Szczerze mówiąc nie myślałam, że kiedyś napiszę to, co znajduje się poniżej. To był raczej impuls, nigdy nie czułam się na siłach, by napisać coś na tle historycznym, ale wystarczyła książka "Pod nieobecność mężczyzn" (którą szczerze polecam), by powstało to krótkie opowiadanie. Mam nadzieję, że się spodoba. ;) Zapraszam więc do czytania i komentowania.
***
Lato roku tysiąc
dziewięćset czternastego było piękne. Ciepłe i słoneczne. Jak
dzisiaj pamiętam nasze wypady nad jezioro, długie wieczorne
beztroskie spacery z twoim starym psem u nogi i te noce. Noce
pamiętam najdokładniej. Wchodziłem przez okno do twojego pokoju,
wspinając się na piętro po pergoli, a ty zawsze na mnie czekałeś.
– Na pewno śpią?
– pytałem spanikowany, na co ty śmiałeś się i wyzywałeś mnie
od tchórzy. Miałeś więcej odwagi niż ja, a byłeś przecież rok
młodszy.
– Na pewno, na
pewno – mówiłeś, przyciągając mnie do siebie. Patrzyłeś mi w
oczy w świetle lampy stojącej przy łóżku. – Mówiłem ci
przecież tyle razy, że matka jak zaśnie, to już nie wstaje –
ganiłeś mnie, po czym zaczynałeś całować.
Wciąż pamiętam te
twoje miękkie, czasem słodkie od wieczornej herbaty z miodem,
wargi. I wtedy następowała chwila, przez którą się zapominałem.
Już nie myślałem o tym, że to co robimy jest niedopuszczalne,
grzeszne, niewłaściwe. Twój dotyk przecież taki nie był,
sprawiał, że moje serce zaczynało bić szybciej, że przez całe
dnie myślałem tylko o nim.
Gdyby ktokolwiek się
dowiedział, to byłby koniec... Czasem dzieliłem się z tobą tymi
myślami, ale wtedy odpowiadałeś, z godną sobie pewnością, że
uciekniemy. I byłeś tak przekonany co do tego, że mogłem tylko
się uśmiechnąć, a później dodać w wyrazie żartu: „dzieciak
z ciebie jeszcze”.
Ale czasem zdawałeś
się być starszy ode mnie. Miałeś bardziej dojrzałe myślenie, a
twoje spostrzeżenia wydawały się tak celne, że nie raz nie
wiedziałem, co odpowiedzieć. Zresztą, nie tylko ja. Lubiłeś się
kłócić, doprowadzać do słownych potyczek z ludźmi. W naszym
miasteczku na północy Anglii miałeś pełno wrogów. Chłopcy nie
przepadali za tobą nie dlatego, że zawsze wiedziałeś jak się
odgryźć, a czasem przyłożyć też w nos, ale byłeś też po
prostu piękny. Dużo dziewczyn się za tobą oglądało, co –
nawet nie waż się zaprzeczać – schlebiało ci. Widywałem cię
rano z jedną, a w południe już przechadzałeś się z drugą.
Wybierałeś między nimi jak kobieta pantofle w sklepie.
I byłem zazdrosny.
Sam dobrze wiesz, jak bardzo. A ty się tylko śmiałeś, mówiłeś,
że nic do nich nie czujesz, że cię bawi, jak się rumienią, jak
próbują zwrócić na siebie twoją uwagę. Dodawałeś jeszcze, co
zapamiętałem bardzo dobrze, że nigdy z żadną nie będziesz.
Lubiłeś towarzystwo kobiet, ale żadnej nie mogłeś pokochać.
– Wolę mężczyzn
– mówiłeś półszeptem i, gdy akurat nikogo nie było w pobliżu,
całowałeś mnie.
I tak było zawsze.
