Betowała Akari
Nowe życie
– Co? – Miałem wrażenie, że się
przesłyszałem. Aż odwróciłem się przodem do niego, chcąc spojrzeć mu w oczy.
Poczułem też, że zaczynam trzeźwieć.
– Mój brat przeprowadził się do Nowego Jorku,
mama chce, żebym rozpoczął tam studia. Marzy jej się uniwersytet Columbia, ale
staram się jej to wybić z głowy, bo… – Miałem ochotę się roześmiać. Parsknąć
głośnym śmiechem, a później powiedzieć: „świetny żart!”. Tylko, że on nie
żartował.
– No tak – warknąłem, przerywając mu – mama
najważniejsza. Zawsze robisz wszystko co chce? – prychnąłem i stwierdziłem, że
nawet nie mam ochoty, żeby mu przypieprzyć. Wywróciłem całe życie dla niego, a
on mi tu wyjeżdża z „lecę do Stanów, bo mama ma taką zachciankę”. To było nie
fair, to było kurewsko nie fair! – Nie odpowiadaj – powiedziałem zaraz, gdy już
otwierał usta. – Obaj wiemy, że tak jest. Wszystko dla niej robisz, pieprzony
maminsynek – warknąłem jeszcze i podniosłem się chwiejnie z mokrego betonu.
– Jedź ze mną – powiedział nagle, również
wstając i przyciągając mnie do siebie. Miał tak zacięty wyraz twarzy, że
ponownie zachciało mi się śmiać. No przecież! Bo dla niego wszystko jest łatwe!
– Już, kurwa, zapierdalam walizki pakować –
prychnąłem, wsuwając ręce do kieszeni, ignorując jego dłonie zaciskające się na
moich ramionach. – I jak ty sobie to wyobrażasz? Że dostanę wizę, nagle znajdę
masę kasy na przelot – z każdym słowem podnosiłem ton głosu – a tam może
jeszcze dokończę edukację? Och! Wiem! A później założymy firmę i kupimy domek
na przedmieściach! Racja, to jest dobry plan – stwierdziłem ironicznie i
kiwnąłem głową.
Sebastian westchnął ciężko. Miałem go dosyć.
Miałem dosyć wszystkiego, jego, Pawła, nawet cholernego Arka, który jeszcze
niczym mi nie zawinił. Chciałem się po prostu od tego odciąć, przemyśleć. Za
dużo tego wszystkiego na raz. Możliwe, że to skutek alkoholu, który tylko
pogłębiał emocje, ale nagle zachciało mi się płakać. Poczułem, że jestem w tym
wszystkim sam. Chwilę temu miałem jeszcze Sebastiana, teraz jednak zrozumiałem,
że tak naprawdę nigdy nie był mój.
Mama, kurwa. Tak, tak, rób wszystko pod mamę.
Graj, tańcz, śpiewaj, nawet, kurwa, znajdź sobie żonę, jeżeli taki będzie jej
kaprys.
– Pomógłbym ci… – zaczął znowu, ale dla mnie
brzmiało to tak żałośnie, że aż nie miałem ochoty tego słuchać.
– Skończ. Od samego początku wiedziałeś, że
matka chce cię wysłać za granicę, tak? – warknąłem, marszcząc brwi i walcząc z
tym, żeby się tu nie rozryczeć. Nie teraz. Nie przed nim. Nie w tak
popieprzonej chwili.
– Tak – westchnął ciężko.
– Więc po co kurwa to wszystko? – jęknąłem,
nie mając już ochoty nawet wrzeszczeć. Spojrzał na mnie jak zbity pies, w
tamtej chwili zupełnie nie przypominając tego pewnego siebie gnojka, którego
znałem.
I to chyba sprawiło, że po chwili dodałem
również: – Po co to wczorajsze, pieprzone „kocham cię”?
Przełknął ślinę i poruszył się nerwowo,
puszczając moje ramiona.
– Wystarczyłoby zdobyć ci wizę, za przelot
bym zapłacił. Za mieszkanie też. Tata ma trochę znajomości, więc nie byłoby
problemu z…
Nie wytrzymałem. Zamachnąłem się i już miałem
przypieprzyć mu z pięści, gdy ostatecznie ją rozłożyłem i tylko bardzo niemęsko
spoliczkowałem go. Gdy nastało kilka chwil ciszy, złapałem go za przód bluzy i
przyciągnąłem do siebie w złości.
– Pokochałem cię, ty dupku pieprzony! –
krzyknąłem jeszcze, po czym odepchnąłem go niemal z obrzydzeniem, odwróciłem
się i wybiegłem z boiska, zostawiając Sebastiana samego.
Kiedy wracałem do domu, było mi tak wstyd,
jak jeszcze nigdy. Wybrałem sobie świetny moment na wyznanie miłosne, nie ma
co. Jestem takim samym geniuszem w tych sprawach jak Sebastian.
Zażenowanie własnym zachowaniem przyćmiło
uczucie zdenerwowania. Na wszystkich, na Pawła, Sebę i na siebie. Bo znowu
wdepnąłem w gówno, jak to już na mnie przystało. Jak to się mówi, shit happens to everyone, ale mnie to,
kurwa, nadzwyczaj często – warczałem w myślach, włócząc się pustą uliczką
swojej dzielnicy.
