poniedziałek, 16 lipca 2018

Rozdział 9. (Co z Oliwerem nie tak?)

Cóż, dalej żyję? I wciąż piszę. Chociaż nie zaglądam już tu tak często, pamiętam o tym blogu i o Was. O tym opowiadaniu również, nawet jeśli nie jest idealne, to naprawdę je lubię. Mam więc nadzieję, że rozdział przypadnie Wam do gustu. 


Kiedy stajesz się hipokrytą 

Najbardziej na świecie nie lubię porannego wstawania. Serio, to powinno być prawnie zabronione. I chociaż można byłoby się spierać, czy godzina dziewiąta zaliczała się do wczesnych poranków, to jednak mając za sobą bardzo trudną noc, nikt nie miałby już wątpliwości, prawda? Tylko co w tym wypadku oznaczała „trudna noc”? Może słodkiego, ciapowatego, ale przez to cholernie seksownego rudzielca, który ciągle nękał moje myśli nie tylko przed snem (cała masa zabrudzonych chusteczek walających się obok łóżka mówiła sama za siebie), ale w trakcie snu również? Ten psychol tak bardzo nie dawał mi spokoju, że kiedy rano podniosłem swoje cztery litery, ledwo co mogłem zrobić krok w kierunku łazienki przez spuchnięte i bolące jądra. Przeklinając więc wszystkich rudych, nieprzystosowanych do życia, głupich dzieciaków z aspergerem, jakoś wyczołgałem się z pokoju i dopadłem do toalety, gdzie napotkałem na kolejny problem. Bo jak tu zrobić siku, kiedy jeszcze chwilę temu męczyła mnie mocna erekcja?
– Gdybyś chociaż jeszcze był normalny – zawarczałem do siebie pod nosem, męcząc się nad ubikacją. – Ale nie, ty musisz mieć jakieś umysłowe defekty, a ja jeszcze do ciebie trzepię – prychałem cicho, próbując jednocześnie skupić się na tym jakże ważnym zadaniu ulżenia pęcherzowi.
Reszta poranka – dzięki Bogu – minęła już całkowicie normalnie. Zjadłem szybkie, przepełnione cukrem i glutenem śniadanie (płatki z mlekiem, a jakżeby inaczej), wsypałem żarcie Prezesowi do miski, bo ten już urządzał swoje przedstawienie biednego, zagłodzonego kotka, no i wyszedłem z domu, kierując się prosto na przystanek. A dalej – nic nadzwyczajnego – stara pięćdziesiątka dwójka kiwająca na boki bardziej niż karuzele w Energylandii, tłok w wagonie, aż wreszcie dojazd na uczelnię z moim kilkuminutowym spóźnieniem. Nie mogłem przecież zapomnieć o możliwości wykorzystania kwadransa studenckiego, to byłoby marnotrawstwo czasu.
Wpadłem więc na zajęcia spóźniony, ale wykładowca wydawał się w ogóle mnie nie zauważyć, jakby nigdy nic kontynuował swój wkład, nawet nie zerkając w moją stronę. Wziąłem to za dobry znak i szybko przemieściłem się do ławki, a że akurat w jednej z pierwszych siedział Oliwer, to już nie moja wina.
– Siema – rzuciłem cicho, siadając koło niego. Chyba zaczynałem przyzwyczajać się do tych jego zielonych ślepi, którymi ciągle za mną wodził.
– Hej – odpowiedział, pochylając się nieznacznie w moją stronę. – Spóźniłeś się – stwierdził. Nie dość, że inteligentny, to jeszcze spostrzegawczy, holender. Niezły mi się kąsek trafił.
– Mhm. Tak wyszło. – Wzruszyłem ramionami, rozsiadając się bardziej na krześle i jeszcze rzucając okiem na kartki papieru, leżące przed Oliwerem. – Notujesz?
– Staram się.
– Dasz później skserować? – zapytałem, chociaż gdzieś z tyłu głowy zapaliła mi się czerwona lampka. No nie oszukujmy się, Oliwer do zbyt lotnych ludzi raczej nie należał... Ale chyba notowanie słów wykładowcy to nie żaden wyczyn, prawda? Nie potrzeba zbyt wysokiego IQ do zapisywania tego co się słyszy... przynajmniej taką miałem nadzieję.
– Oczywiście! – powiedział od razu, trochę zbyt głośno, bo nawet wykładowca na nas spojrzał, przerywając na moment swój wywód. Na szczęście nic więcej się jednak nie stało, zaraz podjął przerwany temat, a Oliwerowi w tamtym momencie brakowało tylko machającego szybko ogona. Przypominał psa, który cieszył się najmniejszą oznaką atencji od człowieka... Może to i trochę przerażające, ale z drugiej strony też – cholera – strasznie słodkie. Cały Oliwer był niczym taki rozkoszny szczeniak – głupi jak but, ale przy tym urzekająco uroczy. A jednego Internet zdążył mnie nauczyć: nie ma człowieka, któremu nie stopniałoby serce na widok małych, gamoniowatych szczeniaczków.
– To pisz dalej – upomniałem go. – Po wykładzie skseruję – dodałem, nie mając najmniejszego zamiaru sięgnąć do swojej torby w poszukiwaniu notatnika. Może i szczeniaki są słodkie, ale kto powiedział, że nie można ich od czasu do czasu wykorzystać?

