Doskonale zdaję sobie sprawę, że połowa z Was czeka na nowy rozdział Gówniarza. I będzie, już właściwie niedługo, bo została mi do dokończenia ostatnia scena. Gówniarz ostatnio zrobił się jednak dość trudny do pisania. Muszę mieć odpowiedni nastrój i stan psychiczny (pisanie po nocach niestety odpada). Zaczęłam więc nowe opowiadanie. Będzie krótkie, góra 3 rozdziały. To typowy fluff, więc czujcie się ostrzeżeni. Ma być słodko, lekko i przyjemnie. :) Mam jednak nadzieję, że nie zrobi się zbyt sztampowo :D.
Tym opowiadaniem puszczam też oczko do fanów Andy'ego Biersacka. Jak można nie lubić tej mordki? :D
Sprawdzała Ekucbbw.
Nie taki Kraków mały, jak go smogiem malują
Teodor
nie był ładnym dzieckiem. Można powiedzieć o nim wszystko:
spokojny, inteligentny, bardzo dobrze wychowany, czasem zbyt
nieśmiały chłopczyk, ale na pewno nie ładny. Już od czasów
przedszkolnych zmagał się ze sporą nadwagą i jako kilkulatek
zdołał przekonać się, że dzieci w grupie bywają naprawdę
bardzo okrutne. Jego logopeda właśnie tym tłumaczył największą
bolączkę Teodora – jąkanie. Ponoć zaczęło się od czasów
przedszkolnych, chociaż będąc całkowicie szczerym, Tedek był
przekonany, że jąkał się zawsze – odkąd tylko nauczył się
mówić.
Nadwagę
miał też w podstawówce (bycie wychowywanym przez babcię odbiło
się kilkoma większymi fałdkami tu i ówdzie), a w gimnazjum do
nadprogramowych kilogramów dołączyły jeszcze mocne problemy z
cerą oraz pogarszający się wzrok. No i krzywe zęby – tak
krzywe, że trochę seplenił (jakby już nie miał wystarczających
problemów z mową).
Nieśmiali,
brzydcy i jąkający się chłopcy nie są w szkole lubiani. Zawsze
więc trzymał się z boku, a na wszystkie zaczepki reagował
milczeniem. Przerwy spędzał na uboczu, czekając jedynie, aby
dotrwać do końca lekcji i wreszcie znaleźć się w domu; zamknąć
w pokoju i odpalić kolejny odcinek anime.
Jeżeli
jednak chodziło o oceny i uznanie nauczycieli – nigdy nie mógł
narzekać. Nie był może najlepszy w klasie pod względem nauki, ale
uplasował się na podium. Życie więc nie było aż tak
niesprawiedliwe, jakby się wydawało, bo Tedek chociaż brzydki i
nieśmiały, miał przynajmniej trochę oleju w głowie. Ale
paradoksalnie, właśnie to tak niektórych rówieśników
denerwowało.
Etymologii
przezwiska Tedek-Jąkała nie trzeba raczej nikomu przedstawiać.
Wołano tak na niego już od podstawówki, Tedek-Jąkała
przyległo do niego niczym nadane przez matkę imię i wydawało się
już, że będzie ciągnąć się za nim do samego końca. Z czasem
koledzy zaczęli jednak tworzyć coraz to wymyślniejsze przezwiska,
ale i tak najlepszym i najzabawniejszym z nich był po prostu Te-e-o-odor. Rafał Rzepa, największy cwaniaczek z gimnazjum,
szpanujący na przerwach papierosami ukradzionymi ojcu z kurtki, nie
raz właśnie w ten sposób za nim ryczał, parodiując jąkanie
Tedka.
I gdyby
tak wyglądało całe gimnazjum, Tedek z pewnością wspominałby je
jako najgorszy okres w swoim życiu. Przecież nienawidził chodzić
do szkoły, czasem nie spał całe noce, bojąc się kolejnego dnia
spędzonego w tej dziczy. Ale w trzeciej klasie coś się zmieniło.
Pamiętał tamten dzień dokładnie – lato się skończyło, a nad
nim zawisło widmo kolejnego (jednak całe szczęście już
ostatniego) roku z ludźmi, których nie cierpiał całym sercem.
Kiedy szedł pierwszego września do szkoły, miał szczerą
nadzieję, że przez wakacje coś się z nią stało. Jakiś wybuch,
pożar, zalane fundamenty – cokolwiek, byleby tylko nie musiał już
więcej tam uczęszczać. Niestety jednak, żółty budynek szkoły
stał dumnie pomiędzy starymi drzewami lipy (które rok później i
tak wytną ze względu na alergie), a otwarte drzwi jakby próbowały
zachęcić go do wejścia.
Tyle że
on wcale nie chciał tam wchodzić i męczyć się przez kolejny rok
ze znienawidzonymi ludźmi. Sapnął ciężko, sięgając do kieszeni
po empetrójkę. Dostał ją miesiąc temu na urodziny od taty, który
przypomniał sobie o funkcji ojca i zabrał syna na dwa tygodnie do
Doncaster, w którym żył już od kilku lat.
Wyłączył
urządzenie, przerywając Billy'emu śpiewanie refrenu American
Idiot. Już stanął na pierwszym stopniu schodów dzielących go od
progu szkoły, kiedy ktoś mocno go popchnął. Zachwiał się,
nieprzygotowany na taki atak, i runął pośladkami na beton. Aż
przeklął siarczyście w myślach, na moment zamykając oczy,
zupełnie jakby miało mu to pomóc w ucieczce od problemów.
Przecież
nawet ten rok jeszcze się nie rozpoczął. Dlaczego więc już
teraz...? Czy nie mogli mu dać spokoju?
–
Jezu. Sorry – usłyszał całkowicie obcy i jakiś taki ciężki,
chociaż naznaczony młodzieńczą chrypą głos. Nie należał do
żadnego z prześladowców Teodora. Uchylił powieki, wpatrując się
w bladą, pociągłą twarz nieznajomego chłopaka, żeby zaraz ze
zdziwieniem zerknąć na wyciągniętą w jego stronę chudą dłoń.
