wtorek, 6 września 2016

Rozdział 8. (Gówniarz)

Dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednią publikacją. :)

Sprawdzała Ekucbbw.

Szampon za sześć dych

– Dzielny pacjent – powiedział Doktor Żurawski, pochylając się do zwierzęcia. – Nie było tak źle, co? Wcale nie bolało – mówił dalej, a Maciej aż przewrócił oczami w wyrazie godnym pożałowania. Na usta cisnęło mu się: „uważaj, bo cię zrozumie”, czego jednak ostatecznie nie wypowiedział. Jasne było, że Żurawskiego (tak, to ten sam przystojny weterynarz, który uparcie ignorował maciejowe zaloty) bardziej interesował ten zapchlony kundel, niż jego tymczasowy właściciel. I gdzie tu sprawiedliwość?
Wyszyński już jednak dał sobie spokój z podrywaniem przystojnego weterynarza. Skoro ten wolał zwierzęta, nie będzie się przecież wtrącać, pomyślał złośliwie. Żurawski dość mocno uraził jego dumę podrywacza.
– Więc? To wszystko, tak? – zapytał Maciej, sięgając po portfel. Nie miał zamiaru spędzać w klinice ani chwili dłużej. I tak już poświęcił temu psu masę czasu.
– Tak, rana ładnie się zagoiła – odpowiedział mężczyzna i uśmiechnął się do Macieja lekko. Miał ciemny zarost, pełne usta i trochę orli nos. W ogólnym rozrachunku był jednak dość przystojny. Na tyle przystojny, że Maciej jeszcze wizytę temu robił z siebie idiotę, zagadywał go i generalnie liczył na jakąś odpowiedź. Nic z tego, Żurawskiemu bardziej do gustu przypadł kundel niż on sam. – To naprawdę świetny pies – powiedział, kiedy odwrócił się do komputera, żeby wypisać kartę pacjenta. – Jak się wabi? Muszę jakoś podpisać ten plik – wyjaśnił, wskazując na ekran monitora. – Bo rozumiem, że „pies” już nieaktualne? Adoptuje go pan? – zagadnął. Szkoda tylko, że nie potrafił poruszać żadnych innych tematów, a zamiast „adoptuje go pan?” Maciej wolałby usłyszeć „u ciebie czy u mnie?”.
– Nie – odpowiedział Maciej tonem wypranym z emocji. Spojrzał z niechęcią na psa, który właśnie przysiadł przy jego nodze, by zaraz położyć się na ciemnych płytkach i zacząć wylizywać sobie brzuch. – Nie wiem, co z nim zrobię, ale jest u mnie tylko tymczasowo – powiedział to, co powtarzał sobie już od jakiegoś czasu.
Żurawski zmarszczył brwi, ale kiwnął głową.
– To będzie dwadzieścia złotych za dzisiaj – podliczył.
– A jakiś szampon dla niego u pana dostanę? – zapytał jeszcze Maciej, przeglądając zawartość swojego portfela w poszukiwaniu drobniejszych banknotów. Weterynarz spojrzał na niego zdziwiony, ale kiwnął głową.
– Dostanie pan, ale mamy tylko linię leczniczą – odpowiedział, na co Maciej skrzywił się.
– Czyli nie mogę go nim umyć? – zapytał, nie rozumiejąc.
– Może pan, oczywiście, że może, nawet bym zalecał wykąpanie go w odpowiednio dobranym szamponie. To uspokoi jego skórę, nie ma jej w najlepszym stanie. Zresztą, zwykłe szampony zawierają masę szkodliwych detergentów...
– Ale? – Maciej się zirytował. Chciał już stąd wyjść, wepchnąć psa do swojego samochodu (cholera jasna, przez kundla będzie musiał go w środku wysprzątać) i wrócić do mieszkania. Był właśnie po ośmiu godzinach pracy, łażenie po weterynarzach i załatwianie spraw psa nie były dla niego wymarzonym zajęciem na wieczór.
– Ale szampony lecznicze są dość drogie – dokończył.
– Ile? – zapytał, łapiąc za banknot pięćdziesięciozłotowy, bo miał szczerą nadzieję, że razem z dzisiejszą wizytą więcej go to nie wyniesie.
– Sześćdziesiąt złotych.
Cholera jasna.
Maciej aż zgrzytnął zębami. Spojrzał na psa, który właśnie ocierał swój śmierdzący łeb o nogawkę jego spodni.
– Niech będzie – skapitulował.
A podobno to na kobiety mężczyźni wydawali najwięcej pieniędzy.