***

Kolejka do sklepiku uczelnianego jak zwykle ciągnęła się kilometrami. Chyba każdy nagle przypominał sobie o wydrukowaniu, bądź skserowaniu jakichś materiałów albo o tym, że od czasu do czasu nawet student musi zjeść i wypadałoby coś sobie kupić. Westchnąłem ciężko, ustawiając się za jakąś dziewczyną, której kompletnie nie kojarzyłem. Musiała studiować na innym kierunku. Sklepikarka uwijała się jak w ukropie, ale niestety studenci wciąż dochodzili. W jednej chwili parzyła kawę, podawała batoniki, kserowała grube książki, a w międzyczasie jeszcze wydawała resztę. I, o dziwo, wcale się nie myliła, obsługując wszystkich jak na taśmie produkcyjnej.
Spuściłem wzrok na kartki, które trzymałem w dłoni. Ładne, estetyczne i co najważniejsze – czytelne pismo aż biło po oczach. Zupełnie jak z lekcji pieprzonej kaligrafii, pomyślałem, czując mały ucisk zazdrości, kiedy śledziłem wzrokiem kształtne litery. Moje pismo, w porównaniu do pisma Oliwera, przypominało prędzej bazgroły kilkulatka; sam czasem nie mogłem przeczytać tego co wyszło spod mojej ręki. Może więc powinienem całkowicie odpuścić notowanie na wykładach i powierzyć to jakże ważne zadanie Oliwerowi? Aż uśmiechnąłem się pod nosem, stwierdzając, że ta wymówka jest całkiem niezła i kiedy już miałem przesunąć się do przodu, stanęła za mną grupka dziewczyn. Swoją drogą – dziewczyn z mojego roku. I to tych, za którymi nie przepadałem, ba, od samego początku unikałem ich jak ognia. Głośny śmiech Patrycji zadudnił mi w uszach, przypominając, dlaczego od rozpoczęcia roku zachowywałem się jak odludek, trzymając się od niej z daleka. Sam nie wiem kto był bardziej irytujący – ona sama czy trzy dziewczyny, z którymi wszędzie łaziła. Typowa gwiazdeczka, robiąca wszystko, byleby tylko grać pierwsze skrzypce.
Zacisnąłem zęby, mając nadzieję, że długo już w tej kolejce nie postoję. Dziewczyny za moimi plecami trajkotały jak najęte, a każda kolejna sekunda była dla mnie katorgą.
– No, jest dziwny. – Czy chciałem czy nie, stałem się biernym odbiorcą ich rozmowy.
– Dajcie spokój, jak go zobaczyłam, pomyślałam, że niezłe ciacho. Ale widać, że świr jakiś – parsknęła Patrycja tym swoim irytującym, donośnym głosem. Jak baba na rynku nawołująca do kupna ziemniaków.
– Myślicie, że jest chory?
– W sumie, całkiem możliwe.
Zmarszczyłem brwi, teraz już bezkarnie podsłuchując. Momentalnie zrozumiałem, o kim mowa, w końcu sam miałem jeszcze niedawno podobne myśli.
– Taki trochę autyzm, co? Ostatnio do niego zagadałam, a ten jakby mnie nie zauważył!
– A może to psychopata? – Inne głosy zlewały mi się w jedno, ale Patrycji nie dało się nie rozpoznać. Nie musiałem nawet oglądać się za siebie, żeby wiedzieć, kiedy otwierała swoją gębę.
