wtorek, 3 kwietnia 2018

Rozdział 7. (Co z Oliwerem nie tak?)


Kochanka?

Obudziłem się późnym popołudniem i trochę minęło, nim zdałem sobie sprawę, że byłem do połowy ubrany. Miałem wczoraj siłę ściągnąć jedynie spodnie i nie patrząc na nic, zasnąłem z twarzą wciśniętą w poduszkę.
Stęknąłem ciężko, kiedy zacząłem odczuwać pierwsze podrywy kaca. Suchość w gardle, ból głowy i ten irytujący ucisk na żołądku. Podniosłem się do siadu, jak zawsze po piciu mając wrażenie, że ten dzień to mój ostatni. Mamo, tato, dzwońcie po księdza.
Odruchowo sięgnąłem po telefon z nadzieją, że zobaczę tam, jak każdego minionego ranka, wiadomość od Łukasza. Szybko jednak przypomniało mi się, co takiego miało wczoraj miejsce. Nie będzie żadnych wiadomości od Łukasza, żadnych słodkich SMS-ików, telefonów i zaproszeń na randki. Łukasz wczoraj zdecydował, że woli wrócić do swojego byłego, a ja zostałem na lodzie. Norma.

Sapnąłem ciężko i kliknąłem na środkowy przycisk, żeby tylko sprawdzić godzinę oraz dowiedzieć się, jak dużo zostało do końca dnia. Naprawdę chciałem, żeby ten już się skończył, chociaż nawet jeszcze się dla mnie nie rozpoczął. Wpatrzyłem się w ekran, a dokładniej w ikonkę znajdującą się zaraz pod zegarem – a jednak, dostałem wiadomość. Nie od Łukasza, bo ten przecież wszystko wczoraj ekspresowo zakończył. Od Oliwera.
„Daj znać rano czy żyjesz” – napisał. Podawałem mu w ogóle swój numer? Szybko przewertowałem w głowie całą wczorajszą końcówkę wieczoru, którą, mimo wszystko, zapamiętałem dość mgliście.
Cholera, podałem mu – przypomniałem sobie. Tuż przed wyjściem z samochodu poprosił mnie o numer, a ja wyrecytowałem go i szybko ruszyłem do domu. Miał aż taką głowę do cyfr, że wszystko dokładnie zapamiętał? Zmarszczyłem brwi, wpatrując się w ekran telefonu, zupełnie jakbym oczekiwał, że zaraz dostanę klarowną odpowiedź na chodzące mi po głowie pytania. Może faktycznie miał autyzm? Oczywiście nie udzielił mi wczoraj odpowiedzi, popatrzył tylko na mnie z zaskoczeniem, nie spodziewając się takiej bezpośredniości.

– Masz autyzm? – zapytałem go wtedy, nie bawiąc się w żadne subtelności. Po pijanym człowieku nie można przecież oczekiwać zbyt wielkiej dyplomacji i kurtuazji. Dodatkowo wpatrywałem się w Oliwera obcesowo, nie zachowując chociażby cienia dyskrecji, ale gdy nie padła żadna odpowiedź, sam sobie ją nakreśliłem. – A więc tak. Wiedziałem, że coś z tobą nie tak.
Oliwer chyba wtedy westchnął ciężko, może nawet przewrócił oczami – nie bardzo pamiętam, alkohol zrobił swoje. Jedno było jednak pewne, na pewno nie zaprzeczył. Oczywiście niczego również nie potwierdził, ale po kimś tak małomównym jak ten chłopak nie spodziewałbym się zbyt wiele.
– Podasz mi swój numer? – padło to magiczne pytanie, na które ja, bez chociażby głębszego namysłu, odpowiedziałem. A później rzuciłem tylko szybkie „no siema” i wyskoczyłem chwiejnie z samochodu. Trzasnąłem jeszcze drzwiami tak, że aż odbiło się to echem na tle nocnej ciszy, a później ruszyłem do domu. Samochód Oliwera nie odjechał, dopóki nie zniknąłem za drzwiami. Dopiero kiedy je za sobą zamknąłem, usłyszałem warkot silnika.
To na pewno autyzm, pomyślałem wtedy jeszcze i już bez większego zastanowienia poczłapałem do swojego pokoju, żeby tam sczeznąć.