***

Rozejrzał się jeszcze po mieszkaniu, żeby upewnić się, że na pewno było czysto. Nie lubił bałaganu, a jeszcze bardziej nie lubił zapraszać ludzi, kiedy miał nieuporządkowane. Wychowanie mamy i co tygodniowe wielkie sprzątanie w domu, gdy jeszcze mieszkał z rodzicami, nauczyło Macieja czystości. Pod tym względem jego mama, ta niska, drobna, niepozorna kobieta, była potworem. Wszystko zawsze musiało znajdować się na swoim miejscu i to akurat wryło się w podświadomość Macieja do tego stopnia, że potrafił zdenerwować go nawet samotny kubek na blacie.
Nigdy tylko nie nauczył się dobrze gotować, mimo że mama była całkiem niezłą kucharką i często brała go za dzieciaka do kuchni. Zawsze miał jednak dwie lewe ręce, jeżeli chodziło o kucharzenie, i nawet jajecznicy nie potrafił przyrządzić.
– Jak teraz naszczasz albo nasrasz, to wypieprzę cię przez okno – warknął, grożąc psu palcem. Kundel popatrzył na niego wesoło, nic nie rozumiejąc i merdając radośnie ogonem (co za idiota stwierdził, że te zwierzęta są inteligentne?). Maciej przewrócił oczami i jakby od niechcenia wyciągnął dłoń, żeby pogłaskać zwierzę po głowie, gdy nagle rozległo się pukanie do drzwi.
Mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, czując rosnące napięcie. Zupełnie jakby umówił się na seks, a nie na kąpanie jakiegoś śmierdzącego psa. Nim otworzył, zerknął jeszcze na swoje odbicie w lustrze. Wyglądał dobrze. Wcale nie tak, jakby jakoś specjalnie się przygotował; miał na sobie zwykłe dżinsowe spodnie i białą koszulkę z trójkątnym dekoltem. Lekki zarost i nieułożone włosy tylko potęgowały wrażenie, że naprawdę nie przejmował się tym spotkaniem. Przecież Filip wcale nie musiał wiedzieć, że jakąś godzinę ogarniał swoje mieszkanie, a drugą godzinę mył się, golił (bynajmniej nie na twarzy) i dobierał ciuchy. Mimo wszystko jednak – pomimo tej całej akcji przygotowawczej – raczej nie liczył na zbyt wiele. Znał już Filipa, dzieciak lubił pociągać za sznurki i pewnie nie da się ot tak zaciągnąć do łóżka.
– Hej – rzucił Filip, kiedy już Maciej mu otworzył, a następnie, nawet nie czekając na zaproszenie, wparował mu do mieszkania. Wyszyński zmarszczył brwi i obejrzał się nieco zaskoczony. Nie skomentował, zamknął tylko drzwi, po czym przekręcił jeszcze klucz w zamku.
– Buty – upomniał Wilczyńskiego, gdy ten przeszedł przez cały przedpokój, rozglądając się ciekawie po apartamencie, zupełnie jakby był tu pierwszy raz. Chociaż, z tego co Maciej sobie przypominał, nigdy oficjalnie nie zapraszał go do siebie. Kiedyś tylko gówniarz pomógł mu wnieść kundla do mieszkania i na tym kończyły się filipowe wizyty w jego czterech ścianach.
Wilku już wtedy stwierdził, że podoba mu się, jak żyje Maciej. Podobał mu się porządek, ascetyczny wystrój wnętrza i to, że mieszkanie naprawdę wyglądało na drogie. Pieniądze z pewnością były czymś, za co Filip mógłby kogoś pokochać. W końcu głównie dla nich wciąż wytrzymywał z Pacułą. Nic mu tak nie imponowało jak zera na koncie.
– To ile mi zapłacisz? – zapytał i jakby nigdy nic kucnął, kiedy podszedł do niego pies. Zwierzę najpierw go powąchało, a gdy już rozpoznało, pomachało wesoło ogonem. Wilczyński mimowolnie uśmiechnął się i zaraz pogładził kundla po głowie.
– Pięćdziesiąt złotych? – odparł Maciej, patrząc jak Filip zaczyna bawić się nadgryzionym uchem małego potwora. Wyszyński odruchowo uśmiechnął się na ten widok pod nosem. Było coś przyjemnego w tej scenie, kiedy Wilku tak nachylał się nad przybłędą, patrzył mu w oczy i tarmosił jego rzadką sierść.
– Siedemdziesiąt – podbił stawkę i wreszcie wstał, żeby w końcu ściągnąć buty.
– Wyszłoby taniej, gdybym zawiózł go do fryzjera – odpowiedział Maciej spokojnym tonem i założył ręce na piersi.
– Ale to nie o usługę chodzi. – Filip obrócił się do niego z szerokim, aroganckim uśmiechem. – A o moje towarzystwo.
Maciej nie mógł powstrzymać rozbawionego parsknięcia. Bezczelność Wilczyńskiego i jego pozbawiona granic pewność siebie stanowiła całkiem przyjemną odmianę po Łukaszu, który nie miał pojęcia, co zrobić ze swoim życiem. Już dziewiętnastoletni gówniarz zdawał się mieć więcej jaj od ponad trzydziestoletniego faceta, pomyślał złośliwie.
– A co wchodzi w pakiet tego twojego towarzystwa? – zapytał, spoglądając Filipowi w oczy. I pomimo tego, że stali w stosownej odległości, czuł, jak atmosfera między nimi gęstnieje. Nie wiedział, jak Wilczyński to robił, że tak przyciągał go do siebie. Jednocześnie w zakamarkach głowy Macieja wciąż pojawiała się alarmująca myśl, żeby nie dać sobie zamydlić oczu. W końcu dzieciak może i był chudy, dość niepozornie wyglądający, ale za to cholernie cwany. W każdej chwili mógł zrobić coś, co mu zaszkodzi, a Maciej później będzie żałować swojej nieuwagi.
I może właśnie to tak ciągnęło Wyszyńskiego do niego. Ta niepewność. Miał wrażenie, jakby obcował z jakimś dzikim zwierzęciem, które w każdym momencie może mu odgryźć rękę. To z pewnością było ciekawe doświadczenie.
– Na pewno nie to, co myślisz – odparł Filip i jakby nigdy nic odwrócił się do zwierzęcia, a cała gorąca atmosfera w jednym momencie legła w gruzach. Maciej aż zgrzytnął zębami, dobrze wiedząc, że dzieciak specjalnie z nim pogrywał. A Maciej, żeby pokazać, że wciąż nie wypadł z obiegu, musiał kontynuować gierkę.
Filip zdecydowanie był wyzwaniem. Ale przecież już nie takich miał w łóżku, to tylko kwestia chwili, aż w nim wylądują. Każdy mu w końcu ulegał.