Ciągle miałem do ciebie pretensje o te dziewczyny, a ty, za każdym
razem, odpowiadałeś tak samo. Może chciałeś swoim zachowaniem
odwrócić uwagę innych od nas? W końcu przyległa do ciebie
karteczka bawidamka, nikt nawet nie podejrzewał nas o niemoralne
zamiary względem siebie.
Czerwiec i połowa
lipca była wspaniała, jak już pisałem. Kochałem ciebie tak
bardzo, że przestałem wyobrażać sobie dalsze życie z jakąś
kobietą u boku. Chciałem tylko ciebie.
– Za rok skończę
osiemnaście lat – powiedziałem ci pewnego razu, kiedy leżałeś
z głową na mojej piersi. Przesuwałem palcami pomiędzy twoimi
kręconymi, ciemnymi włosami. Czułem od ciebie bijący spokój. W
pokoju unosił się zapach naszego potu, a przez uchylone okno
słychać było dźwięki świerszczy. – Poczekam na ciebie i może
wyruszymy w podróż? – Tak, wtedy byliśmy bardzo młodzi. Mimo
siedemnastu lat, miałem marzenia jak dzieciak, wciąż chciałem
zwiedzić cały świat, zobaczyć to, czego normalni ludzie nie mają
odwagi zobaczyć. Być inny niż wszyscy. Stać się podróżnikiem i
panem własnego losu. Naprawdę byłem młody i nieopierzony, nigdy
wtedy bym nie pomyślał, że za tą młodością tak będę tęsknić,
że już za chwilę życie doświadczy nas obu tak bardzo, że w
wieku dwudziestu lat będziemy niczym starcy. – Do Azji, Australii,
Afryki – fantazjowałem, co ty skwitowałeś rozbawionym
parsknięciem śmiechem.
– Dobry pomysł –
pochwaliłeś. – Tylko my dwaj.
– Bez Alice! –
dodałem, patrząc na ciebie z naganą.
– Mówiłem ci, że
Alice mnie nie obchodzi! – prychnąłeś i nagle zaśmiałeś się
głośno. Lubiłeś, gdy pokazywałem ci, jak bardzo jestem
zazdrosny.
– Skoro to takie
zabawne, to sam znajdę sobie jakąś dziewczynę – zagroziłem, na
co ty zacząłeś się jeszcze bardziej trząść od uciszanego
śmiechu.
– Ty i dziewczyny!
Proszę cię, Andrew! Sam mówisz, że uszy ci puchną od tego ich
szczebiotania!
Często się tak
przekomarzaliśmy. Lubiłem te chwile.
Ale później
nadszedł kres lipca. I stało się to, czego każdy się spodziewał,
ale o czym się nie mówiło. Wojna.
Gdy to się stało,
miałem siedemnaście lat, byłem młody, jak mówiłem,
nieopierzony. Wojnę widziałem tylko z perspektywy chłopca
patrzącego na pięknie ubranych żołnierzy, kochanych przez
wszystkich. Bagnety, granaty, samoloty i czołgi, wtedy w mojej
głowie widniał tylko taki obraz. Nic więc dziwnego, że chciałem
ruszyć na front, każdy z moich kolegów chciał, ty także. Całymi
dniami rozmawialiśmy o tym, jak zaciągnąć się razem do wojska.
Na szczęście nie mogliśmy. Mówię na szczęście, bo gdyby tak
się stało, moglibyśmy już nie żyć.
Pragnąłem zaciągnąć
się szybciej, przed ukończeniem osiemnastego roku życia, ale matka
się zarzekła, że jak to zrobię, nie będę jej synem. Miała
nadzieję, że nim wybiją moje urodziny, wojna się już skończy.
Właściwie, każdy tak myślał. To miała być tylko wojenka, a nie
ciągnąca się latami fala zabierająca wiele istnień.
Ale moje osiemnaste
urodziny nadeszły, a wojsko samo się o mnie upomniało. Nawet
gdybym nie chciał, musiałem iść. Ty miałeś to szczęście
przesiedzieć jeszcze jeden rok w domu.
