No to zanim kolejny rozdział Gówniarza, pozwolę sobie jeszcze odetchnąć. Gówniarz wciąż się pisze, nie jest to zbyt łatwy rozdział, bardzo się w niego wczuwam, więc cały dzień chodzę poddenerwowana. McDonald stanowi więc naprawdę miłą odmianę. :D Mam nadzieję, że dla Was również i że nie tylko ja czerpię przyjemność z jego pisania. ;) Dajcie znać, jak się Wam podoba i czy od czasu do czasu nie chcielibyście przeczytać ode mnie takich lekkich opowiadań. (Ale oczywiście sporadycznie, nie chciałabym się skupiać na samych fluffach, bo to też niezbyt dobre.)
Betowała Ekucbbw.
Do trzech razy sztuka
Następnego
dnia wchodząc do McDonalda, Teodor czuł się jak przestępca. Jakby
robił coś zakazanego i godnego pohańbienia. Owinięty bordowym
szalem po sam czubek nosa, stanął w kolejce do kasy, mając
wrażenie, że zaraz się ugotuje. Niewielkie znaczenie miało tu
nagrzane wnętrze restauracji w zestawieniu z jego grubym, wełnianym
swetrem i puchową kurtką. Teodor po prostu się denerwował.
Dzisiaj
zamówi kawę. Jedną, zwykłą, małą i najtańszą kawę, w końcu
przelew z UJ-otu jeszcze do niego nie dotarł, dlatego jego portfel
świecił żałosnymi pustkami. Przetrząsnął więc cały swój
pokój, żeby odnaleźć zapodziane groszaki, którymi bynajmniej nie
przejmował się na początku miesiąca.
Stanął
w kolejce, przeklinając w duchu wszystkie dzieciaki, które rano
postanowiły odwiedzić McDonald. Co one, lekcji nie miały? Swojego
beznadziejnego, szkolnego życia? Z niechęcią popatrzył na stojącą
tuż przed nim dziewczynę, od stóp do głów ubraną w markowe
ubrania – plecak z Vansa, a na nogach roshe runy (chociaż była
zima) i oczywiście odsłonięte kostki. Pomimo gotowania się w
grubych warstwach ubrań, Teodor aż się zatrząsnął.
Dopiero
gdy kolejka odrobinę się zmniejszyła, zdecydował się wyjrzeć do
przodu. Czuł się jak szpieg obserwujący swój cel. Jakie jednak
było jego zdziwienie, kiedy zamiast wysokiej postaci za kasą
dostrzegł drobną dziewczynę z szerokim uśmiechem przyklejonym do
twarzy. I chociaż bycie obsłużonym przez tak entuzjastyczną osobę
powinno być znacznie przyjemniejsze, od razu zaczął tęsknić za
naburmuszonym Andrzejem.
Może
już tu nie pracował? Albo miał wolne?
– To
moja wina, że zimne? – jak na zawołanie usłyszał niezadowolony,
znajomy głos. Jego spojrzenie od razu skierowało się w stronę
punktu odbioru zamówień. Aż musiał przygryźć wargę, żeby się
zbyt szeroko nie uśmiechnąć, kiedy dostrzegł niechętną, pełną
słabo ukrywanej wyższości minę Andrzeja, właśnie przyjmującego
burę od kierownika zmiany. Teodor momentalnie przypomniał
sobie jedno zdarzenie z gimnazjum, mające miejsce na biologii, kiedy
to oddawali swój projekt, do którego nauczycielka miała kilka
zastrzeżeń. A dokładniej – miała zastrzeżenia do części
wykonanej przez Andrzeja. Zaśmiał się cicho pod nosem,
przypominając sobie tamtą chwilę; Andrzej przybrał dokładnie tę
samą postawę – wydawało się, że akceptuje krytykę, ale
jednocześnie nie można było nie wyczuć bijącej od niego
arogancji.
I wtedy
Andrzej popatrzył w jego stronę. Teodor aż drgnął, prawie
podskakując, nieprzygotowany na taki ruch. Niebieskie oczy zdawały
się jednak go nie zauważać, patrzyły gdzieś ponad głową
Teodora, jakby szukając tam wybawienia przed kierownikiem oraz
denerwującymi klientami składającymi zażalenia. Teodor miał więc
chwilę, aby przyjrzeć się Andrzejowi; długiemu, ale prostemu
nosowi, wąskim ustom i brwiom nadającym całej twarzy
charakterystycznego, nieprzystępnego wyrazu. Pomyśleć, że ten
wiecznie nadęty dupek był dla Teodora jedynym pozytywnym aspektem w
gimnazjum.
