piątek, 31 sierpnia 2018

Rozdział 14. (Co z Oliwerem nie tak?)


Zbliżamy się do końca... tej części. :D Dla osób, które nie chcą się tak szybko rozstawać z wilczkami będę mieć za jakiś czas małą niespodziankę. I zapewniam, że klimat urbanfantasy będzie w niej o wiele bardziej wyczuwalny.

Ksenofobiczne wilki

Leżeliśmy na łóżku. Moim, bo było znacznie szersze niż to w pokoju gościnnym. Gdzieś na podłodze walał się karton z resztkami niedojedzonej pizzy, a na stoliku obok stały szklanki z niedopitą colą (mama naprawdę by nas zabiła, gdyby zobaczyła co zjedliśmy i wypiliśmy na kolację).
– Więc... – zacząłem i przewróciłem się na bok, podpierając głowę na ręce. Oliwer popatrzył na mnie uważnie, a ja musiałem szybko odegnać od siebie sprośne myśli. Co jak co, ale znajdywaliśmy się przecież w łóżku, moglibyśmy naprawdę dobrze wykorzystać ostatnią wspólną noc... Ale nie byłem potworem. Oliwer jeszcze niedawno nie mógł sam dojść do toalety, wciskanie mu rąk pod ubranie byłoby więc przejawem wyjątkowego sadyzmu. – O co chodzi z tymi dwoma matkami, co? – zapytałem w końcu.
– No, mam dwie matki. – Wow. Błyskotliwa odpowiedź.
Przewróciłem oczami.

