Chciałam Wam jeszcze w te święta wrzucić rozdział Gówniarza, jednak nie udało się. Świąteczny dodatek skończyłam pisać dopiero wczoraj, bo oczywiście (co za niespodzianka) rozrósł się. Ale patrząc po moich ostatnich tekstach, nie powinno mnie to dziwić, wszystko ostatnio przekracza zakładaną przeze mnie długość. I tak Święta '02 mają dwadzieścia trzy strony w Wordzie, ale mam szczerą nadzieję, że przypadły Wam do gustu i że moje męczenie się nad nimi nie poszło na marne. :)
Mimo wszystko jestem z siebie dumna. Takie rozwijanie postaci i historii pobocznych jakoś cieszy mnie znacznie bardziej, niż wymyślanie odrębnych fabuł. Dzięki temu jeszcze bardziej zżyłam się z Maciejem i Łukaszem. Mam więc też nadzieję, że i dla Was stali się bliżsi. ;)
Z racji tego, że niedawno skończyłam pisać, tekst surowy i niesprawdzony. Wszystkie błędy biorę na siebie, chciałam po prostu jak najszybciej to wrzucić.
Święta '02
część 2.
Był
przekonany, że już za kilka sekund całe jego życie legnie w
gruzach. Wręcz oczekiwał chwili, kiedy klamka od drzwi ugnie się
pod naporem z drugiej strony, a w progu jego pokoju stanie ojciec.
Bezwiednie zacisnął spocone dłonie na kocu, czekając aż w końcu
to wszystko się wydarzy.
–
Mówiłem ci, żebyś nie przekładała moich rzeczy! – krzyknął
ojciec, a jego kroki jakby się oddaliły. Maciej zmarszczył brwi,
nasłuchując i całkowicie zapominając o siedzącym tuż obok
Łukaszu, wydającym się być tak samo przestraszonym jak on. –
Ale jak mogłaś włożyć tam mój pager? Przecież wiesz, że bez
niego to w pracy ani rusz. – Głos ojca niósł się po całym
piętrze, wyraźnie dobiegając z sypialni rodziców. Serce dalej
łomotało w piersi Macieja tak, jakby chciało z niej wyskoczyć, a
on bał się chociażby odrobinę poruszyć, bo miał wrażenie, że
wtedy zdradziłby się ze swoją obecnością. Nie mógł jednak
powstrzymać cichego westchnienia pełnego ulgi, gdy zdał sobie
sprawę, że ojciec wcale ich nie słyszał. I że wcale nie
zamierzał stanąć w jego pokoju, a później zwyzywać od pedałów.
– Dobra, będę kończyć, muszę wracać – powiedział jeszcze
tata, a jego szybkie kroki znów rozbrzmiały na korytarzu. Po chwili
jednak usłyszeli odgłosy zbiegania ze schodów, a widmo bycia
przyłapanym oddaliło się, aż wreszcie całkowicie zniknęło za
sprawą trzasku zamykanych drzwi frontowych.
– Ja
pierdole – sapnął Maciej, opadając na łóżko całkowicie
zmęczony tym chwilowym, ale dość wykańczającym stresem.
Łukasz
tylko na niego popatrzył, jednak nic nie powiedział. Przez moment
także myślał, że wszystko się wyda. Już miał przed oczami minę
swojego ojca, kiedy dowiedziałby się od Wyszyńskiego prawdy. To
zdecydowanie było za dużo.
–
Myślisz, że kiedyś mu powiesz? – zapytał w pewnym momencie
Łukasz, sięgając po swoje rzeczy. Co jak co, ale naprawdę miał
już dość wrażeń jak na jeden dzień; nie chciałby, żeby pan
Wyszyński zawrócił i rzeczywiście zajrzał do pokoju syna.
–
Jemu? A w życiu – skrzywił się, nawet nie poddając tego
większemu przemyśleniu. Był pewny, że ojciec nigdy nie
zaakceptowałby odmiennej orientacji syna. Albo w ostateczności by
go wydziedziczył, albo wysłał na jakieś leczenie.
– A
mamie? – pytał dalej Łukasz, żeby zaraz naciągnąć na siebie
białą podkoszulkę.
Maciej
zwilżył spierzchnięte wargi. Nie chciał teraz o tym myśleć,
nie, kiedy przez kilka chwil naprawdę myślał, że ojciec dowie się
o pedalstwie swojego syna.
– Nie
wiem – odparł wymijająco, podnosząc się z łóżka i też
zaczynając się ubierać. – Pogramy na PS? – zmienił szybko
temat, chcąc jak najdalej odgonić nieprzyjemne myśli o ujawnianiu
się. Udał, że nie widzi oceniającego spojrzenia Łukasza, kiedy
już ubrany podszedł do konsoli i ją załączył.
–
Więc całe życie chcesz się ukrywać? – nie odpuszczał. Maciej
aż zgrzytnął zębami, wyjątkowo niezadowolony z powrócenia do
kwestii, których nie miał najmniejszej ochoty poruszać. Przecież
był jeszcze młody, naprawdę musiał zastanawiać się nad takimi
rzeczami? Teraz jego największe zmartwienia powinny tyczyć się
matury i wyboru przedmiotów, a nie mówienia rodzicom o swojej
orientacji.
–
Tak. Nie. Nie wiem, czy to ważne? – sapnął, rozkładając
ramiona. – Nie męcz już i chodź pograć.
***
–
Zapakujesz jeszcze to i wystawisz na balkon? Wyjedziemy dopiero za
jakieś dwie godziny, szkoda, żeby tak stało w ciepłym. –
Popatrzył na blachę ciasta i bez słowa kiwnął głową, od razu
wykonując polecenie mamy.
Nigdy
się z nią nie kłócił. Praktycznie wcale na niego nie krzyczała,
była raczej spokojną, wyważoną kobietą, trochę podobną do mamy
Macieja; również całkowicie podporządkowaną swojemu mężowi.
Tutaj jednak podobieństwa się kończyły, bo o ile Agata Wyszyńska
cieszyła się urodą i niegasnącym zainteresowaniem ze strony
kolegów Macieja, o tyle mamę Łukasza można było jedynie polubić.
