Na początek - dziękuję wszystkim za komentarze pod ostatnimi rozdziałami. Przepraszam, że nie odpisywałam, ale miałam - nazwijmy to - doła. Udało się jednak z niego wykaraskać i odnaleźć chęci do Gówniarza. Rozdział nie należał dla mnie do najłatwiejszych, bo dużo się ostatnio w tym opowiadaniu dzieje. Zapanowanie nad wszystkim jest trudniejsze niż myślałam.
Muszę podziękować Piotrowi Krakusowi za słowa wsparcia (choć nie zawsze ;)). Pisałam Ci już, że w pewnych kwestiach bardzo pomogłeś mi ułożyć sobie kilka rzeczy w głowie - dziękuję.
Rozdział niezbetowany. Mogą pojawić się głupie błędy, za które już przepraszam, ale zaczęliście się dopominać, więc pomyślałam, że nie będę dłużej zwlekać. Jak Ekucbbw sprawdzi, zaraz podmienię. ;)
Każdy, ale nie on
Pojechał sam, ale o dziwo wcale się już nie
denerwował. Nie myślał o tym, czego za chwilę się dowie, nie
zastanawiał, co zrobi w wypadku najgorszego. Po prostu siedział w
autobusie i tępym wzrokiem patrzył na mijane za szybą widoki
oblane porannymi promieniami słońca. Znów wszystko sprawiało
iluzję kolejnego pogodnego dnia. A Filip na kilka chwil tej iluzji
uległ.
Gdy znalazł się w przychodni, pomyślał, że
już prawie się w niej zadomowił. Powinien rozbić tu obóz, skoro
był tak częstym bywalcem.
Jakaś kobieta z rejestracji, inna niż
poprzednio, błysnęła do niego uśmiechem, a on nawet na ten
uśmiech odpowiedział. Wszystko jakby toczyło się własnym rytmem,
któremu musiał się poddać.
– Mów mi Ania – powiedziała dziewczyna,
wstając z krzesła. Była naprawdę miła, tak miła, że Filip
nawet nie miał ochoty próbować ścierać jej uśmiechu z twarzy,
chociaż przecież jeszcze niedawno naprawdę by go irytował. W
swoim położeniu nie znajdywał powodów do radości, nie obchodziło
go, że konsultantka ma na imię Ania, a przyjacielska atmosfera
tylko powinna mu ciążyć. W końcu to nie było miejsce do
zawiązywania kontaktów, a on nie miał zamiaru zaprzyjaźniać się
z mów-mi-Anią. Z drugiej strony... chyba było mu już wszystko
jedno. Odczuwał tak przerażający spokój, że mów-mi-Ania mogłaby
zaraz opowiedzieć jakiś żart, a on może nawet by się zaśmiał.
Poprowadziła go do gabinetu, szybko odnajdując
jego kartę z wynikami. Krótka rozmowa przed, kilka wymienionych
uśmiechów.
– Nic. Wszystko już wiem – odpowiedział
na pytanie, czy coś go jeszcze nurtuje. I chwilę później miał
już kopertę w ręce. Otworzył ją.
W tym momencie świat powinien się zawalić;
mury kliniki runąć, a on zostać przez nie przygnieciony. Nic
takiego jednak nie miało miejsca. Zegar na ścianie tykał,
wyznaczając dalszy bieg czasu, a on wpatrywał się w litery na
kartce.
Przecież wiedział, że tak będzie. Może
zdołał się do tej myśli przyzwyczaić? Już tle razy odtwarzał
sobie tę chwilę w głowie. Zastanawiał, jak to wszystko będzie
wyglądać. Co zrobi, gdy najgorsze się potwierdzi. W wyobrażeniach
był koniec świata, była złość, była irytacja, czasem był
nawet bezsilny śmiech czy łzy. Ale nie było spokoju.
– Filip? – zapytała Ania. – Ja wiem, że
to może szokować...
– Nie – odpowiedział i prawie nie poznał
swojego głosu. – Nie, jest okej. – Naprawdę było okej?
Ania na moment zmieszała się, nie wiedziała
co powiedzieć, więc odchrząknęła ciężko. Nie takiej odpowiedzi
oczekiwała.
– Dobrze... w takim razie, chcesz podjąć
leczenie? – zapytała. Filip oderwał wzrok od karty i popatrzył
na jej szczupłą, o nieco szczurzym wyrazie twarz. – Jeżeli się
zgodzisz, dostaniesz skierowanie na pierwszą wizytę u lekarza.
Musisz tylko złożyć jeden podpis, ale wiąże się on z tym, że
przestaniesz być anonimowy.
Filip zamrugał. Słowa jakby minęły jego
uszy; słyszał, że Ania coś do niego mówiła, ale nie bardzo
wiedział co. W tamtym momencie myślał tylko o tym, skąd to
cholerstwo złapał. Błażej? Tak, to musiał być Błażej... No
chyba, że zaczęło się wcześniej i poszło w drugą stronę –
jednego był pewny – seropozytywność nie ominęła Pacuły.
– Oczywiście, możesz odmówić – dodała
jeszcze konsultantka. – Ale leczenie może zapobiec...
– Będę się zbierać – powiedział z tym
samym spokojem co wcześniej.
– Jeżeli będziesz potrzebować pomocy, tu
masz mój numer – zaoferowała jeszcze, podając mu wizytówkę.
Przyjął ją i bez słowa wyszedł, wciąż pozostając przerażająco
spokojny.
Miał HIV, ale życie toczyło się dalej. Nie
było końca świata, nic nie spadło z nieba, nic nie wybuchło, nie
rozpadło się. On także się nie rozpadł. Może nawet poczuł
ulgę? Oczekiwanie na wyniki przyniosło mu więcej nerwów niż samo
ich poznanie.
Przysiadł na ławce; jakieś dzieciaki w wieku
zbliżonym do Tomka biegały nieopodal na placu zabaw, wydając z
siebie całą gamę irytujących dźwięków. I, o dziwo, właśnie
te dzieci irytowały go bardziej niż wydarzenia sprzed chwili w
klinice.
Westchnął ciężko, wyciągając z kieszeni
I-phona. Przesunął palcem po zaciemnionym wyświetlaczu,
przypatrując mu się z zastanowieniem i próbując jednocześnie
zignorować przeszywający ból brzucha. Miał wrażenie, że
wszystko zaczęło mu się w żołądku przewracać, chociaż
przecież nie zjadł śniadania. Przełyk zapiekł go jakby w
zapowiedzi wymiotów, które jednak nie nadchodziły. Wziął kilka
uspokajających oddechów, pochylając się jednocześnie do przodu i
próbując walczyć z mdłościami.
Miał HIV. Był pozytywny. Maciej leżał w
szpitalu, pobity przez Pacułę. Czy ich związek miał jeszcze
szansę wrócić do stanu, zanim to wszystko runęło im na głowę?
Skrzywił się, kiedy odblokował telefon. Dłoń
drżała mu prawie niezauważalnie – nie mógłby zaprzeczyć, że
nie odczuwał zdenerwowania. Każdy by odczuwał, gdyby życie w tak
krótkiej chwili zaserwowało mu tyle atrakcji.
Odszukał w książce telefonicznej numer
siostry Macieja. Wczoraj ledwo mógł z nią rozmawiać, dzisiaj z
kolei wiedział, że nie może się poddać. Nigdy się, cholera, nie
poddawał, zawsze znajdywał wyjście, zawsze jakimś cudem spadał
na cztery łapy i teraz też spróbuje.
– Tak? – W słuchawce rozbrzmiał piskliwy
głos Darii.
– Hej – powiedział znacznie pewniejszym
tonem niż wczoraj. – Dzwonię, żeby zapytać, gdzie dokładnie
leży Maciej. Wpadnę do niego.