– No co ty! Patka! – parsknęła jakaś z dziewczyn szyderczym śmiechem. – W sumie może wyobrażał sobie, jak cię zabija!
– Na moje to on w ogóle ma zwolnione procesy myślowe. – Patrycja zaśmiała się, a we mnie raz po raz coś pękało. Zacisnąłem odruchowo dłoń na notatkach Oliwera, nie zwracając nawet uwagi, że je gniotłem.
Cholera, sam nabijałem się z tego świra. Ale ja to ja, miałem prawo! Kiedy jednak słyszałem ten fałszywy, niesamowicie irytujący śmiech Patrycji, musiałem powstrzymać się, żeby nie przywalić w tę jej końską twarz.
– Może i jest przystojny, ale autyzm aż bije po oczach. – Znów się zaśmiała, a ja nie wytrzymałem. To był ten moment, w którym puściły mi wszystkie hamulce i – nie, nie uderzyłem jej (chociaż naprawdę chciałem) – odwróciłem się w stronę dziewczyn, patrząc na nie z pogardą.
– Mówi to laska, która nie ma nic do zaoferowania, więc odsłania cyce – prychnąłem, wewnętrznie cały aż kipiąc ze wściekłości. – Miałabyś chociaż na tyle jaj, żeby nie obgadywać ludzi po kątach.
Momentalnie twarz Patrycji wykrzywił grymas zdziwienia. Nie spodziewała się, że ktoś może zwrócić jej uwagę... i że tym kimś będę ja. Cóż, sam się tego nie spodziewałem, ale w tamtej chwili niewiele myślałem. Byłem po prostu zły... wróć, wkurwiony, że ktoś mógł tak bezczelnie nabijać się z Oliwiera. Fakt, nie jest zbyt górnolotny i zdarza mu się (bardzo często) wolno myśleć, ale... cholera no, żadna siksa nie będzie go obrażać!
Minęły może z dwie sekundy, kiedy dotarło do niej, co powiedziałem. Zdziwienie ustąpiło miejsca szyderczemu uśmieszkowi, za co jeszcze bardziej miałem ochotę jej przyłożyć. I walić te wszystkie pogadanki o niebiciu kobiet. Toć to babsko samo się prosiło!
– Nie denerwuj się tak, kluseczko.
Przewróciłem oczami. Słaby atak, bo w końcu nikt lepiej ode mnie nie wie, ile tłuszczu ukrywam pod koszulką. Powiedzieć mi, że jestem „kluseczką”, to tak, jakby oznajmić, że woda jest mokra.
– Pojazd po wyglądzie – zacmokałem. – Nic lepszego nie umiesz odpowiedzieć?
– Ale pączusiu – zaakcentowała – sam przyznaj, że z tym twoim kumplem coś jest nie tak. Chociaż ty pewnie wiesz najlepiej... więc? Co to jest? Autyzm czy jakiś inny niedorozwój?
Zacisnąłem zęby tak mocno, że aż zabolała mnie szczęka. Zagotowało się we mnie, doskonale wiedziałem, że jeszcze moment, a coś jej zrobię i to już nie było czcze gadanie. Naprawdę swędziała mnie ręka.
