Dziękuję za wszystkie komentarze. :) Rozdział znów niebetowany, chciałam jednak wstawić go jak najszybciej, bo obiecałam Wam już go na fanpejdżu. Gdy więc Ekucbbw. upora się ze sprawdzeniem, szybko podmienię.
Dobry trip i Błażejowa Jednia
Pochylił się nad bletką i szybkim, sprawnym
ruchem zwinął ją z grubą zawartością w środku. Polizał
jeszcze jej brzegi, żeby skleić z resztą cienkiego papieru, a
następnie skręcił jej koniuszek i spojrzał na gotowego do
zapalenia jointa. Obrócił go w palcach, marszcząc brwi z
zastanowieniem, niczym największy myśliciel epoki.
– Kurwa mać, znowu zeżarłeś cały chleb!
– usłyszał krzyk ojca z kuchni, na co aż zacisnął mocno zęby.
Cały dzień chodził poirytowany i obawiał się, że wystarczy
najmniejsza rzecz, aby odpalić zapalnik.
– Kurwa – przeklął, wstając szybko i
rzucając nieodpalonego skręta na stół. Szybko sięgnął po
pierwszą lepszą koszulkę, jaką kiedyś rzucił na podłogę;
obwąchał ją pobieżnie, aby sprawdzić czy się nada, po czym
założył. Ojciec coś jeszcze stękał w kuchni pod nosem, ale on w
ogóle nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi. Otworzył tylko
portfel, sprawdził, czy ma wszystko na miejscu i bez słowa wyszedł
z mieszkania, ignorując niewybredne komentarze ojca skierowane w
swoją stronę. Zamówił taksówkę, dobrze wiedząc, że o tej
porze z kursowaniem autobusów będzie ciężko, po czym z lekkim
skrępowaniem podał adres. Oczywiście nie bezpośredni adres
Heavenu, wolał już przejść te dwie ulice, niż przyznać się
jakiemuś łysemu gościowi z taryfy, że właśnie jechał wynaleźć
sobie jakąś męską dupę na noc. Ale potrzebował tego. Cholera
jasna, aż go skręcało wewnątrz od nadmiaru emocji, musiał je w
końcu na kimś rozładować, a niekoniecznie chciał się męczyć z
jakąś babą. Wszystkie kontakty z kobietami ograniczał do minimum,
manifestując je głównie na imprezach z ziomkami. Gdy nie musiał
okazywać wszem i wobec swojej samczości, wolał nawet o
dziewczynach nie myśleć.
Taksówkarz ruszył bez pytań, a Błażej
odetchnął i odchylił głowę na oparciu. Będzie musiał najpierw
się ostro spić; wiedział, że na trzeźwo nie da rady. Może i
lubił od czasu do czasu obrócić jakimś męskim tyłkiem, ale mimo
wszystko nie był żadnym cwelem. Nie czuł się szczególnie
związany z pedalskim społeczeństwem, zresztą, nie mógł się do
niego poczuwać. Nie, kiedy robił to co robił i kiedy miał takich,
a nie innych znajomych.
Chłopak, dziewczyna, normalna rodzina.
Ze znudzeniem patrzył na mijane za oknem
widoki. Z radia sączyły się jakieś starsze kawałki Shakiry z
okolic roku dwutysięcznego, taksówkarz ruszał w ich rytmie swoją
łysą głową, a wycie piosenkarki coraz bardziej przenikało w głąb
umysłu Błażeja.
Może być bardziej pedalsko?,
zapytał samego siebie i nawet uśmiechnął się pod nosem. Samochód
wreszcie dotarł na miejsce, a on aż ucieszył się, że to koniec
jego podróży z „Whenever, wherever”. Zapłacił mężczyźnie,
po czym szybko wyskoczył z pojazdu i pognał do najbliższego
monopolowego. Mógł się nawalić w domu albo chociaż pociągnąć
skręta, ale obawiał się, że wtedy skończyłoby się to jedynie
kłótnią z ojcem. Wypicie dwóch dwusetek w krzakach też powinno
zadziałać.
Przeklęty Wilku. Niech cię, kurwa,
szlag.
Niedaleko od Heaven przepływała rzeka.
Wystarczyło tylko przejść ulicę, żeby dostać się na jej brzeg.
Kiedy szło się nierównym, powyginanym przez przebijające korzenie
drzew chodnikiem, z zarastającymi dookoła krzakami i absolutnie
żadnym źródłem światła, miało się przyjemne poczucie
anonimowości. W ciemności ciężko byłoby kogokolwiek rozpoznać i
nawet rozświetlony drugi kraniec rzeki nijak tego mroku nie
rozwiewał. Jasne blaski znajdujących się tam latarni odbijały się
na nieprzeniknionej czarnej tafli wody, której nierówna
powierzchnia zakrzywiała obraz. Stojąc po zapomnianej przez władze
miasta stronie rzeki, przypominało się jedynie o świetnie wydanych
środkach unijnych, których najwidoczniej zabrakło, aby odświeżyć
inne zakątki, nie tylko centrum. Klienci Heaven chyba jednak nie
mieli zamiaru narzekać, dzięki temu zyskali całkiem przyjemne
miejsce na przyjemności, bo wiadomo – darkroom każdemu w końcu
wreszcie się znudzi. Błażej może i znudzony nie był, jednak
nieco wystraszony już owszem. Rzecz jasna nie powiedziałby tego na
głos, bo przecież niewielu rzeczy się bał, ale z pewnością nie
chciał zostać powiązany z takim miejscem. A tutaj, w tych
zaciemnionych krzakach, nie dość, że mógł dorwać kogoś na
seks, to jeszcze istniały małe szanse zostania rozpoznanym.
Wsunął ręce do kieszeni, rozglądając się
dookoła. Tuż obok, przy dość sporym drzewie całowała się jakaś
para. Jeden przyciskał drugiego do pnia, na co Błażej aż się
zapatrzył. Momentalnie poczuł napływ podniecenia, kiedy zobaczył
zażartość ich pocałunku i dosłyszał ciężkie posapywania.
Zagryzł dolną wargę, zrobiło mu się goręcej, a wzwód zaczął
go porządnie uwierać w spodniach. Gdyby był tu z Filipem, sam z
chęcią przycisnąłby tam dzieciaka, żeby go zerżnąć za
wszystkie czasy.
Ktoś dotknął jego ramienia. Spojrzał na
przechodzącego obok chłopaka. Nie widział twarzy, tylko oddalającą
się, całkiem szczupłą sylwetkę. W pewnym momencie nieznajomy
obejrzał się na niego, a Błażej w tej ciemności dostrzegł
jedynie zapraszający uśmiech. Serce zabiło mu mocniej w piersi, a
adrenalina zaczęła mieszać się z alkoholem, tworząc wybuchową
mieszankę. Nie myśląc wiele, poszedł za postacią. Nie musiał
jej zbyt długo śledzić, już po chwili chłopak zatrzymał się i
przyciągnął go do mocnego pocałunku. Błażej od razu wyczuł
mocną woń alkoholu i papierosów, pomieszanych ze smakiem miętówki,
jaką nieznajomy chwilę temu musiał ssać. Aż odetchnął ciężko,
złapał chłopaka mocno za kark i pogłębił żarliwy pocałunek.
