niedziela, 11 września 2016

Rozdział 9. (Gówniarz)

Sprawdzała Ekucbbw. 

Labradory i amstaffy

– Kantem mnie puszczasz, co? – Pchnął go mocno w pierś, aż Filip, nieprzygotowany, uderzył plecami o mur budynku. Spojrzał na czerwoną od złości twarz Pacuły, starając się zachować spokój, chociaż musiał przyznać, że powoli zaczynał się denerwować.
– Ogarnij się, dobra? Mam też swoje życie – prychnął, patrząc mu butnie w oczy, nie dając się zastraszyć. Może i nie miałby z Błażejem szans, ale, jak już zdążył zauważyć, najważniejsze było podejście. Wystarczyło zarysować grube granice, a wtedy zyskiwało się szacunek. On do tej pory te granice Pacule wyznaczył, obawiał się jednak, że z czasem zaczynały blednąć. – I co? Uderzysz mnie? – zapytał, kiedy w pewnym momencie Błażej przyciągnął go do siebie.

– Gdzie byłeś, co? – Potrząsnął nim jak szmacianą lalką, jakby Filip nie ważył więcej niż kilka kilogramów. Tętno Wilczyńskiego przyspieszyło; wyraźnie słyszał szum krwi w uszach, kiedy patrzył w zwężone źrenice Błażeja. I nagle stało się jasne, że agresja Pacuły nie wzięła się znikąd. Normalnie tylko by na niego powrzeszczał i powściekał się za nieodebrane telefony, ale teraz w grę wchodziło jeszcze upalenie. Pewnie ukręcił sobie jointa, kiedy próbował dodzwonić się do Filipa, mając nadzieję, że to go jakoś uspokoi. Przyniosło jednak zupełnie odwrotny skutek. A Wilczyński wiedział jedno – poirytowany i spalony Błażej nie wróżył niczego dobrego.
– Nie było cię ani na Sławkowskiej, ani u Mai, więc, do kurwy, gdzie byłeś, dziwko mała? – krzyknął, ani przez chwilę nie przejmując się, że byli na ulicy. Pustej co prawda i mało ruchliwej, ale niewiele trzeba, żeby ktoś ich usłyszał.
– Uspokój się – powiedział jeszcze Filip, już z większym opanowaniem niż wcześniej, bo widmo obitej twarzy stawało się coraz bardziej realne. Błażej nad sobą nie panował; już teraz, kiedy tak nim szarpał, to za ramiona, to za koszulkę, Wilczyński wiedział, że nie obejdzie się bez siniaków. I wtedy Pacuła się zamachnął. Filip nie zdążył wykonać żadnego ruchu, nie zdążył nawet chociażby się skulić, kiedy zaciśnięta pięść wbiła mu się w policzek. Przez moment wszystko ucichło, czuł tylko paraliżujący ból twarzy i ćmiące pulsowanie gdzieś z tyłu głowy. Uderzył potylicą o ścianę; na kilka chwil ogarnęła go ciemność, by zaraz trochę się rozproszyć i zmienić w wirujące mroczki.
– Ej! – Usłyszał czyiś głos, ale nie był w stanie go rozpoznać. Miał wrażenie, że nie potrafi odnaleźć swojego środka ciężkości, zupełnie jakby znalazł się na tratwie bujanej przez fale i próbował na niej ustać. Poczuł, że ktoś łapie go za ramię i przytrzymuje w pionie. – Odwaliło ci? – odezwał się ten sam mężczyzna, a Filip powoli zaczynał wracać do siebie. Zobaczył przed sobą jeszcze zamazaną, zdenerwowaną twarz Grzesia.
– Spierdalaj – odfuknął Błażej. – Nie mieszaj się, kurwa, w nieswoje sprawy!
– Jest okej – sapnął Filip, jeszcze na moment przymykając oczy, jakby w nadziei, że dzięki temu odzyska ostrość widzenia.
– Na pewno? – zaniepokoił się Grześ, a Filip chyba po raz pierwszy widział, żeby kiedykolwiek wtrącił się w coś, co nie dotyczyło bezpośrednio jego. Grzegorz zawsze trzymał się przecież na uboczu, odwalał robotę i znikał.
