poniedziałek, 5 grudnia 2016

Donikąd - fragment 2.

Pewna osoba w komentarzach podpytała mnie o dodatek na Mikołajki. Niestety, nie miałam czasu, żeby napisać Gówniarza, bo ostatnio potrzebuję na niego całego tygodnia, a teraz boję się, że i do soboty nie dam rady dokończyć rozdziału. Praca licencjacka i promotor się o mnie upomnieli. Trzymajcie kciuki, żebym jakoś wysmrodziła pierwszy rozdział, bo naprawdę idzie mi jak krew z nosa. Postanowiłam jednak wrzucić Wam coś, co niedługo udostępnię w całości - drugi fragment "Donikąd". 
Mam nadzieję, że się Wam spodoba i nada się na prezent ode mnie ;). 



Drugi fragment części pierwszej:

Bezkresy dróg stanowych



Umycie się było czymś, czego Nicolas potrzebował. Gdy wsiadał z powrotem do samochodu, czuł, że teraz to już może stawić czoła wszystkim zarażonym. Chociaż może i nie wszystkim... A właściwie to najlepiej, żeby nie spotkał na swojej drodze ani jednego, bo wtedy prawdopodobnie zacząłby uciekać i znów by się spocił.
– To gdzie chcesz jechać? – zapytał Eric i nim ruszył, włączył klimatyzację na mocniejsze obroty. Nicolas jeszcze wyjrzał za okno; zaczynał mieć dosyć tego pustynnego krajobrazu i powoli tęsknił za Nowym Yorkiem. Tam nie było aż tak gorąco.
– Nie wiem – powiedział Nicolas z zastanowieniem. – Jadę po prostu przed siebie. – Wzruszył ramionami i rozsiadł się w fotelu, a Zoe spojrzała na niego czujnie z tylnego siedzenia.
– Nie masz żadnego celu? – zapytała. Nicolas aż uniósł brwi, zdziwiony, i obejrzał się na dziewczynkę.
– Jasne, że mam – odparł. – Przeżyć – mruknął i westchnął, zerkając na lusterko, w którym widział odbicie dyszącego psa. – Jak się wabi?
– Mulan – odpowiedziała mu dziewczynka i poklepała psa. – Bez niej byśmy nie żyli – dodała i pochyliła się, żeby pocałować łeb wilczura, który położył po sobie uszy i zamerdał ogonem.
Nicolas spojrzał z zaciekawieniem na Erica, chcąc usłyszeć tę historię. Mężczyzna jednak milczał jak zaklęty, dlatego też postanowił wymusić na nim odezwanie się. Całkiem nieźle już mu to wychodziło, w końcu zdążył zauważyć, że z Erica trzeba było wyciągać informacje, gdyż dobrowolnie zbyt wiele by nie powiedział.
– Więc, co ta Mulan takiego zrobiła, że żyjecie?
– Rzuciła się na pierwszego zarażonego, który nas zaatakował – odpowiedział, nie patrząc na rozmówcę, tylko na drogę. Nicolas tylko westchnął ciężko i odwrócił się do dziewczynki. Wydawała się o wiele bardziej chętna do prowadzenia konwersacji niż jej brat. Może nawet ją polubi… A może nie. Nie zastanawiał się nad tym.
– Twój brat nie jest zbyt rozmowny, co? – zagadał.
– A daj spokój – prychnęła i machnęła ręką. – Potrafi siedzieć cicho przez kilka godzin – mruknęła i wydęła usta w niezadowoleniu. Eric spojrzał na nią w lusterku, jednak dalej milczał. – A tobie się nie nudzi, jak nikogo nie masz? – zapytała.
Nicolas wzruszył obojętnie ramionami. Czasem mówił sam do siebie, ale tego nie miał zamiaru zdradzać, bo wyszedłby na idiotę. Naprawdę nie lubił ciszy i zazwyczaj, gdy prowadził, to albo śpiewał, albo mamrotał coś pod nosem.
– Tak mi lepiej – powiedział. – Bezproblemowo.
– Nie wiem, czy tak bezproblemowo – odezwał się nagle Eric, wciąż nie patrząc na niego. – Gdybym nie pojawił się na stacji, zostałbyś zeżarty żywcem – prychnął i zacisnął dłonie na kierownicy, co nie umknęło uwadze Nicolasa.
– Ja ci później też uratowałem życie. Dwa razy. I jeszcze twojej siostrze, więc mi łaskawie nie wytykaj, co? – prychnął, czując, jak zaczyna się irytować.
– Nie wytykam – odparł. – Widzę tylko, że jesteś przekonany, że lepiej ci samemu. To ci odpowiadam, że nie. Bo czasem warto mieć kogoś, komu możesz zaufać.
– Kogo? Małą dziewczynkę i psa? – prychnął Nicolas z rozdrażnieniem.
– Tak, małą dziewczynkę i psa – odparł mu Eric i rzucił groźne spojrzenie. Szybko jednak powrócił wzrokiem do drogi. – Nawet nie masz pojęcia, ile zawdzięczam Zoe i Mulan.
– Ale ty im ufałeś już wcześniej, przed wybuchem zarazy – powiedział, czując, jak coś go ściska w gardle. Eric zaczynał go poważnie denerwować. – Nie zauważyłeś może, że teraz nie można już nikomu zaufać?