Nie interesowało go imię, ani żadne inne dane personalne. Zależało
mu na jednym i obaj mieli tego pełną świadomość. Nie bawili się
w żadne podchody czy zwlekanie; już po chwili weszli bardziej w
krzaki, doskonale wiedząc, co zaraz nastąpi.
– Kurwa – zasapał nieznajomy, a jego ręka
znalazła się na wypchanym rozporku Błażeja. Pacuła był niemal
pewien, że jeszcze chwila, a wybuchnie. Bez słowa złapał mocno
chłopaka za ramiona i odwrócił do siebie tyłem. Chciał go tylko
zerżnąć, nic więcej. – Czekaj! – sapnął nieznajomy,
odciągając ręce Błażeja od siebie, na co Pacuła aż uniósł ze
zdziwieniem brwi, nie spodziewając się teraz jakiegokolwiek oporu.
– Masz coś?
– Gumki? – Nie zrozumiał go.
– Nie. Żeby wziąć. Wiesz, zrobić sobie
trip.
Błażej załapał. Aż się zaśmiał i
sięgnął do swojego portfela.
– I weźmiesz towar od obcego?
– A co? Chcesz mnie wyruchać? I tak zaraz to
zrobisz – zarechotał, na co Błażej parsknął śmiechem,
wyciągając mały woreczek. Nieznajomy spojrzał na niego,
uśmiechając się szeroko i po chwili pozwalając, aby Pacuła
wsunął mu jeden kwadratowy znaczek pod język. Błażej przesunął
jeszcze kciukiem po wąskich, ale dość miękkich wargach
nieznajomego. Czuł lekkie sfrustrowanie na myśl, że nie zrobili
tego tak szybko, jakby chciał, po czym sam wziął jeden kolorowy
listek. A później chłopak tak po prostu przylgnął do jego ust.
Znów zaczęli się całować, czekając, aż narkotyk wreszcie
znacznie działać. A gdy odczuli pierwsze jego skutki, wszystko
potoczyło się samo. Czas spowolnił, liczyły się tylko wargi.
Ciało ocierające się o drugie ciało w rosnącym podnieceniu,
gorąco oddechów, szum liści poruszanych przez wiatr. Jakieś
postacie przemykające obok, wciąż i wciąż rosnące pożądanie.
Gdy nieznajomy się wypiął, Błażej o mało
co nie zapomniał o gumce, a kiedy już się w niego wsunął, poczuł
się jak Bóg. W tej jednej chwili miał poczucie pełności: ze
światem, Bogiem i wypinającym mu się nieznanym, napalonym
chłopaczkiem. Nie miał co się oszukiwać, to z pewnością była
zasługa kwasu, jednak w tamtym momencie naprawdę czuł się jak pan
i władca wszechświata. Jakby z każdym pchnięciem poznawał
odpowiedzi na dręczące ludzkość pytania, każde głośniejsze
stęknięcie rozwiewało wszystkie wątpliwości, jakie posiadał
człowiek, a każda zalewająca go fala gorąca zdawała się dodawać
mu nadludzkiej siły.
A później się spuścił.
Chłopak odwrócił się jeszcze do niego,
pocałowali się i zniknął. Błażej rzucił prezerwatywę na bok,
patrząc na rozmywającą mu się przed oczami, oddalającą się
sylwetkę, po czym podciągnął spodnie. Nawet nie pamiętał jak
nieznajomy wyglądał. To, że już nigdy się nie spotkają, było
niemal pewne, jednak jeszcze pewniejsze było to, że miał ochotę
uwalić się na trawie i zostać na niej całą wieczność. Splunął
na bok i przymknął oczy, rozkoszując się działaniem narkotyku.
Świat przyjemnie falował, ogarnęła go błogość, zadowolenie i
chęć dalszej kontemplacji życia. O ile Błażej nigdy się do tego
nie palił, brał życie jakim było, nie zastanawiając się nad
niepotrzebnym nikomu pierdoleniem, o tyle LSD budziło w nim coś, o
co nigdy by się nie podejrzewał. Całe szczęście, nie był
odosobnionym przypadkiem.
Dotarł do pobliskiej ławki z dwoma wyrwanymi
deskami. Opadł na nią i siedział tak, wpatrując się to w czerń
nieba, to w rzekę. Ludzie mijali go, ktoś obok pieprzył się tak,
jak on jeszcze chwilę temu z nieznajomym i było po prostu dobrze,
kiedy nagle kątem oka dostrzegł jakiś cień.
– Błażej? Ja pierdolę, jesteś kompletnie
spizgany.
***
Maciej zatrzymał auto pod kamienicą. Spojrzał
na jej szarą, miejscami już kruszejącą fasadę, a następnie na
okna. Słońce powoli zachodziło, rzucając na niezbyt przyjazną
okolicę pomarańczowy blask, który trochę rozpogadzał zapyziałe
widoki. Budynki nie wydawały się aż tak zaniedbane jak w
rzeczywistości, chodniki tak nierówne, a asfaltowi na drodze prawie
można było wybaczyć te kilka głębokich dziur, które musiał
omijać, żeby nie zniszczyć zawieszenia w samochodzie.
Siedział w swoim mercedesie jeszcze dłuższą
chwilę, zastanawiając się, po co właściwie tu przyjechał.
Wiedział w jakiej kamienicy mieszkał Filip, ale nie miał
najmniejszego pojęcia, w którym mieszkaniu. Co więcej – nie miał
również pojęcia, jak zmotywowałby przed Filipem swój przyjazd.
Gdy wsiadał do samochodu i skierował go w tę zapomnianą przez
Boga część miasta, raczej niewiele zastanawiał się nad powodem.
Po prostu chciał przyjechać, ale kiedy tuż obok przeszła banda
dzieciarów z prawilnie naciągniętymi na głowy kapturami (chociaż
na zewnątrz było jakieś dwadzieścia pięć stopni), stwierdził,
że to chyba nie taki dobry pomysł. Zostawić tutaj swojego
mercedesa to jak prosić się o nieszczęście.
Kiedy tak siedział i zastanawiał się co
dalej zrobić, tuż obok przeszedł jakiś niezbyt wysoki chłopak,
ciągnąc za sobą dwójkę wesołych, ledwo idących prosto od
nadmiaru energii dzieci. I raczej nie powinny one Macieja chociażby
zainteresować (Maciej naprawdę nie lubił dzieci), to miał
wrażenie, że już gdzieś je spotkał. Tylko gdzie? Przecież
raczej nie bawił się nigdy w żadną nianię.