– Na pewno – odpowiedział, wymuszając uśmiech, by zaraz spojrzeć na Pacułę. Zdenerwowanego, ciężko dyszącego i czerwonego na twarzy. Zdecydowanie wyglądał na kogoś, komu lepiej było nie wchodzić w drogę. – Zwijam, ogarnijcie to dzisiaj sami – dodał jeszcze i gdy już miał się odwrócić i odejść, znów poczuł silny uścisk na ramieniu.
– Nigdzie nie idziesz – warknął Błażej, a Filip już nie wytrzymał. To było dla niego za dużo, nikt, do cholery, nikt nie będzie go tak traktować! Zamachnął się i spoliczkował Pacułę. W tamtym momencie nie obchodziło go, że uderzył Błażeja jak baba (i nawet jak baba zahaczył go paznokciami), chciał mu po prostu oddać. Nie mógł pozwolić na bezkarne bicie siebie.
Niestety, chyba zapomniał, że Pacuła nie był dzisiaj w najlepszym stanie. Nie mógł też wiedzieć, że przez ostatnie dni dręczyło go kilka ważnych spraw związanych z ich „interesem”, o których Błażej jeszcze mu nie powiedział. Wszystko zbiło się w jeden, ciasny supeł i Pacuła po prostu nie wytrzymał. Musiał gdzieś wyładować swój gniew, a pod ręką był Filip, który również dołożył kilka nitek do wcześniej wspomnianego supła.
Znów został pchnięty na mur kamienicy, przy której stali. Filip widział, jak Pacuła robi kolejny zamach, jednak cios nie nadszedł.
– Do kurwy nędzy! – wrzasnął Grzesiu, odpychając Błażeja od Filipa. – Zabijesz go! – krzyknął, wskazując palcem na Filipa.
– Sam się prosił! – odkrzyknął Błażej.
– Spierdalaj! – wydarł się Wilczyński, również nie wytrzymując. Serce łomotało mu w piersi szalenie, a on, mimo że nie chciał się do tego przyznać, po prostu się bał. Co było może trochę irracjonalne, w końcu nie raz sam wpychał się w bójki albo do nich doprowadzał. Miał jednak świadomość, że z Błażejem to nie taka zwykła bójka, że Pacuła nie odpuści, nawet jak teraz przestanie, to później i tak dokończy to, co zaczął. – Nie dotykaj mnie już, pojebie! Jeszcze raz, a, kurwa... – nie dokończył. Błażej nagle stęknął ciężko i złapał się za nos u swojej nasady.
– Ej...? – zaczął Grzesiu, widząc, że coś jest nie tak.
– Odwal się – syknął tylko ciężko, gdy nagle drzwi od kamienicy otworzyły się, a łuna żółtego światła z klatki oblała chodnik.
– Co tu się odpierdala? – zapytał Łysy, patrząc na nich swoimi małymi ślepkami o niezbyt inteligentnym wyrazie.
– Nic – sapnął Błażej, prostując się. Spojrzał jeszcze na Filipa, jakby już trochę trzeźwiej. – Chodźmy, jest kilka ważnych spraw do obgadania – rzucił, a Grześ westchnął tylko ciężko. Wzruszył ramionami, po czym przepchnął się obok Łysego w przejściu do kamienicy, znikając tym samym Filipowi z oczu. – No...? – pogonił go Błażej, patrząc na Filipa z wyczekiwaniem.
Wilczyński zawahał się. Nie chciał tam wchodzić, najchętniej wróciłby do domu i zrobił coś z piekącym policzkiem. Wiedział jednak, że nie powinien się wycofywać i okazywać słabości. Nigdy przecież tego nie robił. Wyprostował się więc, prychnął jeszcze, po czym sam wszedł do budynku, już nie oglądając się za Pacułą. W tamtym momencie czuł do niego czystą niechęć, chociaż wiedział, że to może się jeszcze zmienić. Cały ich związek to jeden wielki układ wzlotów i upadków; raz go nienawidził, by po chwili z chęcią wleźć mu pod kołdrę. Chyba po prostu kręciła go taka niepewność.

