Niebetowany, bo staram się dotrzymywać dawnej umowy publikowania raz na tydzień. Przy okazji też pomyślałam, że mogłabym Wam podlinkowywać piosenki, które towarzyszyły mi przy pisaniu rozdziału, może wzbogaci to jego klimat. Tak więc: jedenastka McDonalda sponsorowana jest przez Judah & The Lion - Suit and Jacket. ;)
Andrzej Wroński, windykator, negocjator. Rafał Rzepa... tragarz?
–
Będę muzykiem – powiedział któregoś poniedziałkowego poranka
Andrzej, kiedy usiedli w ławce, witani niezbyt entuzjastycznym
spojrzeniem matematyczki. Nikt jej się jednak nie dziwił, cała ich
klasa wyglądała jak ledwo żywa – w końcu była siódma
trzydzieści. Kto normalny o siódmej trzydzieści wykazywałby się
chociaż zalążkami energii i dobrego humoru?
Andrzej,
oczywiście.
Bo
Andrzej nie był normalny, co Teodor w trakcie trwania ich ponad
półrocznej przyjaźni zdążył już zauważyć.
–
C-co?
–
Wiem co będę robić – powtórzył. Skierował na Teodora swoje
roziskrzone, niesamowicie niebieskie oczy, w których zazwyczaj w
poniedziałki odbijało się jedynie zmęczenie i nienawiść do
otaczającego świata. Dzisiaj było jednak inaczej, bo Andrzej
wreszcie zrozumiał, czego tak naprawdę pragnie. I chociaż wtedy
Teodor uznał to jedynie za kolejną zachciankę Wrońskiego, Andrzej
już wiedział którą drogą pójdzie. – Będę grać.
–
A-ale prze-przecież i tak... coś tam już grasz – wybąkał,
wciąż nie rozumiejąc skąd u Andrzeja taki wybuch entuzjazmu.
– Ale
mi chodzi na poważnie – prychnął Andrzej, przewracając oczami.
– Będę gwiazdą. Jak cholera nadaję się na gwiazdę! –
żachnął się, aż zadzierając wysoko brodę, jakby co najmniej
już tą gwiazdą był.
–
Kamiński, Wroński, tak was energia rozpiera od rana? – Obaj aż
podskoczyli na niewygodnych, drewnianych krzesłach, kiedy powietrze
w klasie niczym ostrze przeciął wredny głos matematyczki. Starej,
zmęczonej życiem kobiety, która już dawno powinna znaleźć się
na emeryturze, bo jej cierpliwość do nauki gimnazjalistów zdążyła
z biegiem lat gdzieś wyparować. – Wroński, chodź, pochwalisz
się swoim zadaniem domowym przy tablicy – powiedziała z
odpychającym uśmiechem osoby nienawidzącej nie tylko
poniedziałkowych poranków, ale też i wszystkich innych.
Andrzej
zmarszczył groźnie swoje brwi, nie dając nic po sobie poznać.
Teodor, wiedząc, że jego przyjaciel zapewne nie miał czasu na
odrobienie przez weekend pracy domowej (w końcu Andrzej miał tyle
innych, ciekawych zajęć), ukradkiem podsunął mu zeszyt. Nie była
to ich pierwsza tego typu kooperacja, więc Andrzej bez zawahania
dziarsko zawinął notatki Teodora i ruszył do tablicy, mierząc
jeszcze matematyczkę buńczucznym wzrokiem. Kilka minut później
wrócił na miejsce z niechętnie wpisanym do dziennika plusem. Już
trzecim, a więc matematyczka zmuszona była postawić mu piątkę.
–
Dzięki – szepnął cicho Teodorowi na ucho, przez przypadek
owiewając je swoim ciepłym oddechem, pachnącym zjedzoną rano
czekoladą. Teodora momentalnie zaatakowała fala gorąca,
utrudniająca wydukanie jakiejkolwiek – nawet tej najkrótszej –
odpowiedzi. Kiwnął więc jedynie głową, z całej siły próbując
skupić się na lekcji.
