Nawet nie wiecie, jak mi smutno, kiedy publikuję ten rozdział. Dopiero teraz tak naprawdę zdałam sobie sprawę, że czas pożegnać "Americanę".
Jeżeli ktoś z Was odczuwa jakiś niedosyt, to przypominam, że w e-booku dołączony jest dodatkowy (bardzo długi) rozdział trzydziesty trzeci. ;)
Sprawdzały Oni i Ekucbbw.
Musiał stracić wszystko, żeby docenić, co posiadał
Przechodzący
obok ludzie stali się dla niego zbitą, trudną do rozróżnienia
masą. Patrzył na nich, na rozgrywające się tuż przed nim
tragedie: na kobietę zwijającą się z bólu, na płaczące
dziecko, jakąś starszą panią z zabandażowaną, zakrwawioną
skronią i... nie czuł nic. Absolutnie nic. Siedział tylko
pochylony na plastikowym, cholernie niewygodnym krześle i patrzył.
Nic nawet nie myślał, miał wrażenie, jakby ktoś jednym
pociągnięciem za kabel odłączył mu tę funkcję.
Po tym
wszystkim, co stało się godzinę temu, po tym, jak przekazał Jasia
ratownikom, jak sam później dzwonił po taksówkę i tłukł się
przez miasto do szpitala, cały nerwowy, niepewny i... zrezygnowany,
czuł teraz pustkę. Wszystkie emocje nagle jakby zniknęły. Był
zmęczony, nie myślał już nawet o Remigiuszu. Przez głowę nie
przeszło mu, żeby zadzwonić do Adama i na spokojnie wypytać go o
całe zdarzenie.
I wtedy
zobaczył ją. Kobietę o nieprzyjemnym wyrazie twarzy, rozglądającą
się po wnętrzu poczekalni ze zmarszczonymi brwiami. Wciąż
odpychała, sprawiała wrażenie niemiłej, ale w jej wzroku było
coś, przez co Aleks poczuł zimny uścisk na gardle, a wcześniejsze
zdenerwowanie powróciło. Bała się o swojego syna.
Jej
spojrzenie wypatrzyło go na tym niebieskim, plastikowym krześle.
Brwi zbiegły się, jakby w zastanowieniu, a on już wiedział, że
go rozpoznała. Nie znał jej, ale wyglądała na kobietę, która
łatwo zapamiętywała ludzi. Zawsze wnikliwie wszystko obserwowała,
możliwe że stąd brał się ten surowy wyraz twarzy.
Obok
niej pojawił się mężczyzna. Starszy, zgarbiony, ze świecącą
łysiną na samym czubku głowy.
Zabawne,
że właśnie w ten sposób poznaję teściów, podpowiedział mu
jakiś głos w głowie, ale on nawet się na tę myśl nie
uśmiechnął. Patrzył tylko na rodziców Janka, ciekaw, czy do
niego podejdą.
Pani
Schneider powiedziała coś do męża, a ten zwrócił swoje
zapadnięte oczy na niego. Kiwnął głową, kobieta odeszła w
stronę recepcji, a mężczyzna, co zresztą wcale Aleksa nie
zdziwiło, ruszył w jego stronę.
W
normalnych warunkach pewnie by się zdenerwował, w końcu zaraz miał
poznać rodziców swojego partnera – kto by nie odczuwał
zdenerwowania? Teraz jednak nie czuł nic prócz współczucia
zarówno dla siebie, jak i dla rodziców Janka. Jeżeli coś się
stanie, co wtedy zrobią? To był ich ukochany, jedyny syn.
Wyczekiwany. Wciąż pamiętał, co mu Jaś mówił, że jego mama
nie mogła zajść w ciążę, prawdopodobnie kilka razy poroniła, a
gdy już udało jej się donosić, chłopiec umarł po kilkunastu
dniach. A teraz lada moment mogli stracić kolejne dziecko; nawet nie
chciał się zastanawiać, co czuje rodzic, który tyle przeszedł.
Zabawne,
że w takich momentach wolał skupiać się na cudzych emocjach, a
nie na swoich. Tak było łatwiej. Znacznie prościej jest się
odgrodzić od własnych myśli i zająć myślami obcych. Gdyby tego
nie zrobił, nie dałby rady tak spokojnie tu siedzieć.
