Sprawdzała Ekucbbw.
Wszystkie drogi prowadzą do McDonalda
Było
mu ciepło. Nie gorąco, nie chłodnawo, po prostu idealnie ciepło,
a jednak w tamtym momencie temperatura wydawała się dla niego
zdecydowanie nieodpowiednia. Uchylił powieki i aż stęknął,
żałując, że podjął jakiekolwiek próby wybudzenia się. Mógł
trwać w słodkim zawieszeniu, gdzie poranny kac nie miałby szans go
dorwać.
–
Chcesz wody? – usłyszał z boku znajomy, niski głos. Nawet nie
musiał spoglądać w tamtą stronę, żeby dowiedzieć się skąd
pochodzi.
I
momentalnie zalała go cała fala wspomnień.
Toaleta.
Pocałunek. Rafał. Wymioty.
Kurwa,
kurwa, kurwa. Jak mógł do czegoś takiego dopuścić? Jak mógł
pozwolić sobie aż tak się spić? A wszystko to na oczach Andrzeja,
którego – no kurwa mać! – nie widział kilka lat.
– Mhh
– zamruczał pod nosem coś niezrozumiale, wreszcie uchylając
powieki. Zamrugał, dopiero po chwili dostrzegając Andrzeja
siedzącego tuż obok na kanapie. Sięgał właśnie po butelkę
wody, którą przed podaniem Teodorowi odkręcił.
–
Zabalowałeś – powiedział, spoglądając na niego nieskacowanymi,
niebieskimi oczami. Jak to możliwe, że nic mu nie było, skoro pił
więcej od Teodora, a Teodor nie dość, że kontrolował alkohol (a
przynajmniej się starał), to leżał teraz i umierał? A wczoraj
wygłupił się na całego.
– Nie
myślałem... – wycharczał. Musiał odkaszlnąć, żeby tak
przeraźliwie nie rzęzić. – Nie m-myślałem, że aż tak.
Andrzej
uniósł jedną ze swoich ciemnych brwi, przyglądając się jak
Teodor próbuje podnieść swoje skacowane cielsko do siadu, a
później jak łapczywie dopada ustami do butelki. Teodor z kolei
udawał, że tego uważnego spojrzenia wcale nie zauważa. Szybko
przekalkulował, że najlepiej będzie udawać głupiego. Luki w
pamięci to przecież chleb powszedni po zakrapianej imprezie.
– Ale
spoko, ja tez trochę jednak wypiłem – odezwał się w pewnym
momencie Andrzej, wciąż nie spuszczając z Teodora swojego
taksującego wzroku. – Pamiętasz co zrobiłeś zanim wyszliśmy z
Jazz Rocka? – Pochylił się nagle do Kamińskiego, a ten z
zaskoczenia prawie upuścił butelkę. Cudem utrzymał ją w rękach,
a na pościeli wylądowało tylko kilka kropel wody. O ile Teodor
często miał problem ze zbytnim czerwienieniem się na twarzy
(przeklęte mocne unaczynienie skóry) i rumieńce nie były dla
niego niczym nowym, o tyle teraz już przypominał kolorytem
najprawdziwszego dojrzałego pomidora.
–
N-nie. N-n-n – z tego wszystkiego język odmówił mu współpracy,
a serce waliło tak szybko z nerwów, że kac na kilka chwil odszedł
w zapomnienie. – Ni-e p-pa... pamiętam.
Andrzej
go znienawidzi? Postanowi trzymać się z daleka? A może zrzuci to
wszystko na karb upojenia i skoro wreszcie spotkali się po tylu
latach, będą dalej kontynuować gimnazjalną przyjaźń?
Twarz
Wrońskiego wykrzywił grymas, którego Teodor jednak niestety nie
potrafił poprawnie odczytać. Przez moment miał wrażenie, że
dostrzegł tam cień zawodu, pytanie tylko, czy jego głupi mózg
przypadkiem nie przeinaczał faktów?
– No
okej – mruknął i wstał nagle z łóżka. – Ja muszę lecieć.
Mam kilka spraw do załatwienia na mieście, CV same się nie
rozniosą – stwierdził Wroński i dopiero teraz Teodor przypomniał
sobie o trzeciej osobie, która powinna tu być (w końcu to jej
pokój), a której od wyjścia z Jazz Rocka kompletnie nie pamiętał.
– A
Rafał?
– W
kuchni. Robi śniadanie jak na dobrą żonkę przystało –
zażartował, uśmiechając się szeroko na widok zaskoczonej miny
Teodora. – Mówiłem, to nie ten sam Rafał, którego znasz,
kochanieńki. – Zacmokał, sięgając po swoją skórzaną
ramoneskę. – Niestety, nie zasmakuję mistrzowskiego dania, ale ty
masz szansę... o ile nie zwrócisz – dodał jeszcze z
rozbawieniem, zakładając kurtkę.
–
T-to ja może pójdę z tobą – burknął pod nosem Teodor, nie
mając zamiaru zostawać z Rafałem sam na sam. Jeszcze w
towarzystwie Andrzeja mógłby ścierpieć obecność Rafała, ale
nie wyobrażał sobie zostawać z Rzepą tylko we dwóch.
–
Może dobrze by było, jakbyście pogadali? – zapytał Andrzej, już
kierując się do drzwi i sprawiając, że wizja Teodora i Rafała
siedzących samych w tym pokoju nabierała coraz to realniejszych
kształtów.
– Nie
mamy o czym rozmawiać – prychnął Kamiński i tak szybko jak
poderwał się na równe nogi, tak opadł pośladkami z powrotem na
kanapę. Świat na moment zawirował mu przed oczami, a żołądek
przekręcił się na drugą stronę w proteście.