***
Teodor
nie podejrzewał, że życie z Andrzejem na jednej powierzchni będzie
tak trudnym zadaniem. Nie, Wroński nie był bardzo nieprzyjemną we
współżyciu osobą – a przynajmniej Teodor tak tego nie
postrzegał. Objadanie z zapasów wcale mu nie przeszkadzało. Głośne
słuchanie muzyki również. Rzucone na podłodze mokre ręczniki po
kąpieli także. Nawet wszędzie walające się rzeczy Andrzeja w
żaden sposób go nie irytowały, naprawdę szybko przywykł do całej
tej Andrzejowatości, która aż wrzała w jego wynajmowanym
mieszkaniu. No, może nie tak do końca całej. Był jeden mały, ale
istotny szczegół, sprawiający, że Teodorowi brakowało już
pomysłów na ukrywanie swojej erekcji, mianowicie – Andrzej lubił
paradować bez ubrań. Nie miał żadnych kompleksów, więc nie
wstydził się swojego półnagiego ciała i najwidoczniej nie
widział niczego złego w chodzeniu jedynie ze slipkami zakrywającymi
cztery litery. Jak nietrudno się domyślić, biedny, zakochany po
uszy Teodor nie pozostawał obojętny i tak już od paru dni
przeżywał katusze. Pomimo akcji ratunkowej w toalecie, gdzie
dopomógł sobie ręką, jądra tak go bolały, że już miał ochotę
je uciąć. Albo okryć czymś Andrzeja – teraz beztrosko
siedzącego na dmuchanym materacu pożyczonym od Bartka – kocem,
ręcznikiem czy czymkolwiek, co tylko ukróciłoby Teodorowe męki,
których sam zainteresowany zdawał się nie zauważać. I może
rzeczywiście nie zauważał, w końcu dostał weny, a jak
artysta (w tym wypadku muzyk, więc sytuacja miała się jeszcze
gorzej) dostanie weny, to nie ma przebacz. Parcie jak
po zjedzeniu przeterminowanego bigosu, określił umiejętnie
Andrzej, kiedy zaczął nucić dopiero co powstającą mu w głowie
melodię do nowego utworu.
Teodor,
człowiek przyziemny (więc i przyziemnie reagujący na otaczające
go, pobudzające wyobraźnię bodźce), mógł jedynie wyobrazić
sobie, jakie to może być parcie. Patrząc jednak na
Andrzeja, który gdy tylko dorwał się do kartki i długopisu, zaraz
zaczął coś skrzętnie notować, cały czas nucąc pod nosem i
podrygując bosą stopą w takt, wywnioskował, że naprawdę bardzo
duże. Andrzej całkowicie zamknął się w swoim świecie, nie
reagując na otoczenie. Nawet gdy Teodor zabrał się do pisania
eseju na zajęcia, dźwięki pisania na klawiaturze w żaden sposób
go nie rozproszyły. A trzeba przyznać, że wiekowy laptop Teodora
działał z gracją szturmującego czołgu. Zawsze gdy zaczynał coś
pisać, miało się wrażenie, że to nie technologia nowoczesności,
a jakaś podstarzała maszyna do pisania.
–
Będę musiał pokazać chłopakom – powiedział w pewnym momencie
Andrzej, przerywając swoją artystyczną zadumę i czas tworzenia.
Teodor popatrzył na niego znad laptopa i zaraz tego pożałował.
Szybko spuścił wzrok na ekran monitora, przeklinając siebie w
myślach za obrzydliwie erotyczne myśli...
Tylko
jak to możliwe, że tamtego wieczoru nie dotknął Andrzejowych
sutków?
Chrząknął,
całą swoją uwagę próbując skupić na pliku tekstowym. Została
mu do napisania jedna strona, a później... a później to już mu
brakowało pomysłów, czym zająć swoje myśli, byleby tylko te nie
wędrowały w stronę Andrzeja i jego chudej piersi.
–
Okej, ja się wtedy zbieram – powiedział Andrzej, podnosząc się
szybko ze swojego materaca i – ku ogromnej uldze Teodora –
sięgnął po koszulkę. W jednej chwili drobne, blade sutki zniknęły
pod materiałem T-shirtu. – Jedziesz ze mną na próbę? –
zapytał, łapiąc za spodnie. Teodor, wiedząc że największe
zagrożenie już minęło, popatrzył na Wrońskiego i wzruszył
ramionami.
– Nie
będę przeszkadzać?
– Ty?
Daj spokój. Mówiłem, że dobrze się gra z publicznością –
powiedział, pochylając się do swojej czarnej walizki. – Później
możemy skoczyć na jakąś szamę. Starzy wysłali swojemu
darmozjadowi trochę kaski – dodał z rozbawieniem, znów siadając
na materac, tym razem żeby założyć na swoje chude, żylaste stopy
skarpetki.
Teodor
mimowolnie zaśmiał się pod nosem. Andrzej zdecydowanie dobrze się
określił.
– W
sumie to czemu nie – powiedział, zapisując jeszcze plik. – Ale
dzisiaj bez picia? – upewnił się.
–
Bez, bez. Jutro mam rozmowę o pracę – pochwalił się, z dumy aż
wypinając pierś.
–
Gdzie?
–
Ikea.
Teodor
znów parsknął śmiechem. Jakoś nie widział Andrzeja w
pomarańczowym kubraku Ikei, doradzającego ludziom meble, czy
wydającego na bistrze jedzenie. Andrzej w ogóle nie nadawał się
do pracy z ludźmi.