***
Patrzyła na jego posiniałą twarz z ogromnym
opatrunkiem dookoła nosa. Trzymała jego rękę, jakby chcąc cały
czas kontrolować ciepło ciała, mimo że przecież lekarz
prowadzący tyle razy już ją uspokajał. Maciejowi nic nie będzie.
Wydobrzeje.
Nie rozumiała jak to mogło się stać. I
jeszcze pod takim pretekstem: jej syn gejem? Funkcjonariusz na pewno
musiał się pomylić; coś źle zrozumieć, zinterpretować...
Maciej był przecież normalnym mężczyzną. Zdrowym, inteligentnym,
przystojnym... ale zdrowym przede wszystkim, nie miał jakichś
chorych ciągot! Zresztą, widywała go z dziewczynami! Wszystkie
córki koleżanek się w nim podkochiwały, a rok temu na ślub
kuzyna przyszedł z jakąś ładną blondynką; Monika chyba jej
było. Ładna taka, na recepcji w Leptiz pracowała – jak Maciej
mówił – tam się poznali. Co prawda po ślubie syn już o Monice
nic nie wspominał, ale to taki zamknięty chłopak. Wrażliwy
bardzo, nie mówił o uczuciach, a Agata to w pełni rozumiała. Jej
dziecko w końcu, musiała go bronić. Zawsze znajdywała wymówkę:
a bo to za młody na ślub, bo dopiero karierę rozwija, bo czasu nie
ma, bo wstydliwy... Do wszystkiego dopasowałaby jakieś „bo”.
Przecież obojętnie ile by Maciej nie miał lat, zawsze będzie dla
niej najukochańszym małym Maciusiem. A teraz, kiedy leżał w tym
szpitalnym łóżku, wydawał się jeszcze mniejszy, bardziej kruchy,
wciąż wymagający jej opieki.
Pogładziła jego ciepłe przedramię, patrząc
tępym wzrokiem na ścianę pomalowaną zieloną błyszczącą farbą
olejną. Nawet jeśli byłby tym... pedałem – przyłapała
się na myśleniu – Nawet jeśli byłby tym... nie. Nie pedałem.
Gejem. Gejem się przecież teraz mówi, jeszcze go kiedyś urazisz,
jak tak powiesz. Gejem, homoseksualistą, ale żadnym pedałem. –
Spojrzała na zmasakrowaną twarz swojego syna. Wstała z krzesła i
pocałowała go w odsłonięte, lekko spocone czoło. – Nawet
gdyby był, to moje dziecko. Wciąż moje. – Uśmiechnęła się
lekko i trochę bardziej uspokojona, choć może wciąż nie do końca
pogodzona, usiadła, dalej czuwając nad spokojnym snem syna.
Gdy się obudził, ani słowem nie wspomniała
o tym, czego dowiedziała się od funkcjonariuszy. Wmówiła sobie,
że nie chce go w takim stanie denerwować, choć prawda była zgoła
inna – nie chciała denerwować siebie. Usłyszenie tego z ust
Macieja zabrzmi inaczej niż z ust starego, zmęczonego służbą
policjanta-konserwatysty, który uśmiechał się kpiąco, gdy jej to
oznajmiał.
– Jak się czujesz? – zapytała. – Dzień
ładny, choć już jesień się zbliża – powiedziała, gdy Maciej
rozejrzał się dookoła zdezorientowany. – Pić chcesz? Salową
zawołam, co? – Popatrzyły na nią oczy jej męża, chociaż
przecież Maciej wcale nie był do niego podobny. W szczególności
nie teraz, kiedy pół twarzy przykrywał mu bandaż, a na drugiej
połowie rozlewały się nieprzyjemne brunatne zasinienia.
I wyszła, a serce waliło jej tak, jakby już
odbyła z synem rozmowę o jego orientacji.
Jaka z niej matka, skoro nie zauważyła tego
przez tak długi czas? Jak mogła nie znać własnego syna?
A później wróciła z butelką wody i słomką.
Uśmiechnęła się, udając, że nic nie wie, tak samo, jak na
rodzinnych obiadach Maciej udawał, że spotyka się z dziewczynami i
opowiadał jej zmyślone historie o zmyślonych partnerkach.
– Później przyjdzie ktoś z policji cię
przesłuchać – powiedziała, gdy już Maciej wziął kilka łyków,
a ona mogła odstawić butelkę na blaszany, pamiętający lata PRL-u
stolik. – Będziesz miał siły? – zapytała, a Maciej odwrócił
spojrzenie na okno.
– Wiem, kto to zrobił – mruknął. Poczuł,
jak dłonie mamy zaciskają się mocno na kołdrze, którą był
przykryty.
– Musisz wszystko powiedzieć, kochanie.
Maciej westchnął ciężko i przymknął na
moment zbolałe oczy. Wiedział, że musi. I zrobi to, cholera.
Pacuła, ten świr, stanowił zbyt duże zagrożenie; jego miejsce
było w więzieniu, może tam by go w końcu utemperowano.
– Był tu ktoś? – zapytał w pewnym
momencie, gdy mama podniosła się, żeby poprawić mu poduszkę. Jej
jasne oczy zatrzymały się na Macieju, a nakreślone kredką brwi
zmarszczyły.
– Ktoś? – Nie zrozumiała. Oczywiście, że
nie zrozumiała, bo skąd miałaby wiedzieć, że odkąd tylko
otworzył oczy, martwił się o pewnego nie do końca rozgarniętego
dzieciaka. – Masz na myśli tego chłopaka, który cię znalazł? –
podłapała mama, zatrważająco szybko łącząc fakty. Maciej
jednak nie wiedział wszystkiego, nic mu przecież nie powiedziała o
policji, o zeznaniach Filipa i o pretekście pobicia.
– Tak, on – powiedział niemal szeptem.
Gardło bolało go niemiłosiernie, chociaż nie przypominał sobie,
żeby ktoś go podduszał. Wpatrzył się w matkę oczekująco, ale
ta zamiast od razu udzielić odpowiedzi, najpierw wygładziła boki
poduszki (co i tak nie za bardzo wpłynęło na komfort Macieja), a
później przyklepała kołdrę.
– Nic nie wiem. Tylko Daria była. I Łukasz
pytał o ciebie. – Usiadła na krześle, nie zauważając
badawczego spojrzenia syna.
– Czego niby chce? – zachrypiał, brzmiąc
groźniej niżby chciał.
– Nie bądź niemiły. Martwi się.
– Dobra, mniejsza – uciął, nie mając
zamiaru kontynuować tego tematu. Łukasz w tamtej chwili był mu
całkowicie obojętny. – A ten dzieciak... nic mu się nie stało?
– zapytał, bo po pierwszym przebudzeniu się, gdy usłyszał
wszystko od lekarza, a później od Darii, nie bardzo był w stanie
myśleć. Przyjął wiadomości i zaraz zmorzył go sen wspomagany
silnymi lekami przeciwbólowymi. Dopiero teraz mógł wszystko
przeanalizować, wcześniej miał na to zbyt nietrzeźwy umysł.
– Nie wiem – powiedziała Agata, jakby
nigdy nic patrząc na pacjenta leżącego tuż obok. Starszy pan spał
z otwartymi ustami, pochrapując przy tym głośno. Maciej nie
będzie miał tu spokojnej nocy. – Ale skoro przesłuchiwała
go policja, to myślę, że wszystko z nim w porządku.
– I nie odzywał się?
Coraz uważniejsze spojrzenie Agaty zatrzymało
się na twarzy syna. Patrzyła na niego kilka chwil w milczeniu, a
odpowiedź na wszystkie dręczące ją pytania niemal pojawiła się
naprzeciwko, wypisana drukowanymi literami. Usilnie jednak nie
pozwalała jej wybrzmieć w swojej głowie, jakby bojąc się
konsekwencji prawdy.