– Koński ryj – warknąłem tylko, żeby zaraz odejść szybkim krokiem. Rzuciłem pierwsze co ślina przyniosła mi na język, zapominając nawet, że sam chwilę temu wytknąłem jej żałosne nabijanie się z wyglądu innych. W tamtej chwili liczyło się dla mnie tylko tyle, aby wyjść na świeże powietrze, odetchnąć i dzięki temu nie wylądować na komisariacie z zarzutem pobicia. Przechodząc obok sali, w której lada moment mieliśmy rozpocząć kolejny wykład, złapałem tylko za swój plecak i nie oglądając się już na nikogo, ruszyłem do wyjścia. Złość wciąż rozpierała mnie od środka, a ja nie potrafiłem zrozumieć dlaczego. Przecież to tylko idiota z – nomen omen – aspergerem. Sam przezywałem go od świrów i niedorozwojów, jednak kiedy to Patrycja wyśmiewała się z Oliwera, nie wytrzymałem. A trzeba nadmienić, że raczej nie lubię mieszać się w nieswoje sprawy. Zawsze unikałem konfliktów z innymi, bo to po postu zbyt upierdliwe. Wygodniej jest stać sobie z boku i mieć święty spokój.
Niemal wypadłem na zewnątrz, wciąż przezywając w myślach Patrycję od najgorszych. Nawet nie zauważyłem, że ktoś szedł za mną. Dopiero gdy ten ktoś stanął tuż obok, zwróciłem na niego uwagę.
– I czego chcesz? – warknąłem bez zastanowienia. Zielone ślepia popatrzyły na mnie zdezorientowane, a ja momentalnie poczułem jak zaczynam się mimowolnie rozluźniać. Spokojna postawa Oliwera i jego niewinne, nic nierozumiejące spojrzenie, zaczęło na mnie oddziaływać.
– Coś się stało? – zapytał cicho.
– Tak – parsknąłem jeszcze, zmierzyłem go wzrokiem i zaraz obróciłem się na pięcie. – Spieprzam stąd zanim kogoś rozniosę – oznajmiłem, już mając zamiar jak najszybciej opuścić teren kampusu, kiedy poczułem stanowczy uścisk na ramieniu.
– Czekaj. – Głos Oliwera wydawał się trochę mniej beznamiętny niż zazwyczaj. – Pójdę tylko po torbę i idę z tobą.
Zerknąłem na niego. Na tę jego piegowatą facjatę i błyszczące z zaangażowania, zielone oczy. Cholera, jak to możliwe, że miały aż tak intensywny kolor?
– Jeszcze trochę, a wspólnie ujebiemy rok – powiedziałem tylko po to, żeby ukryć swoje zakłopotanie. Serce zabiło mi mocniej z nerwów, a ciało z niewiadomych przyczyn oblał dreszcz. Od razu przypomniałem sobie, co działo się jeszcze wczoraj w pokoju Oliwera. Skłamałbym, jeśli bym powiedział, że nie chcę tego dokończyć.
– Trudno. Poczekasz chwilę? – zapytał, patrząc na mnie z zawahaniem. Jakby obawiał się, że wróci do budynku, a ja mu gdzieś ucieknę. Aż parsknąłem śmiechem, na co on zmarszczył zdziwiony brwi.
Rany boskie, poczułem się jak w jakiejś mdłej komedii romantycznej dla nastolatków.
– Poczekam, poczekam. – Kiwnąłem głową.
Oliwer momentalnie uśmiechnął się szeroko, na co ja zamarłem. Rzadko się uśmiechał. Cholernie rzadko. W tamtej chwili stwierdziłem, że powinien to robić częściej. W milczeniu odprowadziłem go wzrokiem do drzwi, a gdy tylko za nimi zniknął, westchnąłem ciężko.
Wariuję.