Nawet
nie zauważył kiedy, a w jego stronę pomknęła poduszka, celnie
uderzając go w twarz. Popatrzył zdezorientowany na Andrzeja,
marszczącego teraz brwi w dezaprobacie.
– I
co rżysz?
– Jak
nie McDonald, to Ikea? – nie potrafił się powstrzymać.
– Się
śmiej, ale całkiem dobre zarobki tam mają. Jak ty będziesz robić
tłumaczenia za grosze, ja będę piął się w górę po szczeblach
szwedzkich awansów – powiedział, ale uśmiechnął się z
rozbawieniem. Napad weny wyraźnie poprawił mu humor, więc i Teodor
odpowiedział uśmiechem. – To co? Zbieramy się?
***
Dojazd
na pętlę Czerwonych Maków nie zajął im długo. W szczególności,
że słońce wysoko świeciło na niebie, od czasu do czasu tylko
chowając się za chmurami. Teodor, ubrany w zimową kurtkę, czuł,
jak powoli zaczyna się pod nią topić. Ale nie narzekał – zima
skutecznie dała mu w kość, nienawidził długich, ciemnych
wieczorów, więc teraz cieszył się każdym promieniem słońca i
nawet najdrobniejszą oznaką nadchodzących cieplejszych dni. Mimo
to za każdym razem, kiedy patrzył na Andrzeja, momentalnie
ogarniały go zimne dreszcze. Gołe lędźwie będące wynikiem nisko
opuszczonych spodni i krótkiej skórzanej ramoneski wciąż nie
wpasowywały się w aurę dopiero co obudzonej wiosny. Ale Andrzej
udawał, że wszystko jest w jak najlepszym porządku – w końcu
całą zimę przechodził w tej kurtce, teraz więc, gdy już było
kilka stopni na plusie, miałby zacząć narzekać?
–
Poczekaj – rzucił Wroński, kiedy wysiedli z tramwaju. – Rafał
napisał mi, że zaraz będzie. Poczekamy na niego, co?
Teodor
skrzywił się niechętnie, już na końcu języka mając
przepełnione wrogością „nie”. Gdyby tylko mógł, spędziłby
to popołudnie sam na sam z Andrzejem. Ewentualnie jeszcze z Bogusiem
i Mateuszem, resztą zespołu Andrzeja. Myśli o Rafale przyprawiały
go o irytujące zdenerwowanie. Nie jednak takie zdenerwowanie, jakie
odczuwał w gimnazjum, kiedy stawał twarzą w twarz z Rzepą. To
było coś zupełnie innego, czego wolał dłużej nie roztrząsać,
bo mógłby dojść do niewygodnych wniosków.
–
Jedzie tramwajem? – zapytał Teodor niezainteresowanym tonem,
sięgając odruchowo po swój telefon, żeby rzucić okiem na
wyświetlacz.
–
Mhm, przebijanie się w tych godzinach przez miasto to samobójstwo –
odmruknął Andrzej, siadając na ławeczce przy przystanku
tramwajowym. – Tramwajem szybciej – wyjaśnił. – No i pewnie
sobie coś dzisiaj wypijemy, co?
Teodor
momentalnie pokręcił głową. Ostatnio coś za dużo pił, palił i
wydawał pieniądze na całkowicie niepotrzebne rzeczy. Jak tak dalej
pójdzie, nie wytrwa do końca miesiąca.
–
Spasuję.
– Oj
weź, jednego drinka możemy walnąć. – Rozsiadł się na ławce,
zakładając ręce na jej oparciu i wystawiając się na promienie
słoneczne. Przymknął oczy, a wzrok Teodora samoistnie powędrował
w kierunku jego zrelaksowanej twarzy. Andrzej zazwyczaj marszczył
groźnie brwi, przez co już w wieku dwudziestu dwóch lat miał
głęboką zmarszczkę na czole i powoli dorabiał się kolejnych.
Ale dziwnym trafem jakoś mu one pasowały i wcale go nie postarzały.
Nie
wiedział jak długo tak trwali w milczeniu. Andrzej siedząc na
ławce; Teodor stojąc tuż obok i obserwując go bez skrępowania.
Przejechały dwa tramwaje, ludzie wysiedli i nie zatrzymując się,
od razu każdy ruszył w swoją stronę. Słońce cały czas wysoko
świeciło na niebie, a czas płynął leniwie aż do momentu, kiedy
wreszcie stanął przed nimi Rafał.
– No,
już myślałem, że nigdy nie przyjedziesz – powitał go Andrzej,
wstając z ławki. Rafał wzruszył jedynie ramionami, po czym rzucił
w kierunku Teodora (Andrzeja dziwnym trafem pomijając) krótkie
„cześć”, na które ten odpowiedział równie mało wylewnym
„hej”.
– Po
robocie jesteś? – zagadnął Andrzej, kiedy ruszyli w stronę
przejścia dla pieszych. Teodor pamiętał już drogę do Bohdana i
pamiętał także, że trochę mają jej do pokonania.
–
Mhm, skoczyłem tylko do mieszkania na obiad – odpowiedział zaraz,
a uwadze Teodora, który cały czas milczał (czuł się naprawdę
dziwnie, kiedy miał ich dwóch obok siebie), nie umknął
kilkudniowy zarost pokrywający szczękę i brodę Rafała. Zdał
sobie sprawę, że pierwszy raz go widział w takim, dość
niechlujnym wydaniu. Może i Rafał miał urodę neandertalczyka, ale
trzeba było mu przyznać, że zawsze był gładko ogolony na twarzy
– ale na piersi i tam niżej raczej nie, podpowiedział
jakiś głos w głowie Teodora. Momentalnie zaczerwienił się, wcale
nie chcąc myśleć o Rafale w takim kontekście. Co go obchodziło,
czy Rafał golił miejsca intymne?
– A
ty co tak milczysz, Teo? – zagadnął w pewnym momencie Andrzej,
gdy światła zmieniły się na zielone.
Teodor
momentalnie poczuł, że zaczyna robić mu się gorąco, chociaż
słońce i wiosenna aura nie miały z tym nic wspólnego. Chrząknął,
próbując wymazać z myśli obraz lekko owłosionej piersi Rafała.
–
Z-zmęczony jestem, po prostu – powiedział, jak na złość się
jeszcze zająkując. Wzruszył ramionami, próbując jakoś
zamaskować swoje lekkie poddenerwowanie. Umysł zdecydowanie nie
chciał z nim współpracować, bo gdy tylko zerknął na Rafała,
miał przed oczami nie jego pierś, nawet nie szerokie ramiona,
którymi ostatnio (chciał, czy nie) się zachwycał, a ich wspólny
pocałunek. Pocałunek, rozpływający się w mroczkach upalenia,
przez które nie zapamiętał go poprawnie i właśnie dlatego teraz
wydawał mu się jeszcze bardziej spektakularny. Tak, zdecydowanie
zawiniło tu zielsko. Przecież to był tylko zwykły pocałunek. Ot,
najzwyklejsza w świecie wymiana śliny. Gdyby był trzeźwy to z
pewnością inaczej by do tego podchodził. Nie – wtedy oczywiście
nie byłoby żadnego problemu, bo gdyby był trzeźwy, nie tknąłby
Rafała palcem!
Z
każdym kolejnym krokiem coraz bardziej zatapiał się w myślach, a
idący obok niego Andrzej i Rafał w niczym mu nie pomagali.
Przywoływali wspomnienia, przez które Teodor czuł się jakoś
tak... dziwnie. Nie potrafił nawet tego określić słowami (albo
nie chciał niczego określać). Absolutnie niekomfortowo. Andrzej z
jego prawej, Rafał z lewej, zupełnie, jakby chcieli go zamknąć w
jakimś potrzasku. Wtedy, na łóżku, też go tak osaczyli, a
później...
Coś w
niego uderzyło. W pierwszej chwili nawet nie zauważył co, jedynie
spostrzegł, że wylądował tyłkiem na samym środku chodnika.
Dopiero później dojrzał przewrócony tuż obok rower z wciąż
kręcącym się kołem i stojącego tuż obok niego młodego
chłopaka.
–
Rany! Przepraszam! – padło natychmiastowo. – Tak nagle
wyszedłeś, nie zdążyłem ani zahamować ani skręcić! – zaczął
się nerwowo tłumaczyć, a do Teodora powoli docierała
rzeczywistość oraz składające się na nią obite pośladki,
zdarte od upadku dłonie i bolącą nogę.
– Jak
jeździsz, idioto! – usłyszał zaraz bojowy ton Andrzeja, którego
zdążył już zapamiętać z gimnazjum. – Wy, rowerzyści,
myślicie, że cały chodnik jest wasz! – kontynuował, podczas gdy
Teodor zdecydował się podnieść. Momentalnie przez nim pojawiła
się wyciągnięta, duża dłoń. Popatrzył na nią jak na zjawisko
paranormalne, a następnie na milczącego, nieingerującego w spór
między Andrzejem a rowerzystą Rafała. Bez namysłu złapał za
rękę, korzystając z pomocy przy gramoleniu się z chodnika. Nim
jednak udało mu się stanąć na równe nogi, lewa kostka,
dotychczas pulsująca jedynie delikatnym bólem, odmówiła
współpracy. Przez całą stopę i łydkę, niczym piorun, przeszył
go mocny ból, uniemożliwiający jakikolwiek ruch. Skrzywił się
momentalnie i już miał znów polecieć do tyłu, na pośladki, gdy
podtrzymało go czyjeś silne ramię.
–
Wszystko okej? – zaniepokoił się Rafał, a Andrzej przerwał
swoją reprymendę i zerknął na nich zaalarmowany.
–
M-am coś z kostką – wydusił Teodor, nie potrafiąc nie krzywić
się z bólu.
–
Posadź go – zarządził zaraz Andrzej, żeby po chwili odwrócić
się do przerażonego chłopaka. – A z tobą nie skończyłem –
zagroził.
Rafał,
tak jak Andrzej kazał, usadził ostrożnie Teodora z powrotem na
chodniku, żeby zaraz podwinąć mu nogawkę i spojrzeć na
opuchniętą kostkę. Dotknął jej ostrożnie, a Teodor momentalnie
odwrócił wzrok. Chociaż noga paliła go żywym ogniem, jego
wyobraźnia wciąż działała na najwyższych obrotach.
–
Wyskoczył mi nagle! Przecież widzieliście! – rowerzysta próbował
się jeszcze jakoś obronić, ale Teodor już wiedział, że Andrzej
mu łatwo nie odpuści.
–
Szedł normalnie! To ty nie patrzyłeś! – prychnął. – Ale
spoko, możemy zadzwonić po policję – mruknął i wzruszył
ramionami. – Doszło w końcu do wypadku.
– Nie
wygląda dobrze – orzekł Rafał, mając oczywiście na myśli
kostkę Teodora. – Na moje jest skręcona – orzekł. – Bardzo
boli? – zapytał, nie dotykając już obrzękniętego miejsca. W
zamian popatrzył na Teodora uważnie, jakby naprawdę obchodził go
jego stan zdrowia.
– No
boli – odpowiedział dość cicho, nie chcąc robić wokół siebie
szopki. Przechodzący ludzie i tak już patrzyli na nich jak na trupę
cyrkową. – Ale za chwilę przejdzie.
–
Jeżeli coś faktycznie mu jest, to pewnie będzie musiał wydać
kasę na leczenie – powiedział Andrzej, niczym biznesmen targujący
warunki kontraktu.
–
Co...? A-ale przecież... – Chłopak wydawał się wyjątkowo
zmieszany.
– To
może też być zwichnięcie – mruknął Rafał. – Nie znam się,
ale jest opuchnięte. Trzeba będzie podjechać do szpitala.
Teodor
momentalnie pobladł. Boże, na co mu to wszystko?! A wystarczyło
tylko nie bujać w obłokach (oraz nie wyobrażać sobie tego i owego
z Andrzejem i Rafałem w rolach głównych).
–
Nie, to mi przejdzie – powiedział szybko Teodor, naprawdę nie
mając ochoty na przejażdżkę do szpitala i spędzenie tam reszty
dnia.
–
Jeśli jest zwichnięta to nie przejdzie. Trzeba nastawić –
wtrącił Rafał poważnym tonem.
–
Jeśli jest zwichnięta to nie dość, że musimy wydać kasę na
dojazd do szpitala, to jeszcze później dojdą mu jakieś maści czy
cokolwiek – stwierdził Andrzej, oczywiście nie znając się na
medycznych procedurach i lekach, które powinno brać się w procesie
przyspieszenia gojenia. Wiedział jednak, że Teodor coś tam
będzie sobie musiał kupić. A to coś tam może być
drogie, więc w zadośćuczynieniu rowerzysta powinien odpalić mu
trochę kaski. Andrzej rzeczywiście był najprawdziwszym rekinem
biznesu.
– Ale
ja nie mam pieniędzy! – rzucił chłopak już nie nerwowo i
rozpaczliwie, jak przed chwilą, a ze złością. Wystarczyło jednak
tylko jedno spojrzenie na jego porządny rower oraz markowe ubrania,
żeby domyśleć się prawdziwej odpowiedzi.
– No
okej, to dzwonimy po policję – stwierdził Andrzej, już sięgając
po telefon. – Stało się to przy przejściu dla pierwszych, gdzie
powinieneś zahamować, a tak się składa, że jechałeś rozpędzony
z górki.
Chłopak
zerknął nerwowo na zegarek. Sapnął ciężko, aż wreszcie jego
ręka powędrowała ku kieszeni kurtki.
– Ile
chcecie?
– Ze
dwie stówki – zaproponował Andrzej po chwili namysłu. –
Oczywiście to suma rzucona tak na początek, jak się okaże, że to
coś poważniejszego, skontaktujemy się. Podaj mi swój dowód –
dodał Andrzej przymilnym tonem, doskonale wiedząc, że osiągnął
to, czego potrzebował.
–
Jest w swoim żywiole – rzucił Rafał z rozbawieniem i sięgnął
po telefon. – Zadzwonię na taksówkę. Byłoby ci chyba
niewygodnie w autobusie, hm? – zapytał i popatrzył na Teodora
autentycznie przejęty zdarzeniem.
