sobota, 11 lutego 2017

Rozdział 2. (I tak wszyscy wylądujemy w McDonaldzie)

No to zanim kolejny rozdział Gówniarza, pozwolę sobie jeszcze odetchnąć. Gówniarz wciąż się pisze, nie jest to zbyt łatwy rozdział, bardzo się w niego wczuwam, więc cały dzień chodzę poddenerwowana. McDonald stanowi więc naprawdę miłą odmianę. :D Mam nadzieję, że dla Was również i że nie tylko ja czerpię przyjemność z jego pisania. ;) Dajcie znać, jak się Wam podoba i czy od czasu do czasu nie chcielibyście przeczytać ode mnie takich lekkich opowiadań. (Ale oczywiście sporadycznie, nie chciałabym się skupiać na samych fluffach, bo to też niezbyt dobre.) 

Betowała Ekucbbw.

Do trzech razy sztuka

Następnego dnia wchodząc do McDonalda, Teodor czuł się jak przestępca. Jakby robił coś zakazanego i godnego pohańbienia. Owinięty bordowym szalem po sam czubek nosa, stanął w kolejce do kasy, mając wrażenie, że zaraz się ugotuje. Niewielkie znaczenie miało tu nagrzane wnętrze restauracji w zestawieniu z jego grubym, wełnianym swetrem i puchową kurtką. Teodor po prostu się denerwował.
Dzisiaj zamówi kawę. Jedną, zwykłą, małą i najtańszą kawę, w końcu przelew z UJ-otu jeszcze do niego nie dotarł, dlatego jego portfel świecił żałosnymi pustkami. Przetrząsnął więc cały swój pokój, żeby odnaleźć zapodziane groszaki, którymi bynajmniej nie przejmował się na początku miesiąca.
Stanął w kolejce, przeklinając w duchu wszystkie dzieciaki, które rano postanowiły odwiedzić McDonald. Co one, lekcji nie miały? Swojego beznadziejnego, szkolnego życia? Z niechęcią popatrzył na stojącą tuż przed nim dziewczynę, od stóp do głów ubraną w markowe ubrania – plecak z Vansa, a na nogach roshe runy (chociaż była zima) i oczywiście odsłonięte kostki. Pomimo gotowania się w grubych warstwach ubrań, Teodor aż się zatrząsnął.
Dopiero gdy kolejka odrobinę się zmniejszyła, zdecydował się wyjrzeć do przodu. Czuł się jak szpieg obserwujący swój cel. Jakie jednak było jego zdziwienie, kiedy zamiast wysokiej postaci za kasą dostrzegł drobną dziewczynę z szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy. I chociaż bycie obsłużonym przez tak entuzjastyczną osobę powinno być znacznie przyjemniejsze, od razu zaczął tęsknić za naburmuszonym Andrzejem.
Może już tu nie pracował? Albo miał wolne?
– To moja wina, że zimne? – jak na zawołanie usłyszał niezadowolony, znajomy głos. Jego spojrzenie od razu skierowało się w stronę punktu odbioru zamówień. Aż musiał przygryźć wargę, żeby się zbyt szeroko nie uśmiechnąć, kiedy dostrzegł niechętną, pełną słabo ukrywanej wyższości minę Andrzeja, właśnie przyjmującego burę od kierownika zmiany. Teodor momentalnie przypomniał sobie jedno zdarzenie z gimnazjum, mające miejsce na biologii, kiedy to oddawali swój projekt, do którego nauczycielka miała kilka zastrzeżeń. A dokładniej – miała zastrzeżenia do części wykonanej przez Andrzeja. Zaśmiał się cicho pod nosem, przypominając sobie tamtą chwilę; Andrzej przybrał dokładnie tę samą postawę – wydawało się, że akceptuje krytykę, ale jednocześnie nie można było nie wyczuć bijącej od niego arogancji.
I wtedy Andrzej popatrzył w jego stronę. Teodor aż drgnął, prawie podskakując, nieprzygotowany na taki ruch. Niebieskie oczy zdawały się jednak go nie zauważać, patrzyły gdzieś ponad głową Teodora, jakby szukając tam wybawienia przed kierownikiem oraz denerwującymi klientami składającymi zażalenia. Teodor miał więc chwilę, aby przyjrzeć się Andrzejowi; długiemu, ale prostemu nosowi, wąskim ustom i brwiom nadającym całej twarzy charakterystycznego, nieprzystępnego wyrazu. Pomyśleć, że ten wiecznie nadęty dupek był dla Teodora jedynym pozytywnym aspektem w gimnazjum.