Słyszałem głuche odgłosy samochodów
przejeżdżających kilka przecznic dalej, rozmowy i krzyki dobiegające z
kamienic, ujadanie psów. Normalne miejskie odgłosy. Kilka razy minąłem też w
drzwiach budynków grupki drecholi zapuszczających najnowsze techno kawałki ze
swoich super–świetnych telefonów (wiadomo, że świetnych, w końcu rzadko który
telefon ma głośniki, a oni muszą się tym pochwalić). Z jednym dresem nawet
wdałem się w krótką wymianę zdań, gdy skomentowałem jego gust muzyczny. To
chyba jedyny przejaw mojego szczęścia, już naprawdę myślałem, że łysy gościu w
drelichowej kurtce z naciągniętym na łeb kapturem bluzy, jaką miał pod spodem,
spuści mi tak zwany wpierdol.
Ostatecznie jednak powstrzymał go bezzębny kumpel. „Kobiet i ciot się nie bije,
ziomek”.
Miałem ochotę zaśmiać mu się prosto w twarz.
Strzał za dziesięć punktów, ziomek –
już prawie mu odpowiedziałem, jednak ugryzłem się w język i ruszyłem dalej,
pociągając za sobą niechętnie nogami. Jakoś mi się do tego mieszkania nie
spieszyło.
Wracając jednak do małego bagna, które, gdy
tak sobie myślałem jeszcze pod wpływem jabola, było przecież obecne przez całe
moje życie. Westchnąłem ciężko, zły na siebie, że pozwoliłem na to wszystko
Sebastianowi. Że, kurwa, nie wyobrażałem sobie teraz mojego życia bez niego,
tak się już przyzwyczaiłem do naszych spotkań, bezsensownych rozmów, nawet gry
w kosza. Nie znałem go długo, ale ponoć od ludzi można bardzo łatwo się
uzależnić lub też, mówiąc prościej, zakochać się.
Prawie że ryknąłem śmiechem, zdając sobie
sprawę, jak beznadziejnie brzmią moje myśli. Książkę pisz, Kacperku, a nie
rozpaczasz!
Mama, Paweł, Sebastian… kogo teraz stracę?
Wszedłem do kamienicy i momentalnie zamarłem,
patrząc na Arka oblegającego stopień schodów przy drzwiach do mojego
mieszkania. Spojrzał na mnie i wstał z malującą się na twarzy trudną do
odgadnięcia miną. Byłem pewien, że już wie. Bo do kogo innego poszedłby Paweł?
Oprócz mnie miał tylko jego.
Nagle poczułem się jeszcze gorzej niż kilka
chwil wcześniej, oczywiście o ile to tylko możliwe. Miałem wrażenie, że
wszystko dookoła mnie zaczyna się pieprzyć. Wali się jedno na drugie, a ja
muszę stać bezczynnie i na to wszystko patrzeć. Miałem ochotę uciec, byłem
tchórzem, ale jakoś mnie to w tamtej chwili szczególnie nie obchodziło. Po
prostu czułem, że to już dawno mnie przerosło, nawet nie chciało mi się ryczeć.
– Nie odbierasz telefonu – zaczął Arek
powoli. Jakby, kurwa, chciał sprawdzić, czy się teraz na niego nie rzucę, nie
przyprę do ściany i nie wyrucham mu czterech liter. Tak! Właśnie na to miałem
teraz ochotę! Areczku, chroń swój cenny tyłeczek, bo uwierz, od teraz,
dokładnie od tej chwili, jest na moim celowniku. Co z tego, że nie obchodził
mnie przez te wszystkie lata naszej znajomości, bo właśnie teraz bym cię
zruchał.
Chciałem się zaśmiać kpiąco i nawet mu to
powiedzieć. W ostatniej chwili ugryzłem się w język i odszukałem klucze w
kieszeni.
– Zostawiłem w domu – odpowiedziałem sucho,
podchodząc do drzwi i nawet na niego nie patrząc.
Do tego to się teraz sprowadziło? Do
chronienia zadka i myśleniu, że skoro jestem gejem, to polecę na każdego,
byleby miał jaja i fiuta? Zacisnąłem usta, przekręcając klucz w zamku.
– Paweł ci powiedział, co? – zapytałem w
pewnej chwili, gdy już otworzyłem drzwi, ale wciąż nie przekroczyłem progu. Nie
poznałem swojego głosu, dobiegł mnie jakby zza ściany. Jak gdyby nie był mój.
Chyba nawet Arek się zdziwił, bo przez chwilę patrzył na mnie ze zmarszczonymi
brwiami. A może wciąż myślał o tym, czy nie powinien chronić tyłów?
– No – powiedział w końcu i kiwnął głową. –
Jest u mnie… pijany – dodał.
– I jak? – zapytałem i uśmiechnąłem się
kpiąco pod nosem. Po prostu uznałem, że podejście do tego z dystansem i ironią
będzie najlepszym wyjściem z całej sytuacji. – Jak się czujesz z tą wspaniałą
nowiną? Weź tam jeszcze obdzwoń Zbycha i Kapsla, bo biedaki nie wiedzą, że
przez ten czas byli zagrożeni. – Zaśmiałem się nieco ochryple pod nosem i
oparłem się o framugę drzwi, patrząc na niego i wyczekując reakcji.