– Będę pisać –
powiedziałem wieczór przed moim wyjazdem. – Będę pisać ilu
Niemców zabiłem – zaśmiałem się, chociaż już wtedy się
denerwowałem. Wiedziałem, że ludzie tam giną. Że zginąć mogę
także ja, ale nie dopuszczałem tych myśli do siebie. Wrócę jako
bohater narodowy, będę walczyć przeciwko złu i okrucieństwu,
które wtedy jawiło mi się tylko w jednym słowie – Niemiec. Tak
sobie to właśnie wyobrażałem, tak miało być, ale niestety, nie
było.
– Jak ja skończę
osiemnaście lat, to pewnie już będzie koniec – mruknąłeś
niezadowolony. – Ale może uda mi się zaciągnąć wcześniej.
Przecież nie będę siedzieć na dupie, kiedy ty jesteś tam i
walczysz o Anglię.
Pamiętasz, jak głupi
wtedy byliśmy? Nasze słowa przesiąknięte były propagandą,
wciśniętym nam do głów pseudo patriotyzmem. Ale na pocieszenie ci
powiem, nie byliśmy jedyni. W moim oddziale każdy ruszał na wojnę
z dumą, a na obdżektorów patrzyliśmy z pogardą. Gdybym wiedział,
Simon, gdybym tylko wiedział... chyba bym uciekł. Z tobą.
Nic takiego jednak
nie miało miejsca, zostałem zesłany do Francji, by tam walczyć za
naszą ojczyznę. Wcześniej jednak odbyłem szkolenie, które, może
i ciężkie do przejścia, w zderzeniu z prawdziwą sytuacją na
froncie, było dziecinnie proste. Gdybym tylko miał tego świadomość,
w życiu nie cieszyłbym się tak na wizję wyjazdu. Ale te
wiwatujące tłumy, kobiety żegnające bohaterskich żołnierzy,
panny wybiegające z tłumów i rzucające się na nas, by nas
pozdrowić, dodać otuchy przed stanięciem oko w oko z prawdziwym –
krwiożerczym – wrogiem. Szkoda tylko, że, jak się później
dowiedziałem, ten wróg wyglądał dokładnie jak ja. Też miał
osiemnaście lat, też zostawił w swoim państwie rodzinę, do
której pragnął wrócić, no i oczywiście, też miał nadzieję na
szybkie zakończenie tej wojny. Przed latem wszystko będzie
zakończone, mówiliśmy. Już w tysiąc dziewięćset piętnastym
sprawa będzie rozwiązana, pocieszaliśmy się.
Przez cały ten czas
wymieniałem z tobą listy, pamiętasz? Jak byłem na szkoleniu,
każdą wolną chwilę poświęcałem opisywaniu ci wszystkiego.
Wtedy skupiałem się na żałosnych, niegodnych uwagi rzeczach, jak
plujący podczas mówienia przełożony, niesprawny chłopaczek z
naszego oddziału, czy nawet, cholera, przesolone ziemniaki! Nie mam
pojęcia, jak mogłem pisać tobie tak trywialne rzeczy, ratuje mnie
jednak myśl, że przecież byłem dzieckiem. Wtedy jeszcze nie
dorosłem. Jasne – mówiło się o śmierci. Wszyscy wiedzieliśmy,
że do domu nie wrócimy w pełnym składzie, ale śmierć wciąż
była nieobecna. Wiesz, Simonie, człowiek zdaje sobie sprawę ze
swojej śmiertelności dopiero w chwili śmierci. A na froncie
umieraliśmy w każdej chwili.
Czym tak naprawdę
jest wojna, dowiedziałem się dopiero pierwszego dnia w okopach.
Wtedy ogrom wydarzeń tak mnie przeraził, że prawie zginąłem.
Doskonale pamiętam moją wartę, kiedy obserwowałem pas ziemi
niczyjej. To była chwila słabości, widziałem rozrywane ciało
mojego przyjaciela ze szkolenia, Billa. Ręka spadła tuż obok mnie,
jego nogi gdzieś dalej, na przestrzeń nienależącą do nikogo.
