Betowała Koko.
***
***
Rozdział 7. Jak u mamy
- Cześć, fajnie cię zobaczyć – uśmiechnął się i podał mu rękę, wciąż będąc pod wrażeniem wyglądu Rafała... Nigdy by się nie spodziewał, że może on tak wyglądać! Wyobrażał go sobie jako siwiejącego, a może i nawet łysiejącego faceta z mięśniem piwnym, który nie był zbyt atrakcyjny.
Ale teraz nie mógł oderwać od niego wzroku.
Brunet odpowiedział na uśmiech, ściskając jego dłoń. Chyba się trochę denerwował, ale starał się to ukrywać.
- Mat, mam wziąć twoją gitarę? – odezwał się nagle Bartek, spoglądając na Rafała pogodnym spojrzeniem spod grzywki.
Ale teraz nie mógł oderwać od niego wzroku.
Brunet odpowiedział na uśmiech, ściskając jego dłoń. Chyba się trochę denerwował, ale starał się to ukrywać.
- Mat, mam wziąć twoją gitarę? – odezwał się nagle Bartek, spoglądając na Rafała pogodnym spojrzeniem spod grzywki.
- Tylko przywieź ją jutro do salonu – powiedział, spoglądając na niego znad ramienia, po czym powrócił wzrokiem do Rafała. – Idziemy pogadać? Tutaj jest chyba zbyt głośno. – Ruchem głowy wskazał na widownię. Starał się rozluźnić atmosferę, póki ta jeszcze nie była zbyt drętwa, bo bardzo chciał, żeby rozmawiało im się tak łatwo, jak na czacie…
Rafał pokiwał głową, wsuwając dłonie w kieszenie swojej brązowej kurtki i poszedł za Mateuszem.
- My się chyba już spotkaliśmy – powiedział nagle, świdrując Mateusza swoimi piwnymi oczami. Chłopak zwilżył wargi, uśmiechając się jeszcze szerzej. Myślał, że tylko on pamiętał tamto spotkanie w Przystani… Chociaż, nie, kilku sekund gapienia się na siebie w progu klubowych drzwi nie można nazwać spotkaniem.
- Myślałem, że nie zwróciłeś na mnie wtedy zbytniej uwagi – powiedział, odchodząc z nim od sceny. Nie pożegnał się nawet z kumplami, zaabsorbowany towarzystwem Rafała. Obaj przez chwilę milczeli, idąc parkową uliczką.
- Podobał mi się koncert – rzucił nagle mężczyzna, spoglądają na szatyna kątem oka. Chłopak uniósł brew, po czym zaśmiał się cicho i pokręcił głową.
- Nic nie mów. Porażka – przyznał, nieco przybity przez ten fakt. Jeden z ich najgorszych koncertów. Nie, żeby mieli ich na swoim koncie wiele, ale z pewnością Muszlę Fest można zaliczyć do niepowodzeń zespołu.
- Niby dlaczego? – Rafał wykonał lustrzany gest, również unosząc brew. Wciąż przyglądał się Mateuszowi. Zdziwił się, że chłopak jest prawie tak wysoki jak on. Miał prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu, ciężko było mu dorównać.
- Nic nie było tak jak powinno, no chyba, że głos wokalisty – mruknął, gdy usiedli na ławce. Dookoła przewijała się masa osób, więc nie było to zbyt ustronne miejsce, ale w tej okolicy ciężko było takie znaleźć, w szczególności, że trwał festiwal – Grałem za szybko…
- Mnie się wydaje, że było dobrze – wzruszył ramionami. – Tylko po prostu dzieciakom nie przypadliście do gustu z gatunkiem.
- Dzieciakom? – zaśmiał się Mateusz, unosząc rozbawiony brwi. – Ej, w większości to są już ludzie pełnoletni. Znalazłoby się też tu kilka trzydziestolatków. – Trącił go znacząco ramieniem.
- Dzieciakom – potaknął. – Małolatom palącym fajkę za fajką i pijącym wódkę z gwintu. Byłoby nieźle, gdyby straż miejska zawitała do parku.
