wymiatałeś. Dużo czytałeś, no nie? – Znów kiwnięcie głową ze strony Teodora. – Co to było? – Zmarszczył brwi i pstryknął palcami, jak gdyby miało mu to pomóc w odświeżeniu pamięci. – Takie komiksy śmieszne. Te takie, od Japońców.
– Mangi.
– O, właśnie.
Teodor zaśmiał się cicho. Nigdy by nie pomyślał, że spotkanie po latach ze starym przyjacielem (a właściwie to ze swoją pierwszą miłością) może okazać się tak przyjemne. Aż nie chciało mu się zerkać na zegarek. Mógłby nawet zapomnieć o dzisiejszych wykładach, byleby tylko dalej siedzieć z Andrzejem.
– A-a ty?
Andrzej jakby na zawołanie się wyprostował.
– Mam swój zespół. Teraz już taki prawie profesjonalny, nie to, co było z chłopakami w gimnazjum – pochwalił się zaraz, używając do tego tak wyniosłego tonu, jakby co najmniej udało mu się już zdobyć statuetkę Grammy. – Chciałbyś wpaść kiedyś na próbę?
Teodor zamarł z kawą w połowie drogi do ust. Popatrzył na Andrzeja i zaraz kiwnął głową.
– P-pewnie! – Chyba zabrzmiało odrobinę zbyt entuzjastycznie.
– No i super. Mamy jutro, czekaj, dam ci swój numer – powiedział, sięgając po telefon. Teodor szybko odstawił kubek z powrotem na blat i sięgnął po swoją komórkę. W błyskawicznym tempie ją odblokował, a z ekranu łypnęły niebieskie oczy Andy'ego, wcale nie bardziej niebieskie od Andrzeja. Bo te Andrzeja były żywe i spoglądały na niego z naprzeciwka, a nie z telefonu, stanowiąc zaledwie odbicie czegoś zafałszowanego przez elektronikę.
– Chwila, bo ostatnio zmieniałem i nie pamiętam – zamruczał Wroński, przerzucając coś w smartfonie, gdy nagle podniósł swoje spojrzenie na Teo. – Dobra, mam. Mogę? – zapytał i wtedy zerknął na wyświetlacz w komórce Teodora. Zmarszczył brwi. – To ten taki śmieszny pozer, co to dla nastolatek gra i twarz sobie maluje? Słuchasz go? – Jego usta wykrzywiły się w rozbawionym uśmiechu, a Teodor szybko wszedł w książkę telefoniczną, jakby dzięki temu mógł wymazać pamięć Andrzeja. – Dobrze, że jutro wpadniesz do nas. Posłuchasz, co to muzyka – powiedział z tą swoją niezachwianą pewnością i podyktował Teodorowi numer.
– Okej, dz-dzięki – burknął Teodor, chcąc uciąć rozmowę o Andy'm. Nerwowo wepchnął telefon do kieszeni swojej kurtki, nie zamierzając dzielić się z Andrzejem informacjami o swojej obsesji na punkcie muzyka.
– Strasznie sztuczny jest ten cały... On miał taki dziwny zespół, Black-coś tam. – Zamachał ręką, jakby właśnie odganiał muchę.
– Black veil brides. A on się nazywa Andy – powiedział cicho Teodor, zerkając jeszcze w kierunku swojego kubka.
– Właśnie. Taki długi i chudy ten cały Andy – oznajmił Andrzej tonem znawcy, wstając i zapinając swoją skórzaną kurtkę, zdecydowanie zbyt cienką jak na tę porę roku. – Ma taką śmieszną twarz. I brwi – powiedział, wskazując na swoje, a Teodor aż musiał zagryźć wargę, żeby się nie roześmiać. – Strasznie pizdowaty – stwierdził ostatecznie, na co Teodor już tylko westchnął ciężko.
Długi i chudy, ze śmieszną twarzą i brwiami. Na dokładkę pizdowaty. Niech już Andrzejowi będzie. Szkoda tylko, że pizdowaty Andy był niemal lustrzanym (ale oczywiście spolszczonym) odbiciem Wrońskiego.
– Tak, dokładnie – powiedział tylko, kiwając głową i już nie kryjąc ubawionego uśmiechu.
– To widzimy się jutro, tak? Podeślę adres wieczorem, teraz w sumie się spieszę. Muszę znaleźć jakąś robotę. Omijaj McDonaldy z daleka, dobrze ci radzę – dodał jeszcze, zerkając w stronę kasy.
– Okej, będę. – Szeroki uśmiech cały czas trzymał się jego ust.
– No to hej – pożegnał się jeszcze, owijając szary szal dookoła szyi i ruszając w stronę wyjścia. Teodor odprowadził go wzrokiem, w dłoni cały czas obracając tekturowy kubek. Ruszył się dopiero wtedy, gdy plecy Andrzeja mignęły mu za szybą, a on przypomniał sobie, że już dawno powinien siedzieć w tramwaju.
A może by tak raz olać zajęcia? Niebieskie oczy były bardzo dobrą wymówką, żeby wreszcie zrobić sobie wolne, wrócić do pustego mieszkania (w końcu wszyscy lokatorzy mieli zajęcia) i przypominając sobie to badawcze Andrzejowe spojrzenie... czekać na wiadomość, rzecz jasna. Z rękami grzecznie ułożonymi na kołdrze.