Nawet jeśli miała zdecydowanie mniej lat niż Wyszyńska, wydawała
się o wiele starsza. Łukasz po cichu winił za to ojca, który
przez cały okres małżeństwa serwował jej masę stresu. Życie z
nim nie należało do prostych, nie dało się przewidzieć, czy
zaraz nie wpadnie w szał. Ale jego matka wciąż tkwiła przy ojcu,
mimo że babcia nie raz namawiała ją na rozwód. Łukasz jako
kilkuletni chłopiec marzył o takim obrocie spraw. Wyobrażał sobie
dalsze życie z mamą i Tomkiem u babci oraz z ciocią Irenką (starą
panną) mieszkającą na piętrze. Ojca w tych wizjach nigdzie nie
było, bo kilkuletni Łukasz panicznie się go bał. Babcia jednak
zawsze była dla niego gwarancją spokoju, bezpieczeństwa i takiego
najprostszego, babcinego ciepła; kiedy otaczała go swoimi pulchnymi
ramionami oraz tuliła do piersi, miał ochotę już w tych
ramionach, pachnących lanoliną pozostać. Nic dziwnego, że jeszcze
niedawno każde swoje wakacje, ferie zimowe i inne dłuższe przerwy
od szkoły, spędzał u babci i cioci Irenki. Irena, jako że nigdy
nie znalazła sobie męża, nie doczekała się dzieci. Zaczęła
więc jako swoje latorośle traktować Łukasza i Tomka. Zabierała
ich na wycieczki, obsypywała prezentami oraz karmiła masą
słodyczy, przez które Łukasz jako dziecko zmagał się z
ponadprogramowymi kilogramami. (Całe szczęście Maciej o nich nie
wiedział. Poznali się, gdy Łukasz zaczął już ćwiczyć sztuki
walki, a nadwaga poszła w zapomnienie.) Nic więc dziwnego, że
Łukasz tak cieszył się na zbliżającą kolację wigilijną, bo
spędzał ją zawsze u najważniejszych kobiet w swoim życiu. W domu
babci zdecydowanie czuł się lepiej niż w swoim własnym. Miał tam
nawet pokój, należący niegdyś do jego matki, której dawna
obecność wciąż była widoczna. Wyblakły, obdrapany po bokach
plakat Limahla podpowiadał mu w kim takim podkochiwała się
nastoletnia Ela. Jak kiedyś powiedziała, dostała plakat od cioci z
Niemiec i ponoć wszystkie koleżanki żywo jej go zazdrościły. W
takich momentach Łukasz zdawał sobie sprawę, że jego rodzice
przecież też byli kiedyś osiemnastolatkami. Tyle, że młodość
jego mamy przeminęła dość szybko, bo nim Ela zdążyła nacieszyć
się swoją naiwną miłością do Limahla, już musiała myśleć o
rodzicielstwie. Za to dzieciństwo ojca nie było w ogóle kolorowe.
Nie miał obiadów od mamy, nie dostawał śniadania do szkoły, nie
odrabiał lekcji z rodzicami, ani nawet nie mógł liczyć na kolację
wigilijną. Łukasz nigdy jednak nie dowiedział się, co dokładnie
takiego doświadczył. Ojciec nie mówił osobie, był dość
zamkniętym człowiekiem, niewspominającym o swojej przeszłości
praktycznie wcale.
–
Kiedy tata wróci? – zapytał Tomek, kręcąc się bez celu w
kuchni i nic nie robiąc sobie z zadania, jakie wyznaczyła mu mama,
czyli pomycia naczyń.
–
Niedługo powinien już być. Wpół do szesnastej wyjedziemy.
– Do
tego czasu to ja z głodu zdechnę – prychnął z niezadowoleniem,
szybko podkradając pasztecika z przygotowanej do zabrania tacki.
–
Tomek! Teraz się naopychasz, a później znów przy stole nic nie
ruszysz i babce smutno będzie!
– Ale
jak ja głodny jestem! Głodzisz swoje dziecko, a później
narzekasz, że takie chude – mówił z pełnymi ustami. Łukasz
przyglądał się tej scenie kątem oka, ale nic nie powiedział.
Wsunął jedynie blachę do białego, plastikowego worka, zawinął
go dokładnie, a następnie podniósł z blatu.
–
Łukasz, przynieś no jeszcze z piętra tę świeczkę wigilijną, co
kupiłam ostatnio. Tę taką z Caritasa. Wiesz jaką, prawda? Babcia
też ma pewnie u siebie swoją, ale wstawimy ją gdzieś do salonu –
powiedziała, a Łukasz kiwnął jedynie głową. Wyszedł z kuchni,
trzymając oburącz blachę ciasta, gdy nagle drzwi wejściowe
otworzyły się, a w przedpokoju stanął ośnieżony ojciec.
–
Cześć – przywitał się z nim Łukasz i już miał wspiąć się
po schodach, gdy zatrzymał go poirytowany głos rodzica.
– Co
zrobiłeś z samochodem?
Łukasz
drgnął. Po plecach przebiegły mu nieprzyjemne dreszcze, mimo że
wcale nie wiedział o co ojcu chodziło. Wystarczył jednak jego ton,
żeby wszystkie włoski na ciele Łukasza stanęły dęba.
– Co?
– wymamrotał.
– Z
polonezem – wyjaśnił. – Przetarty jest z boku! – Zrobił krok
w kierunku Łukasza, a jego czerwona twarz (nie wiadomo tylko czy ze
złości, czy z zimna) budziła niepokój.
– Jak
przetarty...? – Łukasz nie zrozumiał. Nie przypominał sobie,
żeby cokolwiek stało się z autem, przecież na nie uważał!
Zresztą, polonez miał już jakieś siedem lat i po drodze kilku
właścicieli, w kilku miejscach karoseria faktycznie była lekko
zarysowana, ale o tym ojciec doskonale wiedział. W końcu zanim
zakupił samochód, najpierw go uważnie z każdej strony obejrzał,
nigdy nie wydawał pieniędzy pochopnie.
–
Darek, spokojnie, dlaczego krzyczysz? – Mama wyjrzała z kuchni
zaalarmowana podniesionym głosem męża. Nic jednak nie mogła
zrobić, kiedy ten ruszył na jej syna i złapał go za przód
koszulki.
– Ty
niewdzięczny łamago – szarpnął nim, a po chwili zamachnął
się, uderzając Łukasza z otwartej (całe szczęście) dłoni w
twarz. Łukasz zrobił tylko krok do tyłu, o mało nie potykając
się o stopień schodów, jaki znajdował się za nim i nie
wyrzucając przy tym blachy z ciastem. Przycisnął ją do swojego
ciała, doskonale wiedząc, że gdyby ją upuścił, ojciec wpadłby
w furię.
– Nic
nie zrobiłem, naprawdę na niego uważałem – powiedział, zdając
sobie sprawę, że mógłby zareagować. Umiał się bić. Mógłby
pokazać ojcu, że już nie jest bojaźliwym dzieckiem, ale mimo
wszystko nie potrafił. Ojciec wzbudzał w nim szacunek wybudowany na
mocnych fundamentach strachu.
–
Myślisz, że wszystko z nieba spada?! Zrobiłem błąd, że
kiedykolwiek dałem ci poprowadzić ten samochód! – wrzasnął
jeszcze, wciąż nabuzowany.
–
Nie, nie my... – Urwał. Ojciec znów do niego dopadł, bo jak
zwykle brak większych reakcji ze strony syna doprowadzał go do
jeszcze większej furii. Tym razem Łukasz nie zdążył utrzymać
się w pionie, padł tyłkiem na schody, a ciasto wylądowało na
podłodze. – I co, kurwa, zrobiłeś?! – ryknął, łapiąc go za
włosy. Serce Łukasza łomotało mu w piersi, jak u kilkuletniego
dziecka. Znów poczuł się tym małym, przypartym do ściany i
bezbronnym dzieckiem. Ojciec dawno już go tak nie potraktował,
ostatnimi czasy po prostu mijali się, nawet nie rozmawiając. Na
chwilę całkowicie się od tego odciął. Krzyki matki i ojca
docierały do niego jak zza ściany. Jako kilkulatek często potrafił
wprowadzić się w taki stan, wyłączał się na moment, a powracał
dopiero gdy cała farsa z ojcem dobiegała końca.
Ale
teraz nie mógł wyłączyć się całkowicie. Wezbrało w nim dotąd
nieznane, palące uczucie specyficznej złości. Przez tyle lat dawał
sobą pomiatać, pozwolił, żeby ojciec doszczętnie zdeptał jego
samoocenę. Nawet nie wiedział kiedy, a już zerwał się na równe
nogi. Jego ciało zadziałało mechanicznie, najpierw uniemożliwił
ojcu ponowne uderzenie go, łapiąc za nadgarstek i unieruchamiając,
a dopiero później popychając z całej siły na ścianę.