– Czyli co? Mam cię wyrzucić na środku pustyni, bo nie mogę ci zaufać? – zapytał poważnie, też podnosząc głos. Zoe patrzyła to na jednego, to na drugiego ze zdezorientowaniem. Nie wtrącała się jednak, tylko uspokajała warczącą pod nosem Mulan.
– Tego nie powiedziałem!
– Powiedziałeś! Dokładnie tak powiedziałeś! – syknął i uderzył dłonią w kierownicę. – Kurwa, mimo że uratowałeś Zoe, dajesz mi powody, żebym zaczął się zastanawiać nad pozbyciem się ciebie.
Nicolas aż przełknął ślinę, nie chcąc nawet myśleć o tym, że mógłby wylądować na środku pustyni bez chociażby wody. Nie odpowiedział, tylko wpatrzył się w szybę, zaciskając wargi w wąską linię.
– Czyli co? Mam rację? – dopytał Eric.
– Nie – prychnął. – Nie myślisz może, że na pozbycie się was miałem już wiele okazji?
– Właściwie to czemu Eric cię zabrał? – Kłótnię nagle przerwała Zoe, patrząc na nich z zaciekawieniem i głaszcząc kark psa. Nicolas prychnął i odwrócił się do niej.
– Bo twój genialny brat rozwalił mi opony – odpowiedział.
– Musiałem – warknął, patrząc na niego groźnie.
– Musiałeś? Nic nie musiałeś!
– Co, jeżeli później byś za mną pojechał? – prychnął Eric, ściszając już głos.
– Ale i tak mnie zabrałeś – mruknął z zastanowieniem Nicolas. Mało kto by tak postąpił, prędzej spróbowałby się go pozbyć.
– Bo groziłeś mi bronią – odparował Eric takim tonem, jakby to nie było oczywiste. Nicolas tylko przewrócił oczami i zatopił się w fotelu, patrząc na niezmieniające się widoki za oknem. W pewnym momencie zauważyli dwie ciemne postacie oddalone od drogi o jakąś milę. Kiedy usłyszały nadjeżdżający samochód, zmieniły kierunek, w jakim podążały.
– To straszne. – Usłyszeli głos Zoe, która uważnie obserwowała zarażonych do momentu, aż ich nie minęli. – Myślicie, że oni wewnątrz są jeszcze ludźmi?
– Nie – odpowiedział od razu Nicolas, a Eric spiorunował go wzrokiem. – No co? – prychnął. – Oni już nie żyją – zwrócił się do Zoe. – Nie wiem, na jakiej zasadzie ta choroba działa – nikt chyba nie wiedział, skoro wybuchła taka epidemia, pomyślał – ale to coś sprawia, że chodzą i zabijają, rozsiewając wirus, czy co to tam jest, dalej. To wygląda jak podtrzymanie gatunku – mruknął z zastanowieniem, a Eric wpatrzył się w niego.
– Dokładnie – odparł i kiwnął głową, przyznając mu rację. Nicolas uśmiechnął się do niego, ale już nic nie odpowiedział; przez chwilę jechali w ciszy, ale ta, jak zwykle zresztą, zaczęła go męczyć.
– Masz jakieś nagrania z muzyką? – zapytał.
– Coś było w schowku – odpowiedział, wyjeżdżając na drogę asfaltową. – Nie wiem, to nie mój wóz. – Wzruszył ramionami, a Nicolas już pochylał się, żeby przejrzeć zawartość skrytki. Wyciągnął jedną płytę i aż się uśmiechnął.
– Sprawdźmy – mruknął, wsuwając krążek do odtwarzacza. Pobawił się trochę jego gałkami i guzikami, nim zdążył go rozpracować. Nigdy nie znał się na tego typu sprzęcie, potrafił się odnaleźć tylko wtedy, jeżeli urządzenie było jego, a on miał już za sobą lata użytkowania go. Nie lubił dotykać się niczego nowego, całe jednak szczęście odtwarzacze w samochodach zazwyczaj działały na podobnych zasadach. Już po chwili więc z głośników popłynęły pierwsze akordy piosenki, a uśmiech Nicolasa, o ile to jeszcze możliwe, powiększył się. Zapukał w podłokietnik w rytm utworu.
– No nie wierzę, jakie szczęście! – Zaśmiał się. – Oh, baby, baby it's a wild world. It's hard to get by just upon a smile – zanucił refren, a Eric spojrzał na niego kątem oka, nieco zdziwiony.
– Nie śpiewasz tak źle – zauważył szczerze zaskoczony Eric. Po piskliwym głosie Nicolasa, raczej spodziewał się także raniącego uszy śpiewu. Cudów może i nikt nie doznał, ale zdecydowanie przyjemniej słuchało się go wraz z Catem Stevensem, niż opowiadającego w pojedynkę jakąś kolejną historię.
– Kiedyś ćwiczyłem – odparł. – Jezu, uwielbiam tę piosenkę – mruknął i zrobił głośniej w momencie, gdy znów wszedł refren.