– Nie zauważyłem cię, wszystko w porządku? – zapytał, a
Teodor przez kilka chwil nie wiedział, co odpowiedzieć. I tak w
sumie to chyba nawet nie chciał odpowiadać, bo z pewnością
zacząłby się jąkać. Kiwnął jedynie głową, wpatrując się
szeroko otwartymi oczami w twarz pochylającego się nad nim
chłopaka.
Śliczny.
– No
dalej – upomniał nieznajomy, gdy Teodor w żaden sposób nie
zareagował i tylko tak siedział, patrzył i milczał. – Bo chyba
zaraz się zaczyna apel, nie?
Jak
oparzony wyciągnął swoją rękę i pozwolił chłopakowi podnieść
się z ziemi. Boże, ale był głupi! Ale się zbłaźnił!
Momentalnie poczuł uderzające w jego twarz gorąco, tylko
podkreślające jego czerwone, trądzikowe ślady. Poprawił okulary,
które zsunęły się z jego nosa, i wybełkotał:
–
Dz-dz-dz... – Cholera jasna! – Dzięki.
Nieznajomy
uniósł brwi. Były ciemne i dość ostro zakończone, przez co
nadawały jego delikatnej twarzy surowszego wyrazu. Odgarnął swoją
farbowaną na czarno grzywkę, a uwadze Teodora nie umknęły
pomalowane ciemnym lakierem paznokcie i pieszczochy na nadgarstkach.
–
Zaprowadzisz mnie na salę gimnastyczną? Bo chyba tam jest ten apel,
co nie? – zapytał, jakby nie zauważając jąkania Teodora.
Wygładził swoją białą koszulkę, której – jak na wyraz
jakiegoś sprzeciwu – nie wpuścił w spodnie. Niechlujnie zwisała
mu ponad tyłkiem,, pognieciona i czymś przybrudzona. Teodor szybko
jednak połączył czarne ślady na białym materiale z mocno
podkreślonymi kredką oczami. Jedno było pewne – w tej szkole
takie makijaże nie przejdą nie tylko wśród nauczycieli, ale także
uczniów. Nieznajomy jednak nie wydawał się tym zbytnio przejmować.
–
Tak. – Chyba tylko cudem się nie zająknął.
– Tak
w ogóle, Andrzej – przedstawił się, uśmiechając się do
Teodora oszczędnie.
–
T-t-t-eo...
–
Teo. Całkiem fajnie – przerwał jego żałosną próbę
wypowiedzenia swojego imienia. – Wywalili mnie z poprzedniej szkoły
– podzielił się po chwili, kiedy zmierzali już w stronę sali
gimnastycznej. Teodor szedł tuż obok niego, mając wrażenie, że
ze zdenerwowania palą go nawet koniuszki uszu.
Andrzej
był szczupły i bardzo wysoki; dodać do tego ekscentryczny sposób
bycia – umalowane oczy, paznokcie, zwisające na niemożliwie
chudych nadgarstkach pieszczochy oraz podejście mam-wszystko-gdzieś
– i powstawała dość osobliwa postać. Taka, która nigdy nie
powinna zwrócić uwagi na Teodora, bo razem wyglądali jeszcze
dziwaczniej. Niski i gruby kontra wysoki i szczupły. Nic więc
dziwnego, że zaraz po apelu Andrzej gdzieś zniknął. Zaginął w
tłumie uczniów zmierzających do klas, nawet nie oglądając się
na pozostawionego w tyle Teodora.
Zobaczył
go dopiero w sali, kiedy to stara pani Janicka, raczej nielubiana
przez uczniów (chociaż Tedek nie miał pojęcia dlaczego, jego
zdaniem polonistka była naprawdę miła), przedstawiła całej
trzeciej Be nowego ucznia. Andrzej popatrzył niechętnie po klasie z
dłońmi niedbale wsuniętymi w kieszenie zwisających mu na biodrach
spodni. Gdzieś z tyłu, a dokładniej tam, gdzie siedział Rafał,
rozbrzmiało parsknięcie. Teodor już wiedział, co ono oznaczało i
wcale nie zazdrościł Andrzejowi jego położenia. Chociaż może
dzięki temu Rafał znajdzie sobie inny cel, dając tym samym
Teodorowi spokój?
–
Zajmij jakieś miejsce – poleciła Janicka, na co Andrzej kiwnął
tylko oszczędnie głową i ku zaskoczeniu Teodora, ruszył w stronę
Rafała. Tedek aż obejrzał się przez ramię, śledząc uważnie
rozwój wydarzeń. Andrzej, niezrażony kpiącymi spojrzeniami bandy
Rafała, jakby nigdy nic odsunął krzesło stojące tuż obok
klasowego cwaniaczka i nonszalancko klapnął na nie swoimi czterema
literami.
–
Masz do mnie jakiś problem? – padło ciche pytanie, które Teodor
ledwo co dosłyszał, gdyż pani Janicka zaczęła mówić coś o
zbliżającym się roku szkolnym. Twarz Rafała wykrzywił złośliwy
grymas.
–
Chyba tylko tyle, żeś pedał.
Andrzej,
niezrażony obecnością nauczycielki w klasie, złapał nagle Rafała
za przód koszulki i przyciągnął go do siebie gwałtownie.
– Mam
wrażenie, że tylko w gębie i w otoczeniu swoich przydupasów
jesteś taki mocny – wysyczał.
–
Andrzej! Rafał! Przestańcie! – krzyknęła piskliwie Janicka,
popatrując na nich cała czerwona na swojej wysuszonej twarzy.
–
Przepraszam bardzo, ale ten tu najwidoczniej coś do mnie ma. A ja
takie rzeczy rozwiązuję od razu – powiedział spokojnie Andrzej,
puszczając Rafała i jakby nigdy nic rozsiadając się na krześle.
–
Chłopcy, ale nie tak... Nie tak – zaczęła Janicka, jak zwykle
będąc całkowicie beznadziejnym w swoich nieudolnych mediatorskich
podrygach.
