Mamy długi weekend majowy, więc pomyślałam, aby coś Wam wrzucić. Gówniarz wciąż się pisze, dlatego też padło na McDonald. Mam nadzieję, że udało mi się utrzymać słodkopierdzący klimat, w sam raz na leniwą majówkę.
Jako że od czasu do czasu warto wspomóc dopiero rozwijające się opowiadania, jedna z moich czytelniczek założyła bloga. Tutaj macie linka http://pisanenietylkopogodzinach.blogspot.com
Myślę, że autorka ucieszy się z komentarzy, bo w końcu nic tak nie motywuje jak opinia ludzi czytających. :) A Tobie, Trampku, życzę wytrwałości w pisaniu! :D Powodzenia!
Sprawdzała Ekucbbw.
Złotowłosa u niedźwiadka
Pełne
uwolnienie od kaca przyniosła niestety dopiero sobota. Obudził się
całkiem wcześnie, bo o dziewiątej (a to jak na Teodora niezły
wynik) i z ulgą odkrył, że nie męczyły go już żadne zawroty
głowy, ściskający żołądek czy ból mięśni. Byłoby niemal
cudownie, gdyby tylko nie jeden, mały, ale za to znaczący szczegół,
którym wczoraj aż tak się nie przejmował. W końcu jedyne, o czym
marzył, to prysznic i łóżko, kto zawracałby sobie głowę
czymkolwiek innym? Niestety, wraz z odejściem choroby poalkoholowej,
powróciła mu sprawność umysłu. Wczoraj, kiedy rozstał się z
Rafałem (nie chciał dociekać, czy pozbycie się Rzepy przyniosło
mu oczekiwaną ulgę), wszedł do klatki jak zawsze za pomocą pinu,
a później stanął pod drzwiami mieszkania. I tu zaczęły się
prawdziwe schody. Przeszukał jedną kieszeń. Nic – tylko portfel.
Drugą kieszeń. Nic – tylko komórka. Kieszenie w spodniach.
Pusto. Jeszcze w kurtce – wciąż nic. Kluczy jak nie było, tak
nie było, a on sterczał pod drzwiami, wciąż skacowany, z myślą,
że pewnie zostawił zgubę u Rafała. Taką miał przynajmniej
nadzieję; wolałby nie roztrząsać czwartkowych wydarzeń i nie
zastanawiać się nad swoim rzeczywistym stanem upojenia w tamten
wieczór. I tak prawie zapadał się pod ziemię na myśl, że
pocałował Andrzeja, a później zwymiotował do zlewu.
Całe
jednak szczęście mieszkanie nie było puste. Drzwi otworzył mu
współlokator, pozwalając półżywemu Teodorowi wejść do
mieszkania. Dokładnie na tym skończyły się Teodorowe rozważania
odnośnie kluczy. Nie zastanawiał się dłużej, gdzie je zostawił,
po prostu dopadł do łazienki, umył się, a później położył
spać. Otrzeźwienie w tej kwestii spłynęło na niego dopiero rano.
Jeszcze
nie do końca wybudzony, w samych gatkach udał się do kuchni.
Zatrząsł się z zimna, kiedy powitało go tam mroźne powietrze
wpadające przez szeroko otwarte okno. Zaraz do niego dopadł,
przeklinając współlokatora, który śmiał je otworzyć. W końcu
był luty, do cholery! Kto normalny robił coś takiego z samego rana
w lutym?
Wciąż
dygocząc z zimna, włączył elektryczny czajnik z wodą. Ciepła
kawa powinna nie tylko go rozbudzić, ale też rozgrzać. Kiedy już
ją zalał, wrócił do swojego pokoju, oklejonego Andym, i włączył
laptopa.
Nie
miał kluczy. Nie wiedział do końca, gdzie są, ale bardzo możliwe,
że znajdzie je u Rafała. Zagryzł kciuka, zapatrując się na
pulpit logowania, jaki wyskoczył na ekranie. Wszystko to oznaczało,
że musiałby jeszcze raz zobaczyć się z Rzepą, co nie do końca
byłoby mu na rękę. Nie lepiej więc dorobić klucze?
Sapnął
z irytacją i popił kawy. Nie, jasne, że nie. Rzepa to tylko Rzepa;
pojedzie, odbierze klucze (albo i nie odbierze, jeśli zgubił je
gdzieś w Jazz Rocku), a później wróci i nie będzie tego
roztrząsać – bo i po co? Na tę chwilę miał przecież inne
obowiązki, a dokładniej czekała go najlepsza część weekendu –
nauka. Co jak co, ale na filologii angielskiej miał jej całkiem
sporo. Lektury same się nie przeczytają, a zadania z gramatyki
opisowej nie zrobią. Na domiar złego, ostatnio opuścił kilka
zajęć, więc czekają go nieprzyjemne konsekwencje w postaci
nadrabiania. Całe jednak szczęście, że miał Natalię. Wystarczy
tylko, żeby ładnie się do niej uśmiechnął, a przyjaciółka
udostępni mu wszystkie swoje notatki.