Przez długą chwilę wpatrywałem się z przerażeniem w jego
kończynę, zamarłem. Ocucił mnie dopiero kolejny huk, schyliłem
głowę i gdybym tego nie zrobił, zginąłbym. Pocisk przeleciał
tuż nad moim hełmem, ostatecznie wbijając się w drewno
podtrzymujące ściany okopu, jakie znajdowało się za mną. Wtedy
zrozumiałem, czym jest śmierć i że od tego dnia będzie mnie
prześladować, póki wojna się nie skończy... bądź póki sama
mnie nie dorwie.
Pamiętam, że jedyną
chwilą powrotu do normalności były te momenty, kiedy przyjeżdżała
poczta. Poczta i listy podczas wojny są niezwykle ważne,
podbudowują morale wojskowych, jak to mówił mój sierżant. I coś
w tym było, bo za każdym razem, gdy dostawałem od ciebie list,
czułem, że mam dla kogo wracać do domu.
Pisałeś do mnie
bardzo regularnie, a ja za każdym razem zastanawiałem się, co
takiego ci odpisać. Prawdę? Kłamstwo? Gdybym zmyślał, że na
froncie wcale nie jest tak źle, sam chciałbyś się tam wybrać, a
miałem przerażającą świadomość tego, że gdybyś się
zaciągnął, nigdy więcej mógłbym cię nie ujrzeć.
Zdecydowałem się
więc na półprawdę. Odpisywałem za każdym razem, że mam się
dobrze, ale że wojna jest gorsza, niż obaj sobie kiedykolwiek
wyobrażaliśmy. Wojsko dba jak najlepiej może o wojskowych, jednak
śmierć w niektórych wypadkach jest nieunikniona. Trochę fałszu,
trochę prawdy.
I prosiłem, za
każdym razem prosiłem, byś nie robił nic głupiego. A już na
pewno nie szedł do wojska, nim ono samo się o ciebie nie upomni.
Miałem nadzieję, że nim zdąży to zrobić, wojna minie.
Upalne lato upłynęło
na zabijaniu wrogów, wrogów, którzy byli takimi samymi ludźmi jak
my; młodymi i przestraszonymi. Każdy metr zajmowania ziemi niczyjej
okupowany był śmiercią, czy to z naszej strony, czy z Niemieckiej.
Zarzynaliśmy się jak zwierzynę, nie bacząc na to, że każdy zgon
niósł za sobą czyjś płacz. Przeciwnik był tym złym, my
walczyliśmy za moralność. Ale, do cholery, jaka była w tym
moralność? Jaka jest moralność w zabijaniu ludzi, którzy
siedzieli w okopach z tego samego powodu co my – bo ktoś im kazał?
Istniały dni, kiedy
miałem ochotę wyjść na ziemię niczyją. Stanąć, rozłożyć
ręce i czekać na zbawienną śmierć, która skończyłaby tę
katorgę. I w takich chwilach nie myślałem o mamie, moich dwóch
siostrach, ani nawet o tacie. Myślałem o tobie. To ty utrzymałeś
mnie przy życiu, to przez ciebie nie chciałem wrócić do Anglii w
trumnie albo, jeszcze gorzej, nie wrócić do niej w ogóle. Zginąć
w rozkopanej ziemi między dwoma przeciwnymi okopami, rozpaść się
na kawałki i już nigdy nie być zidentyfikowanym.
Jesień minęła,
nadeszło Boże Narodzenie. Wszyscy mówili, że przed nim cała ta
wojna się skończy, że na święta będziemy już w domach.
Wierzyłem w to, w końcu musiałem w coś wierzyć, bo w Boga już
przestałem. Gdyby tylko istniał, nie pozwoliłby swoim dzieciom na
takie bezsensowne mordowanie się nawzajem.