Dopiero po chwili, gdy kolejka się przesunęła, a więc Teodor musiał także zrobić krok do przodu, niebieskie oczy zauważyły go. Już nie patrzyły gdzieś ponad nim, teraz ich spojrzenie skoncentrowało się na twarzy Tedka, a ostre brwi zmarszczyły się w zastanowieniu, które jednak nie potrwało zbyt długo. Andrzej musiał wracać do pracy, o czym przypomniał mu kierownik, wyraźnie powoli tracący cierpliwość.
– Co podać? – zapytała wciąż tak samo uśmiechnięta kasjerka. Teodor poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Za chwilę stanie przed Andrzejem. Może wreszcie zostanie rozpoznany? Tylko co wtedy? Co powinien powiedzieć? Hej. Przychodzę tu tylko dlatego, żeby ciebie zobaczyć – to przecież nie wchodziło w grę!
– Małą kawę.
– Coś jeszcze? – Kasjerka nabiła wszystko na komputerze.
– Nie – odparł bez najmniejszego zająknięcia i położył odliczone pieniądze na ladzie.
– Tutaj ma pan paragon, tam wydamy za chwilę zamówienie – powiedziała z tak przerażająco szczęśliwym uśmiechem, że po plecach Teodora aż przebiegły dreszcze. Cholera, więcej uśmiechu, więcej entuzjazmu, więcej pozytywnej energii – jaki klient w ogóle na to leci? Przecież to przerażające!
Przesunął się na miejsce przy odbiorze zamówienia i oparty o ścianę, obserwował Andrzeja wydającego jedzenie. Starał się nie uśmiechać, ale mina dawnego kolegi była tak zabawna, że usta Teodora same się wyginały. Zdecydowanie nie pasował do McDonalda, do brązowego mundurka, czapeczki i zadowolonej kasjerki pracującej na stanowisku obok.
Mógłby tak stać pod tą ścianą i obserwować Andrzeja w nieskończoność. Niestety jednak, jego kawę przygotowano szybciej, niż Teodor by chciał. Można składać zażalenia z powodu zbyt krótkiego oczekiwania na zamówienie?, zastanawiał się, gdy niechętnie zerknął na paragon. Westchnął ciężko, sprzedał sobie mentalnego kopniaka i (wciąż słabo zmotywowany) ruszył do lady. Andrzej stał odwrócony do niego plecami, sięgał po hamburgera i frytki, żeby to wszystko ułożyć na tacy. Dopiero gdy postawił na blat kawę Teodora, podniósł na niego swoje niebieskie spojrzenie.
– Sto dwadzieścia – powiedział numerek, a Teodor uniósł paragon i chyba tylko cudem jego ręce w żaden sposób nie zdradziły zdenerwowania. W środku przecież cały aż się trząsł. – Smacznego – dodał jeszcze, a jego oczy znów zatrzymały się na twarzy Tedka o te kilka sekund zbyt długo.
Pamiętał? Przypomniał sobie?
Teodor nabrał powietrza w płuca. Teraz. Tak, teraz, innej okazji nie będzie. Przecież czasy gimnazjum i swojej gamoniowatości miał już dawno za sobą!
– C-cześć. – I chociaż naprawdę bardzo się starał, to kiedy stał przed Andrzejem, głos sam mu się załamał. Zawsze tak się działo w nerwowych sytuacjach; już nawet nie łudził się, że kiedykolwiek ten stan rzeczy ulegnie zmianie. Nie poddał się jednak – zająknięcie nadrobił całkiem pewnym uśmiechem, co mimo wszystko nie przyszło mu łatwo. Serce waliło mu w piersi, jakby zaraz miało z niej wyskoczyć, a zdziwienie odmalowujące się na twarzy Andrzeja w niczym mu nie pomogło.
– Cześć? – powtórzył Andrzej, jeszcze nie bardzo świadom, do kogo to mówił.
– Andrzej, ja cię proszę... – rozbrzmiał poirytowany, choć wciąż uprzejmy (w końcu niedaleko znajdowali się klienci) głos kierownika. Teodor zerknął z niechęcią na mężczyznę, który przerwał im tak ważną chwilę, a wyraz twarzy Andrzeja stężał. Widać było, że z trudem próbuje zachować spokój, nim jednak jeszcze raz popatrzył na Teodora i nim zdążył zadać mu jakieś pytanie, napotkał szybko oddalające się plecy.
Teodor, tracąc cały swój animusz, złapał za kubek kawy, odwrócił się i odszedł z czerwoną twarzą, niebędącą skutkiem ubocznym ogrzewania w McDonaldzie. Dopiero gdy znalazł się na zewnątrz, jego umysł mógł powrócić do trzeźwiejszego trybu pracy.
Cholera, ale wszystko spieprzył. Wystarczyło poczekać! Poczekać, nic więcej! I nie uciekać jak spłoszona mysz!