Teodor
powstrzymał cisnący mu się na ustach uśmiech. Nie wiedział
dlaczego, ale naprawdę bardzo polubił tę ściągniętą w wyrazie
nieustającej dumy twarz Andrzeja. Obejrzał się jeszcze raz za
siebie, chcąc popatrzeć na emanującą pewnością siebie sylwetkę
Nowego, kiedy ten zwrócił na Tedodora swoje świdrujące,
niemożliwie niebieskie oczy. Teodor miał wrażenie, jakby w jednej
chwili coś się w nim zapaliło. Chrząknął tylko i odwrócił się
szybko przodem do nauczycielki, mając wrażenie, jakby z tego
wszystkiego zapiekło go całe ciało.
I tak
oto Teodor Kamiński po raz pierwszy w swoim życiu się zakochał.
***
Andrzej
świetnie radził sobie z chamskimi komentarzami rówieśników i
zaczepkami do bójki. Nie ignorował ich, bo jak to powiedział
pierwszego dnia w szkole: „ja takie rzeczy rozwiązuję od razu”.
No i rozwiązywał, szybko pokazując wszystkim, że nie jest kolejną
osobą, którą Rafał może sobie dowolnie pomiatać. Nic więc
dziwnego, że już dwa tygodnie później kilka dziewczyn skrycie się
w Andrzeju podkochiwało, a te inne, bardziej śmiałe, z chęcią to
okazywały, nie opuszczając go na krok. Andrzejowi takie obleganie
nie zawsze jednak odpowiadało, co zresztą potrafił dobitnie
przekazać.
Teodor
podziwiał go z daleka. Nie zamienił więcej słów z Andrzejem, a
Andrzej też raczej nie wyglądał na zainteresowanego kontaktem.
Mijali się na korytarzu i tylko czasem przeraźliwie niebieskie oczy
Andrzeja zatrzymywały się na nim. Wąskie usta pozostawały jednak
nieruchome, nie przekazując Teodorowi żadnych informacji.
Andrzej
nim gardził? Śmiał się wewnętrznie, kiedy jakiś nauczyciel
wzywał Teodora do odpowiedzi?
Nie.
Andrzej raczej nie wykorzystywał słabości innych. Był na to zbyt
dumny, nie upadał tak nisko. Mimo to nie szukał kontaktu z
Teodorem, traktował go jak powietrze.
Dni
mijały, a Rafał zdawał się już rozumieć, że Andrzej stanowił
zbyt twardy orzech do zgryzienia, w szczególności że cała trzecia
Be polubiła Nowego. Jaka więc radość w próbach poniżenia kogoś,
kto potrafił odbić piłeczkę? Rafał był poirytowany. Nie, w
pewnym momencie był tak nabuzowany złością, że zaczął szukać
zaczepki gdziekolwiek, byleby tylko wyładować swoją frustrację.
Na nieszczęście Teodora, Rafał całkiem szybko sobie o nim
przypomniał.
Powróciły
więc głupie zaczepki, popychanie na przerwach, przedrzeźnianie i
komentarze. Teodor znów stał w centrum uwagi Rafała, mimo że
przecież wcale tego nie chciał. Wolałby usunąć się w cień; na
przerwach siedzieć w kącie ze słuchawkami w uszach i po prostu
odciąć się od otoczenia. Nie pragnął akceptacji, przyjaciół,
czy nawet szacunku rówieśników. Chciał tylko pozostać
niewidoczny.
–
Teo-jęczybuła, gdzie tak się spieszysz? – Rafał zarzucił mu
ramię na szyję i przyciągnął do siebie. – Trochę ci się
spasło po wakacjach, co nie? – zapytał kpiąco, a stojący obok
nich Łukasz i Michał, świta Rafała, ryknęli śmiechem. – Tu i
ówdzie tłuszczyku przybyło – dodał, dźgając go palcem w
brzuch.
–
Z-z-z... – Nienawidził takich chwil, kiedy nie potrafił wydobyć
z siebie chociażby słowa. W myślach już dawno wykrzyczał mu, aby
go zostawił, jednak język pozostawał nieposłuszny. Miotał mu się
w ustach, nie potrafiąc odpowiednio się ułożyć.
–
Z-z-z! – przedrzeźniał go. – No wykrztuś to z siebie,
tłuścioszku! Wiem, że potrafisz! – Łukasz i Michał znów
buchnęli szyderczym śmiechem.
–
Z-zooss... – W oczach stanęły mu łzy. Boże, jak on tego
nienawidził! Jak bardzo nienawidził się jąkać.
–
Zoooss...? – Rafał przyłożył rękę do ucha, udając, że
nasłuchuje. – No? Co chcesz mi powiedzieć? Zooos-co?
–
Zostaw! M-mnie – wydusił wreszcie, próbując odepchnąć Rafała,
ale ten tylko ryknął jeszcze głośniejszym śmiechem, gdy nagle
ktoś złapał go za kaptur bluzy i pociągnął w tył.
–
Mówi, żeby się od niego odwalić? – Serce Teodora zabiło
szybciej, kiedy tuż obok pojawił się Andrzej z tymi wyginającymi
się w ostry łuk, teraz groźnie zmarszczonymi brwiami. Spoglądał
na Rafała spod grzywki, zupełnie jakby był w stanie mu poważnie
zagrozić. – Prostych słów nie rozumiesz, Rzepa? Przeliterować
ci, czy jakieś problemy ze słuchem masz?
Teodor
zwilżył nerwowo wargi, rozglądając się ukradkiem dookoła.
Niestety, na korytarzu prowadzącym do szatni i sali gimnastycznej
nie było żadnego nauczyciela.
– Ty
to się zawsze musisz wpierdalać tam, gdzie cię nie chcą, co? –
warknął Rafał, popychając zaczepie Andrzeja. – Podoba ci się
nasza gruba świnka, że tak jej bronisz?
Andrzej
uśmiechnął się w taki sposób, że serce Teodora prawie dostało
palpitacji. Było w tym coś tak niebezpiecznego, a jednocześnie
pobłażliwego, że Tedek już wiedział, jaki obraz będzie go
budzić i wywoływać poranny wzwód.
– Ty
mi się nie podobasz – powiedział Andrzej, ani na moment nie
odpuszczając.