Nic się jednak nie
zmieniło – wojna trwała dalej. Ja dalej siedziałem w błotnistych
okopach ze szczurami, wszami i innymi mnożącymi się chorobami pod
ręką.
I wtedy nadeszła ta
chwila, wojsko zabrało mi ciebie. Gdy tylko dostałem ten ostatni
list, że wyjeżdżasz, że nie chcesz, że się boisz, że... miałeś
tyle wątpliwości po tym, co ci wcześniej pisałem o prawdziwym
obliczu wojny. Do tej pory żywię głęboką nadzieję, że
odebrałeś moją wiadomość do ciebie, nim sam wyruszyłeś na
front.
Napisałem ci, byś
się nie bał. Żebyś uważał na siebie, zachowywał czujność,
słuchał przełożonych. Proste, głupie rady żołnierza, który w
okopach spędził już ponad rok.
Nie wiedziałem
jednak, że mój prawdziwy koszmar dopiero się zaczynał. Nie
dostałem od ciebie już żadnego listu, nie wiedziałem co się z
tobą dzieje. Pisałem do mamy, pytałem ją, czy ma jakiekolwiek
informacje na twój temat, ale nie dostawałem odpowiedzi.
Dla mnie stało się
jasne, że zginąłeś. Sam nie wiem, jak przetrwałem ostatni rok na
froncie, jak udało mi się to zrobić, kiedy prześladowała mnie
świadomość, że już nigdy więcej nie spoczniesz w moich
ramionach?
Aż wreszcie, tuż
przed zakończeniem wojny, dostałem od mamy wiadomość:
Simon wrócił do
domu.
Wrócił. Wrócił.
Wrócił. Tłukło mi się po głowie przez kolejny tydzień.
Wróciłeś, naprawdę nie zginąłeś. Tylko, skoro już tam byłeś,
to dlaczego do mnie nie pisałeś? I dlaczego deportowali cię przed
zakończeniem? Przecież liczył się każdy żołnierz, nawet ten
niesprawny. Dlaczego więc, do jasnej cholery, wróciłeś? Co
takiego się tobie przytrafiło, że wojsko uznało cię za
nieprzydatnego?
Wielka wojna dobiegła
końca w listopadzie tysiąc dziewięćset osiemnastego. Wszystko się
skończyło, wszystko powinno wrócić do normy. Ale tak nie miało
prawa się stać, ludzie, którzy tam byli, nigdy nie wrócą do
normalności.
Już gdy wysiadałem
z pociągu, gdy mama wzięła mnie w ramiona i nagle coś buchnęło
przy lokomotywie, nie opanowałem nerwowego podskoczenia i skulenia
się, a w głowie pojawiła mi się myśl, że to wszystko znowu się
zaczyna. Że muszę uważać, pozostać czujny.
Ramiona matki w
tamtym momencie otoczyły mnie jeszcze ciaśniej, jakby zrozumiała.
Przycisnęła mnie do swojej piersi, pogładziła moje włosy i
powiedziała:
– Już jesteś
bezpieczny, Andrew.
Bezpieczny. A czy ty
byłeś bezpieczny, Simonie?
– Żyje –
odpowiedziała mama na moje pytanie o ciebie. – Żyje, ale...
– Ale? –
zapytałem, a coś ścisnęło mnie w piersi. Gardło jakby skurczyło
mi się boleśnie, a mój wzrok spoczął na pokrytej zmarszczkami
twarzy rodzicielki, która, mimo wszystko, wydawała się w tamtej
chwili młodsza ode mnie.
– Jak pójdziesz do
niego, to się przekonasz.
***
Wcale nie zabrzmiało
to dobrze. Niepewność trawi mnie aż do teraz, kiedy stoję pod
drzwiami twojego domu, wyciągam drżącą rękę i pukam w malowane
na brązowo drewno. Serce niemal podchodzi mi do gardła, gdy słyszę
po drugiej stronie kroki.