***

– Ale ci, kurwa, przypierdolił nieźle – zarechotał Łysy, kiedy już znaleźli się w korytarzu jego obrzydliwej meliny. Filip zmarszczył groźnie brwi, posyłając Łysemu tak wrogie spojrzenie, że w jakiejś alternatywnej rzeczywistości chłopak już dawno wiłby się na podłodze w konwulsjach. Niestety, ku niezadowoleniu Wilczyńskiego, w tym świecie dalej mógł się cieszyć życiem i kontynuować swoją wegetację z inteligencją godną pierwotniaka.
– Spierdalaj – warknął tylko groźnie i przeszedł do salonu (chociaż pomieszczenie niewiele miało wspólnego z salonem), czując nieprzyjemne duszenie w piersi. Alergia na kurz jak zwykle dała o sobie znać. Odkąd ostatni raz tu był, niewiele się w tej kwestii zmieniło: wciąż panował obrzydliwy, jakby chemiczny zaduch, na który składały się płyty sklejkowe, gumowe opony i cała reszta dziwnych rzeczy, jakie Łysy tu przytargał. Kiedy tylko przekroczył próg, od razu nadział się na jadowite spojrzenie Marko. Świstak siedział przy stole, obracając w dłoniach puszkę swojego nieodłącznego Harnasia (ciągle powtarzał, że to najlepsze piwo pod słońcem, utwierdzając Filipa w przekonaniu, że oprócz obrzydliwie dużego ego, miał również obrzydliwe poczucie smaku).
– Siema – rzucił niechętnie Filip, a Sławek nieodrywający spojrzenia od ekranu swojego telefonu, tylko kiwnął mu głową. Na odpowiedź od Marko Wilku nie miał co liczyć, więc nawet się tym nie przejął. Zajął tylko miejsce na okropnie skrzypiącej wersalce, wciąż czując buzującą we krwi adrenalinę i zdenerwowanie.
– Dobra, zacznijmy szybko – usłyszał głos Błażeja, ale nawet nie zerknął w jego stronę. Policzek wciąż nieprzyjemnie go szczypał, a okolice żuchwy ni to pulsowały bólem, ni to mrowiły. Miał tylko nadzieję, że Pacuła niczego mu tam nie naruszył i że obejdzie się bez większych siniaków. – Mamy spory problem – burknął mężczyzna.
– Słyszałem już – wtrącił Marko, a Filip mimo że wciąż nie patrzył na Błażeja, to już wiedział, że się skrzywił. Marko vel Świstak uwielbiał wciskać się tam, gdzie go nie chciano i nie zaprzepaściłby żadnej okazji do szefowania. – Zaczęli zajmować nam okolice ulicy Długiej – powiedział, najwidoczniej zapominając o swoim instynkcie samozachowawczym. Filip z chęcią popatrzyłby, jak Błażej najpierw się bardzo malowniczo wścieka (zawsze wtedy robił się cały czerwony), a później wbija swoją pięść gdzieś w okolice twarzy Świstaka. Marko i tak nie mógłby już mieć gorszej wymowy, więc może nawet taki cios by w czymś pomógł i naprawił to, co matka natura zepsuła?
– Tak dokładniej, to zaczęli kręcić się w śródmieściu – prychnął Błażej, a Filip już wiedział, skąd wzięło się to całe jego zdenerwowanie. A nieodebrane telefony ze strony Wilczyńskiego to tylko kropla w morzu. Cały ich biznes stanął pod znakiem zapytania. – Chociaż dobrze wiedzą, że to nie ich tereny. Pierdolone suczysyny, już kilku od nas spuściło im wpierdol, ale trzeba ich chyba bardziej nastraszyć, bo się suki rozpanoszyły.
Filip zmarszczył brwi z zastanowieniem, a ból twarzy na moment zszedł na drugi plan. Bójki pomiędzy klubami zawsze były przykrywką do czegoś większego. Wszystko w życiu miało swoje drugie dno, a ustawki kibolskie, o jakich krzyczały tefałeny i inne polsaty, to tylko zasłona dymna. Wiedział to już od dawna, mimo że nie żył w dużym mieście i stawka była trochę niższa niż w Warszawie czy Krakowie. Wszędzie jednak chodziło o to samo – pieniądze. A pieniądze szybko brało się z narkotyków. Łatwiej jest rozpoznać „swojego” pod barwami klubu.