– To już wiem. Ale która jest twoja... i dlaczego masz je dwie?
– Obie są moje. – Oliwer zamrugał, kompletnie nie łapiąc, o co mi chodzi. Sapnąłem z irytacją, już wiedząc, dlaczego tak długo odwlekałem tę rozmowę. Najprawdopodobniej podskórnie czułem, że nie będzie należała do najłatwiejszych. Zresztą, jak wszystko co tyczyło się Oliwera.
– Okej, ale która cię urodziła?
– A czy to ważne? – On naprawdę nie łapał. Dobry Boże, w którego nawet nie wierzę, czemu pokarałeś mnie tak tępym chłopakiem?
– No raczej ważne, nie?
– Obie mnie wychowywały.
– Ale tylko jedna jest twoją prawdziwą matką. Tylko jedna mogła cię urodzić. – O dziwo mówiłem całkiem spokojnie. Cierpliwość nigdy nie była moją mocną stroną, ale chyba przy Oliwerze będę musiał się jej nauczyć.
– Jagoda – powiedział po chwili. – Ale to naprawdę nie ma znaczenia – dodał z uporem godnym dziecka, na co ja tylko westchnąłem. Chyba nie zrozumiem sposobu myślenia tych całych... zmiennokształtnych.
– I to dla ciebie normalne? Że twój ojciec ma dwie baby? I dla nich to też normalne? – zapytałem, wciąż ciągnąc ten temat.
Oliwer wzruszył ramionami, a później poprawił okulary, które zdążyły się przekrzywić na nosie. Tylko gdzieniegdzie na ciele zostały mu blade zasinienia po wypadku, a wszystkie zadrapania, jakich nabawił się na twarzy, zdążyły już się zagoić. Gdyby więc teraz na niego spojrzeć, nikt nie mógłby odgadnąć, że jeszcze kilka dni temu był w naprawdę poważnym stanie.
– Nie żyjemy w monogamii – odpowiedział swoim cichym, monotonnym głosem. – Mamy w sobie też krew wilka, a one żyją przecież w stadach. Nasza rodzina i tak jest dość mała.
Z ust wyrwało mi się parsknięcie. Oliwer posłał mi zdziwione spojrzenie.
– Wasi... rodzice – zawahałem się – mają ósemkę dzieci, tak?
Oliwer kiwnął głową.
– To raczej nie jest mała rodzina – parsknąłem.
– Wujek ma cztery su... kobiety. – Jęknąłem cierpiętniczo, sam nie wiedząc czym bardziej zaskoczony. Tym, że Oliwer chciał nazwać partnerki wujka sukami, czy może przez ich ilość. To, cholera jasna, nie było normalne! To było kurewsko popieprzone! Wszystko, co tyczyło się Oliwera, było popieprzone! Normalny człowiek dawno już by zwiał!
Podniosłem się do siadu, zupełnie jakbym nie mógł przetrawić tych wszystkich informacji na leżąco. Zaraz jednak zdałem sobie sprawę, że zmiana pozycji w niczym nie pomagała, bo dalej miałem do czynienia z wilkołakami i ich pokręconym światem.
– I... wam to nie przeszkadza? Znaczy, twoim mamom i... – zawahałem się. Prawie użyłem słowa „suki”, cholera jasna! – Kobietom wujka – powiedziałem wreszcie, przełykając to zezwierzęcone określenie. – Naprawdę im nie przeszkadza, że nie są jedyne?
Ja pieprzę, jeśli usłyszałaby to jakakolwiek kobieta z chociażby zalążkami feministycznych poglądów, już pewnie toczyłaby pianę z ust. Nawet dla mnie śmierdziało to obleśnym męskim patriarchatem na kilometry.
– Nie... Tak jest i już. – Wzruszył ramionami, patrząc na mnie z niezrozumieniem. Natrafiliśmy w tym momencie na ścianę. Niemal czułem jej chłód na czubku własnego nosa, bo rzeczywiście ani ja nie rozumiałem Oliwera, ani on mnie. Pomiędzy nami wyrósł więc olbrzymi mur dzielący nasze, kompletnie różne, światy.
– Tak jest – powtórzyłem za nim niczym echo. – Dla ciebie to normalne. – Nie zapytałem, stwierdziłem fakt, a Oliwer nawet nie przytaknął, bo rzeczywiście [i]tak było i koniec kropka. Świat ludzi był bardziej monogamiczny i tu też mogłem postawić kropkę – taki wzór życia był dla mnie oczywisty. – I ty też chcesz mieć dwie... – Błagam, proszę, tylko nie „suki”. – Partnerki?