Jak
więc zaplanował – tak też zrobił. Natalia nie dała się długo
prosić, już po chwili miał na mailu wiadomość z materiałami,
pozostało tylko zacząć naukę. Dopił kawę do końca i już był
gotów na wysiłek intelektualny. Dzięki niemu przynajmniej nie
musiał zastanawiać się nad przykrymi wydarzeniami minionych dni –
na zgubionych kluczach czy pocałunku zakończonym totalną klapą
(no bo nie oszukujmy się – zwymiotowanie po pocałunku to nie
najromantyczniejsza rzecz, jaką Teodor mógłby zrobić), no i na
Rafale... podejrzanie miłym, podejrzanie spokojnym, podejrzanie...
Nie.
Nie przystojnym. Zdecydowanie nie. Rafał kompletnie nie był w jego
typie.
***
Pociągnął
nosem, trzęsąc się pod dwiema kołdrami, które w żaden sposób
go nie rozgrzewały. Dawno już nie był aż tak chory, ucieczka ze
szkoły w samych spodenkach skończyła się kuracją antybiotykową,
wysoką gorączką i zawalonymi zatokami.
– I
jak, Teoś? – zapytała mama, przykładając swoją dużą i
spracowaną dłoń do jego czoła. – Będę musiała niedługo
wyjść, poradzisz sobie? – Jej głos niemal koił zbolałe od
choroby ciało Teodora. Kochał mamę, miał w końcu tylko ją, a
ona tylko jego. Właśnie dlatego nie mówił jej o swoich problemach
w szkole; nie chciał jej denerwować, miała przecież tyle na
swojej głowie. Całymi dniami pracowała, a pracy też nie miała
lekkiej. Tak jak ona chciała dla niego najlepiej, tak on starał się
więc nie dodawać jej problemów do zmartwień.
–
P-p-poradzę – wydukał, szczękając zębami.
–
Sprawdźmy jeszcze gorączkę. Mam nadzieję, że się trochę zbiła
– powiedziała, sięgając na stolik po termometr rtęciowy, tak
stary, jak chyba sam Teodor. Nic nie mówiąc, wziął go pod pachę
i znów zakopał się pod kołdrą, gdy nagle w mieszkaniu rozległ
się dźwięk domofonu. – Może listonosz – zastanowiła się na
głos, żeby zaraz skierować się do przedpokoju. Była dość
pulchna... nie, właściwie to była gruba, ale Teodor nie lubił tak
o niej myśleć. Rozbujane biodra na pierwszy rzut oka zdawały się
nie zmieścić w futrynie drzwi, jednak kiedy już ją minęła,
dopiero wtedy dostrzegało się, że zostawało tam jeszcze trochę
miejsca. Teodor, jak i jego mama, nie cieszyli się zbyt wysokim
wzrostem. To optycznie dodawało mamie Teodora kilku centymetrów w
biodrach, które i tak już były dość obfite. Nigdy jednak nie
przejmowała się nadprogramowymi kilogramami; lubiła zjeść tak po
polsku – od serca (ale raczej nie dla serca) – schabowego na
głębokim tłuszczu, podsmażane buraki, tłuczone z masłem
ziemniaki, czasem jakąś kiełbasę... i może boczek? I to wszystko
w ilościach hurtowych, również dla Teodora, bo przecież dziecko
jeszcze rosło. Później zgubi nadwagę – a nawet jeśli nie, i
tak był jej najukochańszym dzieckiem.
Przeszła
do pokoju i złapała za słuchawkę domofonu. Teodor jak przez
ścianę słyszał jej głos, już powoli odpływał ze zmęczenia.
–
Halo?... Och, oczywiście. Wejdź! Teoś się ucieszy! – Nie bardzo
mógł zorientować się w tych słowach. Ktoś przyjdzie, ale kto?
Zamknął oczy. Termometr pod pachą przestał mu przeszkadzać,
zasypiał.
–
Dzień dobry. Nie przeszkadzam?
–
Teosia złapało paskudne choróbsko, ale taka pora roku –
powiedziała, jakby zapominając o telefonie od wychowawcy,
donoszącym o ucieczce syna ze szkoły. O pobiciu już nie
wspominając, tę część prawie całkowicie wyrzuciła z głowy. W
końcu to musiały być jakieś żarty – jej Teoś nikogo by nie
pobił! – Ale wejdź. Dzisiaj mieliście krótko lekcje, prawda?
Śmieszny,
chudy ([i]same kości!) chłopiec kiwnął głową. Poznała go już
kiedyś, kilka razy był u nich i grali z Teosiem w jakieś tam
głupawe gry komputerowe. Nie wnikała głębiej, cieszyła się, że
jej syn w końcu ma jakiegoś kolegę.