„Żyję” – odpisałem i już chciałem wysłać, ale zaraz jeszcze dodałem: – „Chociaż do śmierci już blisko.”
Odłożyłem telefon na bok, przekręciłem się i sięgnąłem pod łóżko po butelkę wody. Zapowiadał się naprawdę koszmarny dzień.

***

Z łóżka udało mi się zwlec dopiero pod wieczór. Kac powoli odpuszczał, a ja zwyczajnie zrobiłem się głodny, czyli nic dziwnego. Sarnicki wraca do zdrowia, proszę państwa, w końcu jedzenie to coś, co wychodziło mu najlepiej, bo na pewno nie można tego samego powiedzieć o jego szczęściu w miłości.
Wlekąc nogę za nogą zszedłem na dół, niemal od razu dopadając lodówki i prawie nie zauważając Alicji siedzącej na kanapie w salonie. Pomieszczenie wypełniały odgłosy jakiegoś programu telewizyjnego o zdrowym odżywianiu, ale nie bardzo się tym przejąłem. Na przekór temu co mówili o zdrowych kaloriach, wyciągnąłem ser, szynkę i majonez. Tylko zapiekany chleb z całą masą tłuściutkiego sera mógł mnie w tamtym momencie wyleczyć.
– Huberta nie ma? – zagadnąłem, kiedy wyciągałem z szafki opiekacz do kanapek.
– Wyszedł do klienta – odparła, nawet nie ganiąc mnie za zwracanie się do ojca po imieniu.
Zmarszczyłem brwi, zamierając na moment z kromką w dłoni. Znowu u „klienta”? Czy tylko mi to wszystko strasznie śmierdziało?
– O tej godzinie?
– Nagły wypadek – wytłumaczyła go, spokojnie popijając jedną z tych jej obrzydliwych ziołowych herbatek. Odwróciłem się w kierunku salonu, wwiercając niedowierzające spojrzenie w tył jej głowy.
– Kolejny nagły wypadek? – zapytałem jeszcze, wciąż oczekując, że mama zaraz wybuchnie płaczem i przyzna mi w końcu, że ojciec ją zdradza. Tylko że, cholera, ojciec nie był typem zdradzającego faceta. Poza mamą świata nie widział... ale może właśnie tacy mają najwięcej za uszami?
– Tak – odpowiedziała wciąż spokojnym głosem. – Zwierzęta chorują jak ludzie, Wiktorze – wytłumaczyła jak małemu dziecku. Brakowało jeszcze tylko, by dodała „głuptasku”.
– Mamo, to naprawdę dziwne. Nie wydaje ci się? – próbowałem jeszcze jakoś ją naprowadzić na odpowiednie tory rozumowania, ale wtedy odwróciła się do mnie, przerzucając ramię przez oparcie sofy. Posłała mi rugające spojrzenie, zupełnie jakbym znowu miał siedem lat i opowiadał o potworach w szafie.
– Między mną a tatą wszystko dobrze się układa – odpowiedziała bez chwili zawahania.
– Sprawdź mu telefon – rzuciłem jeszcze, żeby zaraz odwrócić się przodem do niedokończonych kanapek i z prędkością błyskawicy poskładać je, a następnie włożyć do opiekacza. – Może to ten wiek, kiedy człowiek zdaje sobie sprawę z upływu lat i chce jeszcze sobie udowodnić, że da radę coś wyrwać? – zamruczałem pod nosem.
– Masz zbyt wybujałą wyobraźnię.
– No nie wiem, Alicja, to twój mąż. – Wzruszyłem ramionami. – Tobie powinno zależeć bardziej.
– Mamo – poprawiła mnie. – Nie jestem twoją koleżanką.
– Mamą, koleżanką, najlepszą przyjaciółką – powiedziałem jeszcze dla rozładowania atmosfery, bo nagle zrobiło mi się jej ogromnie żal. Ojciec ma jakieś dupy na boku, a ona święcie wierzy w jego niewinność.
– Nie podlizuj się. I, na Boga, zjedz na kolację coś pożywnego, a nie ciągle te tosty! Zrobię ci coś, chcesz?
O nie, nie. Alicja i gotowanie nigdy nie kończyło się dobrze. No chyba, że lubi się jakieś wegańskie wymysły.
– Nie, tosty wcale nie są takie złe.
– A później narzekasz, że spodnie się skurczyły w praniu.
– Jesteś okrutna.