–
Odpuść, odpocznij i dopiero wtedy sobie wróć do domu – polecił
jeszcze Andrzej i w tym momencie drzwi otworzyły się, a do środka
wszedł Rafał z całym talerzem zawalonym kanapkami.
– Już
spadasz? – zapytał zaskoczony już od progu. Patrzył przez chwilę
na Wrońskiego, a dopiero później jego małe oczka odnalazły wiąż
siedzącego na łóżku Teodora. Uwadze Rafała z pewnością nie
umknęła pozieleniała z mdłości (a może i też strachu) twarz
Kamińskiego.
– Na
razie jestem bezrobotny, jakbyś zapomniał – powiedział Andrzej i
wbrew swoim słowom o niemożliwości rozsmakowania się w śniadaniu
Rafała, sięgnął ręką po jedną z kanapek. Bez ceregieli wcisnął
sobie połowę całkiem sporej kromki do ust, przez co jego zazwyczaj
wklęsłe policzki teraz przypomniały napchany chomiczy pysk. –
Tłeba tło zmłenić – wydusił, nie przejmując się czymś takim
jak zasady dobrego wychowania. W końcu wczoraj widzieli zawartość
Teodorowego żołądka, nikt więc raczej nie wniesie sprzeciwu na
widok przeżuwanej kanapki.
–
Żałuję, że cię nie widziałem w tym Macu – parsknął Rafał i
wszedł głębiej do pokoju. Kątem oka zerknął na sponiewieranego
kacem Teodora, ale nic nie powiedział. Postawił jedynie przy nim
talerz, a sam odwrócił się do malutkiego biurka zawalonego
wszystkim, co tylko możliwe. Nawet znalazłyby się tam całkiem
świeże skarpetki (no hej, tylko raz ubrane!) i już nie tak czysty
podkoszulek, ale wciąż mógłby go ubrać na przykład do
sprzątania. Swoją drogą, gruntowne porządki naprawdę by mu się
przydały. Ba! Nawet miał je w planach... od jakichś kilku
miesięcy. Nie jego wina, że albo wracał po pracy czy zajęciach
wykończony, albo chłopacy wyciągali go gdzieś na picie.
–
Całe szczęście już nie zobaczysz – odparł Andrzej i wepchnął
sobie do ust drugą część kanapki. – Dobra, ja lecę. Bawcie się
dobrze – pożyczył im z wyraźnie słyszalnym w głosie
rozbawieniem i ku przerażeniu Teodora, wyszedł. Już po chwili
słyszeli jeszcze trzask drzwi wejściowych, kwitujący fakt
pozostawienia ich dwójki na pastwę losu.
– Jak
jesteś głodny, to weź – mruknął Rafał do Teodora, nawet nie
oglądając się na niego. Odnalazł jedynie pod stertą rzeczy
laptopa, którego zaraz stamtąd wyciągnął.
–
Nie, też będę lecieć – odpowiedział Teodor, chociaż w jego
zbolałym wyrazie twarzy trudno byłoby doszukać się jakichkolwiek
sił na opuszczenie mieszkania, a później przeciskanie się przez
połowę miasta załadowanym tramwajem.
– Daj
spokój, możesz przecież sobie odespać, jeśli chcesz. – Rafał
zerknął krótko na Teodora i spróbował uśmiechnąć się
zachęcająco. – A później mogę cię odwieźć, jak coś. Muszę
tylko mieć pewność, że jestem trzeźwy – dodał, siadając na
łóżku. – Nie chcę stracić prawka.
Teodor
zwilżył nerwowo wargi, ale nic nie powiedział. Nie czuł się zbyt
pewnie w towarzystwie Rafała. Rzepa wciąż go przerażał. Ale z
drugiej strony bał się, że jak już wsiądzie do rozklekotanej
pięćdziesiątki dwójki (niby na tej trasie puścili też nowe
tramwaje, ale znając szczęście Teodora, trafi mu się zabytek), a
później w wyniku zbyt intensywnego bujana na boki, zwymiotuje
jakiejś pani na kolana. Nie musiał zbyt długo czekać na
rezultaty, wystarczyło tylko, że wyobraził sobie zatłoczony,
śmierdzący tramwaj, kiwający się wte i wewte, aby jego żołądek
zaprotestował. Ścisnął się, skręcił, a on już wiedział, że
zaraz nastąpi punkt kulminacyjny żołądkowych akrobacji.
–
Gdzie masz łazienkę? – wydusił, przykładając asekuracyjnie
dłoń do ust. Zaalarmowany Rafał aż się wyprostował.
– Po
wyjściu na prawo – zdążył jedynie powiedzieć, kiedy Teodor
niemal wyleciał z pokoju. Rafał mógł tylko usłyszeć trzask
zamykanych drzwi od toalety, a później, jako że ta znajdowała się
tuż za ścianą, odgłosy wymiotów. Westchnął ciężko, nie
bardzo wiedząc co robić. Powinien mu jakoś pomóc, prawda?
Odłożył
laptopa na bok i bez większego namysłu skierował się do kuchni.
Jego szafki świeciły pustkami, nie mógłby nawet zrobić Teodorowi
herbaty, a pamiętał przecież, jak kiedyś mama zaparzała mu
rumianku na ból żołądka. Całe szczęście nie mieszkał sam –
współlokatorki zawsze miały nie tylko pełną lodówkę, ale także
spory asortyment ziół.