***

– I serio nie pijesz alkoholu? – zapytałem raz jeszcze, wciąż nie potrafiąc zrozumieć, jak można tak stronić od procentów.
– Nie – odparł twardo, a ja wbiłem wzrok w tablicę przyjazdów tramwajów. Pięćdziesiątka dwójka miała być już za dwie minuty.
– A nie dasz się namówić? – Zerknąłem na niego z nadzieją, że zmieni zdanie. – Możemy skoczyć do sklepu po coś. – Przecież po alkoholu będzie nam łatwiej, dodałem już w myślach, nawet nie udając przed sobą, że wcale nie chciałem zaciągnąć go do łóżka. Bo chciałem, cholera.
– Nie – trwał dalej przy swoim. Taki głupi, a taki uparty, skurczybyk. – Alkohol śmierdzi.
– Ale ma zbawienny wpływ – dodałem z szerokim uśmiechem.
– Nie chcę – ciągnął dalej jak mantrę, na co ja już tylko westchnąłem ciężko, odpuszczając. Niebieska pięćdziesiątka dwójka zamajaczyła się na horyzoncie, aż wreszcie dotelepała się do najbliższych świateł.
– Dobra. – Poddałem się. – Niech ci będzie. Ale skoczymy może jeszcze po coś do żarcia?
Oliwer chrząknął. Odwrócił wzrok, aż wreszcie skinął głową, jakby nagle się czymś zawstydził. Mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem, mogąc sobie tylko wyobrażać co takiego przewinęło się przez te jego autystyczne myśli.
Jechaliśmy do mnie. I chwilę temu nie omieszkałem wyraźnie mu zakomunikować, że do wieczora nikogo w domu nie będzie. Może w tych sprawach nie był aż tak tępy, jak mi się zdawało?
– Może być – odparł cicho, a pół minuty później tuż przed nami stanął tramwaj, tak samo śmierdzący i brudny jak zawsze. W milczeniu wsiedliśmy do niego, od razu udając się na tyły wagonu, żeby przez następne kilka przystanków stać tam w milczeniu. Oliwer, jak to na autyzm w każdym tego słowa znaczeniu przystało, wpatrywał się przed siebie, w tylko sobie wiadomy punkt, a ja sterczałem tuż obok, udając, że wcale nie zerkałem w stronę tego dziwoląga. Przypomniało mi się też wydarzenie z uczelni i słowa Patrycji. Sam przecież nie byłem od niej lepszy, wyzywając Oliwera w każdy z możliwych sposobów, a jednak kiedy powiedział to ktoś inny, wpadłem w szał. Co za hipokryzja.
– Tutaj – powiedziałem, kiedy tramwaj zatrzymał się na Kobierzyńskiej, tuż obok wielkiego budynku Tesco. Oliwer bez słowa ruszył za mną. Nawet kiedy szliśmy w kierunku marketu, nie zrównał się z moim krokiem. – Co tak wolno idziesz? – zapytałem zirytowany, kiedy przeszliśmy już przez pasy.
Oliwer wzruszył ramionami.