– Dobra, to daj mi jakieś ręczniki – powiedział Filip, jeszcze pochylając się nad psem i klepiąc go pobłażliwie po głowie, na co zwierzę zaskomlało, a ruchy jego chudego ogona tylko się wzmogły. – Idziemy cię kąpać, śmierdzielu – rzucił do psa. Maciej popatrzył na tę dwójkę z uniesioną brwią, ale nie skomentował. Odwrócił się tylko do szafy komandor, jaką miał zamontowaną w przedpokoju, rozsunął jedno skrzydło i sięgnął po ręcznik. Ten najbrzydszy i najbardziej wysłużony, nadający się tylko na szmatę, bo przecież nie przeznaczy dla psa czegoś nowszego. – A jak już będziesz czysty, to możesz wytarzać się w pościeli swojego bucowatego pana – kontynuował Filip, a Maciej tylko przewrócił oczami. – A tak właściwie – zaczął Filip, odwracając się do Wyszyńskiego. – Jak go nazwałeś?
Maciej uniósł brwi. Nie spodziewał się takiego pytania. Popatrzył najpierw na Filipa, a później na siedzącego tuż obok psa; dyszącego i rozsiewającego dookoła nieprzyjemny zapach zepsutych zębów. Wyszyński mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. Dopiero teraz zauważył, że zwierzak miał lekkiego zeza. Prawe oko lekko uciekało mu na bok, aż było widać kawałek białka.
– Nie nazwałem – odpowiedział spokojnie. – Po co mam nazywać?
– Bo nazywa się swoje zwierzęta? – odparł pytaniem, powoli wstając z kucek.
– Ale to nie jest moje zwierzę – skwitował Maciej i ruszył do łazienki, nawet nie oglądając się za Filipem. Usłyszał tylko, że dzieciak ruszył za nim.
– No jakoś z nim mieszkasz, karmisz i wyprowadzasz na spacery – ciągnął dalej Filip. – Więc chyba jednak w jakiejś części jest twój...? – urwał. Znaleźli się w dużej łazience, utrzymywanej w ciemnych, szarych barwach. Jasne kafelki podłogowe przyjemnie kontrastowały z grafitowymi ścianami. Nie to jednak tak wmurowało Filipa. Popatrzył na ogromny prysznic z wnęką, w której można byłoby usiąść, jakimś urządzeniem na baterii prysznicowej (czy tam był zegar i radio?), i poczuł ogromną zazdrość. Łazienka w jego mieszkaniu przy tej wyglądałaby jak jakiś zapuszczony festiwalowy toi-toi. U Macieja nawet kibel przypominał tron!
Może powinienem się Maciejowi oświadczyć?, przemknęło mu przez myśli, a po chwili uznał to za całkiem zabawne. Chciałby zobaczyć minę Wyszyńskiego, gdyby przed nim klęknął. Z drugiej strony zrozumiałby to pewnie dość opacznie i nie od razu pomyślałby o pierścionku zaręczynowym.
– Szampon? – zapytał jeszcze, a Maciej wskazał na szklaną umywalkę, na brzegu której stał szampon z ogromnym zielonym krzyżem na etykiecie. Filip zmarszczył brwi, sięgnął po buteleczkę, odwrócił i spojrzał na cenę. – Serio? Sześć dych? – Popatrzył na Wyszyńskiego sceptycznie, na co mężczyzna wzruszył obojętnie ramionami.
– Brałem, co było.
– Jak będziesz miał jeszcze kiedyś chęć na sponsorowanie nieswoich psów, zgłaszam się – rzucił tylko z rozbawieniem, podchodząc do prysznica. Chciał odkręcić wodę i ustawić jej odpowiednią temperaturę, ale w jednej chwili poczuł się jak przybysz z odległej przeszłości. Sięgnął do srebrnej wajchy, żeby ją przekręcić. Ta jednak ani drgnęła.
– W górę i w dół – poinstruował Maciej, nie kłopocząc się jednak, żeby podejść i mu pomóc. Oparł się o ścianę, obserwując ruchy Filipa z lekkim uśmiechem.
– No przecież wiem – warknął przez zaciśnięte zęby, czując się jak zacofany idiota, niepotrafiący nawet obsłużyć prysznica. – Okej – sapnął cicho, kiedy woda poleciała. Odwrócił się przodem do psa, który siedział na środku łazienki, obserwując wszystko z zainteresowaniem. Filip wydął usta, zastanawiając się, jak, do cholery jasnej, kąpie się psy? Nigdy jeszcze tego nie robił. Ale to przecież nie mogło być trudniejsze od wykąpania Tomka przechodzącego fazę „woda i mydło jest be”. Skoro dał sobie radę z rzucającym się i gryzącym sześciolatkiem, umycie psa nie powinno być wyzwaniem.
– Kundel, chodź – powiedział, kucając. Pies, złakniony uwagi, od razu podniósł swoje chude cztery litery i podszedł do niego, machając szybko ogonem. Filip tylko cudem zrobił unik przed zbliżającym się jęzorem. Złapał zwierzę za pysk i odsunął go od siebie. – Ale spokój – sapnął, starając się udawać, że był w pomieszczeniu sam. Stojący i obserwujący go Maciej w niczym nie pomagał. Zresztą, Wyszyński chyba nawet nie chciał pomóc. Dobrze się bawił, patrząc na wszystko z odległości.
Błagam cię, współpracuj, poprosił kundla w myślach, łapiąc go pod przednimi łapami. Z ciężkim stęknięciem uniósł go kilka centymetrów nad podłogą. Już miał wstawić go do ogromnego brodzika, kiedy pies chyba się rozmyślił. Spróbował mu się wyrwać, ale w ostatniej chwili Filip wepchnął go pod prysznic. Woda lejąca się ze słuchawki, którą wcześniej ustawił pod odpowiednim kątem, by nigdzie się nie rozlała, teraz trysnęła w jego stronę, bo pies trącił wąż łapą.
Maciej widząc ten rozgrywany cyrk przed nim, nie mógł się nie zaśmiać.
– Pomógłbyś! – krzyknął Filip, nie potrafiąc opanować sytuacji. Kundel musiał wyczuć, co się święci, i jak każdy przykładowy czworonóg przestraszył się wizją kąpieli. Skomlał, rzucał się, a nawet drapał, próbując wydostać się spod prysznica. A woda lała się we wszystkie strony. – Kurwa mać!
Maciej westchnął ciężko i pokręcił głową. Jeszcze przez kilka chwil nic nie robił, przyglądając się Filipowi. Jego czerwieniejącym od wysiłku policzkom, włosom opadającym na twarz, kiedy pochylał się nad psem, mokrej koszulce przyklejającej mu się do ciała... tak, na tej części wzrok Macieja zatrzymał się na dłużej. Filip był chudy, o tym wiedział już wcześniej. Miał szczupłe ramiona, które jednak teraz, gdy walczył z psem, napinały się i pokazywały jakiś tam zalążek mięśni. Ciało z pewnością nie było atutem Wilczyńskiego, nic ciekawego; same kości. Ale mimo to Maciej lubił mu się przyglądać i nie obraziłby się, gdyby Filip zechciał ściągnąć tę przeklętą koszulkę.