Gdy młodszy chłopczyk popatrzył w jego
stronę, nagle go olśniło. Doskonale znał te duże, ciemne oczy,
nie mógłby ich tak po prostu pominąć. Nie zastanawiając się
zbyt długo, odpiął pas i szybko wyskoczył z samochodu.
– Ej! – krzyknął, a nastolatek prowadzący
za rękę swoje rodzeństwo obejrzał się na niego ze zmarszczonymi
w złości brwiami. Maciej miał ochotę się zaśmiać, ten grymas
też już nie raz widział.
– Co? – warknął, zły, że się go
zaczepia.
– Jesteś bratem Filipa? – zapytał, mimo
że już znał odpowiedź, bo dzieciaki kierowały się dokładnie do
tej kamienicy, w której mieszkał Wilczyński.
– Czego od niego chcesz? – odparł,
przybierając obronną postawę i nie spuszczając z Macieja
morderczego wzroku. Pomimo bycia młodszym od Filipa, zapowiadał się
na kogoś znacznie bardziej nieprzyjemnego. Wilku tylko szczekał,
tworząc dookoła siebie iluzję zabijaki, ale jego brat miał
widoczne zadatki na prawdziwego kryminalistę. Z jego oczu biła
niezachwiana pewność i o ile u Filipa także ją dostrzegał, to w
przypadku tego dzieciaka nie miał wątpliwości, że w każdej
chwili byłby skłonny podbiec i ostro mu przyłożyć.
– Niczego, chciałem tylko...
– Jesteś od Pacuły? – prychnął,
puszczając dzieciaki. Chłopiec obejrzał się jeszcze tylko na
Macieja, a później pociągnął starszą siostrę w stronę
kamienicy. – Jeżeli tak, to kurwa powiedz mu, żeby wypierdalał!
Spychura tylko czeka, żeby się go pozbyć!
Maciej aż uniósł brwi. Nie spodziewał się
takiego ataku. I nie miał absolutnie żadnego pojęcia, kim jest ten
Spychura, ale chyba dobrze wiedzieć, że Błażej miał
jakichś wrogów.
– Nie, nie, spokojnie. – Uniósł dłonie w
poddańczym geście. – Nie jestem od Pacuły, myślisz, że miałby
znajomych chodzących w butach od garnituru? – zapytał, próbując
rozładować atmosferę. – Żadnych najek ani adidasów nigdzie nie
mam. – Dzieciak uniósł brew, patrząc na niego jak na idiotę. Okej, nie zrozumiał żartu, stwierdził Maciej, zauważając, że
sam nastolatek miał dres z adidasa i przewieszoną dumnie przez
pierś nerkę z logiem najki. Źle więc ucelował swój dowcip. –
Chciałem tylko spotkać się z Filipem. Jest?
– W domu – odparł dzieciak, zakładając
ręce na piersi.
– Świetnie – stwierdził Maciej i już
miał załączyć alarm w samochodzie, kiedy jeszcze się na niego
obejrzał. – Myślisz, że nic się z nim nie stanie? – zapytał,
wskazując na swojego mercedesa.
Dzieciak uśmiechnął się z rozbawieniem.
– Pięć dych i nawet ptasie gówno na maskę
ci nie spadnie – odparł, zadzierając wysoko brodę i zakładając
ręce na piersi.
Maciej przygryzł policzek, patrząc na swój
samochód z zastanowieniem, aż w końcu sięgnął po portfel z
tylnej kieszeni spodni.
– Lepiej, żebyś miał rację –
powiedział, przekazując młodszemu Wilczyńskiemu banknot. Dzieciak
uśmiechnął się z zadowoleniem, przyglądając się świeżemu
nominałowi, wyraźnie niedawno wyciągniętemu z bankomatu.
– Interesy z tobą to czysta przyjemność –
odpowiedział mu jeszcze wesoło, wciskając pieniądze do tylnej
kieszeni spodni. – Parter, pierwsze drzwi po prawej od wejścia.
***
Rozejrzał się po klatce schodowej i ze
zdziwieniem stwierdził, że nie jest tak źle, jak podejrzewał.
Owszem, śmierdziało tu stęchlizną, jak w większości starszych
budynków, jednak nic nie odpadało z sufitu a ściany wdzięczyły
się świeżo nałożoną farbą, której jeszcze nikt nie zabrudził.
Żadnych napisów; HWDP, kocham cię Jolka czy innych bzdur, jakie
spodziewał się przeczytać. Wnętrze budynku prezentowało się
znacznie lepiej niż jego fasada, a gdy Maciej stanął pod
wskazanymi przez młodszego Wilczyńskiego drzwiami, nagle poczuł
ogarniające go zdenerwowanie. Zdał sobie sprawę, że wiele razy
gościł już Filipa u siebie, a nigdy nie zastanawiał się nawet
nad tym, gdzie ten dzieciak mieszkał.
No i zaraz się dowie. Zaraz zobaczy go w
domowym wydaniu, takiego, jakiego pewnie jeszcze nie widział.
Możliwe, że zobaczy nawet jego mieszkanie, jego pokój, pozna jego
życie. Tylko co to właściwie zmieniało? Czy to nie było
zrobienie tego jednego, przeklętego kroku na przód w ich relacji?
Jeżeli tak, to gdzie mieli zajść? Gdzie mogli zajść? Do cholery,
Filip miał tylko dziewiętnaście lat, gdyby ta relacja nie
wykroczyła poza zabawę, byłoby jak najbardziej w porządku. Sęk w
tym, że... naprawdę obawiał się kierunku, w którym zmierzali.
Zapukał. Dźwięk pięści uderzającej o
drewno sprowadził jego myśli na ziemię. Wpatrzył się w zamknięte
drzwi, za którymi słyszał jakieś dziecięce pokrzykiwania. Nie
rozumiał ich, wyłapał jednak głos kilkuletniego chłopca i
dziewczynki, sprzeczających się ze sobą. Wydął wargi,
przypominając sobie, że Filip faktycznie kiedyś wspominał o swoim
licznym rodzeństwie. Momentalnie podziękował wszelkim świętościom
za małą płodność rodziców. Dość się już naużerał z jedną
siostrą, gdyby los obdarował go kolejną waginą w rodzinie, chyba
popełniłby samobójstwo.
Jego rozmyślania odnośnie posiadania drugiej
siostry przerwał głos Filipa. Aż się uśmiechnął, kiedy
dosłyszał jego wyraźne, trochę poirytowane: „spokój!”. Nawet
nie wiedział kiedy, a już zaczął się zastanawiać, jakim bratem
był Filip. Jakoś nie pasował mu na odpowiedzialnego opiekuna,
chociaż podobno pozory mylą. Już więc ułożył sobie w głowie
całą wiązankę żartów na ten temat, gdy nagle drzwi się
otworzyły, a jego uśmiech momentalnie zanikł.
