Silris - nigdy Ci nie odpisywałam w notce, no to się zrehabilituję :D. Masz naszego Ethana! xD. I dzięki, że jeszcze ze mną wytrzymujesz i sprawdzasz te rozdziały, kocham :*
***
Rozdział 5. Gdyby nie ty…
W poniedziałek wstałem po ósmej. Nie miałem dziś żadnego wykładu, a skoro już mam dzień wolny, to mogłem pozwolić sobie na odpoczynek i niezrywanie się z łóżka o siódmej. Ze względu na psy i godzinę brania lekarstw nie mogłem jednak spać do tej dziesiątej, chociaż miałem na to ogromną ochotę.
Szybko się ubrałem i zażyłem leki, po czym zabrałem psy na spacer po osiedlu. Postanowiłem, że na polanę pójdziemy po południu, gdyż teraz byłem zbyt zaspany i nie miałbym chyba nawet siły, aby zrobić zamach i rzucić im tego badyla.
Szliśmy jakąś uliczką, ja ciągle ziewałem. Poszedłem wczoraj spać o trzeciej, gdyż znowu oglądałem porolne i się onanizowałem.
Żałosne, nie? Ale przynajmniej to mogę robić, by jakoś ulżyć swojemu libido. W końcu – mimo choroby – dalej jestem facetem. Mam swoje potrzeby i jakoś muszę nim zaradzić, nawet jeżeli oznacza to obleśne siedzenie przed laptopem i przeglądanie gejowskich stron oraz ściąganie porolni.
Zupełnie jakbym był jakimś grubym, brzydkim, starym dziadem, który nie ma szans na znalezienie sobie jakiegoś łóżkowego towarzysza…
Oczywiście wiem, że mógłbym wyrwać jakiegoś młodziaka i poprosić go o zrobienie loda, ale wiem też, że chciałbym więcej. Seks oralny nigdy mnie nie zaspokajał, zawsze po nim mam ochotę na więcej, a więcej w tym przypadku oznacza dobry anal.
A zresztą nawet przy tym występuje ryzyko zakażenia. Natężenie wirusa w spermie jest większe niż we krwi, dlatego… Może wyglądam na chama, ale nim nie jestem.
Westchnąłem do własnych myśli, wolną ręką przecierając zmęczone oczy. W tym momencie poczułem niezbyt mocne szarpnięcie. Zdziwiony spojrzałem na szaleńczo machającego ogonem Lambo. Zmarszczyłem brwi, spoglądając na coś, co stało przed nami, a był to kot. I wtedy było już za późno, byłem zbyt zdezorientowany i zaspany, aby na cokolwiek zareagować.
Kot szybko odskoczył, a Lambo, który uwielbia bawić się z tymi stworzeniami, w mgnieniu oka wyrwał mi smycz z dłoni, pędząc za zwierzakiem i poszczekując głośno. Szybko się otrząsnąłem, biegnąc za psem.
- Lambo, do nogi! – krzyknąłem, mając nadzieję, że zareaguje na komendę, którą go kiedyś nauczyłem. Nic, biegł dalej, starając się dogonić kota.
I wtedy kot wyskoczył na ulicę, aż przystanąłem, czując jak serce łomocze mi w piersi, a wszystko dookoła jakby się zatrzymało.
Widziałem nadjeżdżający samochód i mojego psa, nadal radośnie merdającego ogonem, wskakującego prosto pod koła pojazdu.
Pisk opon i pisk zwierzaka, moje oczy otworzyły się szerzej, a dłoń zacisnęła na smyczy Tessy. Uchyliłem usta, wpatrując się w makabryczną scenę przede mną. Lambo leżący bezwładnie na asfalcie.
Lambo we krwi z otwartym pyskiem, z dziwnie ułożonymi łapami.
Podbiegłem, nie bardzo wiedząc, co dzieje się dookoła. Z samochodu wysiadł stary dziad, krzycząc coś na mnie. Ja jednak nie zrozumiałem ani jednego słowa.
Nachyliłem się nad psem, drżącą dłonią głaszcząc jego futro.
- Lambo, wstawaj – mówiłem. – No już, obudź się – potrząsnąłem nim lekko. – Lambo, nie udawaj, no już – zacząłem nim mocniej potrząsać, całkowicie ignorując to, że ubrudziłem dłoń jego jeszcze ciepłą krwią.