Arek, ku mojemu zdziwieniu, westchnął ciężko.
Dopiero teraz zauważyłem, że miał podkrążone oczy. Mówił nam, że znalazł nową
pracę i że jest bardzo męcząca. Niedosypia. Płacą mu od godziny, więc im więcej
zrobi, tym więcej dostanie. Nie pracował jednak na żadną umowę, w każdej chwili
mogliby go wychujać, jak to sam stwierdził. I nagle zrobiło mi się go żal.
Kurwa, no. Był moim bratem. Nie pod względem
genetycznym, co prawda, ale przecież wychowywaliśmy się razem. Może i nie
zastąpiłby mi Pawła, ale… Zdałem sobie sprawę, że Arka też nikt nie mógłby
zastąpić.
I dzisiaj ich wszystkich straciłem. Pawła,
Arka, Sebastiana. Dobrze, że nie ma więcej facetów w moim życiu, bo i im pewnie
mógłbym pomachać na do widzenia.
– Jesteś idiotą – prychnął i pokręcił głową.
Zmarszczyłem brwi i przez chwilę nie wiedziałem co powiedzieć. Nie odezwałem
się więc słowem, tylko stałem w progu, czekając, aż coś jeszcze doda. – To
mnie… no… – zrobił dziwny gest ręką, obrysowując nią w powietrzu okrąg – zdziwiło
– powiedział w końcu. – Ale, kurwa, chłopie… Dalej nazywasz się Kacper, tak? A
że nie w głowie ci cipki, to już chyba nie tak wielki problem. – Wzruszył
ramionami.
Minęła chwila nim zrozumiałem. Naprawdę
ciężko było mi uwierzyć, że Arek, ten sam, który jeszcze niedawno wyzywał przy
mnie pedałów, teraz powiedział coś takiego. Nie mogłem się nie uśmiechnąć.
Po raz pierwszy od kilku godzin poczułem tak
wielką ulgę, której nie potrafię nawet opisać. Jakby cały ten cholerny ciężar,
który ostatniego czasu tylko narastał, spadł.
– Dzięki – mruknąłem cicho, uśmiechając się
pod nosem. Arek odwzajemnił uśmiech i potarł nerwowo wierzch dłoni. Dla niego
to najwidoczniej też nie było za łatwe. – A Paweł?
– Spokojnie, w końcu mu przejdzie. –
Przewrócił oczami i machnął ręką. – Skoro mi przeszło, to jemu tym bardziej. –
Znów wzruszył ramionami. Po chwili zszedł stopień niżej i stanął przede mną, po
czym poklepał mnie mocno po ramieniu. – Wiesz, nie wyglądasz jak ciota. To trochę
mylące.
– Mogę zacząć nosić różowe rajstopy i obcisłe
bluzeczki – parsknąłem. Arek skrzywił się na chwilę, jednak ostatecznie też się
zaśmiał, kiedy już wyrzucił sobie obraz mnie w rajstopach. Zawsze wszystko
sobie wyobrażał, wystarczyło mu nakreślić słowami jakieś dziwne zjawisko i już
miał je przed oczami.
– Daj mu trochę czasu. Do jutra powinien się
pozbierać, myślę – mruknął. – O ile wytrzeźwieje – dodał posępnie.
***
Obudziłem się rano… No, może nie do końca w
takie rano, zegar wskazywał godzinę czternastą, krople deszczu uderzały w szyby
i w parapet, a w pokoju było całkowicie ciemno. Nic dziwnego, że w pierwszej
chwili pomyślałem, że jest bardzo wcześnie, kilkanaście minut przed wschodem
słońca.
Już miałem zakryć się kołdrą, odwrócić w
stronę ściany i zasnąć ponownie, gdy na posłaniu obok zobaczyłem Pawła.
Siedział oparty o poduszkę, z nogami bezwładnie zwisającymi z łóżka i patrzył
na mnie. Wyglądał jak, nie przymierzając, gówno. Mocne sińce pod oczami,
zmierzwione, potargane włosy, które jak zwykle opadały mu na czoło i w połowie
zapewne przysłaniały widzenie. Już miałem mu powiedzieć, że jeszcze trochę, a
będzie potrzebować gumek i spinek, jednak szybko przypomniałem sobie, co
wczoraj zaszło.
Podejdzie, przywali, wydrze się, wyzwie?
Zastanawiałem się, co teraz zrobi. Ale on tylko siedział i patrzył na mnie tak,
że poczułem się nieswojo. Nie miałem pojęcia o czym myślał. W pewnym momencie
uśmiechnął się lekko, a mnie zamurowało. Nie wiedziałem, co to mogło oznaczać.
Przeszło mu? Już nie będzie mówił, że jestem obrzydliwy?
– Znalazłem fajną ofertę trzypokojowego
mieszkania do wynajęcia. Pojedziemy razem je obejrzeć, co? – powiedział, ani
słowem nie wspominając o tym, co wydarzyło się wczoraj. Jednak wiedziałem, obaj
wiedzieliśmy, że to na pozór zwykłe pytanie zawierało w sobie ukryte:
„przepraszam”. Patrzyłem na niego długą chwilę, czując, że teraz już wszystko
będzie dobrze.