- No ej, nie postarzaj się. Serio, w większości to pełnoletni ludzie – uśmiechnął się, przyglądając się jego twarzy z bliska. Aż robiło mu się goręcej, gdy patrzył na ten zarost. Uwielbiał mężczyzn z zarostem, można to nazwać jego prywatnym fetyszem.
- Skąd wiesz?
- Jeszcze rok temu sam siedziałem na widowni – wzruszył ramionami. – No dobra, ale nie będziemy gadać o Muszli na pierwszym spotkaniu – machnął ręką. Chciał jak najszybciej zapomnieć o porażce, tak było najłatwiej. Wraz z zespołem muszą jedynie wciągnąć z tego występu wnioski, żeby później nie popełnić tych samych błędów. I koniecznie trzeba zabić Krzycha, koniecznie. – Nie spodziewałem się, że będziesz wyglądać tak… wow. – Niezbyt wiedział, jak określić to, co miał przed oczami. Seks w czystej postaci.
Rafał po raz kolejny uniósł brew.
- Wow? – powtórzył zdziwiony.
- No nie wyglądasz mi na gościa stojącego jedną nogą w trumnie – uśmiechnął się szerzej.
- Dlaczego miałbym stać jedną nogą w trumnie? – parsknął. Chyba udzielał mu się humor Mateusza. Szatyn jednak stwierdził, że Rafał ma bardzo ładny uśmiech i dźwięczny śmiech… Cały był świetny. Jak dobrze, że mu wtedy zaproponował to spotkanie!
- Cały czas mi narzekasz na swój wiek, ale serio... - Klepnął go w ramię. – Wyglądasz super – zakończył rozbrajająco szczerze, a brunet doszedł do wniosku, że ten chłopak taki po prostu jest - Do bólu szczery, po prostu mówi, co myśli. Gdyby było inaczej, usłyszałby podobny komplement? W dodatku na ich pierwszym spotkaniu?
- Ty też jesteś niczego sobie.
- Niczego sobie? – prychnął, rozbawiony. – Ja ci tu mówię, że wyglądasz ekstra! No odwdzięcz się tym samym! – Wciąż się uśmiechał. Ten uśmiech nie schodził mu z ust… Rafał aż przełknął ślinę, nie potrafiąc przez chwilę oderwać wzroku od jego twarzy.
Cóż… To oczywiste, że Mateusz także mu się podobał, ale przecież tego nie przyzna. Nie będzie zachowywał się jak jakaś zauroczona nastolatka.
- Nie dopraszaj się komplementów – zbył go żartem, uśmiechając się pod nosem.
- Ale zbieg okoliczności, co? Nigdy bym nie pomyślał, że Nienasycony to ten gościu, którego wyminąłem w klubie. – Pokręcił z niedowierzaniem głową. – Myślałem, że nie chodzisz do Przystani –dodał nagle.
Rafał już teraz był w stanie zauważyć, że Mateusz jest bardzo rozmowną osobą. Prawie jak jego teściowa... Z tą tylko różnią, że Marianki miał dość już po dwóch zdaniach.
- Byłem… - odchrząknął – zdesperowany.
- No, to ja już wiem, czego ty tam szukałeś. – Mrugnął do niego, uśmiechając się coraz szerzej. – Ale spokojnie, każdy tam po to idzie. Nawet, jeżeli nie ma darkroomu, a seks w toaletach jest zabroniony.
Uśmiech na twarzy Rafała powiększył się, chyba już polubił tego chłopaka. Niespodziewanie rozbrzmiał dzwonek telefonu. Brunet skrzywił się, sięgając do kieszeni i spoglądając na wyświetlacz.
- Jak coś, to możesz przecież odebrać – powiedział Mateusz, wzruszając ramionami.
Znów spuścił wzrok na migający na ekranie napis „Martyna”, po czym prostu wyciszył telefon.
- Nie, to nic ważnego – odparł, chowając aparat z powrotem do kieszeni kurtki.