Ktoś do mnie podbiegł, dookoła zrobiło się głośniej. Mężczyzna z pojazdu krzyczał coś o rozwalonym aucie.
Podniosłem przerażony wzrok na chłopaka, który nachylił się nad psem i sprawdzał najwidoczniej czy oddycha. Od razu go rozpoznałem. To był ten fotograf.
- Niedaleko mam samochód, mogę pomóc ci zawieźć go do kliniki – powiedział łagodnie, wstając i wręczając jakąś kartkę kierowcy. – Niech pan zadzwoni, później ustali pan, co z samochodem, teraz wolałbym zająć się psem – mówił opanowany, gdy ja nachylałem się nad zwierzakiem, czując jak łzy spływają mi po policzkach. Otarłem je nerwowo, wciąż nie do końca rozumiejąc, co dzieje się dookoła.
Fotograf wziął bezwładne ciało Lambo na ręce, każąc mi iść za sobą. Wstałem, chwiejąc się lekko i posłusznie szedłem za nim, ciągnąc za sobą Tessę.
Doszliśmy do jego samochodu, nie miałem głowy mu się przyglądać, wiem jedynie, że był srebrny. Ułożył mojego psa na tylnym siedzeniu, każąc mi usiąść z przodu. Tak też zrobiłem, sadzając Tessę pomiędzy moimi nogami.
On szybko usiadł przed kierownicą, odpalając auto.
- Na Bełzy jest bardzo dobra klinika – powiedział, włączając się do ruchu drogowego. – Nie martw się, wszystko będzie dobrze – pocieszał mnie. Nie odpowiedziałem, wbiłem wzrok w przednią szybę. Co jeśli nie przeżyje…? Co ja i Tessa zrobimy bez naszego Lambo?
W końcu dojechaliśmy. On szybko wyskoczył, zabierając psa i biegnąc do wejścia. Ja snułem się powoli za nim z Tessą na smyczy, która już zaczynała się trząść, czując zapach kliniki weterynaryjnej.
Powoli weszliśmy do środka, nigdzie nie widziałem mojego Lambo i fotografa. Jakaś kobieta z recepcji podeszła do mnie. Powiedziała, że mam poczekać chwilę.
Tak też zrobiłem. Zająłem miejsce w poczekalni, bez namysłu wpatrując się w płaski telewizor powieszony na ścianie. Jakieś dziewczyny machały tyłkami przed kamerą w takt muzyki.
Westchnąłem, spoglądając na swoje dłonie pobrudzone krwią Lambo. Tessa trąciła mój palec nosem, zupełnie jakby chciała pocieszyć. Uśmiechnąłem się do niej, głaskając.
- Weterynarze już się nim zajęli – usłyszałem głos fotografa, który usiadł koło mnie. – Wszystko będzie dobrze – położył mi dłoń na ramieniu, zaciskając ją lekko. – W tej klinice mają najlepszego chirurga w województwie, nie martw się.
- Ja nie wiem, co zrobię bez Lambo – powiedziałem nagle, kuląc się nieco na krześle.
- Ej, wszystko będzie dobrze, zobaczysz – odparł łagodnie. Spojrzałem na niego niepewnie, a on uśmiechał się przyjaźnie. – Tak w ogóle jestem Gracjan – wyciągnął dłoń. Ja uniosłem swoją, pokazując mu, że jest cała brudna.
- Filip – mruknąłem. – Pójdę do toalety – przekazałem mu smycz Tessy, po czym wstałem i ruszyłem do ubikacji.
Nachyliłem się nad umywalką, czując się rozdarty. Chciałem wierzyć, że z Lambo będzie wszystko dobrze, że nie mam, o co się martwić.
Uniosłem głowę, spoglądając na swoją bladą, zmęczoną twarz. Westchnąłem ciężko, myjąc dłonie, po czym wytarłem je papierowym ręcznikiem.
Byłem niewiarygodnie zmęczony, jedyne, na co teraz miałem ochotę, to położyć się do łóżka, czując wielkie cielsko Lambo w nogach i mniejsze Tessy przytulającej się do mojego brzucha.