W ich przypadku nie wyglądało to inaczej. Ich miasto również dzieliły dwa różne kolory, z tym że ich strona zawsze była o wiele liczniejsza. Właściwie to kiedyś nie mieli nawet konkurencji.
– Ej – odezwał się Łysy swoim jakże inteligenckim tonem. – Nie bądźmy pizdeczki, przecież Spychura, Marciniak i ten tam trzeci to cioty są – prychnął, a Filip nie powstrzymał się od wywrócenia oczami.
– No jak widać nie – prychnął, czego zaraz jednak pożałował. Zabolała go żuchwa.
Błażej zwrócił na niego swoje upalone spojrzenie, ale nie odezwał się ani słowem. Za to Łysy chyba miał dzisiaj swój dzień elokwencji, bo ciągnął dalej:
– Pamiętam ich z podwórka jeszcze. Jak młodszy byłem, to kuurwa, kiedyś z kolegami Marciniakowi taki łomot spuściliśmy, że się poryczał – zarechotał.
– Może dlatego, że miał wtedy z dziesięć lat? – zapytał Sławek, wychylając się po butelkę piwa, by zaraz zgrabnie odkapslować ją brzegiem swojego telefonu. – Musimy ich postraszyć, bo robią, co chcą – mruknął z zastanowieniem.
– No przecież oczywiste, każdy już to pewnie Pacule mówił – odpowiedział mu Świstak swoim wszystkowiedzącym tonem, za który Filip najchętniej wyrywałby mu te dwa wystające zęby.
Na moment nastała cisza, słychać było tylko dźwięk przełykanego piwa przez Sławka i świstakowe dudnienie palcami w puszkę. Wilczyński w międzyczasie również wychylił się po butelkę alkoholu, jaki stał na podłodze tuż przy wersalce, by zaraz przyłożyć sobie szkło do obitego policzka. Nikt tego jednak nie skomentował, Błażej tylko popatrzył na Filipa z zastanowieniem.
– Można im podpalić klub – rzucił w pewnym momencie Wilku, wzruszając ramionami. Był pewny, że każdy już o tym myślał (no, może prócz Łysego), tylko że nie wypowiedział tego na głos.
– Nie będzie chryi? – zapytał dotąd milczący Grześ, stojąc cały czas przy drzwiach i nie wchodząc głębiej do pomieszczenia. Zupełnie jakby pozostawił sobie drogę na możliwą ucieczkę; raczej nie lubił wtrącać się w ich interesy.
– Będzie – odpowiedział Błażej z zastanowieniem.
– Lepiej to zostawić na później – prychnął Marko, a Filip prawie zgrzytnął zębami. – Teraz wymyślmy inny sposób, jak ich zastraszyć, bo...
– Na później? – warknął Filip, nie wytrzymując. Czuł, że po całym zajściu z Pacułą, musiał gdzieś się wyładować. A Marko może i trochę za bardzo się wymądrzał, ale nigdy poważnie by mu nie zagroził. Nie w obecności Błażeja. – Na jakie później? Jak nam, kurwa, zabiorą klientów? Trzepią kasę z tego swojego zapchlonego klubu, zresztą, kiedyś to niezła speluna była, a teraz chodzi tam pół miasta. – Przewrócił oczami. – Podpalimy i po problemie.
Wyraźnie widział, jak oko Marka zaczyna lekko skakać ze złości. Nienawidził, kiedy ktoś podważał jego słowa. Filip aż uśmiechnął się z wyższością, czekając na to, co nastąpi, czyli na kłótnię. Niestety jednak, kłótnie ze Świstakiem zawsze były dość ubogie, bo w pewnym momencie Filipowi po prostu się nudziły. Wzruszał wtedy ramionami, robił minę w stylu „boże, jaki ty głupi jesteś, Świstak”, po czym dawał znać, że nie ma zamiaru zniżać się do poziomu podłogi. Właściwie to taki styl Filip często obierał w swoich sporach. Najpierw szczekał jak ratlerek, by później z całą swoją godnością odwrócić się i każdym gestem swojego ciała pokazać drugiej stronie, że dalsza rozmowa nie ma sensu, bo dzieli ich różnica poziomów. Często to się oczywiście nie sprawdzało, może dlatego, że na cel obierał sobie nieskorych do konwersacji napakowanych gości, ale... no od czego miał Błażeja? Filip lubił od czasu do czasu poszczekać, by później się za kimś schować i zostawić mu resztę roboty.