– Kto ci to zrobił? – zapytał pomijając
wszelkie powitania. Jego wzrok zatrzymał się w okolicach sinej szyi
Filipa, a on sam poczuł jak zaczyna się irytować. Znana mu już
fala złości wezbrała w nim na samą myśl, że ktoś znowu
dotknął Filipa. – Błażej? – Posłał mu tak groźne
spojrzenie, jakby gdzieś tam za plecami Wilczyńskiego mógł
dojrzeć jego oprawcę.
Filip, początkowo zaskoczony widokiem Macieja
tuż przed jego drzwiami, szybko zrozumiał swój błąd niezakrycia
szyi. Złapał za kołnierz koszulki i podciągnął go wyżej,
zupełnie jakby tym samym mógł w jakiś sposób zamaskować sine
ślady na skórze.
– Nikt – warknął groźnie, trochę
charcząc przez naruszone gardło. – Chciałeś czegoś? –
zapytał oschle, mierząc Macieja niechętnym spojrzeniem. Po co
zapuszczał się w te rejony miasta, skoro gdzieś tam, w znacznie
lepszej dzielnicy, miał swój czysty, luksusowy apartament? Filip
nie był dzisiaj w dobrym humorze, marzył tylko o zaszyciu się w
swoim pokoju i uniknięciu jakiegokolwiek kontaktu z ludźmi. Maciej
nie stanowił żadnego wyjątku – jego chciał unikać jeszcze
bardziej. A on teraz tak po prostu stał pod drzwiami i jeszcze robił
wyrzuty na temat sińców? Cierpliwość Filipa wisiała dzisiaj na
włosku, nic więc dziwnego, że przyjazd Wyszyńskiego i jego
dociekania ten włosek nadszarpnęły.
– Ile jeszcze razy będziesz dawać się tak
bić? – Nie mógł się powstrzymać przed tym pytaniem. Sam
przecież nigdy nie doświadczył przemocy fizycznej, nie rozumiał,
jak można na to komuś pozwalać. – Dlaczego czegoś z tym nie
zrobisz?
Tego było za dużo. Niemal słyszał, jak jego
ostatnie trzeźwiejsze myśli odnośnie zachowania w spokoju upadają
i roztrzaskują się z hukiem. Maciej wybrał zły dzień i złą
godzinę, w każdym innym momencie może Filip obróciłby to w żart.
Pewnie znów zaczęliby się sprzeczać, wbijając sobie małe
szpilki złośliwości, co może nawet zaprowadziłoby ich do łóżka.
Ale Filip był tylko człowiekiem. Miewał
chwile załamania, jak każdy, a Błażej skutecznie go do tego
załamania doprowadził. Potrzebował kilku dni, żeby odetchnąć i
następnie nigdy nic wrócić do życia, a następnie prawdopodobnie
też i do biznesu. Nie mógł winić Macieja. Nie chciał go winić,
ale sam się o to prosił, przyjeżdżając tu, zawracając mu tyłek
i prawiąc morale.
– A co ty, kurwa, możesz wiedzieć?! –
krzyknął, aż czerwieniejąc na twarzy ze złości. Zrobił krok do
przodu, pchając zaczepnie Macieja w pierś. – Myślisz, że jak do
mnie przyjedziesz, powiesz kilka rzeczy, które pasują ci do swojego
idealnego świata, to będzie okej? – zmarszczył groźnie brwi,
naprawdę mając ochotę uderzyć Wyszyńskiego w tę jego
zaskoczoną, przystojną mordę. Chciał mu przyłożyć, żeby
pokazać, że nie wszystko jest takie piękne i łatwe, jak mu się
wydawało.
– Myślę, że nie powinieneś dawać sobą
pomiatać – powiedział Maciej, patrząc na niego z uporem i nic
sobie nie robiąc z jego wybuchu złości. Pierwszy raz go takiego
widział, nawet w Heavenie, kiedy zasadzał się na nieznajomego,
wydawał się mimo wszystko bardziej opanowany. – Który to już
raz, Filip? – prychnął, ruchem ręki wskazując na jego szyję. –
Raz miałeś poważnie rozwaloną twarz, ile jeszcze razy pozwolisz
mu robić ze sobą co chce? Sam nadstawiasz się pod jego łapy i...
– nie dokończył. Włosek się przerwał, a resztki cierpliwości,
jakie zachowywał Filip osunęły się w zapomnienie.
– Zamknij się! – wrzasnął, zamachując
się i tak po prostu wbijając pięść w twarz Macieja. – Nic,
kurwa, nie wiesz! Nic! – krzyczał, nie przejmując się sąsiadami,
którzy z pewnością mogli go teraz doskonale usłyszeć.
Maciej odsunął się o krok, nie spodziewając
się ataku. Momentalnie poczuł metaliczny posmak w ustach i gorąco
skaczące mu po policzku, powoli przemieniające się w pulsujący
ból. Popatrzył na Filipa, w pierwszym odruchu nie wierząc, że
dzieciak go uderzył.
– Następnym razem nie przychodź do mnie i
nie staraj się grać Matki Teresy – prychnął jeszcze Filip,
posyłając mu początkowo zirytowane spojrzenie. Kiedy jednak
dostrzegł szok w oczach Macieja, miał wrażenie, jak coś zaczyna
się w nim kurczyć. Zwilżył nerwowo wargi językiem, żeby zaraz
odwrócić się i szybko przekroczyć próg mieszkania.
Trzask drzwi ocucił Macieja, odbijając się
jeszcze echem w jego uszach i w dziwaczny sposób potęgując ból
twarzy. Przez moment miał nawet wrażenie, jakby oberwał drugi raz.
Wpatrzył się jeszcze w kilkukrotnie malowane ciemną farbą drewno,
żeby wreszcie zrozumieć, jak wielki błąd zrobił, przyjeżdżając
tu.
Filipowi nie dało się pomóc. Zresztą, po
jaką cholerę chciał w ogóle pomagać? Kiedy niby odkrył w sobie
takie pokłady altruizmu? Najpierw Łukasz, teraz Filip a później
może i cały świat? Aż prychnął z kpiną i otarł stróżkę
krwi spływającą mu z ust. Czuł jej pełno na języku, Wilczyński
musiał rozwalić mu dziąsło. Gdy wyszedł z kamienicy, zaraz
splunął na chodnik czerwoną śliną. Od jej posmaku już robiło
mu się niedobrze. Siedzący na schodku brat Filipa zaraz się
podniósł i popatrzył na niego ni to zaskoczony, ni rozbawiony.
– Jak chce, to umie przyłożyć –
powiedział wesoło, za co został tylko obdarowany niechętnym
spojrzeniem Macieja. Wyszyński stanął na środku chodnika,
sięgając jeszcze po paczkę papierosów. Czuł nieprzyjemne ssanie
w przełyku, podpowiadające mu, że nic teraz tak mu nie pomoże,
jak jeden szybko spalony szlug.