– Nie.
Nie przewidziała się – w oczach Macieja
zagościło słabo ukryte rozczarowanie.
– A co z psem? – zmienił nagle temat.
– Jakim psem...? Ach, psem. Tym twoim takim.
Małym, chudym... Nie wiem. Nie było żadnego psa w mieszkaniu. –
Maciej zacisnął usta, a strach, że przez Pacułę mógł stracić
ich obu, stanął mu w gardle, jednocześnie uświadamiając, że nie
może tego tak zostawić. Przeklęty Goryl posunął się za daleko.
Zrobił to już wtedy, kiedy pierwszy raz podniósł rękę na
Filipa. I chociaż Maciej wiedział, że Filip raczej nie miał
zamiaru tak tego rozwiązać (o ile w ogóle chciał to jakkolwiek
rozwiązywać), on nie widział innej opcji. Przecież nie pójdzie i
nie umówi się na ustawkę, czy nie wynajmie jakichś dresów, żeby
się za niego odpłacili. Zrobi to jak należy, zgodnie z prawem.
***
Pamiętała tego dzieciaka. Jasne, że
pamiętała. Co on wtedy powiedział? Że syn kolegi? Że z domu
uciekł?
Rany Boskie, ale głupia była. Jej twarz
momentalnie pobladła, przypominając kolorytem kartkę papieru,
kiedy wszystkie puzzle w głowie zaczęły tworzyć konkretną
całość. Żaden syn, żaden kolega – jak mogła uwierzyć w coś
tak absurdalnego?
Jasne oczy Agaty zatrzymały się na młodej
twarzy Filipa. Toć to jeszcze dziecko!, coś w niej się
zbuntowało, ale ona i tak nie potrafiła dopuścić do głosu myśli,
że prawdopodobnie to dziecko sypiało z jej synem. Ile
mógł mieć lat? Taka młoda twarz! Siedemnaście? Nie. Nie Maciej,
nie jej syn – na pewno nie byłby z kimś tak młodym. I to jeszcze
niepełnoletnim, zdecydowanie musiał mieć więcej, teraz to
przecież ta młodzież tak wyglądała, że nie sposób się
domyślić wieku. Trzynastolatki jak dwudziestolatki, a czasem też
na odwrót. Wszystko przez chemię w jedzeniu.
– Skąd wiedziałeś gdzie go szukać? –
zapytała Agata, wciąż starając się opanować emocje. Nie mogła
pokazać, że wie; nie teraz, kiedy jej synek, jej Maciuś... No i
przecież nie była jak wszystkie koleżanki, stare dewotki co
niedzielę do kościoła latające, Radia Maryi słuchające. Nie
była – akceptowała i tolerowała. Człowiek jak człowiek, kochać
musi, a kogo kocha, nie jej sprawa. Będzie dobrą matką, nie
pokaże pogardy, w końcu to wszystko tyczyło się jej dziecka.
Będzie postępowa, pokaże, że można. Ale... czy to nie
grzech? Jasne, że grzech.
– Rozmawiałem z Darią – powiedział
Filip, przyglądając się znajomej już twarzy mamy Macieja.
Zmęczenie było na niej aż nazbyt widoczne, zmarszczki pogłębiły
się, a cienie pod oczami sugerowały, że pani Wyszyńska nie miała
za sobą spokojnej nocy. Dodać do tego roztrzepane włosy oraz
wymięte ubranie – i wyglądała jak cały wór nieszczęść. –
Chwilę temu.
– Pytał mnie o tego psa – zaczęła Agata,
jeszcze nie przepuszczając Filipa do sali. – Co się z nim stało?
– Jest u mojej siostry – odparł Filip
niemal automatycznie, z rękami w kieszeni, a wzrokiem błądząc po
zamkniętych drzwiach za którymi znajdował się Maciej. –
Zaopiekuje się nim.
– To ty go znalazłeś, tak? – Widziała
zniecierpliwienie chłopaka, ale wciąż miała przecież jeszcze
tyle pytań. Bo od kogo niby się dowie? Maciej nie chciał nic
mówić, nie chciał nawet słuchać. Owszem, może to przez ból –
połamane żebra na pewno bolą przy każdym wdechu – ale mimo
wszystko wciąż miała wrażenie, że to nie o ból chodziło.
Maciej wiele rzeczy przed nią ukrywał.
– Tak.
– I co u niego robiłeś? – zapytała. Gdy
zadała to pytanie Maciejowi, syn stwierdził, że jest zmęczony.
Nie drążyła więc, chciała przecież, aby wypoczął i wrócił
do sił.
Duże, ciemne oczy popatrzyły na nią
początkowo zmieszane. Dzieciak wyraźnie nie wiedział co
odpowiedzieć. Będzie kręcić. Jak nic wywróci kota ogonem,
zauważyła od razu, więc nie miała zamiaru ustępować. Już teraz
nie znalazłaby wymówki, choć naprawdę chciałaby taką znaleźć
– jej syn i ten chłopiec byli ze sobą. Obaj okłamali ją bez
najmniejszych oporów, wcisnęli jakąś bajkę, a ona połknęła
haczyk z wabikiem niczym głupia płotka.
– Pomieszkujesz tam? – Kolejne pytanie, tym
razem wywołujące irytację. Filip zmarszczył brwi i przestąpił
nerwowo z nogi na nogę.
– Czuję się jak na przesłuchaniu, proszę
pani – powiedział z pozornie uprzejmym uśmiechem. – Chcę tylko
do niego wejść. Mogę?
– To przez ciebie go pobili? – Nie
ustępowała. Patrzyła na niego takim wzrokiem, że pomimo swojego
ogromnego zmęczenia i raczej miłej aparycji, wygląda w tej jednej
chwili naprawdę nieprzyjemnie.
– Nie, proszę pani, nie przeze mnie –
odpowiedział Filip bez zawahania, łżąc jej prosto w oczy i nawet
się przy tym nie zająkując. Naprawdę nie obchodziła go ani ta
kobieta, ani Daria, ani ktokolwiek, kto nie był Maciejem. Musiał
wejść na salę, musiał z nim porozmawiać i – cholera – jeśli
dalej będzie tak mu zagradzać drogę, odepchnie ją i sam sobie
wejdzie. – Nie mam z tym nic wspólnego. Mogę wejść? –
zapytał, nie ukrywając już zniecierpliwienia.
Przez moment wyraz twarzy Agaty wyrażał
jedynie zmieszanie, zupełnie jakby nie wiedziała, czy chce
wpuszczać tam tego dzieciaka. Z drugiej strony Maciej przecież o
niego pytał, a jeżeli ta wizyta mogłaby go uspokoić, przez co
szybciej wróciłby do sił, nie potrafiłaby zaoponować.
– Nie siedź długo – zastrzegła wreszcie,
odsuwając się na bok, żeby zaraz ruszyć w kierunku wind. Trzecia
już dzisiaj kawa nie wpłynie dobrze na jej ciśnienie, ale nie
wytrzyma bez niej do końca dnia. Już prawie padała, wykończona
stresem i natrętnymi myślami co rusz zalewającymi jej umysł.