– A jak się później zemszczą? Pomyślałeś, czy ten obity ryj ci na to dzisiaj nie pozwala!? – odparował Marko, czego Filip oczywiście nie mógł puścić płazem.
– W przeciwieństwie do ciebie, pomyślałem – prychnął, nawet nie podnosząc głosu. Uwielbiał pokazywać, że ma wszystko pod kontrolą. – Co więcej, w twoim wypadku byłoby trudno, ale ja nawet doszedłem do wniosku, że gdyby ich raz a porządnie zastraszyć, to już by do nas nie skakali. Z klubu idzie im masa kasy, warto więc w to uderzyć, a nie szukać ich ludzi po mieście i spuszczać wpierdol. – Znów przewrócił oczami, mimo uszu puszczając wzmiankę o swojej twarzy, która, nawiasem mówiąc, zaczynała boleć coraz bardziej.
– Gówno wiesz – odparował zaraz Marko, a Filip widział, jak wszystko w nim zaczyna się gotować i wrzeć. – Z tym pójdą psy i będziemy mieć przesrane! Normalnie każdy by cię zniszczył, cwelu jeden. Ciesz się, że masz Pacułę, bo inaczej nie wyrobiłbyś na ulicy! – zaczął, aż wstając z krzesła. Był pijany, więc i trochę bardziej agresywny. Nim jednak Filip zdążył cokolwiek odpowiedzieć, a Marko dokończyć swoją myśl, wkroczył Błażej. O dziwo bardzo spokojny i metodyczny, zupełnie jakby przed chwilą wcale nie robił sobie z Filipa worka bokserskiego.
– Przeżyłby – powiedział, ani na moment nie patrząc na Wilczyńskiego. – Jest w chuj cwany, mógłbyś się czasem od niego pouczyć – prychnął, by po chwili westchnąć ciężko i przetrzeć zmęczoną twarz dłonią.
Może i wydawał się momentami naprawdę głupi (Filip czasem myślał, że zamiast mózgu ma coś pokroju orzecha), to mimo wszystko potrafił ogarniać ich interesy. Był w swoim żywiole, który, niestety, odbijał się na nim bardzo negatywnie. Błażej żył w ciągłym stresie, nic więc dziwnego, że od czasu do czasu lubił się porządnie spić czy spalić, żeby jakoś uciec od problemów.
Wilczyński zmarszczył brwi, nie wiedząc, jak odebrać zachowanie Pacuły. Ten facet działał cholernie nielogicznie, jak zwierzę.
– Idę do kibla – rzucił w pewnym momencie Filip, wstając i rzucając nieotwartą butelkę piwa na kanapę. – Wiecie już, co bym zrobił – dodał na odchodne, odprowadzany uważnym spojrzeniem chłopaków. Szybko przeszedł przez korytarz, zupełnie jakby każda chwila spędzona w tym pomieszczeniu przybliżała do śmierci. Chociaż, szczerze mówiąc, tak się właśnie Wilczyńskiemu wydawało. Nawet nie chciał myśleć, w jakim stanie urodzi się dziecko Łysego, skoro jego dziewczyna tu pomieszkiwała. Ta mieszanka zapachowa, na którą składały się oleje, gumy, benzyna, jakieś rozpuszczalniki, dym papierosowy, no i oczywiście opary po skrętach, musiała nieść za sobą negatywne skutki. Filip mógłby się założyć, że coś z dzieciakiem będzie nie tak, tylko niestety nikt nie był skory do takich zakładów, bo chyba los był już z góry przesądzony.

Wszedł do łazienki. Małej, obskórnej i śmierdzącej stęchlizną. Tylko na chwilę jego spojrzenie zatrzymało się gdzieś w okolicach wanny, wolał się jej nie przyglądać. Nie chciał zastanawiać się, co takiego właśnie rozwijało się na jej brzegach i czy to jeszcze był grzyb, czy już jakaś nowa forma życia. Podszedł za to do umywalki, wcale nie prezentującej się lepiej niż reszta pomieszczenia. Z krzywo zawieszonego lustra spoglądała na niego para ciemnych, podkrążonych oczu, podkreślonych czerwienią opuchniętego policzka.
