Przypominam, że jest możliwość zakupu całej "Americany" wraz z bardzo długim dodatkiem, który nie zostanie opublikowany na blogu. Klik.
A teraz już zapraszam Was na "Gówniarza". Swoją drogą, to opowiadanie miało mieć tylko kilka rozdziałów. Nawet nie wiem kiedy postacie Macieja i Filipa tak mi się rozwinęły. :)
Betowała Ekucbbw.
Hulk i jego Betty Ross
Poklepał
się po kieszeniach, żeby sprawdzić ich zawartość. Komórka,
kluczyki, portfel – wszystko na miejscu. Teczka, a w niej potrzebne
dokumenty też były, laptop również... chyba mógł wyjść. Już
otwierał drzwi, chcąc jak najszybciej opuścić apartament, kiedy
nagle zamarł.
Woda,
cholera jasna.
Odłożył
skórzaną aktówkę na podłogę i już nie ściągając butów –
nie miał czasu! – złapał szybko za pustą psią miskę, żeby
zaraz pobiec z nią do kuchni. Wlał wody, a później, rozlewając
przypadkiem po drodze, co go skutecznie zirytowało, ale nie mógł
nawet zawrócić po ścierkę, postawił naczynie przy psim posłaniu.
Zwierzę popatrzyło na niego ze swojego legowiska, zamerdało chudym
ogonem, ale on już nie zwrócił na nie żadnej uwagi. Wybiegł z
mieszkania, szybko je zakluczył i pognał w stronę windy. Nie mógł
się dzisiaj spóźnić, a już naprawdę niewiele brakowało.
Miał
jednak pecha, wszystkie sygnalizacje świetlne, jakie dzieliły go od
pracy, musiały uwziąć się na niego, zmieniając się w ostatniej
chwili na czerwone. Aż zmełł pod nosem przekleństwo,
powstrzymując się od walnięcia otwartą dłonią w kierownicę.
Najchętniej zostawiłby tu auto i pognał pieszo. Coś czuł, że
dotarłby znacznie szybciej.
W
pewnym momencie ciszę w samochodzie przerwał dźwięk telefonu.
Nacisnął odpowiedni guzik na kokpicie pojazdu, by po chwili z
głośników usłyszeć głos mamy.
– Jak
tam synku? Przeszkadzam? – zapytała, a on wreszcie mógł ruszyć.
Nie nacieszył się jednak jazdą zbyt długą, po chwili znów się
zatrzymał na kolejnych światłach.
– Nie
– odpowiedział, a zdenerwowanie w jego głosie było aż nazbyt
słyszalne.
– Coś
się dzieje? – zapytała zaalarmowana mama.
–
Spóźniam się właśnie do pracy. – Westchnął ciężko,
opierając z rezygnacją głowę o szybę. – No ale mów, na razie
mogę rozmawiać.
–
Przyjechałbyś do mnie? – zapytała, a on zmarszczył brwi,
próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz odwiedził mamę w
domu. Szybko doszedł do wniosku, że trochę już minęło i że
faktycznie wypadałoby do niej zajrzeć.
– Ale
na obiad? – zapytał i wreszcie wrzucił bieg. Niestety jednak, nie
mógł rozwinąć takiej prędkości, jaką by chciał, bo czerwone
Tico przed nim skutecznie mu to uniemożliwiało.
– Na
weekend. Trochę mi tu smutno samej – wyjaśniła, a on już miał
powiedzieć, że jasne, nie ma problemu. W końcu nie musi co weekend
latać po klubach w poszukiwaniu mięcha (chociaż czuł już parcie,
dawno nikogo nie miał w swoim łóżku), gdy nagle przypomniało mu
się o małym, ale dość istotnym problemie.
–
To... będzie ciężkie – mruknął z ociąganiem, zastanawiając
się, w jaki sposób przedstawić mamie sytuację z psem. Nie
chciał wyjść na poczciwego samarytanina, bo – rzecz jasna –
nie był nim, ale mama i tak pewnie obróci wszystko na swoje.
Chociaż gdyby chodziło tu o dziecko, zapewne byłaby bardziej
zadowolona. Nawet gdyby spłodził je jakiejś przypadkowej lasce z
ulicy.
–
Dlaczego? Coś się stało?
Westchnął
ciężko. Czasem z tym kundlem faktycznie czuł się jak z bachorem.
Dobrze jednak, że pies skutecznie utwierdził go w przekonaniu, jak
bardzo nie nadawał się na ojca. Z pewnością przez głowę nie
przejdzie mu myśl o pobijaniu rekordu Łukasza.
