Rozdział 9. Czasem lepiej nie wiedzieć
Wszystkie argumenty na podparcie ludzkiej wyższości nie są w stanie zaprzeczyć jednej niezaprzeczalnej prawdzie: w cierpieniu zwierzęta są nam równe.
~ Peter Singer
Spoglądał na siedzącego przed nim czarnego wilka, próbując przy tym jak najstaranniej ukryć obawę. Wiedział, że zwierzę jest osłabione po stracie takiej ilości krwi, więc nie stanowiło teraz dla niego żadnego zagrożenia, ale mimo wszystko… Cholera! Został przez niego zaatakowany, to jasne, że mu nie ufał.
Kiedy jednak przyglądał się tak temu zwierzęciu, jego uwadze nie uszły duże oczy o bardzo intensywnym kolorze balansującym na granicy bursztynu i oranżu. Chcąc czy nie, musiał przyznać: oczy były niesamowite i przyciągały wzrok tak samo jak tęczówki Xinusa. Niezwykłe oczy były chyba ich cechą rozpoznawczą…
Westchnął, dopiero teraz zauważając, że z tego pośpiechu nie zdążył zapiąć spodni. Zaraz po tym jak Xinus wybiegł z jego sypialni tak jak stworzyła go natura, on wyskoczył z łóżka i zdążył nasunąć na biodra spodnie, po czym zaciekawiony ruszył w ślady mężczyzny i zbiegł schodami na dół, do kuchni.
Wilk zaburczał coś pod nosem, a wzrok chłopaka spoczął teraz na Xinusie, który zmarszczył w niezadowolonym grymasie brwi, podpierając się pod boki.
- Jeżeli chcesz pogadać, zmień się. Jakbyś nie wiedział, on nic z tego nie rozumie. – Wzruszył ramionami, ruchem głowy wskazując na Demio, siedzącego na krześle kuchennym.
Wilk zaburczał ponownie, unosząc lekko wargi i pokazując zęby, na co chłopak aż wtulił się plecami w oparcie. Nie miał zbyt dobrych wspomnień z tym zwierzęciem w roli głównej, a ten grymas z pewnością nie należał do przyjaznych.
Stworzenie posłało mu lekceważące spojrzenie, po czym całą swoją uwagę skoncentrowało na Xinusie.
Niewdzięcznik, skomentował chłopak w myślach, zastanawiając się, co go skłoniło, żeby pomagać temu zwierzęciu, ale później przypomniał sobie ten strach, jaki odbijał się na twarzy Xinusa, kiedy trzymał nieprzytomne, zakrwawione ciało. No tak… zrobił to dla niego.
- Nie obchodzi mnie to, zmieniaj się – mruknął mężczyzna, przysuwając sobie jedno z krzeseł i siadając na nim.
Wilk łypnął na niego jeszcze groźnie, po czym chyba skapitulował. Przymknął oczy i nagle jego sylwetka zaczęła się wydłużać i tracić owłosienie. Demio przyglądał się temu z niejakim zachwytem, gdyż wszystko działo się wolniej niż przy przemianie Xinusa. Wtedy ciężko było mu wyłapać szczegóły, jak na przykład formujące się dłonie, czy też zanikające, wilcze uszy.
Pamiętał, jak Xinus kiedyś mówił mu o uzależnieniu ich mocy od księżyca, więc może z przemianą było podobnie? Jej szybkość była zależna od tego, w jakim stanie był wilk?
Już po chwili na podłodze siedział ciemnoskóry mężczyzna, wbijający swoje przeraźliwie bursztynowe oczy w Demia. Jego brew uniosła się w kpiącym grymasie, a wydatne, szerokie usta ułożyły się w pobłażliwy uśmieszek, którym chłopak się jednak nie przejął, gdyż nie mógł powstrzymać się od przyjrzenia się nieznajomemu. Mężczyzna był bardzo krótko ogolony, przez co widać było jego niezwykle kształtną czaszkę. Nos miał trochę szeroki u nasady, ale to wcale nie odejmowało mu uroku. Wzrok Demia zsunął się niżej, na ładnie zbudowany, nieowłosiony tors. W ich kraju ciężko było spotkać kogoś o tak ciemnej karnacji, która przywodziła chłopakowi na myśl czekoladę.
- Dzięki niemu jeszcze żyjesz, więc mu podziękuj – powiedział Xinus tonem nieznoszącym sprzeciwu, na co Demio aż się na niego obejrzał, zdziwiony. Jeszcze nigdy nie słyszał go u Xinusa.
Czarnoskóry mężczyzna zmierzył go pogardliwym spojrzeniem, dalej się uśmiechając.
- A więc uratowałeś mnie? – zapytał, opierając dłonie za plecami i bezwstydnie eksponując każdy zakamarek ciała, na co Demio poczuł się wybitnie nie na miejscu. Czuł, jak z każdej strony jest otaczany przez testosteron. Nie dość, że Xinus był tak niemożliwie przystojny, to jeszcze on…!
To chyba było za dużo jak na jednego, zwykłego człowieka.