– Tragedia – szepnął do siebie, nie kryjąc skrzywienia. Żarówka zwisająca z sufitu zatrzeszczała i kilka razy zamrugała, kiedy sięgnął ostrożnie dłonią do obrzęku. Od razu stwierdził, że gdyby zobaczył Świstaka w tym stanie, nie dałby mu żadnej taryfy ulgowej. W pewnym sensie był więc mu trochę wdzięczny, że nie rozwinął tematu, z drugiej jednak strony nawet nie chciał myśleć, że mógłby czuć do Świstaka coś takiego jak wdzięczność.
Westchnął ciężko, opierając się na umywalce. Spojrzał w bok, na zawieszone nad wanną damskie stringi. Koronkowe, znoszone i miejscami pozaciągane, wyjątkowo tandetne. Skrzywił się, próbując sobie nie wizualizować tyłka Weroniki w tym czymś... Zresztą, jakakolwiek wizualizacja jej czterech liter nie wydawała się Filipowi zbyt kusząca.
Odkręcił wodę, ale kiedy poleciała nieprzyjemnie brązowa, śmierdząca rdzą ciecz, zrezygnował z obmycia sobie twarzy. Szybko doszedł do wniosku, że czas wrócić do siebie, jeżeli chce jeszcze jakoś wyglądać. A oczywiście chciał. Na samą myśl o pojawieniu się u Mai z tym czymś na policzku odechciewało mu się wszystkiego. Chociaż wiedział, że wcale tu nie chodziło o jego strach przed niekomfortowymi pytaniami ze strony siostry. Sęk w tym, że Maja mieszkała w apartamentowcu dla buców; był tam jeden taki wyjątkowo upierdliwy buc, któremu Filip wolałby nie pokazywać się w obecnym stanie. Dostarczyłby mu dowodów, że całe to jego pierdolenie o amstaffach aż takim pierdoleniem nie było. Koniecznie powinien uważać na te agresywne psy; szkoda tylko, że rodowodowe labradory znajdowały się poza jego zasięgiem.
Parsknął śmiechem, cały czas patrząc na swoje odbicie. Wyglądał zabawnie, kiedy się uśmiechał, jakby trzymał ziemniaka w ustach.
Możliwie, że dostał jakiegoś urazu mózgu, bo nikt normalny nie myślałby w takiej chwili o rodowodach. Pokręcił głową i opadł na zamkniętą klapę od toalety. Przez moment zastanawiał się, co zrobić i jak zakomunikować chłopakom – głównie Błażejowi – że zwija się przedwcześnie. Nie miał ochoty już dłużej myśleć o konkurencjach, zajmowanych dzielnicach i podpaleniach. Właściwie to nigdy się w takie rzeczy nie wtrącał, zawsze dawał dużo rad, ale ich wykonanie zostawiał komuś innemu. Czasem czuł się w tym świecie jak sparaliżowane dziecko próbujące udawać niezależnego dorosłego.
Znów się zaśmiał. Miał dzisiaj naprawdę zabawne porównania.
Z nudów wyciągnął telefon – ot, by zabić czas. Jeszcze trochę tu posiedzi, chociaż może warunki najprzyjemniejsze nie były. Wciąż zastanawiało go to, jak Łysy i Weronika dawali radę żyć w melinie. Już nawet nie chodziło o obskórność miejsca, a po prostu o jego niezdatność do użycia pod każdym kątem.
Miał kilka powiadomień na Facebooku, w tym dwie wiadomości od Macieja. Aż zagryzł wargę, kiedy jego serce zabiło szybciej, co zrzucił na swoją obitą głowę i jeszcze nie do końca opadniętą adrenalinę.
„I jak goryl? Oswojony?” – pytał Maciej, a Filip z niechęcią zauważył, że drżą mu ręce. Cholera jasna, Błażej naprawdę dobrze musiał mu przyłożyć – tak przynajmniej sobie w tamtej chwili tłumaczył. Fakt, że to pierwsza jego rozmowa z Maciejem przez konto społecznościowe i że poczuł się trochę dziwnie (może nawet niepewnie?), nie miał tu oczywiście nic do rzeczy.
„Powiedzmy” – odpisał, woląc nie wdawać się w szczegóły. Jakby Wyszyński go zobaczył, to szybko połączyłby przesłanki i miałby odpowiedź, a gdyby nie zobaczył... tym lepiej dla Filipa. Nie musiałby oglądać zadowolonej miny Macieja, bijącej niemym „a nie mówiłem” na wszystkie strony świata. Trochę już przecież Wyszyńskiego znał, długo go obserwował, był niemal pewny, że właśnie tak zareagowałby Maciej. To była jedyna słuszna odpowiedź, na jaką Filip mógł liczyć, każda inna kłóciłaby się z obraną przez mężczyznę postawą nieprzywiązywania się i nieprzejmowania innymi.
Na samą myśl o tym coś nieprzyjemne zakuło go w okolicach klatki piersiowej. Wolał jednak nie poddawać tego głębszej analizie i nie zastanawiać się, skąd się wzięło to irytujące uczucie. W zamian przeczytał odpowiedź Macieja, przy którego nazwisku pojawiła się nagle zielona kropeczka oznaczająca dostępność.
„Nie podołałeś tresurze?” – brzmiała wiadomość zwrotna. Filip zaśmiał się cicho pod nosem, znów sobie przypominając, jak bardzo lubił rozmowy z Maciejem.
„Sam mówiłeś, żebym zostawił amstaffy i się za yorki wziął.”
„Labradory” – poprawił jego celowo zrobiony błąd. – „Myślę, że po prostu lubisz amstaffy. Z nimi nigdy nic nie wiadomo” – dopisał zaraz, a Filip na moment zamarł z telefonem w rękach. Brzmiało może zabawnie, Maciej czasem śmiesznie ubierał w słowa to, co naprawdę chciał powiedzieć. Ale, cholera, miał rację. I teraz siedział pogryziony przez tego amstaffa.
„Labradory to cipki” – wystukał szybko, nie mogąc się powstrzymać. Aż zagryzł wargę, wpatrując się w trzy kropki, jakie pojawiły się na ekranie, świadczące o tym, że Maciej odpisywał.
Minęła minuta. Dwie. Wiadomości zwrotnej jak nie było, tak nie było, a w łazience za to zaczynało mu coraz bardziej śmierdzieć. Kurwa jego mać.
W pewnym momencie rozległo się walenie do drzwi. Aż podskoczył na klapie od sedesu i przez chwilę miał wrażenie, że ta zarywa się pod jego ciężarem. Zaraz wyląduje tyłkiem w muszli. Co gorsza, to chyba nie byłoby takie przyjemne lądowanie, biorąc pod uwagę stan wanny i umywalki. Szybko więc poderwał się na równe nogi, wciskając telefon do kieszeni.
– Wilku, kurwa! – usłyszał jakże uroczy ton głosu Błażeja.
– Źle się czuję, spadaj – odkrzyknął, uznając, że to byłaby dobra karta przetargowa. Może Pacuła uspokoiłby się trochę, a on mógłby wrócić do mieszkania bez większych dramatów. Odpowiedziała mu kilkusekundowa cisza i gdy już myślał, że Błażej odszedł od drzwi, usłyszał ciężkie westchnięcie, po którym coś lekko walnęło w drewno.
– Jest tak źle? – zapytał cicho Pacuła jakimś takim zduszonym, przepełnionym winą głosem. Filip jednak nie dał się nabrać, albo raczej – nie dał się rozczulić. Na dzisiaj miał już dość swojego gorylo-amstaffa.
– No szału nie ma – odparł i wreszcie przekręcił klucz w zamku, by zaraz stanąć twarzą w twarz z Pacułą (albo raczej twarzą w klatkę piersiową). – Kręci mi się w głowie, chce mi się rzygać, wracam – oznajmił, czekając aż Błażej odsunie się od drzwi, bo nie miał zamiaru się między nim przeciskać.
– Odwiozę cię – zaoferował zaraz Pacuła, a Filip już wiedział, że nadeszła faza żałowania za grzechy, jak lubił ją sobie nazywać. Kilka razy już to z Błażejem przerabiał, facet oczywiście nie przepraszał, ale całą postawą dawał Wilczyńskiemu znać, że „nie chciał” i że „poniosło go”. Filip, rzecz jasna, nienawidził tego, czuł się wtedy jak ofiara przemocy domowej; żona, którą mąż najpierw pobił za przesoloną zupę, a później na kolanach przepraszał.
– Pójdę pieszo albo wezmę taksówkę – powiedział i spojrzał jeszcze na niego groźnie. A przynajmniej taką miał nadzieję. – Dzisiaj to już, kurwa, przesadziłeś – prychnął i sięgnął do klamki od drzwi wyjściowych. Nim jednak zdążył je otworzyć, poczuł ciężką dłoń na swoim ramieniu.
– Nie odbierałeś i do teraz nie wiem, gdzie byłeś. – Usłyszał za plecami głos próbującego się tłumaczyć Błażeja. Przewrócił teatralnie oczami, korzystając z chwili, że Pacuła tego nie widzi, po czym odwrócił się do niego przodem.
– Mam chyba prawo do swojej prywatności, nie? – odparł szeptem, chociaż wiedział, że chłopacy go nie usłyszą. Z salonu dobiegały ich gromkie odgłosy jakiejś zagorzałej kłótni.
Błażej mu jednak nie odpowiedział. Mięśnie jego twarzy stężały, ale Pacuła ani nie potwierdził, ani też nie zaprzeczył. Po prostu stał i patrzył, bijąc się z myślami. – Nie kontroluj mnie, bo to mnie wkurwia – rzucił jeszcze Filip, zadzierając wysoko brodę, by po chwili otworzyć drzwi i szybko wyjść z mieszkania. Momentalnie odetchnął pełną piersią, a fakt, że uciekł od duszącego powietrza meliny nie miał tu wielkiego znaczenia. Wreszcie wyrwał się spod czujnego spojrzenia Błażeja.
Kiedy szedł już ciemnym, pustym chodnikiem, prosto w stronę przystanku autobusowego, wyciągnął telefon. Teraz, kiedy owiewał go chłodny, nocny wiatr, czuł ogromną ulgę. Nawet twarz na moment przestała dawać o sobie znać, chociaż coś mu podpowiadało, że jutrzejsze stanięcie przed lustrem nie będzie najprzyjemniejszym przeżyciem.
„Widać, że nigdy nie miałeś styczności z labradorami” – brzmiał początek wiadomości od Macieja. – „Całe szczęście, że to w każdej chwili można zmienić.”
Aż przystanął. Przeczytał drugą część jeszcze raz, a niekontrolowany uśmiech wpłynął mu na usta.
Może zostawienie amstaffów na rzecz labradorów nie byłoby takie złe?
– Ja pierdolę, labradory i amstaffy – prychnął z niedowierzaniem, mając szczerą nadzieję, że jeżeli chodziło o przenośnie, to już niżej z Maciejem nie upadnie.

6 komentarzy:

  1. Cudne, choć osobiście znam dobrze wychowane amstafy, ale tego chyba nie da się wychować:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście :) znam też okropne labradory, wszystko zależy od właściciela. Użyłam tego w przenośni. ;)

      Usuń
  2. :D Ta przenośnia mnie rozbraja, jest świetna, ma w sobie stereotyp ale to przecież normalne. Niech już ten Wilku rzuci się w ramiona labradorka, nie można się doczekać. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zabawne porównania :DDD zwierzaki zawsze wywołują pozytywne skojarzenia :D
    Trochę mnie martwi co będzie z Filipem, że może się to nie najlepiej skończyć.
    Czekam na kolejny rozdział jak zawsze :DDDDD
    Pozdrawiam cieplutko,
    Elda

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham ich rozmowy ♡
    Świetnie też prowadzisz akcje i można poczuć, jakby się tam było.
    Masz również cudny, lekki styl pisania i z przyjemnością się czyta każdy rozdział ^^
    A mam pytanko: kiedy next i co będzie następne?

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział super :) Czekam na więcej. Weny życzę ! :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.