Otworzył
ich szafkę i przez chwilę szukał czegoś, co mogłoby teraz
Teodorowi pomóc. Wreszcie złapał za opakowanie herbaty koperkowej,
miętowej i rumiankowej. Wpatrzył się w nie, aż marszcząc brwi w
wyrazie głębokiego (i wydawałoby się nawet, że bolesnego)
zastanowienia. Które spiszą się najlepiej? Koperkową chyba piją
dzieci na jakieś zaparcia czy kolki. Tak przynajmniej zapamiętał
ze swojego krótkiego dzieciństwa, jeszcze kiedy mama była w pełni
sił i zajmowała się jego młodszym bratem.
Miętowa...
właściwie nie bardzo wiedział, na jakie dolegliwości zalecano pić
miętową, ale niech już będzie ta rumiankowa, wydawała mu się
bezpieczniejsza. Wstawił wodę, a później odłożył wszystkie
opakowania tak, aby współlokatorka nie zauważyła, że ktoś
grzebał jej po szafkach. Ślady zbrodni należy przecież zatrzeć.
Złapał za jeden ze swoich kubków z nieco wyszczerbionym uchem i
poczekał, aż woda wreszcie się zagotuje. Teodor wciąż siedział
w łazience, kiedy Rafał zalewał mu herbatę wrzątkiem. Chyba już
nie wymiotował, a przynajmniej żadne dziwne odgłosy nie roznosiły
się po mieszkaniu. Przechodząc więc koło drzwi łazienki, zapukał
– tak w razie co, gdyby Teodor zasłabł i wylądował z głową w
toalecie. Oczywiście ani przez moment nie zaświtała mu myśl, że
jeszcze siedem lat temu sam by z chęcią tę głowę wcisnął do
kibla i jeszcze z satysfakcją spuścił wodę.
–
Teo? – zapytał. – Żyjesz?
– Nie
– usłyszał odpowiedź.
–
Pomóc ci...? – Zawahał się, bo właściwie to nawet nie wiedział
jak mógłby pomóc.
– W
rzyganiu? – Kiedy niby Teodor zrobił się tak złośliwy? Rafał
mimowolnie uśmiechnął się do swoich myśli. Wszyscy się
zmieniliśmy.
– Jak
coś to krzycz – powiedział jeszcze i już wszedł do pokoju, nie
chcąc go aż tak napastować swoją osobą.
Nie
wiedział ile Teodor był w łazience, nie patrzył na zegarek.
Postawił jedynie herbatę przy łóżku, a później złapał za za
kanapki i pochłonął trzy – przecież Teodor i tak pewnie nic nie
przełknie. Kiedy odłożył talerz na biurko, usłyszał szczęk
zamka. Nie musiał długo czekać, żeby ponownie zobaczyć ledwo
żyjącego Teodora u siebie w pokoju.
–
Naprawdę mogę cię później odwieźć – przypomniał, a gdy
niebieskie, umęczone spojrzenie Kamińskiego znalazło się na nim,
na moment wstrzymał oddech. Nie wiedział, że Teodor miał obsesję
na punkcie oczu Andrzeja, ale jeśli porównałby ze sobą ich
tęczówki, Teodor w tym starciu zdecydowanie wygrywał. Wroński
posiadał taki dość chłodny, lodowaty a przez to nieprzyjemny
odcień. Oczy Teodora wydawały się zdecydowanie bardziej pospolite,
ale przy tym bezpieczniejsze. Łagodniejsze.
–
Okej – wydusił z trudem, bo naprawdę nie miał na nic siły.
Najchętniej zaległby pod kołdrą i zasnął, tylko tyle był teraz
w stanie zrobić.
–
Zaparzyłem ci rumianku – poinformował, kiedy Teodor usiadł na
kanapie. – Powinno ci trochę pomóc. – Niebieskie oczy znów
odnalazły Rafała, tym razem jednak popatrzyły na niego w wyrazie
zaszokowania. Bo jak to tak – Rzepa zaparzył mu herbatę? Rzepa
oferował podwózkę? Rzepa pozwalał odespać kaca?
–
Dzięki – powiedział całkowicie szczerze, sam już nie wiedząc,
jak się zachowywać w obecności dawnego prześladowcy. Nie był
pewny, czy przypadkiem to nie jakiś śmieszny żart Rafała. Tylko
wyczekiwał czegoś w stylu: „żartowałem, grubasku!”.
–
Spoko. Odeśpij sobie, ja trochę pozamulam i popołudniu się
zbierzemy. – Nawet już na niego nie patrzył. Obecność Teodora w
łóżku dziwnie na niego działała. Nie tak, jak powinna, w końcu
to Kamiński! Ale, cholera, musiał przyznać, że TEN Kamiński
naprawdę się wyrobił. Gdyby spotkali się w klubie i gdyby nie
ciągnęła się za nimi żadna nieprzyjemna przeszłość, już
dawno prosiłby o numer.
–
J-Jakby co, obudź mnie – powiedział, zająkując się jak dawny
Teodor, a Rafał, o dziwo, uznał to za całkiem urocze. Oczywiście
nijak nie dał tego po sobie poznać. Udał, że całkowicie skupił
się na laptopie i że kątem oka nie przyglądał się Teodorowi
biorącemu ostrożne łyki herbaty, a później kładącemu się
spać.
–
Jasne, obudzę – obiecał, chociaż wiedział, że prędzej jak
ten psychopata będzie się przyglądać jego uśpionej twarzy, niż
rzeczywiście go obudzi. Wiedział niestety też, że teraz nie
miałby u Teodora najmniejszych szans. I chyba nawet nie chciał z
tym walczyć, bo co jak co, ale Kamiński miał święte prawo go
nienawidzić.