– Samochód bezpieczny, spadam – usłyszał
jeszcze za plecami, ale nawet się nie obejrzał. Zerknął tylko w
stronę swojego mercedesa, zauważając ironię, o której między
wierszami wspomniał Filip. Jego nowe auto kłóciło się z
niszczejącymi budynkami, dzieciakami, których największym życiowym
osiągnięciem było skończenie gimnazjum i sprawami rozwiązywanymi
nie poprzez rozmowę, a pięściami lub zastraszeniem.
Chyba dostał najlepszy z możliwych powodów
do zakończenia rozdziału z Filipem. Obojętnie, gdzie by nie
zmierzali, nie miało to już najmniejszego znaczenia. Uśmiechnął
się krzywo pod nosem, kiedy rzucił niedopałek na chodnik, aby po
chwili przygnieść go butem. Znów się przekonał, że dbanie
jedynie o swoje interesy to najlepsza droga do osiągnięcia sukcesu.
***
– Kto to był? – W progu kuchni stanął
rozbawiony Andrzej. Uśmiechał się tak szeroko, jakby właśnie był
światkiem jakiejś przekomicznej sceny, sprawiając, że Filip miał
ochotę do niego podejść i mu przyłożyć. Może i nawet by to
zrobił, zapominając o swoim postanowieniu niewyżywania się na
rodzeństwie, gdyby nie ból prawej pięści, którą zdążył już
dzisiaj użyć.
– Nie twoja sprawa – odwarknął tylko i
pochylił się do lodówki, żeby wyciągnąć z niej butelkę
Coca-coli.
Andrzej najwidoczniej jednak nie chciał dać
za wygraną, bo wciąż stał w przejściu, obserwując brata z
pobudzonym wyrazem twarzy.
– Nieźle mu przyłożyłeś – pochwalił z
dumą i wydawałoby się, że w tej scenie brakuje jedynie zbicia
ziomalskiej piąteczki. – Tryskał z pyska krwią, że aż miło –
dodał, a Filip aż drgnął, czując w gardle narastającą
nieprzyjemną gulę, niemającą nic wspólnego z wczorajszym
podduszaniem. Odkręcił butelkę z charakterystycznym dla napojów
gazowanych pstryknięciem, ale już wiedział, że na razie chyba
niczego nie przełknie. – A myślałem, że przez ten twój
pedalski wygląd, lać po mordzie nie potrafisz. Szacuneczek –
powiedział jeszcze wesoło, jednak Filip już go nie słuchał.
Wcale nie czuł zadowolenia z powodu obicia Maciejowi twarzy, bo tak
właściwie to Maciej niczym sobie nie zasłużył. To Błażeja
powinien uderzyć i gdyby nadarzyła się okazja, Filip z chęcią
oddałby Pacule z nawiązką. O ile wcześniej nie było w jego życiu
osób, których darzyłby szczerą nienawiścią, o tyle teraz stał
się nią Błażej.
Skrzywił się, po raz pierwszy czując ogromne
wyrzuty sumienia. Nie powinien, cholera, naprawdę nie powinien.
– Kurwa – sapnął, zakręcając szybko
butelkę i ciskając nią na blat. Przemknął obok Andrzeja, który
profilaktycznie odsunął się na bok, żeby przy okazji i jemu się
nie oberwało.
– Spokojnie, Rambo! – krzyknął jeszcze za
nim, na co Filip pokazał mu mało wymowny środkowy palec i zamknął
drzwi od swojego pokoju z hukiem.
Mógłby zadzwonić oraz przeprosić, to by
wystarczyło. Nie musiał przecież płaszczyć się przed Maciejem,
nie musiał wiele kombinować i doskonale zdawał sobie z tego
sprawę. Problem w tym, że Filip naprawdę nie potrafił
przepraszać. To słowo zawsze stawało mu ością w gardle, miał
wrażenie, że okazywało słabość i zawierało przyznanie się do
swoich ułomności.
Sięgnął po telefon, żeby popatrzeć na jego
wyświetlacz z niechętnym skrzywieniem. Wszedł w tryb pisania
wiadomości, zaraz jednak się wycofał, blokując komórkę i
odkładając ją na bok. Nie ma mowy, nie przeprosi. Nie pokaże
nikomu drugi raz, jak bardzo był słaby. Nie po tym, co zrobił mu
Błażej.
***
Wsiadł do windy, nie oglądając się nawet na
sąsiadkę, która weszła zaraz za nim. Mama zawsze uczyła go, żeby
przepuszczać kobiety przodem, zawsze też się do tego stosował.
Zawsze był miły, kulturalny, zawsze wpasowywał się w ogólno
przyjęte normy, nigdy poza nie nie wystawał, oczywiście prócz
tego, że mając trzydzieści dwa lata wciąż nie dorobił się
żony. Teraz jednak nie miał ani ochoty, żeby bawić się w taką
kurtuazję, ani sił. Nie odpowiedział również chociażby słowem,
gdy sąsiadka powitała go grzecznie, przyciskając swojego białego
pieska z różową spinką na czubku głowy do piersi. Omiótł ją
tylko spojrzeniem, żeby zaraz oprzeć się o ścianę windy.
Wpatrzył się w kokpit, nie chcąc nawet zerkać w stronę lustra.
Czuł, że spuchł mu policzek, a gdzieś na jasnej koszuli pewnie
znajdowało się kilka kropel krwi. Musiał wyglądać tragicznie, co
sugerowały mu podejrzliwe zerknięcia sąsiadki w jego stronę. Nie
odznaczała się w tym zbyt dużą dyskrecją, choć pewnie jej
wydawało się zupełnie odwrotnie. Patrzyła to na niego, to w
podłogę i znów na niego. Maciej ubrany w markowe, wcale nie takie
tanie ciuchy, stojący w luksusowej windzie i trzymający w dłoni
kluczyki do swojego mercedesa, w połączeniu z rozwaloną twarzą,
musiał prezentować się dość osobliwie. A przynajmniej tak
odebrała go sąsiadka z nienaturalnie białym psem w ramionach.
Maciej z krwią na koszulce bez dwóch zdań burzył jej idealne
otoczenie.
– Niech się pani nie krępuje. Jak chce,
może pani nawet dotknąć – rzucił w pewnym momencie, kiedy jego
irytacja sięgnęła zenitu. Blondynka wzdrygnęła się tylko, a gdy
winda dotarła na jej piętro, wyszła z niej pospiesznie, nawet nie
oglądając się na Macieja. Drzwi zasunęły się za nią szybko,
kabina pomknęła w górę, a on zaniósł się gorzkim śmiechem,
zerkając wreszcie na swoje odbicie w lustrze. I nagle przestał się
dziwić tlenionej sąsiadce, że tak go obserwowała. – Pięknie –
mruknął tylko, dotykając ostrożnie obolałego policzka.
***
– Dojdziesz do mieszkania, czy mam cię
zaprowadzić?