***

Teodor dziwnie się czuł, kiedy wspinał się po schodach wraz z Andrzejem u boku i kiedy zatrzymali się tuż przed drzwiami jego mieszkania. Serce łomotało mu w piersi, gdy zdał sobie sprawę, że za chwilę naprawdę zobaczy pokój Andrzeja! I co z tego, że gdyby nie projekt z biologii (którego nawet nie bardzo chciało mu się robić), mógłby o tym jedynie pomarzyć. Najważniejsze, że miał dobrą wymówkę do spędzenia z Andrzejem kilku godzin. Mogli nawet przez cały ten czas uzupełniać tylko zielnik i mówić jedynie o szkole – to naprawdę nie miało żadnego znaczenia.
– Moich rodziców jeszcze nie ma i nie będzie do wieczora, ale siostra za godzinę wraca – powiedział Andrzej, szukając kluczy w swoim czarnym plecaku, całym w naszywkach z logo różnych zespołów.
– M-m-masz... – Andrzej nigdy mu nie przerywał. Nigdy go też nie poganiał, właściwie to zachowywał się tak, jakby Teodor w ogóle się nie jąkał, a ich rozmowy przebiegały najnormalniej w świecie. Chyba właśnie za to Teodor tak go polubił. Po raz pierwszy nie czuł się przy drugiej osobie inny. – M-asz s-siostrę? – wydukał wreszcie, wciąż trzymając ręce w kieszeniach swojej jesiennej kurtki. Nie chciał dać po sobie pokazać, że naprawdę się denerwował i cieszył jednocześnie. Nie bardzo lubił panią od biologii, ale chyba teraz zmieni nastawienie. W końcu gdyby nie ona, nie wylądowałby w parze z Andrzejem.
– Mhm, młodszą – burknął, otwierając drzwi. – Tragedia, stary, mówię ci. Młodsze siostry to tragedia. – Wszedł pierwszy do mieszkania, a Teodor, nie chcąc pominąć żadnego szczegółu, rozglądał się dookoła szeroko otwartymi oczami.
To nie było mieszkanie, do którego pasował Andrzej. Bo Andrzej raczej śmiesznie wyglądał na tle słodkich, brzoskwiniowych ścian poobwieszanych całą masą rodzinnych zdjęć, którym Teodor nie mógł się nie przyjrzeć.
– Jezu, daj spokój. Nie lamp się na to, tylko chodź – prychnął Andrzej, zawstydzony kompromitującymi zdjęciami (chociaż zdaniem Teodora mały Andrzej był naprawdę słodki – w ogóle nie przypominał tej obrażonej na cały świat, nastoletniej wersji). Kiedy więc zerknął na Andrzeja i już chciał mu powiedzieć, że rodzinne zdjęcia to norma w każdym domu, dostrzegł lekkie rumieńce na jego bladej twarzy. Mimowolnie się uśmiechnął, nie komentując tego jednak (poniekąd też dlatego, że mówienie dla Teodora to istna katorga). Szybko ściągnął buty, odwiesił kurtkę na wieszak i bez słowa poczłapał za Andrzejem prowadzącym go do swojej świątyni.
Widok zawalonego wszystkim, co możliwe, łóżka jakoś nie bardzo go zaskoczył. Właściwie to dokładnie tego się po Andrzeju spodziewał. O ile przedpokój miał dość przytulny wydźwięk, to tego samego o sypialni Andrzeja nie można było powiedzieć. Dwie ze ścian pomalowano na czarno, dwie na biało, co już nadawało pomieszczeniu surowego wyrazu. Dodać całą masę plakatów zespołów heavy metalowych, których słuchający punk rocka Teodor nie bardzo kojarzył, i w rezultacie otrzymywało się bardzo Andrzejowy pokój. A bałagan panujący w pomieszczeniu wydawał się wkomponowywać w wystrój. Po raz pierwszy Teodor musiał przyznać, że ten nieporządek można było nazwać „artystycznym nieładem”, jak sam zresztą często nazywał swój syf w pokoju. Różnica jedynie polegała na tym, że jego burdel w żaden sposób nie pasował do skromnego wyrazu nie tylko pokoju, ale również do Teodora. Teodor był po prostu zbyt grzecznym chłopcem na bałagan.