Miałem ochotę się zaśmiać. Ale byłem głupi,
skoro myślałem, że Paweł odwróci się ode mnie tylko dlatego, że jestem gejem.
Uśmiechnąłem się szeroko, całkowicie automatycznie. Kiwnąłem głową.
– Jasne – odpowiedziałem. Paweł też się
uśmiechnął, traktując to jak: „przeprosiny przyjęte”.
Teraz już wszystko będzie dobrze, pomyślałem,
podnosząc się powoli do siadu i słuchając brata, opowiadającego o nowym
mieszkaniu. Teraz już musi być dobrze, miałem Pawła i Arka. A Sebastian…
Sebastian nie jest mi potrzebny, prawda?
***
Wszystko wróciło do normy… A przynajmniej tak
wydawało się na pierwszy rzut oka. Znowu spotykałem się z Sebastianem, grałem u
niego na perkusji, chodziłem z nim na imprezy, kilka razy nawet zabrał mnie ze
sobą na trening swojej drużyny. Chciał, żebym do niej dołączył, w końcu świetnie
dogadywaliśmy się na boisku, ale odmówiłem. I tak już za bardzo się do niego
przywiązałem, a on przecież miał mnie zostawić.
Sprawy jego przyszłych studiów i wyjazdu do USA
nie poruszaliśmy już nigdy więcej. To był temat zakazany, podobnie jak moje
żałosne wyznanie miłosne. Sprawy po prostu nie było, chociaż obaj dobrze
wiedzieliśmy, że jest i że wisi tuż nad nami.
Podobnie było z Pawłem. Niby wszystko w
porządku, niby znów normalnie gadaliśmy, żartowaliśmy, kłóciliśmy się o jakieś
głupie rzeczy, ale jednak temat mojej orientacji nie istniał, chociaż brat
wiedział, że mówiąc „wychodzę pouczyć się z kolegą matmy”, miałem na myśli
Sebastiana, który wciąż pomagał mi z tym przeklętym przedmiotem. Nieźle mu to
nawet wychodziło, był całkiem dobrym nauczycielem, przecież zapowiadało się, że
półrocze zdam bez większych problemów, z naciąganą tróją.
Paweł dobrze wiedział, że Sebastian to nie
tylko kolega. Nie był głupi, w końcu czytał te przeklęte smsy. Pewnie nie za
bardzo mu się to podobało, nie przepadał za Sebą już od samego początku,
chociaż przecież wcale tak dobrze go nie znał. Mój brat był z tych, którzy za
pomocą kilku pierwszych chwil spędzonych w towarzystwie jakiejś osoby,
wyrabiają sobie od razu zdanie na jej temat. Kiedyś nawet mu mówiłem, że to
idiotyczne, ale Paweł to Paweł. Najbardziej uparta osoba jaką znam. Niedawno
powiedziałbym jeszcze, że najbardziej pewna siebie, ale niestety, to miano
przypadło Sebastianowi.
Dni mijały mi szybko na nauce, spotkaniach z
Sebą, załatwianiu spraw związanych z nowym mieszkaniem. W końcu przyszedł
mroźny, znienawidzony przeze mnie grudzień i święta. Kilka dni przed nimi
wyprowadziliśmy się. Z ręką na sercu mogę przyznać, że to był najlepszy prezent
jaki dostałem.
Nie no, okej, może nie do końca. Sebastian
wyprowadzce zrobił konkurencję, chociaż w ogóle nie spodziewałem się, że coś od
niego dostanę. Ale kiedy zobaczyłem go pod swoją szkołą po lekcjach (W
pierwszej chwili miałem ochotę go zabić. Ja pieprze! Kto mu pozwolił
przychodzić po mnie do technikum?), uśmiechniętego, zadowolonego z siebie,
wiedziałem, że coś się święci. Były dokładnie trzy dni przed Wigilią, a chwilę
temu skończyła się moja, bardzo nieudana, wigilia klasowa. Owijałem się właśnie
grubym, granatowym szalem, w który schowałem nos i wtedy go zauważyłem. Mijany
przez innych uczniów stał przy bramie, w ciemnej, puchowej kurtce o sportowym
kroju i z czapką nasuniętą na czoło. Dłonie trzymał w kieszeniach i wyraźnie
było widać, że na kogoś czeka.
Na mnie, oczywiście. Bo na kogo innego?
– A ty co tu robisz? – mruknąłem cicho, gdy
do niego podszedłem. Chciałem go zwyzywać, ale zmiękłem, gdy zobaczyłem jego
szeroki uśmiech. Kuźwa, nie powinienem mu się tak dawać.
– Przyszedłem po ciebie – odpowiedział
rozbrajająco szczerze. – Idziemy na obiad – oznajmił, nie uznając nawet mojego
sprzeciwu.
Powinno mnie to denerwować. W końcu nigdy nie
lubiłem, gdy ktoś decydował za mnie, byłem przecież niezależny, ale sprawa
miała się zupełnie inaczej, kiedy to robił Sebastian. Jemu to pasowało.