–
Kilka tygodni temu potrąciłem psa – mruknął, skręcając w
boczną uliczkę i postanawiając, że pojedzie na skróty, a tym
samym ominie resztę sygnalizacji świetlnych, jakie czekały go na
dalszym odcinku drogi. – I teraz pomieszkuje u mnie – dodał, na
co mama wydała z siebie ciche „och”, wyraźnie zaskoczona, że
cokolwiek żyje z jej synem pod jednym dachem i jeszcze nie zdechło.
Pamiętała te wszystkie kwiaty, które próbowała mu wcisnąć pod
pretekstem „ożywienia” jego oziębłego mieszkania (oczywiście
zaraz wspomniała też o „braku kobiecej ręki”). Kwiatki w
ostatecznym rozrachunku nie przetrwały zbyt długo pod maciejową
opieką. Najwytrwalszy był kaktus, ale i on poddał się po roku.
– To
weź go ze sobą, aż jestem ciekawa – dodała, a Maciej uśmiechnął
się krzywo pod nosem.
–
Jasne, ale nie nastawiaj się na przyjemne walory zapachowe –
odpowiedział, wjeżdżając na parking pod budynkiem firmy.
– Co?
– nie zrozumiała, czemu zresztą wcale się nie dziwił. Poczuje.
–
Nic, nic, muszę kończyć, pa.
***
–
Kartofel!
Zaspanym
wzrokiem poparzył na Tomka. Chłopiec przyglądał mu się z
wyraźnym zaciekawieniem.
– Co?
– zapytał, marszcząc brwi z niezrozumieniem.
–
Wyglądasz jak kartofel! – sprostował, a Filip jak na zawołanie
poczuł przeszywający policzek ból. Od razu powiódł ręką do
twarzy i aż syknął.
Kurwa
jego mać!, ledwo powstrzymał się przed powiedzeniem tego na głos.
Starał się nie przeklinać przy Tomku i Gabrysi, jednak nie zawsze
mu się to udawało. Ale przecież liczą się chęci, no nie? Bez
słowa odwrócił się, by szybko dopaść do drzwi łazienki. Gdy
znalazł się w małym, trochę dusznym pomieszczeniu, od razu
podszedł do umywalki.
–
Kurwa! – krzyknął, kiedy z odbicia w lustrze popatrzył na niego
– Tomek trafił w samo sedno – kartofel. Lewa część jego
twarzy była nieprzyjemnie sina i mocno opuchnięta. Przesunął po
niej delikatnie opuszkami palców, wysyłając w myślach pod adresem
Błażeja całą wiązankę niewybrednych przekleństw.
Jak on
wyglądał? Jak jakiś mutant! Jakby spotkał się nie z człowiekiem,
a (niech Macieja weźmie szlag) faktycznie z jakąś mieszanką
amstaffa i goryla.
Przeklął
jeszcze raz, ochlapał twarz zimną wodą z nadzieją, że to pomoże
mu wrócić do poprzedniego stanu, po czym wyszedł z łazienki.
Kiedy przemieszczał się w kierunku kuchni, nawet nie próbował
zerkać w stronę płaszczyzn, które mogą odbijać obrazy. Wolał
już się nie dołować.
A
Błażeja kiedyś zabije.
I
niestety wiedział, że to tylko puste słowa.
***
–
Filip, jesteś mi potrzebny! – zajęczała Maja do słuchawki, na
co Filip sapnął ciężko.
– Nie
wychodzę dzisiaj z domu – odparł stanowczym głosem, nie
odrywając spojrzenia od telewizora. Na ekranie Magda Gessler rzucała
talerzami; Filip na moment nawet uśmiechnął się pod nosem, czego
zaraz jednak pożałował. Cholerny policzek. Cholerny Pacuła.
–
Fifi, naprawdę cię potrzebuję – stęknęła. – Tylko kilka
godzin! Hubert odwiezie cię później do domu, jak będziesz chciał.
– I
myślisz, że Hulk usiedzi przez kilka godzin w jednym miejscu? –
prychnął.
–
Muszę jechać do ginekologa...
– No
to jedź. – Nie widział problemu.
– I
później jeszcze załatwić kilka rzeczy na mieście...
– A
załatwiaj – odparł i skierował łyżkę z lodami waniliowymi do
ust. Aż westchnął, kiedy ich zimno na moment złagodziło ból.
–
Jesteś okropny. Naprawdę nie możesz mi pomóc?
Westchnął
ciężko. Na ekranie Magda przestała rzucać talerzami. Już nawet
nie krzyczała, zrobiło się więc nudno. Sięgnął więc po pilota
i wyłączył telewizor.
–
Dasz mi kasę na pizzę – postawił warunek. Na głodniaka przecież
nie będzie ganiał za Hulkiem i pilnował, żeby ten nie puścił
całego apartamentowca z dymem.
–
Jesteś najgorszym bratem pod słońcem.
–
Jedynym, jaki do ciebie przyjedzie i ogarnie ci mutanta.