–
Tak. Pomyślałem, że przyjdę.
– To
miłe – powiedziała, podchodząc do szafy i wyciągając z niej
czarną kurtkę. – Jeśli czegoś będziesz chciał, nie krępuj
się. Czuj się jak u siebie. W lodówce zostawiłam dla Teosia
obiad, lazanię, bardzo lubi. Starczy dla was dwóch, a nawet i
jeszcze zostanie. Jak zgłodniejesz, wrzuć tylko do mikrofali –
mówiła, szybko zakładając na siebie kurtkę. Wielkie oczy tego
chudego dzieciaka ([i]Andrzej mu chyba było.) wpatrywały się w nią
uważnie, aż wreszcie duża, jakby niedopasowana do drobnego ciała
głowa odpowiedziała jej kiwnięciem.
–
Dziękuję.
–
Teoś, kolega przyszedł – powiedziała jeszcze, zaglądając do
pokoju. Teodor drgnął pod kołdrą, przebudzając się i wyglądając
spod swojego przykrycia. Zdezorientowane spojrzenie najpierw omiotło
ogromną (w jesiennej kurtce mama wydawała się naprawdę wielka)
sylwetkę, żeby później skupić się na Andrzeju. – Ja już
wychodzę. Podaj mi tylko temperaturę.
Musiała
minąć chwila czy dwie, nim Teodor zrozumiał sytuację. O ile to
tylko możliwe w jego aktualnym stanie, ogarnęło go gorąco.
Andrzej do niego przyszedł?! Odwiedził go?! Dopiero później, na
widok ponaglającego wzroku mamy, zreflektował się i złapał za
termometr.
–
Trzy-trzydzieści o-osiem i je-jed-en – przeczytał.
–
Dobrze, spada. Pamiętaj, żeby dużo pić, skarbie. Jak coś, to
dzwoń – poinstruowała go jeszcze, posłała mu buziaczka w
powietrzu (dobrze, że ledwo przytomny Teodor prawie tego nie
zarejestrował, bo pewnie przy Andrzeju zapadłby się pod łóżko
ze wstydu) i ruszyła do wyjścia.
– No
hej, tak przyszedłem zobaczyć, czy żyjesz – powiedział Andrzej
z rękami w kieszeniach kurtki, patrząc na niego jeszcze z
przedpokoju. Dopiero kiedy dobiegł ich dźwięk zamykanych drzwi, a
później pospieszne kroki mamy Teodora na korytarzu, wszedł do
sypialni Kamińskiego.
–
J-jakoś – wyjąkał, podnosząc się do siadu, czego zresztą
zaraz pożałował. Momentalnie zagarnął kołdrę, okrywając się
nią szczelnie i drżąc przez gorączkę.
– Nie
no, zostań. – Zareagował od razu Andrzej. – Wiem przecież, że
jesteś chory – machnął ręką, żeby zaraz zdjąć plecak, a
później kurtkę. Rzucił to wszystko niedbale na podłogę i nawet
się nie oglądając na pozostawione rzeczy, ruszył do łóżka. –
Cała szkoła o tobie gada – powiedział i uśmiechnął się
szeroko. – O tym, jak w piątek przywaliłeś Rzepie – dodał,
jakby Teodor mógł mieć jakieś zaniki pamięci i jakby Andrzej
musiał mu o tym incydencie przypomnieć.
–
C-coś m-mu...?
– Ma
wielką śliwę na facjacie. – Andrzej wyszczerzył zęby w
rozbawieniu, jak zwykle bezbłędnie wyczuwając, o co Teodor chciał
zapytać. – Taaaka plama. – Zakreślił wskazującym palcem
obszar na swojej twarzy, żeby przybliżyć Teodorowi jego dzieło. –
No genialne, no. Chciałem do ciebie już w poniedziałek przyjść,
ale wiesz, byłem po chorobie. Lepiej trochę odczekać, bo
moglibyśmy siebie nawzajem zarazić – paplał, a Teodor jak zwykle
słuchał. – I w ogóle, na wygnaniu... w sensie, na chorobowym,
przesłuchałem nową płytę Distrubed. Już od lata chciałem, ale
zawsze jakoś zapominałem – powiedział i bez pytania odsunął
sobie krzesło od komputera Teodora, jaki stał na biurku. – Włączę
ci, co? Od razu poczujesz się zdrowszy, mówię ci!
I
Teodor rzeczywiście poczuł się zdrowszy, tyle tylko, że Distrubed
i ich nowa płyta raczej niewiele miały wspólnego z jego stanem. W
tym wypadku bardziej chodziło po prostu o Andrzeja – obojętnie
czego by nie puścił, Teodor i tak chciał tego posłuchać. Chociaż
nawet jeśli by nic nie puszczał, nawet gdyby siedzieli w grobowej
ciszy – Teodor zdrowiałby w oczach, bo najważniejsze, że Andrzej
o nim pamiętał. Przyszedł, paplał o swoich Andrzejowych sprawach,
no i był.