Dopiero
po chwili, gdy kolejka się przesunęła, a więc Teodor musiał
także zrobić krok do przodu, niebieskie oczy zauważyły go. Już
nie patrzyły gdzieś ponad nim, teraz ich spojrzenie skoncentrowało
się na twarzy Tedka, a ostre brwi zmarszczyły się w zastanowieniu,
które jednak nie potrwało zbyt długo. Andrzej musiał wracać do
pracy, o czym przypomniał mu kierownik, wyraźnie powoli tracący
cierpliwość.
– Co
podać? – zapytała wciąż tak samo uśmiechnięta kasjerka.
Teodor poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Za chwilę stanie
przed Andrzejem. Może wreszcie zostanie rozpoznany? Tylko co wtedy?
Co powinien powiedzieć? Hej. Przychodzę tu tylko dlatego, żeby
ciebie zobaczyć – to przecież nie wchodziło w grę!
–
Małą kawę.
– Coś
jeszcze? – Kasjerka nabiła wszystko na komputerze.
– Nie
– odparł bez najmniejszego zająknięcia i położył odliczone
pieniądze na ladzie.
–
Tutaj ma pan paragon, tam wydamy za chwilę zamówienie –
powiedziała z tak przerażająco szczęśliwym uśmiechem, że po
plecach Teodora aż przebiegły dreszcze. Cholera, więcej uśmiechu,
więcej entuzjazmu, więcej pozytywnej energii – jaki klient w
ogóle na to leci? Przecież to przerażające!
Przesunął
się na miejsce przy odbiorze zamówienia i oparty o ścianę,
obserwował Andrzeja wydającego jedzenie. Starał się nie
uśmiechać, ale mina dawnego kolegi była tak zabawna, że usta
Teodora same się wyginały. Zdecydowanie nie pasował do McDonalda,
do brązowego mundurka, czapeczki i zadowolonej kasjerki pracującej
na stanowisku obok.
Mógłby
tak stać pod tą ścianą i obserwować Andrzeja w nieskończoność.
Niestety jednak, jego kawę przygotowano szybciej, niż Teodor by
chciał. Można składać zażalenia z powodu zbyt krótkiego
oczekiwania na zamówienie?, zastanawiał się, gdy niechętnie
zerknął na paragon. Westchnął ciężko, sprzedał sobie
mentalnego kopniaka i (wciąż słabo zmotywowany) ruszył do lady.
Andrzej stał odwrócony do niego plecami, sięgał po hamburgera i
frytki, żeby to wszystko ułożyć na tacy. Dopiero gdy postawił na
blat kawę Teodora, podniósł na niego swoje niebieskie spojrzenie.
– Sto
dwadzieścia – powiedział numerek, a Teodor uniósł paragon i
chyba tylko cudem jego ręce w żaden sposób nie zdradziły
zdenerwowania. W środku przecież cały aż się trząsł. –
Smacznego – dodał jeszcze, a jego oczy znów zatrzymały się na
twarzy Tedka o te kilka sekund zbyt długo.
Pamiętał?
Przypomniał sobie?
Teodor
nabrał powietrza w płuca. Teraz. Tak, teraz, innej okazji nie
będzie. Przecież czasy gimnazjum i swojej gamoniowatości miał już
dawno za sobą!
–
C-cześć. – I chociaż naprawdę bardzo się starał, to kiedy
stał przed Andrzejem, głos sam mu się załamał. Zawsze tak się
działo w nerwowych sytuacjach; już nawet nie łudził się, że
kiedykolwiek ten stan rzeczy ulegnie zmianie. Nie poddał się jednak
– zająknięcie nadrobił całkiem pewnym uśmiechem, co mimo
wszystko nie przyszło mu łatwo. Serce waliło mu w piersi, jakby
zaraz miało z niej wyskoczyć, a zdziwienie odmalowujące się na
twarzy Andrzeja w niczym mu nie pomogło.
–
Cześć? – powtórzył Andrzej, jeszcze nie bardzo świadom, do
kogo to mówił.