–
Uwielbiam twoje poczucie humoru.
***
Znał
ten błysk w tych ogromnych, pozornie niewinnych oczach. Już
wiedział, co on oznaczał i tylko potwierdzał jego teorię o
zesłaniu Romka na ziemię przez samego szatana. Jak nie Hulk, to
Omen, coś w tym musiało być.
–
Romek, zostaw – powiedział, bojąc się do niego podejść zbyt
gwałtownie. Dziecko już wyciągnęło rączkę. Małe, pulchne
paluszki zahaczyły o sztuczną gałązkę kwiatka w wazonie. –
Romek, nie wolno – powtórzył. – Chodź do wujka i to zostaw –
dodał, mając nadzieję, że to może w tym dziecku jest jakiś
pierwiastek uroczego dwulatka.
Huk i
szeroki uśmiech Romka utwierdził go w przekonaniu, że, cholera,
strasznie się mylił.
Jak to
się działo, że cyrk w domu potrafił ogarnąć niemal od razu, a
Romek zawsze był dla niego wyzwaniem? Tomek i Gabrysia to przy nim
para anielskich stworzeń.
– Ty
mały, wredny...
– Mm!
– stęknął, wskazując ręką na wózek w przedpokoju.
– Nie
ma mowy – prychnął Filip i złapał dziecko, żeby jeszcze
przypadkiem nie przyszło mu do głowy bawienie się kawałkami
szkła.
– Mm!
– stęknął ponownie, wyrywając się w kierunku wózka.
– A
mówić to potrafisz? – prychnął poirytowany Filip. Dzisiaj miał
naprawdę zły dzień, a Romek wcale nie pomagał w poprawieniu jego
parszywego humoru.
– Da,
da! – wydusiło z siebie dziecko, które zazwyczaj poza stękaniem,
piszczeniem i kwękaniem nie wydawało żadnych innych dźwięków.
Filip aż uniósł brwi, patrząc na chłopca z bliska.
– I
myślisz, że wyjdę z takim policzkiem?
Niebieskie
ślepia dziecka popatrzyły w jego oczy. Filip zmarszczył brwi,
kiedy chłopiec badał jego twarz uważnym spojrzeniem. Przez moment
nawet pomyślał, że może Romek go zrozumiał? I że nie był takim
potworkiem, jak mu się zawsze wydawało?
Kiedy
mała rączka uderzyła go w opuchnięty policzek, szybko porzucił
te rozmyślania. To potwór w ciele dziecka. A gdy w mieszkaniu
rozniósł się odgłos dziecięcego śmiechu, Filip autentycznie
zastanowił się nad wyrzuceniem gówniarza przez okno. I pewnie by
to zrobił, gdyby Romek zaraz nie pocałował go w piekące miejsce.
–
Psepla – wyseplenił, wprowadzając Filipa w stan głębokiego
szoku.
– Oż
cholera, ty mówisz. – Romek uśmiechnął się do niego słodko,
by zaraz go przytulić. Filip westchnął ciężko, czując, jak
zaczyna mięknąć. I wiedział, że nie powinien, ale złapał za
parę dziecięcych bucików, a później skierował się z Romkiem do
salonu, żeby mu je ubrać.
Miał
nadzieję, że jak weźmie gówniarza na spacer, to do końca dnia
nie będzie mieć już z nim żadnych problemów. Trochę jak z psem,
pomyślał, kiedy chłopiec sam wcisnął mu nogę na kolana, żeby
ułatwić zakładanie brązowych trampek. Musi się wybiegać, a
później padnie i całe popołudnie prześpi – to całkiem
przyjemna wizja.
***
Pochylił
się i przypiął smycz do psiej obroży. Ciemne oczy zwierzęcia
popatrzyły na niego absolutnie uradowane, a chudy ogon przeciął
kilka razy powietrze. Maciej nic nie powiedział, tylko jakby od
niechcenia podrapał zwierzę za nadgryzionym uchem, po czym złapał
za swoją walizkę z ubraniami. Bez słowa wyszedł na korytarz i gdy
już wyciągał klucze, żeby zamknąć drzwi, usłyszał jakiś ruch
na korytarzu i towarzyszące temu dziecięce popiskiwania.
–
Cholera, Romek. – Zmarszczył brwi, by zaraz wychylić się trochę
i dojrzeć Filipa. Stał do niego obrócony plecami, miał w
ramionach jakieś dziecko, które rzucało się na wszystkie strony,
jazgocząc przy tym niemożliwie.
Mimowolnie
uśmiechnął z rozbawieniem. Filip z kilkulatkiem w ramionach
prezentował się karykaturalnie, pasowali do siebie jak pięść do
nosa. Mimo to Maciej nie mógł zaprzeczyć, że po wczorajszym
kąpaniu kundla i rozmowach na Facebooku cieszył się na widok
Wilczyńskiego. Ostatnio wcale nie przeszkadzało mu wpadanie na tego
gówniarza w każdej możliwej chwili, nawet jeśli jeszcze niedawno
uważał, że to dość dziwne i że szczyl z pewnością coś knuje.