Piętnastoletni
Teodor wpadł po uszy. Uzależnił się od Wrońskiego jak jeszcze od
nikogo innego. Potrzebował go. Pragnął. Chciał być zawsze obok,
nawet w postaci jedynie przyjaciela. Bo niestety wiedział, że na
nic więcej nie mógłby liczyć, ale to naprawdę wystarczało.
Naprawdę nie pragnął wiele.
***
Nim się
obejrzał, a już pół soboty miał za sobą. Praktycznie nie
wyściubiał nosa poza próg swojego pokoju, całą swoją uwagę
skupiając na nauce... A niestety trochę jej miał. Nic więc
dziwnego, że kiedy rozdzwonił się jego telefon, nie spodziewał
się nikogo szczególnego. Może Natalia albo mama, ewentualnie jakiś
inny znajomy ze studiów. Kiedy jednak już sięgnął po telefon, a
później zerknął na wyświetlacz, na kilka chwil zrobiło mu się
goręcej. Jeszcze tydzień temu uznałby to za absolutną abstrakcję,
a teraz... Może znowu będzie jak za dawnych czasów? Przecież nie
oczekiwał niczego wielkiego. Pod tym względem wciąż zachowywał
się jak dawny Teodor, który potrafiłby się zadowolić zwykłą
przyjaźnią.
Jasne,
marzyłby, aby przenieść tę znajomość na inną stopę, ale skoro
nie mógł... Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi co się ma,
czyż nie?
–
Halo? – odebrał.
– No
siemka. – Wystarczyło, że usłyszał ten niski, ciężki głos, a
już po plecach przebiegły mu przyjemne dreszcze. – Jestem na
Matecznym. Podaj adres, wpadnę na kawę czy coś... A tak serio, to
po prostu jest kurewsko zimno, mieszkasz gdzieś tutaj, no nie?
Teodor
potrzebował chwili, aby zrozumieć, że Andrzej był gdzieś w
pobliżu i że chciał go odwiedzić. Momentalnie przyjemne gorąco,
które ogarnęło go przy odbieraniu połączenia, ustąpiło pod
wpływem chłodnego dreszczu przerażenia. Bez słowa omiótł
wzrokiem swój pokój, wykrzywiając przy tym twarz w wyrazie
głębokiej niechęci pomieszanej ze wstydem.
No
bo... cholera. Miałby zaprosić Andrzeja? Do siebie? Do tego pokoju?
Serio?
Zwilżył
wargi. Przełknął ślinę. Chrząknął. Trochę to niezręczne,
pomyślał jeszcze, aż wreszcie odpowiedział:
–
No... niech będzie.
A w
myślach dodał: [i]najwyżej uciekniesz.
Wysoka,
jakby wydłużona sylwetka Andrzeja weszła do przedpokoju, a
speszony tym, co się zaraz stanie Teodor zamknął za nią drzwi.
Zawsze był dumny z kolekcji plakatów, które niejednokrotnie musiał
drukować na zlecenie, bo niestety, takiego Andy'ego Blacka nie
znajdzie się w polskim Bravo, jednak teraz... teraz to naprawdę
chciał zapaść się pod ziemię.
– Po
drodze kupiłem jakieś ciastka – powiedział Wroński, wskazując
na worek z ogromnym, żółtym logiem Biedronki. – Umieram z głodu.
Cały dzień biegałem po mieście – poskarżył się, zaczynając
wchodzić na znane już Teodorowi tony zmęczonego życiem
malkontenta. Zabawne, przecież ich gimnazjalna przyjaźń nie trwała
długo, ale Teodor i tak miał wrażenie, jakby znali się już kilka
dobrych lat.
–
Zaraz chciałem podgrzewać o-obiad – zaburczał pod nosem Teodor,
jakby chcąc jak najdłużej odżegnywać wizytę Andrzeja w swoim
pokoju. – Mama ostatnio wcisnęła mi masę słoików – mówił,
patrząc, jak Wroński rozwiązuje buty. – Jeśli chcesz, możesz
zjeść ze mną – zakończył i w tym momencie niebieskie, jakby
roziskrzone spojrzenie wylądowało na nim, przywołując na myśl
psa, który słyszy dźwięk wpadających do miski chrupek.
–
Jasne. – Teodor nawet nie spodziewał się innej odpowiedzi.
Mimowolnie uśmiechnął się pod nosem i kiedy Andrzej odwiesił już
kurtkę na wieszak, przeszli do kuchni.
–
Gołąbki czy bigos? – zapytał, otwierając lodówkę.