- Rafał! No wreszcie! – Gdy tylko otworzył drzwi, zobaczył Martynę z niezbyt zadowolonym wyrazem twarzy. – Spóźniłeś się! Wydzwaniałam do ciebie z…
- Osiem razy – westchnął mężczyzna, opierając się o framugę i kątem oka spoglądając na zegar. Powoli zbliżała się piętnasta. – Ubieraj się, to może zdążymy do mamy na czas.
- W pięć minut pokonasz pół miasta?! – Oparła dłonie na biodrach, marszcząc groźnie brwi, a Rafał miał ochotę jęknąć cierpiętniczo.
Tak dobrze zaczął dzisiejszy dzień… I jeszcze to spotkanie z Mateuszem, który okazał się naprawdę miłym i niezwykle przystojnym chłopakiem. Trochę się z nim zasiedział, stąd to półgodzinne spóźnienie. Właściwie to dobrze, że tylko półgodzinne, bo całkowicie zapomniał kontrolować czas.
– Mamusia się wścieknie –mruknęła już spokojniej, zakładając buty.
- Spóźnimy się co najwyżej o kwadrans – mruknął, pocierając nos tuż przy nasadzie. Miał dosyć. Nie chciał odwiedzać Marianny, nie chciał spędzać czasu z Martyną… Zawsze czuł się tak, jakby to nie było jego życie, a spotkanie z Mateuszem jeszcze bardziej go utwierdziło w tym przekonaniu. Widział, że chłopak robi to, co chce, dąży do zrealizowania swojego marzenia i najwidoczniej zostaje przy tym sobą. A on co robił? Oczywiście nie miał czego realizować, bo marzeń nie posiadał… Oczywiście nie miał czego realizować, bo wszystkie pragnienia sprowadzały się do bycia niezależnym i wolnym. A to w tej chwili było nierealne do spełnienia. Jedyne, co mógł, to siedzenie przy żonie, która rozpaczliwie próbowała zajść w ciążę, zapewne dobrze wiedząc, że to niemożliwe.
- Wiesz przecież, jak mamusia ceni punktualność! – Zaczęła szybko zakładać kurtkę, wychodząc z mieszkania. Rafał zamknął jeszcze drzwi na klucz. Szybko udali się do windy, we wnętrzu której nie pachniało zbyt ładnie.
Mężczyzna spojrzał na swoje odbicie w zabrudzonym lustrze, czując, jak zjeżdżająca na dół winda, zaczyna się nieprzyjemnie trząść. Jeszcze trochę, a ten komunalny wieżowiec się rozpadnie, przynajmniej wszystko ku temu zmierzało.
- Rafał, co tak mało jesz? – zapytała Marianna, przerywając nagle swój monolog na temat Gabryśki z bloku obok. Przeżuwała powoli kotleta, wbijając w niego swoje mętne, szare oczy. W tym momencie przypominała Rafałowi krowę na pastwisku. Żuchwa poruszała się po okręgu, a jej usta przy każdym słowie otwierały się, ukazując w połowie przerzute składniki posiłku. Zazwyczaj nie zwracał uwagi na sposób jedzenia teściowej, nie przyglądał jej się zbytnio podczas tej czynności, jednak dzisiaj… Dzisiaj irytowało go wszystko, co było związane z Martyną i jej matką.
Kwiecista spódnica Marianny, podciągnięta do samego pasa, uwypuklająca jej pulchną sylwetkę, siwe włosy spięte w koka, krzywo pomalowane, różowe usta. Jeszcze te religijne obrazki na ścianach mieszkania teściowej… Długo by wymieniać, nie mniej jednak to wszystko sprawiało, że irytacja Rafała z każdą chwilą rosła.
– Dziobiesz jak jakiś kurczak, nic dziwnego, że później jak kurczak wyglądasz! – zarzuciła mu. Nie odpowiedział jej. Nie miał na to ochoty. Nie miał ochoty na siedzenie tutaj, w towarzystwie Martyny i teściowej.
Odetchnął ciężko. Pierwszy raz tak się czuł. Pierwszy raz chciał rzucić wszystko, trzasnąć drzwiami i już nigdy nie wrócić do dawnego życia… Oczywiście marzył o tym wiele razy, czasem myślał, ale teraz prawie był gotów to zrobić.
Prawie.