Pozostawał
więc Grindr i Fellow. Może tam znajdzie kogoś w typie Teodora.
***
Jak
młody Teodor zdał sobie sprawę ze swojego pociągu do mężczyzn?
Całkiem prosto, nawet tego szczególnie nie rozpatrzał, bo przecież
równocześnie podobały mu się też dziewczyny. Po prostu kiedyś
uznał, jeszcze w czwartej klasie podstawówki, że stażysta, jaki
przyszedł do nich na geografię, był fajny. Po prostu tak fajny,
że na kilka lekcji geografia stała się dla Teodora najlepszym
przedmiotem. Tyle razy na ochotnika do tablicy to on się jeszcze
nigdy nie zgłaszał w całej swojej szkolnej karierze.
Jeśli
jednak chodziło o dziewczyny – podobały mu się, a przynajmniej
tak wtedy myślał, bo dwudziestodwuletni Teodor z pewnością by
temu zaprzeczył. Była taka Kasia na przykład, z klasy równoległej,
która to najpierw chodziła z nim do podstawówki, a później do
gimnazjum. Każdy się przecież za Kasią oglądał, no to i Teodor
się oglądał – bo tak trzeba. Bo Kasia jest ładna, ma w sobie
coś takiego przyjemnego, delikatnego, dziewczęcego. Chłopcy
szeptali przecież między sobą, że niezła, że słodka, że z
chęcią by ją tam... no. Tego. Pyknęli.
„Pyknęli”.
Boże drogi, co za żałosne słowo. Jak można kogokolwiek
„pyknąć”?, zastanawiał się Teodor, gdy, chcąc czy nie,
przysłuchiwał się rozmowie Rzepy z kolegami, kiedy czekali na
nauczyciela wuefu.
–
Cholera, a widzieliście jej cycki? Jak urosły? – zapytał Rzepa,
żeby zaraz roześmiać się tubalnie. Łukasz i Michał niczym te
tresowane małpki zaraz pokiwali głowami, a po chwili dodali swoje
trzy grosze, czyli w tym wypadku niezbyt smaczne epitety, dotyczące
wyglądu Kasi. Teodor, mimo że naprawdę nie chciał słuchać ich
wywodów, nie mógł w żaden sposób przed tym uciec. Takie rzeczy
jak fajna, krągła dupeczka niestety go nie ominęły.
–
Zdecydowanie najlepsza w szkole – stwierdził Rzepa, wydymając
wargi niczym koneser „najlepszych dup” w szkole, a kiedy jego
małe oczka odnalazły siedzącego nieopodal Teodora, zdawały się
rozbłysnąć przerażającym blaskiem. – A ty, Jęczybuła? –
zapytał, podnosząc się z parkietu sali gimnastycznej, który
okupywali w oczekiwaniu na nauczyciela. Podszedł do siedzącego
Kamińskiego i pochylił się nad nim ze złośliwym uśmiechem. –
Co myślisz o Kasi? – Jego świńskie oczka otaksowały uważnie
krągłą twarz Teodora.
–
D-d-daj spo-spokój – wymamrotał Teodor, odwracając wzrok i
żałując, że Andrzej jeszcze nie wrócił ze swojej choroby. Z
Wrońskim u boku czuł się zdecydowanie bardziej pewnie.
–
Trzepiesz sobie do Kasi co noc? – zapytał Rzepa, mrużąc oczy
tak, że stały się jeszcze mniejsze i wyglądały, jakby za chwilę
miały całkowicie zniknąć z jego twarzy. – Trzepiesz sobie tego
swojego małego, różowego robaka, co? – parsknął, dźgając
nogę Teodora czubkiem swojego trampka.
– O
fuuuj! – zawołał Łukasz z obrzydzeniem, a siedzący obok niego
Remigiusz, który jak i reszta chłopaków z klasy, chciał się
wkupić w łaski Rafała, więc parsknął śmiechem.
– No
chyba, że Jęczybuła woli inne robaki! – rzucił wesoło Maciej,
patrząc na Rzepę z uwielbieniem i oczekiwaniem, czy jego żart się
przyjmie.
Przyjął
się. Rafał parsknął śmiechem, ponownie dźgając Teodora swoim
butem.
– To
by do tego zboczeńca pasowało! – zarechotał wybitnie rozbawiony.
– Cipy nie są dla niego, nie wiedziałby co z nimi zrobić!
Teodor
spuścił wzrok na swoje drżące ręce. Czuł, jak w gardle narasta
mu szloch zażenowania, a rozbawione głosy dookoła w niczym nie
pomagały.
– Ale
kto by takiego grubasa chciał?
–
Pewnie wszystko by mu się tam trzęsło!
Gdyby
podniósł wzrok, pewnie by zauważył, że nie wszyscy koledzy z
klasy byli tym zainteresowani. Rafał może i zbierał poklask u
większości, ale niektórzy, czyli ci, z którymi Teodor całkiem
się dogadywał (bo tacy również istnieli), po prostu odcięli się
od wyśmiewania Kamińskiego. Nie zmieniało to jednak faktu, że
upokorzenie z chwili na chwilę zbierało w Teodorze, powoli
przeważając szalę goryczy. Bo to już nie był tylko
Tedek-jęczybuła, czy Tedek-grubas, Rafał poszedł o krok dalej,
nie zatrzymywał się, wyśmiewał Teodora po całości.