–
Cokolwiek – odpowiedział Andrzej, zaglądając mu przez ramię. –
Wiesz, jak dawno nie jadłem nic domowego? – Teodor musiał zagryźć
wargi, żeby się nie roześmiać. Wygłodzony Andrzej to
zdecydowanie najśmieszniejszy widok, jaki go dzisiaj spotkał. Wciąż
jednak nie mógł pogodzić się z tym, że Wroński był aż tak
chudy. Podejrzewał, że jego nawyki żywieniowe nie bardzo zmieniły
się od czasów gimnazjum. Pewnie wciąż pożerał wszystko, co
tylko trafiło mu w łapska... No i gdzie tu sprawiedliwość?
–
Okej, niech będą gołąbki – zawyrokował, po czym wyciągnął z
lodówki słoik. – Na bl-blacie są ziemniaki. – Ruchem głowy
wskazał na przeźroczysty worek. – Przy zlewie masz nóż, a pod
zlewem kosz. Obierzesz? – zapytał i wcale nie musiał długo
czekać na reakcję. Wygłodniały Andrzej to przecież nie
przelewki; zaraz złapał za jednego ziemniaka, żeby zacząć go
obierać. Trochę koślawo co prawda, bardzo nieumiejętnie i – jak
to mówiła mama Teodora – po wojskowemu, ale nie narzekał. W
końcu im obiad szybciej, tym lepiej.
Trzymając
talerz wypełniony jedzeniem, miał nadzieję, że Andrzej nie zwróci
uwagi na ściany w pokoju. W końcu od pół godziny był tak
pochłonięty najpierw przygotowywaniem posiłku (albo po prostu
odgrzewaniem), a później czekaniem, aż wszystko się ugotuje, że
zapomniał nawet o ciastkach, na które miał ochotę cały dzień.
Jakaś szansa więc istniała... Marna, bo marna (plakatów naprawdę
nie dało się przeoczyć), no ale zawsze coś, prawda?
Otworzył
drzwi i czuł, jak wszystko w nim kurczy się ze wstydu. Z każdej ze
ścian spoglądał na nich Andy. To coś śpiewający, to wyginający
się na scenie, to w samym szlafroku, w slipkach...
–
Jezu, chodź już szybciej, bo zaraz naprawdę zdechnę z... –
urwał. Popatrzył na swoją amerykańską podobiznę łypiącą na
niego ze ściany, żeby następnie przenieść wzrok na inny plakat,
a później na kolejny i kolejny. – O kurde – wydusił, czując
się dziwnie osaczonym. – Creepy – zamruczał, wchodząc do
pokoju. – Masz na jego punkcie fioła, co? – zapytał, jakby
wciąż nie dostrzegając, że mężczyzna z plakatów miał wiele
wspólnego z nim.
–
T-tak jakby – odpowiedział Teodor, nie chcąc drążyć tematu.
– A
nie za stary przypadkiem jesteś? – zagadnął, bez pytania
siadając na łóżku. – Bo wiesz, ja myślałem, że na takich
pizdeuszów to same trzynastki lecą – powiedział jak zwykle
bardzo dosadnie, nie mając jednak zamiaru obrażać Teodora.
Kamiński znał już przecież Andrzeja, wiedział, że zawsze był
bardzo szczery i nigdy nie gryzł się w język.
–
Pizdeuszów? – powtórzył Teodor z lekkim rozbawieniem i usiadł
na krześle przy biurku.
– No.
Taki efekciarz straszny z niego. Spójrz, jak się ubiera. – Ruchem
głowy wskazał na plakat z kadru klipu [i]In the end. – I jego
muzyka do najpoważniejszych też nie należy – stwierdził
wyniośle, naprawdę nie widząc żadnego swojego podobieństwa do
Biersacka. Teodor aż zagryzł dolną wargę, żeby się nie
roześmiać.
– Nie
no. Całkiem normalnie wygląda – powiedział tylko po to, żeby
Andrzeja podpuścić. Jasnoniebieskie oczy momentalnie zmierzyły go,
wyrażając zaszokowanie. Teodor jednak się nie ugiął i nie dał
po sobie poznać, że ta sytuacja naprawdę go bawiła.
–
Serio? Te włosy, mejkap... Do tego wygląda, jakby na jedzenie nie
miał. – Skrzywił się z obrzydzeniem. – Chce być rockmenem, a
bliżej mu do ciepłej pizdy. – Wzruszył ramionami, kwitując
wszystko. [i]Klamka zapadła, pomyślał Teodor, aż drżąc od
tłumionego śmiechu, [i]Andrzej wydał osąd i nie ma odwrotu.
–
Skoro tak uważasz...
–
Zainteresowałbyś się prawdziwymi muzykami – prychnął jeszcze
Andrzej, aż wreszcie zapchał usta sporym kawałkiem gołąbka.