- Tylko żeby odwdzięczyć się Xinusowi za uratowanie mojego życia – odparł. – Chociaż gdyby nie ty, nikt nikogo nie musiałby ratować – powiedział, mrużąc groźnie oczy i obiecując sobie, że nie pozwoli traktować siebie z taką pogardą.
- Mówiłem, żebyś zostawił tego człowieka. – Bursztynowe oczy spojrzały na Xinusa. – Nie widzisz, jaki on jest słaby? Gdybym chciał, zabiłbym go jedną ręką i to w ludzkiej postaci – parsknął.
- Ale tego nie zrobisz, bo jesteś jego dłużnikiem – odparł ten, spoglądając na Demia i uśmiechając się kątem ust, jakby chciał mu przez to powiedzieć, że nie ma się przejmować czarnoskórym mężczyzną. – No i trochę szacunku, co? – Znów zwrócił niebieskie oczy na swojego pobratymca. – Przez góra dwa dni będziesz grzał miejsce u niego w domu, bo żyjąc na własną łapę z pewnością zdechniesz, będąc w takim stanie, dlatego należałoby mieć dla niego szacunek. No i podziękować. – Zmarszczył brwi, mrużąc przy tym groźnie oczy i aż napinając mięśnie policzkowe, jakby chciał tym samym wymusić na nim oczekiwaną reakcję.
Na początku ten grymas wydawał się chłopakowi niezwykle dziwny, ale dopiero później zdał sobie sprawę, że przecież trzyma pod dachem wilki, a na dodatek jeden z nich był wilkiem Alfa.
- Gdybym był w lepszym stanie, to już dawno…
- Ale nie jesteś – przerwał mu. – Ledwo co siedzisz.
Bursztynowe oczy znikły pod powiekami o kolorze mlecznej czekolady, a z dużych, wydatnych ust wyrwało się pełne niechęci sapnięcie:
- Dzięki…
- Demio – mruknął chłopak, powodując, że bursztynowe oczy skupiły się na nim, przyglądając się w zdziwieniu.
- Co?
- Mam na imię Demio. – Uśmiechnął się lekko, nie mogąc ukryć lekkiej niechęci, którą wilk wyczuł niemal od razu.
- Ach, zapomniałem. – Przewrócił oczami. – Wy, ludzie, i te wasze dziwne nawyki będące wynikiem schorowanych zmysłów. Naprawdę wam współczuję…
- Ty nie masz imienia, więc nie wiem jak się do ciebie zwracać – powiedział chłopak, ignorując wcześniejszą wypowiedź mężczyzny.
- Wymyśl mu jakieś – wtrącił Xinus, uśmiechając się przy tym lekko. – Nic mu się nie stanie, jak przez chwilę poczuje się człowiekiem. – Wzruszył obojętnie ramionami, rozsiadając się bardziej na krześle i przerzucając ramię przez oparcie.
- Ta, niech mnie nazwie jak jakiegoś psa czy innego lizityłka – prychnął. – Mam tu na myśli ciebie. – Jego oczy zwęziły się nieprzyjemnie, kiedy spoglądał na Xinusa.
- Ciesz się, że ledwo co oddychasz, bo miałbyś problem – warknął ten, napinając nagle wszystkie swoje mięśnie i w dziwnym, nieludzkim grymasie, odsłaniając ostrzegawczo zęby. Demio poczuł się dziwnie, czując tę powoli tężejącą atmosferę. A to, że zdawał sobie sprawę, że ma do czynienia z wilkami, które raczej nie posiadały żadnych zahamowań, wcale go nie pocieszało. Miał wrażenie, że jeszcze chwila, a rzucą się na siebie i rozszarpią.
- To może Cray, co? – wymyślił na poczekaniu. – Fajnie brzmi i chyba ci pasuje.
Nieprzyjemna atmosfera z minuty na minutę opadała, a razem z nią ryzyko walki dwóch nieludzkich stworzeń. Odetchnął z ulgą, gdy spojrzały na niego bursztynowe oczy, w których krył się pewien rodzaj zadowolenia. O to mu chodziło, nie chciał więcej krwi na podłodze.
- Nie jest złe – powiedział czarnoskóry mężczyzna obojętnie, najwyraźniej chcąc zachować twarz, ale uwadze Demio nie uszło zadowolone wygięcie ust, tak delikatne, że łatwo byłoby je przeoczyć.
Położył koc i poduszkę na podłodze, sięgając jeszcze po kołdrę i robiąc prowizoryczne posłanie. Xinus upierał się, że Cray może spać na zwykłych deskach podłogowych i na pewno nic mu nie będzie, ale przecież… Cray, chcąc czy nie, był u niego gościem. No i raczej, kiedy był w formie człowieka, głupio było go zostawić w spiżarni, dlatego zaproponował, żeby spał u niego w pokoju.
Oczywiście dalej nie przekonał się co do tego mężczyzny, ale przy Xinusie czuł się dziwnie bezpiecznie… Nie chciał tego bardziej rozpatrywać i się nad tym zastanawiać, więc zostawił to tak jak jest. Przy Xinusie czuł się bezpieczny i wyjątkowo na swoim miejscu, tyle.
Nagle jednak usłyszał głośny trzask drzwi. Westchnął ciężko, niemal z bólem.