– Nie
podnoś na mnie ręki! – Jego głos zabrzmiał jakoś tak inaczej.
Całkowicie niepodobnie do Łukasza. – Zbliż się jeszcze
kiedykolwiek, czy to do mnie, czy do matki, to pożałujesz – dodał
już trochę spokojniej, oddychając ciężko przez nos.
–
Łukasz, przestań! – sapnęła mama, przywracając go na ziemię.
Posłała mu takie spojrzenie, jakby to on był winny całej tej
kłótni.
I nagle
zdał sobie sprawę, jak była smutną kobietą. Obojętnie co by się
nie działo, zawsze ostatecznie stawała w obronie męża. Już nigdy
się od niego nie uwolni.
***
Dwudziesty
czwarty grudnia zawsze kojarzył się Maciejowi z niepotrzebnym
stresem, zabieganiem i hipokryzją, kiedy już siadało się do stołu
i udawało, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Ostatnimi
czasy jednak dwudziesty czwarty grudnia nie wydawał się w sumie
taki zły, głównie przez to, że ojciec zarządził koniec szopek
rodzinnych. Czyli inaczej rzecz ujmując: nie zapraszali nikogo, ani
do nikogo nie jechali. Odkąd skończyli z takimi wygłupami (Maciej
naprawdę nie widział sensu w siedzeniu przy stole z nielubianymi
ciotkami i udawaniu, że w ten jeden dzień nie lubił ich trochę
mniej niż na co dzień), kolacja wigilijna była znacznie
przyjemniejsza. Daria, mama oraz ojciec to dla niego i tak już tłum.
Gdy
jednak już usiedli w swoim małym, ale wystarczającym gronie,
odświętnie ubrani, bo mama oczywiście nie pozwoliłaby na
przyjście w dresach (chociaż Maciej starał się ją przekonać, że
to nic takiego), poczuł się jakoś tak lepiej. Przyznanie, że
atmosfera świąt nim zawładnęła to zbyt wiele, ale od naprawdę
dawna mieli wreszcie chwilę, żeby posiedzieć razem z ojcem. Nawet
nie kłócił się z Darią, chociaż oczywiście przy dzieleniu się
opłatkiem nie zabrakło między nimi złośliwości.
– Oby
ci cycki w końcu urosły – pożyczył jej.
– Oby
ci pryszcze zniknęły.
– To
od golenia – warknął, marszcząc groźnie brwi, bo owszem,
osiemnastoletni Maciej zmagał się z lekkim trądzikiem.
–
Ehe, chyba jaj.
Nie
mógł się nie uśmiechnąć. Poczucie humoru zdecydowanie
odziedziczyła po nim.
Kiedy
jednak stanął przed ojcem, jak zwykle zaczęła zżerać go trema.
Nie potrafił nigdy podejść do taty bez stresu, zbyt wiele ich
dzieliło, żeby mógł potraktować tę chwilę normalnie. Ojciec
zawsze zdawał mu się niedościgniony, ciągle albo w pracy, albo
nad papierami związanymi z pracą. Tylko wieczorami siadał w swoim
skórzanym fotelu, zapalał fajkę, pił alkohol i po prostu
zamierał, ze wzrokiem wbitym w oszklone drzwi tarasu. Maciej nie
potrafił jednak wtedy tak po prostu podejść, miał wrażenie, że
tata by sobie tego nie życzył.
–
Dobrze zdanej matury – powiedział ojciec dość szorstko, bez
większych emocji i klepnął go w ramię. Maciej wymusił uśmiech,
czego innego mógłby się spodziewać?
Otwieranie
prezentów zawsze następowało po zjedzonej kolacji. To już była
swoista tradycja, Maciej do teraz pamiętał, że jako mały chłopiec
ledwo mógł usiedzieć na krześle. Wiercił się na nim, popatrując
na talerze reszty rodziny. To były jeszcze czasy, gdy zbierali się
wielką familią. Ciotki plotkowały, babcie co chwilę pytały czy
smakuje, a dziadkowie jedli tak dużo, że mały Maciej nie mógł
sobie wyobrazić, jak to wszystko mieści się w ich żołądku.
Przecież gdyby tyle w siebie wcisnął, z pewnością by pękł! Ale
etap jedzenia (i smakowania wszystkiego po kolei, bo przecież taka
tradycja, żeby nawpychać się jak wieprze) przeciągał się w
nieskończoność, wolne miejsce przy stole świeciło pustkami, a
czas płynął irytująco niespiesznie, podczas gdy pod choinką
czekała cała sterta kolorowych paczek.
Wszystko
się jednak skończyło, gdy dziadkowie odeszli. Babcia i dziadek od
strony mamy umarli rok po roku, rodzice ojca kilka lat później.
Przyczyną oczywiście była starość, wszyscy dożyli sędziwego
wieku; rodzina Wyszyńskich i Beńkowskich (od mamy) cieszyła się
dość długą żywotnością, jak zauważył już nastoletni Maciej.
Siedem lat później Felicjan Wyszyński przerwał jednak tę passę
długowieczności, a przyczyną śmierci niewątpliwie był stres
związany z pracą. Tamtej Wigilii roku dwa tysiące drugiego nikt
jednak nie mógł o tym wiedzieć. Mama biegała od stołu do kuchni,
to dolewając im barszczu, to donosząc pierogów, nawet jeśli
wszyscy już pękali z przejedzenia, Daria stękała, że już więcej
nie, bo będzie gruba, a ojciec jak zwykle wydawał się nieobecny.
– To
teraz prezenty – odezwał się wreszcie Felicjan, jakby
przechodzili z jednego punktu przedstawienia do drugiego i jakby
pominięcie jakiegokolwiek z nich zaburzyło całą koncepcję
reżysera.
Gdy był
dzieckiem jakoś bardziej cieszyło go dopadanie do choinki i
zabieranie się za rozdawanie podarunków. Tym razem nie bardzo miał
na to ochotę, kolorowe opakowania starannie ułożone pod drzewkiem
przypomniały mu tylko, że nic nie kupił Łukaszowi. W chwili,
kiedy to Daria przejęła rolę Gwiazdora* i zaczęła
przydzielać każdemu jego prezent, myślał tylko o tym, że nie
miał jak odwdzięczyć się Łukaszowi. Nie wiedział co mu dać;
dzisiaj zabrał się nawet z mamą do miasta, żeby dokupić ostatnie
potrzebne rzeczy do wigilijnego obiadu, ale naprawdę nic nie wpadło
mu w oko. A przecież nie chciał być banalny i brać pierwszej
lepszej rzeczy.
–
Maciej – powiedziała Daria, podając mu paczkę. Uśmiechnął się
i odebrał mały kartonik z którego uśmiechały się do niego
zezowate renifery.
–
Dzięki – mruknął cicho w stronę rodziców. Mama wyglądała na
wniebowziętą, patrząc na swoje dzieci z niejakim niedowierzaniem
(Maciej już wiedział, że za chwilę zacznie się seria zwierzeń
typu: „wy już jesteście tacy duzi!”), a ojciec jak zwykle
raczej nie prezentował zbytniego zainteresowania.