–
Andrzej, ja cię proszę... – rozbrzmiał poirytowany, choć wciąż
uprzejmy (w końcu niedaleko znajdowali się klienci) głos
kierownika. Teodor zerknął z niechęcią na mężczyznę, który
przerwał im tak ważną chwilę, a wyraz twarzy Andrzeja stężał.
Widać było, że z trudem próbuje zachować spokój, nim jednak
jeszcze raz popatrzył na Teodora i nim zdążył zadać mu jakieś
pytanie, napotkał szybko oddalające się plecy.
Teodor,
tracąc cały swój animusz, złapał za kubek kawy, odwrócił się
i odszedł z czerwoną twarzą, niebędącą skutkiem ubocznym
ogrzewania w McDonaldzie. Dopiero gdy znalazł się na zewnątrz,
jego umysł mógł powrócić do trzeźwiejszego trybu pracy.
Cholera,
ale wszystko spieprzył. Wystarczyło poczekać! Poczekać, nic
więcej! I nie uciekać jak spłoszona mysz!
***
Teodor
dziwnie się czuł, kiedy wspinał się po schodach wraz z Andrzejem
u boku i kiedy zatrzymali się tuż przed drzwiami jego mieszkania.
Serce łomotało mu w piersi, gdy zdał sobie sprawę, że za chwilę
naprawdę zobaczy pokój Andrzeja! I co z tego, że gdyby nie projekt
z biologii (którego nawet nie bardzo chciało mu się robić),
mógłby o tym jedynie pomarzyć. Najważniejsze, że miał dobrą
wymówkę do spędzenia z Andrzejem kilku godzin. Mogli nawet przez
cały ten czas uzupełniać tylko zielnik i mówić jedynie o szkole
– to naprawdę nie miało żadnego znaczenia.
–
Moich rodziców jeszcze nie ma i nie będzie do wieczora, ale siostra
za godzinę wraca – powiedział Andrzej, szukając kluczy w swoim
czarnym plecaku, całym w naszywkach z logo różnych zespołów.
–
M-m-masz... – Andrzej nigdy mu nie przerywał. Nigdy go też nie
poganiał, właściwie to zachowywał się tak, jakby Teodor w ogóle
się nie jąkał, a ich rozmowy przebiegały najnormalniej w świecie.
Chyba właśnie za to Teodor tak go polubił. Po raz pierwszy nie
czuł się przy drugiej osobie inny. – M-asz s-siostrę? –
wydukał wreszcie, wciąż trzymając ręce w kieszeniach swojej
jesiennej kurtki. Nie chciał dać po sobie pokazać, że naprawdę
się denerwował i cieszył jednocześnie. Nie bardzo lubił panią
od biologii, ale chyba teraz zmieni nastawienie. W końcu gdyby nie
ona, nie wylądowałby w parze z Andrzejem.
–
Mhm, młodszą – burknął, otwierając drzwi. – Tragedia, stary,
mówię ci. Młodsze siostry to tragedia. – Wszedł pierwszy do
mieszkania, a Teodor, nie chcąc pominąć żadnego szczegółu,
rozglądał się dookoła szeroko otwartymi oczami.
To nie
było mieszkanie, do którego pasował Andrzej. Bo Andrzej raczej
śmiesznie wyglądał na tle słodkich, brzoskwiniowych ścian
poobwieszanych całą masą rodzinnych zdjęć, którym Teodor nie
mógł się nie przyjrzeć.
–
Jezu, daj spokój. Nie lamp się na to, tylko chodź – prychnął
Andrzej, zawstydzony kompromitującymi zdjęciami (chociaż zdaniem
Teodora mały Andrzej był naprawdę słodki – w ogóle nie
przypominał tej obrażonej na cały świat, nastoletniej wersji).
Kiedy więc zerknął na Andrzeja i już chciał mu powiedzieć, że
rodzinne zdjęcia to norma w każdym domu, dostrzegł lekkie rumieńce
na jego bladej twarzy. Mimowolnie się uśmiechnął, nie komentując
tego jednak (poniekąd też dlatego, że mówienie dla Teodora to
istna katorga). Szybko ściągnął buty, odwiesił kurtkę na
wieszak i bez słowa poczłapał za Andrzejem prowadzącym go do
swojej świątyni.