–
Prawdziwymi? Czyli? – podłapał Teodor, przyglądając się, jak
Wrona w zastraszającym tempie pochłaniał obiad.
–
Daleko szukać nie musisz – odpowiedział, nawet na niego nie
patrząc. Całkowicie już skupił się na jedzeniu, nie przejmując
się, że tym jednym zdaniem wywołał całą masę skrajnych emocji
w Teodorze.
–
Czyli...? – spróbował pociągnąć dalej.
– Jak
chcesz, wpadaj do nas na próby. Zawsze lepiej, jak ktoś tam słucha
– stwierdził, kiedy już przełknął wszystko, co miał w ustach.
Chyba tylko cudem się nie udławił. – No i oczywiście o mnie
chodzi – dodał jeszcze, spoglądając na Teodora znad talerza.
Uśmiechnął się rozbrajająco szczerze, prawie wywołując u
Kamińskiego zawał, po czym (bo przecież żarcie nie może czekać)
wrócił do pochłaniania obiadu. Opanowanie wszystkiego zajęło mu
dosłownie dwie, góra trzy minuty.
Teodor
z kolei miał problem, żeby dojeść. Co chwilę zerkał na
zadowolonego Andrzeja, zastanawiając się, jak to możliwe, że
dawał radę żyć bez niego. Obecność Wrony była jakaś taka...
przyjemnie znajoma. Bezpieczna. Już nawet nie przejmował się
wyglądem swojego pokoju, bo przecież Wroński go nie wyśmiał.
Może coś tam pomarudził o Andy'm, podając jednocześnie pod
wątpliwość męskość artysty, ale na tym wszystko się skończyło.
–
Możesz wpadać częściej – mruknął, męcząc swojego gołąbka.
Odkąd wziął się za siebie, naprawdę nie jadł zbyt dużo. –
Mama daje mi całą masę słoików, a później to muszę wyrzucać
– powiedział i już gdy był w połowie zdania, widział, jak w
niebieskich oczach znów rozbłyska płomyk nadziei.
–
Musimy ze sobą zamieszkać – orzekł Andrzej takim tonem, jakby
właśnie proponował Teodorowi małżeństwo... Albo to mózg
Teodora przeinaczył jego głos – tak czy inaczej, Kamiński drugi
raz podczas jedzenia gołąbka przeżył preludium do zawału.
–
Że-żeby jeść żarcie mojej mamy? – zapytał, aż się
zająkując. Odsunął od siebie talerz, dochodząc do wniosku, że
jeżeli tak to dalej będzie wyglądać, naprawdę coś go trafi, a
raczej nie chciał umierać nad rozgotowanymi gołąbkami.
–
Dokładnie tak. – Zainteresowane, niebieskie spojrzenie powiodło
ku blatu biurka, gdzie stał niedokończony obiad Teodora. – Nie
jesz? – zapytał powoli, niczym drapieżnik szykujący się do
ataku. Teodor popatrzył na talerz, początkowo nie rozumiejąc.
Wystarczyło tylko jedno spojrzenie w stronę Andrzeja, na niego minę
i wygłodniały wzrok, a już zrozumiał.
–
Chcesz?
– Po
co ma się marnować, no nie?
Teodor
prawie parsknął śmiechem. Naprawdę nie znał nikogo, kto wyglądał
jak zagłodzony, wyrośnięty ponad normę rockman, a jadłby tyle,
co Andrzej. Złapał za talerz i podał go Wronie, z lekkim
rozbawieniem (i rozczuleniem) obserwując, jak ten zaczyna pochłaniać
jego porcję.
Może
faktycznie powinni razem zamieszkać? Gdyby Andrzej zjadał mu
wszystko spod nosa, waga Teodora pozostawałaby bezpieczna. To
obopólna korzyść.
– O
Jezu, nie mogę się ruszać – sapnął Andrzej, kiedy już
wepchnął w siebie obiad Teodora i legł na jego łóżku. [i]Jak
Złotowłosa w domku niedźwiadków, pomyślał z rozbawieniem
Kamiński, obserwując z zadowoleniem Wrońskiego, trochę zbyt
długiego jak na tak krótkie posłanie. Jego nogi wystawały poza
dolną ramę łóżka, ale Andrzej najwidoczniej za bardzo się tym
nie przejmował... Był w końcu zajęty katorżniczym procesem
trawienia.
Teodor
uśmiechnął się pod nosem, obserwując Andrzeja i nawet nie chcąc
myśleć o powrocie do nauki ani – tym bardziej – o odzyskaniu
kluczy do mieszkania. Mógłby tak siedzieć w nieskończoność i
naprawdę na nic by nie narzekał.
–
Przerwałem ci w czymś? – zapytał w pewnym momencie Andrzej,
ruchem głowy wskazując na laptopa.
–
Uczyłem się.