***

Wyszczerzył zęby, patrząc na swój aparat z niebieskimi gumkami. Zamknął usta, oglądając twarz. Z jednej strony. Z drugiej strony. Na policzkach miał kilka głębszych blizn po trądziku, a na brodzie zadrapanie od golenia. Rzadkie, ale twarde owłosienie w zestawieniu z delikatną skórą to zdecydowanie największe przekleństwo. Przesunął palcami najpierw po czole, a później po skroni i w dół, do żuchwy. Nierówny koloryt cery i kilka zaognionych punktów wreszcie zmusiło go do sięgnięcia po tubkę z podkładem.
– Mówiłam, że jest zbyt jasny. – Natalia popatrzyła na niego z łóżka, żeby zaraz znów powrócić wzrokiem do ekranu telefonu. – Musisz go zmieszać z czymś ciemniejszym, jeśli nie chcesz wyglądać jak trup.
– Sama jesteś zbyt j-jasna – posłał jej ciętą ripostę, żeby zaraz sięgnąć po gąbeczkę, którą wklepał podkład w skórę. Popatrzył na swoje dzieło w lustrze i uśmiechnął się lekko. Wcale nie był blady, stwierdził i sięgnął po swój zestaw do konturowania.
Oczywiście nigdy nie przyznawał się nikomu do swojego zamiłowania do kosmetyków. Nakładał makijaż głównie po to, aby zakryć trądzikowe przebarwienia, wyrównać koloryt i po prostu lepiej wyglądać. Przecież nie malował oczu, nie bawił się eyelinerami, cieniami czy maskarami. Podkreślał swoją urodę i w żaden sposób nie czuł się przez to mniej męski.
– Więc wygląda jak Andy? – zapytała Natalia, odkładając telefon na bok, żeby zaraz przenieść spojrzenie na tablicę korkową, obwieszoną całą masą zdjęć Biersacka.
– Taki polski Andy – wyjaśnił, odkładając kosmetyki na biurko. – Ma ładniejsze oczy – stwierdził zaraz i wstał do szafy, żeby przygotować ubrania.
– I podkochujesz się w nim od gimnazjum? – Teodor zamarł na chwilkę, patrząc na przyjaciółkę wybity z pantałyku. Tego jej nie mówił. Owszem, trochę może przesadzał dzisiaj ze swoją ekscytacją wywołaną spotkaniem, ale o swoim młodzieńczym zauroczeniu nic nie wspominał. – Tylko uważaj... – zaczęła, wstając. – Jak coś dzisiaj teges – podeszła do niego i nachyliła się, patrząc Teodorowi w oczy – nie zapraszaj go do siebie. Wystraszy się biedaczek i jak nic pomyśli, że psychol jesteś. – Niedbałym ruchem ręki wskazała na tablicę obwieszoną Andy'm. Teodor powiódł spojrzeniem w kierunku wskazywanym przez dłoń Natalii i zaraz kiwnął głową. Co jak co, ale w tym przypadku miała rację.
– Dobra, zapamiętam... To, czy to? – zapytał, wskazując najpierw na czarną bluzę z białym nadrukiem, a później na szary sweter z brązowymi patkami na łokciach.
– Sweter – zarządziła, wracając na łóżko.