Rozdarł
ozdobny papier i spojrzał na karton z żółtym logiem Idei i
zdjęciem przedstawiającym nowy telefon.
–
Kończyła się umowa, więc pomyślałem, że ci wezmę –
powiedział ojciec w celu wyjaśnienia. Maciej kiwnął sztywno
głową, bo ani jakoś bardzo się nie cieszył na nowy telefon, ani
szczególnie nie interesowało go, dlaczego ojciec postanowił zrobić
taki prezent. Już miał odłożyć karton na bok, gdy nagle jakby
dostał olśnienia. Zapatrzył się na błyskającą kolorowymi
lampkami żywą choinkę (nigdy nie mieli plastikowej) i sięgnął
po swoją starą komórkę do kieszeni. Obejrzał ją ze wszystkich
stron, dochodząc do wniosku, że wyglądała naprawdę dobrze. Tylko
kilka rysek na obudowie zdradzało jej stan używalności.
– Coś
się stało? – zapytała mama, a Daria podała Maciejowi drugi
prezent.
–
Nie, nie – odparł szybko, chowając aparat z powrotem do kieszeni.
Nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu cisnącego mu się na
usta, ale szybko zamaskował go pochyleniem głowy.
–
Okej, wszystko – stwierdziła Daria i zaraz, zupełnie jakby wciąż
była kilkuletnim dzieckiem oczekującym jedynie na prezenty, rzuciła
się na swoje paczki.
Maciej
bez słowa sięgnął po drugi prezent, wyraźnie będąc bardziej
zadowolony i rozluźniony. Nie oczekując niczego wielkiego, rozdarł
opakowanie i popatrzył na kolorową okładkę gry, żeby zaraz
przenieść spojrzenie na ojca.
–
Chciałeś ją, dobrze pamiętam? – zapytał Felicjan, wyginając
usta w lekki uśmiech. Maciej uniósł brwi, naprawdę nie
spodziewając się, że tata kiedykolwiek go słuchał. Przecież nie
wspominał często o tym, że chciałby GTA III, zdarzyło mu się
chyba tylko jeden raz w obecności ojca. A raczej wątpił, żeby
mama zapamiętała, nie miała głowy do takich rzeczy i była
przekonana, że gry to strata czasu.
–
Dzięki – powiedział, czując się naprawdę głupio ze swoim
ciągłym narzekaniem na ojca.
***
–
Maciej! – Z dołu rozbrzmiał głos mamy. Zmarszczył brwi,
stopując grę.
–
Co?! – wrzasnął, nie bardzo mając ochotę na wstawanie i
otwieranie drzwi. Wolał więc podnieść głos, bo to nie wymagało
ruszania swoich czterech liter sprzed ekranu telewizora.
–
Telefon! Łukasz dzwoni! – odkrzyknęła i tyle wystarczyło, żeby
objedzonemu, zasiedziałemu Maciejowi zachciało się podnieść.
Odłożył pada na podłogę, ruszając dość szybkim krokiem do
drzwi.
Przez
cały dzień nie miał kontaktu z Maleckim. Nie powiedziałby tego
oczywiście na głos, bo to trochę lamerskie, pedalskie i w ogóle,
ale tak trochę się za nim stęsknił. W końcu w normalne dni
potrafili dzwonić do siebie co chwilę i gadać o bzdurach godzinami
(chociaż to głównie Maciej mówił), a święta skutecznie
ograniczyły ich kontakt. Wiedział, że Łukasz miał sporo do
roboty w domu, dużo pomagał mamie w gotowaniu, sprzątaniu i
przygotowywaniu świąt. Maciej był jednak trochę bardziej leniwy,
no i jego mama też jakoś szczególnie nie przymuszała go do pracy.
Zdecydowanie więcej robiła Daria.
Zbiegł
ze schodów z taką werwą, jakby wcale nie zjadł całej tony
pierogów i nie popił ich barszczem. Mama stała na samym dole,
czekając ze słuchawką w dłoni. Nic nie mówiąc, podała ją
Maciejowi.
– No
hej – rzucił, gdy tylko odebrał telefon, starając się brzmieć
normalnie, co jednak wcale nie było takie proste. Jego
zniecierpliwienie i zadowolenie było aż nazbyt wyczuwalne.
–
Hej, jak tam? – zapytał Łukasz, a Maciej odwrócił się na
pięcie i tak szybko jak zbiegł ze schodów, tak szybko się na nie
wdrapał, pomijając co drugi stopień.
–
Masakra. Zaraz się porzygam – odparł Maciej, dopadając do drzwi
swojego pokoju. – A ty gdzie? Już w domu czy jeszcze u babci?
– U
babci. Idziemy na pasterkę? – zapytał zaraz.
– No
pewnie. Brać jakiś alkohol, czy podjedziesz samochodem? –
Przygryzł wargę, starając się zignorować szybciej bijące serce.
Zrobiło mu się goręcej na samą myśl, co mogliby zrobić w tym
samochodzie i jak przyjemnie spędzić czas na pasterce.
–
Ciotka mi pożyczy samochód. – Maciej zmarszczył brwi. Poznał po
głosie Łukasza, że coś było bardzo nie tak. Nie, żeby w
jakikolwiek sposób go to zdziwiło, w końcu ojciec Łukasza w całej
swojej rozciągłości był nie taki, jednak teraz przeczucie
podpowiadało mu, że tym razem naprawdę musiał przesadzić.
– A
polonez? – zapytał, marszcząc brwi. Mimo że jeszcze nie wiedział
co wydarzyło się u Łukasza, już nabrał ochoty, żeby jakoś
odpłacić się jego ojcu. Oczywiście miał świadomość, że to
byłoby naprawdę niedorzeczne, zresztą, Łukasz już kiedyś bardzo
dobitnie jak na siebie, zakazał mu mieszania się w jego sprawy
rodzinne.
–
Powiem ci później.
–
Okej – odparł Maciej powoli i zerknął jeszcze na zegarek
elektroniczny stojący na biurku. Dwie godziny do dwunastej, cholera.
Do tego czasu zeżre go nie tylko irytacja na ojca Łukasza, ale
także zniecierpliwienie. – Przyjedziesz po mnie?
– Jak
zawsze. I... Maciej?
– No?
–
Kocham cię – powiedział tak cicho, że Maciej ledwo zrozumiał,
ale nawet gdyby nie potrafił dosłyszeć słów, chyba by po prostu
wiedział. Serce zabiło mu mocniej w piersi i to wcale nie przez
złość na pana Maleckiego. Tym razem po jego ciele rozlało się
rozkosznie ciepłe uczucie, wypełniające całą klatkę piersiową
i promieniujące aż do twarzy, przez co ta przybrała purpurowy
kolor.
Nie był
jednak w stanie odpowiedzieć. Głos mu uwiązł w gardle, a w głowie
miał kompletną, ale całkiem przyjemną pustkę. Rozłączył się.
***
Zbiegł
po schodach na parter, krzywiąc się na dźwięki świątecznego
utworu Abby. Już miał przemknąć obok salonu i tylko z przedpokoju
krzyknąć, że wychodzi, gdy nagle zatrzymał go głos ojca:
–
Maciej, chodź na chwilę. – Stanął jak wryty, nie spodziewając
się, że tata jeszcze tego wieczora będzie chciał wejść z nim w
jakąkolwiek interakcję. Myślał, że spędzenie z rodziną obiadu
wigilijnego to i tak już duży wyczyn jak na Felicjana Wyszyńskiego.