–
Dzisiaj robisz za niańkę? – zapytał, kiedy już zamknął drzwi
i ruszył w kierunku wind. Filip aż drgnął, słysząc tak znajomy
głos.
I zaraz
pożałował, że nie pozwolił dalej dewastować Romkowi mieszkania.
Że też dał się nabrać na słodkie „psepla” i „plose”,
pierwsze dwa słowa wypowiedziane przez tego małego potwora.
Zabawne, jak bardzo były one nieadekwatne do zachowania Hulka i jak
bardzo takie zwroty grzecznościowe do Romka nie pasowały.
–
Można tak powiedzieć – odpowiedział i posadził w końcu dziecko
do wózka. To z pewnością był jego gorszy dzień. Najpierw
wchodzący mu na głowę Romek, a teraz Maciej.
–
Zostawiłeś użeranie się z gorylem na rzecz dziecka? – zapytał
Wyszyński, a gdy Filip obrócił się do niego przodem, zamarł.
Wpatrzył się w jego opuchnięta twarz.
– Jak
widać, goryl jednak gorszy od dziecka – rzucił Filip, próbując
rozładować sytuację.
–
Uderzył cię? – warknął Maciej dziwnie zduszonym głosem.
Zmarszczył groźnie brwi, czując rosnącą irytację na samą myśl,
że jakiś parszywy gnój podniósł rękę na Filipa. I że Filip mu
na to pozwolił. I że teraz tak wyglądał, że coś mogło mu się
stać, że...
Wilczyński
zawahał się. Przez moment nie wiedział, jak zareagować.
Spodziewał się przecież trochę innej reakcji po Macieju. Wszystko
już sobie ułożył, Wyszyński miał go wyśmiać, a nie...
denerwować się? Złościć? Co właściwie ten facet sobie teraz
myślał?
Oczywiście
nie mógł wiedzieć, że sam Maciej nie miał pojęcia, co czuł. Po
prostu nagle nabrał ochoty na ponowne przyłożenie Pacule. Tym
razem z pewnością zrobiłby to znacznie mocniej i sam nie wiedział,
czy poprzestałby na jednym ciosie. Zdawał się całkowicie
zapomnieć, że przecież nie lubił i – co chyba ważniejsze –
nie potrafił się bić. Zrobił zdecydowany krok do przodu, łapiąc
Filipa za podbródek. Kompletnie zignorował kundla, który wcisnął
swój łeb na kolana dziecka. Wilczyński również nie przejął się
Romkiem ciągnącym psa za uszy (o dziwo psu chyba się podobało),
wpatrzył się w Macieja, czując ogarniające go gorąco.
– To
wygląda strasznie – zawyrokował Wyszyński, przesuwając lekko
kciukiem po obrzęku. – Nic ci więcej nie zrobił? – zapytał
szorstkim, stanowczym głosem, którego Filip jeszcze u niego nie
słyszał.
–
Jakby cię to interesowało – prychnął, uśmiechając się w swój
kpiący sposób i stwierdzając, że najlepiej wszystko obrócić w
żart, bo to byłby dla niego znany i łatwy do zrozumienia teren.
Przepychanki słowne z Maciejem były fajne, bo w każdej chwili
mogli je po prostu uznać za coś niemającego swojego pokrycia w
rzeczywistości. A kiedy Wyszyński tak przed nim stał, dopytywał i
wyraźnie się irytował, Filip zaczynał odczuwać zdenerwowanie.
Nie bardzo wiedział, jak się zachować.
–
Najwidoczniej interesuje – odpowiedział zaraz Maciej, nie poddając
tego jednak przemyśleniu. Chrząknął i zaraz odsunął rękę od
jego policzka. Filip nerwowo zaczesał pasmo włosów za ucho.
– Nic
mi nie jest – burknął tylko cicho, odwracając wzrok i udając,
że na moment bardzo zainteresował go Romek maltretujący pysk
zadowolonego psa. Kundlowi w ogóle nie przeszkadzały palce dziecka
gmerające mu w uszach i na języku. Cały czas machał przy tym
zadowolony ogonem, pozwalając robić chłopcu ze sobą dosłownie
wszystko. – Hulk znalazł w końcu swoją Betty Ross – rzucił z
rozbawieniem, na co Maciej zmarszczył brwi i również popatrzył na
psa i dziecko.
– Co?
– To
jest najgorsze dziecko, jakie prawdopodobnie widzisz na oczy –
rzucił Filip, poklepując pobłażliwie dziecko po jasnej główce.