Popatrzył na niego, czując jak wraca mu
trzeźwość umysłu. Spojrzał na znak przystanku autobusowego, a
następnie w rozgwieżdżone, przyjemnie czyste niebo. Nie pomyślał
o żadnych innych światach, ani o jedności z nimi. Nie czuł się
bliżej Boga, nie miał wrażenia, że księżyc świeci tylko dla
niego, nie zastanawiał się nad życiem pozaziemskim, ani ogólnie
nie snuł żadnych dziwnych, pedalskich rozważań.
Okej, przynajmniej zaczął trzeźwieć.
– Dojdę – prychnął, wsuwając ręce w
kieszenie swojej granatowej bluzy. Naciągnął jeszcze jej kaptur na
głowę, czując, że zaczyna robić mu się zimno. – Nie musisz
tak srać o mnie. Dam radę, kurwa. – Splunął na bok, czując
nieprzyjemne ćmienie w skroniach.
Sławek popatrzył na niego i westchnął.
– Nie sram, po prostu wyglądałeś jak trup,
jak cię tam znalazłem – wyjaśnił i wzruszył ramionami, żeby
zaraz też naciągnąć kaptur na swoją głowę.
– W chuj dobry towar.
– To, co dostałeś od Marko? – dopytał i
pomimo słów Błażeja, skierował się z nim w stronę jego
mieszkania. Ulice były puste, nic zresztą dziwnego, w środku nocy
wszyscy raczej siedzieli w swoich łóżkach. A jak nie w łóżkach,
to walali się gdzieś po kątach, napruci do nieprzytomności.
– Mhm, muszę wypytać o źródło – odparł
Błażej i zerknął na Sławka. – A ty co tam robiłeś? Wyglądasz
trzeźwo.
Sławek uśmiechnął się lekko. Miał wąskie,
trochę żabie usta i długi, szpiczasto zakończony nos. Gdy się
więc uśmiechał, zawsze przypominał Błażejowi karykaturalną
postać z bajki.
– Spotkałem się z... takim jednym.
Pacuła najpierw uniósł brwi, czekając na
jakieś dodatkowe informacje wskazujące na charakter tego spotkania,
jednak niczego się nie doczekał. Parsknął nagle śmiechem,
wyjątkowo rozbawiony.
– O chuj, randka? Jakie to, kurwa, pedalskie
– zakpił. – W oczka se patrzyliście na brzegu rzeki?
– Oj, weź że się zamknij – prychnął
Sławek, popychając go lekko ramieniem. – A ty to niby nie pedał?
Kogo tam zapinałeś? – Przewrócił oczami, gdy nagle Błażej
uderzył go mocno w ramię, aż zszedł z chodnika i zatoczył się
na ulicę.
– Lepiej, kurwa, uważaj, kogo pedałem
nazywasz.
Sławek skrzywił się jedynie niechętnie. Nic
już na to nie odpowiedział, rozmasował tylko bolące miejsce,
doskonale wiedząc, jak Błażej reagował na wszystkich tych gejów,
cwelów i pedałów. Wrócił na chodnik, zerkając jeszcze kątem
oka na ściągniętą w irytacji twarz Pacuły.
– A tak w ogóle... – zawahał się, nie
wiedząc, czy powinien poruszać te tematy. Jasnoniebieskie oczy
Pacuły patrzyły już jednak na niego z wyczekiwaniem. – Ty i
Filip. Coś się stało? – Twarz Błażeja momentalnie stężała,
a on przypomniał sobie o powodzie kumulującego się w nim od kilku
dni rozdrażnienia.
– Nie twoja spawa – uciął. Sławek jednak
nie chciał tak łatwo dawać za wygraną. Zwilżył nerwowo wargi,
zastanawiając się gorączkowo jak pociągnąć to dalej, żeby nie
zirytować Pacuły, co zresztą wcale nie było ciężkim zadaniem.
Błażej strasznie łatwo tracił całą swoją cierpliwość, a
Sławek raczej nie chciał mieć obitej twarzy.
– Widziałem go w klubie ostatnio... z jakimś
gościem – zaczął, gdy nagle Pacuła zatrzymał się w półkroku.
– Co kurwa? – zapytał, marszcząc brwi i
wyglądając jak spuszczony ze smyczy, rozjuszony amstaff. Co do
jednego Sławek nie miał złudzeń – gdy Błażej się denerwował,
wyglądał naprawdę strasznie. Zawsze jednak można było na nim
polegać. Nie raz Pacuła już uratował mu dupę, wyciągnął go z
poważnych problemów, kiedy to zadłużył się u dość
nieciekawych ludzi. Błażej, może i porywczy, ale za swoimi zawsze
stawał murem. Sławek znał niewiele osób, które były tak lojalne
jak on... oczywiście wszystko jednak miało swoje granice. Błażej
nie tolerował zdrady, ale Sławek nie miał zamiaru go zdradzać. –
Z kim? – krzyknął nagle, łapiąc go za przód bluzy i
przyciągając do siebie. – Z kim, kurwa? – pieklił się, aż
opluwając nieco Sławka. Wyraźnie czuł na twarzy nieświeży
oddech Błażeja, czym jednak nie bardzo się przejął. Spojrzał z
bliska w rozżarzone wściekłością oczy, a serce zaczęło mu bić
jakby szybciej.
– Nie wiem, nie znam.
– Jakiś bogaty skurwiel? – Błażej
potrząsnął nim, jakby tym samym mógł wysypać spod jego bluzy
wszystkie informacje.
– Chyba tak. Wyglądał dość... no, nie
pasował do Filipa – mówił szybko, aż plątał mu się język.
Silna ręka Błażeja przyciągnęła go do siebie jeszcze bliżej.
Błękitne oczy śledziły uważnie mimikę twarzy Sławka, aż
wreszcie Pacuła odsunął się od niego. Z furią kopnął
wystawiony na chodniku zapełniony kubeł na śmieci. Spadł na
ziemię z hukiem.
Ooooo Maciej będzie miał kłopoty, zapowiada się niezła zabawa :D
OdpowiedzUsuńDopsz, nareszcie tu trafiłam :D Adres twojego bloga ciągle mi się przewijał w wielu miejscach, ale chyba zawsze powalała mnie liczba rozdziałów, może dlatego tak trudno było mi się zabrać za czytanie, bo nie miałam pojęcia, od czego zacząć :)
OdpowiedzUsuńNo ale kiedyś zacząć trzeba.
To zaczęłam :D
A zaczęłam od czytania Americany <3 Jestem teraz przy 10 rozdziale, te 9 pochłonęłam chyba w godzinę, a może nawet mniej. Po prostu to się czyta tak zajebiście dobrze, lekko i z bananem na mordzie, że aż nie wiem, co napisać :D
Bo chciałam cię wychwalać, zachwycać się i tak dalej, ale zrobię to, jak skończę czytanie Americany. Oczywiście, potem (w miarę możliwości, bo, ach, ten czas :D) zabiorę się również za pozostałe rozdziały.