– Coś się stało? – zapytałem, badając uważnym spojrzeniem jego twarz, jak gdybym mógł odszukać na niej jakąś odpowiedź. Przez myśl mi przeszło, że wyglądał w tamtym momencie jak zrugany pies.
– Słyszałem co mówiła Patrycja – powiedział od razu, ani na moment się nie wahając. Jak zwykle był niemiłosiernie szczery. Może nie potrafił kłamać? Może tym również przejawiał się ten cały jego asperger?
– I się nią przejmujesz? – zapytałem, czując, jak znów zaczynam się irytować. Nie na Oliwera, o dziwo, chociaż wcześniej ciągle mnie wkurzał. Na Patrycję.
Oliwer wzruszył ramionami.
– Daj spokój! – prychnąłem i machnąłem ręką. – Nie ma czym, to idiotka. Lepiej pomyśl co chcesz jeść – dodałem. Jako że nie byłem zbyt dobrym pocieszycielem, zaraz ruszyłem w kierunku wejścia do marketu, wyobrażając sobie jednocześnie, jak rozkwaszam Patrycji ten jej kartoflany nos. Sam fakt, że Oliwer mógł się poczuć dotknięty słowami dziewczyny, denerwował mnie. – I się pospiesz, bo leziesz za mną jak ten kundel – rzuciłem jeszcze, oglądając się na Oliwera, który posłusznie przyspieszył kroku.
Na salę weszliśmy w całkowitym milczeniu. Oliwer wydawał się znowu zamknąć w swoim świecie, nie skupiając na niczym zbyt dużej uwagi, a ja nie miałem zamiaru go z tego świata wyciągać. Dostrzegałem w nim coraz więcej dziwnych rzeczy, czasami miałem nawet wrażenie, że nie jest człowiekiem... a przynajmniej nie takim człowiekiem, z jakimi zawsze przebywałem. Patrzyłem, jak omiata wszystko uważnym spojrzeniem, jakby zastanawiał się nad każdą rzeczą, którą zauważył. I momentalnie przypomniały mi się słowa ojca, że Oliwer widzi świat inaczej.
– Więc? Co chcesz zjeść?
Odpowiedziało mi wzruszenie ramionami. I czar prysł. Oliwer znów zaczął mnie drażnić.
– To może inaczej – mój głos o dziwo nawet nie zadrżał z irytacji. – Co lubisz jeść?
– Mięso – padła natychmiastowa odpowiedź.
– Mięso i coś jeszcze?
– Mięso.
Kurwa mać.
– Będziesz zadowolony, jak kupię ci surowy schab? – warknąłem, wytrącony z równowagi. Ale Oliwer chyba nawet tego nie zauważył, bo znów odpowiedziało mi wzruszenie ramionami. – Dziwak – prychnąłem tylko rozjuszony pod nosem, na co zielone oczy spojrzały na mnie zaskoczone. Chrząknąłem, odczuwając nagły dyskomfort. – A mrożona pizza z pepperoni może być? – zapytałem zaraz.
Odpowiedziało mi tylko lekkie skinienie głową, a ja, nie wiedzieć czemu, poczułem się nagle bardzo, bardzo źle. Nie powinienem był go przezywać, nie po tym, co usłyszał od Patrycji.