- Tatulek wrócił – mruknął Cray, siedząc na podłodze i opierając się plecami o łóżko. W dłoniach trzymał miskę kaszy z mięsem, pochłaniając jedzenie w zastraszającym tempie.
- Zamknij się – syknął Xinus i powiedział coś jeszcze, ale Demio dalszej rozmowy już nie słyszał. Wyszedł na korytarz, zaniepokojony brakiem dalszych odgłosów z dołu. Gdy tylko stanął na szczycie schodów ujrzał skuloną postać znajdującąego się pod ścianą.
Coś ścisnęło go w żołądku na ten widok i niemal od razu przypomniał sobie, jaki jest dzisiaj dzień.
Dokładnie osiem lat temu umarła jego matka, a ojciec co roku przeżywał to w ten sposób.
- Tato? – zapytał, kiedy zszedł już ze schodów i nachylił się nad mężczyzną. Nie czuł od niego woni alkoholu, a gdy spojrzały w jego całkowicie trzeźwe, piwne tęczówki, wiedział, że tym razem ojciec nie był w stanie upicia się.
- Byłem u Enriel – powiedział bezosobowym głosem, podnosząc się i korzystając przy tym z pomocnego ramienia swojego syna.
Chłopak uśmiechnął się lekko, prowadząc mężczyznę do kuchni i sadzając go na krześle, po czym podszedł do starej kuchenki, na której stał dosyć duży garnek.
- Pewnie jesteś głodny, co? Ugotowałem kaszę z mięsem, nic wielkiego, ale…
- Przepraszam, Demio – powiedział nagle ojciec, sprawiając, że chłopak na chwilę zamarł z szeroką chochlą w dłoni, po czym obejrzał się przez ramię. Mężczyzna siedział skulony na krześle, chowając twarz w swoich dużych, szorstkich i nieco przybrudzonych dłoniach. – Jestem okropnym ojcem, wiem o tym, ale ja nie umiem inaczej. Enriel była wszystkim, co miałem, zostawiła mi ciebie, a ja nawet nie potrafię się tobą zająć.
Demio nie odpowiedział, nałożył jedynie kaszy do miski, po czym wyciągnął jeszcze łyżkę i postawił parujące jedzenie na stole przed ojcem.
- Smacznego – pożyczył z lekkim uśmiechem, zostawiając mężczyznę samego.
Nie mógł mu tak po prostu powiedzieć, że go rozumie i nic się nie stało. Że zawsze można się zmienić… Ile razy już to przerabiał? Ach, tak. Osiem razy. Osiem razy ojciec powtarzał te same słowa, ale nigdy nic nie zmieniał w swoim zachowaniu.
Gdy stanął w drzwiach do swojego pokoju, pierwsze, co usłyszał, to groźne warczenie wydobywające się z gardła zarówno Xinusa jak i Craya.
- A wy znowu – jęknął, pochodząc do szafy i wyciągając z niej koszulę do spania. – Zachowujcie się choć przez chwilę cywilizowanie, co? – syknął, poirytowany bardziej zachowaniem ojca, niż swoich gości. – Idę się wykąpać, nie rozwalcie mi przez ten czas pokoju.
Zszedł schodami na dół, kierując się do wyjścia z domu, ale bezwiednie rzucił jeszcze spojrzenie w stronę kuchni, widząc jak ojciec nachyla się nad miską kaszy i je w milczeniu.
Gdy wrócił do pokoju, czując się trochę lżej po zażytym prysznicu (nawet jeżeli woda, tak jak zwykle zresztą, była niemożliwie zimna), z ulgą dostrzegł, że żaden jego mebel nie doznał uszczerbku i że Xinus i Cray rozmawiają w dość cywilizowany sposób, od czasu do czasu powarkując jedynie.
- Jak chcecie to za domem jest prysznic – mruknął, siadając na łóżku i zabierając się za rozczesywanie swoich długich włosów. Zawsze przy tej czynności obiecywał sobie, że je zetnie.
- Chyba po dzisiejszej gimnastyce powinienem się wykąpać – zaśmiał się Xinus.
- Tylko tak, żeby ojciec nie zobaczył – upomniał go, udając, że nie słyszał wzmianki o gimnastyce. Wolał nie przypominać sobie, jak ta gimnastyka wyglądała, bo jeszcze miałby pewnego rodzaju problem.
- Spokojnie, teraz siedzi w salonie i… Coś przegląda. – Zamilkł na chwilę, wsłuchując się. – To chyba książka.
Demio mimowolnie uśmiechnął się krzywo, wiedząc już, czym zajmuje się ojciec. Ulubiona powieść mamy… Czytała ją chyba z kilkadziesiąt razy.
Kiedy Xinus wyszedł, Cray przyglądał się przez dłuższą chwilę chłopakowi rozczesującemu swoje włosy.
- Ładne są – powiedział, sprawiając, że Demio spojrzał na niego nieco zdezorientowany. Po raz pierwszy usłyszał komplement od tego mężczyzny. – W sumie nie jesteś zły, wiesz? Oczywiście to nie oznacza, że jesteś idealnym partnerem dla niego… Jak go nazwałeś? Xinus? – zapytał sam siebie. – No mniejsza – machnął ręką, kładąc się na rozłożonym kocu. – Też bym się w sumie najchętniej wykąpał. Ludzie okropnie śmierdzą, a niestety to mnie nie omija w formie człowieka.