***

Poniedziałek nastał o wiele szybciej, niżbym sobie tego życzył. To samo poranne, niezdrowe powietrze, ten sam zapchany ludźmi tramwaj i to samo nastawienie, z którym witałem wszystkie dni na uczelni.
Wypełniona po brzegi osiemnastka zajechała na przystanek, a ja z niechęcią spoglądałem na przepychający się tłum. Jedni chcieli wyjść, a inni tarasowali drogę i nawet nie pomyśleli, że o wiele prościej i przyjemniej byłoby na chwilę opuścić tramwaj, żeby zrobić przejście. Patrzyłem na to z niechęcią, czekając aż wreszcie sytuacja się unormuje i dopiero po chwili dołączyłem do ciasno zbitej masy podróżującej czy to do szkoły, czy do pracy. Drzwi osiemnastki zamknęły się, tramwaj pomknął dalej, a ja w tym ścisku miałem tylko nadzieję, że dotrwam do swojego przystanku bez żadnych niespodzianek po drodze. Mieszanka zapachów – oddechu stojącego tuż obok mnie faceta, mocnych perfum jakiejś kobiety i całej tej duchoty panującej w ciasnym wnętrzu tramwaju, wcale nie była niczym przyjemnym. Dodać do tego ciągłe bujanie na boki i można doczekać się katastrofy. W takich momentach cieszyłem się jednak ze swojego wzrostu, podejrzewałem, że osoby niżej miały o wiele gorzej.
Zaczerpnąłem kilka głębokich oddechów, zastanawiając się jednocześnie, dlaczego do diaska nikt nie pomyślał, żeby otworzyć tu okno? Dlaczego wszyscy dusiliśmy się z własnej woli? Wychyliłem się więc i już miałem złapać za rączkę, dzięki której mógłbym przesunąć szybkę, kiedy starsza pani siedząca dwa siedzenia dalej zbombardowała mnie wzrokiem.
– Chce pan, żeby mnie tu zawiało?! – warknęła do mnie.
– Chce pani, żebyśmy się tu podusili? – odparłem automatycznie.
– Co za kultura! – prychnęła. – Nie życzę sobie, żeby pan otwierał tu okno – fuknęła jeszcze, na co ja już tylko przewróciłem oczami i dałem za wygraną. Jakoś nie miałem ochoty na wojny z emerytkami o poranku. Znudzony oparłem głowę o rurkę, której się trzymałem i wbiłem wzrok w mały telewizor, gdzie zazwyczaj wyświetlano jakieś krótkie spoty reklamowe czy informacje ważne dla mieszkańców miasta. Resztę drogi na uczelnię spędziłem więc śledząc prognozę pogody, ofertę kliniki wybielającej zęby, ostrzeżenie o wilkach, które widziano niedaleko Krakowa, i – no jakżeby inaczej – kampanię antysmogową.
Ten dzień nie zapowiadał się najlepiej.