Bardzo się cieszę, że ciągle piszesz i je publikujesz. Nie ma nic gorszego i bardziej frustrującego, wkurzającego i smutnego niż zakończone opka :D Zwłaszcza jak człowiek "odkryje" albo w końcu zabierze się za czytanie jakiegoś bloga (który jest prowadzony od kilku lat), a potem okazuje się, że autorka go porzuciła, nie ma weny, nie pisze albo w ogóle się nie odzywa. Dlatego mam zaciesz, że ciągle publikujesz rozdziały.
No ale mam baaaardzo dużo czytania u ciebie, więc jak skończę Americanę, to dam bardziej obszerny komentarz, ok :)
Na razie jeszcze raz napiszę: masz talent, wspaniale się ciebie czyta, uwielbiam taki styl pisania, jest tak bardzo w moim guście. Normalnie jestem z siebie dumna, że nareszcie wzięłam się za czytanie twojego bloga.
Tradycyjnie zostawię tu linka do swojego, jakbyś miała czas i chęci, to możesz do mnie zajrzeć :) A nuż się spodoba :D
Jeszcze raz biję pokłony :D < idzie czytać >
Jestem tutaj, w kaczuszkowym świecie jałoji
Weny!
Już wiem, że Americanę przetrawiłaś. Jeszcze raz dziękuję za komentarze i powtórzę się: naprawdę miło mi, że tak przypadła Ci do gustu.
UsuńPozdrawiam ;)
Dobra, przeczytałam Za trzy punkty, masz tam komentarz :)
UsuńDzięki. :D Odpowiedziałam. ;)
UsuńI wreszcie! Kolejny rozdział na dobry weekend. Muszę przyznać, że spodziewałam się mniej tekstu o Błażeju, a więcej o tym, co się dzieje z Filipem. Mimo wszystko jednak rozdział udany (nawet pomimo braku zbetowania).
OdpowiedzUsuńZastanawia mnie teraz jak duże kłopoty będzie mieć Maciej i czy siostra Filipa w końcu posunie się do tego, żeby zgłosić czym trudni się Pacuła na policję. Chciałabym zobaczyć co się wtedy wywinie.
Swoją drogą tyle już razy mieliłam rozdziały 'Za trzy punkty' i 'Gówniarza', że za każdym razem, kiedy mój luby patrzy co robię pada hasło 'znowu to czytasz...' ;)
Także tego, ja idę sobie poczytać wszystko raz jeszcze.
#wenymocnowow
Rany, jak miło coś takiego przeczytać. :D Ja nie potrafię wracać do swoich starych tekstów, mój kontakt z nimi kończy się po napisaniu ostatniej strony i ewentualnych poprawkach, więc tym bardziej się rozpływam, czytając coś takiego. <3 Cieszę się, że moje opowiadania nadają się do wielokrotnego czytania.
Usuńdziękuję i pozdrawiam!
Mam złe przeczucie ������ boję się o Macieja ����
OdpowiedzUsuń[...] a kiedy już się w niego wsunął, poczuł się jak Bóg. W tej jednej chwili miał poczucie pełności: ze światem, Bogiem i wypinającym mu się nieznanym, napalonym chłopaczkiem. -> rozwalił mnie ten tekst po prostu. Jedność z bogiem dzięki posuwaniu kogoś w krzakach... Błażej, Błażej, ty już nie bierz tego dziadostwa więcej.
OdpowiedzUsuńSzczerze, mam nadzieję, że jego osobna historia nie zostanie jakoś bardzo rozwinięta. Nie lubię czytać o takich agresywnych idiotach. A ci dresiarze na zdjęciu to trochę zbyt bardzo cool. Tak nie wygląda przeciętny ziomek na dzielni. Przynajmniej w Polsce.
No Maciej tutaj ewoluuje ze złego w dobrego, ale to tylko nadaje opowiadaniu realności, bo przecież ludzie się zmieniają. Martwię się teraz o jego buźkę. Mam nadzieję, że nie dostanie od Błażeja i jego ekipy takie wpie***lu, że żaden krem nie pomoże.
Pozdrawiam i życzę weny!
Ha, a mi w pewien sposób się to zdjęcie podoba. :D Nie wiem czemu, ale trochę mnie ono ujęło, w szczególności te ortalionowe dresy i twarz nieskalana myślą.
UsuńDziękuję za komentarz. <3
Dobry rozdział, podzielam opinię MoNoMu odnośnie Błażeja, dla mnie to odrażająca postać.
OdpowiedzUsuńRozdział uważam za zaledwie dobry, w przeciwieństwie do dotychczasowych, które były doskonałe, a to z jednego powodu.
Kwas skwasił ten odcinek. Sorki, ale LSD i seks to raczej nie w parze! Opis po zażyciu niezbyt trafny, zaczynając już od początku, długo musieliby się lizać zanim LSD zacząłby działać. I bardziej pasowałby do Błażeja stan tzw "bad trip" przy jego wcześniejszym wkurwieniu i rozdrażnieniu, niż to, co zostało opisane.
Polecam: https://hyperreal.info/talk/lsd-czas-wej-cia-trwania-tripu-efekty-tripie-t19454.html https://www.youtube.com/watch?v=gzR16T6jWX0
Zawsze odbieram w sposób negatywny opisywanie używania jakichkolwiek narkotyków (na trawę przymykam oko), a zwłaszcza, jak stwarza się pozytywny obraz zażywania. Sorki, ale tak już mam.
Pozdrawiam
Piotrze, jak zwykle biorę wszystko do serca, w najbliższej przyszłości poprawię tę jedną scenę. Moja ingerencja w tekst dla bieżących czytelników może być odrobinę dezorientująca, ale jeżeli chodzi o Gówniarza, chcę być dumna z tego tekstu po opublikowaniu ostatniego rozdziału. Poprawki są więc tu konieczne. ;)
UsuńCo do narkotyków - nie wiem czy mi się udaje, ale nie chcę zajmować żadnego stanowiska. Staram się, aby narrator pozostał co do tego obojętny, bo nie poczuwam się do umoralniania. Jedynie w kwestiach tolerancji mogę zająć jedną ze stron (zresztą nawet muszę, biorąc pod uwagę tematykę opowiadań), ale wszelkie inne kwestie chciałabym pozostawić do rozstrzygnięcia czytelnikowi. Może nazwanie rozdziału "dobry trip" jest zbyt nakierowujące, ale jak powiedziałam - pochylę się jeszcze nad tą częścią. :)
Jak zwykle bardzo dziękuję za komentarze, a co do Błażeja... mam do niego słabość. Po prostu, jest dla mnie całkowicie inną postacią. Wszyscy moi bohaterowie zawsze mają coś w tej głowie, a Błażej jest... sprytny, ale przy tym głupi, wulgarny i po prostu dresowaty. Nie wiem na ile poruszę jego wątek w opowiadaniu i czy zrobię to bardziej niż potrzebuje fabuła, ale mimo wszystko rozumiem nielubienie Błażeja. ;)
Dziękuję za komentarz. :)
Napiszę Ci szczerze, Dream, śledzę Twoje opowiadania, lubię je, ale czytam też komentarze pod rozdziałami. Widać, że cieszy Cię to co robisz i że słuchasz czytelników. Autorki, które przeszły na "płatną" wersję pisania, mam wrażenie, że bardzo się zmieniły. W ogóle wiele osób nie potrafi przyjąć krytyki. Abstrahując od Twoich tekstów - lubię Cię jako autorkę, chociaż się nie znamy. Wydajesz się po prostu bardzo miła.