Pieprzone książątko od siedmiu boleści.
I poszliśmy na ten obiad, no bo jakżeby
inaczej. Na szczęście jednak Sebastian nie wybrał żadnej z tych superdrogich
restauracji, których progu nigdy w życiu nawet nie przekroczyłem. Była to
przytulna naleśnikarnia. Przy jedzeniu swoich dań rozmawialiśmy o wszystkim, a
w międzyczasie ja zastanawiałem się, co mam do cholery dać Sebastianowi. Z
czego on mógłby się ucieszyć? Przez tę przeprowadzkę kompletnie zapomniałem o świętach
i o tym, że przecież taki Seba na pewno zrobi mi prezent, a ja nie miałbym się
nawet jak odwdzięczyć.
Później jeszcze poszliśmy na spacer. Myślałem,
że odmarznie mi nos, a Sebastian miał chyba podobny problem, bo w końcu
wylądowaliśmy w jego samochodzie. Zaczynało się ściemniać, pojazd stał
zaparkowany w bardzo mało widocznym miejscu, nic więc dziwnego, że ostatecznie
zalegliśmy na tylnym siedzeniu.
Z początku miałem obawy. Nie za dobry pomysł,
coś mi podpowiadało, ale gdy pozbyliśmy się kurtek, spodni, bielizny, wszystko
rozwiało się w chwili, w której usta Sebastiana objęły mojego członka.
Kochaliśmy się często, bardzo często,
szczerze powiedziawszy, ale wtedy to było coś zupełnie innego. Niby na szybko,
w końcu robiliśmy to w samochodzie, na zewnątrz było z dwadzieścia stopni na
minusie i mimo włączonego ogrzewania, tyłki nam trochę wychłodziło, ale z
drugiej strony z emocjami. Może nawet uczuciem.
W chwili takiej jak tamta, gdy przytulałem
się do niego po orgazmie albo dokładniej rzecz ujmując – gdy przygniatałem go
swoim cielskiem, bo przecież siedzenie było wąskie, zdawałem sobie boleśnie
sprawę, że naprawdę go kocham. Kurwa, nigdy bym nie pomyślał, że mogę poczuć
coś takiego do faceta.
– To nie wszystko – powiedział mi do ucha, po
czym wychylił się do kurtki zwiniętej w kłębek na podłodze między tylnymi
siedzeniami a przednimi. Wyciągnął z niej jakąś kartkę i mi ją podał.
Podniosłem się nieco, żeby przeczytać. Światło z okolicznej latarni padające
nieco na samochód mi to umożliwiło.
Roczny
karnet na lekcje gry na perkusji.
Spojrzałem na niego, nie wiedząc co
powiedzieć. Zatkało mnie. Pocałowałem go mocno, a później doszło do tego, że
kochaliśmy się na tych niewygodnych siedzeniach jeszcze raz.
***
Mieszkanie, które wynajęliśmy, nie było
szczytem marzeń. Najważniejszy jednak okazał się niski czynsz, bo przecież nikt
za nieocieploną, niewyremontowaną i ogólnie prezentującą się jak obraz nędzy i
rozpaczy klitkę nie będzie wymagać kokosów.
Ja jednak byłem tak szczęśliwy, jak nigdy
przedtem. To może śmieszne, ale fakt, że będę miał swój pokój cieszył mnie tak
bardzo, że dzień przed wyprowadzką nie mogłem zasnąć. Obdrapane ściany, wytarte
linoleum na podłodze, czy jedna, nędzna żarówka zwisająca z sufitu zamiast
jakiejś porządnej lampy, wcale nie psuły mi humoru. Warunki mieliśmy gorsze niż
wcześniej, ale w końcu byliśmy sami. Bez ojca, z którym dzielenie mieszkania
stało się jeszcze bardziej uciążliwe niż przed śmiercią matki.
– Wymalujemy – powiedział Paweł, kiedy
oglądaliśmy mieszkanie. – Na farby nie wydamy aż tak dużo kasy, a będzie
mieszkało się lepiej – stwierdził.
– Można kupić też dywany. Znam tanie dojście
– dorzucił Arek, kiedy weszliśmy do małego pokoju, który zaklepałem sobie jako
„mój własny”. – A dywany przecież zawsze zabierze się ze sobą, jak już stać
będzie nas na coś własnego.
Nie było sensu inwestować w mieszkanie, które
tylko wynajmowaliśmy, więc kupiliśmy najtańsze farby, gładź, żeby jakoś
pozaklejać dziury i uwinęliśmy się z tym w trzy dni. Wystarczyło tylko
odświeżyć, żebym w końcu poczuł się jak w domu. Cholera, w końcu miałem dom!
Własny pokój!
Spaliśmy na materacach, rzeczy trzymaliśmy w
pudłach, ale to się naprawdę nie liczyło. Ważne, że teraz w końcu poczuliśmy
się dobrze. I spełniliśmy swoje marzenie, które mieliśmy już za dzieciaka.
Pierwszy wieczór w nowym mieszkaniu
spędziliśmy z piwami w ręku, oblegając największy pokój, który przypadł Arkowi.