Kamiński
przełknął ślinę i kiwnął głową, wiedząc, że głos uwiązłby
mu teraz w gardle. Raz, że ból w kostce naprawdę zaczynał być
dokuczliwy, a dwa, bo zdał sobie sprawę, że ani Andrzej, ani nawet
Rafał nie zostawili go tu samego. Andrzej pomagał mu na swój
sposób, wyłudzając kasę, a Rafał... Rafał znowu potwierdzał,
że naprawdę się zmienił od czasów gimnazjum. Tylko dlaczego tak
się teraz zaangażował? Przecież mogliby mu tylko zamówić
taksówkę, wsadzić go do niej i tyle, a tymczasem w trójkę
właśnie jechali do szpitala uniwersyteckiego.
–
Widzisz, ze mną nie zginiesz – rzucił wesoło Andrzej. Teodor
obejrzał się na niego z przedniego siedzenia i chociaż noga
naprawdę go bolała, parsknął śmiechem.
– Ty
nie w McDonaldzie powinieneś szukać pracy – stwierdził Rafał
siedzący tuż obok Wrońskiego. – Nadawałbyś się na
windykatora.
–
Pierwsze co bym zrobił, to ściągnął od ciebie to dwadzieścia
złotych, które ci pożyczyłem kilka miesięcy temu –
odpowiedział zaraz.
– Nie
zapominaj o tym, że ostatnio to ja pożyczyłem ci pięć dych.
Andrzej
zamilkł na moment. Teodor już tego nie widział, ale gdyby tylko
się obejrzał, zaraz dostrzegłby wyraz głębokiego zastanowienia
na jego twarzy.
–
Szkoda, że nie zapomniałeś – burknął pod nosem Andrzej, na co
Teodor znów mimowolnie uśmiechnął się z rozbawieniem.
Przysłuchując się wymiany ich wymianie zdań, jasno mógł
stwierdzić, że Andrzej i Rafał naprawdę znaleźli swój wspólny
język. Chociaż w gimnazjum jeden drugiego nie trawił, to teraz
wydawało się, że rzeczywiście byli dobrymi kumplami. I, co
najważniejsze, Rafał chyba znał lepiej Andrzeja od niego. Na tę
myśl, coś nieprzyjemnie zakuło go w piersi. Odwrócił spojrzenie
na bok, nie chcąc już dłużej podsłuchiwać ich swobodnej wymiany
zdań.
Nie
wiedział tylko, o kogo był bardziej zazdrosny. To znaczy... jasne,
że o Andrzeja, Rafał stanowił tylko irytującą przeszkodę. Coś
jak niechciany kamyk w bucie, którego nie można się pozbyć.
Z
drugiej jednak strony coraz bardziej przekonywał się, że nie taki
diabeł straszny... Stwierdził tak w szczególności wtedy, kiedy
już dojechali pod szpital, zapłacili taksówkarzowi z wyłudzonych
przez Andrzeja pieniędzy, a później mieli ruszyć do wejścia.
Kostka rwała go tak silnym bólem, że sama wizja delikatnego
naruszenia jej (nawet nie wspominając o stanięciu na nodze),
przyprawiała Teodora o nieprzyjemne dreszcze. Andrzej, chudzina
jakich mało, chłopak będący raczej na bakier z wszystkimi
aktywnościami fizycznymi, z pewnością nie pomógłby mu w
wydostaniu się z samochodu, a później jeszcze w pokonaniu drogi
dzielącej Teodora od wejścia. I tu pojawiał się Rafał. Teodor
nawet nie musiał nikogo o nic prosić, a Rzepa już był przy jego
drzwiach. Bez słowa złapał Kamińskiego za w pasie, uniósł
odrobinę i tym samym umożliwiając mu wyjście z samochodu bez
narażenia nogi. Teodorowi, gdy tylko poczuł ręce Rafała tak
blisko siebie, momentalnie zrobiło się goręcej. Całą swoją
uwagę spróbował jednak skupić na celu – dojściu do recepcji.
Starał się nie myśleć o Rafale, którego zapach ciężkich,
męskich perfum mógł wyczuć nawet na silnym wietrze.
–
Dasz radę? – zapytał Rafał, kiedy powoli, krok po kroku (albo
raczej skok po skoku, gdyż Teodor kicał na jednej nodze), szli w
kierunku budynku. Teodor, przytrzymywany przez Rzepę i rozpraszany
niemile widzianymi myślami, kiwnął głową, wiedząc już, że
jest cały czerwony. Miał nawet wrażenie, że ręka Rafała jest
niesamowicie gorąca i czuje jej ciepło przez gruby materiał
kurtki.
Z
każdym skokiem było mu jednak coraz ciężej. Kostka nie
przestawała boleć, a jego marna forma fizyczna dawała o sobie
znać.