Zajrzał
trochę niepewnie do salonu, nie mając kompletnie żadnego pojęcia,
czego się spodziewać.
–
Wychodzę na pasterkę – wytłumaczył się, zupełnie jakby zaraz
miały spaść na niego jakieś pretensje.
–
Dobrze, chciałem tylko z tobą szybko porozmawiać. Chcesz trochę
koniaku? – zapytał, jak zwykle okupując swój fotel, z
nieodłączną fajką w dłoni. W tle na gramofonie przygrywały
utwory świąteczne ulubionych wykonawców ojca, w kominku płonęło
drewno, a z kuchni dobiegały ich odgłosy krzątania się mamy. Aż
musiał kilka razy zamrugać, bo przez moment miał wrażenie, jakby
nagle stał się bohaterem jakiegoś durnego, krzepiącego serca
filmu świątecznego. Brakowało tylko tego, by mama wreszcie
opuściła swoje królestwo, zostawiła gary i żeby wszyscy, jak
jedna, wielka, szczęśliwa rodzina usiedli przed kominkiem. Ale to
już byłoby zbyt karykaturalne i niedorzeczne.
Maciej
jednak doskonale wiedział, że kiedy Agata wysprząta już wszystko
na błysk, to usiądzie obok męża na kanapie, weźmie w ręce jakiś
z tych swoich harlequinów i pogrąży się w czytaniu. Tak jego
rodzice spędzali większość wieczorów; początkowo, gdy jeszcze
był dzieckiem, wydawało mu się to okropnie nudne, teraz jednak
widział w tym swoisty urok. Robienie ze sobą masy interesujących
rzeczy to żadne wyzwanie, wyzwaniem jest umiejętność siedzenia z
drugą osobą w milczeniu i cieszenie się jej obecnością.
–
Może... trochę – mruknął a ojciec sięgnął po duży kieliszek
na krótkiej nóżce, żeby zaraz wlać tam bursztynowego trunku.
Maciej wpatrzył się rodzica dość podejrzliwie, ale wreszcie
zrobił krok w kierunku kanapy i opadł na nią. Gdy odbierał
alkohol, w głowie tłukło mu się tylko, że przecież jeszcze
nigdy z ojcem nie pił. Nie wnieśli ze sobą żadnego toastu, nie
siadali przed telewizorem z piwem, czy nawet tak jak teraz – z
koniakiem – i nie rozmawiali. Tata zawsze był przeciwny piciu ze
swoim dzieckiem, co więc się zmieniło?
–
Chciałem zapytać, jak widzisz swoją dalszą przyszłość?
Maciej
uniósł brwi. Tata chciał słuchać o jego planach?
–
Ja... no... studia? – odparł mało elokwentnie, trochę
zestresowany. Nie miał pojęcia, czego się spodziewać. Bez słowa
wziął więc duży łyk alkoholu, a ten momentalnie aż zapalił go
w przełyku. Skrzywił się, nieprzyzwyczajony do smaku tego typu
trunków. Wódkę przecież zapijał całą masą innych płynów, a
to... naprawdę nie wiedział, jak ojciec mógł to pić dla
przyjemności. Przecież to smakowało jak rozpuszczony lakier! Ohyda.
Gdy
dostrzegł lekki, rozbawiony uśmiech na twarzy taty, aż wcisnęło
go w kanapę. Wpatrzył się w twarz rodzica, zazwyczaj ściągniętą
w dość posępnym wyrazie, a teraz ocieploną o delikatny uśmiech.
Momentalnie zaczął się zastanawiać kto i kiedy podmienił mu
tatę.
– Do
smaku koniaku trzeba dorosnąć – powiedział, wciąż lekko
rozbawiony, przez co Maciej poczuł się jeszcze bardziej nieswojo. –
Powąchaj go najpierw. Wpraw koniak w ruch – powiedział,
zaczynając kręcić kieliszkiem powolne kółka, tak, żeby wzburzyć
trunek. – A teraz włóż nos do środka.
Maciej
uniósł brwi. Gdyby jakikolwiek kolega mu coś takiego powiedział,
od razu by go wyśmiał, bo takie wąchanie jakichś tam procentów
było przeokropnie dziwne. Alkohol to alkohol; zdaniem młodego,
osiemnastoletniego Macieja miał tylko kopnąć i umilić imprezę.
Teraz jednak siedział z ojcem; nawet gdyby tata zaczął opowiadać
mu o kosmitach, siedziałby i słuchał z uwagą. W końcu raczej
nieczęsto zdarzały im się takie „męskie” wieczory.
–
No... dobrze pachnie – wymruczał, nie bardzo wiedząc co więcej
dodać i czego oczekiwał ojciec.
–
Widzę, że niezbyt cię to obchodzi. – Ojciec zaśmiał się
cicho. Może mama dosypała coś do pierogów? – Ale nie
przejmuj się, też miałem kiedyś osiemnaście lat. Wcale mnie to
nie dziwi. – Maciej kiwnął powoli głową, zapominając na
moment, że umówił się z Łukaszem. Był zbyt zaskoczony rozmową
z ojcem (i chyba równie szczęśliwy), żeby myśleć o czymkolwiek
innym. – Ale wracając, jakie studia? Masz już coś zaplanowane?
Maciej
nerwowo pokręcił się na sofie, zaciskając bardziej dłoń na
kieliszku. Nie wiedział co odpowiedzieć, bo jak na razie jego
najbliższym celem była zdana matura, a później jakiś kierunek
inżynieryjny. Nie zastanawiał się dokładnie jaki, studia
wydawały się w tym momencie naprawdę odległą wizją.
–
Informatyka? – palnął pierwsze co przyszło mu na myśl. Zaraz
jednak poczuł przyjemne mrowienie w piersi, gdy dostrzegł
zadowolony uśmiech ojca.
–
Bardzo dobry wybór – powiedział, kiwając głową. – Świetny
pomysł, jak najbardziej popieram.
Nie
mógł się nie uśmiechnąć. Czuł rozpierające go od środka
zadowolenie, możliwe że z tego wszystkiego nawet lekko się
zaczerwienił. Ojciec rzadko go chwalił, nic więc dziwnego, że
Maciej w tamtej chwili naprawdę czuł się szczęśliwy. I chociaż
nigdy wcześniej nie wiązał swojej przyszłości z informatyką,
teraz już wiedział, że zrobi wszystko, aby tam się dostać i
ukończyć studia.
– No,
możesz już iść. Łukasz na ciebie czeka? – zapytał jeszcze, a
Maciej był w stanie tylko kiwnąć głową. Z tego wszystkiego głos
uwiązł mu w gardle. – To leć do niego. Wiesz, że spóźnialstwo
jest niekulturalne.
Och,
gdyby tylko wiedział o tych wszystkich razach, kiedy to Maciej
spóźnił się na lekcje... Całe szczęście mama wszystkie nowinki
z wywiadówek zostawiała dla siebie, więc ojciec pozostawał
nieświadomy. Możliwe nawet, że zamiast „świetny pomysł, jak
najbardziej popieram”, Maciej usłyszałby coś innego. Nic takiego
jednak się nie stało, a Maciej wyleciał z domu jak na skrzydłach.
To
chyba była najlepsza Wigilia w jego życiu.