***

Wysiadł z tramwaju, rozglądając się dookoła, ale wśród nielicznych ludzi, którzy jechali z nim aż do pętli Czerwonych Maków, na przystanku nikogo nie było. Przestąpił z nogi na nogę, bo zrobiło mu się chłodniej. Niby końcówka lutego, a tej wiosny wciąż jakoś nie widział.
Sięgnął po telefon, gdy nagle zza budynku, w którym czekający na swój transport mogli się schować, wyszła wysoka, jakby wydłużona postać. Lekko zgarbiona, no bo przecież zimno (a skórzana ramoneska niewiele pomagała o tej porze roku), z nosem wsuniętym w materiał szarego szala.
Teodor mimowolnie uśmiechnął się i wcisnął telefon – z tapetą zmienioną na jakiś systemowy obraz – do kieszeni swojej ciepłej kurtki.
– Hej – przywitał się Andrzej, kiedy stanął naprzeciwko Teodora. – Teraz trochę będziemy musieli pozapieprzać na nogach w górę – dodał i wskazał na ulicę znajdującą się za pasami dla pieszych. – Dom Bohdana jest dość daleko. A jeszcze tak pizga, cholera. – Twarz Andrzeja wykrzywiła niechęć. Teodor tylko zaśmiał się pod nosem.
– M-może byłoby ci cieplej z zakrytymi p-plecami? – rzucił złośliwie, zerkając jeszcze na odstającą przy lędźwiach ramoneskę, na pewno niechroniącą Wrońskiego przed wiatrem.
Jedna z ostro zakończonych brwi uniosła się i gdyby nie lekki uśmiech na wąskich ustach, Teodor pomyślałby, że ugodził w Andrzejową dumę. W końcu on, jako przyszła gwiazda nienadająca się do pracy w McDonaldzie, wiedział, co robić, a czego nie, cholera. Nawet jeśli zaraz zamarznie, to przynajmniej zamarznie w oddających jego zajebistość ubraniach.
– No proszę, Teo. Nie tylko buźka ci wyładniała – odparował, a Teo aż się zapowietrzył. Chrząknął, odwracając na moment spojrzenie na odjeżdżający tramwaj. Pomimo mrozu kłującego Teodora w policzki, zrobiło mu się jakoś tak cieplej.
– To dopiero byłby p-prze-przegryw życia, gdybym nic się nie z-zmienił od gimnazjum – zamruczał cicho pod nosem, zatrzymując się z Andrzejem na światłach i zapadając w połach swojej kurtki.
– A powiedz mi, kto w gimnazjum nie wyglądał jak przegryw? Taki wiek – stwierdził Andrzej, wyciągając paczkę papierosów i zapalniczkę. Podsunął opakowanie Teodorowi. – Chcesz?
– Za mało syfu w p-powietrzu?
Andrzej patrzył na niego zaskoczony, aż nagle się roześmiał. Nie był przyzwyczajony do gadatliwego Teodora, a już z pewnością nie do gadatliwego i złośliwego, niebojącego się wypowiedzieć na głos swoich myśli.
– W rankingach Kraków ostatnio spada. Trzeba wykazać się postawą lokalnego patrioty i dopomóc. Katowice nas wyprzedzają, tak być nie może. – Andrzej Zacmokał z dezaprobatą. Nie mógł nie zauważyć swojej nagłej zmiany nastroju. Kiedy tu szedł, miał okropny humor. Bo zimno. Bo pochmurnie. Bo był głodny i mu się nic nie chciało. Ale wystarczyło tylko, że zobaczył Teodora, jego szeroki, metalowy od aparatu uśmiech, i przestał narzekać.
Andrzej raczej nie przepadał za ludźmi. Właściwie to w ogóle ich nie lubił; tylko nieliczni mogli cieszyć się jego sympatią. Wśród nich, już za czasów gimnazjum, znalazł się pulchny, cichy chłopak z wadą wymowy. Znali się przecież dość krótko, a ich przyjaźń nie była mocna, jednak nie mógł zaprzeczyć – Teodora lubił za samo bycie. Nie tryskał humorem powalającym Andrzeja na łopatki, nie imponował mu ani nie zabiegał o uwagę Wrońskiego. Teo był po prostu sobą i właśnie tego Andrzej mu zawsze zazdrościł. On czasem gubił się w swoich kreacjach, choć wydawałoby się, że nigdy nikogo nie udawał. Ale to również była kreacja.
– Ej, a pamiętasz Rafała? – zagadnął nagle Andrzej, gdy światła zmieniły się na zielone, a ludzie, którzy jechali z Teodorem tramwajem, ruszyli na pasy.
– R-Rafała? – powtórzył Teodor, spoglądając na idącego tuż obok Andrzeja popalającego papierosa. Zimny dreszcz przeszedł mu po plecach na samo wspomnienie szkolnego oprawcy.
– Mhm, Rafała. – Zaciągnął się używką, żeby zaraz wypuścić obłok dymu. – Jest naszym perkusistą.
Oczy Teodora otworzyły się szeroko, a on sam aż zgarbił się, mając ochotę zawrócić. Co jak co, ale pomimo wszystkich zmian w życiu, nie miał ochoty stanąć twarzą w twarz ze swoim koszmarem z gimnazjum.
Uważne, niebieskie spojrzenie zatrzymało się na twarzy Teodora, badając ją przez kilka sekund w milczeniu. Zdążyli już przejść przez pasy i teraz czekało na nich pokonanie wcale nie małej górki.
– Czasy gimnazjum mamy dawno za sobą – odezwał się Andrzej, strzepując papierosa i idąc z Teodorem ramię w ramię. – Rafał był chujem, ale to przeszłość. Myślę jednak, że powinien cię przeprosić.