Filip odprowadził wzrokiem szczupłe i lekko
przygarbione plecy Agaty, aż wreszcie sięgnął do metalowej,
obdrapanej już z farby klamki. Pchnął drzwi z numerem sali, żeby
po chwili zostać powitanym przez standardowe wnętrze pomieszczenia
szpitalnego. Trzy łóżka po jednej stronie, trzy po drugiej. Dwa
puste, choć z rozkopaną pościelą, pozostałe zajęte przez
pacjentów. Spojrzenie Wilczyńskiego szybko przesunęło się po
posłaniach w poszukiwaniu znajomej sylwetki. I nigdzie jej nie
znalazł, a przynajmniej nie przypominała ona obrazu Macieja,
którego miał w głowie. Bo o wczorajszym stanie Wyszyńskiego nie
chciał nawet pamiętać, a teraz połowę jego twarzy przykrywały
bandaże, w tym jeden wielki tampon w okolicach nosa. Filip na moment
zamarł. Potrzebował chwili, aby zaznajomić się z tym widokiem.
Kiedy jednak przekrwione oczy Macieja, na których tle jasne tęczówki
wydawały się jeszcze jaśniejsze, odnalazły go, natychmiastowo
przywołał na twarz szeroki uśmiech. Sam jednak nie był przekonany
co do jego szczerości.
– Ten bandaż całkiem nieźle ci leży –
powiedział na powitanie, jakby nigdy nic. Jakby wczorajsze
wydarzenia miały niewielkie znaczenie i jakby jego relacja z
Maciejem nie uległa przez nie zmianie. Ze swoim firmowym, ni to
kpiącym, ni rozbawionym uśmiechem przysiadł na taborecie przy
łóżku, cały czas patrząc na Macieja. Ukrycie faktu, że ten
obraz w żaden sposób go nie dotknął, było trudniejsze niż
myślał. – A fiolet to zdecydowanie twój kolor, że też nigdy
tego nie zauważyłeś.
Maciej prychnął, a jego usta ułożyły się
w lekki, choć powściągliwy uśmiech.
– Całe szczęście, że Błażej mi to
uzmysłowił.
– I widzisz, takie trzeba mieć podejście do
życia – wypalił wesoło, jakby zaledwie wczoraj nie trząsł się
nad ciałem Macieja. – Swoją drogą, słyszałem o nosie. W sumie
powinieneś się cieszyć, tamten stary miał okropny kształt –
rzucił, z całych sił próbując zachowywać się normalnie.
Przywrócić na twarz zwyczajowy uśmiech, przekręcić wszystko w
ponury żart i żyć dalej.
– Czyli rozumiem, że pociągają cię
krzywe, połamane nosy? – podłapał Maciej.
– W końcu jest coś takiego w bokserach, że
mają masę fanek, co nie? – Wzruszył ramionami, a gdy Maciej
parsknął z rozbawieniem, część napięcia momentalnie opuściła
barki Filipa.
– Może pieniądze? – podsunął Maciej, a
ich rozmowa z chwili na chwilę nabierała coraz lżejszych tonów. W
zestawieniu z wczorajszymi wydarzeniami, wydawała się absolutnie
odrealniona.
– Pieniądze masz, tylko połamanego nosa
brakowało – odparował Filip.
– Zaraz dojdziemy do tego, że powinienem
Błażejowi podziękować – westchnął Maciej, przerywając
sielski wydźwięk pogawędki. Gdy jednak zauważył grymas na twarzy
Filipa, zaraz dodał: – Skoro teraz czeka mnie uwielbienie młodych
chłopców w Heaven, może jakoś przeżyję. – Mówił ściszonym
głosem, raczej nie chcąc mieć na sumieniu leżącego nieopodal
starszego mężczyzny. Jeszcze wywołałby u niego atak apopleksji.
– Jak dobrze, że nie ma tam niczego
ciekawego – prychnął Filip, marszcząc z niechęcią brwi.
– Myślę, że coś i tak by się znalazło –
pociągnął Maciej, bo nawet leżąc w szpitalnym łóżku i ledwo
się ruszając, nic tak go nie odprężało jak drażnienie
gówniarza. I jego widok – zdrowego, bez siniaków, mającego humor
do wzajemnych pstryczków. Gdy tylko zobaczył nieuszkodzonego Filipa
na środku sali, rozglądającego się po niej, wyprostowanego i z
wyrazem tego swojego szczeniackiego zacięcia na twarzy, odetchnął
z wyraźną ulgą.
– To się spiesz, bo wiesz, twoja data
ważności powoli dobiega końca. – Przewrócił oczami, zakładając
ręce na piersi. Maciej zaśmiał się cicho, a początkowo oburzony
wyraz twarzy Wilczyńskiego złagodniał. Wydatne wargi ułożyły
się w lekki uśmiech, maskując oznaki wycieńczenia, wyraźnie
odbijającego się na Filipowej buzi. – Mam twój telefon –
powiedział w pewnym momencie, sięgając do kieszeni, żeby
wyciągnąć z niej I-phona.
– Łał. Po raz pierwszy nie kradniesz, tylko
oddajesz. Jakiś postęp jest.
– Oj, spadaj – prychnął Filip, kładąc
aparat na materacu. Wpatrzył się w jego wyświetlacz, czując, że
na tym ich żarty powinny dobiec końca. Zwilżył nerwowo wargi i
powiedział jeszcze cicho: – Odebrałem wyniki.
Zdanie zawisło między nimi, a powietrze nagle
stało się ciężkie i gęste. Spojrzenie Macieja zatrzymało się
na Filipie, Filip też zerknął w stronę Macieja i już żadne
słowa nie były potrzebne. Gdyby wszystko było w porządku,
Wilczyński pewnie właśnie parsknąłby śmiechem. A nie parskał;
siedział spokojny, owszem, jednak trudno byłoby doszukać się
Maciejowi jakichkolwiek oznak entuzjazmu ze strony dzieciaka.
– Myślałem, że nie pójdziesz –
powiedział więc, umyślnie nie pytając o wynik. Bo i po co, skoro
już znał odpowiedź?
– Może miałem przebłysk odpowiedzialności.
– Ty? Niemożliwe – prychnął,
wykrzywiając usta w delikatnym uśmiechu, a w głowie szalała mu
cała masa myśli. Przecież brał taką możliwość pod uwagę.
Wiedział, że tak to może się skończyć. Za dużo tego,
coś w nim krzyczało, a on już nie miał pojęcia, czy podoła
problemom. Filip oznaczał całą masę kłopotów, życie Macieja
było spokojne, ułożone oraz – co najważniejsze – normalne.
Wilczyński wlazł do małego, posprzątanego świata Macieja,
paskudząc mu podłogę buciorami. Tyle tylko, że po wszystkim nie
wyszedł i nie zostawił za sobą jedynie brudu, którego sam
naniósł. Wciąż w tym świecie tkwił. Może wystarczyłoby, żeby
wziął szmatę i po sobie posprzątał?
– W sumie przyszedłem, żeby ci to
powiedzieć – mruknął Filip, wzruszając ramionami. – To i
jeszcze coś.
Maciej popatrzył na niego uważnie. Jeszcze
coś? HIV to jedynie wierzchołek góry lodowej? Sam już nie
wiedział, czy miał siły na więcej.
– Zadzwoniłem po policję.
– To wiem. – Pokiwał głową.
– I... No, nie powiedziałem tak dokładnie o
Błażeju – zaczął ostrożnie, nie wiedząc, czy już wypalać o
tym „napadzie z podłożem homofobicznym”, czy może zacząć od
innych kwestii. – Błażej się zemści. Muszę coś wymyślić. Na
pewno coś wymyślę – skwitował pewniejszym tonem. – Daj mi
tylko czas. Załatwię to...
– Filip – przerwał mu Maciej, patrząc na
niego ostro, co wyglądało jeszcze bardziej przerażająco w
zestawieniu z posiniaczoną twarzą i bandażami. – Ja nie mam
zamiaru bawić się w żadne podchody. A tym bardziej grać na
zasadach Błażeja, bo ich nie znam. I ty też nie będziesz się tak
bawić. Na nagraniach z kamer nie widać twarzy, ale to żaden
problem. Ten świr już dawno powinien znaleźć się z daleka od
normalnych ludzi – powiedział spokojnym tonem, obserwując
wykrzywiającą się w grymasie niezadowolenia twarz Filipa.