– Dobra, bierzmy się za to gówno. Masz te nasze chwasty? – zapytał Andrzej, rzucając na podłogę swój plecak. Teodor wyciągnął tylko przed siebie rękę, w której trzymał różnokolorowe liście, jakie zebrali po drodze ze szkoły. – Okej, chociaż tyle. Dzielimy się robotą, powklejamy do zielnika, a opisy już każdy na własną rękę, co? – zapytał, siadając na podłodze i klepiąc miejsce obok siebie. Teodor zaraz do niego podszedł, wciąż błądząc spojrzeniem po ścianach. Chciał zapamiętać te wszystkie zespoły, żeby w domu bliżej zapoznać się z gustem muzycznym Andrzeja. – To Slayer – powiedział w pewnym momencie, gdy spostrzegł, czemu takiemu Teodor się przyglądał.
– T-to dość... m-mo-mocne, n-nie? – zapytał, siadając wreszcie na podłogę. Trochę go zdziwiły te zespoły. Szczerze mówiąc, podejrzewał, że Andrzej stał bliżej takich... emowatych klimatów?
– No. Tak dość – powiedział i nagle poderwał się do biurka zawalonego różnymi papierami, spod których nieśmiało wyglądał monitor, klawiatura i myszka. – Chcesz posłuchać? – rozbudził się zaraz, a jego wyraz twarzy momentalnie się ożywił. Teodor nie mógłby mu odmówić, kiwnął więc głową, sam czując się podekscytowanym na myśl, że z każdą chwilą coraz bardziej poznawał Andrzeja. Nigdy nie miał w szkole żadnego przyjaciela, tylko w podstawówce Gruby Rudy – bo tak nazywano Grześka, kolegę z klasy – był jedyną osobą, z którą spędzał przerwy. Nie mógłby go jednak nazwać przyjacielem. – Przygotuj się, bo to naprawdę mocne – powiedział, gdy komputer już się załączył, a on odnalazł folder z muzyką. Już po chwili z głośników buchnęły początkowo niekompatybilne dla Teodora dźwięki, jakieś piski, odgłosy burzy, rzężenie. Zmarszczył brwi, sam nie wiedząc, czy mu się to podoba. W pewnym momencie wokalista zaczął śpiewać... albo raczej, zdaniem Tedka, po prostu charczeć. – Trapped in purgatory. A lifeless object, alive. Awaiting reprisal. Death will be their acquiescence – zanucił Andrzej swoim niskim, chociaż momentami piskliwym, bo przechodzącym mutację, głosem. Teodor aż uniósł brwi, patrząc na niego w zdziwieniu. Nie tego się spodziewał.
– M-masz dobry głos – powiedział, prawie w ogóle się nie zająkując. Andrzej od razu na niego popatrzył, uśmiechając się tak szeroko, że Teodor przez chwilę myślał o padnięciu na zawał.
– Tak myślisz? – zapytał podekscytowany. Teodor kiwnął głową. – Z kumplami ze starej budy chcemy założyć zespół – wyznał, odchylając się na obrotowym krześle. – Zacząłem się uczyć grać na gitarze, ale to chyba nie dla mnie. Nuda – prychnął, przewracając oczami. Teodor milczał, chłonąc słowa i ekspresję twarzy Andrzeja. – Już chyba łatwiej śpiewać. Zresztą, wiesz... – Obrócił się szybko na krześle w stronę Teodora i pochylił, tak, że jego twarz znalazła się tuż przed twarzą Kamińskiego. Momentalnie zrobiło mu się gorąco, a po plecach przebiegł jeszcze trudny do zidentyfikowania dreszcz. – To na wokaliście wszyscy się skupiają – dodał i znów błysnął swoimi ładnymi, tylko trochę krzywymi zębami. W porównaniu do zębów Teodora, Andrzej miał naprawdę śliczny uśmiech.
– T-tak – wystękał, czerwieniejąc po same czubki uszu. Nie odsunął się jednak od Andrzeja, przyglądał się jego twarzy z bliska. Małym, ciemnym wągrom na nosie (bo nastoletnie bolączki z cerą nie ominęły nawet Andrzeja), lekkim cieniom pod oczami i wypiekom ekscytacji na policzkach. – P-pasuje t-t-o do ciebie.