Od tej decyzji powstrzymały go jednak resztki rozsądku, podpowiadające mu, że to niezwykle głupi pomysł i że będzie tego później żałować... Cóż, żałuje już teraz. Żałuje tego, że jedenaście lat temu sakramentalne „tak” na pytanie księdza, dotyczące zmiany stanu cywilnego.
Z drugiej strony do czegoś się wtedy zobowiązał.
Przy stole nastała cisza… Jakby nie patrzeć – dziwna cisza, bo Marianna raczej rzadko milczała. Zawsze coś mówiła, nawet jeśli było to tylko burczenie czegoś pod nosem. Przez chwilę słychać było jedynie uderzanie sztućców o dno talerzy i odgłosy telewizora z mieszkania obok.
- Teraz mówię już poważnie… - odezwała się nagle teściowa, zaprzestając dalszego jedzenia. – Złóżcie wniosek o adopcję, zacznijcie odwiedzać domy dziecka… Nie dość, że dziecko musi się do was przyzwyczaić to przecież adopcja nie jest sprawą, którą załatwia się w dwa miesiące – powiedziała dziwnie oficjalnym tonem, spoglądając znacząco to na swoją córkę, to na zięcia. – Wiem, bo oglądałam taki program na dwójce – I czar elokwencji Marianny prysł.
Martyna spojrzała na Rafała, jakby szukając w nim jakiegoś ratunku. Mężczyzna jednak musiał odczekać kilka chwil, żeby nie powiedzieć czegoś, czego później będzie żałować. Z pewnością nie był dzisiaj w dobrym nastroju.
- Mamo – odetchnął, układając sobie w głowie to, co chciał jej przekazać. – Ja i Martyna dalej staramy się o dziecko. Jeżeli…
- Cholera jasna, no! – Trzasnęła otwartą dłonią w blat stołu tak mocno, że leżące na nim talerze aż podskoczyły, wydając głuchy brzdęk. – Ile lat już wy się staracie o to dziecko? Potakiwałam, nic nie mówiłam, że wam życie spod nosa ucieka i że to już nie najlepszy wiek na ciążę. Ponoć po trzydziestce gorzej się rodzi, a ty, Martynko... – ściszyła ton głosu, przez co wydawał się łagodniejszy. – Dziecko moje drogie, masz trzydzieści sześć lat na karku. Młodsza to ty się nie robisz. Zmarszczki już masz – wzruszyła ramionami. – Posłuchajcie mnie wreszcie, dobrze wam radzę.
Znowu zapanowała cisza, a Rafał nagle poczuł się jeszcze gorzej. Mając taką mamę, prędzej czy później, Martyna będzie chciała zaadoptować dziecko…
- Chyba… chyba masz rację – powiedziała kobieta, uśmiechając się pod nosem smutno. – Jeszcze tylko jedno spotkanie z ginekologiem, mamo, obiecuję… Właśnie, Rafał. Zapomniałam ci o tym powiedzieć. Za tydzień w poniedziałek musisz mnie zawieźć do Warszawy, do specjalisty. Jeżeli nie on, to…
- Zawiozę – uciął krótko, zapychając usta kotletem.
Uścisnął mamę serdecznie, całując oba jej policzki. Jak zwykle wyglądała schludnie, z idealnie spiętymi blond włosami, w idealnym makijażu, w idealnie białej bluzce, bez chociażby jednej plamki… Wszystko było idealne. Nawet porządek w domu… Szkoda tylko, że jedzenie już takie perfekcyjne nie będzie.
Aż się uśmiechnął do siebie, na wspomnienie ostatniego obiadu i niedogotowanych przesolonych ziemniaków. Jego mama z pewnością nie była dobrą kucharką, już ojciec gotował lepiej!
- No dlaczego muszę tu siedzieć? – Do jego uszu dobiegło stękanie młodszego brata, który jak zwykle miał za dużo do roboty, aby zjeść z rodziną obiad. Na tę jego robotę składały się spotkania ze swoimi, jakże cudownymi, znajomymi i latanie po najbliższych barach. Oj, rodzice nie mieli z nim lekko.