Widok
zawalonego wszystkim, co możliwe, łóżka jakoś nie bardzo go
zaskoczył. Właściwie to dokładnie tego się po Andrzeju
spodziewał. O ile przedpokój miał dość przytulny wydźwięk, to
tego samego o sypialni Andrzeja nie można było powiedzieć. Dwie ze
ścian pomalowano na czarno, dwie na biało, co już nadawało
pomieszczeniu surowego wyrazu. Dodać całą masę plakatów zespołów
heavy metalowych, których słuchający punk rocka Teodor nie bardzo
kojarzył, i w rezultacie otrzymywało się bardzo Andrzejowy pokój.
A bałagan panujący w pomieszczeniu wydawał się wkomponowywać w
wystrój. Po raz pierwszy Teodor musiał przyznać, że ten
nieporządek można było nazwać „artystycznym nieładem”, jak
sam zresztą często nazywał swój syf w pokoju. Różnica jedynie
polegała na tym, że jego burdel w żaden sposób nie pasował do
skromnego wyrazu nie tylko pokoju, ale również do Teodora. Teodor
był po prostu zbyt grzecznym chłopcem na bałagan.
–
Dobra, bierzmy się za to gówno. Masz te nasze chwasty? – zapytał
Andrzej, rzucając na podłogę swój plecak. Teodor wyciągnął
tylko przed siebie rękę, w której trzymał różnokolorowe liście,
jakie zebrali po drodze ze szkoły. – Okej, chociaż tyle. Dzielimy
się robotą, powklejamy do zielnika, a opisy już każdy na własną
rękę, co? – zapytał, siadając na podłodze i klepiąc miejsce
obok siebie. Teodor zaraz do niego podszedł, wciąż błądząc
spojrzeniem po ścianach. Chciał zapamiętać te wszystkie zespoły,
żeby w domu bliżej zapoznać się z gustem muzycznym Andrzeja. –
To Slayer – powiedział w pewnym momencie, gdy spostrzegł, czemu
takiemu Teodor się przyglądał.
–
T-to dość... m-mo-mocne, n-nie? – zapytał, siadając wreszcie na
podłogę. Trochę go zdziwiły te zespoły. Szczerze mówiąc,
podejrzewał, że Andrzej stał bliżej takich... emowatych klimatów?
– No.
Tak dość – powiedział i nagle poderwał się do biurka
zawalonego różnymi papierami, spod których nieśmiało wyglądał
monitor, klawiatura i myszka. – Chcesz posłuchać? – rozbudził
się zaraz, a jego wyraz twarzy momentalnie się ożywił. Teodor nie
mógłby mu odmówić, kiwnął więc głową, sam czując się
podekscytowanym na myśl, że z każdą chwilą coraz bardziej
poznawał Andrzeja. Nigdy nie miał w szkole żadnego przyjaciela,
tylko w podstawówce Gruby Rudy – bo tak nazywano Grześka, kolegę
z klasy – był jedyną osobą, z którą spędzał przerwy. Nie
mógłby go jednak nazwać przyjacielem. – Przygotuj się, bo to
naprawdę mocne – powiedział, gdy komputer już się załączył,
a on odnalazł folder z muzyką. Już po chwili z głośników
buchnęły początkowo niekompatybilne dla Teodora dźwięki, jakieś
piski, odgłosy burzy, rzężenie. Zmarszczył brwi, sam nie wiedząc,
czy mu się to podoba. W pewnym momencie wokalista zaczął
śpiewać... albo raczej, zdaniem Tedka, po prostu charczeć. – Trapped in purgatory. A lifeless object, alive. Awaiting reprisal.
Death will be their acquiescence – zanucił Andrzej swoim niskim,
chociaż momentami piskliwym, bo przechodzącym mutację, głosem.
Teodor aż uniósł brwi, patrząc na niego w zdziwieniu. Nie tego
się spodziewał.
–
M-masz dobry głos – powiedział, prawie w ogóle się nie
zająkując. Andrzej od razu na niego popatrzył, uśmiechając się
tak szeroko, że Teodor przez chwilę myślał o padnięciu na zawał.
– Tak
myślisz? – zapytał podekscytowany. Teodor kiwnął głową. – Z
kumplami ze starej budy chcemy założyć zespół – wyznał,
odchylając się na obrotowym krześle. – Zacząłem się uczyć
grać na gitarze, ale to chyba nie dla mnie. Nuda – prychnął,
przewracając oczami. Teodor milczał, chłonąc słowa i ekspresję
twarzy Andrzeja. – Już chyba łatwiej śpiewać. Zresztą,
wiesz... – Obrócił się szybko na krześle w stronę Teodora i
pochylił, tak, że jego twarz znalazła się tuż przed twarzą
Kamińskiego. Momentalnie zrobiło mu się gorąco, a po plecach
przebiegł jeszcze trudny do zidentyfikowania dreszcz. – To na
wokaliście wszyscy się skupiają – dodał i znów błysnął
swoimi ładnymi, tylko trochę krzywymi zębami. W porównaniu do
zębów Teodora, Andrzej miał naprawdę śliczny uśmiech.