– No nie? – zapytał ukontentowany i, ku niezadowoleniu Teodora, odsunął się od niego, żeby tym razem pochylić się do komputera. Zastopował muzykę. – Bierzmy się za ten zielnik, póki... – urwał. W mieszkaniu rozległ się trzask.
– Andrzej! Nie stawiaj tych swoich cegieł na samym środku! – Z przedpokoju dobiegł ich dziewczęcy krzyk. Teodor od razu zerknął w stronę zamkniętych drzwi, podejrzewając, że siostra, o której wspomniał mu Andrzej, właśnie wróciła.
– To patrz gdzie leziesz! – odkrzyknął jej Andrzej, nie kłopocząc się ze wstaniem.
– Wszystko powiem mamie, zobaczysz!
– Se mów, mam to w dupie!
Teodor mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, nabierając ogromnej chęci zobaczenia, jak siostra Andrzeja wyglądała. Byli do siebie podobni? A może stanowili swoje absolutne przeciwieństwa? Na odpowiedź musiał jednak poczekać jeszcze dwie godziny. Dopiero gdy skończyli robić zielnik, a on pakował wszystkie swoje przybory, do pokoju zajrzała wysoka, ale równie drobna co Andrzej dziewczyna. Popatrzyła na Teodora brązowymi, kompletnie różnymi od brata oczami, a jej proste, łagodne brwi zmarszczyły się w niezadowoleniu, kiedy przeniosła wzrok na Andrzeja.
– Głodna jestem – oznajmiła wszem i wobec, zakładając ręce na piersi i wbijając w brata oczekujące spojrzenie.
– To sobie odgrzej obiad? – Andrzej nawet na nią nie popatrzył. Zaczął jedynie zgarniać resztki liści, które nie zagrzały miejsca w ich zielniku, a Teodor milczał jak zaklęty, obserwując uważnie rodzeństwo.
– Mama mówiła coś o pizzy. Że zamówisz. Zostawiła pieniądze – powiedziała, nie ruszając się ani o minimetr.
Andrzej westchnął, aż wreszcie jego niebieskie oczy zatrzymały się na Teodorze. W dłoni zgniótł pożółkłe zielsko, które po chwili wylądowało w plastikowym koszu zapełnionym całą masą bliżej niezidentyfikowanych papierzysk.
– Chcesz zostać na pizzy? – zapytał, a gdy dostrzegł zakłopotaną minę Teodora, od razu dodał: – Spoko, Teo, naprawdę możesz zostać. To nie było grzecznościowe pytanie – sprostował.
– I tak byśmy zamówili maxi, co nie? – odezwała się dziewczyna, żeby po chwili pokonać odległość dzielącą ją od Teodora. Wyciągnęła przed siebie dłoń i uśmiechnęła się lekko. – Hej, jestem Aniela.
– T-t... – Uścisnął jej rękę, ale język odmówił mu posłuszeństwa.
– Teo – powiedział za niego Andrzej, podnosząc się z podłogi. – Meksykańską zamawiam – oznajmił, łapiąc za telefon, na co jego siostra prychnęła z niezadowoleniem i założyła ramiona na piersi.
– Wiesz, że nie lubię. Hawajską chcę.
– Ten, kto zamawia, ten wybiera – rzucił obojętnie Andrzej, wzruszając ramionami, a siedzący wciąż na podłodze Teodor przysłuchiwał się ich wymianie zdań z zainteresowaniem. Nie miał rodzeństwa, nie wiedział, jak to jest wychowywać się z kimś; robić na złość i troszczyć się jednocześnie; kochać, chociaż czasem nienawidzić. To było dla niego całkowitą abstrakcją, może właśnie dlatego czerpał taką przyjemność z podsłuchiwania przekomarzanek rodzeństwa Wrońskich.
– To weź chociaż pół na pół! – sapnęła Aniela i aż tupnęła nogą.
– A ty? – zapytał w pewnym momencie Andrzej, zwracając się do Teodora. Ten tylko zamrugał, jakby zapominając, że wciąż był widoczny. Chrząknął i poczerwieniał na twarzy, zdając sobie sprawę, że naprawdę mógłby tak siedzieć i tylko patrzeć. Nikt nie musiałby zwracać na niego uwagi, a on i tak czułby się z tym dobrze, bo po prostu... po prostu obserwowałby Andrzeja.
– O-obojętnie – wydusił.
– Okej, to zamówię pół na pół – zasądził wreszcie Andrzej i wybrał numer pizzerii.