Każda
tama pod dużym naporem i ciśnieniem wreszcie pęknie. Niektóre
zrobią to powoli, a pęknięcia będą małe i nie tak groźne,
jednak niektóre tamy po prostu rozrywają się na strzępy,
uwalniając hektolitry wody i pozwalając im nieść spustoszenie.
Dokładnie to stało się z tamą emocji w Teodorze. W jednym
momencie runęła, uwalniając wściekłość i upokorzenie, które
ogromną falą rozlało się po ciele Kamińskiego, przysłaniając
na chwilę umysł oraz odbierając zdrowy rozsądek.
Nawet
nie wiedział kiedy, a już poderwał się na równe nogi. Nigdy
nikogo nie uderzył. Nie wiedział też, jak powinno się bić, jak
to wszystko wygląda, ale najwidoczniej wiedza nie była instynktowi
w niczym potrzebna. Zamachnął się, zaciskając mocno pięść.
Uczucie, kiedy wbijał ją w twarz Rafała, mógłby nazwać
rozkoszą, a może nawet ulgą.
– O
kurwa! – dobiegło gdzieś z boku i tyle wystarczyło, aby ocucić
Teodora z chwilowego amoku. Trzeźwiej popatrzył na zaskoczonego
obrotem spraw Rafała, żeby po chwili znów zaufać instynktowi,
który w tamtym momencie podpowiadał mu jasno i klarownie –
spieprzaj!
No więc
spieprzył, jak tchórz. Bo przecież był nim przez całe życie,
chwilowy atak heroizmu w żaden sposób go w tej kwestii nie zmienił.
W jednej chwili jeszcze stał i patrzył na Rafała, a w drugiej już
wymijał pana Gackowskiego zmierzającego do sali, oraz pędem
pomknął przez korytarz, ku szatni. Całe szczęście nikt jej nigdy
nie zamykał, Teodor więc wpadł do niej tylko, złapał za swój
plecak, w którego już wcześniej, przebierając się w łazience,
upchnął swoje ubrania, po czym pobiegł dalej przed siebie.
Chociaż
była już połowa listopada, wybiegł na zewnątrz jedynie w kurtce,
nie przejmując się nawet mroźnym wiatrem smagającym mu gołe
nogi. Parł dalej przed siebie, a wzrok rozmazywał mu się pod
naporem cisnących do oczu łez. Nienawidził tej szkoły.
Nienawidził tej klasy. Nienawidził Rafała! Jedyną osobą, dla
której mógł to wszystko znosić, był Andrzej... ale dzisiaj go
nie było, tak samo jak i wczoraj i przedwczoraj. A Teodor po prostu
sobie bez niego nie radził.
Dobiegł
pod dobrze już sobie znany blok i niczym radziecka torpeda wpadł do
klatki, szybko odszukując na domofonie numerek dwadzieścia trzy.
Usiłował opanować swoje emocje, ale nic nie mógł poradzić na
nerwowe drżenie ciała, przyspieszony od biegu i duszonego w sobie
szlochu oddech i szaleńczo bijące w piersi serce.
–
Halo?
–
A-a-and... – Nie potrafił nic powiedzieć. Niezidentyfikowanego
pochodzenia ból momentalnie zacisnął się na jego gardle,
uniemożliwiając wyartykułowanie jakiegokolwiek słowa.
–
Teo? Wchodź! – Już po chwili rozbrzmiał wibrujący dźwięk
zwalniania zamka w drzwiach. Teodor pchnął je i czym prędzej
pokonał dzielące go od mieszkania Andrzeja schody. Kiedy stanął
przed Wrońskim, cały zasapany, spocony i jednocześnie
roztrzęsiony, nie miał już sił na nic. Popatrzył na zasmarkanego
Andrzeja w zabawnej, przymałej piżamie w samochodziki i już po
chwili się rozpłakał, nie bardzo wiedząc jak mógłby wytłumaczyć
swoją nagłą wizytę. Jedyne co wiedział, to że chciał być z
Andrzejem.
Na
reakcję Wrońskiego nie musiał długo czekać. Już po chwili
przekroczył próg, dopadł do Teodora i przycisnął go do siebie
swoimi chudymi ramionami. Okulary na nosie Kamińskiego aż się
przechyliły, żeby po chwili zaparować od oddechu, czym jednak nie
bardzo się przejął. Przylgnął do kościstego ciała Andrzeja w
śmiesznej, dziecięcej piżamie, wyglądającego w niej na jeszcze
drobniejszego niż zazwyczaj, i po prostu trwał w uścisku, próbując
jednocześnie opanować swój szloch.
Andrzej
pachniał chorobą, ale nie miało to żadnego znaczenia. Ważne że
był obok, że go obejmował, pozwalał się ściskać i że chociaż
jeszcze nie padło ani jedno słowo wyjaśnienia, wszystko dokładnie
rozumiał.
To
naprawdę wystarczyło.
***
Uchylił
powieki, niemal czując w nozdrzach ten słodko-kwaśny zapach
choroby i dotyk rozpalonego gorączką ciała. Popatrzył na pokój,
z pewnością nie będący ani jego pokojem na stancji, ani pokojem
nastoletniego Andrzeja, którego postać w dziecięcej piżamce wciąż
miał przed oczami. Dopiero gdy zamrugał, Andrzej zniknął, a
Teodor zaczął rozumieć, gdzie tak naprawdę się znajdował.
Podniósł
się powoli do siadu, z ulgą przyjmując, że głowa bolała jakby
mniej, a mdłości też nie zmuszały go do poderwania się i
znalezienia łazienki. Kac wciąż był odczuwalny, jednak w o wiele
mniejszym natężeniu niż jeszcze parę godzin wcześniej.