***

Spóźniłem się – inaczej być nie mogło, w końcu w tym jestem naprawdę świetny, regularne spóźnianie się na pierwsze zajęcia to już mój znak rozpoznawczy. Ale od czego jest kwadrans studencki, prawda? Jak nikt inny potrafiłem wykorzystać go do ostatniej minuty.
Wszedłem do sali, przeprosiłem pokornie wykładowcę i zaraz ruszyłem ku wolnemu miejscu, nawet nie rozglądając się dookoła... no dobra, rozejrzałem się, ale odruchowo! Szybko spostrzegłem, że Oliwer siedział gdzieś na końcu sali, przy ścianie i że uważnie mnie obserwował. Nic dziwnego, chyba zaczynałem się przyzwyczajać do tych jego zielonych oczu wwiercających się we mnie. Nim zdążyłem pomyśleć, kiwnąłem w jego kierunku głową, na co on tylko bardziej zmrużył oczy i nie zrobił nic więcej. Momentalnie poczułem się jak idiota proszący go o chociażby cień zainteresowania. Prychnąłem pod nosem i szybkim krokiem ruszyłem do ławki. Nie oglądając się już na Oliwera, zająłem pierwsze lepsze miejsce. Nim jednak zdążyłem się całkowicie na niego zezłościć – no bo co to, ja się z nim witam, a ten mnie olewa?! – momentalnie przypomniało mi się, że Oliwer miaø przecież autyzm. Może on po prostu nie potrafił zachowywać się normalnie, a ja tyle od niego wymagałem? Wydąłem usta z zastanowieniem i nie zważając na stojącego nieopodal wykładowcę, zaraz wyciągnąłem telefon, żeby następnie wygooglować czym tak naprawdę był ten cały autyzm. I nim się spostrzegłem, a całe półtorej godziny minęło mi na czytaniu to naukowych publikacji, to wyznań rodziców borykających się z dzieckiem cierpiącym na tę chorobę.
– Dziękuję i do zobaczenia za tydzień – dopiero te słowa wykładowcy mnie ocuciły. Oderwałem wzrok od ekranu telefonu, żeby zaraz rozejrzeć się po prawie opustoszałej sali. Szybko wrzuciłem telefon do kieszeni, zgarnąłem swój plecak, z którego nawet nie wyciągnąłem długopisu, i tak jak inni ruszyłem do wyjścia.
– Hej, Wiktor! – usłyszałem piskliwy, niemal raniący uszy głos. Z niechęcią spojrzałem na stojącą niedaleko Elkę, dziewczyna wyraźnie na mnie czekała. Wymusiłem uśmiech, co wcale nie przyszło mi łatwo i kiwnąłem do niej głową.
– No cześć.
– Dlaczego nie usiadłeś obok nas? Zajęłam ci miejsce z tyłu – oburzyła się, kiedy już wyszedłem z sali.
– Tak jakoś. – Wzruszyłem ramionami, dochodząc do wniosku, że tłumaczenie się nie miałoby tu najmniejszego sensu. Będąc szczerym, nawet jej tam nie zauważyłem, bo – cholera – całą swoją uwagę skupiłem wtedy na Oliwierze.
– Mniejsza – machnęła ręką i odgarnęła swoje jasne włosy, jakby chciała bardziej wyeksponować swój biust. Powstrzymałem się przed przewróceniem oczami, a było naprawdę ciężko. Może lepiej jej powiedzieć, że nie gram w tej lidze? – Na następnych ćwiczeniach siedzisz ze mną.
– Nie... – powiedziałem nim zdołałem ugryźć się w język. – Nie, bo wiesz co? – Rozejrzałem się panicznie dookoła. Mój wzrok zatrzymał się na siedzącym pod ścianą Oliwerze. Nie patrzył w naszą stronę, robił coś na telefonie, całkowicie przez niego pochłonięty. – Bo obiecałem to już Oliwerowi – wybrnąłem szybko, posłałem jej przepraszający uśmiech, a Oliwer, tak jakby nagle dostał przebłysku, popatrzył na nas zdezorientowany. – No nie? – Uśmiechnąłem się szeroko. – Mieliśmy usiąść razem. Na historii sztuki – przypomniałem mu.
Oliwer zmarszczył brwi, ale nic nie odpowiedział, a Elka wyglądała tak, jakby ktoś właśnie sprzedał jej liścia w twarz.
– Myślałam, że za sobą nie przepadacie – mruknęła zdziwiona.
– No nie do końca. – Uśmiechnąłem się jeszcze, naprawdę nie mając ochoty spędzać z nią kolejnych dziewięćdziesięciu minut na zajęciach. Szybko więc przeprosiłem i doskoczyłem do Oliwera. – Idziemy na pole. Zapalić – wycedziłem niemalże przez zęby.
– Nie palę. I ty też nie palisz – odparł zmieszany, rujnując mój plan.