–
T-tak – wystękał, czerwieniejąc po same czubki uszu. Nie odsunął
się jednak od Andrzeja, przyglądał się jego twarzy z bliska.
Małym, ciemnym wągrom na nosie (bo nastoletnie bolączki z cerą
nie ominęły nawet Andrzeja), lekkim cieniom pod oczami i wypiekom
ekscytacji na policzkach. – P-pasuje t-t-o do ciebie.
– No
nie? – zapytał ukontentowany i, ku niezadowoleniu Teodora, odsunął
się od niego, żeby tym razem pochylić się do komputera.
Zastopował muzykę. – Bierzmy się za ten zielnik, póki... –
urwał. W mieszkaniu rozległ się trzask.
–
Andrzej! Nie stawiaj tych swoich cegieł na samym środku! – Z
przedpokoju dobiegł ich dziewczęcy krzyk. Teodor od razu zerknął
w stronę zamkniętych drzwi, podejrzewając, że siostra, o której
wspomniał mu Andrzej, właśnie wróciła.
– To
patrz gdzie leziesz! – odkrzyknął jej Andrzej, nie kłopocząc
się ze wstaniem.
–
Wszystko powiem mamie, zobaczysz!
– Se
mów, mam to w dupie!
Teodor
mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, nabierając ogromnej chęci
zobaczenia, jak siostra Andrzeja wyglądała. Byli do siebie podobni?
A może stanowili swoje absolutne przeciwieństwa? Na odpowiedź
musiał jednak poczekać jeszcze dwie godziny. Dopiero gdy skończyli
robić zielnik, a on pakował wszystkie swoje przybory, do pokoju
zajrzała wysoka, ale równie drobna co Andrzej dziewczyna.
Popatrzyła na Teodora brązowymi, kompletnie różnymi od brata
oczami, a jej proste, łagodne brwi zmarszczyły się w
niezadowoleniu, kiedy przeniosła wzrok na Andrzeja.
–
Głodna jestem – oznajmiła wszem i wobec, zakładając ręce na
piersi i wbijając w brata oczekujące spojrzenie.
– To
sobie odgrzej obiad? – Andrzej nawet na nią nie popatrzył. Zaczął
jedynie zgarniać resztki liści, które nie zagrzały miejsca w ich
zielniku, a Teodor milczał jak zaklęty, obserwując uważnie
rodzeństwo.
–
Mama mówiła coś o pizzy. Że zamówisz. Zostawiła pieniądze –
powiedziała, nie ruszając się ani o minimetr.
Andrzej
westchnął, aż wreszcie jego niebieskie oczy zatrzymały się na
Teodorze. W dłoni zgniótł pożółkłe zielsko, które po chwili
wylądowało w plastikowym koszu zapełnionym całą masą bliżej
niezidentyfikowanych papierzysk.
–
Chcesz zostać na pizzy? – zapytał, a gdy dostrzegł zakłopotaną
minę Teodora, od razu dodał: – Spoko, Teo, naprawdę możesz
zostać. To nie było grzecznościowe pytanie – sprostował.
– I
tak byśmy zamówili maxi, co nie? – odezwała się dziewczyna,
żeby po chwili pokonać odległość dzielącą ją od Teodora.
Wyciągnęła przed siebie dłoń i uśmiechnęła się lekko. –
Hej, jestem Aniela.
–
T-t... – Uścisnął jej rękę, ale język odmówił mu
posłuszeństwa.
– Teo
– powiedział za niego Andrzej, podnosząc się z podłogi. –
Meksykańską zamawiam – oznajmił, łapiąc za telefon, na co jego
siostra prychnęła z niezadowoleniem i założyła ramiona na
piersi.
–
Wiesz, że nie lubię. Hawajską chcę.