Te dwa psy znaczyły dla mnie więcej niż rodzina. Może wydawać się to śmieszne, a nawet głupie i niedorzeczne, ale kochałem je bardziej niż własnego ojca. Były dla mnie całym światem, nie wyobrażam sobie ich stracić.
Wyszedłem z toalety na chwiejnych nogach, całkowicie wypompowany z jakichkolwiek chęci i sił. Gracjan spojrzał na mnie zaniepokojony, a Tessa zaczęła machać ogonem na mój widok, ale mimo to dalej się trzęsła. Jak każdy pies, nie lubiła weterynarzy i tutejszych zapachów.
Usiadłem koło fotografa, głaszcząc Tessę.
- Weterynarz mówił, że trzeba dowieźć im książeczkę zdrowia psa – powiedział, podając mi smycz. – Jak chcesz mogę z tobą pojechać do domu, bo zapewne nie masz jej przy sobie – uśmiechnął się.
Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, jak on bardzo mi pomógł. A ja wcześniej byłem dla niego taki niemiły…
Zmusiłem się do uśmiechu, który raczej nie powalał na kolana.
- Dzięki za wszystko – szepnąłem spoglądając na niego z wdzięcznością.
- Nie ma sprawy – machnął ręką. – To co? Jedziemy do twojego domu, tak? – wstał, wciąż uśmiechając się pokrzepiająco.
Otworzyłem drzwi, wpadając do mieszkania wraz z Tessą, którą odczepiłem od smyczy. Zacząłem przeszukiwać wszystkie szuflady, chcąc jak najszybciej znaleźć książeczkę zdrowia. Gracjan został w samochodzie, chyba później, jak będzie już po wszystkim i Lambo wróci do zdrowia, będę musiał zaprosić go gdzieś na jakieś piwo czy coś.
Kręciłem się nerwowo po salonie, lecz tej cholernej książeczki nigdzie nie było! Potarłem zmęczony skronie, zastanawiając się, gdzie ją mogłem wrzucić. Nic mi jednak nie przychodziło do głowy.
Zrezygnowany wszedłem do swojego malutkiego pokoju, zaczynając przeglądać zawartość szuflad biurka. Odetchnąłem z ulgą, gdy zobaczyłem potrzebny mi dokument. Szybko wstałem, spoglądając na brązowego kundelka.
- Poczekaj tu – zmierzwiłem jej sierść na głowie. – Wrócę z Lambo – obiecałem, po czym wybiegłem z mieszkania, zamykając drzwi na klucz.
Spojrzałem na śpiącego Lambo z łapą w gipsie i brzuchem owiniętym bandażem. Tuż obok stała kroplówka, do której był podłączony. Wyglądał jak jedno wielkie nieszczęście, aż coś ukuło mnie w klatce piersiowej.
- To nic poważnego, chociaż musieliśmy mu założyć trzy szwy na brzuchu, gdyż szkło dosyć głęboko rozcięło mu skórę – mówił weterynarz. – Za jakąś godzinę powinien się obudzić, zrobił to niestety już podczas operacji, więc musieliśmy mu dać środek usypiający – wyjaśnił, a mi po plecach przebiegły nieprzyjemne dreszcze na samą myśl, co musiał czuć Lambo, gdy tak się obudził… Przełknąłem ślinę, woląc się nad tym nie zastanawiać. – Teraz jednak już wszystko w porządku. W recepcji czeka na pana rachunek.
Dobrze, że miałem przy sobie portfel, bo bym się chyba pod ziemię zapadł, gdybym musiał prosić Gracjana o pożyczenie pieniędzy. I tak już wiele dla mnie zrobił.
- Zaniosę go do samochodu, a ty idź zapłać – powiedział, czekając aż weterynarz odłączy kroplówkę.
Gdy wyciągałem portfel i wręczałem recepcjonistce kartę kredytową, poczułem niewyobrażalną ulgę. Teraz z Lambo będzie już wszystko w porządku, wyliże się, w końcu to pies.
Dojechaliśmy pod blok, ja już się zbierałem, żeby wysiąść i zabrać Lambo, ale powstrzymała mnie dłoń Gracjana na ramieniu.