– Palę – burknąłem i pociągnąłem go w stronę schodów, zostawiając zaskoczoną Elę. – Jak mówię, że palę, to palę – warknąłem jeszcze do niego cicho, na co on wbił we mnie skruszone spojrzenie. Brakowało mu tylko położonych po sobie uszu i podkulonego w przepraszającym geście ogona. – Po prostu chciałem ją zbyć – mruknąłem już łagodniej i chrząknąłem. – Chodźmy już na to pole – dodałem, wciąż ciągnąc go za nadgarstek do wyjścia.
– Nie lubisz jej? – zapytał, gdy już stanęliśmy przed budynkiem wydziału. Wzruszyłem ramionami, uznając, że odpowiedź jest zbędna. Usiadłem na ławeczce znajdującej się nieopodal i wystawiłem twarz ku październikowym promieniom słonecznym. Było trochę zbyt zimno na takie siedzenie w samej bluzie, ale z dwojga złego wolałem już marznąć na zewnątrz, niż skazać się na towarzystwo Elki.
– Będziesz tam tak stał? – burknąłem, kiedy minęło parę minut, a Oliwer wciąż sterczał w tym samym miejscu, wpatrując się we mnie z dziwnym wyrazem twarzy.
– Nie przeszkadza mi to – odpowiedział cicho, ale o dziwo ruszył w kierunku ławki. Nim jednak zdążył na niej usiąść, drzwi do budynku naszego wydziału otworzyły się, a ze środka wyjrzała wypłowiała, blado-różowa głowa Andżeliki.
– O! Tu jesteście! – zakrzyknęła dziewczyna, idąc w naszą stronę. Mimowolnie się skrzywiłem, zdając sobie sprawę, że to koniec mojego błogiego spokoju. – Historia sztuki jest odwołana – powiedziała, zatrzymując się przed nami. – Ale dalsze zajęcia są, więc lipa.
– Jak to nie ma?
– Babka z sekretariatu tak mówiła. – Wzruszyła ramionami. – Chodźcie tam do nas, wszyscy siedzimy u góry na korytarzu. To i tak tylko półtorej godziny, za mało czasu żeby gdzieś pójść.
Momentalnie oczami wyobraźni zobaczyłem siebie, umęczonego gadaniną Elki i Andżeliki... to byłoby chyba najgorsze półtorej godziny w moim życiu!
– Okej, pomyślimy. – Wymusiłem uśmiech, chcąc jeszcze zachować jakieś pozory. Coś jednak czułem, że jak tak dalej pójdzie, szybko zostanę outsiderem na tym roku. Ale z drugiej strony naprawdę nie miałem ochoty na pozorowanie przyjaźni.
Andżelika uśmiechnęła się, niczego nieświadoma. Popatrzyła jeszcze na Oliwera, wyraźnie robiąc w jego stronę maślane oczy.
– Będziemy na was czekać. Zamówić wam kawę czy coś?
– Nie, na razie nie – odpowiedziałem szybko. – Jeszcze zapalimy i do was dołączymy – dodałem, modląc się w duchu, żeby jak najszybciej odeszła. Andżelika jednak kiwnęła głową, a po chwili (ku mojej ogromnej uldze) wróciła do budynku.
– Naprawdę ich nie lubisz – mruknął cicho Oliwer, patrząc na mnie z zaciekawieniem.
– A ty je lubisz? – zapytałem, przewracając oczami.
– Są mi obojętne.
– Są strasznie irytujące. – Skrzywiłem się. – Na półtorej godziny nie opłaca mi się wracać do domu. – Podrapałem się po głowie z zastanowieniem.
– Mnie też – przyznał Oliwer, potakując.
Zwilżyłem nerwowo wargi, czując jak bicie mojego serca przyspiesza.
– To może skoczymy na Zakrzówek? Kupimy w Kaufie po piwie i posiedzimy? – zaproponowałem, ale momentalnie tego pożałowałem. Mój głos lekko drżał, aż musiałem odchrząknąć, żeby pozbyć się tych idiotycznych wibracji. Czym się niby stresowałem? Zapraszaniem jakiegoś dziwaka na piwo w plenerze? Co za nonsens. Kiedy jednak spojrzałem na Oliwera, miałem nieodparte wrażenie, że wyłapał każde moje najmniejsze zawahanie. To przerażające, że był tak dobrym obserwatorem.
– Możemy – powiedział. – Ale ja nie piję piwa – przypomniał mi.
– Okej, okej. Możesz wypić soczek – prychnąłem, ale mimowolnie się uśmiechnąłem. – Skoczę tylko po kurtkę, bo zostawiłem pod salą, i wracam – rzuciłem szybko, zauważając, że Oliwer swoją kurtkę trzymał w ręce. Tylko ja byłem takim idiotą, że zostawiłem wszystko w środku. Miałem tylko nadzieję, że uda mi się niepostrzeżenie ją zabrać, a później uciec nim ktokolwiek zwróci na mnie uwagę. Naprawdę, w tamtej chwili wizja siedzenia z tym dziwolągiem na pagórkach i wpatrywania się w błękitną taflę sztucznego jeziora była znacznie przyjemniejsza niż chociażby pięć minut spędzone w towarzystwie dziewczyn z roku.