–
Ten, kto zamawia, ten wybiera – rzucił obojętnie Andrzej,
wzruszając ramionami, a siedzący wciąż na podłodze Teodor
przysłuchiwał się ich wymianie zdań z zainteresowaniem. Nie miał
rodzeństwa, nie wiedział, jak to jest wychowywać się z kimś;
robić na złość i troszczyć się jednocześnie; kochać, chociaż
czasem nienawidzić. To było dla niego całkowitą abstrakcją, może
właśnie dlatego czerpał taką przyjemność z podsłuchiwania
przekomarzanek rodzeństwa Wrońskich.
– To
weź chociaż pół na pół! – sapnęła Aniela i aż tupnęła
nogą.
– A
ty? – zapytał w pewnym momencie Andrzej, zwracając się do
Teodora. Ten tylko zamrugał, jakby zapominając, że wciąż był
widoczny. Chrząknął i poczerwieniał na twarzy, zdając sobie
sprawę, że naprawdę mógłby tak siedzieć i tylko patrzeć. Nikt
nie musiałby zwracać na niego uwagi, a on i tak czułby się z tym
dobrze, bo po prostu... po prostu obserwowałby Andrzeja.
–
O-obojętnie – wydusił.
–
Okej, to zamówię pół na pół – zasądził wreszcie Andrzej i
wybrał numer pizzerii.
***
Jak to
mówią – do trzech razy sztuka. Jeśli teraz stchórzy, kompletnie
się na sobie zawiedzie, w końcu przez ostatnie trzy lata ciągle
udowadniał, że z dawnym Teodorem nic już go nie łączy. Ani
nadwaga, ani krzywe zęby (aparat powoli dawał sobie z nimi radę),
ani nawet beznadziejne okulary, bo przecież soczewki to teraz można
znaleźć nawet w Rossmanie! Wyglądał dobrze, czuł się dobrze i w
żadnym wypadku nie był już samotny. Miał kolegów, miał nawet
dwóch najlepszych przyjaciół; bycie duszą towarzystwa to może i
nigdy mu nie zagrozi, ale nawet do niej nie aspirował.
Jedyne,
co mu pozostało, to jąkanie. Tylko jąkanie. A mimo to krążył
obok tego McDonalda i krążył, jak taki sęp nad powoli zdychającą
ofiarą. Teraz albo nigdy, cholera jasna. Jeśli nic nie zrobi,
jak Boga kochał (albo raczej nie kochał, w końcu wyznawał
agnostycystyczne podejście do życia), zadzwoni do Natalii i powie
jej o swojej beznadziejności. Raczej nie chciałby mieszać w tę
sprawę wścibskiej przyjaciółki, więc przyznanie się przed
Natalią do swoich porażek byłoby najwyższym wymiarem kary.
Wdech,
wydech. Wchodzi. Dzisiaj znów z zamiarem zamówienia kawy; chociaż
przelew z UJ-otu przyszedł, to i tak jakoś nie chciał pochłaniać
całej masy tych McDonaldowych kalorii. Swoją wagę i jedzenie od
kilku lat wręcz chorobliwie kontrolował, bo same myśli o tym, że
mógłby znów przytyć, przyprawiały go o mdłości.
Dzisiaj
nie było takich niemożebnych kolejek jak wcześniej. Jednak szybko
spostrzegł również, że oprócz tłumów w McDonaldzie, za kasami
zabrakło także Andrzeja. Zerknął w stronę punktu odbierania
zamówień. Jakiś młody, korpulentny chłopak podawał klientom
jedzenie ospałymi, wręcz flegmatycznymi ruchami.
Teodor
ustawił się w kolejce. Stanął na palcach i spróbował dojrzeć,
kto pracuje przy okienku McDrive. Pyzata dziewczyna z całą masą
piegów na twarzy z pewnością nie była Andrzejem. Co więc z
Andrzejem? Nie trafił na jego zmianę?
– Co
podać? – Ten sam obrzydliwie zadowolony uśmiech kasjerki co
wczoraj.
–
Kawę.
– Coś
jeszcze? Jakieś ciastko?
–
Tylko kawę – odmruknął niezadowolony i wręcz obrażony położył
na ladzie pieniądze.
–
Paragon. Proszę chwilę poczekać na...
–
Tak, wiem – przerwał jej, złapał za paragon i jak wczoraj
ustawił się pod ścianą, czekając na zamówioną kawę. Ściskał
w dłoni świstek papieru, w myślach przeklinając wszystkich
pracujących dzisiaj w McDonaldzie.