– To
ty zawiadomiłeś pogotowie? – zapytał mężczyzna od razu, gdy do
niego podszedł. Aleks spojrzał na niego z dołu i kiwnął głową,
patrząc, jak ojciec Janka wzdycha ciężko, a następnie w wyrazie
ogromnego zmęczenia masuje nos u podstawy. – Dziękuję –
powiedział, by po chwili opaść na krzesło tuż obok Aleksa.
–
Wiadomo już coś? – zapytał cicho Białecki. – Mnie lekarze nie
chcą nic powiedzieć – mruknął cicho, zaczynając nerwowo
wyginać swoje palce.
–
Wprowadzono go w stan śpiączki farmakologicznej. – Miał głęboki,
niski głos, a Aleks już wiedział, po kim Janek mógł go
odziedziczyć. Gdy śpiewał, jego głos przybierał podobną barwę.
Gdy
tylko o tym pomyślał, poczuł, jakby coś albo ktoś walnął go w
żołądek. Aż pochylił się do przodu, opierając łokcie na udach
i próbując odgonić łzy. Tama, za którą trzymał wszystkie
emocje, chyba zaczynała pękać.
–
Żona poszła dowiedzieć się czegoś więcej, niedawno
przyjechaliśmy – kontynuował, a Aleks nie mógł wiedzieć, że
był właśnie uważnie obserwowany. – Jesteś Aleks? – zapytał,
zachowując niewyobrażalny w tej chwili dla Białeckiego spokój.
Mógł
tylko pokiwać głową, nie był w stanie nic powiedzieć. Nie
wierzył, że ten wieczór tak się skończył. Mogli dalej siedzieć
przed tą głupią konsolą i grać. Albo mogli leżeć na tym
pieprzonym dywanie w kwiaty i się kochać. Mogli robić naprawdę
wiele rzeczy... A teraz Janek leżał gdzieś tam na sali, a on nawet
nie wiedział, co się z nim działo.
A co
najważniejsze – nie powiedział mu, że również go kocha. Bo był
pieprzonym tchórzem. A przecież go kochał. Pokochał go bardzo
szybko, praktycznie na samym początku ich znajomości. Kochał go
już wtedy, kiedy wytykał mu na siłę wynajdowane błędy. Kiedy
wykłócał się o głupoty podczas ich prób. Kiedy... kiedy...
Tama
puściła. Zakrył twarz dłońmi, wyklinając ojca Janka. Bo gdyby
nie on i jego głos, wciąż siedziałby tutaj, nie myśląc zbyt
wiele i nie analizując.
Remigiusz
nie żył, a za chwilę może stracić kolejną, bardzo ważną
osobę.
Prawie
podskoczył, kiedy poczuł męską dłoń gładzącą jego plecy.
Spojrzał zaczerwienionymi, zdziwionymi oczami na ojca Janka, a
mężczyzna w odpowiedzi uśmiechnął się tylko lekko.
– Jaś
opowiadał nam trochę o tobie – rzucił jakby nigdy nic. Jakby
jego syn właśnie nie walczył o życie w jakimś pomieszczeniu w
tym szpitalu.
Gula w
gardle Aleksa tylko się powiększyła. I po co mu to mówił?
– Nie
martw się, to silny chłopak – dodał mężczyzna na pocieszenie,
a on znów się skulił, próbując jakoś od tego wszystkiego uciec.
I wtedy
przyszła kobieta, której Aleks raczej już nigdy nie polubi, ale
którą po chwili miał ochotę uściskać, a może nawet pocałować.
–
Lekarze mówią, że jego stan jest już stabilny.
Stabilny,
odbiło mu się echem w myślach, kiedy podniósł głowę, a jego
wzrok skrzyżował się z mrożącym krew w żyłach spojrzeniem pani
Schneider. Sam nie wiedział, w jaki sposób mu się to udało, ale
uśmiechnął się. Bo może wszystko będzie dobrze.
– Da
radę – powiedział ojciec Aleksa i jeszcze poklepał Białeckiego
po plecach. Tak, da radę. Musiał w to wierzyć, żeby teraz nie
zwariować.