UsuńTrochę mi głupio teraz, bo ja też Dream niesamowicie cenię za to, co pisze, za jej interakcję z czytelnikami, za sposób przyjmowania krytyki, jej wsparcie dla innych autorów.
UsuńMój komentarz był bardzo subiektywny. Poruszanie tematów narkotyków w opowiadaniach wywołuje u mnie niesamowicie ambiwalentne odczucia. Z jednej strony wolałbym, żeby tego nie było, chociaż z drugiej strony doskonale zdaję sobie sprawę, że unikanie tego tematu to czysta hipokryzja i w jakiś sposób odrealnienie opisywanego świata.
Przepraszam za zbyt osobisty komentarz i dziękuję (z olbrzymim bananem na pysku) za tak pozytywną reakcję i odpowiedź.
Jakoś tak wyszło, że zarówno ZPT, 1 września a obecnie Gówniarza odbieram niesamowicie emocjonalnie, co najmniej niczym stonka oprysk.
Pod komentarzem Anonima podpisuję się całymi dwiema ręcami (skrzywienie po Czeczocie).
Serdecznie pozdrawiam
Skromnie odpowiem, że aż nie wiem co odpisać. Mam nadzieję, że wystarczy tutaj krótkie stwierdzenie, że naprawdę lubię blogować, a przez Was lubię to coraz bardziej. Akurat pisanie opowiadań jest przejawem egoizmu, żaden autor nie wmówi mi, że jest inaczej. ;)
UsuńAnonimie, dziękuję za ciepłe słowa.
Piotrze, Twój komentarz był naprawdę bardzo pomocny. Nie Ty, to znalazłby się w końcu ktoś, kto również zwróciłby mi na to uwagę, ale już mogłoby być odrobinę zbyt późno na poprawki. Zawsze więc jak coś zauważysz, nie krępuj się. Akurat Twoje wytykanie naprawdę bardzo lubię. Nie robisz tego w sposób agresywny, po prostu pokazujesz, co nie gra. Krytyczne komentarze dzielą się na takie, które budują i takie, które niszczą. Wszystko zależy od tonu osoby piszącej i jej intencji. :)
Na twojego bloga trafiłam dopiero niespełna tydzień temu, a już za sobą mam Americanę i Gówniarza. Choć nie jest to moja pierwsza wizyta tutaj, co uświadomiłam sobie dopiero dzisiaj z niemałym zdziwieniem. Jakieś 4, a może 5 lat temu trafiłam na twoje opowiadanie całkiem przypadkiem, szukając czegoś, co mogłoby zająć mi trochę wolnego czasu i wprowadzić do świata LGBT, który zaczynałam dopiero świadomie smakować. Nie spodziewałam się, że twoja twórczość tak mnie zaciekawi, kiedy poznawałam historię Filipa. Niestety moje zafascynowanie twoją twórczością jak szybko się zaczęło, tak szybko się skończyło, bo z natury jestem niecierpliwą osobą, a przez długie przerwy w publikacjach szybko tracę zainteresowanie. W taki oto sposób dzisiaj po przejrzeniu twoich starych opowiadań, zdałam sobie sprawę, że jednak błądzenie w internecie może być czasem miłe.
OdpowiedzUsuńZostawiając sentymenty na boku, jestem pod ogromnym wrażeniem. Z biegiem czasu twoja twórczość nabrała kształtu, a postacie stanowią odrębne i ciekawe charaktery. Zwłaszcza Aleks przoduje ze swoją nieprzewidywalnością, złością do świata i ludzi, a zarazem kruchością małego dziecka. Zdecydowanie jestem jego wierną fanką!
Kurcze, nie potrafię teraz obiektywnie spojrzeć na Maćka i Filipa z Gówniarza. To to opowiadanie przeczytałam najpierw i było fenomenalne, ale po skończeniu Americany... Po prostu nie mogę wyrzucić z głowy obrazu Aleks-Maciek, który od pierwszego momentu nie przypadł mi do gust. Nie, zdecydowanie nie. Choć moje uczucia do postaci nie wpływają na ocenę całokształtu, która zresztą jest bardzo wysoka.
Z tego co widzę utrzymujesz regularność w publikacji opowiadań, więc mam nadzieję, że i ja nabyłam przez te lat choć odrobinę cierpliwości, by tym razem szybciej tutaj wrócić, niż za 5 lat. Pozdrawiam.
Zawsze, gdy ktoś wspomina o tym, że był na moim blogu kilka lat temu i że czytał to co wtedy pisałam, jest mi tak ogromnie miło, aż ciężko to określić. To kupa czasu, dobrze więc wiedzieć, że jednak to moje pisanie od tamtego momentu się poprawiło. :D Głupio byłoby stać w miejscu.
UsuńCo do Macieja i Filipa - rozumiem. Americana i Gówniarz przedstawiają dwa skrajne wizerunki Maćka, ale myślę, że tacy są właśnie ludzie. Przybieramy wiele twarzy i dajemy się poznać od wielu stron. Jedna osoba uzna nas za chama, inna za kogoś całkiem przyjemnego. Ale mimo wszystko rozumiem, że mogłaś przestać go lubić.
Dziękuję za komentarz i również mam nadzieję, że zajrzysz tu trochę szybciej niż za 5 lat. ;) Swoją drogą, jestem ciekawa czy wciąż prowadziłabym tego bloga.
Pozdrawiam!
O kurcze to brzmi jak groźba. Teraz dopiero się zaczęła jadka :D
OdpowiedzUsuńNadrobiłam poprzedni rozdział, ach jak fajnie się tak czyta pod rząd hihi :D
Bardzo lubię jak przedstawiasz opowieści, takich pobocznych postaci, ale istotnych w opowiadaniu. Czasem tak sobie myślę, że mogłabym czytać o nich wszystkich :D
Muszę koniecznie dodać, że playlista jak zawsze spełnia moje oczekiwania :DD
Super, że Ci się podoba. :D Przy tych wszystkich utworach powstaje "Gówniarz", więc mam nadzieję, że można się wczuć.
UsuńMimo, że wstawilas zdjęcie jak to Pacuła powinien wyglądać w naszej wyobraźni to mimo to nie umiem tego wizerunku do siebie przyswoić. Dla mnie jest to łysy neandertal XD. Ale miło że pokazujesz co się tam dzieje u innych bohaterów.
OdpowiedzUsuń