Może
Andrzeja zwolnili? Kto jak kto, ale Andrzej z pewnością nie nadawał
się do pracy z ludźmi. Zwolnienie w jego przypadku byłoby tylko
kwestią czasu, nie trzeba mieć nadprzyrodzonych zdolności, aby to
przewidzieć. Długo nie wytrzymałby w takich warunkach, z
nieprzyjemnymi, narzekającymi klientami, do których po usłyszeniu
całej wiązanki przekleństw musiałby się jeszcze uśmiechnąć.
Bardziej w stylu Andrzeja byłoby wciśnięcie takiego cheesburgera
niewdzięcznemu delikwentowi w twarz, niż pokorne przepraszanie i
nadstawianie drugiego policzka.
Na
podwieszonym pod sufitem ekranie pojawił się jego numerek. Podszedł
więc do lady, a flegmatyczny chłopak – nigdzie się nie spiesząc,
bo i niby gdzie – podał mu kubek, życząc smacznego z równie
ociężałym co jego ruchy uśmiechem. Teodor zerknął jeszcze raz w
stronę kuchni. Przy stanowisku z frytkami, a i nawet trochę dalej,
tam, gdzie składało się kanapki, pracowali kompletnie nieznani mu
ludzie. Andrzeja naprawdę dzisiaj nie było w pracy i nie miał już
co się łudzić, że za chwilę zza lady wyskoczy na niego chłopak łudząco przypominający Andy'ego. Nie
wyskoczy; Teodor wydał dzisiaj sześć złotych na darmo. I można
się śmiać, można machnąć ręką, ale dla studenta sześć
złotych to już obiad. Albo dwie puszki piwa. Albo pół butelki
wina. Bądź prawie cała barmańska z Biedronki. Jak widać, sześć
złotych da się o wiele lepiej zainwestować. Z tą nieprzyjemną
myślą ruszył do stolika przy oknie. Postawił kubek na blacie,
rozpiął kurtkę i opadł na maleńki taboret, zastanawiając się,
w jaki inny sposób mógłby dotrzeć do Andrzeja. Bo Andrzej, jak na
człowieka gardzącego mainstreamem przystało, nie miał Facebooka –
no chyba że użytkował ten portal pod jakąś fikcyjną nazwą.
Oficjalnie jednak ten Andrzej Wroński, o którego Teodorowi
chodziło, na Facebooku nie istniał. Nie istniał już nawet siedem
lat temu na Naszej Klasie, kiedy to wszyscy oszaleli na punkcie tego
portalu, ale oczywiście nie Andrzej.
Wziął
łyka parującej kawy. Przyjemnie rozgrzała go od środka, jednak
wciąż nie wydawała się Teodorowi warta tych sześciu złotych.
Znacznie lepszą (oraz tańszą) robiła Natalia. Wystarczyłoby
tylko, że Teodor zwaliłby się jej na mieszkanie – które swoją
drogą znajdowało się całkiem niedaleko, bo na Kapelance – i już
zatrzymałby pieniądze w kieszeni.
Sięgnął
do telefonu. Wysupłał z kieszeni słuchawki. Odszukał plik z
muzyką. Co mu pozostało, jak nie Andy? Nim jednak zdążył włączyć
jakąś jego piosenkę, coś nagle uderzyło w stół. Kawa za
cholerne sześć złotych prawie znalazła się na blacie,
przestraszony Teodor podskoczył, a smartfon spadł na podłogę, z
Andy'm spozierającym zza ekranu.
– Co,
do... – warknął, krzywiąc się, kiedy nagle blada,
zakolczykowana twarz przysunęła się do niego, a groźne brwi
zmarszczyły w wyrazie głębokiego zastanowienia. Serce Teodora w
jednej chwili znalazło się w gardle. Niebieskie oczy patrzyły na
niego uważnie.
– Ja
cię znam – powiedział ten, dla którego Teodor od trzech dni
zaglądał do McDonalda. – Znam cię, prawda?
Język
znów odmówił posłuszeństwa. Tętno przyspieszyło, krew szumiała
w uszach, a myśli zbijały się w trudny do rozszyfrowania kłębek.
Jedyne, co był w stanie zrobić, to kiwnąć głową i chłonąć
widok Andrzeja bez tej durnej czapki McDonalda, z kolczykami w brwi,
nosie i w wardze.