- Pomóc ci z nim? W końcu musisz jakoś otworzyć drzwi do mieszkania – powiedział z tym swoim nieodłącznym łagodnym uśmiechem, aż zapatrzyłem się na jego przystojną twarz. Szybko się otrząsnąłem, potakując po chwili. Podałem mu klucze, natychmiastowo wyskakując i zabierając Lambo. Był dosyć ciężki, co się dziwić, ważył około czterdziestu kilo! Trochę się namęczyłem, żeby dotachać go do klatki, odmawiając jakiejkolwiek pomocy od Gracjana. Jestem facetem, do cholery, a nie jakąś babą, która nie może nawet psa unieść.
Otworzył mi drzwi, puszczając mnie przodem. Zacząłem wspinać się po schodach i mogę przyznać z ręką na sercu, że jeszcze nigdy się tak nie zmachałem w drodze na drugie piętro.
- Ten największy – powiedziałem mężczyźnie, kiedy doszliśmy do moich drzwi. Odnalazł klucz i otworzył przede mną wejście. – Wejdź – zaprosiłem go, ciesząc się, że w mieszkaniu panuje względny porządek.
Wszedłem do salonu, układając Lambo do jego legowiska, którego nigdy nie używał, gdyż wolał rozwalić się na kanapie albo moim rozkładanym tapczanie.
- Chcesz coś do picia? – zawołałem, wychylając się z salonu. Prawie się uśmiechnąłem, widząc fotografa kucającego i Tessę opierającą swoje przednie łapki na jego udzie, nadstawiającą łepek do jego ręki.
Gracjan jak zwykle się uśmiechał, wyglądając przy tym po prostu nieziemsko. Spojrzał na mnie, prostując się nagle.
- Nie, ja już będę spadać – powiedział.
- Um, dzięki – mruknąłem, wchodząc do przedpokoju i stając przed nim. – No wiesz, za wszystko, nie wiem, co bym zrobił, gdyby nie ty – zaśmiałem się nerwowo, wbijając wzrok w brzoskwiniową ścianę. – Pewnie dalej bym tam siedział i lamentował – dodałem, krzywiąc się na samą myśl.
- Nie ma sprawy – machnął ręką. – Jutro o osiemnastej w parku, pójdziemy na piwo i jesteśmy kwita – wyszczerzył się zadowolony.
Uśmiechnąłem się pod nosem, sam mu chciałem to zaproponować.
- Jasne. No i jeszcze raz dziękuję – dodałem. Byłem mu naprawdę wdzięczny, w końcu uratował Lambo…
- Są dla ciebie bardzo ważne, no nie? – zapytał nagle, spoglądając mi głęboko w oczy.
- Ważniejsze niż wszystko inne – odparłem zgodnie z prawdą. Posłał mi jeszcze uśmiech, po czym szepnął: „Do zobaczenia” i wyszedł.
***
Ludzi to ja mogę gnębić w opowiadaniach, ale nie zwierzęta ._.
Też cię kocham, kotku :*
OdpowiedzUsuńzajebiste dawaj nową notkę! :DDD
OdpowiedzUsuń*uch* *uch*
OdpowiedzUsuńOczy mi świecą ja żarówki. Te opowiadanie jest cudne. /me chce kolejną notkę. A tu takie pytanie, czy psa który został potrącony przez samochód, prawie zdechł wypisuje się w tym samym dniu?
PS: przyznam że tęsknie za zw. Ale te opowiadanie też ma plusa. :P
Biedny piesek!! :( czasem łapię się na tym że zwierząt bardziej mi żal niż niektórych ludzi...hmm.. i tak zamiast dramatycznej postaci jaką powinien być Filip przez najbliższy czas będzie mi żal tylko Lambo...No ale na szczęście go uratowałaś! W końcu jakaś sympatyczniejsza konfrontacja z fotografem, noXD Już nie mogłam się doczekać;) Czekam na ciąg dalszy!!XD Swoją drogą to opowiadanie ma wielki potencjał, więc nie podchodź do niego zbyt krytycznie(jak do innych)XD Mnóstwa weny i tego żeby powrót do szkoły nie odbił się na rozdziałach;)albo nie odbił się za bardzo---ANGEL
OdpowiedzUsuńFakt rozdział pod względem krzywdy zwierzaka też mnie rusza. Jednak muszę przyznać że całkiem wygodnie się czyta :D I coś zaczyna się dziać ciekawego. Póki co czytam dalej, czekam na kolejny rozdział.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Już wiem dlaczego był dla Ciebie taki trudny do napisania. Dla mnie był do czytania i prawie się popłakałam. Psy to moja miłość i nie znoszę ich cierpienia. Tak samo jest jeżeli chodzi o inne zwierzęta.