– To co, trzeba zrobić parapetówkę? – zaśmiał
się Paweł i oparł plecami o ścianę. Arek momentalnie wyszczerzył się szeroko,
węsząc okazje do imprezy i picia. Uśmiechnąłem się pod nosem i pokręciłem
głową.
– Jasne! Koniecznie trzeba! W końcu to będzie
nam gwarantowało dobre życie w tej rozlatującej się kamienicy, nie? No jak
trzeba pić, to trzeba! – mówił śmiertelnie poważnie, zupełnie jakby musiał nas
przekonać. Parsknąłem śmiechem.
– No, trzeba – zaakcentowałem – wypić. – Arek
w odpowiedzi jedynie błysnął do mnie zębami, zadowolony z mojej zgody. – Może w
końcu poznamy twoją laskę, hm? – dodałem i szturchnąłem go łokciem. Jeszcze nie
dane nam było zobaczyć dziewczyny Arka. Ukrywał ją przed nami jak jakiś skarb.
Raz się nawet zastanawiałem z Pawłem, dlaczego. Doszliśmy do wniosku, że musi
być po prostu bardzo brzydka, więc nic dziwnego, że Arek ją tak przed światem chował.
– Zaproś Sebastiana – powiedział w pewnym
momencie Paweł. W pierwszej chwili spojrzałem, na niego zdziwiony, dopiero po
kilku sekundach zrozumiałem. Nastała chwila ciszy. Patrzyłem na brata
zszokowany, wciąż niedowierzając, że to powiedział. Po raz pierwszy od mojego
coming outu (ta, Seba nauczył mnie kilku ważnych dla tęczowego świata zwrotów)
wspomniał o Sebastianie. I początkowo nie wiedziałem, czy żartuje. Czy jest to
może jakiś przytyk? Takie wypomnienie w stylu: „nie myśl, że zapomniałem o tym,
że jesteś pedziem” czy nawet: „wcale nie zaakceptowałem twojego gejostwa”.
Jednak w momencie, gdy uśmiechnął się lekko, zrozumiałem, że to nie był ani
żart, ani przytyk.
– Jasne – odpowiedziałem, nim zdążyłem się
nad tym porządnie zastanowić. Bo czy chciałem sprowadzać tu Sebastiana? Nawet
nie patrząc na opłakany stan mieszkania, a po prostu na to, że poznanie go z
moim bratem… z moim towarzystwem, wiązałoby się z jeszcze większym angażowaniem
w ten związek. A już przecież powiedziałem sobie, że wcale nie chcę. Bo po co
to robić, skoro zaraz Seba spieprzy mi do USA?
Arek uśmiechnął się pod nosem, Paweł kiwnął
głową i temat został urwany. Nikt nie chciał go dalej drążyć, był zbyt ciężki
do przetrawienia. Skupiliśmy się na planach na sylwestra, który zbliżał się
wielkimi krokami. Stanęło na tym, że robimy imprezę i będzie to zarówno impreza
sylwestrowa jak i parapetówka.
Będę musiał powiedzieć Sebastianowi, że
nigdzie z nim nie idę, pomyślałem i dokończyłem swoje piwo.
***
Pierwsze noce w nowym mieszkaniu były dosyć
ciężkie. Wierciłem się z boku na bok, przeklinając w myślach stary, sfatygowany
materac, którego pochodzenia nawet nie chciałem znać i dosłownie modliłem się o
sen, bo już przez to leżenie zaczynała boleć mnie głowa. Czasami nie
wytrzymywałem, z przekleństwem na ustach odrzucałem kołdrę, po omacku
odszukiwałem kapcie i zarzuciwszy bluzę na ramiona, ruszałem do kuchni po coś
słodkiego. W końcu z pełnym brzuchem znacznie przyjemniej się zasypiało.
Najciszej więc jak umiałem, żeby nie obudzić pozostałych domowników, bo w tym
mieszkaniu wszystko skrzypiało, piszczało i ogólnie żyło własnym życiem,
zakradałem się do szafki ze słodyczami i jadłem póki nie stwierdziłem, że wystarczy
i że teraz to ja już na pewno zasnę.
W noc po świętach było podobnie. Tym razem
jednak otworzyłem drzwi od pokoju i zamiast ciemności, zobaczyłem zapalone
światło w kuchni, oświetlające szary przedpokój. Wszedłem do pomieszczenia i
zmrużyłem oczy, nieprzyzwyczajone jeszcze do jaskrawego blasku żarówki. Paweł
siedział przy naszym kwadratowym, małym stole i palił papierosa, wpatrując się
nieprzytomnym wzrokiem w okno, za którym znajdowało się podwórze.
– A ty co? – zapytałem i zgodnie z moim małym
rytuałem, podszedłem do szafki w celu odnalezienia w niej jakiś słodyczy. Misja
zakończona sukcesem, pomyślałem, łapiąc za opakowanie ciastek.
Wzdrygnął się, jakby zupełnie nie spodziewał
się tu nikogo, prawie że upuszczając papierosa. Spojrzał na mnie dziwnym,
trudnym do odgadnięcia wzrokiem, a ja aż na chwilę zamarłem z paczką ciastek w
rękach, którą usiłowałem otworzyć. Coś było nie tak. Coś było bardzo nie tak,
stwierdziłem, patrząc na jego podkrążone, bardzo smutne oczy. Dawno go takiego
nie widziałem.