– Dobra – powiedział w końcu, postanawiając wkroczyć do akcji. Wilku zerknął jeszcze na niego przez ramię, a pies korzystając z jego chwili nieuwagi, wyskoczył spod prysznica (oczywiście cały mokry i jeszcze bardziej śmierdzący). Żeby tego było mało, nim którykolwiek z nich zdążył zareagować, otrzepał się z wody, ochlapując wszystko, co znajdowało się nieopodal. W tym Macieja.
Cholera jasna.
– Oddam cię – powiedział spokojnym głosem, patrząc na zwierzę z chęcią mordu. – Jak Boga kocham, oddam cię – powtórzył, prawie że zgrzytając ze złości zębami.
Łazienkę oprócz odgłosów dyszącego psa po chwili wypełnił również śmiech Filipa. Przyjemny, wesoły, jakiś taki lekki. Maciej spojrzał na chłopaka, w pierwszej chwili nie rozumiejąc, a gdy do dostrzegł jego rozbawiony wyraz twarzy, mimowolnie sam się uśmiechnął. Nawet nad tym nie zapanował. Nie zapanował również nad myślą, która wkradła mu się do głowy i tyczyła się mniej więcej tego, że Wilczyński zdecydowanie powinien więcej się śmiać w ten sposób, a nie wykrzywiać swoje usta w złośliwym grymasie.
Szybko jednak wyrzucił to ze swojej głowy. Chęć zaciągnięcia Filipa do łóżka była okej. Myślenie o wesołym śmiechu Wilczyńskiego jako o całkiem przyjemnym odgłosie i kontemplowanie rozbawionej twarzy chłopaka było już mniej okej.
– Jeden zero dla kundla, Maciusiu. – Czar prysł. Może i trwałby dalej, ale wszelkie „Maciusie” doprowadzały Macieja do szewskiej pasji. Były znacznie bardziej irytujące od kundli wyskakujących spod prysznica i zachlapujących mu całą łazienkę.
– Zaraz ciebie wepchnę pod ten prysznic – syknął tylko i spojrzał na psa, zastanawiając się, jak byłoby najłatwiej go utemperować. Od razu pomyślał o kilku mniej lub bardziej (dla psa zdecydowanie mniej) przyjemnych rzeczach, ale doszedł do wniosku, że za takie coś miałby na karku wszystkie organizacje świata walczące o dobro zwierząt. Pozostawało więc inne, trochę bardziej humanitarne wyjście. Nic nie mówiąc, odwrócił się i wyszedł na chwilę do przedpokoju. Filip zmarszczył brwi, ale kiedy Maciej wrócił, już od progu pokazując, co niesie, zrozumiał.
– Całkiem genialne rozwiązanie jak na ciebie – skomentował i podniósł się z płytek. Maciej nic nie odpowiedział, tylko podszedł do tego przeklętego kundla, nawet na Filipa nie patrząc. Założył psu czerwone szelki, jakie poleciła im babka z zoologicznego, a jak się później okazało, były całkowicie nieprzydatne – pies ciągnął na nich jak szalony. Zupełnie jakby zaprzęgnięto go w sanie i kazano je wlec. Obroża pod tym względem lepiej sprawdzała się na spacerach. Dobrze, że kupno tego dziadostwa nie poszło na marne, pomyślał, kiedy z łatwością uniósł psa, łapiąc za pasek od szelek. Kundel wierzgnął, ale tym razem nie miał przewagi.
– Jestem genialny – wyrwało mu się w przypływie podziwu dla własnej błyskotliwości. Filip popatrzył na niego sceptycznie.
– No nie powiedziałbym. Ale dawaj mi go tu, bo serio śmierdzi. Cały już walę zdechłym szczurem – burknął z niezadowoleniem, krzywiąc się w iście arystokratyczny sposób. Jakby nigdy nie miał do czynienia z brudem.
– Kusisz jeszcze bardziej – zakpił Maciej, wstawiając psa pod prysznic i przytrzymując go za szelki, kiedy Filip oblewał zwierzę wodą.
– Dobrze wiedzieć, co się kręci, Maciuś – powiedział jakby nigdy nic, a Maciej tylko mocniej zacisnął dłoń na pasku od uprzęży. Nie skomentował, bo wiedział, że jego sprzeciw na nazywanie siebie „Maciusiem” mógłby przynieść odwrotny efekt. Wtedy to z pewnością Maciusie padałyby z ust Filipa kilkaset razy na sekundę.
– Gdybyś zdjął koszulkę, może bym się zastanowił – odparował, patrząc, jak Filip sięga po szampon.
– Romantycznie. Pełno psiej sierści dookoła, a wśród niej my, nadzy, spoceni i podnieceni. Już mnie nie podpuszczaj, bo jeszcze to rozwa... kurwa. O Boże. – Aż się skrzywił, kiedy podsunął sobie pod nos otwartą buteleczkę szamponu.
Maciej zmarszczył brwi, w pierwszej chwili nie rozumiejąc. Gdy jednak zapach dotarł i do jego nozdrzy, wszystko stało się jasne.
Całą kabinę prysznicową wypełnił mocny odór przywodzący na myśl wędzoną szynkę.
– Co to jest? – zapytał Maciej, autentycznie zdziwiony. Zapomniał nawet skrzywić się z obrzydzeniem.
– Szampon leczniczy przeciwko pasożytom – przeczytał etykietę. – Koi i przynosi ulgę wrażliwej skórze, jednocześnie tworząc barierę przeciwko pasożytom. Polecany przez weterynarzy – zamruczał pod nosem. – Więc? Chcesz psa-szynkę? – zapytał z rozbawieniem i spojrzał w górę, na nachylającego się nad nim i nad psem Macieja, który wciąż trzymał zwierzę, bo to od czasu do czasu próbowało się jeszcze wyrwać.
– Chyba lepiej pies-szynka niż pies-padlina, hm? – odparł, sam jednak nie wiedząc, co lepsze. Popatrzył w przerażone oczy kundla i aż miał ochotę się zaśmiać. Dlaczego wszystko obracało się przeciwko niemu i nie pozwalało mu mieć pachnącego psa pod dachem?
– No nie wiem, efekt chyba podobny. To żyło i tamto żyło – odpowiedział Filip, ale w końcu wylał szampon na grzbiet zwierzęcia. – Będziesz najseksowniejszą szyneczką na dzielni – rzucił z dziwną czułością do psa, kiedy ten popatrzył na niego ze strachem i nadzieją, że go zaraz wypuszczą. W końcu kąpiele były takie przerażające.