Demio nie odpowiedział, całą uwagę skupił na rozczesywaniu splątanych kosmyków. Sytuacja z ojcem dostatecznie już wytrąciła go z równowagi, nie chciał więc denerwować się, wchodząc w jakieś bezsensowne kłótnie z Crayem.
Zdążył już zauważyć, że mężczyzna uwielbia się kłócić. Obojętnie o co, ważne, żeby się trochę pokłócić. Cray wiedział, że ma bardzo cięty język i Demio czasem nie miał pojęcia jak odpowiedzieć na jego słowną zaczepkę.
- Ej – mruknął nagle Cray, zwracając na siebie uwagę chłopaka, który zdołał już rozczesać włosy. Demio spojrzał na niego, kładąc się na posłanie i przykrywając się kołdrą. – Czujesz coś do Xinusa?
Chłopak na to pytanie aż zmarszczył brwi, zaskoczony nagłą bezpośredniością.
- W sensie…? – Cray prychnął, podnosząc się do siadu i wbijając w chłopaka swoje bursztynowe ślepia.
- Zdolności majątkowej. – Przewrócił oczami. – Wiesz, o co mi chodzi, więc łaskawie nie udawaj.
Demio zwilżył szybkim ruchem języka wargi, nie wiedząc jak odpowiedzieć na zadane pytanie. Nie miał po prostu pojęcia, jaka jest odpowiedź.
- Nie wiem…
- O rany – westchnął. – Trafił mu się dzieciak nierozpoznający swoich uczuć. – Nastąpiła długa chwila milczenia. Demio wbił wzrok w przeciwległą ścianę, wpatrując się w jakiś niewidoczny na niej punkt, a Cray przyglądał się chłopakowi z zastanowieniem.
- Co łączy cię z Xinusem? – zapytał Demio, przerywając milczenie.
- Zazdrosny? – zapytał mężczyzna, jednak nie doczekał się odpowiedzi. Demio milczał uparcie, nawet na niego nie patrząc i starając się przybrać jak najbardziej obojętną minę. – Jesteśmy z jednej watahy, czyli tak jakby z jednej rodziny. Jeżeli chodzi ci o to, że Xinus tak się mną przejmował, jak zdychałem, to nie martw się. Jest alfą, to normalne, że musi się o nas martwić.
- Dużo was jeszcze jest? – Xinus nie był taki chętny do opowiadania o swojej watasze, dlatego właśnie Demio zdawał się jakby bardziej ożywić. Uniósł się na łokciu, wbijając w Craya oczekujące spojrzenie.
- Było – mruknął. – Wiesz… Ludzie są bardzo ciekawskimi istotami i jeżeli zobaczą coś odmiennego, chcą to zbadać. Dogłębnie, nie zważając na szkody, jakie tym wyrządzają. My nie mamy szans w połączeniu z waszą medycyną. Wystarczy jeden zastrzyk, rozpylenie jakiegoś świństwa na naszym terytorium i już jesteśmy bezradni…
Demio wpatrywał się w mężczyznę z niezrozumieniem. Tak, nic z tego nie rozumiał, ale to akurat nie było dla niego nowością. Chyba zdążył się już przyzwyczaić do tego niezrozumienia.
- Jacyś kłusownicy, tak?
- Rozmowny się stałeś, Cray – do ich uszu dotarł niezadowolony głos Xinusa. Demio spojrzał zdziwiony na półnagiego mężczyznę stojącego w progu. Jego uwadze nie umknął fakt, że spodnie Xinusa były całkowicie rozpięte, ukazując kawałek owłosienia dolnych rejonów ciała.
Nawet Cray wydawał się nie słyszeć, jak ten przychodzi, bo wydawał się wyjątkowo zaskoczony. Aż uchylił te swoje szerokie wargi w grymasie zdziwienia. – Mówiłem coś, Demio – syknął Xinus, przenosząc swoje groźne spojrzenie na chłopaka. – Nie dociekaj. Nie będę w stanie cię obronić, jak coś się stanie. Cray już ci powiedział, że ta walka dla nas jest z góry przegrana i niech to ci wystarczy. A teraz, śmierdzielu, idź się kąpać, bo nie pachniesz zbyt przyjemnie – zwrócił się do czarnoskórego mężczyzny, który wstał posłusznie i wyszedł z pokoju, zupełnie jakby nie chciał się mu narażać.
- Dlaczego mnie od tego odsuwasz? – warknął Demio, mierząc go wzrokiem i udając, że groźne spojrzenie, jakie mu rzucił, obeszło go szerokim łukiem.
Mężczyzna westchnął ciężko, podchodząc do łóżka, na co chłopak odsunął się, robiąc mu miejsce. Jakoś nie chciał się teraz z nim już kłócić na temat spania razem… Zresztą chyba mu to już nawet nie przeszkadzało.
Xinus ułożył się tuż obok niego, wbijając swoje niebieskie spojrzenie w zielone tęczówki chłopaka.
- Uwierz, że jesteś przy tym bliżej niż dalej. Siedzisz w tym po uszy – mruknął, łapiąc swoją dużą dłonią mokre pasemko poskręcanych, rudych włosów. – Nie chcę, żeby ci się coś stało… - urwał nagle, marszcząc z zastanowieniem brwi. – Właściwie to mogę powiedzieć ci wszystko, jeżeli tak ci na tym zależy – stwierdził. – Ale musisz mi tylko obiecać, że nigdy już nie pójdziesz do miasta.
Demio aż odsunął się jeszcze bardziej pod ścianę, słysząc to niemożliwe do spełnienia ultimatum.
- A z czego będę żyć? – zapytał.
- W takim razie nie mogę ci powiedzieć – westchnął, obejmując go silnym ramieniem w pasie pod kołdrą i przytulając się do niego. Demio westchnął, wsuwając nos w mokre, kręcone, brązowe włosy i wdychając przez chwilę ich unikalny zapach ziemi i lasu. – Enriel to twoja mama, tak? – zapytał nagle Xinus, układając głowę na piersi chłopaka.
- Tak – westchnął ten, krzywiąc się mimowolnie.
- Dlaczego umarła? – Demio zacisnął usta w wąską linię tak, że aż pobielały mu wargi. Nawet z Sentisem o tym nie rozmawiał… Zresztą, o tym, jak zginęła jego mama, wiedział tylko ojciec i on.
- Kiedyś… mieszkałem w mieście, w kamienicy – zaczął, bezwiednie bawiąc się poskręcanymi włosami Xinusa. – To był najlepszy okres mojego życia. Ojciec wtedy nie pił i wszystko było tak jak być powinno, nie mieliśmy nawet aż takich dużych problemów finansowych… Chodziłem do szkoły, a mama chciała, żebym później kontynuował naukę i wykształcił się na medyka. – Uśmiechnął się do swoich myśli, przeczesując leniwie włosy mężczyzny leżącego na nim. Xinus, jakby w podzięce za tę pieszczotę, drażniąco gładził jego biodro, od czasu do czasu zsuwając dłoń na udo.
Sam nie wiedział, dlaczego mu o tym wszystkim mówi. Przecież mężczyzna pytał jedynie o przyczynę śmierci, a nie o historię jego życia… Ale po prostu czuł, że dzisiaj musi się komuś wygadać. Bo dzisiaj jest TEN dzień, rocznica, o której prawie zapomniał przez te wszystkie wydarzenia.
- Musiała być ładna – szepnął nagle Xinus, owiewając ciepłym oddechem pierś Demia, którego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej.
- Była – potaknął.
- I pewnie jesteś do niej podobny – mruknął, całując jeden z jego sutków w całkowicie nieerotycznym, ale czułym geście. – To… co się stało?
Demio milczał długą chwilę, próbując przełknąć ślinę, która stanęła mu w gardle.
- Był… pożar – powiedział w końcu. – Cała kamienica płonęła. Ja byłem wtedy w szkole, tata w pracy, a mama…
Xinus podniósł się nagle, nachylając nad chłopakiem i po prostu całując go. Trochę brutalnie, dziko, ale też namiętnie. Demio westchnął, poddając się tej pieszczocie. Wbrew pozorom uwielbiał tę dzikość, pomagała mu się oderwać od rzeczywistości i była tak charakterystyczna dla Xinusa, że wcale nie chciał kończyć.
- Pohamujcie trochę te swoje zapędy, co? Niektórzy nie chcą tego oglądać, bo para migdalących się ludzi jest obrzydliwa. – Demio nawet nie musiał patrzeć, by wiedzieć, że do pokoju wszedł Cray, oczywiście nagi, bo upierał się, że nie będzie się ubierać tak jak człowiek.
- To nie patrz – odwarknął Xinus, nawet nie spoglądając na mężczyznę, tylko jeszcze raz całując opuchnięte wargi Demia i nachylając się do lampy naftowej, którą zgasił szybkim ruchem.
W pomieszczeniu zapadła ciemność, a chłopak poczuł, jak silne ramię obejmuje go ciasno w pasie. Westchnął ciężko, dając się przytulać i dopiero po chwili wahania odpowiedział na uścisk.
I znów czuł się bezpieczny.
Wszedł do apteki, co spotkało się z irytującym dźwiękiem dzwoneczka zawieszonego nad drzwiami, jednak nie to najbardziej podrażniło jego zmysły. Gdy tylko przekroczył próg, otoczył go nieprzyjemny, wręcz duszący zapach lekarstw, do którego, pomimo kilku lat pracy w aptece, nie mógł się przyzwyczaić.
Jego wzrok prześlizgnął się po zwykłych, drewnianych półkach wypełnionych różnymi specyfikami na każdą dolegliwość i zatrzymał się dopiero na starym Mazharze stojącym tuż za, równie wiekową, co aptekarz, ladą. Nos mężczyzny ozdabiały druciane okulary, a sam właściciel apteki pochłonięty był ważeniem jakichś ziół i zapisywaniu czegoś w swoim dzienniku.
- Dzień dobry – przywitał się głośno, aby mężczyzna go usłyszał. Jego pracodawca oderwał swoje spojrzenie od kartek dziennika, przenosząc je na swojego asystenta.
- Och, Demio! – powiedział nagle, prostując się i zostawiając w spokoju swoje zioła. – Przed chwilą był tu ojciec Sentisa i cię szukał, bo masz dobre kontakty z jego synem! Sentis zaginął! Nie wrócił wczoraj do domu na noc, nikt nie widział go od wczorajszego popołudnia!
Demio spojrzał na niego najpierw zdziwiony informacją, dopiero później przypominając sobie o ślubie. Westchnął ciężko, powoli zdejmując płaszcz i kierując się na zaplecze. Jego były kochanek chciał zapewne uciec od przykrego obowiązku… sam. Nie chciał go i pokazał mu to najdobitniej jak się dało.
- Pewnie jest u któregoś z kolegów. – I całkiem nieźle się z nim bawi, dodał w myślach. – Nie ma, co się martwić, jest dorosły.
- Niby tak, ale co jeżeli mu się coś stało?! Oj, biedny pan Kelan, biedny! Jedyny syn i taka tragedia! – zaczął lamentować, dlatego Demio jak najszybciej skrył się na zapleczu, odwieszając płaszcz i torbę.
- Pomóc panu w ważeniu? – krzyknął, zmieniając temat i z niechęcią spoglądając na biały, ubrudzony, śmierdzący lekarstwami fartuch.
- Nie, trzeba przelać leki do buteleczek! – A więc jednak będzie musiał go założyć.
Dalej czuł się osłabiony po sprawie z Crayem, dlatego też Mazhar pozwolił wyjść mu wcześniej niż zazwyczaj, widząc, jaki chłopak jest blady. Demia oczywiście nie ominął wywód o nieprawidłowym odżywianiu się młodzieży.
Wyszedł z apteki, stawiając kołnierz płaszcza tak, aby chociaż trochę ochronił go przed mroźnym wiatrem. Zbliżała się zima i niezbyt mu to odpowiadało. Nie lubił zimna, nie znosił wręcz, a to był kolejny powód niechęci do tego miasta. W Scythe panował dosyć chłodny klimat, tylko przez dwa miesiące mógł nacieszyć się jako takim ciepłem, później już nie było nawet, co marzyć o rozgrzewających promieniach słonecznych.
Jak był mały obiecał sobie i mamie, że zabierze ich do cieplejszego kraju, ale to oczywiście były mrzonki małego dziecka, które myślało, że obcego języka można nauczyć się w kilka dni.
Demio był realistą i wiedział, że już do swojej śmierci nie wyrwie się z tego kraju, a nawet miasta. Jest skazany na Scythe, na to zakłamane miejsce.
Gdyby był z Sentisem, sprawa mogłaby wyglądać inaczej, bo miałby kogoś, z kim mógłby dzielić plany. Ale już nie miał…
Szedł brukowanym chodnikiem, zatapiając się w swoim płaszczu i trzęsąc się z zimna. Już niedługo będzie musiał zmienić okrycie na zimowe, co wcale mu się nie uśmiechało.
Gdy tak szedł tym brukowanym chodnikiem, co chwilę ktoś go potrącał, mrucząc pod nosem ciche przeprosiny i idąc dalej w swoim kierunku. Demio nigdy by się nikomu nie przyznał, ale lubił obserwować mieszkańców Scythe. Ten ich pośpiech, to, że nie widzieli nic prócz czubka własnego nosa.
Tak. W takich chwilach utwierdzał się jeszcze bardziej w przekonaniu, że chciałby się stąd wyrwać i to jak najprędzej.
Wszedł w mniej uczęszczaną uliczkę. Gorsza część miasta… Mimowolnie spojrzał na szare, brudne i rozpadające się budynki. Na balkony, na których porozwieszane były jakieś szmaty, na chodnik, który ozdobiony był różnego rodzaju śmieciami.
To śmieszne. Jeszcze przed chwilą szedł uliczką należącą do tej „bogatej” części Scythe, wystarczyło jedynie skręcić, a natrafiał na taki kontrast.
Westchnął ciężko. Teraz jeszcze posprzątać u Ankora i będzie mieć na dzisiaj spokój.
Schody… Dlaczego one muszą być tak wielkie i tak brudne? Przeklinał w myślach obiekt, który właśnie usiłował doczyścić. A już miał nadzieję, że wyrobi się z tym w dwie godziny i będzie mógł iść do domu.
Przecierał zakurzoną balustradę, akcentując każde jej zakrzywienie, aby żadnej jej części nie pokrywał kurz, gdy nagle do jego uszu dobiegł skowyt. Aż się wyprostował, nasłuchując, jednak dźwięk się nie powtórzył. Wzruszył ramionami, powracając do pracy i przeklinając teraz tego, kto zrobił tę balustradę. Za te wszystkie metalowe kwiatki, listki i gałęzie!
Ciszę panującą w domu przerwał długi, bolesny, zwierzęcy jęk, na którego dźwięk chłopak aż zamarł. Nie mógł się przesłyszeć, teraz już był pewny. Serce zabiło mu szybciej, kiedy odgłos się ponowił. Nie myśląc już wiele odrzucił szmatkę i zbiegł ze schodów, próbując kierować się za dźwiękiem, który teraz już powtarzał się cyklicznie.