***

Jak to mówią – do trzech razy sztuka. Jeśli teraz stchórzy, kompletnie się na sobie zawiedzie, w końcu przez ostatnie trzy lata ciągle udowadniał, że z dawnym Teodorem nic już go nie łączy. Ani nadwaga, ani krzywe zęby (aparat powoli dawał sobie z nimi radę), ani nawet beznadziejne okulary, bo przecież soczewki to teraz można znaleźć nawet w Rossmanie! Wyglądał dobrze, czuł się dobrze i w żadnym wypadku nie był już samotny. Miał kolegów, miał nawet dwóch najlepszych przyjaciół; bycie duszą towarzystwa to może i nigdy mu nie zagrozi, ale nawet do niej nie aspirował.
Jedyne, co mu pozostało, to jąkanie. Tylko jąkanie. A mimo to krążył obok tego McDonalda i krążył, jak taki sęp nad powoli zdychającą ofiarą. Teraz albo nigdy, cholera jasna. Jeśli nic nie zrobi, jak Boga kochał (albo raczej nie kochał, w końcu wyznawał agnostycystyczne podejście do życia), zadzwoni do Natalii i powie jej o swojej beznadziejności. Raczej nie chciałby mieszać w tę sprawę wścibskiej przyjaciółki, więc przyznanie się przed Natalią do swoich porażek byłoby najwyższym wymiarem kary.
Wdech, wydech. Wchodzi. Dzisiaj znów z zamiarem zamówienia kawy; chociaż przelew z UJ-otu przyszedł, to i tak jakoś nie chciał pochłaniać całej masy tych McDonaldowych kalorii. Swoją wagę i jedzenie od kilku lat wręcz chorobliwie kontrolował, bo same myśli o tym, że mógłby znów przytyć, przyprawiały go o mdłości.
Dzisiaj nie było takich niemożebnych kolejek jak wcześniej. Jednak szybko spostrzegł również, że oprócz tłumów w McDonaldzie, za kasami zabrakło także Andrzeja. Zerknął w stronę punktu odbierania zamówień. Jakiś młody, korpulentny chłopak podawał klientom jedzenie ospałymi, wręcz flegmatycznymi ruchami.
Teodor ustawił się w kolejce. Stanął na palcach i spróbował dojrzeć, kto pracuje przy okienku McDrive. Pyzata dziewczyna z całą masą piegów na twarzy z pewnością nie była Andrzejem. Co więc z Andrzejem? Nie trafił na jego zmianę?
– Co podać? – Ten sam obrzydliwie zadowolony uśmiech kasjerki co wczoraj.
– Kawę.
– Coś jeszcze? Jakieś ciastko?
– Tylko kawę – odmruknął niezadowolony i wręcz obrażony położył na ladzie pieniądze.
– Paragon. Proszę chwilę poczekać na...
– Tak, wiem – przerwał jej, złapał za paragon i jak wczoraj ustawił się pod ścianą, czekając na zamówioną kawę. Ściskał w dłoni świstek papieru, w myślach przeklinając wszystkich pracujących dzisiaj w McDonaldzie.
Może Andrzeja zwolnili? Kto jak kto, ale Andrzej z pewnością nie nadawał się do pracy z ludźmi. Zwolnienie w jego przypadku byłoby tylko kwestią czasu, nie trzeba mieć nadprzyrodzonych zdolności, aby to przewidzieć. Długo nie wytrzymałby w takich warunkach, z nieprzyjemnymi, narzekającymi klientami, do których po usłyszeniu całej wiązanki przekleństw musiałby się jeszcze uśmiechnąć. Bardziej w stylu Andrzeja byłoby wciśnięcie takiego cheesburgera niewdzięcznemu delikwentowi w twarz, niż pokorne przepraszanie i nadstawianie drugiego policzka.