– To
chyba musimy jakoś to rozwiązać, co? – zapytał Rafał, już
zaciskając ręce w pięści. – Tak mnie ostatnio wkurwiasz, że w
końcu się doigrałeś. – Teodor już widział, jak Andrzej pada
na podłogę z rozwalonym nosem. Nie miał wątpliwości co do tego,
że tak właśnie zakończy się ta bójka; Andrzej raczej nie
wyglądał na kogoś silnego. Wyszczekanego – owszem, ale
umiejącego się bić już niekoniecznie.
Nie
myśląc więc wiele, popchnął niespodziewającego się ataku
Rafała,(x) tak, że ten aż zachwiał się i wylądował na ścianie.
Teodor dobrze wiedział, że teraz nie ma już odwrotu – albo
uciekną, albo skończą z siniakami. Złapał więc Andrzeja za
nadgarstek i pociągnął go w kierunku wyjścia na boisko. Doskonale
wiedział, gdzie się kierował. To było jego miejsce, jego
przestrzeń, w której zazwyczaj się chował i w której zyskiwał
kilka minut jedynie dla siebie. Raz nawet uciekł z wuefu i właśnie
tam przesiedział całą godzinę lekcyjną.
Andrzej
nie oponował. Bez sprzeciwu dał się Teodorowi pociągnąć, a
później wraz z nim, bez zamiany chociażby jednego słowa,
przeciskał się przez krzaki do garaży, z którymi graniczył teren
szkoły. To między nimi Teodor znajdywał schronienie.
– Nie
powinniśmy uciekać – rzucił z niezadowoleniem Andrzej, kiedy już
się zatrzymali. – Ktoś musi w końcu temu palantowi przegadać do
rozumu – prychnął, zakładając ręce na piersi.
– Ale
ich było trzech – powiedział zaskoczony Teodor, nawet nie
zauważając, że ani przez chwilę się nie zająknął.
– No
i? Jakie to ma znaczenie? – Andrzej popatrzył na niego z
uniesionymi brwiami. – Nigdy się nie ucieka, to pierwsza zasada,
żeby wzbudzić szacunek. – Zamachał przed nosem Teodora palcem
wskazującym. – Jak ciebie popychają, oddaj. Nie daj się. Bo
unikając ich, tylko jeszcze bardziej zachęcasz.
Teodor
zamrugał, żeby zaraz uśmiechnąć się z lekkim rozbawieniem.
Andrzej chodził z wysoko zadartą brodą, niczym taki napuszony
kogut. I z jednej strony było to całkiem śmieszne, w końcu
wystarczy tylko spojrzeć na Andrzeja – niemiłosiernie chudy, z
niezdrowo bladą cerą. Nadrabiał jednak ostrym lookiem, farbowanymi
na czarno włosami, ciemnymi, ciężkimi ubraniami, no i oczywiście
glanami, które wyglądały dość groteskowo na tak szczupłych,
niemal patyczkowatych nóżkach. Niestety, ze swojego wyzywającego
makijażu musiał już jednak zrezygnować, nauczyciele nie byli aż
tak liberalni.
Z
drugiej jednak strony, pomijając już całą Andrzejową aparycję,
w dziwny sposób ten chudy, ale bardzo pewny siebie chłopak mu
imponował. I co najważniejsze – jako jedyny stanął w obronie
Teodora. Jako jedyny nie nabijał się z jego jąkania ani nawet nie
dopytywał o przyczyny, co zdarzało się nawet nauczycielom. Andrzej
przyjął to jako coś normalnego, jako jedną z części składowych
Teodora. Rzecz, która była i już, nie ma co drążyć tematu.
– I
co cię tak bawi?
–
N-nic – powiedział Teodor, wciąż się jednak uśmiechając i
usiłując zignorować szybko bijące z nieznanych mu jeszcze powodów
serce.
–
Teo, taki kurczak trochę z ciebie, co? – zapytał Andrzej,
wsuwając ręce w kieszenie swoich czarnych spodni, trzymających się
na jego biodrach jedynie dzięki mocno ściągniętemu paskowi z
ćwiekami. – Nie ma co się bać tych kretynów.
–
Ł-łatwo c-ci m-m... – Zmarszczył brwi. Właśnie dlatego
zdecydowanie lepiej odnajdywał się w Internecie. Słowo pisane nie
stanowiło żadnego problemu, mógł zakomunikować wszystko, co
tylko chciał. Z mową już nie było tak prosto.
–
Spokojnie – powiedział Andrzej jakimś takim ciepłym tonem głosu.
– Nie spiesz się i nie denerwuj. Jak się denerwujesz, wychodzi
chyba gorzej, co? – Teodor kiwnął głową i odwrócił
spojrzenie. Dlaczego jego serce biło tak cholernie szybko? Jakby
zaraz miało wyskoczyć mu z piersi.
–
Cz-czasem p-po prostu n-nie m-mogę... i j-j-ja wie-wiem, ż-e t-to
śmie-śmieszne, d-dlate-dlate-go oni...
– To
debile. – Andrzej popatrzył na niego tymi swoimi świdrującymi,
niebieskimi oczami. – Debile – powtórzył, siadając na ziemi i
odchylając głowę w stronę ostatnich ciepłych promieni
słonecznych. – Chce ci się iść na wos? – zapytał, opierając
się plecami o blaszaną ściankę garażu. Teodor zaraz pokręcił
szybko głową i po chwili namysłu przysiadł obok Andrzeja. –
Mnie też nie. Przesądzone, nie idziemy.
***
Mając
dwadzieścia dwa lata Teodor wiedział już, że jego życie nie
będzie tak żałosne, jak zapowiadało się w gimnazjum. Gimnazjum
to ogólnie najgorszy i najbardziej nienormalny okres w życiu
każdego nastolatka. Ludzka dzicz, kiedy to dzieciaki wyładowują
swoje frustracje związane z dojrzewaniem i gnębią innych, a
wystarczy tylko popatrzeć w lustro... Małe, niewyrośnięte,
nieforemne potworki z masą pryszczy na twarzy, pierwszym dziewiczym
wąsem i z niekontrolowanymi erekcjami na widok młodej nauczycielki,
której podwinęła się spódnica. Całe szczęście, okres szkoły
miał już dawno za sobą. Studia to dopiero życie, chciałoby się
powiedzieć. Wyrwał się ze swojego małego, zacofanego miasteczka i
wreszcie mógł odetchnąć pełną piersią (chociaż z tym
oddychaniem to w Krakowie lepiej nie przesadzać). Wszystko nagle
okazało się takie nowe, lepsze, dalekie od poprzedniego życia, z
którym zresztą nie chciał mieć nic wspólnego. Bo już nie był
tym samym Teodorem Kamińskim, już nikt nie nazywał go grubaskiem
ani Tedkiem-jąkałą, co jednak nie oznacza, że całkowicie pozbył
się swojego problemu. Miał wrażenie, że jąkanie zostanie przy
nim już na zawsze, jednak teraz komunikacja werbalna nie stanowiła
aż takiego problemu jak kiedyś.