Andrzej
zmarszczył swoje mocno wygięte brwi, żeby zaraz podnieść się na
ramieniu.
–
Dobra, to zaraz będę lecieć.
– Nie
– zaprzeczył Teo odrobinę zbyt gwałtownie, niż powinien.
Momentalnie zrobiło mu się gorąco. – T-to znaczy... nie-e
przeszkadzasz. I tak chciałem sobie zrobić przerwę – mruknął.
Niebieskie,
świdrujące spojrzenie zatrzymało się na Teodorze, jakby usiłując
rozczytać jego myśli. Andrzej czasem potrafił tak patrzeć, że
Kamińskiemu aż odbierało tchu. Nie miał pojęcia, czy to zasługa
sposobu bycia Wrony, czy głównie tego osobliwego koloru oczy, ale
wiedział, że już siedem lat temu wpadł jak śliwka w kompot. Jego
mama często powtarzała, że pierwsza miłość nigdy nie rdzewieje;
dopiero teraz Teodor zaczynał rozumieć, co to naprawdę znaczyło.
–
Zawsze rozwalało mnie twoje podejście do nauki – stwierdził
Andrzej, podnosząc się do siadu.
–
Ch-chyba tylko w t-tym jestem dobry – wymamrotał, wzruszając
ramionami.
–
Pieprzysz – prychnął Wroński, siadając na brzegu łózka i znów
wlepiając w Teodora swoje jasnoniebieskie oczy, niemal przewiercając
go nimi na wylot. – Długo masz już aparat? – zapytał nagle,
ruchem głowy wskazując na usta Kamińskiego, który już nie
wiedział, jak oddychać.
– Z
rok? – odpowiedział cicho, nie wiedząc, do czego Andrzej dąży.
–
Urocze – stwierdził tak po prostu, żeby po chwili wstać i
potargać Teodora po głowie, jak słodkiego, trochę niezdarnego
psiaka, który rozczulał samym wyglądem. – Pasuje ci –
powiedział Andrzej, łapiąc nagle Teodora za włosy, żeby zaraz
pociągnąć je w tył i tym samym odchylić jego głowę. Kamiński
popatrzył na Andrzeja zdezorientowany, a rumieniec na jego
policzkach był aż nazbyt widoczny. Wrona nie mógłby go przegapić.
– W ogóle, ładny jakiś taki się zrobiłeś – dodał jeszcze,
sprawiając, że Teodor właśnie przeżywał zawał za zawałem.
Błękitne oczy popatrzyły prosto w nieco ciemniejsze, niebieskie,
aż nagle – tu już Kamiński był pewny, że zaraz umrze od
nadmiaru wrażeń – pochylił się, pocałował Teodora lekko w
usta, a następnie, jakby nigdy nic, odsunął się. – Okej, będę
lecieć. CV same się nie rozniosą – stwierdził i już nie
zaszczycając Kamińskiego chociażby spojrzeniem, wyszedł do
przedpokoju.
Z technicznych: znów gdzieś się zaplątało [i]
OdpowiedzUsuńJeżeli chodzi o opinię, to:
Czyżby miało się zanosić na delikatne Teosiowe rozterki? No bo Andrzej niby zawsze i wszędzie, ale Rafał też nie taki najgorszy :> W sumie to 'dopiero' siódmy rozdział z tych trzech, czterech które miały wyjść ;) Zanosi się Americana/Gówniarz 2.0 jeżeli chodzi o długość. Nie, żebym marudziła :D
Trochę mnie tylko na początku zdziwiła ta 'surowa' ocena Andrzeja na widok plakatów - w końcu skoro był prawie, że kopią ulubieńca Teodora, więc niejako też do takich 'Pizdeuszów' mógł się zaliczać.
Końcówka fajna :) Jedyne czego nie czytam tak chętnie to wspominek na temat dziecistwa chłopaków. Ale może to nadrobię :) Kiedyś.
Dzięki za promocję, w sumie już to widać w statystykach :D Muszę się więc bardziej postarać, jeżeli chodzi o treść bloga. No ale cóż, jakoś przeżyję.
Miłej majówki!
To [i], to po prostu nic innego jak moje oznaczenie kursywy. Przy przekopiowywaniu tekstu z jednego pliku do drugiego, często zatraca się formatowanie. Tak szybko mogę to odnaleźć, ale w tym rozdziale zapomniałam pousuwać tych znaczków. ;)
UsuńNawet nie kracz, że zanosi się na Americanę/Gówniarza! :D Co to, to nie! Może 10-15 rozdziałów, 30 to zbyt duże wyzwanie :P
Teo wpadł jak stado śliwek w kompotXDD stado.
OdpowiedzUsuńW ogóle, zajebisty jakiś ten Andrzej jestXD Teodor i to opowiadanie.Te ładne słówka do Teodora to życie.No i Andrzej zabiega o jego uwagę ewidentnie.