***

Maciej opadł na kanapę i popatrzył na siedzącego tuż obok psa – już zadowolonego, bo tortury (takie jak na przykład mycie i suszenie ręcznikiem) dobiegły końca. Zwierzę zamerdało ogonem, kiedy wyłapało jego wzrok. Przybliżyło się do niego jeszcze bardziej i oparło łeb na skórzanej sofie, wlepiając w Wyszyńskiego błyszczące, pełne uwielbienia ślepia.
– Jak w wędzarni – rzucił Filip, którego niezmiernie bawił fakt unoszącego się wszędzie nieprzyjemnego zapachu. Wyszyński już nawet nie miał siły, żeby posłać mu poirytowane spojrzenie.
– Nie chcesz może go wziąć do siebie? – zapytał Maciej i nagle wstał, podszedł do okna, by po chwili otworzyć je na oścież. Jeszcze moment, a miał wrażenie, że padnie trupem na podłogę; w całym mieszkaniu panował tak potworny zaduch, że tylko się modlił o przetrwanie nocy. Poprzedni zapach kundla teraz wydawał mu się o wiele przyjemniejszy. Nie wiedział tylko, czy sądził tak, bo po prostu zapomniał, jak pies śmierdział, kiedy na przykład wracał ze spaceru w deszczu, czy odór wędzonki faktycznie był najgorszy ze wszystkich.
– Nie zmieści się już u mnie – odpowiedział Filip całkowicie poważnie, popatrując na Macieja z zastanowieniem. Nie chciał stąd iść pomimo tego, że wszystko dookoła capiło, a jego koszulka wyglądała, jakby wytarzał się na podłodze w salonie fryzjerskim albo jeszcze gorzej. Musiał przyznać, że ten wieczór był całkiem fajny. A Maciej był zabawnym gościem, nawet jeśli zabawny być nie chciał. Co jednak najśmieszniejsze – pomimo ciągłych deklaracji Wyszyńskiego na temat swojego nielubienia i obrzydzenia do tej chudej przybłędy, kundel jakoś wciąż siedział w jego apartamencie. Ba, był kąpany w szamponie za sześć dych! A Filip myślał, że to jego szampony za ponad trzy dychy zaliczają się do wyższej jakościowo półki.
Maciej popatrzył na niego zaciekawiony, opierając się o kamienny parapet.
– Nie mieszkasz sam? – zapytał, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że naprawdę nic nie wiedział o Filipie.
– Nie – odpowiedział Wilku i zaśmiał się cicho. – Ty pewnie wyprowadziłeś się z domu już jako dwulatek, ale sorry, normalni ludzie nie są aż tak zaradni – zakpił.
– To ile masz rodzeństwa? – kontynuował, nie zwracając uwagi na przytyk Filipa.
– Piątkę – odparł od razu. Nie sądził, żeby Maciej z tą wiedzą mógł mu jakoś zaszkodzić.
Wyszyński zapatrzył się na moment na Filipa. Właściwie to duża rodzina pasowała do tego dzieciaka.
– Masz ochotę na piwo? – zapytał w pewnym momencie, urywając temat. Jakoś zachciało mu się potrzymać Wilczyńskiego trochę dłużej w swoim mieszkaniu. Miał może nawet nadzieję, że coś z tego wyniknie, chociaż z drugiej strony wolał się na nic nie nastawiać. Znając Filipa i tak coś wywinie w najlepszym i najmniej spodziewanym momencie, zostawiając go na lodzie... albo raczej bez loda, ale za to ze sporym, niecierpiącym zwłoki problemem w spodniach.
– Niech będzie – odparł od razu Filip. Miał na dzisiejszy wieczór dwie opcje do wyboru: Maciej albo Błażej; nic więc dziwnego, że wolał tego pierwszego. Pacuła naprawdę mocno go już irytował, do tego stopnia, że teraz najchętniej zerwałby z nim wszelkie kontakty.
Kiedy Maciej był w kuchni, wyciągnął telefon. Mógłby trochę rozejrzeć się po tym przestronnym, do bólu czystym pomieszczeniu, ale... nie chciał. Nawet jeśli normalnie pewnie już dawno zajrzałby Wyszyńskiemu w każdy kąt, to miał świadomość, że po czymś takim istniały raczej marne szanse na pojawienie się w tym apartamencie po raz drugi. A Filip zdecydowanie chciał tu jeszcze zawitać.
Dwa nieodebrane połączenia, jeden SMS. Nie jest tak źle, skomentował ironicznie w myślach, uśmiechając się krzywo pod nosem, kiedy przeczytał krótką, ale jakże wymowną wiadomość: „gdzie jesteś?”. Błażej cały czas starał się go kontrolować, a on miał już tej kontroli po dziurki w nosie. Nie mógł jednak od tak zerwać z nim kontaktu, bo póki Błażej sam tego nie zrobi, raczej niewiele miał do gadania.
Maciej wrócił do salonu z dwoma odkapslowanymi piwami. Filip schował więc telefon do kieszeni i z rozbawionym uśmiechem odebrał butelkę.
– Wsypałeś coś? – zapytał, ale najwidoczniej nie bardzo się tym przejmował, bo już po chwili przyssał się do gwintu.
Maciej prychnął i uniósł brwi w ten swój absolutnie maciejowy sposób pod tytułem: „kpisz ze mnie?”. Zabawne, że Filip zaczął już rozszyfrowywać mimikę twarzy Wyszyńskiego.
– Myślisz, że ja muszę komukolwiek, czegokolwiek dosypywać, żeby zaciągnąć go do łóżka? – prychnął, a Filip aż miał ochotę się zaśmiać. Oho, dochodzą te pełne wyższości tony, skomentował w myślach. Maciej zdecydowanie miał zawyżone ego.
– Naprawdę myślisz, że uda ci się mnie zaciągnąć? – zapytał Filip, uśmiechając się pod nosem z rozbawieniem, a gdy Maciej na niego spojrzał, miał ochotę parsknąć śmiechem. Aż zagryzł wargę, powstrzymując się, żeby pociągnąć tę rozmowę trochę dłużej.
– Gwałty mnie nie kręcą – powiedział Wyszyński i wzruszył ramionami, jakby wcale nie zauważał ubawionego wyrazu twarzy Filipa.
– Więc liczysz, że sam ci dam? – ciągnął, a Maciej popatrzył na niego autentycznie zaskoczony.
– Skąd ten pomysł, że cokolwiek od ciebie chcę? – Oczywiście, że kłamał. On to wiedział i Filip również. Ale takie gry były całkiem wciągające dla nich obu.
Wilku popatrzył na niego ze zmrużonymi oczami, jakby oceniając. Nic nie powiedział, prychnął tylko, jasno dając mu znać, że uważa co innego i popił piwa.
– Nie dokończyliśmy ostatnio – rzucił jakby nigdy nic, zmieniając temat. Maciej zmarszczył brwi, nie rozumiejąc od razu, a pies leżący gdzieś na podłodze obok ich nóg zaburczał nisko i przewrócił się na drugi bok.
– Czego nie dokończyliśmy? – zapytał spokojnie Maciej, sięgając stopą w skarpetce do brzucha zwierzęcia i jakby całkowicie od niechcenia, zaczął go gładzić. W pokoju znów rozbrzmiał gardłowy odgłos, a pies tylko nadstawił się jeszcze bardziej do pieszczot. Wyszyński, raczej nieświadomie, uśmiechnął się pod nosem na ten dźwięk, co jednak nie uszło uwadze Filipa. Wilku skupił się jednak na wzięciu kolejnego łyka piwa. Wolał nie komentować zabawnej postawy Macieja do psa. Wyszyński pewnie wszystkiego by się wyparł, w końcu z jednej strony to dla niego głupi, bezużyteczny kundel, a z drugiej kupował mu drogie szampony, żeby później uśmiechać się w ten sposób na (całkiem urocze) pomruki zwierzęcia.