Filologia
angielska okazała się być tym, czego chciał się uczyć i
wychodziło mu to całkiem nieźle. A że Uniwersytet Jagielloński
miał całkiem przyzwoite stypendia, widmo pracy i dorabiania sobie
do kieszonkowego od rodziców stało się więc odległe. Teodor mógł
się cieszyć życiem studenckim w pełnym tego słowa znaczeniu.
Westchnął
ciężko, wpatrując się w mijane za oknem tramwaju widoki. Mgła
(po trzech latach w Krakowie wciąż wmawiał sobie, że to mgła)
ograniczała skutecznie pole widzenia, a ludzie, poubierani w grube
kurtki, poowijani szalikami i opatuleni czapkami, przemykali mu przed
oczami niczym bezosobowe cienie. Przymknął na moment oczy, wciąż
odczuwając nieprzyjemne skutki kaca. A wiedział, żeby nie pić,
kiedy miał zajęcia. Całe szczęście już wracał do mieszkania.
Zakopie się w kołdrze i nie wyściubi nosa na zewnątrz aż do
wieczora.
Jak na
ironię ze słuchawek buchnęły pierwsze akordy utworu „Beautiful
Pain”. Westchnął głęboko i wyciągnął telefon. Odblokował,
żeby popatrzeć na uśmiechniętą twarz Andy'ego Biersacka. Jemu to
wszystko mógł wybaczyć, nawet nietaktowne piosenki. Aż zagryzł
wargę, przyglądając się swojemu idolowi kilka dłuższych chwil.
Jedyną
słabością Teodora był właśnie Andy. Jego fascynacja trochę już
trwała i co najdziwniejsze, mimo że Teodor powoli stawał się
całkiem poważnym anglistą (w końcu zaraz licencjat!), to miłość
do piosenkarza jedynie przybierała na sile. Oczywiście nie chwalił
się tym na prawo i lewo, chociaż przyjaciele prawdopodobnie zdążyli
się już domyślić... i chyba to wcale nie było trudne zadanie.
Wystarczyło wejść do pokoju Teodora, aby zdać sobie sprawę z
jego małej obsesji.
Tramwaj
zatrzymał się na Rondzie Matecznego. Teodor aż podskoczył,
przypominając sobie, że to przecież jego przystanek. Zaczął
przeciskać się pomiędzy ludźmi, z Andy'm wciąż śpiewającym mu
do ucha o pięknym bólu. Chyba tylko cudem udało się Teodorowi
wysiąść z pojazdu. Mroźne, śmierdzące spalinami powietrze
momentalnie otuliło jego twarz, a on tylko naciągnął szalik na
nos. Chyba powinienem zacząć rozważać kupno maski, bo za
chwilę skończę ze spalonymi płucami, stwierdził, idąc w
kierunku bloków, kiedy gdzieś ponad przejeżdżającymi samochodami
mignęło mu żółte logo znanego koncernu fast-foodów.
Kace
miały to do siebie, że człowiek marzył o czymś tłustym,
zapychającym i najlepiej niemającym niczego wspólnego ze zdrowiem.
Teodor naprawdę starał się dobrze odżywiać – w szczególności
że pozbycie się ponadprogramowych kilogramów wcale nie przyszło
mu z łatwością. Ale dzisiaj był ten dzień, w którym po prostu
miał ochotę na takiego dużego, ociekającego tłuszczem i chemią
WieśMaca, i nic nie potrafiło go od tej ochoty odwieść. Wsunął
rękę do kieszeni swojej granatowej kurtki, a gdy wymacał w niej
kilkanaście złotych, stwierdził, że zabaluje. Końce miesiąca
może i są dość biedne, no ale jutro (albo najdalej pojutrze) i
tak dostanie przelew z UJ-otu, więc nie ma co się martwić.
A
niezdrowego, kalorycznego hamburgera spali. Poćwiczy trochę i
będzie okej.
Tak
zachęcony, ruszył w kierunku McDonalda. Przeszedł przez pasy, już
czując nieznośne burczenie w brzuchu, a gdy tylko do jego nosa
dobiegł charakterystyczny zapach fast-foodu, już nie było odwrotu.
Musiał zajeść kaca czymś niezdrowym.
Wszedł
do ciepłego budynku restauracji, o tej porze zapełnionego ludźmi.
Ustawił się w kolejce, wzrokiem błądząc po tablicach z
apetycznymi podobiznami jedzenia. Tak się człowiek napatrzy na
te dorodne hamburgery, żeby dostać marną, zgniecioną kanapeczkę,
pomyślał jeszcze i przesunął się w kolejce do przodu. Wyciągnął
z kieszeni pieniądze, żeby jeszcze raz je przeliczyć. Wystarczy na
jeden zestaw; WieśMac, frytki i cola – czyli wcale nie tak
biednie, jak mu się zdawało.
Znów
zrobił krok do przodu. Piosenka zmieniła się, a ze słuchawek po
chwili ciszy popłynęły pierwsze akordy „Ribcage”. Aż
przymknął na moment oczy, wsłuchując się w głęboki, ciężki
głos Andy'ego. Tylko on potrafił tak śpiewać.
Kolejka
sukcesywnie się zmniejszała. Już tylko jedna osoba przed nim.
O
Boże, jak to możliwe, żeby mieć taki głos?, myślał i jeszcze
raz wyciągnął telefon, aby popatrzeć na zdjęcie Andy'ego. Mocno
niebieskie oczy patrzyły w jego stronę, a groźnie zmarszczone brwi
tylko wieńczyły intensywność spojrzenia wokalisty. Teodor
westchnął.