Rozejrzał
się po zagraconym pokoju Rafała i pierwsze co wyłapał, to odgłosy
rozmowy dobiegające z przedpokoju. Jakieś dwie dziewczyny kłóciły
się o pozostawione w zlewie sterty naczyń. Dopiero później
spojrzenie Teodora zatrzymało się na drugim końcu kanapy, gdzie
przy ścianie spał zwinięty w kłębek Rafał. Jego okryte kocem,
masywne plecy poruszały się pod wpływem równomiernego oddechu,
zdradzając głęboki sen w jaki zapadł Rzepa. Teodor podniósł się
powoli do siadu, a odgłosy kłótni dziewczyn wcale nie ustawały.
Gdy na krześle nieopodal dostrzegł swoją kurtkę, najciszej jak
potrafił, wstał z kanapy i dopadł do niej. Z ulgą odkrył, że w
kieszeni wciąż znajdował się jego portfel i komórka – byłoby
naprawdę słabo, gdyby je zgubił.
Odblokował
telefon, a kiedy popatrzył na godzinę, przeklął w myślach i
dopiero po chwili popatrzył na szarzejące za oknem niebo. Jak to
możliwe, że spędził u Rzepy prawie cały dzień? Wciąż słyszał
złośliwy śmiech jego nastoletniej wersji i wciąż odczuwał tamto
upokorzenie, o którym postanowił przypomnieć mu mózg podczas
kacowej drzemki. Dlaczego więc po tym wszystkim, co przeszedł w
gimnazjum, siedział teraz, jakby nigdy nic, u swojego największego
koszmaru?
Drgnął
nerwowo, kiedy usłyszał za plecami ruch. Obejrzał się przez ramię
na wciąż śpiącego Rafała, teraz leżącego na plecach. Popatrzył
na spokojny wyraz twarzy mężczyzny, nijak nie pasujący do
wykrzywionego, złośliwego grymasu, którego zobaczył we śnie.
Przełknął ślinę, zastanawiając się szybko, co powinien teraz
zrobić. Najchętniej opuściłby to mieszkanie najszybciej jak to
tylko możliwe, a skoro kaca już prawie zażegnał, doszedł do
wniosku, że to naprawdę świetny pomysł. Rozejrzał się po pokoju
w poszukiwaniu swoich butów. Na twarz wpłynął mu zwycięski
uśmiech, kiedy dostrzegł je po biurkiem – teraz tylko ubrać się
i niepostrzeżenie wymknąć spod Rafałowego nosa. Jego wewnętrzny
triumf rósł wraz z każdym kolejnym krokiem zbliżającym go do
wyjścia. Jeden but na stopie – jest. Drugi – prawie, jeszcze
tylko zawiązać, później zarzucić na siebie kurtkę i zwiać.
Niestety,
kiedy wstawał z podłogi nie wymierzył odpowiedniej odległości
pleców od biurka. Wbił boleśnie lędźwie w jego kant, a cała
misternie ułożona kupa przedmiotów piętrząca się na blacie,
zachwiała się niebezpiecznie. Nim jednak zdążył cokolwiek
zrobić, talerz po kanapkach, jakie Rafał zrobił im rano i sam je w
ostateczności zjadł, zsunął się, żeby z hukiem wylądować na
podłodze.
Rafał
podskoczył na łóżku jak oparzony, brutalnie wyrwany ze swojego –
również kacowego – snu. Rozejrzał się dookoła, zupełnie jakby
ktoś wydarł mu się do ucha, że za chwilę wyimaginowany samochód
roztrzaska się o drzewo. Zdezorientowane i przerażone spojrzenie
przesuwało się po pokoju, wreszcie wyłapując źródło
zamieszania, które w tamtej chwili właśnie posyłało sobie w
myślach całą wiązankę przekleństw.
–
Teo?
– Um,
sorry. Nie chciałem c-cię obudzić – burknął, na domiar złego
jeszcze się zająkując.
Małe
oczka popatrzyły na talerz, później na biurko, aż wreszcie znowu
na Teodora.
–
Chyba powinienem wreszcie ogarnąć ten burdel – stwierdził,
drapiąc się nerwowo w kark.
–
Chyba tak. – Pokiwał głową. – W sumie to ja już chciałem iść
– dodał jeszcze, nie chcąc się wycofywać ze swojego planu. Nie
po to go przecież układał, żeby przez jakiś cholerny talerz
utkwić w tym mieszkaniu na dobre.
–
Która godzina? – zapytał jeszcze Rafał i ziewnął rozdarcie,
czego Teodor już jednak nie widział. Zaczął zakładać kurtkę i
już prawie, naprawdę prawie był przy drzwiach, kiedy Rafał
sięgnął po telefon, sprawdził godzinę, a później powiedział:
– Szesnasta. To w sumie mogę cię odwieźć. Daj mi moment.
–
Nie, nie trzeba – rzucił zaraz Teodor, chyba zbyt raptownie i
nerwowo, bo Rafał popatrzył na niego ze zdziwieniem. – Spoko,
ogarnę sobie dojazd – dodał już spokojniej.
– I
tak muszę kupić na mieście jakieś żarcie, żeby z głodu nie
zdechnąć, więc spoko. Gdzie mieszkasz? – zapytał, wstając,
żeby zaraz naciągnąć na siebie spodnie. Dopiero teraz Teodor
zorientował się, że przez ten cały czas Rafał spał tuż obok
jedynie w koszulce i slipach. Nie, żeby to na niego w jakikolwiek
sposób oczywiście działało, po prostu... no, dziwnie tak leżeć
w jednym łóżku ze swoim na wpół rozebranym gimnazjalnym
koszmarem, co nie?