– Ty, kuźwa, nie rozumiesz – warknął, a
starszy pan popatrzył w ich stronę. – Nic, kurwa, nie rozumiesz.
Nic nie wiesz. Nie można tego tak zrobić, bo...
– Bo? – Maciej popatrzył na Filipa
sceptycznie, dochodząc jednocześnie do wniosku, że mógł
przewidzieć jak ta rozmowa się potoczy. – A jak inaczej chcesz to
rozwiązać? Znowu pozwolić się pobić? – zapytał z kpiącym
uśmiechem. – Proszę bardzo, daj znowu mu się podduszać i
okładać, skoro tak lubisz. Ja nie mam zamiaru.
Filip momentalnie wstał, cały patrząc na
Macieja ze zmarszczonymi z determinacji brwiami.
– Nie znasz go, nie wiesz co on może, jakich
ma znajomych... ilu ma znajomych – poprawił się. – Maciej, to
może skończyć się naprawdę gorzej niż teraz.
– Chociaż raz pozwól mi coś zrobić. Nie
jestem głupi – zastrzegł, zupełnie jakby Filip o tym miał
zapomnieć. – I nie mam już dwudziestu parę lat.
Filip odetchnął głęboko, przeczesując
nerwowo włosy. Nie przejmował się ukradkowymi spojrzeniami innych
pacjentów. Znów czuł się przyciśnięty do muru i nawet
uspokajające słowa od Macieja nie pomagały.
– Nie zrobię nic głupiego. Ty zajmij się
swoimi... – uciął Maciej na moment – wynikami.
Widział, jak niechętny grymas przebiega po
twarzy Filipa. I wiedział co on oznaczał, zbyt dobrze już znał
dzieciaka, żeby nie umieć się domyślić. Nim jednak zdążył
cokolwiek powiedzieć, drzwi od sali otworzyły się. Pewnie nawet
nie zwróciliby uwagi, co chwilę ktoś to wchodził, to wychodził –
takie już uroki publicznych szpitali. Postać jednak od razu
skierowała się ku posłaniu Macieja i stanęła tuż obok.
– Cześć. – Duża dłoń jakby nerwowo
zacisnęła się na dolnej ramie łóżka. Ciemne oczy popatrzyły
najpierw na Macieja, a dopiero później zdały sobie sprawę z
obecności Wilczyńskiego. – Słyszałem, co się stało... –
zaczął cicho, zerkając to na Filipa, to na Macieja, żeby
ostatecznie skupić się na tym drugim. Twarz Łukasza wykrzywiła
się w niewypowiedzianym bólu. – Boże... ale cię poturbowali –
dodał jakoś tak żałośnie, a zdaniem Filipa nawet odrobinę
oskarżycielsko. Spojrzenie, które posłał mu Łukasz, od razu
zinterpretował jako zarzut. Jakby Malecki od razu założył, że to
wszystko jego wina.
Maciej całkowicie zapomniał o tym, co mówiła
mama, a przecież zapowiadała wizytę Łukasza. Aż westchnął
ciężko, powstrzymując się przed powiedzeniem Maleckiemu, że nie
wybrał najlepszej chwili na odwiedziny.
– Żyję – odpowiedział, a Filip popatrzył
na nich z boku. Łukasz podszedł do Macieja od drugiej strony łóżka,
żeby podać mu bombonierkę.
– Pamiętałem, że lubisz wiśnie w
czekoladzie. – Uśmiechnął się lekko, wciąż wzrokiem błądząc
po twarzy Macieja.
Coś nieprzyjemnie zakuło Wilczyńskiego w
piersi na samo wspomnienie swoich ostatnich myśli dotyczących tej
dwójki. Pasowali do siebie. Może i tworzyliby nudną parę, ale
stabilny Łukasz dałby Maciejowi więcej oparcia niż Filip, który
niósł za sobą więcej kłopotów niż pożytku. Nie mógł też
zaprzeczyć, że wcale nie widział spojrzenia Łukasza – pełnego
troski i chęci zaopiekowania się Wyszyńskim. Kochał go. Filip
musiałby być upośledzony, aby tego nie zauważyć.
Zacisnął dłonie w pięści, zdając sobie
sprawę, że ani trochę mu to nie podobało. Nie chciał pozwolić
Łukaszowi być przy Macieju. Nie chciał pozwolić na zajęcie
swojego miejsca w łóżku, zaskarbienie sobie sympatii Ciapka,
wrzucanie swoich brudów do pralki razem z ubraniami Macieja, czy
zwyczajnie na bycie obok niego. Bo to Filip już się tam rozgościł.
To on miał prawo nosić Maciejowe dresy, zapomnieć się w łazience
i przez przypadek użyć jego golarki, czy wdepnąć bosą stopą w
poranną niespodziankę Ciapka zalewającą płytki w przedpokoju.
Łukasz z tego dawno zrezygnował.
Nawet nie wiedział kiedy, a z powrotem opadł
na taboret, ani myśląc zostawiać Macieja sam na sam z dawnym
kochankiem. Był krnąbrnym, samolubnym i cholernie zazdrosnym
gówniarzem – trudno. Łukasz kilka lat temu dostał szansę, ale
nie zrobił nic, żeby ją wykorzystać. Nie powtórzy jego błędu.
Maciej popatrzył na Filipa zaskoczony,
utwierdzając go tylko w przekonaniu, że ani na chwilę nie powinien
opuszczać chyboczącego się na boki, malowanego wielokrotnie białą
farbą krzesła. Jeszcze kila minut temu Maciej miał pewność, że
dzieciak wyjdzie i jeszcze na odchodne trzaśnie drzwiami. Siedział
jednak dalej przy łóżku, naburmuszony i niezadowolony z życia,
jak to na Filipa przystało, kiedy coś szło nie po jego myśli.
Przez cały czas łypał na Łukasza niechętnie, jak gdyby za chwilę
miał go wypchnąć przez okno. A Łukasz udawał, że owego
morderczego wzroku wcale nie zauważał, niestety jednak, coś słabo
mu to udawanie wychodziło; Maciej mógł bezproblemowo odczytać
jego niepewność.
I trwali sobie tak w trójkącie niechęci –
Filip niechętny Łukasza, Łukasz niechętny spojrzeń Filipa, a
Maciej niechętny leżenia pomiędzy nimi jak ostatnia kaleka.
Próbowali coś rozmawiać. Łukasz zapytał czy Maciejowi się
polepsza – tak, tak, polepsza. Długo jeszcze Maciej
będzie leżeć? – Nie wiadomo, lekarz zadecyduje. Bardzo
Macieja boli? – Dostałem leki, tylko przy oddychaniu kłuje.
– To dobrze.
– Nie dobrze – odezwał się wreszcie
Filip, przysłuchując się tej parodii „Dziś pytanie, dziś
odpowiedź”. – Nie widzisz, że leży, ledwo co mówi i z
pewnością ma dość odpowiadania na takie durne pytania? –
warknął, marszcząc groźnie swoje ciemne brwi. Łukasz momentalnie
zamilkł. Popatrzył na Filipa z drugiej strony łóżka, jednak nim
cokolwiek między nimi jeszcze się wydarzyło, drzwi do sali znów
się otworzyły.
– Och, no proszę! Łukasz!
Wewnętrzny głos w Filipie jęknął
rozdzierająco, kiedy Agata przyciągnęła swojego prawie byłego
zięcia do krótkiego uścisku.
Pięknie. Cudownie. Jeszcze jej tu
brakowało.