– Co
dla pana? – Podniósł wzrok, żeby wpatrzeć się w równie
niebieskie oczy jak te, które jeszcze chwilę temu zerkały na niego
z wyświetlacza telefonu.
Zamarł
na kilka chwilę, nie wierząc w to, co widzi.
Nie, to
nie były te same oczy. Osoba patrząca na niego zza kasy nie była
Andy'm; oczywiście, że nie – co za głupota. Andy w McDonaldzie w
Krakowie? I jeszcze z tą śmieszną brązową czapeczką na głowie?
To zdecydowanie nie Andy Biersack.
To
Andrzej.
Teodor
przełknął ciężko ślinę, czując jak serce zaczyna mu bić
szybciej w piersi, a on nie potrafi wykrztusić z siebie chociażby
słowa. Na moment znów powrócił do czasów gimnazjum, kiedy to
tylko kiwał i kręcił głową, byleby nie musieć mówić.
Zmienił
się, chociaż jego niebieskie oczy pozostawały tak samo niebieskie
jak sześć lat temu. Na twarzy wciąż błąkała się ta sama
niechęć, co kiedyś, a włosy wciąż farbował na czarno, teraz
tylko trochę umiejętniej niż za czasów nastoletnich. Jeszcze
bardziej urósł, jakby już w gimnazjum nie był wystarczająco
wysoki; w zestawieniu z niską kasą, prezentował się
karykaturalnie ze swoim metrem dziewięćdziesiąt-parę. Na wzroście
zmiany się jednak nie skończyły – twarz Andrzeja nabrała
bardziej męskich rysów, linia podbródka stała się wyraźniejsza,
a na szyi odznaczało się spore jabłko Adama. Jedno pozostało
jednak niezmienne – wciąż był niemożliwie chudy.
–
Przepraszam? Co dla pana? – zapytał ponownie, trochę poirytowany
brakiem odpowiedzi. Teodor szybko otrząsnął się z krótkiego
transu i popatrzył na Andrzeja już trzeźwiej. Nie poznał
mnie?, rozbrzmiał mu w głowie rozczarowany głos.
–
W-w... – Nosz kurwa mać! – WieśMaca w zestawie – powiedział
szybko, na wydechu.
–
Powiększonym?
Przełknął
ślinę, wpatrując się w Andrzeja uważnie. Naprawdę go nie
rozpoznał?
–
N-nie.
–
Piętnaście osiemdziesiąt – powiedział lakonicznym, ale tak
głębokim tonem, że po plecach Teodora przebiegły przyjemne
dreszcze. Na moment aż zapomniał, jak się oddycha. Szybko położył
na ladę pieniądze, jednak zrobił to odrobinę zbyt nerwowo, bo
pięć złotych spadło na podłogę i potoczyło się w kierunku
Andrzeja. Teodor, jak poparzony, zaraz rzucił się po uciekający
pieniądz. Czuł się jak ostatni idiota, dawno już tak się nie
zbłaźnił. Złapał szybko za monetę i cały czerwony na twarzy
podał ją Andrzejowi, który zmarszczył brwi i przyjrzał się
Teodorowi jakby uważniej.
–
Dwadzieścia groszy reszty – powiedział, wciąż nie odrywając
swoich niebieskich oczu od czerwonej z zażenowania twarzy Teodora.
–
Dz-dziękuję. – Złapał szybko za paragon i już nie oglądając
się na Andrzeja, odszedł. Najlepiej zignorowałby też swoje
zamówienie i uciekł do domu. Na kilka chwil stał się dawnym
Teodorem, zakompleksionym, jąkającym się oraz tak żałośnie
wstydliwym.
Co
jednak ważniejsze – jak to możliwe, że po tylu latach spotkał
go w takim miejscu? I czy Andrzej nie wyjechał do Berlina? Jak niby
znalazł się w Krakowie i to jeszcze na kasie w McDonaldzie?
Gdy
czekał na realizację swojego zamówienia, wyciągnął jeszcze
telefon i popatrzył na Andy'ego. Powoli zaczynał rozumieć swoją
fascynację wokalistą.
Wow super się zaczyna, i super że krótko. Teo przypomina mi kogoś, czy z wiekiem mija nieśmiałość? Tak ale to wymaga wysiłku. Teo chyba dał radę, bo czy nie będzie starał się zagadać do Andrzeja? Lub znowu go spotka przypadkiem.
OdpowiedzUsuńGratuluję rocznicy czytam Twój blog od początku i bardzo go lubię. Rozwijasz się i co raz lepsze niesamowite teksty.
Pozdrawiam i życzę weny
Myślę, że nieśmiałości nigdy nie da się wyplenić do końca ;). Można walczyć, można się zmienić, ale takie rzeczy po prostu tkwią w człowieku.
UsuńDziękuję ślicznie za komentarz!
Świetny tekst, ale pisanie tego w Twoim przypadku mija się z celem, bo to po prostu naturalne.
OdpowiedzUsuńDobrze się zapowiada.
"Andrzej, niezrażony obecnością nauczycielki w klasie, złapał nagle Rafała za przód bluzki i przyciągnął go do siebie gwałtownie."
Ubrania w bluzkę Rafała nie daruję (serio - klasowy cwaniak w bluzce?), może jeszcze gdyby to był Andrzej to uszłoby bez zwrócenia uwagi (ot element image Andrzeja).
Proszę również nie demonizować smogu w Krakowie. Tutaj rzeczywiście jest często mgła (taka zwykła, bez koktajlu zanieczyszczeń). W małych miasteczkach często jest zdecydowanie gorzej, bo siarka ze spalanego węgla aż dusi, ale ponieważ nie ma monitoringu zanieczyszczeń to wszyscy uważają, że jest OK. Przyznać jednak muszę, że ten rok jest wyjątkowo fatalny pod tym względem w Krakowie.