– Ej, co jest? – zapytałem nieco ciszej i
łagodniej niż chwilę temu. Pokręcił głową i zaciągnął się papierosem. – Paweł,
do kurwy no – rzuciłem ciastka na stół i podszedłem do brata, zatrzymując się
przed nim. Dlaczego nie chciał mi powiedzieć? Zawsze przecież wszystko sobie
mówiliśmy, zawsze…
Ja mu nie chciałem powiedzieć o swojej
orientacji. O Sebastianie. Kłamałem mu przez pół roku, nic dziwnego, że teraz
on nie był taki wylewny w stosunku do mnie, pomyślałem momentalnie.
– Zerwaliśmy – powiedział jednak i wszystko
nagle stało się jasne. Zgasił papierosa, a wtedy ja poklepałem go pocieszająco
po ramieniu i uśmiechnąłem się krzywo pod nosem. Miłosne problemy braci
Adamczyk, cholera, to chyba rodzinne.
– Nie masz czego żałować – mruknąłem i
uśmiechnąłem się lekko, po czym wychyliłem się po taboret. – Naprawdę nie
zasługiwała na ciebie. Sam dobrze wiesz, że cię zdradzała. – Kacper, mistrz
pocieszania. Kuźwa, kasę za to powinienem brać, bo naprawdę takich zdolności
jak ja nie miał nikt! Miałem ochotę ugryźć się w język i najlepiej to sobie go
odgryźć, kiedy Paweł spojrzał na mnie i kiwnął głową, zasępiając się jeszcze
bardziej.
– Dam sobie radę, po prostu… – Przełknął
ślinę. – Kochałem ją – dodał i wzruszył ramionami.
– A ona ciebie? – zapytałem i znowu
pożałowałem. Powinienem go jakoś wesprzeć, a nie jeszcze zadawać dobijające
pytania, na które odpowiedź była oczywista.
Pokręcił głową. Nie, jasne, że go nie
kochała. Gdyby tak było, nie zdradzałaby go.
– A ty? – zapytał nagle i spojrzał na mnie.
Zmarszczyłem brwi.
– Co ja? – zapytałem, w pierwszej chwili nie
rozumiejąc.
– Dobrze ci tam, z tym… – zmarszczył brwi –
Sebastianem?
Zapadła chwila milczenia. Ja byłem zbyt
zdziwiony, że Paweł porusza ten temat, by odpowiedzieć od razu, a Paweł chyba
znów zatopił się w rozmyślaniu.
Co miałem powiedzieć? Udajemy, że wszystko
jest jak w największym porządku i wcale nie wspominamy o tym, że już za kilka
miesięcy Sebastian wyleci na studia? Bo jego mama tak chce, on sam niekoniecznie,
ale zawsze robi wszystko co mówi mama? Że się kurwa w nim zakochałem i że nie
wyobrażam sobie, jak to miałoby wszystko wyglądać bez niego?
Tak właśnie powiedziałem. Co do słowa. Sam
nie wiem dlaczego wyszło to ze mnie tak gładko, ale po prostu czułem, że muszę
z kimś o tym porozmawiać. Paweł słuchał mnie uważnie i gdy skończyłem,
westchnął ciężko.
– Taka to już nasza przypadłość – mruknął i
chcąc nie chcąc, musiałem się z nim zgodzić.
Może mam taki dzień, a właściwie noc, ale w pewnych momentach naprawdę chciało mi się płakać. Może i głupota, ale przynajmniej szczera.
OdpowiedzUsuńRozdział jak każdy, świetnie napisany.
Ciekawość mnie zżera co do dalszych losów bohaterów, a w szczególności Kacpra.
Życzę weny, dużo wolnego czasu (bo w rok szkolny na pewno się przyda) i pozdrawiam! ;)
Ja wprost uwielbiam to opowiadanie! Ja cież pierdzielę co z chłopakami będzie? Kacperek to taki bidulek jest, że aż chce się go wytulkać... dobra pieszczę się tak mocno, że zaraz zadławie się tęczowymi rzygami XD
OdpowiedzUsuńBarzo fajny tekst! Lubię Twój styl! Wchodzi jak nóż w masło. Jednym tchem przeczytałam i czuję ogromny niedosty! Chyba nie zasnę... Nie będzę Cię męczyć w stylu pisz szybko etc... ale palunki juz zacieram na myśl o następnym rozdziale... bo będzie następny? Chyba mi tego nie zrobisz? Ej ja czekam grzecznie :)
Mariah
odwaliłaś kawał dobrej roboty :D
OdpowiedzUsuńrozdział genialny i warto było dłużej poczekać
Dziękuję za rozdział ;) Zazwyczaj opowiadania ciekawe zaczynają się coraz bardziej nudzić z każdym kolejnym rozdziałem. Twoje podobało mi się od samego początku i teraz podoba mi się jeszcze bardziej! Dobrze, że Paweł zaakceptował orientację Kacpra, bo biedactwo rzeczywiście przecież nie ma nikogo więcej ;) A szczęście w miłości to też z leksza kulawe mają. Cokolwiek by się nie działo, mam nadzieję, że Kacper i Sebastian będą razem, mimo wszystkich przeciwności... bo kurde coraz mniej miłości na tym świecie, to niech chociaż ten fikcyjny będzie jej pełen! Pozdrawiam ;) Weny i czasu na pisanie!