Oliwer zaprzeczył zaraz prędko, na co ja popatrzyłem na niego uważnie.
– Nie chcę partnerek.
Och, więc nawet wśród zmiennokształtnych trafiały się osobniki całkowicie homoseksualne?
– A partnerów? – zapytałem przez ściśnięte gardło. Jakoś niezbyt podobało mi się samo wyobrażenie Oliwera z kilkoma mężczyznami.
Podniósł się powoli, siadając tuż przede mną. Patrzył na mnie uważnie, jakby chciał się czegoś doszukać w mojej twarzy, aż nagle uśmiechnął się z rozbawieniem.
On. Uśmiechnął się. I to z rozbawieniem!
– Jesteś zazdrosny – stwierdził, wciąż badając mnie zielonymi patrzałkami tak uważnie, że aż zrobiło mi się goręcej. Prychnąłem jednak z wymuszoną irytacją, bo ciężko było mi ukryć przed samym sobą, że rzeczywiście – byłem zazdrosny. Tak trochę.
– No, a ty byś nie był? – burknąłem, jednak zaraz zrozumiałem, że popełniłem błąd. – Och, jasne, że byś nie był. Dorastałeś, obserwując związki poligamiczne – prychnąłem niemal urażony tym, że moje wartości nie nakładały się na wartości Oliwera.
Okularnik jednak wzruszył ramionami.
– Może i tak. Ale nie lubię się dzielić – powiedział spokojnie, wciąż patrząc mi tak głęboko w oczy, że niemal czułem dotyk tego spojrzenia. Po plecach przebiegły mi dreszcze, ale nie potrafiłem zaklasyfikować ich do konkretnej kategorii – nie wiedziałem, czy były przyjemne czy wręcz przeciwnie.
Przypomniałem sobie jednak o niedawnym wydarzeniu pod uczelnią, z Łukaszem i Oliwierem w rolach głównych... i o tych wszystkich docinkach, że „śmierdzę” bo właśnie wracałem od Łukasza i musiałem przesiąknąć jego zapachem. W okolicach piersi momentalnie rozlało mi się coś przyjemnie ciepłego. Tak, Oliwer też był o mnie zazdrosny.
– Ale może powinienem brać przykład od was, hm? – zapytałem, pochylając się do Oliwera i patrząc na niego prowokująco. – Może powinienem znaleźć sobie kogoś jeszcze, żeby bardziej zrozumieć wasz świat?
Oliwer zmarszczył brwi, wyraźnie niezadowolony. Ledwo co stłumiłem pełen zadowolenia uśmiech, jaki cisnął mi się na wargi.
– Spróbuj tylko – warknął.
– Och, więc przeszkadzałoby ci to?
Pochylił się do mnie momentalnie i jednym, stanowczym ruchem złapał za mój kark, żeby zaraz do siebie przyciągnąć.
– Jesteś mój – powiedział tak pewnym tonem głosu, że aż zadrżałem niekontrolowanie. Na moment każda myśl, jaka do tej chwili krążyła w mojej głowie, zniknęła, pozostawiając po sobie pustkę, a ja mogłem tylko wpatrywać się w iskrzące złością, zielone oczy. – Nie pozwolę ci z nikim innym – dodał i chociaż zabrzmiało to cholernie niepokojąco, w tamtej chwili naprawdę mi to pasowało. Nie zdążyłem w żaden sposób zareagować, kiedy ręka Oliwera złapała mnie za włosy i pociągnęła moją głowę w bok, odsłaniając szyję. Syknąłem, czując na delikatnej skórze najpierw usta Oliwera, a po chwili też i jego zęby.
– Ludzie... – sapnąłem, ale przymknąłem oczy z przyjemności, kiedy poczułem ciepły język przesuwający się na jeden z obojczyków. – Nie są przedmiotami – wydusiłem, a Oliwer wreszcie odsunął się ode mnie.
Skłamałbym, że nie pociągała mnie ta jego dzikość i zaborczość. Podobało mi się, że nazywał mnie swoim, ale z drugiej strony, jako człowiek, chyba nie powinienem się godzić na sprowadzenie mnie do roli rzeczy.
– Ja też mogę być twój – powiedział całkowicie poważnie i bez skrępowania, cały czas patrząc mi w oczy. Zrobiło mi się goręcej.
Nie byłem w stanie niczego z siebie wydusić, więc jedynie kiwnąłem głową.
Poczucie, że zarówno ja byłem czyjś, jak i ten ktoś był mój, dawało ukojenie.