***

– Jak łokcie? – Teodor prawie podskoczył, gdy dosłownie znikąd na ławce pojawił się Andrzej.
– O-okej – wystękał, spuszczając spojrzenie na swoje dłonie. – T-tylko prze-przetarte – mruknął, podnosząc lekko rękę, żeby zaprezentować bandaż.
– Ten Rafał to idiota – warknął Andrzej groźnie, zapierając się o plecami o ścianę. Teodor popatrzył na niego kątem oka uważnie, nie mogąc ukryć lekkiego uśmiechu. – Dostałem za niego uwagę, ale cholera, jakbym mógł, pieprznąłbym gnoja raz jeszcze. Tak mi działa na nerwy...
Nie wytrzymał. Parsknął pod nosem, a łokcie, które jeszcze chwilę temu irytująco piekły, odeszły w zapomnienie. Całą swoją uwagę skupił na nieukontentowanym wyrazie twarzy Andrzeja, jednocześnie zdając sobie sprawę, że mógłby ten moment zatrzymać na dłużej. Nacisnąć pauzę, tak jak robi się to z filmami, i po prostu trwać, siedząc z Andrzejem ramię w ramię na szkolnej ławce.
– Dzięki – powiedział bez zająknięcia, nie bardzo jednak wiedząc, czego to „dziękuję” dotyczyło. Uratowania czterech liter na wuefie czy po prostu bycia zawsze gdzieś obok?
– Spoko. – Andrzej wreszcie się podniósł. Rozbrzmiał dzwonek. – Chodź, jeszcze tylko historia dzisiaj. A później może wpadniesz do mnie? Pogramy w coś.
Uśmiech Teodora momentalnie się powiększył.
– J-jasne! – odpowiedział zaraz, zgarnął jeszcze swój plecak i ruszył za Andrzejem do klasy.

14 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. No tak miło mi się czytało, mam nadzieję, że Teo pokaże nowe kiełki. Tylko tak króciutko może całość na beeazar:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetnie się to czyta, bardzo odświeżające c: Nie mogę się doczekać czwartego!

    OdpowiedzUsuń
  4. Interesujące, super się czyta, ma się ich przed oczami, czekam na rozwój romansu :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Rafał perkusistą w zespole Andrzeja? Jak to się stało? Ciekawe jak będzie wyglądało spotkanie Theo z jego dawnym przesladowcą? Jak się okaże że Rafał też jest gejem to się mocno zdziwię,a może to właśnie stąd ta złość w młodości?
    Bardzo dziękuję i pozdrawiam 😀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obiecuję, że w kolejnym rozdziale znajdziesz odpowiedź na wszystko. :D

      Usuń
  6. Przeczytałem wczoraj, nie było jeszcze żadnego komentarza i tylko pomyślałem, zła passa trwa nadal. Gdzieś w głowie miałem zakodowane, że opowiadanie ma mieć tylko trzy odcinki, skąd się to wzięło sam nie wiem, ale jak na trzyodcinkowe opowiadanie to wygląda na wybitnie rozgrzebane i niedokończone. Miałem nawet napisać dosadny komentarz, na szczęście się wstrzymałem.
    Dzisiaj przeczytałem ponownie i napiszę, że również czekam na kolejne odcinki. Ciekawi mnie... w zasadzie to Kasia już napisała to, co miałem pisać.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zakończyłabym w tym stanie opowiadania. Na początku rzeczywiście rozplanowałam to na trzy rozdziały, postanowiłam jednak ostatnią część rozbić jeszcze na dwa, aby wszystko trzymało się kupy. ;)

      Usuń
    2. Czyli zdrowy jestem! A już miałem wrażenie, że te trzy odcinki sobie uroiłem. Znaczy musiałem gdzieś o tym przeczytać i dlatego mi się we łbie kołatało.
      \Kolejne rozrośnięte opowiadanie, mnie cieszy oby wszystkie się rozrastał.

      Usuń
  7. Miłe te opowiadanie takie. W porównaniu do Gówniarza, w którym, no cóż, tak cukierkowo już nie jest, te się spokojnie czyta.
    Jestem ciekawa konfrontacji Teo z Rafałem. W ogóle Tedek taka ciepła klucha, mimo że stara się jakoś pokazać pazury. Lubię go. Andrzej mnie bawi, szczególnie, gdy mówił niepochlebnie o Andym. :D
    Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że McDonald przyjemnie się czyta. Dokładnie taki był zamiar. :D Po Filipie i Macieju z Gówniarza, czy nawet Aleksie i Janku z Americany, Tedek-ciepła-klucha to miła odskocznia. :)

      Dzięki za komentarz!

      Usuń
  8. Czyżby byłby już tego koniec jak pisałaś wcześniej, że planujesz tylko trzy części? Czuję niedosyt, bo chciałbym przeczytać, jak Andrzej i Teodor się do siebie zbliżają, jak zaczynają umawiać i całować. Chętnie też bym przeczytała o tym jak Rafał przeprasza chłopaka, zobaczyła jego zmianę.
    Opowiadanie jest przyjemne do czytania, podoba mi się i w części trzeciej spodziewałam się, że między chłopcami coś się wydarzy, a oni jakby dalej byli tylko kolega, tylko Teodor jest zakochany, bo po Andrzeju nie mogę zupełnie nic stwierdzić. Ale jest nadzieja na dalszą części i coś jeszcze może będzie.

    OdpowiedzUsuń
  9. Biedny Teoś, który nie lubi wuefu.
    Rafał to jednak był chujem, nie? :D aż mnie zdziwiło, że teraz dogadują się i grają z Andrzejem! <3 Tak się cieszę, że jest ciąg dalszy i kolejne rozdziały też się szykują. Czekam, aż Teoś przyjdzie na próbę Andrzeja. Ciekawe, co tam z Rafałem :D też się zmienił? :D

    No i czasy szkolne... Andrzej-bohater, który ratuje Teodora!

    On chyba się trochę mniej jąka, nie? No i ten ciągły zachwyt Andrzejem. Porównania do Andy'ego boskie <3 długi ,chudy, z przenikliwym spojrzeniem :D

    No, no, Teodor, tunele? :D nic dziwnego, że Andrzej był zaskoczony.

    JA to mam refleks :D Andy – Andrzej, w sensie nawet imiona się zgadzają :D :D :D

    - Pracujesz tu?
    - Żartujesz?!

    Ach, ten samozachwyt Andrzeja :D
    Teo czyta mangi! <3 yaoi pewnie też? :D chociaż nie, myślę, że woli barę. :D

    Podobało mi się, że Andrzej też myślał o Teodorze, nawet w czasach szkolnych :D

    Rozmowa o ciuchach i makijazu z Natalią <3 już ją kocham :D

    Fajnie, że Teodor jest bardziej wygadany, otwarty i nieo sarkastyczny. To chyba dobrze, bo nawet Andrzej był zaskoczony :3

    Dawajcie ramoneskę!

    No i jak już napisałam, czekam na Rafała!

    OdpowiedzUsuń
  10. Uwielbiam to opowiadanie :D jest takie lekkie i odstresowywujące :D
    Cały czas je czytając można się tylko uśmiechać :DDD
    Ha! Zapowiada się genialne spotkanie z Rafałem po latach. Już się nie mogę doczekać :D
    Czasem tak sobie myślę, że nie powinnam czytać Twoich opowiadań podczas podróży bo ludzie sobie myślą 'coś z nią nie tak' przez to uśmiechnie się haha

    Pozdrawiam ciepło,
    Elda

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.