– Andrew? –
słyszę zdziwiony głos twojej mamy i już po chwili kobieta
przyciska mnie do swoich pulchnych piersi. – Andrew! Jak dobrze,
jak dobrze – mówi drżąco, zupełnie jakby miała się rozpłakać.
– Tylu chłopców wzięła nam ta wojna. Jak dobrze, że nic ci nie
jest, jak dobrze – powtarza, a ja czuję wzbierającą się we mnie
z chwili na chwilę coraz większą, nerwową niepewność.
– Jest Simon? –
pytam, sam nie poznając swojego głosu. Zupełnie jakby nie należał
do mnie. Z przerażeniem patrzę, jak odsuwa mnie od siebie, jak na
jej twarzy wymalowuje się grymas matczynego bólu i smutku.
– Już nic nie
będzie takie same – odpowiada, odsuwa się i wpuszcza mnie do
wąskiego przedpokoju wyłożonego jasną tapetą. Doskonale znam to
pomieszczenie, z zamkniętymi oczami mógłbym iść do ciebie,
wyminąć starą, wiekową komodę, skręcić w prawo, do salonu, a
następnie w lewo, na drewniane, skrzypiące schody, których
balustrada kiwa się na wszystkie strony. – Andrew, on... wojna
dużo mu odebrała – mówi ściszonym głosem, zamykając za mną
drzwi.
– Co się stało? –
Nie ukrywam już swojego nerwowego tonu. Chcę wiedzieć. Chcę
wiedzieć jak najszybciej.
– Gaz... Rozpuścili
gaz i cały jego oddział odniósł obrażenia, ale on i taki jeszcze
jeden chłopak... mówił mi o nim, nie pamiętam teraz jak miał na
imię. Coś na „m”, Michael, Mitchell? – zastanawia się, a ja
w tej chwili mam ochotę złapać ją za ramiona, potrząsnąć nimi
i wykrzyczeć jej w twarz, że nikt inny mnie nie obchodzi, tylko ty.
Żeby nie przedłużała tej chwili, żeby z łaski swojej wreszcie
mi, kurwa, ktoś powiedział, co ci się stało! – Nieważne –
kwituje wreszcie, a ja niecierpliwię się coraz bardziej. – Po
prostu... stracił wzrok – padają wreszcie te słowa i na chwilę
między nami zapada cisza. Ja wpatruję się w nią, w jej
nieoszczędzoną przez czas twarz, ona patrzy gdzieś na bok.
– Jest u siebie? –
pytam i czuję, jak serce wali mi w piersi. Żyjesz. Rany Boskie,
żyjesz! Naprawdę żyjesz, co z tego, że ślepy. Najważniejsze, że
tu jesteś, że za chwilę znów będę mógł wziąć cię w
ramiona. Ta wojna odebrała mi wszystko, całą moją młodość,
ale, na szczęście, oszczędziła mi ciebie. W jednej chwili
wypełnia mnie tak ogromne szczęście, aż chce mi się płakać, bo
przez tak długi czas traktowałem cię jako zmarłego, a tu okazuje
się, że...
– Jest. Ale nie
wiem, czy chce, żebyś go odwiedził. – Zamieram. Patrzę na nią
z niezrozumieniem, ona znowu patrzy gdzieś na bok.
– Nie chce?
– Andrew, wiele się
zmieniło... – próbuje mi coś wytłumaczyć, nie chcę tego
słuchać, wchodzę jej w słowo.
– Dlaczego nie
chce?
– Ma poparzoną
twarz.
Poparzona twarz. Też
coś. Wielka cena za twoje życie, prycham w myślach, wymijam ją i
z nową energią zaczynam ciebie szukać. Wchodzę do salonu, omiatam
wzrokiem puste pomieszczenie, jednocześnie ignorując podniesiony
głos twojej mamy za plecami. Ruszam w kierunku schodów. Skrzypią
jak zawsze, ale to nic. Zaczynam biec. Omijam co drugi stopień, aż
wreszcie zatrzymuję się przed, tak bardzo dobrze znanymi mi,
brązowymi, obdrapanymi drzwiami. Naciskam na klamkę, serce
podchodzi mi do gardła, popycham drewno. Widzę najpierw duże okno,
szafę z otwartymi szufladami. Dopiero gdy robię krok do środka,
mijam próg, zauważam, że siedzisz na łóżku. Czuję, że tracę
możliwość oddychania, ból w klatce piersiowej jest tak duży, że
na chwilę po prostu zamieram.