***
To spotkanie w czworokącie kompletnie
wycisnęło z Filipa całą życiową energię. Nic więc dziwnego,
że gdy tylko wrócił do mieszkania, runął na łóżko i zasnął,
zmęczony po poprzedniej nocy oraz niezbyt przyjemnym poranku. Padł
jak mucha; odsypianie problemów zajęło mu resztę dnia. Gdy
obudził się pod wieczór, momentalnie pożałował. Podczas snu
wszystko było odległe, nieistotne, a gdy tylko otworzył oczy, jego
umysł zalała przytłaczająca fala myśli.
Podniósł się do siadu szybko, przez co
czaszka zapulsowała mu tępym bólem, rozchodzącym się od skroni
aż na potylicę. Zerknął na telefon, jakby w nadziei, że Maciej
coś mu napisał. Nic, komórka milczała, a w Filipie z chwili na
chwilę narastało poczucie niepokoju.
„Wpadnę jutro. Najlepiej podaj mi godzinę,
kiedy nie będzie twojej mamy.” – I Łukasza, chciał
dodać, ale ostatecznie się powstrzymał. Tak naprawdę chciałby
być przy Macieju, kiedy ta niemota znowu przyjdzie. Bo może i
niemota z tego Łukasza, jednak co, jeśli wykorzysta chwilę i
Maciejową słabość? Jak to się mówi, stara miłość nie
rdzewieje. Woli nie sprawdzać czy faktycznie nie zardzewiała i
chociaż nie traktował Łukasza jak konkurencję (On? Tego starego
dziada? Nigdy w życiu!), lepiej nie wywoływać diabła z lasu.
Poczekał chwilę na odpowiedź, ale ta nie
nadeszła. Przeklął pod nosem, wcisnął komórkę do kieszeni i
wstał. Napiłby się. Najchętniej pochłonąłby kilka piw (wódka
też może być) i z powrotem poszedł spać, nie myśląc o niczym.
W tamtym momencie zapicie problemów wydawało mu się bardzo dobrym
pomysłem. Przecież i tak niczego nie wymyśli, a teraz jedynie
potrzebował snu, bo pomimo spędzenia połowy dnia w łóżku, wciąż
czuł zmęczenie.
Wstał i dziękując wszystkim świętościom
za śpiących już o tej porze Tomka i Gabrysię, przemknął do
kuchni, cały czas pozostając wyczulony na wibracje telefonu.
Zajrzał do lodówki; prócz resztek pizzy, jakichś wędlin i mleka,
nie znalazł tam nic, co miałoby w składzie alkohol. Zerknął do
szafki. Płatki czekoladowe, kakao, soczek Kubuś i butelka
Coca-coli. Znowu pudło. Aż przeklął pod nosem Andrzeja, bo do
tego, że brat wychłeptał piwo, które jeszcze niedawno tu było,
nie miał żadnych wątpliwości.
Sięgnął do słoika z drobniakami, wygrzebał
z niego dziesięć złotych, odłożył słój na miejsce i ruszył
do przedpokoju. Nim założył buty, jeszcze kontrolnie zerknął na
telefon. Milczał. Maciej nie odpisał.
Filip przełknął ślinę, usilnie odpychając
od siebie nieprzyjemne myśli, tłumaczące brak odpowiedzi od
Wyszyńskiego. Wszystkie wiązały się z odebranymi rano wynikami, o
których teraz wolałby zapomnieć. O których w ogóle chciałby
zapomnieć. Wymazać je z pamięci, zanegować istnienie i żyć jak
wcześniej, bo co innego mogłoby się zmienić, prócz jego układu
z Maciejem?
A Filipowi już naprawdę brakowało tego
mieszkania, obiadów w restauracji, czy Maciejowych powrotów do domu
po pracy, kiedy on się cały dzień obijał. Brakowało mu też
Ciapka, jego podekscytowanego skomlenia chwilę przed wyjściem na
spacer, zezowatych oczu i smrodu z pyska.
Uśmiechnął się pod nosem, kiedy sięgał do
klamki. Wciąż pamiętał tamten raz, kiedy zaproponował Maciejowi
kąpanie kundla. I ten zapach wędzonki... jego nie dało się
zapomnieć. Jakby na dowód, momentalnie poczuł woń szamponu w
nozdrzach. Koniecznie musi zadzwonić do Majki i zapytać o kundla.
Może wziąłby go na kilka dni do siebie?
Wyszedł na korytarz. Sięgnął do włącznika
światła, żarówka zatrzeszczała, aż w końcu wnętrze klatki
rozjaśnił jej żółtawy blask.
Gabrysia i Tomek byliby zachwyceni, a on
przynajmniej nie tęskniłby za Ciapkiem. Pozostawała oczywiście
kwestia wygodnego apartamentu... i jego właściciela.
Znów zerknął na komórkę. Zaczęło się to
powoli zamieniać w jakieś kompulsywne zachowanie, bez którego nie
przeżyłby kolejnych kilku minut. Co ten Maciej robił, do cholery?
Przecież dopiero zbliżała się dwudziesta druga. Spał już?
Może przez leki?, zastanawiał się, kiedy szedł w kierunku
wyjścia.
Wieczór był chłodny. Wiał nieprzyjemny
wiatr, przenikający pod cienką bluzę i wywołujący gęsią
skórkę. Filip aż się zatrząsł. Naciągnął na głowę kaptur i
wolnym krokiem ruszył ku monopolowemu ulicę dalej. Nie rozglądał
się na boki, zbyt zamyślony, ciągle sprawdzający uporczywie
milczący telefon. W pewnym momencie z tego letargu wyrwało go
szarpnięcie, czyjaś duża ręka zaciskająca się na jego ramieniu,
aż wreszcie pchnięcie na mur jednej z kamienic. Zaskoczony wypuścił
komórkę z dłoni, która upadając na chodnik wydała głośny na
tle nocnej ciszy dźwięk. Ktoś przycisnął mu przedramię do
gardła, podduszając, a gdy spojrzał w tego kogoś jasne oczy,
zalało go nieprzyjemne wrażenie deja vu.
Ile razy to się jeszcze powtórzy?
– Przeczytałeś wiadomości? – zapytał,
przyduszając go całym swoim ciałem i odbierając oddech, przez co Filip nie był w stanie wydusić z siebie chociażby słowa. Mógł jedynie
spojrzeć w błękitne, tym razem całkowicie trzeźwe oczy,
wypełnione satysfakcją.
Zastraszył nie tylko Filipa, ale też jego
lalusia. Jak mógłby nie odczuwać dumy? Przecież pokazał, na co
tak naprawdę go stać i że z nim się nie zadziera. Niech Wilku teraz błaga o przebaczenie. Najlepiej na kolanach i z jego kutasem w
ustach.
Nagle jednak sen Pacuły został brutalnie
przerwany przez zimne ostrze noża przyduszone do szyi.
– Lepiej go, kurwa, zostaw – rozbrzmiał
znajomy Filipowi głos i już po chwili w stronę Błażeja pomknęła
zaciśnięta pięść. Gdy padło uderzenie, zatoczył się,
puszczając Filipa, który łapczywie zaczerpnął powietrza. Nim
Wilku zdążył zorientować się w sytuacji, minęło kila sekund,
dopiero po nich zauważył stojącego nieopodal Andrzeja i jeszcze
jakichś dwóch chłopaków. Niestety – o wiele drobniejszych niż
Błażej. Nic więc dziwnego, że gdy tylko Pacuła odzyskał rezon,
zaraz oddał im z nadwyżką.