***
Maciej
wpatrzył się w małe, czerwone tico stojące na wjeździe do jego
domu. Zawahał się, ale wreszcie pchnął bramkę, a gdy podszedł
do samochodu wystarczająco blisko, zobaczył za kierownicą nieco
skurczonego Łukasza.
–
Spodziewałem się wszystkiego, ale nie puszki na konserwy – rzucił
wesoło, wsiadając do pojazdu i trzaskając drzwiami. Łukasz posłał
mu zdziwione spojrzenie znad kierownicy.
– Bez
przesady.
–
Myślałem, że twoja ciotka jest gruba – powiedział beztrosko
Maciej, naładowany niespotykaną dotąd, niezrozumiałą dla Łukasza
energią. Z pewnością widok takiego uśmiechniętego, beztroskiego
Macieja był dziwny.
– No
i?
– I
mieści się tutaj? – parsknął, próbując odsunąć fotel choć
odrobinę do tyłu. Nigdy nie był przesadnie wysoki, a już na pewno
nie szeroki w barkach. Mierzył trochę ponad metr osiemdziesiąt,
więc jak na mężczyznę idealnie, jednak tutaj, w tym ciasnym,
niezbyt przestrzennym pojeździe faktycznie czuł się jak taka
mielonka w puszce.
– Nie
wiem, Maciej, ale mogłem przyjechać albo tico, albo iść na pieszo
– prychnął Łukasz, niepodobnym do siebie, trochę poirytowanym
głosem. Maciej popatrzył na niego z niezrozumieniem, ale Malecki
zaraz odwrócił wzrok i szybko przekręcił klucz w stacyjce. –
Więc nie narzekaj, z łaski swojej – dodał jeszcze, marszcząc
się z niezadowoleniem. Maciej już miał zapytać o ojca i powód
zabrania poloneza, gdy nagle przez głowę przemknęły mu ostatnie
słowa ich rozmowy, a dokładniej ostatnie dwa Łukaszowe słowa. Kocham cię.
Aż
przełknął ślinę. Przez swojego tatę o wszystkim zapomniał.
Rozpierała go taka radość, że naprawdę nie przejmował się
niczym innym. Ale to kocham cię też było na swój sposób
całkiem... przyjemne? Sprawiające, że w brzuchu Macieja zaczęło
rosnąć nieznośne uczucie będące mieszanką zdenerwowania,
zadowolenia i jakiejś takiej dziwnej lekkości.
I nagle
przypomniało mu się też, że w żaden sposób na owo kocham cię
nie odpowiedział.
– To
gdzie jedziemy? – zapytał Łukasz, wycofując samochód z
podjazdu. Maciej zagryzł wargę, patrząc jeszcze na swój dom, a w
szczególności na okno od salonu, z którego pobłyskiwały kolorowe
światła choinki.
–
Cyganka? – odpowiedział, zerkając kątem oka na Łukasza, który
zamiast odpowiedzieć, kiwnął jedynie głową i sięgnął dłonią
do radia, żeby je włączyć. Już po chwili z głośników
popłynęły skoczne akordy Jingle bell rock.
–
Będzie zimno – mruknął Łukasz w pewnym momencie, gdy wyjechali
z osiedla domków jednorodzinnych, na którym mieszkał Maciej, a
dookoła zaczęły ciągnąć się białe pasy pól i łąk.
–
Trudno – odparł Wyszyński, zaciskając dłoń na kolanie. Wesoła
melodia trochę go drażniła, bo nie bardzo mógł się przez nią
skupić, jednak nic na ten temat nie powiedział. – Lubię tamto
miejsce – stwierdził, zamiast narzekać na świąteczną muzykę,
której miał już po dziurki w nosie. Dobrze, że słuchało się
jej jedynie raz do roku, dłuższego okresu ranienia uszu tymi
upierdliwie słodkimi pioseneczkami z pewnością by nie zdzierżył.
Kątem
oka zauważył jak Łukasz się uśmiecha.
– Ja
też. – Jego głos ledwo co przebił się przez śpiew Bobby'ego
Helmsa.
Cyganka
była ich miejscem. Nie Darii, nie żadnego bliższego czy
dalszego znajomego. Ich. To tam chodzili jako dzieciaki, spędzając
nieraz całe dnie; latem kąpali się w brudnym stawie, pomimo zakazu
rodziców, a zimą wchodzili na lód, całkowicie zapominając o tym,
że w każdej chwili mógł się pod nimi zarwać. To na Cygance
wypalili pierwszego w życiu papierosa, urżnęli się w sztok
podkradzioną ojcu Macieja wódką, czy też... no właśnie –
pocałowali się. Maciej uśmiechnął się lekko pod nosem na samo
wspomnienie ich pierwszego pocałunku, bo co do tego, że Łukasz
również nie całował wcześniej żadnego chłopaka, nie miał
żadnych wątpliwości. Dziewczyn w to nie wliczał, był przekonany,
że obaj są stuprocentowymi gejami, a że wcześniej próbowali
czegoś z przeciwną płcią – zdarza się. Musieli przecież
sprawdzić.
Wjechali
w wąską, polną dróżkę. Małym tico ciotki Łukasza zaczęło
trząść na wszystkie strony, ale o dziwo mizerny samochodzik dał
sobie radę z niewyjeżdżonym śniegiem i już po chwili zatrzymał
się tuż u brzegu zamarzniętego stawu. Maciej momentalnie
uśmiechnął się na spokojny, niczym nie zmącony widok. Gołymi
gałęziami najbliższych drzew potrząsał lekki wiatr, a wiszący
wysoko na niebie garbaty księżyc oświetlał zastygłą grubym
lodem taflę stawu.
–
Więc? Co się u ciebie stało? – zaczął Maciej cichym,
stłumionym głosem, jakby bojąc się, że gdy odezwie się trochę
głośniej, intymna magia chwili pryśnie, odchodząc w zapomnienie.
–
Prawie pobiłem ojca – odparł Łukasz również półgłosem, cały
czas wpatrując się w widok rozciągający się nad deską
rozdzielczą.
–
Pobiłeś? – zapytał Maciej trochę głośniej, myśląc, że
właśnie się przesłyszał.
–
Mhm. – Kiwnął głową, żeby zaraz westchnąć ciężko.
Przeczesał nerwowo włosy, cały czas jednak nie odrywając
spojrzenia od przedniej szyby. – Nie wiem w sumie co się stało. –
Wzruszył trochę bezradnie ramionami. Maciej przełknął ślinę. W
tamtym momencie Łukasz w ogóle nie wyglądał jak ten sam chłopak,
który już nie raz uratował mu tyłek przed zirytowanymi, pijanymi
ludźmi... których oczywiście do tego zirytowania doprowadził sam
Maciej. Po alkoholu Wyszyński stawał się bardzo zaczepny, a że
niestety lepiej mielił językiem, niż się bił, musiał szukać
oparcia w Łukaszu, który od kilku lat trenował sztuki walki. Pod
tym względem naprawdę się dopełniali.
– No
jak to co? – prychnął Wyszyński, zakładając ramiona na piersi
i marszcząc brwi ze zbulwersowaniem. – Należało mu się. Gdybyś
kilka razy oklepał mu mordę, może w końcu siedziałby cicho. –
Przewrócił oczami. – I tak cię podziwiam, że wciąż nad sobą
panujesz.