Mina Macieja wskazywała jednak na to, że dalej nie rozumie. –
Nazywam go Hulkiem – wyjaśnił. – To potwór – dodał z
rozbawieniem, na co Maciej mimowolnie się uśmiechnął.
– Nie
widziałeś dzieci mojej siostry – rzucił. Jakoś nie spieszyło
mu się, żeby przerywać tę rozmowę, wydawał się kompletnie
zapomnieć o czekającej go podróży w rodzinne strony.
–
Twoja siostra ma dzieci? – zainteresował się Filip.
–
Trójkę. Niedawno urodziła trzecie – sprostował i wzruszył
ramionami.
–
Musisz być przykładnym wujkiem – odpowiedział Wilczyński,
odpychając od siebie myśli podpowiadające mu, że im bardziej
poznawał Macieja, tym bardziej go do niego ciągnęło.
– No
nie bardzo. – Uśmiechnął się krzywo, dobrze wiedząc, że
raczej nie zasłużył sobie na plakietkę wujka roku. – Łukasz,
pamiętasz? – zapytał, uznając, że właściwie nie ma potrzeby
już się z tym kryć. Widział, jak Filip powoli łączy wątki, a
kiedy zrozumiał, uniósł wysoko brwi.
–
Serio?
–
Mhm. Dobra, będę leciał – powiedział i wychylił się, żeby
wcisnąć guzik windy. – Uważaj na niego – dodał.
–
Spoko, wybiegam go i Hulk zmieni się w Bruca Bannera. – Uśmiechnął
się szeroko, na co Maciej na moment się zapatrzył. Znów poczuł
nieprzyjemne ukłucie na samą myśl, że Błażej w ogóle go
dotknął, już nie wspominając o pobiciu.
– Ja
nie mówię o dziecku – mruknął, a winda w końcu nadjechała.
Filip bez słowa odwócił wózek z dzieckiem i wepchnął go do
kabiny dźwigu, a Maciej ruszył za nim. Czuł się naprawdę dziwnie
z reakcją Wyszyńskiego, nie przychodziły mu do głowy żadne
logiczne wytłumaczenia jego irytacji.
No
chyba że Maciej obrał go sobie za cel. Chyba nikt nie lubił, kiedy
ktoś inny psuł mu zabawki.
–
Jestem już dużym chłopcem, dam sobie radę – odpowiedział mu
bezczelnie, uśmiechając się przy tym zawadiacko. Maciej posłał
mu zblazowane spojrzenie, a gdy winda ruszyła w dół, przysunął
się do Filipa. Wiedziony impulsem, złapał go znów za podbródek.
Tym razem nie miał już jednak zamiaru przyglądać się szkodom,
jakie sprawił Pacuła. Pochylił się nad Filipem, pocałował go
lekko w usta, tak by nie przynieść mu tym samym bólu, po czym
uśmiechnął się z zadowoleniem.
Jeden
do jednego, pomyślał, napawając się przez kilka chwil zaskoczonym
spojrzeniem Wilczyńskiego. Winda w międzyczasie zjechała na
parter, a drzwi mozolnie zaczęły się otwierać. Maciej nie
czekając już dłużej, odsunął się stanowczo i pociągnął psa
do wyjścia. Nic nie powiedział, nawet się nie odwrócił – tak
po prostu wyszedł.
Gówniarz
już wczoraj rzucił mu wyzwanie. Skoro więc chciał grać, niech
będzie. Maciej nie mógł zaprzeczyć, że ciekawił go kierunek, w
którym to wszystko się potoczy.
Była
tylko jedna, irytująca, no i chyba dość groźna przeszkoda –
Błażej.
***
Pochyliła
się do psa, pogładziła jego rzadką sierść, a na jej twarzy
powoli odmalowywał się grymas obrzydzenia. Obserwował wszystko z
góry, starając się nie roześmiać.
–
Dlaczego tak śmierdzi? – zapytała, oglądając nadszarpnięte
ucho zadowolonego zwierzęcia. Kundlowi niewiele trzeba było do
szczęścia, ot, wystarczyło że go ktoś tam od czasu do czasu
dotknął.
–
Szampon – odpowiedział krótko.
– Nie
wygląda najlepiej – dodała, cały czas gładząc jego szyję. –
Nie jest na nic chory? – Posłała synowi podejrzliwe spojrzenie.
– Nie
– odparł, wzruszając ramionami. – Jest już zaszczepiony i
odrobaczony. Byłem z nim kilka razy u weterynarza, nawet zakropił
go na kleszcze – powiedział. – Z brzydotą nic się nie zrobi –
rzucił z lekkim rozbawieniem. Nic przecież nie poradzi na to, że
pies tytułu championa nie zdobędzie nigdy, ale czy ktokolwiek
wybierał się z nim na jakieś wystawy?