–
Serio, sam dojadę – powiedział już pewniejszym i bardziej
poirytowanym głosem.
–
Głupio mi za to wszystko.
Teodor
aż musiał zamrugać. Wpatrzył się w Rafała szybko zakładającego
na siebie ubrania, jakby spieszącego się tylko dlatego, aby Teodor
nie zdążył mu uciec.
–
Spoko, wczoraj to sam w siebie alkohol wlewałem. Tym razem to akurat
nie twoja wina – odparował Teodor wyniośle, zupełnie jak nie on.
Sam jednak nie wiedział dlaczego, ale miał wrażenie, że w jakiś
sposób role tym razem się odwróciły.
– Nie
mówię o tym. – Rafał złapał za kurtkę, a Teodor zrozumiał,
że nie powinien wdawać się w żadne dyskusje, bo właśnie wydał
na siebie wyrok. – Okej, lecimy?
Kamiński
zmierzył Rzepę uważnym, oceniającym spojrzeniem, szybko
zmieniając decyzję i nastawienie, co do bycia odwożonym. Bo
właściwie to dlaczego niby miałby cisnąć się teraz tramwajami?
–
Niech będzie – powiedział, jakby to on wyświadczał Rafałowi
przysługę. – Mieszkam niedaleko Matecznego.
– O,
tam jest McDonald, nie? – zapytał Rzepa i błysnął w uśmiechu
swoimi dość małymi, nieco krzywymi zębami. – Wrona tam
pracował?
–
Tak. Tam go spotkałem. – Otworzył drzwi i wyszedł do
przedpokoju, czekając aż Rafał jeszcze weźmie klucze.
– W
sumie niezły zbieg okoliczności, co nie? – Rzepa zaśmiał się,
chyba próbując rozładować atmosferę. Wyszedł za Teodorem do
przedpokoju, w którym jeszcze nasunął na stopy buty. – Wszystkie
drogi dzisiejszego świata prowadzą do McDonalda – powiedział
niczym myśliciel XXI wieku, a Teodor chociaż chciał, nie potrafił
się nie roześmiać. Oczywiście stłumił ten odruch, przez co
wyglądał jakby się dławił, ale wszystko lepsze niż otwarte
śmianie się z żartów Rzepy.
– Coś
w tym musi być – stwierdził jeszcze niby obojętnie, ale w
myślach przyznał Rafałowi rację. Gdyby nie McDonald, Andrzej i
Rafał prawdopodobnie zostaliby jedynie wspomnieniem z gimnazjum.
– W
sumie, co powiesz na to, żeby zjeść obiad w Macu? – zapytał
Rafał, kiedy już wyszli na klatkę schodową. – Zdycham z głodu.
No i co jest lepszego na kaca, niż fryteczki? – Znów jego
kwadratowa twarz pojaśniała o uśmiech, a Teodor aż na moment
stracił swój rezon. Dałby sobie rękę uciąć, że
piętnastoletni Rzepa nigdy nie uśmiechał się w ten sposób... Jak
już to na jego ustach pojawiał się obrzydliwy, złośliwy grymas,
niemający nic wspólnego z tym, co teraz gościło na jego twarzy.
–
Okej – odpowiedział nim w ogóle zdążył pomyśleć.
No nie mogę będzie z tego para?
OdpowiedzUsuńMoże dorobimy się trójkąta :)
OdpowiedzUsuńO niee, żadnego trójkąta! Ja chcę widzieć Andrzeja i Teo razem. (:
OdpowiedzUsuńW poprzednim rozdziale Rafał określił siebie jako ,mały skurwysyn, i ja się pod tym podpisuje. To, jak zachowywał się w stosunku do Teo za czasów gimnazjum budzi zastanowienie. Co nim wtedy kierowało? W jego życiu musiało dziać się wtedy coś naprawdę niedobrego.
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o Andrzeja. Działaj chłopie, bo zanim się obejrzysz Rafal sprzątanie ci Teo sprzed nosa. :)
Czyli tylko ja kibicuje Rafałowi? :D
OdpowiedzUsuńAle fakt, gimnazjalny Rafał był po prostu (delikatnie mówiąc) świnią i prostakiem. Nadal czekam na jego historię :D
Teraz nie mogę się przekonać do wizji Andrzeja i Teo, jakoś tak już się nastawiłam na Rafała. Ale twoje teksty zawsze mi się podobały i nie ważne co napiszesz i tak będę zachwycona :) A może poważnie zaskoczysz nas trójkątem? :D :D
Mam jedno zastrzeżenie. Za krótko! Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział.
Dużo weny!
Rafał i Teo, no, no <3 Muszę przyznać, że po tym rozdziale pomysł ten podoba mi się coraz bardziej. Super!
OdpowiedzUsuńHmm ciekawa jestem co to z tego wszystkiego wyniknie :D
OdpowiedzUsuńBardzo lubię te powroty do przeszłości, bo nakreślają całą historię.
Intrygująca postać Rafała, ze skomplikowaną przeszłością.
Bardzo lubię to opowiadanie :DDDD Czyta się je z jakąś taką wyjątkową łatwością i z ogromną chęcią.
Pozdrawiam ciepło,
Elda
– Już spadasz? – zapytał zaskoczony już od progu. Patrzył przez chwilę na Wrońskiego, a dopiero później jego małe oczka odnalazły wiąż siedzącego na łóżku Teodora. - zamiast "wiąż" powinno być "wciąż" i gdzieś jeszcze widziałem powtórzone niepotrzebnie "z", ale teraz nie potrafię wskazać gdzie.