***
Jeżeli
myślał, że noc będzie wyglądać lepiej niż wieczór, to się
mylił. Nie miał co ze sobą zrobić, państwo Schneider dalej
siedzieli w poczekalni, od czasu do czasu wypytując to lekarzy, to
pielęgniarki o stan zdrowia ich syna. Nie wracali do domu, nie
byłoby w tym żadnego sensu, bo przecież nikt tam na nich nie
czekał. Aleks zresztą się nie dziwił, sam nie miał zamiaru
wracać do swojego mieszkania, bo i po co? Na niego również nikt
nie czekał.
Stał
przed ruchomymi drzwiami, paląc już trzeciego szluga pod rząd.
Paczkę papierosów kupił w monopolowym, który znajdował się po
drugiej stronie ulicy. Miał nadzieję, że tytoń jakoś pomoże mu
się uspokoić, jak na razie jednak efekty były dość marne.
–
Aleks! – usłyszał i odwrócił się do źródła głosu. Spojrzał
na Adama zbliżającego się do niego szybkim, nerwowym krokiem.
Kiedy mężczyzna znalazł się tuż obok, bez słowa wyciągnął do
Białeckiego ramiona i tak po prostu przyciągnął go do siebie. A
Aleks nawet nie oponował, dał się przytulić, jednocześnie
wyciągając rękę z papierosem w bok, by nie poparzyć przyjaciela.
– Wszystko dobrze? Czemu nie odpisujesz? – zapytał tak przejętym
tonem, jakiego Aleks u niego jeszcze nigdy nie słyszał. W końcu
Adam to ten z ich paczki, który zawsze był najbardziej znudzony,
małomówny i niechętny do wyrażania emocji, bo zabierały masę
energii. Mało co go interesowało, rzadko się odzywał, trudno
było wyprowadzić go z równowagi. A teraz aż się trząsł, nie
potrafiąc tego opanować. Wszystkie wydarzenia z dzisiejszego
wieczora z pewnością nie były dla niego obojętne.
– Co
mam pisać? – zapytał cicho, wciskając twarz w jego pierś.
–
Chociażby to, co z Jankiem – sapnął, jeszcze go nie puszczając.
– Dobrze, że chociaż raczyłeś odpisać, że jesteś w szpitalu
– prychnął, na co on wzruszył bezradnie ramionami i wreszcie
odsunął się od Adama. Nie spojrzał na niego, w zamian zaciągnął
się papierosem, błądząc wzrokiem gdzieś po parkingu
samochodowym.
–
Wszystko się jebie – powiedział tylko, a Adam zacisnął dłoń w
pięść. – Z Remkiem... to prawda? – zapytał tak roztrzęsionym
głosem, że sam ledwo co go poznał.
Adam
nie odpowiedział. Milczał i było to najgorsze milczenie, jakiego
Białecki doświadczył w całym swoim życiu.
Remek
nie żył.
Janek
walczył o życie.
A oni
mogli tylko stać, palić papierosy i czekać.
***
Adam
przesiedział z nim całą noc. Opowiedział mu wszystko, czego
dowiedział się o Remigiuszu. O samochodzie, który wjechał w
samochód Remigiusza na skrzyżowaniu i o uderzeniu w drzewo. Zmarł
w karetce, doznając w wypadku krwotoku wewnętrznego. A Aleks z
każdym słowem wypowiadanym przez Adama tylko utwierdzał się w
przekonaniu, że to przecież nie był czas Remigiusza. Nie tak
powinien umrzeć.
Nad
ranem Adam siłą wepchnął go do taksówki i pojechał z nim do
mieszkania. Tam, również używając siły, kazał mu iść się
wykąpać, a gdy Aleks wyszedł z łazienki czysty, zjadł śniadanie.
Chwilę posiedzieli w mieszkaniu, mimo że Białecki oczywiście nie
przyjął tego z aprobatą, ale Adam znów pokazał mu się od strony
nieznoszącej sprzeciwu. Momentalnie przypomniał mu się tamten raz
w pociągu, kiedy to wepchnął w niego i Janka zimną kanapkę z
McDonalda.
A
później – Aleks nie miał pojęcia, jakim cudem – zasnęli
razem na kanapie. Obaj byli wykończeni, sen przyszedł nagle i nawet
nie zapytał ich o zdanie. Obudzili się dwie godziny później i tu
na Białeckiego nie działały już żadne próby perswazji Adama do
zjedzenia kanapek czy wypicia kawy. Musiał jechać do szpitala, po
prostu musiał.