– I
co z nim zrobisz? – zapytała, kiedy już podniosła się na równe
nogi.
– Nie
wiem. – Znów wzruszył ramionami. Nienawidził takich pytań,
dlaczego zawsze interesowała ją jego przyszłość? Czy on musiał
wszystko zawsze dokładnie planować? Teraz miał psa, nie było mu z
nim tak źle. Jutro już go nie będzie – i okej. Nie chciał się
zastanawiać, kiedy to jutro nadejdzie i co wtedy zrobi. Lubił żyć
chwilą, ale mama nigdy nie potrafiła się z tym pogodzić, zawsze
chciała mieć wszystko poukładane – poczynając od garnków w
kuchni, a na wyborach egzystencjalnych kończąc.
– To
nie zabawka, Maciej – mruknęła. – To żywe stworzenie, ono się
do ciebie już przywiązało.
Westchnął
ciężko, nic jednak nie odpowiadając. Czasem lepiej nie wdawać się
w polemikę.
–
Masz coś do jedzenia?
–
Tak, chodź. Obiad już na stole – dodała, prowadząc go do
salonu, w którym stał nakryty dla dwóch osób stół. Pies, nie
opuszczając Macieja na krok, poszedł za nim. Maciej przyzwyczaił
się już do tego, że od kilku tygodni coś cały czas plątało mu
się koło nóg, więc nie przeszkadzało mu, kiedy zwierzak ułożył
się tuż obok jego krzesła. Ani myślał wyrzucić go z pokoju, bo
zwyczajnie mu on nie zawadzał.
Zanim
zabrał się za jedzenie maminych kotletów (swoją drogą, nikt nie
robił takich schabowych jak jego mama), zerknął jeszcze na
pomieszczenie. Kominek, a na nim poustawiane jakieś bibeloty, kanapa
i stojący z boku, jakby zapomniany fotel ojca. Niewiele się tu
zmieniło, odkąd się wyprowadził.
–
Myślałam o remoncie – odezwała się w pewnym momencie mama.
Spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami.
–
Salonu? – dopytał.
–
Tak, ale nie chcę dużych zmian. Tylko kolor ścian, może tutaj
dałabym tapetę – mruknęła z zastanowieniem, wskazując na
najbliższą ścianę, na której pozawieszane były duże ramki ze
zdjęciami. Z jednej spoglądał na Macieja młody, zaledwie
dwudziestopięcioletni Łukasz w garniturze ślubnym.
–
Mhm, dobry pomysł – powiedział ze słabym entuzjazmem.
– Jak
myślisz, dużo by mnie to kosztowało po wynajęciu ekipy? Nie chcę
ruszać pieniędzy po ojcu, wolałabym zostawić je dla ciebie i
Dari, jak umrę – powiedziała, nakładając sobie surówki. Maciej
posłał jej uważne spojrzenie.
– Nie
myśl o tym – mruknął. – Jeszcze się do trumny nie wybierasz –
zganił ją. Wiedział, że taka już była domena starszych ludzi;
planowanie swojej śmierci i tego, co stanie się po niej,
przychodziło im całkiem naturalnie. Zawsze jednak, gdy mama
poruszała takie tematy, czuł się dość nieswojo. Nie chciał
nawet myśleć, że ten dzień mógłby nadejść.
–
Dlatego... może byś mi z Łukaszem pomógł? – zapytała, a
Maciej aż zamarł. Popatrzył na nią, by zaraz powrócić do
jedzenia i skupić się na tym, żeby przypadkiem kotlet nie stanął
mu w gardle.
–
Zobaczymy – uciął. – Jak nie, to dam ci na remont, nic się nie
martw – dodał.
– Bez
sensu wydawać takie pieniądze na samo malowanie! – oburzyła się.
– Przecież to żadna filozofia, a wiesz, że takie firmy... – W
pomieszczeniu rozbrzmiała Sonata Księżycowa Beethovena. Mama
obróciła się i spojrzała na komodę, na której leżała jej
komórka. Brzęczała, poruszając się w swoich drganiach po
płaskiej, drewnianej powierzchni.
Maciej
poczuł ulgę, że ten temat został przerwany. Jakby nigdy nic
wrócił do jedzenia, kątem oka obserwując mamę, która sięgnęła
po swój telefon.
–
Daria – powiedziała do siebie i odebrała, a Maciej, niby przez
przypadek, zrzucił na podłogę kawałek schabowego. Z lekkim,
kpiącym uśmiechem obserwował, jak kundel poderwał się ze swojego
okupowanego miejsca i nawet nie przegryzając, połknął mięso.
Cud, że się nie zadławił. – Kochanie, wolniej – odezwała się
mama, ściskając w dłoni telefon. Maciej popatrzył na nią
zdziwiony. – Dobrze, nie denerwuj się... Co się stało...?