OdpowiedzUsuńPatrze, wchodze bez większych nadziei, pewnie rozdziału nie będzie... a tu taki zonk! Dziękuję Ci za ten wspaniały rozdział kochana autorko! Niechaj muzy Ci sprzyjają i zsyłają wenę na Ciebie jakoby Homera! I niech to sie wszystko szczęśliwie skończy, bo Cię znajdę i oskalpuję siekierą! I wybacz za błędy językowe, bo śpię!
OdpowiedzUsuńZuzia-chan z naszero.blogspot.com
Woo nareszcie nie mogłam się doczekać tego rozdziału i w końcu jest :D Nao + czekam na kolejny .
OdpowiedzUsuńNie mogłam się doczekać kolejnego rozdziału. Nawet nie wiesz, jak moja gęba cieszyła się na widok kolejnego rozdziału :).
OdpowiedzUsuńCiesze się, że Paweł i Arek zaakceptowali orientację Kacperka. I mam szczerą nadzieję, że chłopcy nadal będą razem. Że Sebastian jednak zostanie i uciekną razem w stronę różowej tęczy i zachodzącego słońca. Tak, tak, lubię Happy Endy. Co nie znaczy, że nie lubię tych smutnych :). Ale tą kwestię zostawiam już Tobie. Strasznie zżyłam się z bohaterami. Szczerze mówiąc czytając Twoje opowiadanie ma się wrażenie, że nie jest to fikcja literacka, a coś takiego, co może wydarzyć się na prawdę.
Wybacz za moją gadkę-szmatkę.
Pozdrawiam i życzę weny :)!
Świetnie, że jest nowy rozdział :) Tyle emocji w treści... Od smutku po radość i znowu melancholia. Ale na serio miło mi się czytało. Jestem zachwycona tym, że Kacper nie dość, że przed samym sobą się przyznał, że kocha Sebastiana, to jeszcze mu to powiedział! Hm, cieszę się, że Arek i Paweł w końcu zaakceptowali orientację Kacpra, to naprawdę kochane. I mam nadzieję, że Sebastian jednak postawi się swojej mamie i nie wyjedzie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie. I przy okazji, jak tam na studiach?
witam... jestem nowym czytelnikiem twojego bloga... kilka dni temu znalazłam twoje opowiadanie "za trzy punkty" i dopiero co skończyłam czytać 18 rozdział... muszę powiedzieć że opowiadanie strasznie mi się podoba i na pewno będę czekać z niecierpliwością na kolejne rozdziały(już czekam... xD)
OdpowiedzUsuńpowiem szczerze, że podoba mi się to jak piszesz, bo przeglądając blogi z opowiadaniami czytałam już dużo... natrafiałam się na opowiadanie tak przesłodzone że ciężko to było w ogóle czytać... natrafiałam się też na różne hardkorowe opowiadania które były przesadzone... gdy znalazłam coś co dało się czytać to albo miało od cholery błędów albo autorzy zawieszali swoją działalność(po przeczytaniu 70 rozdziałów i dobrnięciu do w miarę ciekawych wątków dowiadujesz się że autorka wenę straciła i blog zawiesza... to z pewnością nie cieszy czytelników...)natomiast twoje opowiadanie jest ciekawe i takie... hym... życiowe... co bardzo mi przypadło do gustu... oby tak dalej... będę trzymać kciuki za twoją wenę i wyobraźnie... czekam na dalszy rozwój zdarzeń i pozdrawiam :)
W końcu rozdział! Jestem bardzo nim podekscytowana! W końcu bracia się pogodzili ^^ życzę weny i czekam na kolejny rozdział!! ^^
OdpowiedzUsuńWarto było czekać, świetny rozdział.
OdpowiedzUsuńUwielbiam to opowiadanie i mega się cieszę na kolejny rozdział. Super, że Arek i Paweł zaakceptowali orientację Pawła. Mam nadzieję, że między nim, a Sebastianem będzie się teraz układało i liczę na Happy End. A tak swoją drogą co do Arka mam dziwne przeczucie, że ta jego dziewczyna tak naprawdę nie jest dziewczyną tylko chłopakiem :P ale to są tylko takie moje głupie domysły.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny życzę ;)
Ja też mam takie wrażenie, a jeśli dwie yaoistki cóś wyczuwają swoim szóstym zmysłem, to na pewno tak jest! Nawet po zdawkowanych opisach na książkach w empiku, jestem w stanie rozpoznać orientacje głównego bohatera :P
UsuńWitam,
OdpowiedzUsuńrozdział wspaniały.... zaskoczyła mnie, ale i bardzo spodobała się reakcja Arka na tą „nowinę”.. jak dobrze, że między braćmi się układa, w końcu wszyscy zamieszkali razem.... ciekawe jak to dalej się potoczy między Sebastianem, a Kacprem...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia