Dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednią publikacją. :)
Sprawdzała Ekucbbw.
– Dzielny pacjent – powiedział Doktor
Żurawski, pochylając się do zwierzęcia. – Nie było tak źle,
co? Wcale nie bolało – mówił dalej, a Maciej aż przewrócił
oczami w wyrazie godnym pożałowania. Na usta cisnęło mu się:
„uważaj, bo cię zrozumie”, czego jednak ostatecznie nie
wypowiedział. Jasne było, że Żurawskiego (tak, to ten sam
przystojny weterynarz, który uparcie ignorował maciejowe zaloty)
bardziej interesował ten zapchlony kundel, niż jego tymczasowy
właściciel. I gdzie tu sprawiedliwość?
Wyszyński już jednak dał sobie spokój z
podrywaniem przystojnego weterynarza. Skoro ten wolał zwierzęta,
nie będzie się przecież wtrącać, pomyślał złośliwie.
Żurawski dość mocno uraził jego dumę podrywacza.
– Więc? To wszystko, tak? – zapytał
Maciej, sięgając po portfel. Nie miał zamiaru spędzać w klinice
ani chwili dłużej. I tak już poświęcił temu psu masę czasu.
– Tak, rana ładnie się zagoiła –
odpowiedział mężczyzna i uśmiechnął się do Macieja lekko. Miał
ciemny zarost, pełne usta i trochę orli nos. W ogólnym rozrachunku
był jednak dość przystojny. Na tyle przystojny, że Maciej jeszcze
wizytę temu robił z siebie idiotę, zagadywał go i generalnie
liczył na jakąś odpowiedź. Nic z tego, Żurawskiemu bardziej do
gustu przypadł kundel niż on sam. – To naprawdę świetny pies –
powiedział, kiedy odwrócił się do komputera, żeby wypisać kartę
pacjenta. – Jak się wabi? Muszę jakoś podpisać ten plik –
wyjaśnił, wskazując na ekran monitora. – Bo rozumiem, że „pies”
już nieaktualne? Adoptuje go pan? – zagadnął. Szkoda tylko, że
nie potrafił poruszać żadnych innych tematów, a zamiast „adoptuje
go pan?” Maciej wolałby usłyszeć „u ciebie czy u mnie?”.
– Nie – odpowiedział Maciej tonem wypranym
z emocji. Spojrzał z niechęcią na psa, który właśnie przysiadł
przy jego nodze, by zaraz położyć się na ciemnych płytkach i
zacząć wylizywać sobie brzuch. – Nie wiem, co z nim zrobię, ale
jest u mnie tylko tymczasowo – powiedział to, co powtarzał sobie
już od jakiegoś czasu.
Żurawski zmarszczył brwi, ale kiwnął głową.
– To będzie dwadzieścia złotych za dzisiaj
– podliczył.
– A jakiś szampon dla niego u pana dostanę?
– zapytał jeszcze Maciej, przeglądając zawartość swojego
portfela w poszukiwaniu drobniejszych banknotów. Weterynarz spojrzał
na niego zdziwiony, ale kiwnął głową.
– Dostanie pan, ale mamy tylko linię
leczniczą – odpowiedział, na co Maciej skrzywił się.
– Czyli nie mogę go nim umyć? – zapytał,
nie rozumiejąc.
– Może pan, oczywiście, że może, nawet
bym zalecał wykąpanie go w odpowiednio dobranym szamponie. To
uspokoi jego skórę, nie ma jej w najlepszym stanie. Zresztą,
zwykłe szampony zawierają masę szkodliwych detergentów...
– Ale? – Maciej się zirytował. Chciał
już stąd wyjść, wepchnąć psa do swojego samochodu (cholera
jasna, przez kundla będzie musiał go w środku wysprzątać) i
wrócić do mieszkania. Był właśnie po ośmiu godzinach pracy,
łażenie po weterynarzach i załatwianie spraw psa nie były dla
niego wymarzonym zajęciem na wieczór.
– Ale szampony lecznicze są dość drogie –
dokończył.
– Ile? – zapytał, łapiąc za banknot
pięćdziesięciozłotowy, bo miał szczerą nadzieję, że razem z
dzisiejszą wizytą więcej go to nie wyniesie.
– Sześćdziesiąt złotych.
Cholera jasna.
Maciej aż zgrzytnął zębami. Spojrzał na
psa, który właśnie ocierał swój śmierdzący łeb o nogawkę
jego spodni.
– Niech będzie – skapitulował.
A podobno to na kobiety mężczyźni wydawali
najwięcej pieniędzy.
***
Rozejrzał się jeszcze po mieszkaniu, żeby
upewnić się, że na pewno było czysto. Nie lubił bałaganu, a
jeszcze bardziej nie lubił zapraszać ludzi, kiedy miał
nieuporządkowane. Wychowanie mamy i co tygodniowe wielkie sprzątanie
w domu, gdy jeszcze mieszkał z rodzicami, nauczyło Macieja
czystości. Pod tym względem jego mama, ta niska, drobna, niepozorna
kobieta, była potworem. Wszystko zawsze musiało znajdować się na
swoim miejscu i to akurat wryło się w podświadomość Macieja do
tego stopnia, że potrafił zdenerwować go nawet samotny kubek na
blacie.
Nigdy tylko nie nauczył się dobrze gotować,
mimo że mama była całkiem niezłą kucharką i często brała go
za dzieciaka do kuchni. Zawsze miał jednak dwie lewe ręce, jeżeli
chodziło o kucharzenie, i nawet jajecznicy nie potrafił
przyrządzić.
– Jak teraz naszczasz albo nasrasz, to
wypieprzę cię przez okno – warknął, grożąc psu palcem. Kundel
popatrzył na niego wesoło, nic nie rozumiejąc i merdając radośnie
ogonem (co za idiota stwierdził, że te zwierzęta są
inteligentne?). Maciej przewrócił oczami i jakby od niechcenia
wyciągnął dłoń, żeby pogłaskać zwierzę po głowie, gdy nagle
rozległo się pukanie do drzwi.
Mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, czując
rosnące napięcie. Zupełnie jakby umówił się na seks, a nie na
kąpanie jakiegoś śmierdzącego psa. Nim otworzył, zerknął
jeszcze na swoje odbicie w lustrze. Wyglądał dobrze. Wcale nie tak,
jakby jakoś specjalnie się przygotował; miał na sobie zwykłe
dżinsowe spodnie i białą koszulkę z trójkątnym dekoltem. Lekki
zarost i nieułożone włosy tylko potęgowały wrażenie, że
naprawdę nie przejmował się tym spotkaniem. Przecież Filip wcale
nie musiał wiedzieć, że jakąś godzinę ogarniał swoje
mieszkanie, a drugą godzinę mył się, golił (bynajmniej nie na
twarzy) i dobierał ciuchy. Mimo wszystko jednak – pomimo tej
całej akcji przygotowawczej – raczej nie liczył na zbyt wiele.
Znał już Filipa, dzieciak lubił pociągać za sznurki i pewnie nie
da się ot tak zaciągnąć do łóżka.
– Hej – rzucił Filip, kiedy już Maciej mu
otworzył, a następnie, nawet nie czekając na zaproszenie, wparował
mu do mieszkania. Wyszyński zmarszczył brwi i obejrzał się nieco
zaskoczony. Nie skomentował, zamknął tylko drzwi, po czym
przekręcił jeszcze klucz w zamku.
– Buty – upomniał Wilczyńskiego, gdy ten
przeszedł przez cały przedpokój, rozglądając się ciekawie po
apartamencie, zupełnie jakby był tu pierwszy raz. Chociaż, z tego
co Maciej sobie przypominał, nigdy oficjalnie nie zapraszał go do
siebie. Kiedyś tylko gówniarz pomógł mu wnieść kundla do
mieszkania i na tym kończyły się filipowe wizyty w jego czterech
ścianach.
Wilku już wtedy stwierdził, że podoba mu
się, jak żyje Maciej. Podobał mu się porządek, ascetyczny
wystrój wnętrza i to, że mieszkanie naprawdę wyglądało na
drogie. Pieniądze z pewnością były czymś, za co Filip mógłby
kogoś pokochać. W końcu głównie dla nich wciąż wytrzymywał z
Pacułą. Nic mu tak nie imponowało jak zera na koncie.
– To ile mi zapłacisz? – zapytał i jakby
nigdy nic kucnął, kiedy podszedł do niego pies. Zwierzę najpierw
go powąchało, a gdy już rozpoznało, pomachało wesoło ogonem.
Wilczyński mimowolnie uśmiechnął się i zaraz pogładził kundla
po głowie.
– Pięćdziesiąt złotych? – odparł
Maciej, patrząc jak Filip zaczyna bawić się nadgryzionym uchem
małego potwora. Wyszyński odruchowo uśmiechnął się na ten widok
pod nosem. Było coś przyjemnego w tej scenie, kiedy Wilku tak
nachylał się nad przybłędą, patrzył mu w oczy i tarmosił jego
rzadką sierść.
– Siedemdziesiąt – podbił stawkę i
wreszcie wstał, żeby w końcu ściągnąć buty.
– Wyszłoby taniej, gdybym zawiózł go do
fryzjera – odpowiedział Maciej spokojnym tonem i założył ręce
na piersi.
– Ale to nie o usługę chodzi. – Filip
obrócił się do niego z szerokim, aroganckim uśmiechem. – A o
moje towarzystwo.
Maciej nie mógł powstrzymać rozbawionego
parsknięcia. Bezczelność Wilczyńskiego i jego pozbawiona granic
pewność siebie stanowiła całkiem przyjemną odmianę po Łukaszu,
który nie miał pojęcia, co zrobić ze swoim życiem. Już
dziewiętnastoletni gówniarz zdawał się mieć więcej jaj od ponad
trzydziestoletniego faceta, pomyślał złośliwie.
– A co wchodzi w pakiet tego twojego towarzystwa? – zapytał, spoglądając Filipowi w oczy. I pomimo
tego, że stali w stosownej odległości, czuł, jak atmosfera między
nimi gęstnieje. Nie wiedział, jak Wilczyński to robił, że tak
przyciągał go do siebie. Jednocześnie w zakamarkach głowy Macieja
wciąż pojawiała się alarmująca myśl, żeby nie dać sobie
zamydlić oczu. W końcu dzieciak może i był chudy, dość
niepozornie wyglądający, ale za to cholernie cwany. W każdej
chwili mógł zrobić coś, co mu zaszkodzi, a Maciej później
będzie żałować swojej nieuwagi.
I może właśnie to tak ciągnęło
Wyszyńskiego do niego. Ta niepewność. Miał wrażenie, jakby
obcował z jakimś dzikim zwierzęciem, które w każdym momencie
może mu odgryźć rękę. To z pewnością było ciekawe
doświadczenie.
– Na pewno nie to, co myślisz – odparł
Filip i jakby nigdy nic odwrócił się do zwierzęcia, a cała
gorąca atmosfera w jednym momencie legła w gruzach. Maciej aż
zgrzytnął zębami, dobrze wiedząc, że dzieciak specjalnie z nim
pogrywał. A Maciej, żeby pokazać, że wciąż nie wypadł z
obiegu, musiał kontynuować gierkę.
Filip zdecydowanie był wyzwaniem. Ale przecież
już nie takich miał w łóżku, to tylko kwestia chwili, aż w nim
wylądują. Każdy mu w końcu ulegał.
– Dobra, to daj mi jakieś ręczniki –
powiedział Filip, jeszcze pochylając się nad psem i klepiąc go
pobłażliwie po głowie, na co zwierzę zaskomlało, a ruchy jego
chudego ogona tylko się wzmogły. – Idziemy cię kąpać,
śmierdzielu – rzucił do psa. Maciej popatrzył na tę dwójkę z
uniesioną brwią, ale nie skomentował. Odwrócił się tylko do
szafy komandor, jaką miał zamontowaną w przedpokoju, rozsunął
jedno skrzydło i sięgnął po ręcznik. Ten najbrzydszy i
najbardziej wysłużony, nadający się tylko na szmatę, bo przecież
nie przeznaczy dla psa czegoś nowszego. – A jak już będziesz
czysty, to możesz wytarzać się w pościeli swojego bucowatego pana
– kontynuował Filip, a Maciej tylko przewrócił oczami. – A tak
właściwie – zaczął Filip, odwracając się do Wyszyńskiego. –
Jak go nazwałeś?
Maciej uniósł brwi. Nie spodziewał się
takiego pytania. Popatrzył najpierw na Filipa, a później na
siedzącego tuż obok psa; dyszącego i rozsiewającego dookoła
nieprzyjemny zapach zepsutych zębów. Wyszyński mimowolnie
uśmiechnął się pod nosem. Dopiero teraz zauważył, że zwierzak
miał lekkiego zeza. Prawe oko lekko uciekało mu na bok, aż było
widać kawałek białka.
– Nie nazwałem – odpowiedział spokojnie.
– Po co mam nazywać?
– Bo nazywa się swoje zwierzęta? – odparł
pytaniem, powoli wstając z kucek.
– Ale to nie jest moje zwierzę – skwitował
Maciej i ruszył do łazienki, nawet nie oglądając się za Filipem.
Usłyszał tylko, że dzieciak ruszył za nim.
– No jakoś z nim mieszkasz, karmisz i
wyprowadzasz na spacery – ciągnął dalej Filip. – Więc chyba
jednak w jakiejś części jest twój...? – urwał. Znaleźli się
w dużej łazience, utrzymywanej w ciemnych, szarych barwach. Jasne
kafelki podłogowe przyjemnie kontrastowały z grafitowymi ścianami.
Nie to jednak tak wmurowało Filipa. Popatrzył na ogromny prysznic z
wnęką, w której można byłoby usiąść, jakimś urządzeniem na
baterii prysznicowej (czy tam był zegar i radio?), i poczuł ogromną
zazdrość. Łazienka w jego mieszkaniu przy tej wyglądałaby jak
jakiś zapuszczony festiwalowy toi-toi. U Macieja nawet kibel
przypominał tron!
Może powinienem się Maciejowi oświadczyć?,
przemknęło mu przez myśli, a po chwili uznał to za całkiem
zabawne. Chciałby zobaczyć minę Wyszyńskiego, gdyby przed nim
klęknął. Z drugiej strony zrozumiałby to pewnie dość opacznie i
nie od razu pomyślałby o pierścionku zaręczynowym.
– Szampon? – zapytał jeszcze, a Maciej
wskazał na szklaną umywalkę, na brzegu której stał szampon z
ogromnym zielonym krzyżem na etykiecie. Filip zmarszczył brwi,
sięgnął po buteleczkę, odwrócił i spojrzał na cenę. –
Serio? Sześć dych? – Popatrzył na Wyszyńskiego sceptycznie, na
co mężczyzna wzruszył obojętnie ramionami.
– Brałem, co było.
– Jak będziesz miał jeszcze kiedyś chęć
na sponsorowanie nieswoich psów, zgłaszam się – rzucił tylko z
rozbawieniem, podchodząc do prysznica. Chciał odkręcić wodę i
ustawić jej odpowiednią temperaturę, ale w jednej chwili poczuł
się jak przybysz z odległej przeszłości. Sięgnął do srebrnej
wajchy, żeby ją przekręcić. Ta jednak ani drgnęła.
– W górę i w dół – poinstruował
Maciej, nie kłopocząc się jednak, żeby podejść i mu pomóc.
Oparł się o ścianę, obserwując ruchy Filipa z lekkim uśmiechem.
– No przecież wiem – warknął przez
zaciśnięte zęby, czując się jak zacofany idiota, niepotrafiący
nawet obsłużyć prysznica. – Okej – sapnął cicho, kiedy woda
poleciała. Odwrócił się przodem do psa, który siedział na
środku łazienki, obserwując wszystko z zainteresowaniem. Filip
wydął usta, zastanawiając się, jak, do cholery jasnej, kąpie się
psy? Nigdy jeszcze tego nie robił. Ale to przecież nie mogło być
trudniejsze od wykąpania Tomka przechodzącego fazę „woda i mydło
jest be”. Skoro dał sobie radę z rzucającym się i gryzącym
sześciolatkiem, umycie psa nie powinno być wyzwaniem.
– Kundel, chodź – powiedział, kucając.
Pies, złakniony uwagi, od razu podniósł swoje chude cztery litery
i podszedł do niego, machając szybko ogonem. Filip tylko cudem
zrobił unik przed zbliżającym się jęzorem. Złapał zwierzę za
pysk i odsunął go od siebie. – Ale spokój – sapnął, starając
się udawać, że był w pomieszczeniu sam. Stojący i obserwujący
go Maciej w niczym nie pomagał. Zresztą, Wyszyński chyba nawet nie
chciał pomóc. Dobrze się bawił, patrząc na wszystko z
odległości.
Błagam cię, współpracuj, poprosił
kundla w myślach, łapiąc go pod przednimi łapami. Z ciężkim
stęknięciem uniósł go kilka centymetrów nad podłogą. Już miał
wstawić go do ogromnego brodzika, kiedy pies chyba się rozmyślił.
Spróbował mu się wyrwać, ale w ostatniej chwili Filip wepchnął
go pod prysznic. Woda lejąca się ze słuchawki, którą wcześniej
ustawił pod odpowiednim kątem, by nigdzie się nie rozlała, teraz
trysnęła w jego stronę, bo pies trącił wąż łapą.
Maciej widząc ten rozgrywany cyrk przed nim,
nie mógł się nie zaśmiać.
– Pomógłbyś! – krzyknął Filip, nie
potrafiąc opanować sytuacji. Kundel musiał wyczuć, co się
święci, i jak każdy przykładowy czworonóg przestraszył się
wizją kąpieli. Skomlał, rzucał się, a nawet drapał, próbując
wydostać się spod prysznica. A woda lała się we wszystkie strony.
– Kurwa mać!
Maciej westchnął ciężko i pokręcił głową.
Jeszcze przez kilka chwil nic nie robił, przyglądając się
Filipowi. Jego czerwieniejącym od wysiłku policzkom, włosom
opadającym na twarz, kiedy pochylał się nad psem, mokrej koszulce
przyklejającej mu się do ciała... tak, na tej części wzrok
Macieja zatrzymał się na dłużej. Filip był chudy, o tym wiedział
już wcześniej. Miał szczupłe ramiona, które jednak teraz, gdy
walczył z psem, napinały się i pokazywały jakiś tam zalążek
mięśni. Ciało z pewnością nie było atutem Wilczyńskiego, nic
ciekawego; same kości. Ale mimo to Maciej lubił mu się przyglądać
i nie obraziłby się, gdyby Filip zechciał ściągnąć tę
przeklętą koszulkę.
– Dobra – powiedział w końcu,
postanawiając wkroczyć do akcji. Wilku zerknął jeszcze na niego
przez ramię, a pies korzystając z jego chwili nieuwagi, wyskoczył
spod prysznica (oczywiście cały mokry i jeszcze bardziej
śmierdzący). Żeby tego było mało, nim którykolwiek z nich
zdążył zareagować, otrzepał się z wody, ochlapując wszystko,
co znajdowało się nieopodal. W tym Macieja.
Cholera jasna.
– Oddam cię – powiedział spokojnym
głosem, patrząc na zwierzę z chęcią mordu. – Jak Boga kocham,
oddam cię – powtórzył, prawie że zgrzytając ze złości
zębami.
Łazienkę oprócz odgłosów dyszącego psa po
chwili wypełnił również śmiech Filipa. Przyjemny, wesoły, jakiś
taki lekki. Maciej spojrzał na chłopaka, w pierwszej chwili nie
rozumiejąc, a gdy do dostrzegł jego rozbawiony wyraz twarzy,
mimowolnie sam się uśmiechnął. Nawet nad tym nie zapanował. Nie
zapanował również nad myślą, która wkradła mu się do głowy i
tyczyła się mniej więcej tego, że Wilczyński zdecydowanie
powinien więcej się śmiać w ten sposób, a nie wykrzywiać swoje
usta w złośliwym grymasie.
Szybko jednak wyrzucił to ze swojej głowy.
Chęć zaciągnięcia Filipa do łóżka była okej. Myślenie o
wesołym śmiechu Wilczyńskiego jako o całkiem przyjemnym odgłosie
i kontemplowanie rozbawionej twarzy chłopaka było już mniej okej.
– Jeden zero dla kundla, Maciusiu. – Czar
prysł. Może i trwałby dalej, ale wszelkie „Maciusie”
doprowadzały Macieja do szewskiej pasji. Były znacznie bardziej
irytujące od kundli wyskakujących spod prysznica i zachlapujących
mu całą łazienkę.
– Zaraz ciebie wepchnę pod ten prysznic –
syknął tylko i spojrzał na psa, zastanawiając się, jak byłoby
najłatwiej go utemperować. Od razu pomyślał o kilku mniej lub
bardziej (dla psa zdecydowanie mniej) przyjemnych rzeczach, ale
doszedł do wniosku, że za takie coś miałby na karku wszystkie
organizacje świata walczące o dobro zwierząt. Pozostawało więc
inne, trochę bardziej humanitarne wyjście. Nic nie mówiąc,
odwrócił się i wyszedł na chwilę do przedpokoju. Filip
zmarszczył brwi, ale kiedy Maciej wrócił, już od progu pokazując,
co niesie, zrozumiał.
– Całkiem genialne rozwiązanie jak na
ciebie – skomentował i podniósł się z płytek. Maciej nic nie
odpowiedział, tylko podszedł do tego przeklętego kundla, nawet na
Filipa nie patrząc. Założył psu czerwone szelki, jakie poleciła
im babka z zoologicznego, a jak się później okazało, były
całkowicie nieprzydatne – pies ciągnął na nich jak szalony.
Zupełnie jakby zaprzęgnięto go w sanie i kazano je wlec. Obroża
pod tym względem lepiej sprawdzała się na spacerach. Dobrze, że
kupno tego dziadostwa nie poszło na marne, pomyślał, kiedy z
łatwością uniósł psa, łapiąc za pasek od szelek. Kundel
wierzgnął, ale tym razem nie miał przewagi.
– Jestem genialny – wyrwało mu się w
przypływie podziwu dla własnej błyskotliwości. Filip popatrzył
na niego sceptycznie.
– No nie powiedziałbym. Ale dawaj mi go tu,
bo serio śmierdzi. Cały już walę zdechłym szczurem – burknął
z niezadowoleniem, krzywiąc się w iście arystokratyczny sposób.
Jakby nigdy nie miał do czynienia z brudem.
– Kusisz jeszcze bardziej – zakpił Maciej,
wstawiając psa pod prysznic i przytrzymując go za szelki, kiedy
Filip oblewał zwierzę wodą.
– Dobrze wiedzieć, co się kręci, Maciuś –
powiedział jakby nigdy nic, a Maciej tylko mocniej zacisnął dłoń
na pasku od uprzęży. Nie skomentował, bo wiedział, że jego
sprzeciw na nazywanie siebie „Maciusiem” mógłby przynieść
odwrotny efekt. Wtedy to z pewnością Maciusie padałyby z ust
Filipa kilkaset razy na sekundę.
– Gdybyś zdjął koszulkę, może bym się
zastanowił – odparował, patrząc, jak Filip sięga po szampon.
– Romantycznie. Pełno psiej sierści
dookoła, a wśród niej my, nadzy, spoceni i podnieceni. Już mnie
nie podpuszczaj, bo jeszcze to rozwa... kurwa. O Boże. – Aż się
skrzywił, kiedy podsunął sobie pod nos otwartą buteleczkę
szamponu.
Maciej zmarszczył brwi, w pierwszej chwili nie
rozumiejąc. Gdy jednak zapach dotarł i do jego nozdrzy, wszystko
stało się jasne.
Całą kabinę prysznicową wypełnił mocny
odór przywodzący na myśl wędzoną szynkę.
– Co to jest? – zapytał Maciej,
autentycznie zdziwiony. Zapomniał nawet skrzywić się z
obrzydzeniem.
– Szampon leczniczy przeciwko pasożytom –
przeczytał etykietę. – Koi i przynosi ulgę wrażliwej skórze,
jednocześnie tworząc barierę przeciwko pasożytom. Polecany przez
weterynarzy – zamruczał pod nosem. – Więc? Chcesz psa-szynkę?
– zapytał z rozbawieniem i spojrzał w górę, na nachylającego
się nad nim i nad psem Macieja, który wciąż trzymał zwierzę, bo
to od czasu do czasu próbowało się jeszcze wyrwać.
– Chyba lepiej pies-szynka niż pies-padlina,
hm? – odparł, sam jednak nie wiedząc, co lepsze. Popatrzył w
przerażone oczy kundla i aż miał ochotę się zaśmiać. Dlaczego
wszystko obracało się przeciwko niemu i nie pozwalało mu mieć
pachnącego psa pod dachem?
– No nie wiem, efekt chyba podobny. To żyło
i tamto żyło – odpowiedział Filip, ale w końcu wylał szampon
na grzbiet zwierzęcia. – Będziesz najseksowniejszą szyneczką na
dzielni – rzucił z dziwną czułością do psa, kiedy ten
popatrzył na niego ze strachem i nadzieją, że go zaraz wypuszczą.
W końcu kąpiele były takie przerażające.
***
Maciej opadł na kanapę i popatrzył na
siedzącego tuż obok psa – już zadowolonego, bo tortury (takie
jak na przykład mycie i suszenie ręcznikiem) dobiegły końca.
Zwierzę zamerdało ogonem, kiedy wyłapało jego wzrok. Przybliżyło
się do niego jeszcze bardziej i oparło łeb na skórzanej sofie,
wlepiając w Wyszyńskiego błyszczące, pełne uwielbienia ślepia.
– Jak w wędzarni – rzucił Filip, którego
niezmiernie bawił fakt unoszącego się wszędzie nieprzyjemnego
zapachu. Wyszyński już nawet nie miał siły, żeby posłać mu
poirytowane spojrzenie.
– Nie chcesz może go wziąć do siebie? –
zapytał Maciej i nagle wstał, podszedł do okna, by po chwili
otworzyć je na oścież. Jeszcze moment, a miał wrażenie, że
padnie trupem na podłogę; w całym mieszkaniu panował tak potworny
zaduch, że tylko się modlił o przetrwanie nocy. Poprzedni zapach
kundla teraz wydawał mu się o wiele przyjemniejszy. Nie wiedział
tylko, czy sądził tak, bo po prostu zapomniał, jak pies
śmierdział, kiedy na przykład wracał ze spaceru w deszczu, czy
odór wędzonki faktycznie był najgorszy ze wszystkich.
– Nie zmieści się już u mnie –
odpowiedział Filip całkowicie poważnie, popatrując na Macieja z
zastanowieniem. Nie chciał stąd iść pomimo tego, że wszystko
dookoła capiło, a jego koszulka wyglądała, jakby wytarzał się
na podłodze w salonie fryzjerskim albo jeszcze gorzej. Musiał
przyznać, że ten wieczór był całkiem fajny. A Maciej był
zabawnym gościem, nawet jeśli zabawny być nie chciał. Co jednak
najśmieszniejsze – pomimo ciągłych deklaracji Wyszyńskiego na
temat swojego nielubienia i obrzydzenia do tej chudej przybłędy,
kundel jakoś wciąż siedział w jego apartamencie. Ba, był kąpany
w szamponie za sześć dych! A Filip myślał, że to jego szampony
za ponad trzy dychy zaliczają się do wyższej jakościowo półki.
Maciej popatrzył na niego zaciekawiony,
opierając się o kamienny parapet.
– Nie mieszkasz sam? – zapytał, dopiero
teraz zdając sobie sprawę, że naprawdę nic nie wiedział o
Filipie.
– Nie – odpowiedział Wilku i zaśmiał się
cicho. – Ty pewnie wyprowadziłeś się z domu już jako dwulatek,
ale sorry, normalni ludzie nie są aż tak zaradni – zakpił.
– To ile masz rodzeństwa? – kontynuował,
nie zwracając uwagi na przytyk Filipa.
– Piątkę – odparł od razu. Nie sądził,
żeby Maciej z tą wiedzą mógł mu jakoś zaszkodzić.
Wyszyński zapatrzył się na moment na Filipa.
Właściwie to duża rodzina pasowała do tego dzieciaka.
– Masz ochotę na piwo? – zapytał w pewnym
momencie, urywając temat. Jakoś zachciało mu się potrzymać
Wilczyńskiego trochę dłużej w swoim mieszkaniu. Miał może nawet
nadzieję, że coś z tego wyniknie, chociaż z drugiej strony wolał
się na nic nie nastawiać. Znając Filipa i tak coś wywinie w
najlepszym i najmniej spodziewanym momencie, zostawiając go na
lodzie... albo raczej bez loda, ale za to ze sporym, niecierpiącym
zwłoki problemem w spodniach.
– Niech będzie – odparł od razu Filip.
Miał na dzisiejszy wieczór dwie opcje do wyboru: Maciej albo
Błażej; nic więc dziwnego, że wolał tego pierwszego. Pacuła
naprawdę mocno go już irytował, do tego stopnia, że teraz
najchętniej zerwałby z nim wszelkie kontakty.
Kiedy Maciej był w kuchni, wyciągnął
telefon. Mógłby trochę rozejrzeć się po tym przestronnym, do
bólu czystym pomieszczeniu, ale... nie chciał. Nawet jeśli
normalnie pewnie już dawno zajrzałby Wyszyńskiemu w każdy kąt,
to miał świadomość, że po czymś takim istniały raczej marne
szanse na pojawienie się w tym apartamencie po raz drugi. A Filip
zdecydowanie chciał tu jeszcze zawitać.
Dwa nieodebrane połączenia, jeden SMS. Nie
jest tak źle, skomentował ironicznie w myślach, uśmiechając się
krzywo pod nosem, kiedy przeczytał krótką, ale jakże wymowną
wiadomość: „gdzie jesteś?”. Błażej cały czas starał się
go kontrolować, a on miał już tej kontroli po dziurki w nosie. Nie
mógł jednak od tak zerwać z nim kontaktu, bo póki Błażej sam
tego nie zrobi, raczej niewiele miał do gadania.
Maciej wrócił do salonu z dwoma
odkapslowanymi piwami. Filip schował więc telefon do kieszeni i z
rozbawionym uśmiechem odebrał butelkę.
– Wsypałeś coś? – zapytał, ale
najwidoczniej nie bardzo się tym przejmował, bo już po chwili
przyssał się do gwintu.
Maciej prychnął i uniósł brwi w ten swój
absolutnie maciejowy sposób pod tytułem: „kpisz ze mnie?”.
Zabawne, że Filip zaczął już rozszyfrowywać mimikę twarzy
Wyszyńskiego.
– Myślisz, że ja muszę komukolwiek,
czegokolwiek dosypywać, żeby zaciągnąć go do łóżka? –
prychnął, a Filip aż miał ochotę się zaśmiać. Oho,
dochodzą te pełne wyższości tony, skomentował w myślach. Maciej
zdecydowanie miał zawyżone ego.
– Naprawdę myślisz, że uda ci się mnie
zaciągnąć? – zapytał Filip, uśmiechając się pod nosem z
rozbawieniem, a gdy Maciej na niego spojrzał, miał ochotę parsknąć
śmiechem. Aż zagryzł wargę, powstrzymując się, żeby pociągnąć
tę rozmowę trochę dłużej.
– Gwałty mnie nie kręcą – powiedział
Wyszyński i wzruszył ramionami, jakby wcale nie zauważał
ubawionego wyrazu twarzy Filipa.
– Więc liczysz, że sam ci dam? – ciągnął,
a Maciej popatrzył na niego autentycznie zaskoczony.
– Skąd ten pomysł, że cokolwiek od ciebie
chcę? – Oczywiście, że kłamał. On to wiedział i Filip
również. Ale takie gry były całkiem wciągające dla nich obu.
Wilku popatrzył na niego ze zmrużonymi
oczami, jakby oceniając. Nic nie powiedział, prychnął tylko,
jasno dając mu znać, że uważa co innego i popił piwa.
– Nie dokończyliśmy ostatnio – rzucił
jakby nigdy nic, zmieniając temat. Maciej zmarszczył brwi, nie
rozumiejąc od razu, a pies leżący gdzieś na podłodze obok ich
nóg zaburczał nisko i przewrócił się na drugi bok.
– Czego nie dokończyliśmy? – zapytał
spokojnie Maciej, sięgając stopą w skarpetce do brzucha zwierzęcia
i jakby całkowicie od niechcenia, zaczął go gładzić. W pokoju
znów rozbrzmiał gardłowy odgłos, a pies tylko nadstawił się
jeszcze bardziej do pieszczot. Wyszyński, raczej nieświadomie,
uśmiechnął się pod nosem na ten dźwięk, co jednak nie uszło
uwadze Filipa. Wilku skupił się jednak na wzięciu kolejnego łyka
piwa. Wolał nie komentować zabawnej postawy Macieja do psa.
Wyszyński pewnie wszystkiego by się wyparł, w końcu z jednej
strony to dla niego głupi, bezużyteczny kundel, a z drugiej kupował
mu drogie szampony, żeby później uśmiechać się w ten sposób na
(całkiem urocze) pomruki zwierzęcia.
I w tym momencie Filip pomyślał – przez
bardzo krótką chwilę – że Maciej nie mógł być zły. Pewnie i
starał się kreować na faceta, u którego pierwsze miejsce zajmował
on sam, ale zdecydowanie było w Macieju coś więcej.
A później Wilczyński tak po prostu wyrzucił
z głowy te nieprzyjemne myśli. Jeszcze, nie daj Boże, się
zakocham, stwierdził, oczywiście ironicznie i nawet nie chciał
dopuścić do siebie, że mogłoby być inaczej.
– Informacja za informację – przypomniał
i wzruszył ramionami. – Nie wiem jak ty, ale ja nie wyczerpałem
pytań do ciebie – dodał z szerokim, trochę za szerokim jak na
gust Macieja uśmiechem. Czasem, gdy Filip się uśmiechał,
Wyszyński aż bał się, co takiego kluło mu się pod sufitem.
– Dobra – odparł Maciej tonem, jakby
właśnie się do czegoś przymuszał. – Zagrajmy – kiwnął
głową, nie chcąc za bardzo zdradzać, że faktycznie – było
kilka pytań, na które odpowiedzi z chęcią by poznał. Niech się
jednak gówniarz nie czuje zbyt pewnie.
Filip aż zacisnął dłoń mocniej na butelce.
Wypił już pół piwa i może nie był nawet lekko wstawiony, ale
język z pewnością mu się trochę rozwiązał. No i procenty też
podsyciły jego ciekawość.
– Dlaczego Łukasz ostatnio u ciebie był? –
zapytał. Tak, to z pewnością jedna z ważniejszych rzeczy, jakich
chciał się dowiedzieć o Macieju. Albo raczej o jego kontaktach z
Łukaszem.
Wyszyński uśmiechnął się pod nosem, dając
znać, że Filip nie zabłysnął oryginalnością i że właśnie
tego się spodziewał.
– Co cię trzyma przy Błażeju? – Maciej
zadał swoje pytanie, a Filip po chwili namysłu kiwnął głową na
znak zgody. Odpowiedziałby chyba na wszystko, byleby dowiedzieć się
więcej o tamtym facecie. I oczywiście o jego aktualnych stosunkach
z Wyszyńskim.
– Był u mnie, bo... – urwał. Sam nie
wiedział, jak powinien ubrać to w słowa. Obrócił butelkę w
dłoniach, zastanawiając się, co może powiedzieć, a co lepiej
zostawić dla siebie. – Ożenił się. – Nie chciał dodawać, że
z jego siostrą. – I stwierdził, że to jego największy życiowy
błąd. A przyszedł... tak pogadać – zakończył trochę koślawo,
więc zaraz później wziął głęboki łyk piwa.
Filip zapatrzył się na Macieja, trawiąc
zdobyte informacje. Aż zagryzł wargę, robiąc to zresztą dość
często. I niestety, co Maciej zauważył od razu, po takim
zagryzaniu jego duże usta wyglądały jeszcze bardziej pociągająco.
– Czujesz coś do niego? – rzucił,
ignorując pytanie Wyszyńskiego, które wciąż wisiało w
powietrzu.
Maciej, nie kontrolując tego, popatrzył na
niego całkowicie zdziwiony i zbity z pantałyku. Nie był
przygotowany na tak daleko idące wnioski. Szybko jednak doprowadził
się do porządku, przewrócił oczami i żeby zatuszować swoje
zdezorientowanie, znów pociągnął z butelki.
– Twoja kolej – przypomniał, kiedy już
przełknął.
– Trzyma mnie przy nim hajs – odpowiedział,
wzruszając ramionami, jakby to była najlogiczniejsza odpowiedź pod
słońcem. W międzyczasie telefon w kieszeni Filipa zawibrował,
jakby Błażej podświadomie wiedział, że właśnie o nim mowa.
– Tylko tyle? – Maciej spojrzał na niego
skonsternowany. Że też sam się nie domyślił, przecież znał już
Filipa na tyle, by wiedzieć, co dzieciakiem kierowało. A nie były
to zbyt wygórowane pobudki.
– No – odparł, ignorując swoją komórkę.
– Serio, Pacuła nie jest ani jakoś szalenie inteligentny, ani
żaden z niego mister-gej-poland. – Znów wzruszył ramionami,
kiedy mówił, nie patrzył jednak na Macieja. Sięgnął stopą do
psa i tak jak Wyszyński, zaczął gładzić nogą sierść kundla.
Zwierzę znów najpierw zamruczało, a później wystawiło się na
kolejne pieszczoty. – A ja potrzebuję kasy – dodał już ciszej,
jakby nieświadomie.
– Czemu? – zapytał Maciej, nagle szalenie
zaciekawiony życiem prywatnym Filipa. Nie potrafił oderwać od
niego oczu. W jednej chwili przestał być dla niego tym samym,
irytującym dzieciakiem, który ukradł mu komórkę. Już wcześniej
Maciej zauważył, że gówniarz wydawał się całkiem inteligentny,
nawet jeżeli czasem posługiwał się językiem prosto z rynsztoka,
to... Wyszyński naprawdę lubił z nim rozmawiać.
– To twoje kolejne pytanie? – Filip jednak
wciąż pozostawał czujny. Maciej uśmiechnął się pod nosem i
kiwnął głową. – Okej. To teraz moje, ale ja odpowiem szczerze i
ty też, jasne? – zapytał, na co Maciej poczuł ukłucie
niepokoju. Nie powinien się zgadzać, to mogłoby być zbyt wiele.
Kiwnął głową.
Był głupi. Tak cholernie głupi, przecież
ten szczyl mógł to później wykorzystać jakoś przeciwko niemu.
Ale i tak nie chciał rezygnować.
– Więc moje: czujesz coś do niego?
Zapadła cisza. Maciej doskonale wiedział, że
nie powinien na to odpowiadać. Nie powinien nawet rozważać
możliwości odpowiedzi.
– Nie wiem – odezwał się w końcu, trochę
jednak naginając prawdę. Bo coś tam do Łukasza musiał czuć,
skoro nie potrafił wyrzucić go z głowy przez tyle lat, ale
przecież nie podzieli się tym z Wilczyńskim.
– I myślisz, że taka odpowiedź wystarczy?
– prychnął nagle poirytowany Filip. Bo telefon wciąż dzwonił,
a on udawał, że wcale tych wibracji nie czuł, no i Maciej
ewidentnie chciał obejść temat głupim „nie wiem”.
– Nie wiem – powtórzył, wzdychając
ciężko i opadając na oparcie kanapy. – Naprawdę, nie wiem.
Byłem z nim za szczeniaka, trwało to kilka długich lat,
dorastaliśmy, zmieniło się w coś poważniejszego i on stwierdził,
że się żeni. Cała historia. Minęło już trochę czasu, żyję
dalej, wiedzie mi się całkiem-całkiem. Nie mogę narzekać –
mruknął, a Filip popatrzył na niego uważnie. Pamiętał ton głosu
Macieja, kiedy żegnał się z Łukaszem na korytarzu. Pamiętał też
wyraz twarzy Wyszyńskiego, Łukasz nie mógł być mu obojętny,
tego był pewny.
I właściwie na tę chwilę ta wiedza mu
wystarczyła. Bo nagle zrobiło mu się cholernie żal Macieja, a on
nie chciał czegoś takiego czuć do żadnego z facetów, którzy mu
się podobali. Musiał utrzymywać granice i nie wykraczać poza nie.
Fajnie byłoby usidlić jakoś przy sobie Macieja, ale ta relacja nie
mogłaby pójść również w drugą stronę. Nie chciałby tego,
przerażała go już sama myśl.
– A ja potrzebuję hajsu, bo... mam dużą
rodzinę, mówiłem – burknął, zaczynając skrobać etykietę z
butelki. Nie czuł się pewnie, kiedy tak mu się zwierzał, ale
umowa to umowa. – Mama pracuje cały dzień, muszę jej się od
czasu do czasu dorzucić – dodał, udając, że wcale nie czuje na
sobie uważnego, może nawet oceniającego spojrzenia Macieja.
Zrobiło mu się goręcej. – No i lubię kasę. – Zakończył już
z szerokim uśmiechem, żeby rozładować atmosferę i nie wyjść na
tak miękką kluchę, jaką mógł się stać w oczach Wyszyńskiego.
– Mógłbyś się wynieść od mamy. Wtedy
miałbyś więcej pieniędzy dla siebie – zauważył dosyć
trafnie.
– Ale nie chcę – powiedział tylko,
przewracając oczami i zakańczając temat. Dopił piwo i wychylił
się, żeby odstawić butelkę, kiedy nagle zamiast wibracji
rozbrzmiała jedna z domyślnych melodyjek telefonu Filipa. Maciej
spojrzał zdziwiony na chłopaka, a ten zaraz sięgnął po aparat.
Tylko dla Błażeja miał wyłączony dźwięk, więc musiał dzwonić
ktoś inny. Aż zmarszczył brwi, kiedy dostrzegł, że to Maja.
– Odbierz – polecił Maciej i podniósł
się z kanapy. Zaalarmowany jego ruchem pies również zerwał się
na cztery łapy. – Ja pójdę do kuchni po kolejne piwo. I może
zamówię pizzę, hm? – zaproponował, a Filip ochoczo na to
przystał.
Kiedy Maciej i nieopuszczający go na krok
kundel (całkiem zabawny widok), wyszli z pomieszczenia, oddzwonił
do siostry, ciesząc się – małą bo małą – prywatnością.
– No hej, co się stało?
– Weźże tego swojego pacana na smycz, co?!
– zaatakowała go Maja od razu. Filip zmarszczył brwi, w pierwszej
chwili nie rozumiejąc. – Ten debil wydzwania do mnie i pyta, gdzie
jesteś! No cham i prostak! Podobno mieliście się dzisiaj spotkać
i... – Filip szybko oderwał telefon od ucha i spojrzał na
wyświetlacz, a dokładniej: na zegar. Cholera! Zapomniał! To znaczy
– nie zapomniał, bo miał jeszcze jakąś godzinę, ale i tak
pewnie by się nie zebrał na czas...
– Masakra – sapnął i przeczesał nerwowo
dłonią włosy. Naprawdę miał już tego dość, bo nawet jeśli
faktycznie by się dzisiaj nie pojawił, to co? Stanie się coś?
Nagle spadną im dochody? Odejdą stali klienci? Przecież, do jasnej
cholery, to miało być zwykłe spotkanie z chłopakami! Jak zawsze
by tylko siedzieli, chlali i zastanawiali się, co zrobić, by mieć
więcej kasy i jak pozbyć się konkurencji na rynku.
Błażej nie miał prawa tak go kontrolować. A
on wiedział, że jest w dupie. Czarnej i głębokiej. Chyba po raz
pierwszy nie wiedział, jak się wygrzebać z takiego bagna.
– Dobra, dzięki, ja... zadzwonię do niego –
sapnął, chociaż nie wiedział, czy to dobry pomysł. Najchętniej
udałby, że zgubił telefon, ale później i tak musiałby stanąć
oko w oko z rozwścieczonym Pacułą. A, jak zdążył się przekonać
przez te lata wzajemnej współpracy, Pacuła może i był głupi,
ale lepiej go nie denerwować. Wcześniej Filip zawsze umiał z nim
sobie poradzić, ale teraz już nawet mu się nie chciało. Był tym
wszystkim zmęczony. – Nie martw się, wszystko jest okej. Poradzę
sobie z nim – uspokoił siostrę i po chwili już się rozłączył.
Spojrzał jeszcze na wyświetlacz. Najchętniej zostałby tutaj, w
tym przyjemnym apartamencie, z Maciejem u boku, pijąc kolejne piwo i
wypytując go o szczegóły z życia. – Maciej, ja będę się
zbierać! – krzyknął, wstając, a następnie chowając telefon do
kieszeni. Prawie podskoczył, kiedy zobaczył mężczyznę w
drzwiach. Nim zdążył się zdenerwować, że Maciej pewnie wszystko
słyszał, ten go ubiegł:
– Chodzi o twojego goryla? – zapytał, a na
jego twarzy nie widać było chociażby cienia kpiny. Maciej
pozostawał raczej spokojny, żeby nie powiedzieć „beznamiętny”.
– Mhm – odmruknął tylko, nie widząc
sensu zagłębiania się w szczegóły.
– Myślałem, że sobie z nim radzisz –
powiedział, kiedy Filip przecisnął się obok niego w przejściu do
przedpokoju. Tam od razu dopadł do swoich butów, nie chcąc zbyt
długo prowadzić rozmowy o Błażeju.
– Niektóre psy zrywają się ze smyczy –
rzucił tylko wymijająco, szybko zawiązując sznurówki w swoich
adidasach. Maciej przyglądał mu się w milczeniu przez chwilę.
Patrzył na jego szczupłe ręce, lekko zgarbione ramiona, kościsty
tyłek... a następnie na twarz. Na zmarszczone w tak cholernie
pewnym siebie grymasie brwi, na usta, które pewnie czasem więcej
paplały, niż powinny. Jasne było, że Filip nie miał z tym
Błażejem szans. Był może i wyszczekany, cwany i całkiem
inteligentny, ale to czasem stanowczo zbyt mało. Filip igrał z
ogniem, to zawsze się źle kończyło.
– Skoro nie potrafisz wychować amstaffa, to
może powinieneś wziąć się za labradora? – rzucił górnolotnie
i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, jak głupio to zabrzmiało.
W tym przekonaniu utwierdził go Filip, który spojrzał na Macieja z
dołu, by po chwili parsknąć śmiechem.
– A widzisz jakiegoś w okolicy? – zapytał,
na co Maciej podszedł do drzwi, żeby mu je otworzyć. Lepiej jak
najszybciej uciąć temat, bo faktycznie posunął się za daleko w
swoim umoralnianiu.
Filip, gdy zauważył u niego lekkie rumieńce,
aż się zapatrzył na jego przystojną twarz. Zawstydzenie u Macieja
z pewnością było czymś niecodziennym i godnym zapamiętania. I –
lepiej, żeby Wyszyński nigdy się o tym nie dowiedział –
absolutnie słodkim. Oczywiście, o ile ponad trzydziestoletni
podrywacz z klubu mógł być słodki. – Ja w sumie widzę jednego
labradora z całkiem dobrym rodowodem – pociągnął temat dalej,
jednak to przyniosło odwrotny skutek od zamierzonego. Maciej tylko
się zirytował, przewrócił oczami i wskazał na korytarz.
– Możesz lecieć spróbować złapać
amstaffa – warknął. A Filip pomyślał w tamtym momencie, że
taki zdenerwowany Maciej też wyglądał całkiem interesująco. Na
tyle, żeby Wilczyński odrzucił wszystkie logiczne myśli,
przysunął się do mężczyzny i tak po prostu go pocałował.
Zdezorientowany Maciej otworzył szerzej oczy,
spodziewając się po Filipie wszystkiego, dosłownie wszystkiego –
wyniesienia mu połowy dobytku, trzaśnięcia z pięści w twarz,
kolejnej zgryźliwej uwagi rzuconej w jego stronę, ale nie
pocałunku. Przyzwyczaił się już do tego, że Wilczyński przez
cały czas go zwodził i tylko do owego zwodzenia się ograniczał.
Nie było mowy o zrobieniu kroku w przód.
Maciej nie mógł się jednak długo nacieszyć
pocałunkiem. Poczuł tylko język przesuwający się po jego wargach
i właściwie nim zdążył zorientować się w sytuacji, Filip już
się odsunął. Uśmiechnął się szeroko w ten swój bezgranicznie
bezczelny i gówniarski sposób, odwrócił się na pięcie i tyle
Maciej go widział. Odgłos szybko stawianych na schodach kroków
jeszcze przez jakiś czas roznosił się po klatce, na co twarz
Wyszyńskiego rozjaśniła się uśmiechem.
Tak się zachwycił, że o windzie
zapomniał, pomyślał z rozbawieniem, zamykając drzwi. Nawet nie
upomniał się o swoje pieniądze.
:) Uroczo
OdpowiedzUsuńJakbym czytała o sobie i moich przeprawach z psem: strach przed wanną, wyskakiwanie w trakcie, otrzepywanie z obowiązkowym ochlapaniem wszystkiego i wszystkich. It's my life xD Ale nie martw się Maciuś, mam dobrą wiadomość: po 15 latach idzie się się przyzwyczaić. Ha, a jak Wilku myśli coś w stylu "żebym się tylko nie zakochał", to już jest przegrany xD
OdpowiedzUsuńDokładnie, moją to trzeba do łazienki siłą zaciągać, sama nawet progu nie przekroczy :D. A jak już znajdzie się w wannie, zacznę ją miziać za uszkiem, to później wyjść mi nie chce. ;D
UsuńA Filip nie przypadkiem pięciorga rodzeństwa ? Bo w tekście napisane jest, że czwórkę i jestem trochę zdezorientowana :)
OdpowiedzUsuńFaktycznie :D. Zapomniałam o Mai, bo brałam pod uwagę tylko tych, którzy z Filipem wciąż mieszkają. ;)
UsuńUwielbiam to 'coś' co jest między nimi.
OdpowiedzUsuńTa relacja jest jedną z ciekawszych w opowiadaniach jakie czytałam.
Jak Maciej i Wilku są razem i prowadzą tą swoją gierkę to mam ciaryXD
Filip..uhh nie da się nie lubić tego bezczelnego chłopaka.A Maciej jakby mnie nie wkurzał to też jest fajny :)
Jeśli dojdzie do tego ,że będą parą to man nadzieję ,że nadal będą tak ze sobą 'rozmawiać'
Ten pocałunek to było coś :) Wydawało mi się ,że jeden czy drugi nie zrobią szybko takiego kroku a tu proszę.I ten uśmieszek młodego jak czytam ,że 'Filip uśmiecha się w ten swój bezczelny sposób' to ja też się uśmiecham jak głupia do monitora wyobrażając go sobieXD
Chichrałam się jak czytałam o kąpaniu psa.
Mój pies jak ma być 'wyprany' to też ucieka ,ale czasami ma takie dni gdzie czeka wieczorem pod łazienką i wpieprza się domownikom na kąpanieXDDD Tak ciekawe :')
Bardzo lubię twoje opowiadania.
Podobają mi się pomysły i to jak piszesz.
Czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały i liczę na to ,że będę miała więcej czasu żeby nadrobić resztę opowiadań(Jak na razie za mną
'Za trzy punkty' 10/10)
:)
Bardzo się cieszę! :) Naprawdę miło mi coś takiego czytać, dzięki temu czuję, że moja praca nie poszła na marne.
UsuńDziękuję za komentarz i pozostaje mi życzyć Ci miłego czytania. ;)
Super, więcej psa i więcej Wilka i będzie dobrze:-)
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam wczoraj ten rozdział w podróży :D
OdpowiedzUsuńI powinni zabronić czytać Twoje opowiadania w podroży bo szczerzenie się do wyświetlacza uznane pewnie zostało u mnie za chorobę psychiczną XD
Ale wracając do rozdziału - szybciutko oczywiście cały przeczytałam nie odrywając się ani na chwilkę. Już zdążyłam sobie wymyślić co by było gdyby :D
Lubię te postacie, zaskakująco dobrze się o nich czyta, mimo mojego wcześniejszego braku przekonania do Macieja.
Pozdrawiam ciepło,
Elda
Naprawdę bardzo miło mi to czytać! Chciałam zmienić postrzeganie czytelników odnośnie Macieja, cieszę się, że zabieg się udał i że Maciej nie taki zły jak go malują. ;)
Usuń