A Adam
znów z nim pojechał. Przez cały ten czas był obok, mimo że
ryzykował wyrzuceniem z pracy. Nie zostawił go ani na moment, a
jego milcząca postać tuż obok naprawdę go uspokajała. Białecki
nawet nie chciał myśleć, co by było, gdyby Adam go zostawił. A
gdy zrozumiał, że Remigiusz również by go nie zostawił, tak po
prostu się rozpłakał. To było dla niego stanowczo zbyt dużo,
nigdy nie miał mocnych nerwów, nie potrafił sobie radzić z takimi
wydarzeniami. Zresztą, przecież nawet nie musiał, bo po raz
pierwszy stanął przed taką rzeczywistością.
Adam
przyciągnął go do siebie, znów obejmując tymi swoimi olbrzymimi
ramionami, a Aleks był mu dozgonnie wdzięczny.
Nigdy
nie był sam, mimo że przez tyle lat wmawiał sobie co innego.
Zawsze przecież miał Adama i Remigiusza tuż obok, a on na siłę
robił z siebie najbardziej pokrzywdzoną istotę świata.
Był
beznadziejny. Musiał stracić wszystko, żeby docenić, co posiadał.
***
Jeżeli
Aleks miałby wybrać najgorszy dzień w swoim życiu, zdecydowanie
wszystko postawiłby właśnie na minioną dobę. Czas dłużył mu
się niemiłosiernie, a papierosów, które wypalił, nie był nawet
w stanie zliczyć. Co chwilę wchodził na recepcję, kręcił się
po poczekalni, a później wychodził, brał szluga, po kilku
minutach gasił go w popielnicy i tak w kółko. Adam obserwował go
w milczeniu, nawet już nie próbując uspokajać. Czekał tylko, aż
Aleks się zmęczy takim chodzeniem. Gdy Białecki wreszcie usiadł
na stopniu schodów prowadzących do wejścia szpitala, bez słowa
podał mu zakupioną chwilę temu w automacie kawę i opadł na
miejsce tuż obok przyjaciela. Trwali chwilę w absolutnej ciszy, nie
było już nic, co mogliby sobie powiedzieć. Obaj byli tak samo
zmęczeni i tak samo martwili się o Janka.
Adam
nie miał pojęcia, ile tak siedzieli, patrzył tylko kątem oka, jak
Aleks wypija kawę. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a
wiosenny, choć jeszcze bardzo chłodny wiatr zdawał się aż wlewać
pod ich lekkie kurtki. Było im zimno; betonowe schody, na których
siedzieli, w niczym nie pomagały. Mimo to żaden z nich się nie
ruszył. W pewnym momencie ktoś stanął za nimi. Aleks nawet tej
postaci nie zarejestrował, Adam za to obrócił się i spojrzał na
starszego mężczyznę zdziwiony. Szybko rozpoznał w nim ojca Janka.
–
Lekarze chwilę temu wybudzili go ze śpiączki – powiedział, a
Aleks aż wypuścił plastikowy kubek z rąk. Resztka znajdującej
się w nim kawy zalała stopnie, a kubek sturlał się po nich. Aleks
wstał szybko i z szeroko otwartymi oczami spojrzał na mężczyznę.
Miał wrażenie, że coś źle dosłyszał ale pan Schneider
uśmiechał się lekko, więc chyba z jego słuchem nie było wcale
tak źle. – Ale jeszcze nie można go odwiedzać. Przyjdź jutro –
dodał tym swoim spokojnym, niskim głosem, a Białecki aż miał
ochotę rzucić się na mężczyznę i go przytulić.
–
Widzisz? – odezwał się Adam i poklepał przyjaciela w ramię.
–
Dzisiaj już wracaj do domu. Dość się wysiedziałeś –
powiedział ojciec Janka, ale Aleks zdawał się już tego nie
dosłyszeć.
Więc
naprawdę wszystko będzie dobrze?
***
Całą
noc nie mógł spać, chciał nawet dać już sobie spokój, wstać z
łóżka, ubrać się i zamówić taksówkę, żeby resztę wyczekać
w szpitalu, ale Adam, który wciąż go nie opuszczał, skutecznie mu
to uniemożliwił. Białecki nawet pomyślał, że Adam byłby
naprawdę dobrym, stanowczym ojcem, ale gdy doszedł do wniosku, że
w tej sytuacji robił za jego syna, zaraz porzucił ten tok
rozumowania.