– Kurwa – przeklął Błażej, spluwając
na bok i patrząc na zbierających się z chodnika chłopaków,
jedynie parę lat starszych od Andrzeja i wyraźnie o wiele słabszych
niż Pacuła. Dopiero po chwili przeniósł wzrok na braci
Wilczyńskich. – Mało ostatnio dostałeś, skurwielu? – zwrócił
się do Andrzeja, którego twarz wciąż była posiniaczona i opuchnięta. – Tak
ci się oklepywanie mordy podobało?
– Teraz i tak sam gówno zrobisz –
odpowiedział Andrzej, a jego usta wygięły się w kpiącym
uśmiechu. – Bez swoich kumpli raczej tylko popierdolić se możesz
– dodał, zakładając ręce na piersi. – Zbliż się jeszcze
raz, chuju, do Filipa, to obiecuje, kurwa, że Spychura cię
zniszczy. I tak mu zawadzasz, z chęcią się ciebie pozbędzie dla
swoich interesów.
Filip drgnął. Popatrzył na Andrzeja,
dopiero rozumiejąc swoje położenie. Albo raczej położenie
Błażeja i jego biznesu. Aż zwilżył wargi, kiedy trybiki w jego
głowie zaczęły pracować na najwyższych obrotach. Coś, co
jeszcze niedawno uważał za największy Andrzejowy błąd, czyli
dołączenie do konkurencji, teraz mogłoby się przydać.
Błażej się roześmiał. No bo co niby miałby
zrobić? Pokazać, że bał się jakiegoś szczeniaka grożącego mu
Spychurą? Że bał się Spychury, jakiegoś gościa, który od
dłuższego czasu próbował odebrać ich tereny, a ostatnio na dobre
zagościł w śródmieściu? Nigdy w życiu. Nie Błażej.
– Zobaczymy. Gorzej, jeśli tym razem
nabawisz się czegoś na stałe. Skręcony kark nie byłby chyba
najprzyjemniejszy, co? – Gdy Pacuła chciał, był naprawdę
przerażający. A teraz, ze stróżką krwi spływającą mu z ust i
oczami roziskrzonymi przez wściekłość, budził w Filipie
niepokój. Andrzej jednak nie wyglądał na zastraszonego. Roześmiał
się jedynie i schował scyzoryk do kieszeni, najwidoczniej nie
spodziewając się już żadnego ataku ze strony Błażeja
– Ja będę uważać na swój kark, ale ty
też lepiej pilnuj swojego.
Filip zerknął to na brata,
to na Pacułę. Kiedy jego Andrzej tak wydoroślał? Patrzenie na
niego w takiej sytuacji było dla Filipa czymś nowym, czymś, czego
jeszcze nie potrafił osadzić w konkretnych ramach. Ani mu się to
podobało, ani teraz nie mógłby narzekać za uratowanie tyłka.
Błażej prychnął. Ponownie splunął na bok i jeszcze
popatrzył na Filipa.
– A jak tam twój kochaś? Żyje jeszcze? Co
za pech, może trzeba będzie poprawić – dodał z szerokim
uśmiechem, po czym, jakby nigdy nic odwrócił się i ruszył
chodnikiem w przeciwną stronę do kamienicy w której mieszkali
Wilczyńscy.
Andrzej chwilę jeszcze wbijał wzrok w
oddalającą się sylwetkę Błażeja, aż wreszcie przeniósł
spojrzenie na brata.
– Mówił o Macieju...?
– To było na serio? – wszedł mu w słowo
Filip, puszczając pytanie Andrzeja pomimo uszu. – Ze Spychurą?
– No przecież nie mówiłbym tego bez
pokrycia, co nie?
Filip przełknął zgęstniałą ślinę i
wcisnął dłonie w kieszenie bluzy. Zerknął w stronę szczupłych,
ale wysokich chłopaków, których nigdy wcześniej nie widział.
Andrzej ostatnio całkowicie wymienił swoje towarzystwo. Jeszcze
niedawno miał ochotę złapać brata za kudły i wybić mu z głowy
pomysły o maczaniu palców w takich biznesach, jednak teraz...
Chyba powinien być mu wdzięczny.
Dzięki dzięki dzięki! Naprawdę bardzo dobry rozdział. Punkt wszystko! Zjadłam go w trybie natychmiastowym! Nie łap doła tylko w tym kierunku niech wszystko idzie! Jak ja lubię mądre teksty. Takie nieoczywiste.
OdpowiedzUsuńMiło to czytać! :D
UsuńRewelacja! dobrze że dół już minął, bo pisanie idzie Ci genialnie ☺
OdpowiedzUsuńFilip wrócił!!! Ten Filip, którego poznawałem od początku opowiadania, a którego ktoś później podmienił. Bo Filip przecież zawalczy o "swoje", zawalczy, bo po prostu taki już jest, bo apartament jest lepszy od nory Błażeja, bo nowe buty są lepsze od trampek, w których założyła kolonię nieznana forma życia, bo wypady do restauracji mu imponują, bo jednak, coś go do Macieja ciągnie, ale o tym, to tylko ewentualnie po pijaku może powiedzieć (bo to przecież takie pedalskie).
OdpowiedzUsuńMam jednak do Ciebie autorko żal, którego skrywał nie będę. Żal o brak cudu. Bo cudem byłoby, gdyby Filip hiv'a od Błażeja nie załapał i może byłoby to mało realne, to jednak ten brak realizmu łatwo bym Ci wybaczył. Po prostu lubię Filipa, tego aroganckiego gówniarza, który łatwego życia nie miał i nie ma, i niezbyt fajnie czuję się z tym, że jeszcze to zwaliło mu się na głowę.
Maciek ma rozterki, a kto by ich nie miał w takiej sytuacji? Jego reakcja tez została świetnie napisana.
Zachowanie Agaty? Szybka lekcja logiki. Przecież tak na poważnie to lubimy się oszukiwać, wynajdywać różne wymówki, żeby nie dostrzec prawdy z która byłoby nam ciężko.
Ludzie to egoiści, czasem zdolni do altruizmu, ale generalnie egoiści i egoizmem kierują się w życiu. I gdyby nie uczucia, to o byciu z kimś decydowałby bilans ewentualnych zysków i strat.
Przychylam się do opinii wyrażonych powyżej. 100/100
Pozdrawiam
Dzięki za komentarz też pod rozdziałem. :) Pisałam Ci już, że po prostu musiałam tak rozwiązać tę sprawę z HIV, chociaż już chciałam się ugiąć i zamienić to wszystko w błąd. No ale zdrowy rozsądek wygrał nad chęcią zlitowania się nad Filipem. Fifi musiał tak niestety skończyć. :)
Usuń"Ludzie to egoiści, czasem zdolni do altruizmu, ale generalnie egoiści i egoizmem kierują się w życiu." - Genialnie to ująłeś. Dokładnie tak jest, na pierwszym miejscu zawsze postawią siebie i swoje zdanie, dopiero później mogą to modyfikować.
Super, ale ciekawe co będzie, oj ciekawe:-)
OdpowiedzUsuńWilku zapieprzaj do lekarza natychmiast, bo cię rozszarpięXD
OdpowiedzUsuńNo Andrzej jestem pełna podziwu.Błażej bez obstawy jest nikim.Tak mi się to podoba :')
Ja to miałam kanion jak Filip odczytał wyniki, ogarnęłam się jak dotarło do mnie, że to dla Macieja nic nie znaczy i go nie porzuci.Sama siebie zaskoczyłam, bo nie myślałam, że przyjdzie mi tak łatwo. Nadzieja umiera ostatnia jeśli w ogóle umiera, bo był moment kiedy wierzyłam i liczyłam na to, że w środku notki będzie coś w stylu ‘żartowałam!’i wtedy zacznie się rozdział XDDDDD bez wirusa.
Po tylu problemach powinni żyć sobie spokojnie i szczęśliwie, ale nie będzie tak.Prawda? jeszcze nie.Jeszcze co do choroby tak długo kazałaś czekać, że stwierdziłam no nie może być inaczej i gówniarz będzie zdrowy.No, ale to jest twój bohater XD Nie ma tak łatwo :)
Zdaję sobie sprawę, że w życiu są problemy i niczego nie idealizuję.
Ale jeśli chodzi o opowiadania (nawet obyczajowe) to nie robię tego zawsze i bardzo, ale jednak. I to mnie kiedyś zgubi ;-;
Ciekawa jestem co u Łukasza.Naprawdę go lubięXD jest kretynem zrobił źle, ale kurde fajny jest.Czytałabym o nim.
Pozdrawiam
Zobaczyłam, że będzie II tomXD Oszalałam
Usuń┬─┬ノ( º _ ºノ)
O rany, spokojnie z tym II tomem. Pospieszyłam się trochę z tą informacją, mój błąd, naprawdę przepraszam. Przez pewne wydarzenia zmieniłam trochę bieg tej historii. I w rezultacie Gówniarz będzie mieć kilka rozdziałów więcej, jednak drugiego tomu raczej nie będzie. Ale spokojnie, do końca jeszcze trochę. :)
UsuńNie oszczędziłas Filipa... Ale widać że dzięki tym wszystkim problemom chłopak zaczyna się ogarniać. Kto wie może kiedyś nawet do pracy pójdzie 😉 Bardzo mi się podobał rozdział, poruszasz różnorakie problemy, przez co opowiadanie staje się wielowymiarowe. Ciekawe czy Daria pojawi się u Macieja i czy ich matka dalej będzie chowała głowę w piasek?
OdpowiedzUsuńPięknie dziękuję i dobrego nastroju życzę :)
Nie oszczędziłam albo to on sam siebie nie oszczędził. ;) Niestety, w tym wypadku nie widziałam już innego rozwiązania, wtykanie swoich części intymnych gdzie popadnie tak się właśnie kończy. Ale może jakąś lekcję z tego wyniesie. :)
UsuńŚlicznie dziękuję i za komentarz i za życzenia.
Pozdrawiam!
Działo się dużo, ale mi się najbardziej podobały przemyslenia Agaty, jak to wszystko do niej dociera i jak sama już nie wie co myśleć to było ciężkie, cały rozdział był ciężki ale mimo to wyszedł Ci i nie dziwie się, że długo go pisałaś, tego po prostu nie dało się szybko dobrze napisać. A wyszło dobrze, może nawet rewelacyjnie ;)
OdpowiedzUsuńAle zrobiło mi się miło. Dziękuję. :) Faktycznie sporo czasu zżarł mi ten rozdział (pisałam jakieś półtorej tygodnia, gdzie normalny rozdział piszę 4-5 dni), jednak jeśli uważacie, że wyszło bardzo dobrze, to nie żałuję tego czasu.
UsuńDzięki za komentarz. :)
Nie oszczędzasz nas emocjonalnie....wielki plus za realizm - nie poddałaś się kuszącej opcji z happy endem w kwestii wyników Filipa;)
OdpowiedzUsuńAle mówiąc szczerze to reakcja Macieja była wspaniała - nie wykopał gówniarza - wręcz przeciwnie ��
Oj, prawie się poddałam. ;) Ale realizm wygrał.
UsuńTwoje teksty, są czasem jak miód na moje udręczone zwoje mózgowe, po lekturze tekstów niektórych blogujących. Dziękuję Ci. Przeczytałam sporą część twoich opowiadań i to co zaobserwowałam bardzo mi się podoba. Rozwijasz się w dobrym kierunku. Bardzo dobrze konstruujesz postacie, fabuła jest ciekawa. To co tworzysz, "żyje" i równie dobrze mogło by powstać i dziać się obok nas. Stylistycznie też nie wykryłam żadnych uchybień. Na ortografie nie patrzę bo na tym się nie znam... ;)
OdpowiedzUsuńJedyne co dodam na koniec to, że mimo niechęci mojej do kupowania Ebook-ów to cośik twojego sobie nabędę.
~` (nie)Zirytowany czytelnik pozdrawia ;)
Zauważyłam, że nikt nie jest w szoku, że Fifi jednak ma HIV. Ja też nie jestem. Znaczy, myślę, że wszyscy na to czekali. Stanęłaś na wysokości zadania. ;) No i doszło też to, w jaki sposób opisywałaś fabułę i emocje bohaterów, nie tylko Filipa i Macieja. To też mogło mieć wpływ na odbiór tej „wiadomości”. Bo chyba wszyscy już wiedzieli, tak samo jak Filip, że cudu jednak nie będzie. Dlatego nikt nie płakał, nie marudził, nie zwyzywał autorki. :D chociaż myślę, że to może być coś w rodzaju etapu wyparcia u Filipa. Pewnie potem to wróci ze zdwojoną siłą.
OdpowiedzUsuńNiezmiernie mi się podobała jego rozmowa z matką Macieja. Nawet polubiłam kobiete, widać, że kocha syna i chce dla niego jak najlepiej. Nawet jeśli dowiedziała się, że jej syn jest gejem i sypia z „dzieckiem” (cóż, trochę racji ma :D).
Czekałam też na Łukasz <3 szkoda, że Maciej wciąż się focha. Mógłby przyjąć to na klatę, bo przecież Łukasz jest całkiem spoko. Znaczy, nikt nie jest idealny, ale no, pisałam już wiele razy, że bardzo lubię Łukasza. Smutno, że Maciej tak go odtrąca. Przecież jeśli nic już do niego nie czuje, to mogliby przynajmniej normalnie porozmawiać.
Dzielny Filip w szpitalu, został, bo był zazdrosny. No i jego cudowny tok myślenia :D w sensie, że Łukasz i „jego” Maciej pasują do siebie :D
Biedny Maciej, podobało mi się, jak wypytywał matkę, czy odwiedzał go „ten dzieciak” :D cieszę się, że jednak Filip przyszedł. Bo gdyby nie przyszedł, potem pewnie miałby wyrzuty sumienia.
No i Maciej odebrał „tę” wiadomość całkiem spokojnie.
Końcóweczka zaskakująca, ale piękna <3 Andrzej taki kozak, i kolegów zabrał ze sobą :D nieważne, że chucherka. „Obronili” Filipa. Ale serio, to Andrzej chyba pakuje się w kłopoty. :D
Chyba powinien być mu wdzięczny. - NO CHYBA TAK, ALE I NIE.
Ciekawa jestem, co dalej zrobi Filip.
Cudowny rozdział, czekam na ciąg dalszy. Weny!
***
Taka mała uwaga: ciekawe, że w jednym zdaniu masz ukuło (gdzie ma być ukłuło, nie wiem, który to już raz :D), a kilka zdań niżej już poprawną formę z ł ;)
Poprzednio nie zostawiłam komentarza pod rozdziałem. Wydaje mi się że byłam zbyt zszokowana tym co się wydarzyło w opowiadaniu. Nawet podczas czytania miałam nadzieję, że to tylko Filipowy sen.
OdpowiedzUsuńTeraz sytuację nabierają kolorów.
Bardzo ciekawie wyszły przemyślenia Agaty. Ciekawa jestem jak to wszystko się potoczy. Bardzo ich sytuacja się skomplikowała.
Pozdrawiam ciepło,
Elda
Rozkręca się to opowiadanie coraz bardziej, ale tak szczerze to już nie mogę doczekać się sielanki. Te wszystkie problemy w opowiadaniu jakie teraz się nagromadziły nie tylko przytłaczają Filipa, ale też mnie. Opowiadanie od początku mi się podobało, chociaż w tym opowiadaniu polubiłam Macieja, bo w americanie nie można było go polubić.
OdpowiedzUsuń