Z przerażeniem odkrył, że dochodzi zza drzwi, do którego pomieszczenia Ankor kategorycznie zakazał mu wchodzić.
Wyciągnął drżącą dłoń w kierunku klamki, przekręcając ją i ze zdziwieniem stwierdzając, że drzwi są otwarte. Nie miał dobrych przeczuć. Jego głowę wypełniło tysiące myśli na moment, kiedy uchylał drzwi i kiedy jego oczom ukazały się zwykłe, betonowe schody prowadzące na dół.
Jęk. Przerażający jęk jakiegoś zwierzęcia znów rozbrzmiał mu w uszach, a on kierowany współczuciem zaczął schodzić po schodach. Wiedział, że dobrze się to nie skończy, ale nie mógł tego tak zostawić.
Mocny, duszący zapach lekarstw, zgnilizny i wilgoci otoczył go, powodując odruch wymiotny. Chłopak chyba tylko cudem nie zwrócił dzisiejszego śniadania, uchylając usta i starając się nie wciągać tego obrzydliwego odoru, bo obawiał się, że nie za dobrze się to dla niego skończy.
Jego oczom ukazało się… coś bardzo dziwnego. Coś, czego nie mógł przypisać do żadnej znanej mu rzeczy. Coś pokroju laboratorium, ale co laboratorium ewidentnie nie było. Wszędzie roiło się od różnego rodzaju aparatur, przyrządów medycznych i fiolek z dziwnymi, kolorowymi płynami, jednak największe przerażenie wywołał na nim stół operacyjny, stojący na środku pomieszczenia, obficie pokryty krwią.
Zakrył usta dłonią, czując, jak wszystko, co dzisiaj zjadł, unosi się mu do przełyku.
Jęk. Znowu.
Wzrok Demia powędrował na dużą klatkę stojącą na ziemi. Nie wytrzymał, odwrócił się i zwymiotował na widok jaki zastał, a ten panujący dookoła odór wcale mu nie pomagał.
Otarł usta wierzchem dłoni, znów spoglądając na makabryczny scenę, jaka rozgrywała się tuż przed nim. Serce biło mu coraz szybciej, a krew szumiała w uszach. To nie mogło dziać się naprawdę! Z takimi rzeczami spotykał się jedynie w książkach.
W klatce znajdował się ogromny, szary wilk z wygolonym, rozciętym brzuchem. Demio był w stanie dostrzec niektóre z jego narządów wewnętrznych.
Zwierzę spojrzało na niego swoimi mętnymi, ale dalej intensywnie zielonymi tęczówkami, jakby szukało pomocy, a Demio już wiedział, czym ono jest, bo na pewno nie było zwykłym wilkiem.
Nagle zza rogu wyłoniła się znana chłopakowi postać – Ankor. Demio, widząc go, aż przytulił się plecami do ściany, sam już nie wiedząc, co ma o tym myśleć. Nie potrafił uporządkować myśli przebiegających mu przez głowę, tworzących jeden, zbity kłąb.
- Mogłabyś być cicho – mężczyzna zwrócił się do zwierzęcia, w dłoni trzymając jakąś strzykawkę. Zdawał się nie zauważyć chłopaka, chociaż ten wiedział, że to niemożliwe. Ankor podszedł do klatki, wsuwając dłoń pomiędzy kraty, po czym wbił końcówkę igły w ciało wilka, wstrzykując mu nieznany dla Demia specyfik.
Zwierzę zasnęło. Automatycznie, na reakcję nie trzeba było nawet dłużej czekać. – Ciekawski, jesteś, co? – zamruczał, opierając się o blat, na którym stały jakieś probówki.
Demio zwrócił na niego swoje przerażone oczy. Rozumiał. Już wszystko rozumiał.
- Ale to dobrze, dobrze – zamruczał pod nosem. – Właściwie… - uciął, uśmiechając się łagodnie, co w danych okolicznościach było przerażające. – Taki był plan. Ty, te twoje wilki i Sentis Kelan połknęliście haczyk, a miałem nadzieję, że wykażecie się odrobiną inteligencji. Od wilków wiele wymagać nie można, ale od was?
Oczy Demia otworzyły się szeroko na wzmiankę o byłym kochanku.
- Gdzie jest Sentis?
Usta mężczyzny wygięły się w przerażającym uśmiechu.
- Teraz ci nie powiem, ale przyjdź jutro dokładnie o tej samej porze, no chyba że chcesz, aby ten twój kochanek skończył tak samo jak ona. – Ruchem głowy wskazał na ciężko dyszącego wilka. – To cudowne okazy do badania. – Uśmiechnął się z rozmarzeniem. – Nigdy nie wiedziałem czegoś takiego. Zmiennokształtni, nowa rasa, która opanuje najpierw Scythe, a później cały kraj, czy to nie cudowne?
- Gdzie jest Sentis?! – krzyknął, ale nawet w jego uszach zabrzmiało to rozpaczliwie. To musiał być jakiś chory sen…
- Jutro o tej samej porze, Demio, jeżeli chcesz, by mu się nic nie stało, bo może posłużyć mi jako pierwszy okaz, do którego wszczepimy cząstkę zmiennokształtnych, a lojalnie uprzedzam, tego może nie przeżyć. Nie mam zielonego pojęcia jak zachowa się ludzkie ciało w kontakcie z czymś takim.