Wypuścił
go z mieszkania dopiero nad ranem i znów z nim pojechał. Przez
ostatnie dni praktycznie się ze sobą nie rozstawali, a milcząca
obecność Adama u boku stała się dla Aleksa całkowicie naturalna.
W
szpitalu powitała go mama Janka, a jej wyraz twarzy jak zwykle do
przyjemnych nie należał. W pierwszej chwili pomyślał nawet, że
znów skończy w poczekalni, bo ta harpia za nic nie wpuści go do
swojego syneczka, gdy tuż obok niej pojawił się ojciec.
Uśmiechnięty i zadowolony z życia. W ogóle nie pasował do swojej
małżonki, wyglądali jak wyciągnięci z różnych bajek.
–
Janek na ciebie czeka – powiedział uprzejmie, a serce niemal
podeszło Aleksowi do gardła.
Czekał
na niego.
Adam
stwierdził, że Janka odwiedzi później, dał pierwszeństwo
Białeckiemu, a sam został na niewygodnym, plastikowym krześle w
korytarzu. Gdy Aleks wszedł na salę, pierwsze, co rzuciło mu się
w oczy, to cała masa łóżek. Aż zmarszczył brwi z
niezadowoleniem, zerkając w stronę leżących na nich pacjentów.
Jak Janek w takich warunkach miał dochodzić do siebie, kiedy co
chwilę ktoś mu sapał nad uchem?
Cholera,
powinien dostać osobną salę, przecież w takim otoczeniu to nic,
tylko umierać!, warczał w myślach, ale kiedy dostrzegł go na
jednym z posłań, przykrytego białą, szpitalną kołdrą, jakiegoś
takiego bladego i kruchego, z podłączoną do nadgarstka kroplówką
i urządzeniem badającym rytm jego serca, zamarł w pół kroku. I
nagle falą zalały go wszystkie myśli, jakimi zadręczał się
przez ostatnie dni. Że prawie go stracił. Że tak strasznie się o
niego bał. Że nie doceniał tego, co ma.
I że
go kocha. A teraz chyba kochał go jeszcze bardziej niż wcześniej.
Szybko podszedł do jego łóżka, a następnie, nie przejmując się
dosłownie nikim – a niech patrzą – pochylił się do Janka i
pocałował go. Nie zrobił tego mocno, bo mimo wszystko wciąż miał
na uwadze jego stan zdrowia.
–
Kocham cię – powiedział głośno i wyraźnie, a serce łomotało
mu w piersi. Jaś spojrzał na niego absolutnie zdziwiony. Aż
otworzył szeroko oczy, jakby nie dowierzając, a później
zmarszczył brwi, zastanawiając się, kto mu podmienił Aleksa. W
końcu dawny Aleks prędzej wolałby odgryźć sobie język niż
mówić takie rzeczy, i to jeszcze przy świadkach. Ale teraz
najwidoczniej nie przeszkadzał mu nikt, ani chłopak przyglądający
im się z zainteresowaniem z łóżka obok, ani starszy pan
prychający na drugim końcu pomieszczenia.
A
Jasiek za to poczuł coś ciepłego rozlewającego się w okolicach
jego serca. I to z pewnością nie było już nic złego.
–
Idiota – powiedział, nie mogąc ukryć szerokiego uśmiechu na
widok czerwieniejącego Aleksa, gdy ten zaczynał zdawać sobie
sprawę, że może jednak to zbyt odważny krok.
Ale nie
miał zamiaru żałować. Już nigdy nie chciał niczego żałować.
***
Ludzi
było sporo, z pięćdziesiąt osób na pewno. Wśród nich
wszystkich wypatrzył kilku znajomych z liceum, gimnazjum, a nawet z
podstawówki. Remigiusz miał masę kolegów, był lubiany, bo
właściwie to nie dało się go nie lubić. Może faktycznie
chwilami zbyt dużo gadał, ale czasem potrafił rzucić czymś
zabawnym. Ciągle chodził uśmiechnięty i zawsze, ale to absolutnie
zawsze można było na nim polegać.
Tak to
już jest, że o zmarłych nie mówiło się źle, a w chwili ich
śmierci nic negatywnego nawet nie potrafiło przyjść człowiekowi
na myśl. Mimo to Białecki naprawdę nie wiedział, co
niepochlebnego mógłby powiedzieć o Remigiuszu. To był naprawdę
dobry przyjaciel. I Aleks po raz kolejny pomyślał, że naprawdę
nie zasługiwał na taką śmierć.