Ale Andrzej wracaj! Nie wyłaź;-;
Ciekawe kiedy gołąbki połączą się w parę.
Taaa 3 rozdziały ;P
No, nie jestem słowną kobietą. :D
UsuńAch ten Andrzej, nie mam słów. Już nie mógł zostać dłużej? Ale muszę przyznać, że mistrzowsko wprawił Teo w zakłopotanie! To lubię. (:
OdpowiedzUsuńNiepokoją mnie trochę myśli Teo o Rafale(halo, to twój dziecięcy prześladowca!), bo przecież on ma być z Andrzejem. Koniec, kropka.
Ale przecież każdego z nas ciągnie do bad-boyów :D Teoś nie jest w tym osamotniony.
UsuńChciałem tylko napisać, że uwielbiam zwroty typu "katorżniczy proces trawienia" :)
OdpowiedzUsuńDla niektórych to najcięższe zadanie w ciągu dnia. :)
UsuńOt dylemat Teo: Andrzej czy Rzepa. Z Rafałem wiążą się nieprzyjemne wspomnienia z młodości. Andrzej ma większe szanse! Teo jest nim przecież totalnie zauroczony. Czy sprawdzi się przysłowie "stara miłość nie rdzewieje"?
OdpowiedzUsuńJedno jest pewne Dream: jesteś niczym przodownik pracy z minionej epoki, 250% normy. Na planowane trzy odcinki już jest siedem, a to jeszcze nie koniec. I to mnie bardzo cieszy!!!
Rany, Piotrze, jak zwykle potrafisz mi poprawić humor. Właśnie cierpię na brak czasu, brak weny, bark wszystkiego, a Ty mi tu z 250% normy wyskakujesz. Dziękuję, cieszę się, że mimo mojego autorskiego dołka, rozdział się udał.
UsuńCo co co?! Normalnie zdębiałam! Nie wolno ludzi tak urabiać! Ja tu już byłam przygotowana na pewien przebieg akcji a tu jeb!
OdpowiedzUsuńTak na marginesie doszło do mnie ile lat już tu zaglądam. Trochę mnie to przeraża bo nic nie wygląda na to by miało się zmienić :) Dodam, że czekam na następny rozdział jak opętana :)
Z chęcią dodałabym kolejny już-teraz-zaraz, problem w tym, że nie mam go nawet napisanego.
UsuńPamiętam, jak zaczęłam czytać to opowiadanie z myślą "trzy rozdziały, szybko zleci". Nadal czytam 😂😂
OdpowiedzUsuńBardzo trafia do mnie sposób, w jaki piszesz, więc prawdę mówiąc, nie spiesz się z tym opowiadaniem. Teo powoli wpada w jakiś kryzys i rozdarcie pomiędzy tą dwójką, ale bardziej widzę go z Andrzejem. Po prostu ciężko zapomnieć o tym wszystkim, co robił mu Rzepa. Ale i tak jestem bardzo ciekawa, jak poprowadzisz ten tekst.
Życzę dużo dużo weny 💕
Laire, ostatnio mam wrażenie, że ja z żadnym opowiadaniem się nie spieszę. :D z 3 rozdziałów na 10+? E tam, jakoś będzie. :D
UsuńKażdy zawał Teodora przeżywałam razem z nim, a końcówka mnie prawie zabiła!
OdpowiedzUsuńAle żadnego zawału ostatecznie nie było? ;)
UsuńAaa koniec najlepszy!! O boze jak go zlapal za wlosy. Ja tam licze na Teo + Andrzej nie ma bata. Rafala zaczynam lubic ale i tak Teo i Andrzej sa sobie przeznaczeni!!!! Super dziekuje za rozdzialy i mam nadzieje, ze to bedzzie tez dlugie jak "Gówniarz" haha
OdpowiedzUsuńProszę, nie, żadne "długie jak Gówniarz"... Sama sobie w kolano strzelam.
UsuńZdecydowanie słodko i miło się udało :D Ale nie powiem jestem miło zaskoczona takim pocałunkiem ze strony Andrzeja :D
OdpowiedzUsuńCo to będzie co to będzie xD
Ściskam ciepło,
Elda
Co to będzie, co to będzie?
UsuńKolejne kilkadziesiąt rozdziałów będzie.
Wiesz, że uwielbiam wszystko co napiszesz.
OdpowiedzUsuńRozdział był mega, ale wpadłam tu ponownie głównie po to by napisać, że nadal jestem TeamRafał <3 Zmienił się noo.. zakocha się w naszym Teo i będą żyć razem długo i szczęśliwie, a Andrzej na pewno jakoś sobie poradzi, na pocieszenie dostanie dożywotni zapas słoików.
Kurczę jestem strasznie ciekawa z kim połączysz Teodora. Nie każ nam długo czekać :(
Dużo weny<3