I w tym momencie Filip pomyślał – przez bardzo krótką chwilę – że Maciej nie mógł być zły. Pewnie i starał się kreować na faceta, u którego pierwsze miejsce zajmował on sam, ale zdecydowanie było w Macieju coś więcej.
A później Wilczyński tak po prostu wyrzucił z głowy te nieprzyjemne myśli. Jeszcze, nie daj Boże, się zakocham, stwierdził, oczywiście ironicznie i nawet nie chciał dopuścić do siebie, że mogłoby być inaczej.
– Informacja za informację – przypomniał i wzruszył ramionami. – Nie wiem jak ty, ale ja nie wyczerpałem pytań do ciebie – dodał z szerokim, trochę za szerokim jak na gust Macieja uśmiechem. Czasem, gdy Filip się uśmiechał, Wyszyński aż bał się, co takiego kluło mu się pod sufitem.
– Dobra – odparł Maciej tonem, jakby właśnie się do czegoś przymuszał. – Zagrajmy – kiwnął głową, nie chcąc za bardzo zdradzać, że faktycznie – było kilka pytań, na które odpowiedzi z chęcią by poznał. Niech się jednak gówniarz nie czuje zbyt pewnie.
Filip aż zacisnął dłoń mocniej na butelce. Wypił już pół piwa i może nie był nawet lekko wstawiony, ale język z pewnością mu się trochę rozwiązał. No i procenty też podsyciły jego ciekawość.
– Dlaczego Łukasz ostatnio u ciebie był? – zapytał. Tak, to z pewnością jedna z ważniejszych rzeczy, jakich chciał się dowiedzieć o Macieju. Albo raczej o jego kontaktach z Łukaszem.
Wyszyński uśmiechnął się pod nosem, dając znać, że Filip nie zabłysnął oryginalnością i że właśnie tego się spodziewał.
– Co cię trzyma przy Błażeju? – Maciej zadał swoje pytanie, a Filip po chwili namysłu kiwnął głową na znak zgody. Odpowiedziałby chyba na wszystko, byleby dowiedzieć się więcej o tamtym facecie. I oczywiście o jego aktualnych stosunkach z Wyszyńskim.
– Był u mnie, bo... – urwał. Sam nie wiedział, jak powinien ubrać to w słowa. Obrócił butelkę w dłoniach, zastanawiając się, co może powiedzieć, a co lepiej zostawić dla siebie. – Ożenił się. – Nie chciał dodawać, że z jego siostrą. – I stwierdził, że to jego największy życiowy błąd. A przyszedł... tak pogadać – zakończył trochę koślawo, więc zaraz później wziął głęboki łyk piwa.
Filip zapatrzył się na Macieja, trawiąc zdobyte informacje. Aż zagryzł wargę, robiąc to zresztą dość często. I niestety, co Maciej zauważył od razu, po takim zagryzaniu jego duże usta wyglądały jeszcze bardziej pociągająco.
– Czujesz coś do niego? – rzucił, ignorując pytanie Wyszyńskiego, które wciąż wisiało w powietrzu.
Maciej, nie kontrolując tego, popatrzył na niego całkowicie zdziwiony i zbity z pantałyku. Nie był przygotowany na tak daleko idące wnioski. Szybko jednak doprowadził się do porządku, przewrócił oczami i żeby zatuszować swoje zdezorientowanie, znów pociągnął z butelki.
– Twoja kolej – przypomniał, kiedy już przełknął.
– Trzyma mnie przy nim hajs – odpowiedział, wzruszając ramionami, jakby to była najlogiczniejsza odpowiedź pod słońcem. W międzyczasie telefon w kieszeni Filipa zawibrował, jakby Błażej podświadomie wiedział, że właśnie o nim mowa.
– Tylko tyle? – Maciej spojrzał na niego skonsternowany. Że też sam się nie domyślił, przecież znał już Filipa na tyle, by wiedzieć, co dzieciakiem kierowało. A nie były to zbyt wygórowane pobudki.
– No – odparł, ignorując swoją komórkę. – Serio, Pacuła nie jest ani jakoś szalenie inteligentny, ani żaden z niego mister-gej-poland. – Znów wzruszył ramionami, kiedy mówił, nie patrzył jednak na Macieja. Sięgnął stopą do psa i tak jak Wyszyński, zaczął gładzić nogą sierść kundla. Zwierzę znów najpierw zamruczało, a później wystawiło się na kolejne pieszczoty. – A ja potrzebuję kasy – dodał już ciszej, jakby nieświadomie.
– Czemu? – zapytał Maciej, nagle szalenie zaciekawiony życiem prywatnym Filipa. Nie potrafił oderwać od niego oczu. W jednej chwili przestał być dla niego tym samym, irytującym dzieciakiem, który ukradł mu komórkę. Już wcześniej Maciej zauważył, że gówniarz wydawał się całkiem inteligentny, nawet jeżeli czasem posługiwał się językiem prosto z rynsztoka, to... Wyszyński naprawdę lubił z nim rozmawiać.
– To twoje kolejne pytanie? – Filip jednak wciąż pozostawał czujny. Maciej uśmiechnął się pod nosem i kiwnął głową. – Okej. To teraz moje, ale ja odpowiem szczerze i ty też, jasne? – zapytał, na co Maciej poczuł ukłucie niepokoju. Nie powinien się zgadzać, to mogłoby być zbyt wiele.
Kiwnął głową.
Był głupi. Tak cholernie głupi, przecież ten szczyl mógł to później wykorzystać jakoś przeciwko niemu.
Ale i tak nie chciał rezygnować.
– Więc moje: czujesz coś do niego?
Zapadła cisza. Maciej doskonale wiedział, że nie powinien na to odpowiadać. Nie powinien nawet rozważać możliwości odpowiedzi.
– Nie wiem – odezwał się w końcu, trochę jednak naginając prawdę. Bo coś tam do Łukasza musiał czuć, skoro nie potrafił wyrzucić go z głowy przez tyle lat, ale przecież nie podzieli się tym z Wilczyńskim.
– I myślisz, że taka odpowiedź wystarczy? – prychnął nagle poirytowany Filip. Bo telefon wciąż dzwonił, a on udawał, że wcale tych wibracji nie czuł, no i Maciej ewidentnie chciał obejść temat głupim „nie wiem”.
– Nie wiem – powtórzył, wzdychając ciężko i opadając na oparcie kanapy. – Naprawdę, nie wiem. Byłem z nim za szczeniaka, trwało to kilka długich lat, dorastaliśmy, zmieniło się w coś poważniejszego i on stwierdził, że się żeni. Cała historia. Minęło już trochę czasu, żyję dalej, wiedzie mi się całkiem-całkiem. Nie mogę narzekać – mruknął, a Filip popatrzył na niego uważnie. Pamiętał ton głosu Macieja, kiedy żegnał się z Łukaszem na korytarzu. Pamiętał też wyraz twarzy Wyszyńskiego, Łukasz nie mógł być mu obojętny, tego był pewny.
I właściwie na tę chwilę ta wiedza mu wystarczyła. Bo nagle zrobiło mu się cholernie żal Macieja, a on nie chciał czegoś takiego czuć do żadnego z facetów, którzy mu się podobali. Musiał utrzymywać granice i nie wykraczać poza nie. Fajnie byłoby usidlić jakoś przy sobie Macieja, ale ta relacja nie mogłaby pójść również w drugą stronę. Nie chciałby tego, przerażała go już sama myśl.
– A ja potrzebuję hajsu, bo... mam dużą rodzinę, mówiłem – burknął, zaczynając skrobać etykietę z butelki. Nie czuł się pewnie, kiedy tak mu się zwierzał, ale umowa to umowa. – Mama pracuje cały dzień, muszę jej się od czasu do czasu dorzucić – dodał, udając, że wcale nie czuje na sobie uważnego, może nawet oceniającego spojrzenia Macieja. Zrobiło mu się goręcej. – No i lubię kasę. – Zakończył już z szerokim uśmiechem, żeby rozładować atmosferę i nie wyjść na tak miękką kluchę, jaką mógł się stać w oczach Wyszyńskiego.