Dobrze, kochanie, spokojnie – mówiła, próbując uspokoić córkę,
ale jej głos sam się zaczął załamywać. – Mam obiad, dzieci
się najedzą, jest Maciej – dodała już znacznie bardziej
opanowanym tonem.
Rozmawiała
jeszcze tylko przez chwilę. Maciej niewiele z tego zrozumiał,
jedynie, że jego siostra zawita tu za jakąś chwilę, ciągnąc za
sobą armię swoich małych potworów.
–
Pójdę do kuchni – oznajmiła mama. – Trzeba ziemniaki dogotować
– powiedziała, a Maciej momentalnie wstał.
–
Pomogę ci – zaoferował, na co ona uśmiechnęła się lekko. Nie
wyglądała jednak na zbyt szczęśliwą. – Co z Darią?
– Nie
wiem, była bardzo zdenerwowana – powiedziała. Uwadze Macieja nie
umknęły jej drżące ręce. – Daj Bóg, żeby cała i zdrowa
dojechała. Niedobrze tak prowadzić w stresie – zamruczała pod
nosem ściśniętym od niepokoju głosem, a Maciej, razem z psem przy
nodze, powlókł się za nią do kuchni.
Miał
już pewne przypuszczenia, co dokładnie przytrafiło się Darii. W
przedpokoju rzucił jeszcze krótkie spojrzenie na zawieszone tam
zdjęcie ślubne siostry i Łukasza. Mama uwielbiała fotografie,
miała je pozawieszane i porozstawiane w każdym pomieszczeniu.
Lubiła zachowywać chwile na papierze, a później łapać za ramkę
i wspominać. Powoli zamykała się w przeszłości, bo wiedziała,
że w przyszłości za wiele już ją nie czeka.
– Mam
złe przeczucia – oznajmiła, kiedy znaleźli się już w kuchni.
Maciej posłał jej uważne spojrzenie i mimowolnie kiwnął głową.
On też
miał złe przeczucia.... Właściwie to nawet nie przeczucia,
wiedział, co takiego mogło się wydarzyć. A kiedy pół godziny
później zobaczył zapłakaną siostrę w przedpokoju, ze swoją
najmłodszą córką w ramionach i dwójką starszych dzieci obok,
coś boleśnie zakuło go w okolicach piersi.
Nigdy
by nie podejrzewał, że w takiej chwili ogarnie go ogromne
współczucie. Przecież wyczekiwał momentu, aż Łukasz wreszcie
dobrnie do swoich granic i powie „dość”. Nie myślał o Darii.
Przez cały czas miał na uwadze tylko siebie i fakt, jak bardzo go
kiedyś Łukasz skrzywdził.
Niespodzianka,
są też inni poszkodowani, pomyślał, patrząc z pozoru obojętnym
wzrokiem na płaczącą siostrę i zdezorientowane miny jej dzieci.
Uwielbiam to opowiadanie. Trafiłam tu przez przypadek i czytam wszystkie Twoje prace z zapartym tchem. Z niecierpliwością czekam na więcej. Weny <3
OdpowiedzUsuńCieszę się. :) A weny nigdy za wiele. ;)
UsuńNo tak nie ma tego złego coby na gorsze nie wyszło-)
OdpowiedzUsuńHa, uwielbiam tok myślenia Macieja. W porę wykminił, że może ktoś inny oprócz niego zostanie zraniony. Z jednej strony Wilku jest wkurzający - za bardzo do przodu, a z drugiej to mi go żal - wmawia sobie, że to on wykorzystuje Błażeja, a nie dość, że dostał po mordzie, to jeszcze pomyślał tylko "kiedyś go zabije" i to wszystko. Jest totalną ofiarą, na tym samym poziome co kobiety w patologicznych związkach. Tak naprawdę nie jest taki silny, jak mu się wydaje. W sumie, to nie wiem, dlaczego się go trzyma. Jest młodym, pewnym siebie chłopakiem mógłby - sobie znaleźć bogatszego i mniej agresywnego sponsora.
OdpowiedzUsuńMógłby, ale co wtedy z Błażejem? :D Filip lubi sobie wmawiać, że jest silny, niezależny i tak dalej, ale mimo wszystko to wciąż jeszcze dzieciak, który nie bardzo ma pomysł na swoje życie.
UsuńMaciej się naprawdę przejął stanem Filipa, ciekawe kiedy zacznie rozkminiać swoje reakcje na tego gówniarza :) Widać też zmianę jego podejścia do psa z czego jestem szczególnie zadowolona :) No i dotarło do niego że Łukasz nie tylko jego krzywdzi. Normalnie dojrzewa nam pan doskonały 😆
OdpowiedzUsuńFilipa natomiast mi szkoda, fajny z niego chłopak ale wpakował się okropnie w ten związek z Pacułą, coraz gorzej na nim wychodzi, tylko jak tu z tego wybrnąć?