***

– Ledwo uszedłem z życiem – pożaliłem się Oliwerowi, kiedy szliśmy dróżką między nowymi, błyszczącymi wydziałami, prosto do Kauflandu. – Serio, nie chciały mnie puścić.
– Lubią cię – odmruknął, wsuwając ręce w kieszenie swojej oliwkowej kurtki.
– Ja ich niekoniecznie.
Oliwer uśmiechnął się, co dostrzegłem początkowo tylko kątem oka, żeby zaraz obrócić głowę w jego stronę, no bo przecież tak rzadkiego widoku, jak jego uśmiech, nie mogłem sobie odpuścić. Był... uroczy?
– A kogoś w ogóle lubisz? – zapytał z lekkim rozbawieniem wyczuwalnym w jego głosie. Z nieznanych mi powodów ogarnęła mnie fala gorąca. Jeszcze nigdy nie słyszałem u Oliwera takich wesołych tonów, zazwyczaj mówił ze znudzeniem, bez żadnych emocji, jakby był niezdolny do ich odczuwania.
– Nie przesadzajmy. Kogoś tam chyba jednak lubię – prychnąłem, bo przecież aż takim burakiem nie byłem, prawda? Oliwer jeszcze tylko parsknął cicho i na tym skończyły się przejawiane przez niego emocje. Jego twarz znów przybrała zblazowany wyraz, z jakim chodził na co dzień. A szkoda, bo nagle zdałem sobie sprawę, że chciałbym zobaczyć na niej więcej odbijających się uczuć. – Robi się coraz zimniej – powiedziałem i momentalnie poczułem się jak starszy pan w tramwaju zagadujący o pogodę tylko dlatego, żeby z kimś porozmawiać. Oliwer w odpowiedzi kiwnął głową, nie wysilając się na nic więcej. Wracamy do punktu wyjścia. – Nie lubię zimy – pociągnąłem więc dalej, żeby wymusić na im jakąś interakcję. Nic, zero. Znowu kiwnięcie głową, cholera jasna. – A ty? – zapytałem w końcu, dochodząc do wniosku, że tego już nie mógł przemilczeć.
– Ja lubię – odparł cicho. Sukces.
– Serio? Lubisz śnieg i mróz? I chlapę, jak śnieg topnieje? – Właśnie przechodziliśmy obok wydziału zarządzania. Popatrzyłem tylko tęsknie na nowoczesny budynek wyłożony płytami solarnymi, po raz kolejny zastanawiając się jeszcze, jak to możliwe, że nasz wydział wyglądał jakby miał się zaraz rozpaść. Przecież wszystko – naprawdę wszystko – na kampusie wyglądało jak żywcem wyciągnięte z jakiegoś filmu sci-fi. Nowoczesne technologie zasilające budynki, przestronne wnętrza, oszklone ściany, windy, a nawet fontanny przy recepcjach... I niech ktoś mi powie, że życie jest sprawiedliwe.
– Lubię. – Oliwer po raz kolejny kiwnął głową i kiedy już myślałem, że to szczyt jego możliwości – koniec, limit słów na dzisiaj osiągnięty – wtedy dodał: – Powietrze jest zupełnie inne.
Zmarszczyłem brwi. Jakie powietrze, do cholery? W Krakowie zimą nie ma powietrza, jest tylko jakiś śmierdzący dym.
– Smog?
– Poza Krakowem – wyjaśnił zaraz. – To będzie moja pierwsza zima w Krakowie. W sierpniu dopiero się tutaj przeprowadziłem.
O, nowa informacja – dziwak nie był z Krakowa.
– To skąd jesteś?
– Z małej wioski na Mazurach – powiedział i znów uśmiechnął się lekko. – Tam zima była zawsze piękna.
– To dlaczego przeprowadziłeś się aż do Małopolski?
Oliwer wzruszył ramionami. Powoli zbliżaliśmy się do Kauflanda, weszliśmy właśnie na parking i wymijając zaparkowane samochody, kierowaliśmy się ku wejściu.
– Sprawy rodzinne – odparł rzeczowo i nic więcej już nie powiedział, ale o dziwo byłem już na to przygotowany. Rozmowa z Oliwerem to nie zgrabne odbijanie piłeczki, a ciągłe rzucanie jej w jego kierunku. Miałem już więc pociągnąć go dalej za język, bo – szczerze mówiąc – trochę zaciekawiła mnie jego historia wylądowania w Krakowie, gdy nagle na parkingu dostrzegłem znajomą, wysoką postać. Momentalnie zatrzymałem się w połowie kroku, patrząc na ojca stojącego przy swoim samochodzie i rozmawiającego z jakąś kobietą. Bardzo ładną kobietą, należy nadmienić. Ich gesty, mimika, a nawet zachowana odległość jasno przemawiały za tym, że nie byli sobie obcy. Ojciec uśmiechał się szeroko, a blondynka kiwała głową, podśmiewając się od czasu do czasu, zupełnie jakby go kokietowała.
Kurwa mać, miałem rację. Niczego sobie nie ubzdurałem! Ojciec naprawdę kogoś miał!
– Wiktor? – zapytał Oliwer, zdezorientowany moim zachowaniem.
– Właśnie przyłapałem ojca z jego kochanką – powiedziałem, nim zdążyłem ugryźć się w język. W tej samej chwili tata otworzył drzwi samochodu, gestem ręki zapraszając kobietę do środka, na co ja aż otworzyłem szerzej oczy. To były jakieś żarty! – Jesteś dzisiaj samochodem? – zapytałem, dochodząc do wniosku, że nie uwierzę, jeśli nie przyłapię ojca na gorącym uczynku. Bo jasne, mógłbym teraz wparować, zwyzywać go od najgorszych, a później powiedzieć mamie, ale wtedy on wykręciłby kota ogonem. Wcisnął jakiś tani kit, że to jego koleżanka, no i pozamiatane.
– Jestem.
– To szybko, będziemy ich śledzić!