Teraz nawiążę do wstępu: ucieszyłem się widząc na blogerze kolejny wpis na Twoim blogu, jednak po chwili nie wytrzymałem i rzuciłem kilkoma mocnymi słowami w myślach, bo jako dobrze wychowany nie młody już człowiek nie używam przecież łaciny kuchennej. To ja przeżywam męki niczym małpa okres, suka ruję, koty... żeby się dowiedzieć co nowego u Macieja i Filipa, czy są już powtórne wyniki badania Filipa a tutaj... (te trzy kropki, to właśnie te myśli nieuczesane).
Dream jesteś sadystką!!!
Mimo to jednak początek nowego opowiadania mi się podobał.
Pozdrawiam.
Z tą bluzką to aż wstyd :D. A jeszcze niedawno tak pyszniłam się, że bluzki to już nie u mnie. Jak widać, ałtoreczkowe zapędy czasem wracają. :D
UsuńCo do smogu, szczerze mówiąc nie bardzo mogę się z tym zgodzić. Zanim przyjechałam do Krakowa miałam fatalną kondycję fizyczną, ale zadyszki raczej mnie nie łapały (ach ta młodość). Teraz więcej o siebie dbam, a nawet szybszy marsz (w szczególności zimą) wywołuje u mnie duszności. W Krakowie niestety stan powietrza naprawdę jest fatalny i pomimo mojego całego uwielbienia do tego miasta, powietrze jest jedyną rzeczą, która mi się tam nie podoba. Ale myślę, że teraz te wszystkie smogowe alarmy wyjdą nam na plus i to nie tylko mieszkańcom Krakowa. Już nawet w mojej Bydgoszczy trąbią o smogu, także idziemy ku lepszemu. ;)
Bardzo się cieszę, że nowe opowiadanie przypadło do gustu. No a Gówniarz już za chwilę, właśnie kończę go pisać i wieczorem poślę becie. :)
Źle mnie zrozumiałaś z Tym smogiem. Ja nie twierdzę, że jest z tym dobrze. Ja odnoszę się tylko do tego jak było wcześniej.
UsuńDawniej wjeżdżając do Krakowa od strony Olkusza albo Libertowa widać było zawieszoną nad Krakowem (podobnie było z Katowicami) rudawa chmurę smogową nawet w lecie (tak było niezależnie od pory roku). Program likwidacji niskiej emisji finansowany przez Bank Światowy realizowany był w Krakowie już od połowy lat 90 ubiegłego wieku i poprawił sytuację. Spadła też znacząco produkcja w byłej Hucie im. Lenina z 7 mln ton stali do mniej niż połowy tego, zamknięto też Hutę Aluminium w Skawinie. To radykalnie poprawiło sytuacje. Gdyby nie te działania to w Krakowie nie dałoby się dzisiaj oddychać. Dawniej wystarczyło otworzyć okno na dwie godziny, aby na parapecie uzbierała się widoczna gołym okiem warstwa pyłu i sadzy. Mieszkając w Krakowie od urodzenia i stąd stwierdzenie, że teraz nie jest tak źle, co nie znaczy, że jest dobrze.
Pozdrawiam
Bardzo miła odmianaXD
OdpowiedzUsuńDzięki mózgu najprawdopodobniej będzie to relacja człowiek-wiewiórkaXDD Teodor z filmu 'Alvin i wiewiórki'
Nie pomaga świadomość, że Teo już się zmienił.
Nie oglądałam Alvina, ale mam szczerą nadzieję, że nie będziesz wyobrażać sobie Tedka w wersji wiewiórczej. :D
UsuńHej. Świetne ! KOCHAM ANDY'EGO :P !!! No nie spodziewałam się, że przeczytam kiedyś tekst LGBT inspirowany jego postacią, jestem zachwycona :). Opowiadanie ma fajny klimat, bo bohater przeobraża się z brzydkiego kaczątka w całkiem fajnego studenta :P... ale fajne. Pzdr. WildMind
OdpowiedzUsuńSuper, fajnie szkoda że tylko kilka rozdziałów będzie:-).
OdpowiedzUsuńOooo, coś nowego :3 łYKNĘ wszystko :D :3
OdpowiedzUsuńPodoba mi się, ładnie się zapowiada, taka miła słodka obyczajówka :D <3
Kto wie, może będzie więcej niż kilka rozdziałów? : >
Ejj, nawet nie kracz mi z tymi rozdziałami. :D
UsuńJak tylko zobaczyłam wizerunek Andy'ego, od razu wleciałam na bloga, żeby przeczytać. Baaardzo mi się podobało. Opowiadanie zapowiada się jako takie lekkie, tak jak zresztą pisałaś, ale bardzo mi się to podoba. Idea spotkania akurat w McDonaldzie mnie rozbawiła, ale jakby nie patrzeć, to najlepsze miejsce spotkań :D
OdpowiedzUsuńPodobają mi się nawiązania do Andy'ego i ta fascynacja u Teo. I przyjemnie mi się na serduchu zrobiło, gdy wspomniałaś akurat Ribcage, moją ulubiona piosenkę z tego albumu ♥
Imię Andrzej nie wygląda na przypadkowe xD
Ooo i podobały mi się nawiązania do smogu. Bardzo na czasie :D
Jestem zainteresowana tym, co się wydarzy dalej, więc życzę dużo dużo weny :D
Ribcage ma to coś w sobie. :D Chociaż ja ostatnio mam obsesję na punkcie Void. ;)
UsuńOczywiście że wolałabym Gówniarza, ale jest Andy i kolejne opowiadanie (nawet jezeli krotkie) i świetny tekst, więc mogę poczekać ;) A teraz zachwyty: znowu to było tak niesamowicie realistyczne jak zawsze u Ciebie i tak jak ja uwielbiam. Scenka z makiem jak wycięta z życia i cała ta przykra historia z dzieciństwa, no chyba każdy zna taką osobę której dokuczali w podstawówce czy gimnazjum i mam wrażenie że świetnie oddałaś sposób myślenia takich osób- ignorować, uciec, przemilczeć. W każdym razie czekam na kontynuację i na nastepnego Gówniarza, ale teraz to już nie wiem na co bardziej ;)
OdpowiedzUsuńJeny, naprawdę się cieszę, że to opowiadanie aż tam dobrze się przyjęło. :) Jest dla mnie jedynie taką odskocznią od Gówniarza, bo ile można pisać na takie poważne tematy. Czasem człowiek musi odetchnąć, w szczególności, że "I tak wszyscy wylądujemy w McDonaldzie" nie wymaga ode mnie szczególnego skupienia. Ot, siadam i piszę. :) Ale w następnej publikacji już Gówniarz, obiecuję.