Wszedł powoli do salonu, zastając tatę na fotelu przed telewizorem, który najwidoczniej ignorował swojego najmłodszego syna. Zdążył się już przekonać, że to czasem najlepsza metoda na niego.
- Nie jęcz, młody – powiedział Mateusz, klepiąc brata w plecy i siadając na sofie tuż obok niego, przy nakrytym do obiadu stole.
Wojtek zmierzył go chłodnym spojrzeniem niebieskich oczu. Wszyscy dookoła mówili, że wyglądają prawie identycznie, ale Mateusz jakoś nie potrafił dostrzec tego podobieństwa.
- A weź mnie zostaw – warknął chłopak, ale mimo tego nie odsunął się.
- Jak tam koncert? – spytał nagle tata, odrywając wzrok od ekranu telewizora. Mateusz skrzywił się nieznacznie, po czym westchnął ciężko.
- Mogło być lepiej – powiedział jedynie, zbywając go wzruszeniem ramionami. Mężczyzna uniósł swoje krzaczaste brwi, lekko przyprószone siwizną. Nie zdążył się nawet odezwać, bo zrobił to za niego młodszy syn:
- Lepiej w jakim sensie? – mruknął Wojtek, nagle zainteresowany swoim bratem.
- Krzychu odszedł – westchnął. Naprawdę, wolałby już nie poruszać tych kwestii. Dali ciała i tyle, co tu więcej mówić?
Nagle do pomieszczenia weszła mama, niosąc wielką miskę wypełnioną po brzegi parującymi ziemniakami posypanymi koperkiem.
- Krzyś odszedł? – powtórzyła to, co podsłuchała. Mateusz jęknął w duchu. Jak on kochał takie rodzinne zloty, gdzie każdy wypytywał go o wszystko.
- No, odszedł – potaknął. – Dziecko mu idzie, to przecież nie będzie grzał miejsca w zespole, do którego trzeba dokładać kasę, nie mówiąc już o jakimkolwiek zarabianiu – wzruszył ponownie ramionami. – Pomóc ci? – Szybko zmienił temat, chcąc odciągnąć rozmowę od niedawno przeżytej porażki.
- Chodź, zaniesiesz sznycle i buraczki – powiedziała, wychodząc z salonu. Mateusz jak na komendę poszedł za nią do kuchni, gdzie, jak się okazało, jeszcze musiał trochę poczekać na sznycle. Mama nie uświadomiła go, że dopiero wrzuca mięso na patelnię.
- No i jak ci tam w życiu, synek? – zapytała, odwracając się plecami od kuchenki gazowej. Obdarzyła go ciepłym spojrzeniem, które było idealnym odzwierciedleniem często powtarzanych przez nią słów: „Kiedy on mi tak wyrósł?”
Mateusz oczywiście zauważył ten wzrok, wolał jednak nie komentować.
- Jakoś idzie. Salon specjalnie dużo nie zarabia, ale wyżyć można – pokiwał głową, spoglądając na lodówkę. Oblepioną była różnego rodzaju magnesami, z których jeden przedstawiał stary notesik z Ramy, inny był otwieraczem do piwa, a jeszcze inny jakąś durną pamiątką, przedstawiającą góry.
- Nie pytam o finanse – przewróciła oczami, odwracając się z powrotem do skwierczącego mięsa. – Masz kogoś?
Nie wiedzieć dlaczego, ale słysząc to pytanie Mateusz od razu pomyślał o Rafale, za co miał ochotę raz, a solidnie walnąć głową w ścianę. Boże. Jest idiotą... Takim totalnym. Spotkał się z nim tylko raz, a już wyobraża sobie nie wiadomo co! Chociaż musiał przyznać, że Rafał, co tu dużo mówić, wygląda bosko. Był dokładnie w jego typie. Ale to nie oznacza, że mają od razu tworzyć szczęśliwą gejowską rodzinkę, przeprowadzić się do Holandii, zaadoptować dzieci i żyć otoczeni kolorami tęczy, głosząc równość na cztery strony świata.
- I co się tak śmiejesz? – Z zamyślenia wyrwał go głos mamy. Spojrzał na rodzicielkę już bardziej trzeźwo, zastanawiając się chwilę nad tym, co przed chwilą powiedziała. Nie usłyszał. – Pytam, co się śmiejesz do siebie – powtórzyła, kręcąc z politowaniem głową. – Mógłbyś od czasu do czasu posłuchać matki. Więc? Kim jest ten wybraniec? – powróciła do swojego ulubionego tematu.
Już dawno pogodziła się z tym, że od strony Mateusza na wnuki nie ma co liczyć. Teraz chciała tylko, aby jej syn był szczęśliwy.
- Nie ma – powiedział poważnie, obserwując, jak skwierczące sznycle lądują na talerzu. Aż uśmiechnął się szerzej na myśl, że i tak pewnie będą albo jałowe, albo zbyt słone. Cóż... kuchnia mamy. Ona potrafi nawet herbatę podać w taki sposób, że jest nie do wypicia. Już raz się o tym przekonał, kiedy przez przypadek „woreczki się skleiły” i zalała dwie torebki. Myślał, że wypluje wnętrzności, pijąc mocną jak cholera herbatę.
- Mamę będziesz oszukiwał? Musi jakiś być. – Spojrzała na syna niemal z nadzieją. Jej zdaniem Mateusz po prostu za długo był sam, co nie wpływało na niego dobrze.
- Mamo, skupiam się na zespole i salonie – przewrócił oczami, sięgając po talerz z mięsem i miseczkę z buraczkami. – Mam przed sobą całe życie – powiedział, wychodząc z kuchni.
- Nawet nie zauważysz, jak ci to życie przeleci! – Zdążyła jeszcze za nim krzyknąć.
Fajną ma rodzinkę Mateusz :D Szkoda tylko biednego Rafałka który musi się męczyć z żoną i teściową.... No ale mam nadzieję, że będzie drugie spotkanie, potem trzecie, itd xD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Ana-chan
Szkoda mi Rafała, ale fajnie, że w końcu się spotkali.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam już wszystkie opowiadania na tym blogu, więc teraz jestem na bieżąco ;D.
Spotkanie, jak spotkanie. Już myślałam, że Rafał dobrodusznie oleje żonę i teściową i zajmie się nowym kolegą, w tym sensie, że pójdą gdzieś jeszcze, pogadają o duperelach, ale nie ma co narzekać.
OdpowiedzUsuńTak! Niech adoptują dzieci w Holandii i żyją pośród tęczy xD
Rozwaliło mnie życie pośród tęczy xD Prawie spadłam z krzesła, jak to przeczytałam... Aczkolwiek, szczera prawda :P
OdpowiedzUsuńRafał musi zostać wyzwolony. Mi się to nie podoba, jego życie jest smutne. I te dziecko. Mam nadzieje, że dziecka nie będzie...
Mam złe wrażenie, że to "jedno spotkanie z ginekologiem" źle się dla Rafała skończy. Obym się myliła.
OdpowiedzUsuńZabawna rzecz rzuciła mi się w oczy, że Rafała otacza zgrany grupa MMM(Martyna,Maria, Mateusz) :D
OdpowiedzUsuńOh niech Rafał zostawi Martynę dając jej szansę jeszcze przed czterdziestką poznania kogoś innego z kim mogła by poczuć się szczęśliwa :C Jemu też współczuję bo żyć z takim kłamstwem, to jak powoli doprowadzać się do zniszczenia. A teraz jak pogłębi się jego znajomość z Mateuszem to tym bardziej zauważy jak nie pasuje do narzuconej mu roli. Może to będzie przełom ale na pewno bardzo bolesny dla obu stron. Jednak zawsze uważałam, że lepiej wyznać prawdę niż żyć w kłamstwie, krzywdząc siebie i inne osoby obok siebie, właśnie tą nieświadomością, że żyją w kłamstwie i ufają komuś kto na to ...nie zasługuje.