– Weź
go może na ręce, co? – odezwał się w pewnym momencie Andrzej,
wyraźnie znużony tempem, w jakim się poruszali. Rafał popatrzył
na Teodora, a Teodor miał ochotę zapaść się w swojej kurtce i
zniknąć.
–
Dobra – powiedział Rafał, co w uszach Kamińskiego zabrzmiało
jak zapadnięcie wyroku.
–
N-ie no, d-dam radę – zająknął się, ale nim zdążył to
zarejestrować, Rafał już go obejmował i przygotowywał się do
podniesienia. Teodor zdusił w sobie krótki, zaskoczony okrzyk (to
byłoby naprawdę żałosne, gdyby go z siebie wydobył) i już był
w silnych (cholera, naprawdę silnych) ramionach Rafała. Chcąc czy
nie, objął go za szyję, starając się całkowicie wyłączyć
myślenie. Bo przecież to takie dziwne, Rafał mu teraz pomagał, a
jeszcze w gimnazjum podkładał nogę na wu-efie.
–
Masz dowód, nie? – zagadnął Andrzej, kiedy już dotarli pod
drzwi wejściowe na recepcję, a Teodor musiał przyznać, że
rzeczywiście było znacznie szybciej (i wygodniej), kiedy Rafał go
niósł.
–
Mhm, mam – odpowiedział cicho, dobrze wiedząc, że gdy tylko
podniesie głos, to mu się załamie.
–
Okej, to wy zostaniecie w poczekalni, a ja cię zarejestruję –
stwierdził momentalnie, nawet nie przyjmując możliwości
jakiegokolwiek sprzeciwu. Teodor popatrzył na Andrzeja z
wdzięcznością. Nigdy nikomu o tym nie mówił, ale nie potrafił
załatwiać takich spraw. Po raz pierwszy był też sam w szpitalu,
wcześniej we wszystkim wyręczała go mama. Wiedział, że to
naprawdę żałosne; mając dwadzieścia dwa lata bał się czegoś
tak błahego. Z drugiej strony nie był teraz sam. Andrzej, nie dość,
że mistrzowsko załatwił sprawę z rowerzystą, to jeszcze teraz
wyręczał go w załatwieniu wizyty lekarskiej.
Gdy
tylko weszli do środka, Rafał od razu ruszył w stronę niezbyt
wygodnie prezentujących się, plastikowych krzesełek. Nawet jeżeli
zmęczył się targaniem Teodora, nie dał tego po sobie poznać.
Obejmował go swoimi silnymi ramionami, a jego mięśnie dało się
wyczuć przez materiał kurtki, co zresztą wcale nie pomagało
Teodorowi w trzymaniu wyobraźni na wodzy. Całe szczęście, że ból
kostki hamował wszelkie reakcje ciała.
–
Okej? – zapytał Rafał, gdy tylko posadził Teodora na krześle.
Dopiero kiedy to zrobił, Kamiński zobaczył jego czerwoną z
wysiłku twarz.
–
Tak, tak – odpowiedział i zaraz sięgnął do kieszeni po mały,
skórzany portfel. Wyciągnął z niego dokumenty, żeby zaraz podać
je Andrzejowi.
–
Dobra, to za chwilę wracam – ogłosił i już pognał w stronę
recepcji.
–
Dalej cię boli? – zapytał Rafał, siadając tuż obok. Siedzenia
były tak wąskie, że chciał czy nie, trącał Teodora swoimi
szerokimi ramionami.
–
Trochę – odpowiedział, chociaż miał już na końcu języka:
„jak cholera”. Nie chciał jednak robić dramatu na pół
szpitala, tylko dlatego, że miał zbitą kostkę. Zwichnięcia nawet
nie brał pod uwagę.
– Ale
czy mnie pani słucha? – Spojrzenie Teodora i Rafała jak na
zawołanie powędrowało w stronę recepcji. – Bardzo go boli,
prawie nam już mdlał z bólu! – mówił Andrzej, koloryzując
sytuację na swój Andrzejowy sposób, dzięki któremu wszystko
potrafił załatwić. – On nie może tam siedzieć i czekać, co,
jeśli to coś naprawdę poważnego? Jeżeli trzeba natychmiastowo
nastawić? – Teodor aż przygryzł wargę. Andrzej momentami był
naprawdę niemożliwy.
–
Proszę pana, ja rozumiem, ale nie mogę tak...
– Z
tego co wiem, pilne przypadki powinno przyjmować się w pierwszej
kolejności? – kontynuował Andrzej, żeby zaraz zamachnąć się i
wskazać na całą salę. – No, ja tu pilniejszych przypadków nie
widzę. Dobrze wiem, że jeżeli to coś poważniejszego, niż tylko
zbicie czy skręcenie, mogą wystąpić powikłania. – Pochylił
się jeszcze do okienka, patrząc na pielęgniarkę nieustępliwym
wzrokiem. – Pani również o tym wie.