– Nie
lubię przemocy – odparł cicho Łukasz i sapnął ciężko. Maciej
przyglądał się jego oświetlonej jedynie zimnym światłem
księżyca sylwetce. Zapadniętym ramionom i zmęczonemu wyrazowi
twarzy. To nie były dobre święta dla Łukasza.
– A
ojciec już może ją lubić? – warknął.
– To
mimo wszystko mój ojciec. – Popatrzył na Macieja tak smutno, że
Wyszyński na moment aż zapomniał jak się oddycha. Łukasz
zazwyczaj nie obnosił się ze swoimi emocjami, nawet przy Macieju
często pozostawał nieprzyjemnie skryty, odległy i zamknięty.
Zdarzały się jednak chwile, dokładnie takie jak te, kiedy Łukasz
pokazywał siebie, a Maciej zdawał sobie sprawę, naprawdę nie miał
powodów do narzekania na swojego zapracowanego tatę. Niektórzy
mieli znacznie gorzej.
–
Łukasz, przestań, proszę cię – sapnął, obracając się do
niego przodem. – On jest chory psychicznie. Twoja matka cierpi na
syndrom sztokholmski i to ty obrywasz najbardziej – zmarszczył
brwi, posyłając Łukaszowi zdeterminowane spojrzenie. – Pokaż
mu, że nie może ciebie traktować jak psa, a za pół roku już nas
tu nie będzie. Wyjedziemy na studia i...
– A
co u ciebie? – Łukasz wszedł mu w słowo. Zdezorientowany Maciej
najpierw zamrugał, urywając swoją myśl w połowie i zapominają
co tak właściwie chciał dodać (nienawidził, gdy mu się
przerywało, bo momentalnie gubił wątek). – Byłeś cholernie
zadowolony, jak wsiadałeś do samochodu.
–
Byłem? – zapytał Maciej, nie przypominając sobie, żeby jakoś
szczególnie afiszował się ze swoim zadowoleniem. Łukasz kiwnął
głową, szczęśliwy, że porzucili poprzedni temat. Nie lubił
zastanawiać się nad swoją przyszłością, bo nawet jeśli
naprawdę chciał gdzieś z Maciejem wyjechać, wiedział, że nie
tak łatwo przyjdzie mu zostawienie matki samej z ojcem. Tomka nie
liczył, szesnastolatek już układał sobie osobne życie i raczej
nie przejmował się sprawami rodziców. – A nic w sumie. Tak jakoś
– mruknął, odwracając zawstydzone spojrzenie na okno.
Wspominanie o przyjemnej rozmowie ze swoim ojcem byłoby teraz nie na
miejscu. Milczał więc i wsunął ręce w kieszenie kurtki, bo odkąd
Łukasz wyłączył silnik, w samochodzie zaczęło robić się coraz
zimniej. Jego palce przesunęły się po nieregularnym kształcie
przedmiotu, który tam wrzucił. Zwilżył wargi, przypominając
sobie o swoim pomyśle na prezent dla Maleckiego. Momentalnie
zaczerwienił się lekko, kiedy odwrócił głowę w stronę Łukasza.
Jakoś nigdy nie lubił ani składać życzeń, ani dawać
podarunków.
–
Mamy święta... – zaczął i momentalnie nabrał ochoty na
spoliczkowanie się. Chrząknął, czując, jak zaczyna jeszcze
bardziej się denerwować, a pytające spojrzenie Łukasza w niczym
mu nie pomagało. – No i wiesz... kupiłeś bilety i tak dalej... –
Jeszcze kilka takich nerwowych pauz, a naprawdę wysiądzie z tego
przeklętego tico, żeby własnoręcznie zrobić sobie przerębel i
wskoczyć do wody. – No to pomyślałem, że przydałaby ci się –
burknął, wyciągając w końcu swoją starą komórkę pod nos
Łukasza. Malecki popatrzył na prawie niezniszczoną motorollę,
żeby po chwili przenieść wzrok na zestresowanego Macieja,
patrzącego wszędzie, tylko nie na niego. Dość osobliwy, ale przy
tym całkiem uroczy widok. W końcu kto jak nie Maciej zawsze nosił
dumnie zadartą głowę? Rzadko kiedy widział go zawstydzonego. –
Wiesz, jakie mamy problemy z rozmowami przez telefon i tak dalej. To
wszystko ułatwi, a ja i tak dostałem od ojca nową komórkę –
powiedział, siląc się na opanowany, trochę nawet obojętny ton,
zupełnie jakby dawał Łukaszowi swoją motorollę z łaski. Malecki
obserwując taką zmianę taktyki u Macieja, nie mógł się nie
zaśmiać. – Co niby?
–
Nic, nic – zbył go szybko, unosząc dłonie w geście poddania.
Nie miał zamiaru tłumaczyć Maciejowi swoich myśli; Wyszyński z
pewnością od razu by się obraził i z uroczego, zawstydzonego
Macieja pozostałoby tylko wspomnienie. – Nie wiem czy mogę wziąć
od ciebie coś takiego – dodał zaraz, już bez cienia rozbawienia
w głosie.
– Bez
przesady – prychnął Maciej, przewracając oczami. – Weź i nie
gadaj. Po świętach kupisz jakąś kartę i nie będziemy musieli
się kitrać po kątach.
Łukasz
uśmiechnął się pod nosem i wreszcie odebrał telefon. Popatrzył
na niego, jakby wciąż rozważając, czy może go przyjąć.
–
Czasem jak do siebie dzwonimy, mam ochotę powiedzieć ci kilka
rzeczy – powiedział cicho, przesuwając opuszką kciuka po
wyłączonym wyświetlaczu.
Maciejowi
momentalnie zrobiło się goręcej, kiedy powiązał te „kilka
rzeczy” z „kocham cię”. Od razu też nabrał ochoty na
strzelenie sobie w twarz, w końcu pierwszym, o czym powinien
pomyśleć, były jakieś świństwa, seks rozmowy i tak dalej, a nie
słodkie wyznania miłosne.
– No
tak. Wiem – mruknął jedynie, odwracając wzrok na okno. – A ty
dzisiaj... – zaczął, czując, że w samochodzie wcale nie jest mu
już tak zimno, jak jeszcze chwilę temu. – To tak serio? –
zakończył kulawo.
Łukasz
oderwał wzrok od telefonu i przeniósł go na Macieja.
– Co?
– No
z tym... co dzisiaj... – Boże, jakie to było beznadziejne! – Co
powiedziałeś – wydusił wreszcie.
Łukasz
jeszcze chwilę patrzył na niego z niezrozumieniem, aż wreszcie
przypomniał sobie, co dokładnie powiedział Maciejowi na
zakończenie ich dzisiejszej rozmowy. Momentalnie i on się
zawstydził, bo wyznanie przyszło mu całkowicie spontanicznie. Po
prostu powiedział te dwa słowa i dopiero chwilę później zdał
sobie sprawę z ich wagi. Ale chyba nie skłamał.
Nie. Na
pewno nie skłamał.
– I
co z tym? – odpowiedział, zerkając nerwowo na tak samo
skonfundowanego Macieja.
– No
nic? – burknął, odwracając spojrzenie na bok.
– To
chyba słabo, jak nic.
Maciej
mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, ale chwilowe rozbawienie
wcale nie rozwiało jego zawstydzenia, które przecież pasowało do
niego jak pięść do nosa. Nigdy się tak nie zachowywał, a teraz,
w tym małym tico kocham cię nabrało jeszcze większej mocy.