Pogrzeb
odbył się w obrządku rzymskokatolickim; msza, ksiądz, krzyże,
kazania... Mimo że Białecki nie poczuwał się do wiary, że dusza
Remka gdzieś tam jeszcze była, że kumpel patrzył na nich z
obłoczka i obserwował, to mimo wszystko dzielnie wystał w
kościele, a później poszedł za korowodem na cmentarz. Z tego, co
pamiętał Remigiusz zawsze wahał się pomiędzy ateizmem a
agnostycyzmem, więc raczej nigdy nie marzył mu się taki pogrzeb.
Ale to wszystko już było wolą jego rodziny, żaden z nich – ani
on, ani Jaś, ani Adam – nie mieli prawa, żeby się w to mieszać.
Kiedy
patrzyli na osuwającą się powoli do wykopanej dziury czarną
trumnę, sięgnął dłonią do ręki Janka i co chwilę uważnie
zerkał na partnera, żeby sprawdzić, jak się czuje. Jaś niemal
wymusił na wszystkich swoje przyjście tutaj. Jego rodzice nie byli
zbyt zadowoleni, kiedy oznajmił, że opuszcza szpital, bo musi być
na pogrzebie. Aleks również nie uważał tego za dobry pomysł, ale
Janek był już dorosły, nikt nie miał prawa go zatrzymać, w
szczególności, że jego stan nie zagrażał już życiu. Po prostu
musiał naprawdę bardzo na siebie uważać i kontrolować swoje
serce.
Stali
we trójkę, trochę oddaleni od innych ludzi, patrząc na stopniowo
przykrywane piaskiem, czarne wieko trumny. Aleks poczuł, jak dłoń
Janka zaciska się na jego ręce mocno, ale Schneider nic nie
powiedział. Adam również stał w ciszy, więc i Aleks nie odezwał
się chociażby słowem.
Milczeniem
pożegnali swojego najlepszego przyjaciela.
Nie
pamiętał już, kto wyskoczył z tym pomysłem. Może wszyscy razem
zgodnie stwierdzili, żeby odwiedzić to miejsce tuż po tym, jak po
całej ceremonii podeszła do nich mama Remigiusza i wydusiła, że
wciąż mogą do nich przychodzić na próby. Bo Remigiusz właśnie
tego by chciał.
Siedzieli
więc w garażu, on na podłodze, a Janek i Adam przy stole, na
którym jeszcze niedawno z Remkiem zajadali się pizzą po próbach.
Wodził wzrokiem po ścianach wyłożonych pianką wygłuszającą,
aż wreszcie zatrzymał spojrzenie na gitarze. Jego gitarze.
Znów
mało się do siebie odzywali, właściwie to żaden z nich nie
wiedział co powiedzieć. Poczucie, że czegoś brakuje... kogoś
brakuje, dawało się we znaki. Bo gdyby był Remigiusz, z pewnością
nie byłoby tak cicho.
–
Słyszałeś o tym, jak poszliśmy z Remkiem do klubu? – Ciszę
przerwał stłumiony głos Janka. Aleks momentalnie podniósł
spojrzenie na kochanka, tak samo zresztą jak Adam.
– Nie
– odpowiedział Adam ochrypłym od zbyt długiego milczenia głosem.
Jaś mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, by zaraz parsknąć
cichym śmiechem.
–
Żałuj, że nie poszedłeś z nami. Jakie miał branie – dodał
znacznie weselszym głosem. – Najpierw nas tak strasznie tam
ciągnął. Byś zobaczył, jaki był zachwycony na samym początku!
Wszystko skończyło się, jak jakiś gej puścił mu oczko. –
Aleks na samo wspomnienie parsknął śmiechem.
–
Dokładnie. Na zakończenie wyjścia otrzymał klapsa w tyłek. Wtedy
pewnie pomyślał, że nigdy więcej klubów dla pedałów –
dopowiedział, a Adam w pewnym momencie się zaśmiał. Pokiwał
głową.
–
Jestem w stanie to sobie wyobrazić – powiedział zgodnie z prawdą.
– A pamiętacie, jak zrobił u siebie domówkę i się pociął
szkłem? I całą imprezę przesiedział w kuchni? Powtarzał cały
czas, że zaraz umrze, robił taką aferę, że szok. – Pokręcił
z rozbawieniem głową.