OdpowiedzUsuńZ tego nieszczęśliwego wypadku wynikło jednak coś dobrego. Chłopaki umówili się na piwo i mam nadzieję, że nie skończą na jednym spotkaniu. Chociaż Filip pewnie będzie się wzbraniał.
I znamy inię fotografa. :D
Luana
Weeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeź się.
OdpowiedzUsuńJuż myślałam, że zamordowałaś psa.
Masz szczęście jednak kobieto, bo inaczej mogłabyś się spodziewać zamachu ririowskiego na swoją własną osobę xDD
Gracjan, ładne imię. Co ja plotę. Śliczne... :3
Rozdział jak zawsze świetny.Normalnie prawie się popłakałam(nie dziwie się,że było ci trudno to napisać) jak przeczytałam że Lambo został potrącony(sama mam psa)Biedny Filip wcale mu się nie dziwie, że był w takim szoku. No i nasz kochany fotograf mu pomógł :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Od razu przyszedł mi na myśl Gracjan Rostocki i Rozmowy w toku :D Poza tym zauważyłam, że chociaż opowiadanie miało być realne, to coraz bardziej przypomina fantasy. Student i karta kredytowa? Student i 2 psy oraz mieszkanie które może opłacić? Czyżby student pokroju Kyouyi Ootori'ego z Ouran Koukou Host Club (...może znasz... :P)?
OdpowiedzUsuńej! wiesz jaką dobrą rzecz zrobiłaś w tym, że pod każdym rozdziałem masz te ocenki? nie muszę się nawet wysilać na komentarz, ale wiesz drogą wyjątku XD. Podoba mi się twoje nowe opowiadanie, już na początku się nieźle zapowiada i lubię charakter Filipa - nie wiem czemu. A co do tego rozdziału żal mi Lambo, i nie dziwię, że trudno było Ci o tym napisać.
OdpowiedzUsuńAch, i nie mogę doczekać się tego rozdziału w którym pójdą na piwo (mam nadzieję, że to będzie kolejny). I cieszę się, że dodajesz z taką częstotliwością notki.
~ Orisa
Zawsze czekam na nowe czesci "Zostawic rzeczywistosc",nigdy ich nie komentowalam ale teraz musze.Podczas wypadku Lambo poplynely mi lzy ale juz wczesniej podczas wczesniejszego czytania pociagalam nosem.Mam nadzieje ze piesek wroci do zdrowia.Martwie sie tez zdrowiem Filipa-maze o tym aby zle wykonano mu badanie-choc o tym nie ma co marzyc,niestety.Gracjan jest niezly-wydaje sie ze ma dobry charakter.Juz wypatruje nastepnych czesci.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńJEEEE!!!!!!!!! Nowy rozdział ^^
OdpowiedzUsuńWyszedł Ci naprawdę świetnie :D
~Pozdrawiam Hisoka
PS:Czekam na kolejny ^^
Ten rozdział był smutny.Płakałam. Myślałam już że pies umrze. Z tego fotografa porządny koleś.
OdpowiedzUsuńCzekam na następny wzruszający rozdział ;)
Mamuniu, nie zaglądałam tu chwilkę i nagle 5 rozdziałów, a ja dopiero po prologu :D Trzeba nadrobić zaległości zaraz ;)
OdpowiedzUsuńZaglądam co jakiś czas czy coś dodałaś xD ale chyba sobie ułatwię. Jeśli mogłabyś informować mnie na gg: 6771299
OdpowiedzUsuńzabiłaś mnie
OdpowiedzUsuńbłagam
nie
Gracjan T.T
mam przed oczami tą mordę, która śpiewa 'kupa śmierdzi, bardzo śmierdzi, kupę sobie strzelę'
fuuuuuuuuuuu