– Mamo? – pytasz
zdezorientowany. Nie widzisz mnie. Na oczach masz przewiązany
śnieżnobiały bandaż, a skóra na policzkach i czole jest
nieprzyjemnie czerwona i pomarszczona.
Nie odpowiadam od
razu, bo nie jestem w stanie. Zamykam za sobą drzwi, po czym robię
krok do przodu, by zatrzymać się w samym środku pokoju. Schudłeś.
Tak bardzo schudłeś. Siedzisz na tym łóżku i wyglądasz jak
nieszczęście, a ja zdaję sobie sprawę, że wojna jednak odebrała
mi część ciebie.
– Nie –
odpowiadam, a ty odwracasz głowę w stronę, z której słyszysz mój
głos, zupełnie, jakbyś mógł mnie zobaczyć. Uśmiecham się
mimowolnie i czynię krok w twoją stronę. Powoli siadam na łóżku,
nie wiedząc, co w tej chwili powinienem powiedzieć. – Simon...
myślałem, że nie żyjesz.
Widzę, jak zaczynasz
drżeć. Twoja dłoń zaciska się na kołdrze, a klatka piersiowa
zaczyna się szybko unosić i opadać.
– Dobrze, że już
jesteś – odzywasz się po chwili, a ja nie wytrzymuję. Pokonuję
dzielącą nas odległość i obejmuję cię, przyciskając do siebie
mocno.
– Dobrze, że
żyjesz – odpowiadam, bo w tamtej chwili nie liczy się to, że
straciłeś wzrok. Najważniejsze jest twoje ciepłe ciało i wciąż
bijące serce, którego szybki rytm czuję przy swojej piersi. –
Myślałem, że już nigdy cię nie zobaczę.
– Ja cię nie
zobaczę – mruczysz, na co mam ochotę cię uderzyć i przywrócić
do porządku.
– Co z tego?! –
prycham wzburzony, odsuwając cię na odległość wyciągniętych
ramion. – Przez ten cały, pieprzony czas, jak mi napisałeś, że
wojsko się o ciebie upomniało, myślałem, że nie żyjesz! Nie
dostałem ani jednego listu od ciebie! – wyrzucam ci, obserwując,
jak na twojej twarzy pojawia się grymas. – Mogłeś napisać! Nie
wiesz, jak to jest codziennie budzić się z myślą, siedzieć w tym
pieprzonym bagnie ze szczurami i zdawać sobie sprawę, że ciebie
już nie ma!
– Pisałem! –
prychasz. – Pisałem z okopu, ale nie dostałem odpowiedzi! –
krzyczysz nagle. – Też myślałem, że nie żyjesz! – twój głos
drży niekontrolowanie, kiedy wyrzucasz mi to w twarz. – Dopiero
jak tu dojechałem, twoja mama do mnie przyszła i powiedziała, że
wciąż dostaje od ciebie listy... też myślałem, że nie żyjesz –
dodajesz ciszej, garbisz się i chyba płaczesz. Chociaż... przecież
ty nigdy nie płaczesz. Zawsze byłeś taki dzielny, to ja byłem tym
słabszym. Nie myślę już o niczym, tylko całuję twoje wargi.
– Już koniec –
mruczę cicho. – Najważniejsze, że żyjemy.
– Jestem ślepy –
przypominasz, jakby twoja niepełnosprawność miała jakieś wielkie
znaczenie.
– I co z tego! –
prycham. – Żyjesz!