Aleks
mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. Akurat tego, co działo się
w kuchni, nie pamiętał, bo był zajęty czymś zupełnie innym.
– To
wtedy trzymałem głowę Janka nad kiblem – rzucił z rozbawieniem,
nie mogąc się powstrzymać. Aż parsknął śmiechem, kiedy w
odpowiedzi otrzymał zirytowane spojrzenie Schneidera.
– I
to wtedy rzuciłeś się na niego na kanapie – wtrącił Adam,
który wtedy wszedł w niewłaściwym momencie i miał tę przykrość
być świadkiem ich pierwszego pocałunku.
– Już
wtedy na mnie leciałeś, przyznaj – odparował z zadowoleniem
Janek, a Aleks przewrócił oczami.
–
Leciał. – Adam pokiwał głową. Nietrudno było zauważyć, że
się rozgadał. – A pamiętasz jego minę, jak Remigiusz oznajmił
nam, że dołączasz do zespołu? – zapytał, popatrując na Janka.
Schneider kiwnął głową, nie mogąc powstrzymać cisnącego się
na usta uśmiechu.
–
Jakby mu ktoś w gacie narobił – skomentował, posyłając
naburmuszonemu Aleksowi rozbawione spojrzenie.
– Jak
wyskoczyłeś w jakichś ulizanych włosach i wchodzących ci w dupę
spodniach, to co, kurwa, miałem pomyśleć? – zaburczał,
zakładając ręce na piersi, wybitnie niezadowolony, że się z
niego śmiali.
–
Pamiętam, jak Remek mnie namawiał – powiedział Janek całkowicie
zmienionym tonem. Już znacznie spokojniej i bez śladu rozbawienia w
głosie. – Mówił, że jesteście świetni. Że znacie się od lat
i że tworzycie zgraną paczkę. Nic dziwnego, że bałem się wejść
między was. – Wzruszył ramionami, uśmiechając się delikatnie.
Aleks
popatrzył na Janka zaciekawiony.
–
Bałeś się? – zapytał, na co jego kochanek pokiwał głową.
– No,
to chyba jasne, nie? Bałem się, że mnie nie polubicie. Długo
przede mną byliście zespołem, znaliście się, wiedzieliście
czego po sobie oczekiwać, a ja...? Jestem młodszy od was, nie
grałem wcześniej w takich zespołach i nawet was nie znałem –
mruknął, wydymając w charakterystyczny dla siebie sposób wargi.
Robił to zawsze wtedy, kiedy się nad czymś głęboko zastanawiał.
Aleks
mimowolnie uśmiechnął się pod nosem.
–
Znamy się dzięki Remkowi – powiedział cicho, wpatrując się w
już nie tak białe czubki swoich trampek.
Znów
między nimi zapadło głębokie milczenie, gdy nagle odezwał się
Adam.
– Nie
możemy tego zawalić – oznajmił z niepasującą do niego werwą.
Nagle aż poderwał się z krzesła, na co Aleks, nieprzygotowany na
tak gwałtowny ruch, aż podskoczył. – Zależało mu na tym
zespole. Mamy jeszcze niecałe trzy miesiące – powiedział i
popatrzył na nich z pełnym zacięcia wyrazem twarzy.
– Co?
Do czego? – Aleks w pierwszej chwili nie zrozumiał.
– Do
festiwalu – wyjaśnił mu Janek, który załapał od razu.
Uśmiechnął się pod nosem i kiwnął głową. – Zróbmy tak.
Przygotujmy się i wystąpmy tam.
Aleks
aż zamrugał, popatrzył na Adama i Janka ze zdziwieniem. Przyjął
już, że to koniec Dzieci Ludwiczka. Pogodził się z tym, co więcej
– nawet jakoś szczególnie nie rozpaczał, bo bardziej cieszył go
fakt, że Jankowi nic się nie stało.
– I
chcemy jechać? Bez gitary rytmicznej? – zapytał z
niedowierzaniem.
– Ja
dam radę przejąć rytmiczną – odparł od razu Janek. Był
naprawdę zdeterminowany, żeby jechać i tam wystąpić. Remigiusz
chciał znaleźć się na scenie tego festiwalu, chciał, żeby
Dzieci Ludwiczka na niej wystąpiły.