Dziękuję i weny życzę ☺
Zaraz Macieja ogłoszą świętym :DD
UsuńJak dla mnie ich postacie mogłyby się rozwijać bez końca :D to tak chyba czasem jest, że coś się planuje a wychodzi z tego coś znacznie więcej.
OdpowiedzUsuńŚwietne spotkanie Macieja z Filipem. Lubię tego jego psiaka jest takim przyjemnym dodatkiem do takiego z pozoru zimnego Macieja.
Pochwale się, że przeczytałam do końca Americane :D ciężko było się powstrzymać.
Myślę że skomentuje ją gdzieś pod sam koniec jak już pojawi się ostatni rozdział, aby nie zdradzać szczegółów innym i chętnie podzielę się swoimi przemyśleniami :D:D jednak muszę zdradzić że świetnie się czytało resztę tej historii. Aż pożałowałam, że znam początek haha chętnie bym tak przeczytała te 600 stron :DDDD
Pozdrawiam cieplutko,
Elda
Eldo, naprawdę miło mi to czytać! Cieszę się, że "Americana" nie rozczarowała i dziękuję za zdanie relacji po przebrnięciu do końca. :)
UsuńHej.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się, jak zawsze :). Brakuje mi jednak trochę dialogów, lubię po prostu jak się przegadują. Zakończenie rozdziału zwiastuje kłopoty! :P Łukasz teraz będzie się dobierał do Macieja? Heh, powiem, że ciekawie się zapowiada. Zgotujesz nam jeszcze trochę niepewności i wrażeń :P niech będzie 600 stron, ja jestem za. Idę kupować Americanę, wiedz, że masz tu wiernych fanów, którzy chcą cię czytać i wesprzeć :) Buziaki. WildMind
Chyba faktycznie powinnam postawić na więcej dialogów między nimi... będę mieć to na uwadze, dziękuję! :) No i dziękuję również za miłe słowa. Wsparcie od Was odczuwam przez cały czas, za co jestem Wam naprawdę wdzięczna. I nie chodzi mi tutaj o kupowanie e-booków, a po prostu o to, że jesteście, wysyłacie mi wiadomości przez różne portale, piszecie komentarze. Dawno już nie miałam takiego zapału do pracy, aż żałuję, że mi się wakacje kończą. :D
UsuńKolejny raz utwierdzam się w przekonaniu, że co nie zachęci mnie po pierwszym wejrzeniu, jakiś czas potem wniosę na piedestał. Tak było z pracami Mercuryeff, tak było u Ruttan i tak jest u Ciebie. Pokochałam całym sercem to opowiadanie, tytułowego gówniarza, Macieja-pedanta z potrąconym kundlem u boku i całą tę niesamowitą otoczkę.
OdpowiedzUsuńDziękuję! To naprawdę bardzo miłe. :)
Usuń"Gówniarza" też przeczytałam, bo nie mogłam się powstrzymać, ale szczerze... jakoś ciężko mi się czyta. Odbiór Macieja po przeczytaniu tego dodatku i tych 13 rozdziałów zmienił mi się o 180 stopni, bo w "Americanie" nie mogłam go znieść. Tutaj jednak jest naprawdę fajny i jego zawirowania z Tomkiem są ciekawe. Natomiast Filip... Nie wiem, dlaczego tak ciężko mi się o nim czyta. Może drażni mnie jego podejście do życia (bardziej nawet niż Alexa), a może to przez ten jego "związek"... Ogółem, dopiero zaczynam się przekonywać do jego i Macieja jako pary, bo dotychczas bardziej interesował mnie Tomek z Maciejem. Cóż, czekam na więcej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;>
Tomek... Masz na myśli Łukasza? :D Jeżeli tak, to myślę, że jesteś jedną z niewielu, która im kibicuje. ;D
UsuńTfu. Co ja mam z tym Tomkiem dzisiaj? To już nie pierwszy raz, ech. Oczywiście, Łukasza. I nie wiem, czy im kibicuje. Po prostu Filip wywołuje u mnie skrajne uczucia, a ta historia z młodości Macieja jest niezwykle interesująca.
UsuńDebil z tego Łukasza. jest tchórzem. tak potraktować kobietę która dała naświetlania trójkę jego dzieci. jeśli nie kochał jej to mogę się zabezpieczać, przynajmniej dzieci nie były by smutne i zranione...
OdpowiedzUsuńopowiadanie boskie, czytam je dalej i dalej. wciąga mnie dalej.
chcę by filip zerwał z tym debilem pacułą. bo to toksyczny związek jest.nie ma przyszłości.
pozdrawiam Shizu-chan