10 komentarzy:

  1. e,mocje - błąd stylistyczny :) kochanka i śledzenie jej - oj w następnym rozdziale pojedziesz po bandzie jeszcze bardziej niż w tym :) super rozdział, pozdawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja tam się cieszę, że chociaż co jakiś czas wstawiasz nowe rozdziały. Oba opowiadania uwielbiam i skoro zamierzasz je kiedyś doprowadzić do końca, to ja tu zawsze będę i zawsze będę czytać choćby zajęło to niewiadomo ile czasu. :)
    Wiktor (przynajmniej wiem już jak ma na imię xd) zaczyna lubić Oliwera? No proszę.
    Pozdrawiam
    Torisa

    OdpowiedzUsuń
  3. No proszę zaczyna się rozkręcać :P, wciąż tu jesteśmy i czekamy na ciąg dalszy. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. No czekamy ☺ czekamy a ja cieszę się bardzo że mam co czytać. Tylko o Magdonaldzie nie zapomnij. Ja osobiście chyba wole tamto,ale te też się rozkręca i ciekawie się zapowiada. Weny życzę Bay Bay

    OdpowiedzUsuń
  5. Jezu... Oliwer do złudzenia mi kogoś przypomina.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ta historia jest świetna, naprawdę poprawia humor. Tak szybko się czytało ten rozdział, że nie mogę się doczekać kolejnego.

    OdpowiedzUsuń
  7. No ciekawe czy ten autyzm to wymysł Wiktora, czy może jednak coś w tym jest? Fajnie, że interakcje chłopaków się powiększają. Podobał mi się tekst Oliwiera - A kogoś w ogóle lubisz? Hehe - samo sedno istoty Wiktora ;) No i kim jest ta kobieta? Jakoś ciężko mi uwierzyć że to kochanka ojca Wiktora - chyba jego mama nie byłaby aż tak spokojna? No zobaczymy :) Dziękuję bardzo i życzę jak najwięcej weny :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Nooo w bede czekac na kolekny rozdzial z niecierpliwoscia ^^

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.