– Mógłbyś się wynieść od mamy. Wtedy miałbyś więcej pieniędzy dla siebie – zauważył dosyć trafnie.
– Ale nie chcę – powiedział tylko, przewracając oczami i zakańczając temat. Dopił piwo i wychylił się, żeby odstawić butelkę, kiedy nagle zamiast wibracji rozbrzmiała jedna z domyślnych melodyjek telefonu Filipa. Maciej spojrzał zdziwiony na chłopaka, a ten zaraz sięgnął po aparat. Tylko dla Błażeja miał wyłączony dźwięk, więc musiał dzwonić ktoś inny. Aż zmarszczył brwi, kiedy dostrzegł, że to Maja.
– Odbierz – polecił Maciej i podniósł się z kanapy. Zaalarmowany jego ruchem pies również zerwał się na cztery łapy. – Ja pójdę do kuchni po kolejne piwo. I może zamówię pizzę, hm? – zaproponował, a Filip ochoczo na to przystał.
Kiedy Maciej i nieopuszczający go na krok kundel (całkiem zabawny widok), wyszli z pomieszczenia, oddzwonił do siostry, ciesząc się – małą bo małą – prywatnością.
– No hej, co się stało?
– Weźże tego swojego pacana na smycz, co?! – zaatakowała go Maja od razu. Filip zmarszczył brwi, w pierwszej chwili nie rozumiejąc. – Ten debil wydzwania do mnie i pyta, gdzie jesteś! No cham i prostak! Podobno mieliście się dzisiaj spotkać i... – Filip szybko oderwał telefon od ucha i spojrzał na wyświetlacz, a dokładniej: na zegar. Cholera! Zapomniał! To znaczy – nie zapomniał, bo miał jeszcze jakąś godzinę, ale i tak pewnie by się nie zebrał na czas...
– Masakra – sapnął i przeczesał nerwowo dłonią włosy. Naprawdę miał już tego dość, bo nawet jeśli faktycznie by się dzisiaj nie pojawił, to co? Stanie się coś? Nagle spadną im dochody? Odejdą stali klienci? Przecież, do jasnej cholery, to miało być zwykłe spotkanie z chłopakami! Jak zawsze by tylko siedzieli, chlali i zastanawiali się, co zrobić, by mieć więcej kasy i jak pozbyć się konkurencji na rynku.
Błażej nie miał prawa tak go kontrolować. A on wiedział, że jest w dupie. Czarnej i głębokiej. Chyba po raz pierwszy nie wiedział, jak się wygrzebać z takiego bagna.
– Dobra, dzięki, ja... zadzwonię do niego – sapnął, chociaż nie wiedział, czy to dobry pomysł. Najchętniej udałby, że zgubił telefon, ale później i tak musiałby stanąć oko w oko z rozwścieczonym Pacułą. A, jak zdążył się przekonać przez te lata wzajemnej współpracy, Pacuła może i był głupi, ale lepiej go nie denerwować. Wcześniej Filip zawsze umiał z nim sobie poradzić, ale teraz już nawet mu się nie chciało. Był tym wszystkim zmęczony. – Nie martw się, wszystko jest okej. Poradzę sobie z nim – uspokoił siostrę i po chwili już się rozłączył. Spojrzał jeszcze na wyświetlacz. Najchętniej zostałby tutaj, w tym przyjemnym apartamencie, z Maciejem u boku, pijąc kolejne piwo i wypytując go o szczegóły z życia. – Maciej, ja będę się zbierać! – krzyknął, wstając, a następnie chowając telefon do kieszeni. Prawie podskoczył, kiedy zobaczył mężczyznę w drzwiach. Nim zdążył się zdenerwować, że Maciej pewnie wszystko słyszał, ten go ubiegł:
– Chodzi o twojego goryla? – zapytał, a na jego twarzy nie widać było chociażby cienia kpiny. Maciej pozostawał raczej spokojny, żeby nie powiedzieć „beznamiętny”.
– Mhm – odmruknął tylko, nie widząc sensu zagłębiania się w szczegóły.
– Myślałem, że sobie z nim radzisz – powiedział, kiedy Filip przecisnął się obok niego w przejściu do przedpokoju. Tam od razu dopadł do swoich butów, nie chcąc zbyt długo prowadzić rozmowy o Błażeju.
– Niektóre psy zrywają się ze smyczy – rzucił tylko wymijająco, szybko zawiązując sznurówki w swoich adidasach. Maciej przyglądał mu się w milczeniu przez chwilę. Patrzył na jego szczupłe ręce, lekko zgarbione ramiona, kościsty tyłek... a następnie na twarz. Na zmarszczone w tak cholernie pewnym siebie grymasie brwi, na usta, które pewnie czasem więcej paplały, niż powinny. Jasne było, że Filip nie miał z tym Błażejem szans. Był może i wyszczekany, cwany i całkiem inteligentny, ale to czasem stanowczo zbyt mało. Filip igrał z ogniem, to zawsze się źle kończyło.
– Skoro nie potrafisz wychować amstaffa, to może powinieneś wziąć się za labradora? – rzucił górnolotnie i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, jak głupio to zabrzmiało. W tym przekonaniu utwierdził go Filip, który spojrzał na Macieja z dołu, by po chwili parsknąć śmiechem.
– A widzisz jakiegoś w okolicy? – zapytał, na co Maciej podszedł do drzwi, żeby mu je otworzyć. Lepiej jak najszybciej uciąć temat, bo faktycznie posunął się za daleko w swoim umoralnianiu.
Filip, gdy zauważył u niego lekkie rumieńce, aż się zapatrzył na jego przystojną twarz. Zawstydzenie u Macieja z pewnością było czymś niecodziennym i godnym zapamiętania. I – lepiej, żeby Wyszyński nigdy się o tym nie dowiedział – absolutnie słodkim. Oczywiście, o ile ponad trzydziestoletni podrywacz z klubu mógł być słodki. – Ja w sumie widzę jednego labradora z całkiem dobrym rodowodem – pociągnął temat dalej, jednak to przyniosło odwrotny skutek od zamierzonego. Maciej tylko się zirytował, przewrócił oczami i wskazał na korytarz.
– Możesz lecieć spróbować złapać amstaffa – warknął. A Filip pomyślał w tamtym momencie, że taki zdenerwowany Maciej też wyglądał całkiem interesująco. Na tyle, żeby Wilczyński odrzucił wszystkie logiczne myśli, przysunął się do mężczyzny i tak po prostu go pocałował.
Zdezorientowany Maciej otworzył szerzej oczy, spodziewając się po Filipie wszystkiego, dosłownie wszystkiego – wyniesienia mu połowy dobytku, trzaśnięcia z pięści w twarz, kolejnej zgryźliwej uwagi rzuconej w jego stronę, ale nie pocałunku. Przyzwyczaił się już do tego, że Wilczyński przez cały czas go zwodził i tylko do owego zwodzenia się ograniczał. Nie było mowy o zrobieniu kroku w przód.
Maciej nie mógł się jednak długo nacieszyć pocałunkiem. Poczuł tylko język przesuwający się po jego wargach i właściwie nim zdążył zorientować się w sytuacji, Filip już się odsunął. Uśmiechnął się szeroko w ten swój bezgranicznie bezczelny i gówniarski sposób, odwrócił się na pięcie i tyle Maciej go widział. Odgłos szybko stawianych na schodach kroków jeszcze przez jakiś czas roznosił się po klatce, na co twarz Wyszyńskiego rozjaśniła się uśmiechem.
Tak się zachwycił, że o windzie zapomniał, pomyślał z rozbawieniem, zamykając drzwi. Nawet nie upomniał się o swoje pieniądze.