***

Oliwer wrócił do siebie, a nasz dom nagle opustoszał. Znów było tu przytłaczająco cicho, jedynie Prezes mógł wyjść ze swojej kryjówki (za którą obrał sobie parapet w salonie) i wreszcie bez strachu zaglądać do każdego pomieszczenia. Wcześniej niczym ognia unikał Oliwera, wystarczyło tylko, że ten pojawił się w pokoju, a Prezes nagle magicznie się ulatniał.
Leżałem na łóżku, bez zastanowienia scrollując Facebooka i jednocześnie czekając na jakąkolwiek wiadomość od Oliwera. Pisanie z nim na Messengerze wciąż było dla mnie dziwne... ale chyba już przyzwyczaiłem się do tego uczucia. Musiałem przywyknąć – w końcu nie każdy się dowiaduje, że jego chłopak jest wilkołakiem.
Bo chyba byliśmy parą. Myślę, że deklaracja „jesteś mój” i „ja jestem twój” całkiem nieźle wpisuje się w ramy deklaracji dotyczącej chodzenia ze sobą. Może to nie to samo co proste „bądź moim chłopakiem”, ale musiałem przyznać, że Oliwer całkiem nieźle sobie poradził. Aż uśmiechnąłem się na samo wspomnienie jego wczorajszych słów. Z Oliwerem nim nic nie było normalne.
„Wpadniesz do mnie jutro?” – napisał obiekt moich rozmyślań, nie racząc odpisać na wcześniejszą wiadomość, w której narzekałem mu na projekt z filozofii, bo oczywiście nawet nie tknęliśmy go palcem.
„Żeby pochylić się nad Platonem i rozwikłać jego pedalskie przemyślenia?” – odpowiedziałem mu zaraz, na co po chwili w dymku rozmowy pojawiły się trzy kropeczki. Jak głupi wpatrywałem się w nie, czekając, aż wreszcie Oliwer wyśle to, co tak namiętnie skrobał.
„Moja mama cię zaprasza.”
Uniosłem brwi. Rany boskie, to już ten moment, w którym poznajemy rodziców...? To znaczy, nie, żebyśmy ich już nie zdążyli poznać wcześniej, ale... no, chyba zaproszenie do domu ma się trochę inaczej do pyskowania im w klinice, kiedy ich dziecko znajduje się na stole operacyjnym, czy śledzenie matki tego dziecka, bo ubzdurało się sobie, że własny ojciec ma z nią romans...?
„Która mama?” – odpisałem, nie mogąc się powstrzymać.
„Jagoda. Ale Sylwia też jest za tym, żebyś przyszedł na obiad.”
Okej, czyli mamy błogosławieństwo dwóch mam... to chyba bardzo duża karta przetargowa, co nie?
Zwilżyłem wargi, sam nie wiedząc, co odpowiedzieć. Mogłem nie być gotów na wejście w sam środek wilkołaczej watahy, a już z pewnością nie chciałem stać się jej częścią... Ujmijmy to jasno i klarownie – zmiennokształtni byli cholernie popieprzeni. Musiałbym się nieźle spalić, żeby móc dobrze się czuć w ich towarzystwie.
Z drugiej strony, warto przekonać się na własnej skórze, jak działała rodzina Oliwera, prawda? No i nie oszukujmy się, jakoś tam, gdzieś bardzo, bardzo głęboko we mnie, trochę mi się to podobało. Wreszcie nie czułem się tak przeciętny jak zazwyczaj.
„Na którą?”
„Piętnastą.”
„Okej.”
Rozmowy z Oliwerem były krótkie, ale treściwe. Uśmiechnąłem się pod nosem, kiedy jeszcze napisał mi surowe „dobranoc”. Cały Oliwer.
Jeszcze chwilę przesuwałem Facebooka ze znużeniem, a gdy już miałem odłożyć telefon na bok i położyć się spać, mignęło mi jakieś polubione zdjęcie. Nic szczególnego, na pierwszy rzut oka, tylko tyle, że zdjęcie polubił Łukasz.
Zamarłem na kilka chwil, żeby zaraz wejść na jego profil, z zamiarem usunięcia go ze znajomych. Bo po co niby dalej mielibyśmy być połączeni na Facebooku, skoro na dobre chciałem wyrzucić go ze swojego życia?
Zawahałem się. Nie. Miałem go przecież gdzieś, w żadnym stopniu więc nie przeszkadzało mi posiadanie go w znajomych na jakimś durnym portalu społecznościowym. Szybko więc wyłączyłem aplikację i odłożyłem telefon na bok.
Łukasza nie było już w moim życiu, ale dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że praktycznie o nim nie myślałem. Należał do przeszłości i stanowił ten element układanki, który doprowadził mnie do znacznie większego i o wiele bardziej potrzebnego – do Oliwera.
Po kilku dłuższych chwilach udało mi się zasnąć.
I rzeczywiście moich myśli nie zaprzątał już Łukasz.

***

Niedzielny poranek rozpoczął się jak każdy inny – wstałem koło dziesiątej, wyjrzałem za okno, żeby nie móc dojrzeć drugiego końca ulicy, bo oczywiście wszystko niknęło we mgle vel smogu, a później zszedłem na śniadanie. Dałem się namówić mamie na owsiankę, a później kilka godzin przeleżałem bez ruchu w łóżku z laptopem na brzuchu. Ruszyłem się dopiero gdy wybiła trzynasta trzydzieści – jeśli chciałem zdążyć (sam jeszcze nie wiedziałem, czy rzeczywiście pragnąłem tego obiadu wśród wilkołaków), musiałem podnieść swoje zasiedziałe cztery litery.
Ubrałem się całkiem normalnie, w końcu to zwykły obiad, prawda? Biały T-shirt, ciemne joggery, szara bluza i dżinsowa kurta. Stanąłem przed lustrem i aż obejrzałem się z każdej strony. Albo doznałem złudzenia optycznego, albo trochę schudłem? Nie dużo oczywiście, bo wciąż pewnie jadłem za dwóch, ale moja twarz wydawała się jakby szczuplejsza, a i gumka od spodni nie wpijała się w brzuch. Uśmiechnąłem się do swojego odbicia, zadowolony. Odgarnąłem jeszcze włosy z twarzy i nasunąłem na głowę czarną czapkę z daszkiem – mogłem wyjść.
– Tak idziesz na obiad do rodziców Oliwera? – skrytykowała mnie mama, kiedy tylko znalazłem się na dole.
– A jak mam niby iść? W garniturze? – burknąłem.
– Nie, ale koszulę mógłbyś założyć – powiedziała, mierząc mnie jeszcze niezadowolonym spojrzeniem, na które ja odpowiedziałem niechętnym grymasem. Przeszedłem szybko do przedpokoju i zaraz złapałem za moje ciemne najki. – I jeny, te buty – sapnęła, wyglądając zza ściany dzielącej przedpokój od kuchni. – Przecież one są do biegania!
Parsknąłem. No oczywiście, do biegania... w szczególności, że ja nigdy ich do tego nie wykorzystałem.
– Pochwaliłabyś mnie chociaż, że schudłem – zaburczałem, kiedy już założyłem swoje sneakersy. Wyprostowałem się i posłałem jej urażone spojrzenie, na co ona odpowiedziała dokładnie mnie lustrującym wzrokiem.
– Może trochę... tak na twarzy?
Uśmiechnąłem się szeroko. No, skoro dostałem potwierdzenie, że trochę mnie ubyło, mogłem wreszcie ruszyć podbić świat...
…albo chociaż serca pewnej wilkołaczej rodziny.

***

Drzwi otworzył mi Oliwer, a ja, już trochę zdenerwowany, kiedy dostrzegłem jego minę, zdenerwowałem się jeszcze bardziej.
– Co jest? – zapytałem od razu, nim jeszcze zdążyliśmy wymienić słowa przywitania.
– Nie miałem kiedy ci napisać... mój dziadek przyjechał – odpowiedział tak grobowym tonem, że po moich plecach momentalnie przebiegł chłodny dreszcz.
– Czyli... mam wracać? – Zmarszczyłem w niezrozumieniu brwi. Wystarczyłoby jednak tylko, żeby Oliwer kiwnął głową, a mnie już dawno by tu nie było i co więcej – wcale nie miałbym do Oliwera pretensji. Jeszcze nie znałem pana dziadka, ale już przeczuwałem, że to nie może być przyjemny typ – w innym wypadku Oliwer nie wyglądałby tak, jakby właśnie miał ochotę popełnić harakiri.
– Och, Wiktor! – Zza Oliwera wychyliła się ni z tego, ni z owego Sylwia. – Już jesteś. No, Oliwer, zaproś chłopaka! – powiedziała jakby nigdy nic. Jakby już dawno przyjęła do siebie, że jej syn (no, może nie do końca jej) gustował w swojej płci. Może u wilkołaków to przychodziło znacznie prościej, niż u ludzi? Może z racji tego, że w połowie byli wilkami, mieli zupełnie inne spojrzenie na świat? W końcu homoseksualizm w świecie zwierząt występuje w większości gatunków...
– Um, jeśli przeszkadzam, to sobie pójdę – wydusiłem z siebie, wyraźnie się denerwując.
– Och, nie, nie! Przecież cię zaprosiliśmy!
– Ale mamo, dziadek – zaczął Oliwer i posłał Sylwii porozumiewawcze spojrzenie, które mi mówiło tyle co: „lepiej wróć dzisiaj do domu”.
– Dziadek przecież go nie zje – rzuciła żartem, jednak dla mnie zabrzmiało jak najprawdziwsza groźba. Oliwer nie zdążył jej już odpowiedzieć, bo z wnętrza mieszkania dobiegło nas głośne warknięcie, a następnie niezadowolone słowa jakiegoś mężczyzny. Szybko zrozumiałem, że należały do pana dziadka.
– Długo jeszcze będziecie tak tam sterczeć? Pokażcie mi to ludzkie szczenię, no. Nie macie już co ukrywać, i tak czuję ten smród. – Zadrżałem, jakbym naprawdę miał zaraz stracić życie. Nie, nie, nie! Nie było opcji, żebym miał teraz przekroczyć próg i stanąć oko w oko z podstarzałym, apodyktycznym wilkołakiem! Szybko odwróciłem się i już miałem dać nogę, gdy w ostatniej chwili wokół mojego nadgarstka zacisnęła się dłoń Oliwera.
– Załatwimy to szybko – mruknął, przyciągając mnie do siebie. Popatrzyłem spłoszony najpierw na niego, a później na Sylwię, która wciąż uśmiechała się dobrotliwie.
– Nie będzie tak źle. – Pokiwała głową, a ja, z sercem na ramieniu, przekroczyłem próg mieszkania. W przedpokoju, jak za ostatnim razem, walała się cała masa dziecięcych butów, a wieszak uginał się pod ciężarem kurtek. Teraz jednak ledwo to zarejestrowałem, wystraszony spoglądając w stronę salonu, w którym bawiły się dwie, niemal identyczne dziewczynki. Wyglądałyby całkiem normalnie, a ich zabawa lalkami Barbie też nie budziłaby moich zastrzeżeń, gdyby nie para wilczych uszu zdobiących ich głowy. Musiałem zamrugać, żeby przekonać się, że to nie żaden majak, a już na pewno nie mokry sen zboczonego Azjaty.
– No pokażże się. – Nie mogłem dłużej przyglądać się dziewczynkom, bo po chwili przede mną wyrósł ogromny facet. Jeśli to miał być pan dziadek, to ja spasuję. Wolałem swoich dziadków, którzy przynajmniej jak dziadkowie wyglądali. – Chuchro takie – prychnął, marszcząc z niezadowoleniem nos, a ja szybko zlustrowałem jego sylwetkę. Wyglądał na bardzo wysportowanego, w dodatku mierzył sobie jakiś metr dziewięćdziesiąt parę, więc przewyższał nawet mnie. Jedynym, co świadczyło o jego wieku, to zmarszczki na twarzy, duże zakola i siwe włosy.
Wyciągnął w moją stronę swoją olbrzymią łapę, a ja odruchowo cofnąłem się do tyłu. Łapa była jednak silniejsza, pan dziadek złapał mnie za brodę i obrócił moją twarz, oglądając jak jakiegoś konia na targu.
– Słabe, jak to człowiek. I strachliwe.
– Przestań – warknął nagle Oliwer, łapiąc mężczyznę za nadgarstek i odciągając jego rękę ode mnie. Naprawdę zapragnąłem zniknąć, a cała moja buńczuczność, której przecież miałem nadmiar, wyparowała nie wiadomo gdzie. Odpyskować mogłem równemu sobie, ale ten facet, gdyby tylko chciał, naprawdę mógłby mnie nieźle poturbować.
– Tato, prosiłam cię przecież – sapnęła Sylwia, posyłając mężczyźnie karcące spojrzenie.
– Jak możecie na to pozwalać?! – prychnął, marszcząc groźnie brwi, a ja już wiedziałem, że takiemu facetowi nie chciałem wchodzić w paradę. – Nie dość, że to człowiek, to jeszcze mężczyzna!
Och, a więc jednak wśród wilkołaków również występowało takie zjawisko, jak ksenofobia. Gdybym nie był tak cholernie przerażony, może odważyłbym rzucić jedno czy dwa słowa na ten temat. Nie miałem jednak ochoty na narażanie się temu potworowi, więc milczałem.
– Mamy inne czasy... – zaczęła Sylwia, próbując jeszcze jakoś załagodzić ten spór, kiedy do moich uszu dobiegł przerażający, jakby ostrzegawczy warkot. Spojrzałem na Oliwera, który stanął między mną a swoim dziadkiem. Tylko przez moment dojrzałem jego obnażone zęby. Wyglądał jak najprawdziwsze zwierzę zamknięte w ludzkim ciele.
Na ułamek sekundy w po moim ciele rozlało się coś przyjemnie ciepłego. Oliwer mnie bronił, a ja, mimo że wciąż nie czułem się bezpiecznie, doceniałem to.
– To nie twoja sprawa, z kim się spotykam. Zwalasz się najpierw na nasze mieszkanie, bez żadnego uprzedzenia, a teraz jeszcze obrażasz mojego chłopaka. – Wbiłem zdziwione spojrzenie w napięte plecy Oliwera, zupełnie jakby zaraz szykował się do ataku. Nic takiego jednak nie nadchodziło. – Nie masz prawa mówić mi, z kim mam się wiązać, a z kim nie. To moje życie – dodał jeszcze, a dziadek, z każdą chwilą, wydawał się być coraz bardziej poirytowany. Niczym balon, który, bezustannie pompowany, miał wreszcie wybuchnąć. Zrobiłem krok w tył, dochodząc do wniosku, że naprawdę nie chciałem być świadkiem tego wybuchu.
– Jestem głową tej rodziny – powiedział tak nieludzkim głosem, że przez moment aż zapomniałem, jak się oddycha. Nie pamiętam już, żebym kiedykolwiek tak się bał, jak wtedy, gdy stałem w przedpokoju, mając przed sobą broniącego mnie Oliwera i rozwścieczonego, prawie dwumetrowego potwora... bo w tamtym momencie, chociaż wciąż przybierał postać człowieka, nie przypominał już go. Warkotliwy głos, ostre spojrzenie i napięta sylwetka nie zwiastowała niczego dobrego.
– Tej już na pewno nie – zasyczał Oliwer, robiąc krok w stronę mężczyzny.
– Widzę, że ojciec za bardzo wam pobłaża. Gdybyście tylko zostali u mnie, wiedzielibyście, gdzie wasze miejsce w rodzinie – powiedział i złapał nagle Oliwera za ramię, żeby zaraz cisnąć nim o ścianę. Aż krzyknąłem, nie wierząc w to, co widzę. Dziadek rzucił się na własnego wnuka! Przecież to czysta patologia!
Oliwer nie był mu dłużny – nie wiedziałem nawet kiedy, ale jego dłonie przybrały nieludzkiego wyrazu: pazury wydłużyły się, a pod skórą przebijały się spore żyły – zadrapał dziadka w okolicy piersi, rozcinając mu koszulę.
I wtedy między nich wkroczyła Sylwia. Z trzech gardeł wydobywały się przeróżne zwierzęce odgłosy, a ja naprawdę miałem ochotę zniknąć.
– Gryzą się! – Do przedpokoju zajrzały dziewczynki, a na schodach pojawił się jakiś chłopiec. Nikt jednak nie zareagował na tę scenę przemocy. Co więcej – dzieci nawet nie wyglądały na przestraszone, bardziej na zaciekawione.
I nagle wszystko dobiegło końca. Powarczeli jeszcze przez chwilę, aż wreszcie odsunęli się od siebie.
– Rozpieszczony gnojek – fuknął pan dziadek, zmierzył swojego wnuka krytycznym spojrzeniem, odwrócił się i ruszył do salonu, mijając zaciekawione dziewczynki.
– Chyba nie mam co liczyć na spokojne popołudnie – sapnęła Sylwia, poprawiając swoją wysoką kitkę. Patrzyłem to na nią, to na Oliwera, nie mając pojęcia, czego tak naprawdę byłem świadkiem. Kłótnia wyglądała na bardzo poważną, dziadek wydawał się pałać czystą chęcią roszarpania Oliwera, tymczasem ten nie miał na sobie nawet zadraśnięcia. – Przepraszamy – zwróciła się do mnie z zawstydzonym uśmiechem. – To... dla ciebie pewnie dziwne. – Och, i to jak! – Jesteśmy dość... porywczy.
– Porywczy – powtórzyłem, mając ochotę roześmiać się z żalu i zdezorientowania w jednym. To było chore! Miałem wrażenie, jakbym nagle znalazł się w jakimś krzywym zwierciadle.
Oliwer patrzył na mnie uważnie, a ja czułem, że to wszystko już dawno temu mnie przerosło. Nie miałem ochoty zostawać w tym miejscu ani chwili dłużej, szybko więc odwróciłem się na pięcie i wyszedłem z mieszkania, cały czas trzęsąc się z nerwów. Serce waliło mi w piersi, krew szumiała w uszach, a ja nie potrafiłem zapanować nad mętlikiem, jaki powstał w mojej głowie. Chłopak wilkołak i jego wilkołacza rodzina były dla mnie chyba zbyt dużym wyzwaniem.
Zdążyłem tylko zejść na półpiętro, kiedy dopadł mnie Oliwer.
– Idę z tobą – powiedział, patrząc na mnie z uporem.
– Nie. Wiesz co... zostań z dziadkiem, czy coś – mówiłem nieskładnie. Język plątał mi się od zbyt dużej dawki emocji, więc nawet nie zdziwiłbym się, gdyby Oliwer nic z tego nie zrozumiał. – Ja wrócę do domu... i ten.
– Idę z tobą – powtórzył z jeszcze większym uporem. Spojrzałem na niego zdziwiony, początkowo nie spodziewając się takiej zaciętości, ale wtedy do mnie dotarło – to przecież Oliwer. Prosty, ale stanowczy chłopak, kierujący się nieskomplikowanymi emocjami.
Nagle większość zdezorientowania, które swoim ciężarem niemal wbijało mnie w ziemię, zniknęło. Uśmiechnąłem się mimowolnie, zdając sobie sprawę, że nie chciałem być teraz sam.
– Tylko wrócę po kurtkę – dodał jeszcze, patrząc na mnie z obawą. – Poczekasz? – zapytał, jakby myślał, że zaraz ucieknę. Może i miał rację, bo zaledwie pół minuty wcześniej dokładnie to bym zrobił.
– Poczekam – kiwnąłem tylko głową, żeby zlustrować jego sylwetkę wzrokiem. Nie był tak wysoki jak ojciec i dziadek, ale zdecydowanie odziedziczył po nich przysadzistą budowę ciała. – Ale oprócz kurtki nie zapomnij też o butach – dodałem żartobliwie. – Mogą okazać się przydatne.
Oliwer spuścił wzrok na swoje stopy w skarpetkach. Kiwnął głową.
– Ale poczekaj – zastrzegł jeszcze.
– Poczekam.
– Pojedziemy poza miasto – dodał, nim odwrócił się i szybko pokonał partię schodów dzielącą go od mieszkania.
– Poza miasto? – zdziwiłem się. Oliwer kiwnął głową.
– Tam będzie spokojnie. Pokażę ci, jak naprawdę wygląda mój świat.

8 komentarzy:

  1. Nasz główny bohater ma niski poziom instynktu samozachowawczego. Ewidentnie nie przejmuje się tym że może stać się przekąska niczym Bella ze zmierzchu. XD Oliwer jest mega sympatyczny taki prosty w tym wszystkim. Szanuję

    OdpowiedzUsuń
  2. No i gdzie podziały się takie porządne wilkołaki jak Oliwer? On szalenie kocha Wiktora i sam chyba jest szalony bo kto normalny rzuciły się na takie agresywne homofobistyczne monstrum jak ten kochany dziadzio...

    OdpowiedzUsuń
  3. PAN dziadek, no nie mogę :D <3 Fajna "kłótnia rodzinna", like.
    Oliwer taki zaborczy i troszkę prymitywny <3

    OdpowiedzUsuń
  4. podoba mi się postawa Oliwera, ta jego zaborczość i ciekawa jestem jak Wiktor odnajdzie się w wilczym świecie

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciekawe czy jest w planach wycie do księżyca ;)
    Świetny odcinek i niecierpliwie czekam na kolejny.

    OdpowiedzUsuń
  6. Wreszcie udało mi się coś naskrobać pod rozdziałem, a oczywiście przeczytałam go super dawno :D
    To tak abyś pamiętała, że zapewne nie tylko ja ale pewnie i inni, niczego nigdy co publikowane u Ciebie nie pomijam :D
    Ten dziadek mnie rozbroił, sprzeczka godna wilków. Jednak oni dalej z mojego punktu czytelniczego wydają się super słodcy:D jako para.

    Widziałam już nowy post, oczywiscie mało obiektywny ze mnie czytelnik jeśli chodzi o wszystko co napisane przez Ciebie :D
    Także czekam na wydanie :))))

    Ściskam ciepło,
    Elda

    OdpowiedzUsuń
  7. Strasznie się przestraszyłam tego dziadka 😅 nie dziwię sie Wiktorowi. Zachowanie Oliwera bylo po prostu jak zwykle urocze

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.