– Nie wiem, czy
żyję – odpowiadasz i odwracasz głowę na bok. – Po tym co
widziałem nie wiem, czy da się jeszcze żyć – dodajesz. –
Wciąż mam te sny, Andrew. Widzę w nich trupy, rozwalone ciała
moich przyjaciół, którzy w jednej chwili tracą życie.
Zapada cisza.
Rozumiem cię, z czego doskonale zdajesz sobie sprawę, bo tylko ja
mogę to zrozumieć. Nie twoja mama, nie moja mama. Kto tego nie
przeżył, nigdy nie będzie wiedział, że to, co widzieliśmy było
gorsze niż biblijne piekło. I wszystko zostało sprezentowane przez
jednego człowieka dla drugiego.
– Wiem –
odpowiadam cicho. – Jakoś nauczymy się z tym żyć – dodaję
półszeptem i znów cię przytulam, tym razem czując, jak
odpowiadasz na uścisk. Wtulasz się we mnie, a twoje usta opuszcza
westchnięcie przepełnione ulgą.
– Schudłeś –
zauważasz.
– Ty też –
odpowiadam, przeczesując dłonią twoje włosy.
– Obaj wyglądamy
jak wór nieszczęść?
Uśmiecham się pod
nosem, zupełnie, jakbym usłyszał jakiś dobry żart.
– Obaj – potakuję
i słyszę twój stłumiony śmiech.
Wróciliśmy żywi,
ale obdarci ze swojej młodości i beztroski, do której każdy
człowiek ma prawo. Wiele razy umarliśmy już tam, w okopach. Mimo
że nasze serce wciąż bije, jesteśmy umarłymi wśród żyjących.
Człowiek zdaje sobie sprawę ze swej śmiertelności dopiero w
chwili śmierci, my zapoznaliśmy się ze śmiercią jak z
przyjacielem. Wiemy o niej więcej, niż wiedzieć powinniśmy.
smutek:-)
OdpowiedzUsuńTo było takie prawdziwe, ci młodzi chłopcy wyobrażający sobie wojnę, chyba wszyscy tak o tym myśleli, zresztą co tu się dziwić jak wojsko robiło niesamowitą reklamę-chodź i zostań bohaterem. Bardzo trafnie ujęłaś to jak zmieniło się postrzeganie "wroga" z którym walczyli. To byli tacy sami ludzie, wysłani na front w imię ambicji rządzących. Okropne ale takie prawdziwe. Ta poczta na którą wszyscy czekali... to że żołnierzy trzymała przy życiu wiedza że mają do kogo wracać. I potem jak główny bohater myślał że jego ukochany nie żyje-już prawie się popłakałam ale szybko się okazało że Simon wrócił do domu. To było naprawdę przyspieszone dorastanie - wojna to bardzo ciężki temat i mimo że tekst jest stosunkowo krótki to udało Ci się przekazać istotę tego tematu. Dobrze że obaj przeżyli, może nawzajem się wspierając jakoś dadzą radę dalej.Pięknie to wszystko ujęłaś i skłoniłaś mnie do kilku refleksji. Dziękuję i pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że zmusiłam do refleksji, taki właśnie miałam zamiar. :)
UsuńDziękuję za komentarz.
To jest fantastyczne. Naprawdę. Zamieściłaś tutaj tyle uczuć, mimo tak krótkiej formy... jestem pod wrażeniem, mimo przewidywalności.
OdpowiedzUsuńByłam zaskoczona, ale pozytywnie. Cudowne tylko moge powiedzieć. Mam nadzieję, że będziesz częściej tutaj publikowała :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam tego one-shota!
OdpowiedzUsuńZmusza do refleksji i perfekcyjnie porusza każdą moją wewnętrzną struną rozbudzając we mnie mnóstwo uczuć. Nawet nie masz pojęcia jak bardzo się cieszę, że jeszcze co jakiś czas publikujesz również na tym blogu :D
Pozdrawiam cieplutko i ściskam mocno!