UsuńZdecydowanie nie tego się spodziewałam, gdy zobaczyłam nową notkę, ale nowe opowiadanie zawsze spoko :D Nawet jeśli to wersja mini.
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze, że nie zmuszasz się do pisania Gówniarza, tylko "wyżywasz" się w innym opowiadaniu, bo wiadomo, że zawsze przyda się przerwa, a jeszcze nie daj Boże, by Ci zbrzydło pisanie i to by była dopiero tragedia.
Niemniej jednak czekam oczywiście na dalsze losy Maćka, Filipa, no i Błażeja przede wszystkim! :D
Co do tej perełki wyżej.
Cieszę się, że to będzie coś lekkiego, bez jakichś emocjonalnych rollercoasterów, bo i tak, gdy czytam te wszystkie opowiadania, to zaczynam się zbytnio przejmować losami fikcyjnych bohaterów :D
Fajny ten Tedek ;) Taki niby przeciętny i zwyczajny, ale wydaje mi się, że tacy wbrew pozorom są czasem najciekawsi, bo jakby nie patrzeć, bywają nieprzewidywalni.
A już myślałam, że spotka Rafała w tym Macu i będzie z tego jakaś wielka miłość typu "straight to gay", czy tam "oprawca po latach zakochuje się w ofierze" :D
Niby klasyk, ale nigdy sie nie znudzi.
Anyway, Andy/Andrzej też może być :D W ogóle Tedek musiał się mocno zmienić, że ten go w ogóle nie poznał. Przeczuwam, że na tym jednym przypadkowym spotkaniu się nie skończy.
No i na koniec musze się po prostu odnieść do tego: "Jak można nie lubić tej mordki?" - hmmm, a no można xD
Pewnie to co napisze to jakaś herezja i zaraz mnie tu fani zjedzą, ale trudno :D
Nigdy nie rozumiałam fenomenu Black Veil Brides, ani tym bardziej Andiego. Już pominę kwestię, ze fizycznie to kompletne przeciwieństwo mężczyzny, jaki by mi się spodobał, no ale ten wokal... po prostu nie xD I nie jest to wyrok na podstawie jednej czy dwóch piosenek, bo swego czasu mocno próbowałam się do nich przekonać, no bo tak wszędzie ich wciskali, jednak coś mi się ciągle nie pasowało. Tak, wokal. Taki przerost formy nad treścią.
To teraz kiedy już na własne życzenie ściągnęłam na siebie nienawiść fanów, to na załagodzenie powiem, że godne chwilowe zastępstwo Gówniarza, choć kompletnie od niego inne i czekam jak zwykle na kolejne rozdziały.
Weny i pozdrawiam ;)
Heej, jaką tam nienawiść. :D No bez przesady, masz swoje zdanie i to się ceni. Ja tak po cichu zdradzę, że mnie cała konwencja Black Veil Brides niesamowicie bawi. Raczej mnie te ich umalowane twarze nie porywają, jednak Andy... No właśnie - Andy. Ja, kurczę, nie wiem co takiego w nim jest, ale po prostu go uwielbiam. To jego chude, wyciągnięte ciało i ten jego (może rzeczywiście teatralny) głęboki głos. Ale najlepsza jest jego postawa. Nie wiem czy tak zagłębiałaś się w jego postać, żeby oglądać wywiady, jakieś urywki z koncertów itd. No jak Boga kocham, nie widziałam nigdy kogoś tak egocentrycznego. :D Nawet w wywiadzie, gdzie miał mówić o swojej dziewczynie (teraz już żonie?), były same "ja, ja, ja". A broń panie, wygwiżdż go na koncercie, to jeszcze zeskoczy ze sceny, żeby ci przemówić do rozumu. Pomyślałam sobie, że taki dumny, napuszony kogut to całkiem fajny wzór postaci. No i tak powstało to opowiadanie. ;)
UsuńCieszę się, że mimo swojej niechęci do Andy'ego i tak spodobał Ci się ten rozdział. W sumie Andy jako taki tu nie występuje, jest za to równie przepełniony poczuciem własnej godności Andrzej, taki nasz polski Andy. :D
Dziękuję za komentarz!
Ja też nie wierzyłam w smog, dopóki tylko dojeżdżałam do Krakowa. Zresztą w mojej rodzinnej mieścinie powietrze też jest złe - takie położenie geograficzne, elektrownia, rafineria, zakłady chemiczne i nie wiadomo co jeszcze. Sądziłem, że nie może być wiele gorzej. Nie mogłam się bardziej pomylić. Głowa potrafi mnie boleć 3 dni z rzędu, jak jest naprawdę źle. No ale...
OdpowiedzUsuńCo do tytułu - też tak sobie mówiliśmy, jak zaczynaliśmy studia. "Nie ma co się spinać i tak wylądujemy w Mc". Oczywiście dorabianie w różnych lokalach jest dość powszechne na studiach, więc nie do końca podzielam to zszokowanie Teodora.
Często jest tak, że ci który byli najbardziej do przodu w gimbazie (a tam rządzą pierwotne instynkty), później lądują na dnie. Bo o to taki kujon-nerd w grubych pinglach kończy infe i ciśnie 10 tys na rękę, a gimbazowy kozak miesza wapno.
Lubię takie opowiadania o dorastaniu, więc ja się cieszę, że jest. Szczególnie, że w "Gówniarzu" zrobiło się bardzo poważnie i trochę się lękam, jak będzie :)
Pozdrowienia!
Zaczęłam czytać pd początku. Sprawia mi taką samą przyjemność. 😁
OdpowiedzUsuńCudo... lecę czytać dalej xD
OdpowiedzUsuńKocham Andy'ego Biersacka. Mam nawet plakat 💜.
OdpowiedzUsuńMilo mi ze znalazłam kolejnego fana.
A teraz zabieram sie za czytanie.
Życzę dużo weny.
Pozdrawiam Deia