Lol, ten many jest jakiś nie taki. Pokićkany, tak!
OdpowiedzUsuńPo co ta ciekawość komu, no po co? Tylko kłopotów narobi D: Ochchoch.
I za fajnie mi się coś czytało, za szybko XDD
Powiedz to Silris, która przeraziła się widząc liczbę stron w Wordzie xD
UsuńTo ma być przedostatni rozdział?!;o nie wierzę! No chyba,że następny będzie o wiele, wiele dłuższy wyjaśniający wszystko itp..No chyba,że planujesz to podzielić na jakby "tomy" czy coś?
OdpowiedzUsuńO.
Możesz być spokojna, że w żaden sposób nigdy nie zmienię nic czego bym nie chciała, bo tak żądają czytelnicy. Następne rozdziały są już gotowe i cokolwiek w nich jest nie zostanie zmienione. Jak Katsu nie żyje to tak pozostanie, jeżeli żyje to dlatego, że tak miało być, a nie że ktoś inny tego żądał. Sama nie lubię, jak postacie są uśmiercane, ale mimo że to wywołuje u mnie złość i ból, to staram się z sytuacją, decyzją i wizją autora pogodzić. Też nie przejmuję się groźbami, ponieważ byłam na to gotowa. I wiem, że jak w przyszłości jakaś postać będzie musiała zginąć, umrzeć, to zrobię to z pełną świadomością, że czytelnicy mogą mnie obrzucić błotem.
OdpowiedzUsuńWilczego skowytu nie czytam, bo jakoś nie przepadam za wilkołakami, ale jak to skończysz to chętnie się za to wezmę. Nadal czytam Zostawić Rzeczywistość i oczywiście Słońce za chmurami. Tylko jakoś do komentowania nie mogę się zabrać.
Rozdział wciągnął niesamowicie!
OdpowiedzUsuńNa samym początku właściwie się uśmiałam ;D (pomijając wątek z ojcem)... ale później zaczęłam się obawiać co tu jeszcze będzie. I nie myliłam się pod koniec pełne zaskoczenie ;D
Osobiście jestem strasznie ciekawa co będzie dalej! Brzmi to bardzo interesująco!
(Wyobraźnia nie zna granic :D)
Pozdrawiam!
OMG! o.o Co za popapraniec!!! Nie może być! Musi powiedzieć to Xinusowi! I wgl! Zdruzgotałaś mnie tym rozdziałem! Żeby być takim nieczułym! (płacze) Pokazałaś jacy są ludzie :( I w cale mnie to nie cieszy :/ Ale mimo wszystko opowiadanie super. ;)Życzę weny i długiego następnego rozdziału! ;P
OdpowiedzUsuńNa końcówce myślałam że nie dotrwaam do końca rozdziału. Jeeju jak można być takim poprańcem ! ;/ A kiedy czytałam opis tego miejsca to wyobraziłam sobie podobną scene z Ludzkiej Stonogi i myślałam, że nie wyrobię.. xD ALe na szczęście nie pojawiła sie żadna wilcza stonoga.. uff. Hmm.. czekam na kolejny rozdział tego i kolejnych opowiadań. :) I jeżeli bym mogła to chciałabym zareklamować bloga Hansel - dopiero zaczyna i nie ma zbyt dużo czytelników. Pisze naprawdę ciekawie i interesująco. Więc chciałabym zaprosić wszystkich chętnych w swoim i jej imieniu na strone http://www.never-fear-shadows.blogspot.com :)
OdpowiedzUsuńvampirka_15
Hmmm... Nie mogłam się zebrać do przeczytania tej części i nie wiedziałam dlaczego... Ale teraz już wiem:) Ah, ta kobieca intuicja;)
OdpowiedzUsuńMogę z miejsca stwierdzić, że lubię Craya:) Taki zadziorny z niego wilczek:D On może i jest taki złośliwy, ale jakby przyszło co do czego to pewnie stanąłby w obronie.
Zachowanie ojca mnie zdziwiło. Akurat w ten dzień się nie upił, no ale każdy inaczej reaguje na stratę bliskiej osoby. Mam nadzieję, że się jeszcze opamięta, bo szkoda Demia. Marnuje się chłopak w tej zapadłej dziurze...
WIEDZIAŁAM, że ten Ankor cały to podejrzany typ jest! Jakiś naukowiec od siedmiu boleści! I w sumie skąd on wytrzasnął Sentisa? Porwał go? Sam do niego przyszedł? Sentisa mi nie szkoda, ale Demio znowu ma kłopoty... A jak wilki będą chciały go uratować, to same mogą wylądować na tym stole;/ I kim była tamta wilczyca? To ze stada Xinusa? I w sumie kto zranił Craya? (bo tego chyba nie wyjaśniłaś, a jeśli wyjaśniłaś to pewnie mi gdzieś uciekło:D)
Został jeszcze tylko jeden rozdział i tyle pytań bez odpowiedzi... Czekam czekam i niecierpliwię się tutaj:)
:*