Kohaku
Jedyne, co mi się nasuwa na myśl po przeczytaniu tego rozdziału to: brakuje mi akcji. Niby to wszystko do czegoś zmierza, niby coś się dzieje, ale tak naprawdę mam wrażenie, że wszystko stoi w miejscu. Obiadki, spotkanka, koncerciki, wszystko pięknie, ładnie, ale mi się to zaczyna nudzić. Rafał ciągle marzy o odejściu od żony, ale jedyne, co robi, to siedzenie cicho i wysłuchiwanie dobrych rad "mamusi". Jasne, na początku dobrze było o tym poczytać, ale już mnie to zaczyna irytować. Jak dla mnie Rafał nawet nie jest gejem, bo żeby nim być, najpierw trzeba być facetem. A to? To jest jakaś ciepła klucha - i to w dodatku egoistyczna. Wmawia sobie, że nie chce odejść od Martyny, żeby jej nie skrzywdzić, ale tak naprawdę pieprzy życie nie tylko sobie, ale i przede wszystkim jej. Idiota, ot co!
OdpowiedzUsuńYerba Mate, na prawdziwą akcję trzeba będzie trochę poczekać. Chciałabym, aby to opowiadanie nie odbiegło daleko od moich planów, a jak na razie całkiem nieźle się ich trzyma. Co do Rafała to racja. Jest wielkim egoistą. I ciepłą kluchą też jest. To taki typ człowieka, który gada, planuje, chce coś zmienić, ale ostatecznie nic nie robi. Bo przecież gdyby miał cokolwiek robić, to wiązałoby się to z jakimiś trudnościami, nie? Prawdziwy z niego Polak, no xD.
OdpowiedzUsuńAch te przyjemne obiadki z rodzinką :D:D
OdpowiedzUsuńFajny przyjemny rozdział :D Nadal się cieszę z ich spotkania hihi przeżywam do teraz.
Rozdział przyjemny i dopełniający wizję ich rodzin :))
Łał... no nie ma co, niech Rafał w końcu zrobi ten krok. :/ To się trochę męczące robi kiedy cały czas tak udaje :P Życzę weny i czekam na ciąg dalszy. :D
OdpowiedzUsuńRatujesz mi moje zbrakowane życie. Łeb mi dzisiaj tak pękał, że byle szmer, a potrafiłabym zabić, a tu nagle patrzę, lekarstwo najlepsze na świecie - nowy rozdzialik :) dzięę-kuu-jee-myyyyy : D
OdpowiedzUsuńa ja jestem trochę rozczarowana... ze była tak mało Rafała i Mateusza razem, tylko tak szybko przeszło do obiadków;(
OdpowiedzUsuńno nic ... wypatruje kolejnego rozdziału na horyzoncie;D
Dream, śledzę Twoje teksty już na dwóch forach i blogu. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się poświęcać tyle uwagi jednemu autorowi/autorce, ale muszę przyznać, że pobiłaś wszystkich, których znam. Świetnie piszesz i błagam, nie przestawaj, bo masz kawał talentu, którego grzech byłoby nie wykorzystać. Tylko proszę Cię o jedno, nie rób Rafałowi dziecka!!! Chętnie zobaczę za to jak będzie się rozwijać jego znajomość z Mateuszem. I już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Pozdrawiam, Sorata717 z YF :)
OdpowiedzUsuńSorato, to naprawdę miłe ;) Bardzo się cieszę, że te moje wypocinki tak przypadły Tobie do gustu. Dziękuję :)
OdpowiedzUsuńBardzo przyjemnie się czyta. Zachowany realizm i tok myślenia. Opowiadanie wydaje się bardzo autentyczne. Nie ma tu sztucznych sytuacji i plastikowych charakterów, są za to prawdziwi ludzie, nie do końca sami siebie rozumiejący. Nie zauważyłam też żadnych błędów gramatycznych, poza: "Kim jest ten wybraniec?" --> wydaje mi się, że powinien być wybranek.
OdpowiedzUsuńMasz przyjemny styl i pomysł na opowiadanie. Czego więcej potrzeba? Powodzenia w pisaniu. Z chęcią jeszcze tu zajżę.
Pozdrawiam, szarawa
Dziękuję bardzo za ciepłe słowa :) Co do błędu, to jest to wyciągnięte z dialogu, czyli może charakteryzować sposób wypowiedzi postaci.
OdpowiedzUsuń