10 komentarzy:

  1. Jakbym czytała o sobie i moich przeprawach z psem: strach przed wanną, wyskakiwanie w trakcie, otrzepywanie z obowiązkowym ochlapaniem wszystkiego i wszystkich. It's my life xD Ale nie martw się Maciuś, mam dobrą wiadomość: po 15 latach idzie się się przyzwyczaić. Ha, a jak Wilku myśli coś w stylu "żebym się tylko nie zakochał", to już jest przegrany xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, moją to trzeba do łazienki siłą zaciągać, sama nawet progu nie przekroczy :D. A jak już znajdzie się w wannie, zacznę ją miziać za uszkiem, to później wyjść mi nie chce. ;D

      Usuń
  2. A Filip nie przypadkiem pięciorga rodzeństwa ? Bo w tekście napisane jest, że czwórkę i jestem trochę zdezorientowana :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie :D. Zapomniałam o Mai, bo brałam pod uwagę tylko tych, którzy z Filipem wciąż mieszkają. ;)

      Usuń
  3. Uwielbiam to 'coś' co jest między nimi.
    Ta relacja jest jedną z ciekawszych w opowiadaniach jakie czytałam.
    Jak Maciej i Wilku są razem i prowadzą tą swoją gierkę to mam ciaryXD
    Filip..uhh nie da się nie lubić tego bezczelnego chłopaka.A Maciej jakby mnie nie wkurzał to też jest fajny :)
    Jeśli dojdzie do tego ,że będą parą to man nadzieję ,że nadal będą tak ze sobą 'rozmawiać'
    Ten pocałunek to było coś :) Wydawało mi się ,że jeden czy drugi nie zrobią szybko takiego kroku a tu proszę.I ten uśmieszek młodego jak czytam ,że 'Filip uśmiecha się w ten swój bezczelny sposób' to ja też się uśmiecham jak głupia do monitora wyobrażając go sobieXD
    Chichrałam się jak czytałam o kąpaniu psa.
    Mój pies jak ma być 'wyprany' to też ucieka ,ale czasami ma takie dni gdzie czeka wieczorem pod łazienką i wpieprza się domownikom na kąpanieXDDD Tak ciekawe :')

    Bardzo lubię twoje opowiadania.
    Podobają mi się pomysły i to jak piszesz.
    Czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały i liczę na to ,że będę miała więcej czasu żeby nadrobić resztę opowiadań(Jak na razie za mną
    'Za trzy punkty' 10/10)

    :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę! :) Naprawdę miło mi coś takiego czytać, dzięki temu czuję, że moja praca nie poszła na marne.
      Dziękuję za komentarz i pozostaje mi życzyć Ci miłego czytania. ;)

      Usuń
  4. Super, więcej psa i więcej Wilka i będzie dobrze:-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Przeczytałam wczoraj ten rozdział w podróży :D
    I powinni zabronić czytać Twoje opowiadania w podroży bo szczerzenie się do wyświetlacza uznane pewnie zostało u mnie za chorobę psychiczną XD
    Ale wracając do rozdziału - szybciutko oczywiście cały przeczytałam nie odrywając się ani na chwilkę. Już zdążyłam sobie wymyślić co by było gdyby :D
    Lubię te postacie, zaskakująco dobrze się o nich czyta, mimo mojego wcześniejszego braku przekonania do Macieja.
    Pozdrawiam ciepło,
    Elda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę bardzo miło mi to czytać! Chciałam zmienić postrzeganie czytelników odnośnie Macieja, cieszę się, że zabieg się udał i że Maciej nie taki zły jak go malują. ;)

      Usuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.