***

Oliwer wszedł do przedpokoju tuż za mną, jak zwykle nie odzywając się chociażby słowem. Grzecznie ściągnął buty, żeby zaraz rozejrzeć się z zaciekawieniem dookoła, aż wreszcie jego wzrok zatrzymał się na schodach. Gdzieś z półpiętra, pomiędzy barierkami, usadowił się kot, uważnie nas obserwując.
– Masz kota – zauważył bardzo błyskotliwie Oliwer. Mogę się założyć, że z tak bystrym umysłem będzie kiedyś pretendentem do Nobla.
– No mam – odpowiedziałem, przechodząc do kuchni, żeby nastawić piekarnik. Byłem cholernie głodny, więc nawet nie zapytałem Oliwera, czy wstawiać już pizzę. – Ale spoko, nic ci nie zrobi, prawdopodobnie nawet nie... – „podejdzie”, chciałem dodać, kiedy tuż za moimi plecami rozbrzmiało donośne, ostrzegawcze miauknięcie, a następnie syk. Momentalnie obejrzałem się na schody, dostrzegając najeżonego Prezesa obnażającego swoje kły.
– Koty mnie nie lubią – powiedział cicho Oliwer. Prezes, jak gdyby zrozumiał jego słowa, zaraz odwrócił się do nas tyłkiem i z nerwowo drgającym ogonem uciekł do góry, znikając z naszego zasięgu wzroku.
– Yyy – wydusiłem, nie bardzo wiedząc, czego byłem właśnie świadkiem. Zaraz jednak zdałem sobie sprawę, że Prezes nigdy nie zachowywał się normalnie, zawsze brakowało mu piątej klepki. – No najwidoczniej.
– Czuł psa – dodał jeszcze, zatrzymując się przy jednej ze ścian, na której mama zawiesiła całą masę ramek ze zdjęciami.
– Pewnie tak – mruknąłem, wciąż nieco zdziwiony. – Ciągle powtarzam, że ten kot jest nienormalny. – Wzruszyłem ramionami i nastawiłem piekarnik. – Chcesz czegoś do picia? – zapytałem, ale Oliwer zdawał się mnie nie słyszeć. Oglądał zdjęcia jak zahipnotyzowany, poświęcając każdemu z nich sporo uwagi. Zmarszczyłem ze zdziwieniem brwi, no bo przecież zdjęcia jak zdjęcia – każdy takie miał w swojej kolekcji. Jedne z wakacji, inne z urodzin, a jeszcze inne ze świąt. Już chciałem to jakoś skomentować, kiedy zdałem sobie sprawę, że to dobry moment, aby bezczelnie popatrzeć sobie na Oliwera. Ostatnio coraz częściej to robiłem, ale już nawet nie czułem zażenowania, przyznawałem przed sobą otwarcie, że Oliwer po prostu mi się podobał. Był naprawdę ładny.
– To co? – zagadnąłem, wyrywając go ze swojego transu. Niemal podskoczył i zerknął na mnie początkowo zdezorientowanym wzrokiem. – Idziemy do mnie do pokoju?
Przełknął ślinę, żeby zaraz kiwnąć oszczędnie głową. Uśmiechnąłem się mimowolnie, czując jak wzbiera się we mnie poczucie satysfakcji, rękę bym dał sobie uciąć, że dostrzegłem w tych jego zielonych ślepiach lekkie zawstydzenie. Dobrze, przynajmniej nie tylko ja wychodzę na zboczeńca.
– Możemy.

8 komentarzy:

  1. Kochana, więcej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Popieram!!!! To zdecydowanie za mało!!! Zdecydowanie!!! Kocham to opowiadanie <3333

      Usuń
  2. Fajne, ale właściwie trochę o niczym. Zaczęłaś wątek i go nie pociągnęłaś. Super że znów z rozdziałem wróciłaś ale po przerwie wato by było dać czytelnikom więcej by na nowo wczuli się w klimaty. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. NOOOO WEŹ, TAK ZAKOŃCZYĆ?
    I TERAZ KILKA TYGODNI CZEKANIA.... WRRRRR
    CZYSTE TORTURY

    AA (TT_TT)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiktor jest taki prawdziwy :) Taki zwykły chłopak który chce zaciągnąć obiekt zainteresowania do łóżka no o jest hipokryzja ale kto z nas nie jest hop okryte ;) fajny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  5. Ha! Jak miło jest poczytać :DDDD
    To opowiadanie nadal wywołuje we mnie takie poczucie, że jeszcze czegoś się dowiemy intrygującego :D
    Oczywiście wspaniale mi się czytało i jak zwykle końcówka mnie bawiła ;DDD
    Czekam, czekam z ogromną niecierpliwością na kolejny rozdział :)
    I oczywiście bardzo bardzo się cieszę, że nigdzie nie zaginęłaś, ale w pełni wierzyłam, że wkrótce znowu się pojawisz :DDD

    Ściskam ciepło,
    Elda

    OdpowiedzUsuń
  6. Zadko juz cos dodajesz ale ja zawsze tu zagladam i czekam, pozdrawiam ;))

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.