–
Teo? – powiedział nagle, jakby sam jeszcze nie był co do tego
przekonany. Zaśmiał się, pokręcił głową i usiadł przed
Teodorem w swoim ostrym codziennym looku, ze starannie ułożonymi
włosami i bez nieforemnego mundurka restauracji. – Cholera, Teo. –
Uśmiechnął się szeroko. Zęby miał jakby bielsze, a twarz
znacznie przystojniejszą. – Nie wierzę! – Teodor także nie
wierzył, chociaż przecież dokładnie o tym marzył. Czasem
najwidoczniej życzenia spełniają się w najmniej oczekiwanych
momentach.
No i się spotkali, i za chwilę będzie gorący III rozdział :) czekam z niecierpliwością.
OdpowiedzUsuńI na gówniarza, bo Błażej powinien trafić do pier.... la
Pozdrawiam i życzę weny
Jestem za takimi smakowitymi deserami w przerwach przed głównym daniem. Do tego tuczą jedynie wyobraźnię i pompują nastrój. Wszystkiego naj- zacna Autorko :))))
OdpowiedzUsuńhaha Apropo. Miałam dzisiaj zabawną sytuację w Macu. Koleżanka szukała burgera, którego już dawno wycofali, a gdy o niego pytała facet zza lady zrobił tak genialną minę... Widać było, że nie chce jej urazić i odmawiać, trochę się zaciął, po czym po prostu powiedział "No nie ma...". Jego próby powstrzymania śmiechu skończyły się tym, że w trójkę staliśmy przy kasie z głupawką xD Polecam. Nic nie kupiłyśmy, za to po wyjściu miałyśmy świetny humor. haha
OdpowiedzUsuńRozdział super :D I tak, chcę trochę lżejszych i krótszych opowiastek z Twojej strony. Z resztą. Przeczytam wszystko. Także baw się dobrze z pisaniem :D
Pozdrawiam serdecznie! Weny!
Teo mimo, że wydoroślał i się zmienił nadal jest całkiem uroczy. Trochę szkoda że stchórzył za drugim razem, ale dobrze, że chciał jeszcze próbować :D
OdpowiedzUsuńZaskoczyła mnie reakcja Andrzeja. Bo wydała się całkiem pozytywna, a w sumie cały czas kreujesz go na takiego gbura. Ale może on po prostu lubił Teo w przeszłości. Jestem ciekawa, jak to się rozwinie.
Ach, podoba mi się to opowiadanie, jest takie lekkie! Idealne by odpocząć po ciężkim dniu czy nawet życiu xD
Życzę dużo dużo weny ;)
Całkiem przyjemnie się czyta to opowiadanie :) Takie lekkie klimaty co jakiś czas są super 😀 Theo jest uroczy, a Andrzej też mimo swojej gburowatości wydaje się naprawdę w porządku. Czekam na odnowienie przyjaźni :) Dziękuję 😀
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że tego typu opowiadania momentami są bardzo potrzebne. Tak przyjemnie się je czyta:D
OdpowiedzUsuńDobre są na takie leniwe wieczory, kiedy to chce się od wszystkiego odciąć.
Popieram w pełni i oczywiście jak zawsze z ogromną przyjemnością czytam każe z Twoich opowiadań :D
Pozdrawiam ciepło,
Elda
Ja bym chciała takie lekkie opowiadanka na deser, fajnie się je czyta <3 więc możesz pisać, ja jestem za.
OdpowiedzUsuńZima i odsłonięte kostki <3 niedawno czytałam o tym fajny wątek na forum :D
powiedziała z tak przerażająco szczęśliwym uśmiechem, że po plecach Teodora aż przebiegły dreszcze – tak bardzo go rozumiem, tez przerażają mnie tacy ludzie :D
Biedny Teoś, spłoszona myszka <3
Czarno-białe ściany, tak bardzo pasujące do Andrzeja. Lubię to :) i chaos w pokoju, plakaty, ach, młodość.
Podoba mi się, że Andrzej nie słucha emosiowych klimatów :D nawet Teo był zaskoczony :D
Polubiłam też siostrzyczkę Andrzeja.
Biedny Teo, który kontroluje wagę, ale i tak przychodzi do Maca :D
Co do pierwowzoru Andrzeja, to ja nie wiem nawet, w jakim zespole gra czy śpiewa Andy :D wiem, ignorantka ze mnie, on jest sławny? :D
ho ho ho, czyli w końcu jednak sobie przypomniał Teosia. Brawo Andrzej.
Czekam na cukier :3