–
Załatwi – mruknął pod nosem Rafał. Teodor zerknął na niego i
nie mógł nie przyznać mu racji.
– Też
mi się tak wydaje.
Przeprawa
z recepcjonistką trwała jeszcze dłuższą chwilę. Każdy normalny
już dawno by sobie odpuścił, bo kobieta również nie należała
do takich, które szybko odpuszczają. W końcu jednak (Teodor nie
miał pojęcia, jak Andrzejowi się to wszystko udało), Wroński
wrócił do nich, pchając przed sobą wózek inwalidzki.
– No,
Teo, wskakuj – powiedział z szerokim uśmiechem. – Zrobimy rajd
po szpitalu.
Rafał
parsknął pod nosem i bez słowa pomógł Teodorowi przemieścić
się na wózek, żeby później popchać go w kierunku gabinetów. A
kiedy Kamiński dostał skierowanie na prześwietlenie, znowu w
trójkę ruszyli na drugi kraniec szpitala, ani na moment nie
zostawiając poszkodowanego samego.
Chociaż
Teodor wciąż próbował sobie wmówić, że tak naprawdę Rafał
jest mu obojętny, to naprawdę cieszył się, że nie był sam. I że
miał ich dwóch, bo zarówno Rafał, jak i Andrzej, wiele mu
pomogli. Nie potrafiłby nawet wskazać, który bardziej.
Och nie ma to jak gadane:-)
OdpowiedzUsuńRafał i jego mięśnie czy podobizna Bibera czy jakiegoś tam:-)
Ej, ja pragnę trójkąta. Ale takiego prwadliwego, nie jak że zmierzchu.
OdpowiedzUsuńA jak wygląda taki trójkąt? :D Bo nie mam pojęcia, jak to było w Zmierzchu.
UsuńKurde mam nadzieję, że te pragnienie publikacji raz w tygodniu będzie realne. Bo mi narobilas teraz nadziei. Ciśnij tę historię do bólu. A i ja dalej jestem za Rzepa. Pozdrawiam buzi
OdpowiedzUsuńZamierzam cisnąć. ;) Póki tego nie skończę, nie chcę startować z niczym nowym. Oby się udało.
UsuńTrójkąt byłby fajny, ale ja jakoś nie widzę żeby Andrzej się jakoś emocjonalnie angażował. Bardzo się ładnie chłopcy zajęli Teosiem, każdy jak umiał najlepiej 😄 A Teosiowi te jaja naprawdę zsinieją jak czegoś nie zdziała, skoro nawet skręcona kostka nie przeszkadza mu w snuciu fantazji seksualnych 😆 Rafał wykaż się jakoś, masz teraz duże szanse 😉 Dziękuję za super rozdział 😚
OdpowiedzUsuńBo Andrzej jest zbyt dumny na jakieś tam angażowanie się. :D
UsuńWłaśnie wróciłam do tego komentarza XD Jak to się ludziom nie udaje nie wystartować z czymś nowym XD
UsuńDołączam się do "prośby" o trójkąt. To ma potencjał, a ty potrafisz nie głupio pisać, więc ma prawo to wyjść na bardzo wysokim poziomie.
OdpowiedzUsuńTrój-kąt! Trój-kąt!
OdpowiedzUsuńNo właśnie, Andrzej zaangażowany uczuciowo? Oj, nie widzę tego XD Za to Rafał faktycznie teraz mógłby się bardziej wykazać, strasznie mi się spodobała jego postać i mam nadzieję, wbrew powyższym nadzieją, że żadnego trójkąta nie będzie (a Andrzeja wykopią z łóżeczka)
OdpowiedzUsuńDokładnie. Andrzej jest fajny, ale nie widzę go w związku z Teo. W sumie nie widzę go w jakimkolwiek związku. Z całego serca za to kibicuję Rafałowi. Niech się postara chłopak. Ma duże szanse, może je w końcu wykorzysta c:
OdpowiedzUsuńI dołączę sobie do osób, które mają nadzieję, że trójkąta nie będzie. Jakoś ich nie lubię. ^^
Pozdrawiam!
Bo Andrzej to Andrzej, mu dobrze byłoby ze swoim odbiciem w lustrze. No ale z kolei Teo jest dla niego kimś wyjątkowym. Traktuje go inaczej niż całą resztę swoich znajomych. ;)
UsuńZ tym trójkątem - czuję, że rozpętałam burzę. :D No ale nic nie zdradzę. ;)
Nie podoba mi się wizja, że Teodor może być z Rafałem. Wolałbym, żeby był z Andrzejem, ale czytając każdy rozdział i poznając bohaterów, muszę przyznać, że Rafał pasowałby do Teodora.
OdpowiedzUsuń