– Czy
ja wiem. – Przysunął się bardziej do Łukasza. Wyciągnął rękę
i złapał go za granatowy szalik, którym Malecki owinął się aż
do samej brody. Pociągnął go w swoją stronę i pocałował szybko
lekko spierzchnięte od mrozu i ciągłego zwilżania językiem wargi
Łukasza. – To było całkiem miłe – szepnął, bo tylko na tyle
mógł się zdobyć. Mówienie sobie słodkich słówek do uszka
zdecydowanie nie było w jego stylu. – Możemy to bardziej
rozpatrzeć w Hamburgu, jak już znajdziemy się w jakimś hotelu i
spędzimy pół dnia w łóżku.
Łukasz
popatrzył z bliska w Maciejowe oczy i nagle jego usta wygięły się
w lekki uśmiech.
–
Zdecydowanie.
– Ale
wcześniej jakiś numerek w pociągu.
Po
plecach Łukasza przebiegły przyjemne dreszcze na samo wyobrażenie,
co takiego mogliby robić i w drodze do Hamburga, i w samym Hamburgu.
– Nie
usiądziesz przez tydzień – stwierdził ostatecznie, na co Maciej
początkowo uniósł wysoko brwi, zaskoczony, w końcu zaciekle
bronił swojej dominującej pozycji w łóżku, gdy wreszcie parsknął
śmiechem.
–
Mogę nie siadać. Jakoś wytrzymam.
Łukasz
uśmiechnął się pod nosem i jeszcze raz zerknął na komórkę.
Wigilia tego roku zdecydowanie nie była dla niego niczym przyjemnym,
jednak siedzenie z Maciejem w samochodzie, w miejscu, gdzie nikt by
ich nie znalazł, wszystko wynagradzało. Nie myśląc wiele, tym
razem to on pochylił się do Wyszyńskiego i złożył na ustach
początkowo delikatny pocałunek. Już po chwili jednak złapał
Macieja za kark, żeby pogłębić pieszczotę i wsunąć język do
wnętrza jego ust.
Naprawdę
go kochał. I pomimo braku odpowiedzi ze strony Macieja, doskonale
wiedział, że nie był osamotniony w tym uczuciu. Łukasz jeszcze
nieprędko usłyszy te dwa słowa wypowiedziane przez Wyszyńskiego,
ale nie miało to kompletnie żadnego znaczenia. Maciej go kochał, a
on zdawał sobie z tego sprawę; tyle wystarczy.
______________
*Gwiazdor - postać rozdająca prezenty na święta Bożego Narodzenia, wyglądem przypominająca znanego z kultury masowej Świętego Mikołaja. Występuje w okolicach Wielkopolski i Kujaw (przyp. aut.).
Uffff, nie nakrył ich.
OdpowiedzUsuńBiedny Łukasz z tym jego ojcem :(
Fajna ciocia Irenka <3 ale w sumie szkoda, że męża nie znalazła, bo widać, że chyba chciała mieć dzieci, skoro pokochała nie swoje jak swoje? :D
w ogóle, świetny rozdział, fajnie, że opisałaś ich rodziny.
AAAAAWWW Łukasz jako dziecko był pulpecikiem? #pączuś
szkoda, że Maciej go takiego nie widział.
W ogóle, zawsze mi smutno, jak czytam o takich rodzinach, gdzie matka nic nie robi, żeby ochronić swoje dziecko przed furiatem ojcem :( dobrze, że Łukasz się w końcu mu postawił.
A wigilia u Macieja to taka sztywna i trochę sztuczna.
bo przecież taka tradycja, żeby nawpychać się jak wieprze <3 <3
To Maciej chyba też będzie długo żyć, nie? :D po dziadku :)
I Daria taka fajna, jezu, ale smutne :(
Maciej był taki słodki, jak leciał pogadać z Łukaszem.
KOCHAM CIĘ <3 Łukaszu, też cię kocham, wiedziałam, że jesteś spoko facet :3
Ale dobra rozmowa przy kominku, z ojcem. I koniak, i skrzywiony Maciej. W ogóle, fajnie, że ojciec chciał z nim pogadać. Święta to czas cudów, nie?
Tak myślałam, że odda mu komórkę :)
Jejku, jacy oni byli zmieszani w tym samochodzie. I ta rozmowa.
W ogóle, jak to wszystko czytałam, to ciągle myślałam o tym, jak potoczyło się ich życie potem. Gdzieś już pisałam, że polubiłam obecnego Łukasza, i dalej tak twierdzę.
Cieszę się, że dałaś te dodatki na święta. Lubię takie notki. Trochę nostalgii, wspomnienia, czułe gesty, nastoletnie zakochanie.
Aż mi teraz żal, że im nie wyszło.
Wszystko zepsułaś - lepiej mi było jak nie lubiłam Łukasza, a teraz mu kurde współczuję, no do licha z tym...
OdpowiedzUsuńJak to się mogło tak źle potoczyć? Taka fajna była z nich para, a Maciej jako młody chłopak był nawet trochę podobny do Filipa jeśli chodzi o zachowanie oczywiście bo ich środowiska zdecydowanie są inne :)
Tak sobie myślę że może byli wtedy za młodzi? Albo rzeczywiście Łukasz tak bardzo miał w sobie strach przed ojcem że się pogubił... Ale dlaczego związaĺ się z Darią? To było chyba najgłupsze co mógł zrobić... A może chciał mieć w ten sposób jakąś cząstkę Macieja? To dla mnie wciąż zagadka. Bardzo fajny dodatek, choć jest mi teraz naprawdę przykro że Maciejowi i Łukaszowi nie wyszło.
Bardzo dziękuję i pozdrawiam serdecznie :)
Naprawdę podobają mi się jak są młodzi, oczywiscie nic nie przebije dorosłego Macieja dupko-korposzczura, którego kocham, ale lubię ich. Nie uwielbiam, nie zachwycam się, jednak jest to taki spokojny okres ich związku i miło się o tym czyta. Bez wybuchów i zwrotów akcji przyjemny tekst na święta :) A jako że uwielbiam wszystkie tragedie i dramaty to dodakowo podobała mi się świadomość, że ta ich idylla już niedługo pierdo..ie :p
OdpowiedzUsuńNareszcie udało mi się przysiąść i napisać komentarz pod rozdziałem.
OdpowiedzUsuńUwielbiam to że rozwijasz postacie. Można się z nimi zżyć i poznać ich lepiej. Zdecydowanie inaczej wtedy podchodzi się do całego opowiadania.
Przyznam że byłam zaskoczona tym świątecznym dodatkiem, ale bardzo na pozytyw.
Wyjątkowy urywek z życia Macieja i Łukasza... i to że jednak kiedyś byli razem i to jacy byli dla siebie.
Cudownie się czytało.
Pozdrawiam ciepło,
Elda
Jestem bardzo do tyłu z komentowaniem, meh.
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podobał ten dodatek! Stary polonez, początek ery komórek... Kurczę, miałam wtedy 4 lata, jak Maciuś z Łukaszem ze sobą kręcili. No i przez to jeszcze bardziej lubię Łukasza i chcę, żeby wszystko mu się ułożyło. Wydaje się być taki kochany i po tym rozdziale nie bardzo rozumiem, jak mógł z tego wszystkiego zrezygnować dla małżeństwa z Darią. Przecież to on pytał Macieja o coming out! Ech... Już ich nie shipuję, ale to było urocze <3
Pozdrawiam!