OdpowiedzUsuńNie widzę jak inni figur geometrycznych, wyjdzie z tego parka (chyba).
Zastanawia mnie jak długo Teo będzie "uciekał". Kiedy zdobędzie się na szczerą rozmowę z Andrzejem. W relacji z Rafałem też okazuje się dupowaty, ale Rafał postawi sprawę jasno, jak na wredotę (z czasów młodości) przystało.
Mam wrażenie, że Andrzej koniecznie chce wyswatać Teodora z Rafałem.
Świetnie się czyta.
Pozdrawiam
Hej :D. Śmieje się właśnie bo wrocilam do początku opowiadania, gdzie bylo napisane, że beda 3rozdziały. My, czytający, tylko sie cieszyc możemy, że po 6stym mam wrażenie, że akcja nie przekroczyła połowy :p (mam nadzieje). Ja kibicuję Rzepie. Polubilam go i powoli wychodzi, ze mial powazne problemy, chce sie dowiedziec o co chodzi, czym twoja wyobraznia go skatowala :pp. Intrygujaco się to rozwija :). Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńTotalnie jestem TeamRafał. Taki duży miś z niego (+ kiepskie dzieciństwo, a to zawsze jakoś wzbudza we mnie sympatię do postaci).
OdpowiedzUsuńOstatnimi czasy dużo czytam. I to głównie opowiadań z 'internetów'.
OdpowiedzUsuńUdało mi się przebić przez Americane. Ze 4 razy. Teraz czytam już tylko te wybrane fragmenty (tak, z beezara też kupiłam).
A pomyśleć, że kiedyś mi to nie pasowało...
No ale wracając do samego opowiadania 'I tak wszyscy wylądujemy w Mc' - nie wiem czemu po tym rozdziale mam czegoś niedosyt. Zdaję sobie sprawę, że nigdy nie ma tak, że akcja idzie wartko, jest szał ciał i w ogóle musi być trochę stagnacji, no aleeee mimo wszystko czegoś mi brakuje. I w sumie nie wiem czy RafałxTeo to dobrze czy źle. W sumie i Andrzej do niego pasuje i Rafał. Co nie zmienia faktu, że trójkąta bym nie chciała - Andrzej wybitnie mi nie pasuje do Rafała :D
A no i chciałam się pochwalić - też piszę. Głównie dlatego, żeby się odstresować po pracy, co nie zmienia faktu, że 'wróciłam' na stare śmieci.
A tak właściwie kiedy można liczyć na Gówniarza? Jestem niezmiernie ciekawa czy mamusia zostanie z Maciejem w mieszkaniu, czy może ten ją wyeksmituje i zostaną z Filipem :)
Miłego!
To się nazywa przebudzenie smoka :3
OdpowiedzUsuńBiedny Teo, musiał być zażenowany. :)
Szkoda, że Andrzej nie załapał, że jednak Teoś pamiętał, co się wczoraj wydarzyło. ;)
„W kuchni. Robi śniadanie jak na dobrą żonkę przystało” - żonka <3
Biedny Teo, próbował się wykręcić, żeby tylko nie zostać z Rafałem sam na sam. :D
„przez co jego zazwyczaj wklęsłe policzki teraz przypomniały napchany chomiczy pysk.” - czyli Andrzej jest typem: jem wszystko jak leci i jestem chudy? :/ to niesprawiedliwe :(
Teooooo, no weź, Rafał taki dobry, a ty nie korzystasz :D „a później w wyniku zbyt intensywnego bujana na boki, zwymiotuje jakiejś pani na kolana” <3 <3 <3
Koperkowa herbatka jest boska, sama byłam w szoku, że aż tak :d
„Ślady zbrodni należy przecież zatrzeć” - herbaciany zbrodniarz <3
Cholera, Rafał, który wpatruje się w oczy Teo <3
Wielbię te wspomnienia. Nie do wiary, że Teo kiedyś przywalił Rafałowi! :) Ale końcówka rozwaliła – zapłakany Teo wpada do Andrzeja (Andrzej w przymałej piżamie, ja pitolę <3)
„Niestety, kiedy wstawał z podłogi nie wymierzył odpowiedniej odległości pleców od biurka. Wbił boleśnie lędźwie w jego kant” - BOLEŚNIE W JEGO KANT :( skąd ja to znam. Boże, TO BOLI :D
Wiem, że jestem optymistką i idealistką, ale może chłopcy w końcu znajdą wspólny, hm, język? :)
Rozdział cudny.
przeczytałam wszystko co było do poczytania :))i czekam na ciag dalszy,pozdrawiam:))
OdpowiedzUsuńAAAAGR nie mogę rozgryźć Rafała!
OdpowiedzUsuńKurde, przepraszam, że tu piszę, ale Dream, czy posiadasz jakiś kontakt do Ski z justskistories? Baaaaaaaardzo proszę o odpowiedz.
OdpowiedzUsuńM.
Kiedy kolejny rozdział? Nie mogę się już doczekać
OdpowiedzUsuńPiszę, żeby poinformować, że żyję i mam się dobrze, chociaż przez ostatnie tygodnie tak dobrze wcale nie było. ;) Dajcie mi jeszcze chwilę, a zrekompensuję Wam czekanie długością kolejnego rozdziału Gówniarza.
OdpowiedzUsuńNie wiem, co mnie akurat w tym momencie przyciągnęło na twój blog, ale cieszę się, że napisałaś ten komentarz. Trzymaj się Dream i bez presji, co nie :)
Usuń