– I
śpiew? – Aleks aż zmarszczył brwi. Nie widział tego. To będzie
nie do zrealizowania, dwa i pół miesiąca to stanowczo zbyt mało,
żeby przygotować się do takiego wydarzenia w uboższym składzie.
–
Wybierzemy utwory z małą ilością tekstu... Aleks! – warknął
Jaś i aż wstał z krzesła. – Możesz chociaż raz w życiu
przestać pierdolić? Damy radę – powtórzył, patrząc na niego z
uporem godnym nastolatka.
Białecki
mimowolnie się uśmiechnął na widok takiego zdeterminowania w
oczach Janka. Kiwnął głową. Nie będzie pierdolić. Tym
razem nie miał zamiaru już narzekać. Podniósł się z podłogi i
wsunął ręce do kieszeni.
–
Więc bierzemy się do roboty, hm?
Dobrze ,że nie zaczęłam czytać w drodze do domu ,bo nie uśmiecha mi się wracać autobusem cała zapłakana.
OdpowiedzUsuńStrasznie się cieszę ,że z Jasiem wszystko dobrze.
Ale potwierdzenie ,że Remek nie żyje i jego pogrzeb wycisnąć że mnie wszystkie łzy.No taki człowiek to skarb.
Fajnie ,że chłopacy wspominali Remka tak 'wesoło' przez to poprawił mi się humor.
Mam niedosyt i nadzieję ,że pozbędę się go jak przeczytam 33 rozdział.(jak dobrze pójdzie i go zdobędę)
:)
Teraz będziesz publikowała tylko "Gówniarz"?
Pozdrawiam.
Na tę chwilę tak. :) Ale powoli przygotowuję się do pisania nowego tekstu. Będzie wymagać ode mnie trochę więcej pracy niż obyczajówki, więc myślę, że publikację rozpocznę dopiero jakoś w połowie listopada.
UsuńTo już koniec Amerikany na blogu, tak?
OdpowiedzUsuńDopiero jak skończyłam rozdział, przeczytałam również Twój początek. Nie zorientowałam się, że to koniec xD Ale po przemyśleniu... nie chcę więcej. Uwielbiam jak historie kończą się w ten sposób. Jakby jakiś rozdział życia został zakończony i pojawia się nowa nadzieja, nowy cel. Dla mnie to idealne.
Dzięki :)
Jeszcze został tylko epilog do publikacji. Zastanawiałam się, czy nie wrzucić go w tym poście, ale jednak lepiej będzie wyglądać osobno. ;)
UsuńTo chyba już mogę napisać moje odczucia po przeczytaniu całości:D
OdpowiedzUsuńPoczątkowo jak czytałam o tym co się stało z Remkiem, nie mieściło mi się to w głowie. Pękło coś we mnie jak Aleks tak siedział w tym szpitalu. Ciężko było się nie rozpłakać.
Jakoś nie mogłam się pogodzić z tym, że stracili przyjaciela. I muszę przyznać, że to bym zmieniła :D wycięła z opowiadania :D
Ale niestety wszystkie zakończenia nie mogą być szczęśliwe.
Zachęcam też w pełni do tego rozdziału który nie zostanie tu opublikowany, świetnie się go czytało :D
Ale wracając do końcówki Amiericany muszę przyznać, że to kawał świetnej roboty.
Przeczytałam wszystko jednym tchem.
Adam to świetny przyjaciel, a taka miłość między Aleksem a Jaśkiem jest niesamowicie przyjemna, może nie idealna ale taka ... prawdziwa :D
Kolejna świetna historia! I pewnie jeszcze długo będę o nich pamiętać :)
Pozdrawiam ciepło,
Elda
Eldo, niezmiernie się cieszę, że zdobyłaś się na komentarz podsumowujący całość! :) To naprawdę wiele dla mnie znaczy, cieszę się, że Americana nie zawiodła Twoich oczekiwań, a co do śmierci Remka to... no cóż, takie rzeczy po prostu się zdarzają. Niedawno sama straciłam ważną osobę i to niestety uzmysłowiło mi, że nie jesteśmy nieśmiertelni. Możemy umrzeć w każdej chwili.
UsuńJeszcze raz dziękuję i również pozdrawiam :)
DW.
Powiem dość dramatycznie. Zakrecila się łezka w oku
OdpowiedzUsuń