Na podwieszonym pod sufitem ekranie pojawił się jego numerek. Podszedł więc do lady, a flegmatyczny chłopak – nigdzie się nie spiesząc, bo i niby gdzie – podał mu kubek, życząc smacznego z równie ociężałym co jego ruchy uśmiechem. Teodor zerknął jeszcze raz w stronę kuchni. Przy stanowisku z frytkami, a i nawet trochę dalej, tam, gdzie składało się kanapki, pracowali kompletnie nieznani mu ludzie. Andrzeja naprawdę dzisiaj nie było w pracy i nie miał już co się łudzić, że za chwilę zza lady wyskoczy na niego chłopak łudząco przypominający Andy'ego. Nie wyskoczy; Teodor wydał dzisiaj sześć złotych na darmo. I można się śmiać, można machnąć ręką, ale dla studenta sześć złotych to już obiad. Albo dwie puszki piwa. Albo pół butelki wina. Bądź prawie cała barmańska z Biedronki. Jak widać, sześć złotych da się o wiele lepiej zainwestować. Z tą nieprzyjemną myślą ruszył do stolika przy oknie. Postawił kubek na blacie, rozpiął kurtkę i opadł na maleńki taboret, zastanawiając się, w jaki inny sposób mógłby dotrzeć do Andrzeja. Bo Andrzej, jak na człowieka gardzącego mainstreamem przystało, nie miał Facebooka – no chyba że użytkował ten portal pod jakąś fikcyjną nazwą. Oficjalnie jednak ten Andrzej Wroński, o którego Teodorowi chodziło, na Facebooku nie istniał. Nie istniał już nawet siedem lat temu na Naszej Klasie, kiedy to wszyscy oszaleli na punkcie tego portalu, ale oczywiście nie Andrzej.
Wziął łyka parującej kawy. Przyjemnie rozgrzała go od środka, jednak wciąż nie wydawała się Teodorowi warta tych sześciu złotych. Znacznie lepszą (oraz tańszą) robiła Natalia. Wystarczyłoby tylko, że Teodor zwaliłby się jej na mieszkanie – które swoją drogą znajdowało się całkiem niedaleko, bo na Kapelance – i już zatrzymałby pieniądze w kieszeni.
Sięgnął do telefonu. Wysupłał z kieszeni słuchawki. Odszukał plik z muzyką. Co mu pozostało, jak nie Andy? Nim jednak zdążył włączyć jakąś jego piosenkę, coś nagle uderzyło w stół. Kawa za cholerne sześć złotych prawie znalazła się na blacie, przestraszony Teodor podskoczył, a smartfon spadł na podłogę, z Andy'm spozierającym zza ekranu.
– Co, do... – warknął, krzywiąc się, kiedy nagle blada, zakolczykowana twarz przysunęła się do niego, a groźne brwi zmarszczyły w wyrazie głębokiego zastanowienia. Serce Teodora w jednej chwili znalazło się w gardle. Niebieskie oczy patrzyły na niego uważnie.
– Ja cię znam – powiedział ten, dla którego Teodor od trzech dni zaglądał do McDonalda. – Znam cię, prawda?
Język znów odmówił posłuszeństwa. Tętno przyspieszyło, krew szumiała w uszach, a myśli zbijały się w trudny do rozszyfrowania kłębek. Jedyne, co był w stanie zrobić, to kiwnąć głową i chłonąć widok Andrzeja bez tej durnej czapki McDonalda, z kolczykami w brwi, nosie i w wardze.
– Teo? – powiedział nagle, jakby sam jeszcze nie był co do tego przekonany. Zaśmiał się, pokręcił głową i usiadł przed Teodorem w swoim ostrym codziennym looku, ze starannie ułożonymi włosami i bez nieforemnego mundurka restauracji. – Cholera, Teo. – Uśmiechnął się szeroko. Zęby miał jakby bielsze, a twarz znacznie przystojniejszą. – Nie wierzę! – Teodor także nie wierzył, chociaż przecież dokładnie o tym marzył. Czasem najwidoczniej życzenia spełniają się w najmniej oczekiwanych momentach.



7 komentarzy:

  1. No i się spotkali, i za chwilę będzie gorący III rozdział :) czekam z niecierpliwością.
    I na gówniarza, bo Błażej powinien trafić do pier.... la
    Pozdrawiam i życzę weny

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem za takimi smakowitymi deserami w przerwach przed głównym daniem. Do tego tuczą jedynie wyobraźnię i pompują nastrój. Wszystkiego naj- zacna Autorko :))))

    OdpowiedzUsuń
  3. haha Apropo. Miałam dzisiaj zabawną sytuację w Macu. Koleżanka szukała burgera, którego już dawno wycofali, a gdy o niego pytała facet zza lady zrobił tak genialną minę... Widać było, że nie chce jej urazić i odmawiać, trochę się zaciął, po czym po prostu powiedział "No nie ma...". Jego próby powstrzymania śmiechu skończyły się tym, że w trójkę staliśmy przy kasie z głupawką xD Polecam. Nic nie kupiłyśmy, za to po wyjściu miałyśmy świetny humor. haha
    Rozdział super :D I tak, chcę trochę lżejszych i krótszych opowiastek z Twojej strony. Z resztą. Przeczytam wszystko. Także baw się dobrze z pisaniem :D
    Pozdrawiam serdecznie! Weny!

    OdpowiedzUsuń
  4. Teo mimo, że wydoroślał i się zmienił nadal jest całkiem uroczy. Trochę szkoda że stchórzył za drugim razem, ale dobrze, że chciał jeszcze próbować :D
    Zaskoczyła mnie reakcja Andrzeja. Bo wydała się całkiem pozytywna, a w sumie cały czas kreujesz go na takiego gbura. Ale może on po prostu lubił Teo w przeszłości. Jestem ciekawa, jak to się rozwinie.
    Ach, podoba mi się to opowiadanie, jest takie lekkie! Idealne by odpocząć po ciężkim dniu czy nawet życiu xD
    Życzę dużo dużo weny ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Całkiem przyjemnie się czyta to opowiadanie :) Takie lekkie klimaty co jakiś czas są super 😀 Theo jest uroczy, a Andrzej też mimo swojej gburowatości wydaje się naprawdę w porządku. Czekam na odnowienie przyjaźni :) Dziękuję 😀

    OdpowiedzUsuń
  6. Muszę przyznać, że tego typu opowiadania momentami są bardzo potrzebne. Tak przyjemnie się je czyta:D
    Dobre są na takie leniwe wieczory, kiedy to chce się od wszystkiego odciąć.
    Popieram w pełni i oczywiście jak zawsze z ogromną przyjemnością czytam każe z Twoich opowiadań :D

    Pozdrawiam ciepło,
    Elda

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja bym chciała takie lekkie opowiadanka na deser, fajnie się je czyta <3 więc możesz pisać, ja jestem za.

    Zima i odsłonięte kostki <3 niedawno czytałam o tym fajny wątek na forum :D

    powiedziała z tak przerażająco szczęśliwym uśmiechem, że po plecach Teodora aż przebiegły dreszcze – tak bardzo go rozumiem, tez przerażają mnie tacy ludzie :D

    Biedny Teoś, spłoszona myszka <3

    Czarno-białe ściany, tak bardzo pasujące do Andrzeja. Lubię to :) i chaos w pokoju, plakaty, ach, młodość.

    Podoba mi się, że Andrzej nie słucha emosiowych klimatów :D nawet Teo był zaskoczony :D
    Polubiłam też siostrzyczkę Andrzeja.

    Biedny Teo, który kontroluje wagę, ale i tak przychodzi do Maca :D

    Co do pierwowzoru Andrzeja, to ja nie wiem nawet, w jakim zespole gra czy śpiewa Andy :D wiem, ignorantka ze mnie, on jest sławny? :D

    ho ho ho, czyli w końcu jednak sobie przypomniał Teosia. Brawo Andrzej.
    Czekam na cukier :3

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.