Oh, baby, baby it's a wild world. I'll always remember you like a child, girl. – Nicolas aż się odwrócił do tyłu, kiedy usłyszał głos Zoe. Dziewczynka uśmiechnęła się do niego szeroko. – You know I've seen a lot of what the world can do and it's breaking my heart in two.
'Cos I never want to see you sad girl. – Tę zwrotkę zaśpiewali już razem, a Eric przewrócił tylko oczami, jednak uśmiechnął się lekko pod nosem. Mimo wszystko nie miał zamiaru dołączyć się do wesołego śpiewania. Sytuacja była dosyć groteskowa, nucili sobie wesoło piosenkę, jadąc jak jedna wielka rodzina na wakacje, gdy za oknem samochodu widać było włóczące się żywe trupy.
Hope you make a lot of nice friends out there. But just remember there's a lot of bad and beware. – Nicolasa zdziwił fakt, że Zoe znała cały tekst piosenki, nie tylko refren. Śpiewała z nim dzielnie aż do samego końca, a on stwierdził, że może ta dziewczynka jest wyjątkiem? Wszystkie dzieci były głupie, ale musiał być wśród tej całej chmary jakiś ewenement.
Utwór dobiegł końca, jednak po chwili szumów rozpoczął się kolejny. Po pierwszych akordach Nicolas od razu rozpoznał, co to za piosenka, gdyż zaczynała się bardzo charakterystycznie. Ściszył jednak Cryin od Aerosmith i odwrócił się przodem do Zoe.
– Skąd znasz słowa Wild Word? Nie jesteś trochę za młoda na taką muzykę? Nie słuchasz One Direction, Justina Biebera czy czegoś w tym stylu? – zapytał. Trochę orientował się w modzie, jaka panowała wśród dzieciaków.
Zoe prychnęła, jakby ją właśnie obraził, i założyła ręce na piersi. Grzywka opadła na czoło, nadając jej morderczy wyraz twarzy.
– Tata lubił taką muzykę. Zawsze wieczorami puszczał – wyjaśniła. – W szczególności tę piosenkę. Mówił, że to dzięki niej poznał mamę. – Uśmiechnęła się szeroko, a Nicolas zerknął kątem oka na Erica. Nie umknął mu lekki grymas i zmrużone w zastanowieniu oczy.
– Dlaczego tak długo jedziecie do Miami? Minęły już trzy miesiące, a wy ciągle w Wyoming – mruknął i spojrzał na kierowcę z ciekawością. Już wcześniej go to zastanawiało, nie na tyle jednak, aby zapytać. Teraz stwierdził, że skoro jadą tą niekończącą się drogą i nie ma nic innego do roboty, może się dowiedzieć czegoś o Ericu i Zoe. Na horyzoncie nie widać było ani jednego porzuconego samochodu, więc podejrzewał, że jeszcze trochę czasu spędzi z tym rodzeństwem i wilczurem dyszącym mu nad uchem.
– Mieliśmy utrudnienia na drodze – powiedział cicho Eric, nie odrywając wzroku od szosy. Zoe spojrzała na niego ciekawsko, a następnie zerknęła na Nicolasa.
– Do Miami jest daleka droga – wyjaśniła ze swoim dziecięcym przekonaniem.
Nicolas nic jej nie odpowiedział, tylko kiwnął głową. Coś mu tu nie pasowało, ale nie chciał się wtrącać w nieswoje sprawy. Wiedział, że gdyby im zależało na dotarciu do Miami, już by albo tam byli, albo dojeżdżali.
– Nie polecam znajdować się w okręgach dużych miast – mruknął i rozsiadł się w fotelu, wzdychając ciężko. – Jestem z Nowego Jorku i to, co się tam działo w dzień wybuchu zarazy, to jeden wielki chaos. Podejrzewam, że teraz miasto jest już martwe… chociaż, może nie do końca. – Zerknął na Erica, który też rzucił mu czujne spojrzenie, a następnie wpatrzył się w odbicie Zoe w lusterku. – A skąd jesteście? – zapytał.
– Z małego miasteczka w stanie Oregon.
– Z Powell Butte – sprostowała Zoe i uśmiechnęła się do Nicolasa. – Fajnie tam było. Cicho. Pełno pól i łąk. Kiedyś nawet mieliśmy konia! – pochwaliła się, o wiele bardziej skora do rozmowy niż jej brat, który tylko kiwał głową, zupełnie jakby musiał potwierdzać jej słowa. Nicolas uniósł brwi i obejrzał się na dziewczynkę. On dorastał wśród zgiełku miasta i praktycznie nigdy nie wyjeżdżał z Nowego Yorku. Dopiero teraz poznał, jak to jest żyć wśród przyrody i, oczywiście, żywych trupów, bo o nich nie dało się zapomnieć.
– To zazdroszczę – powiedział zgodnie z prawdą Nicolas i uśmiechnął się. – Ja trzy miesiące temu pierwszy raz na żywo zobaczyłem krowę. – Zaśmiał się, trochę skrępowany swoim wyznaniem. Zoe aż wybałuszyła na niego oczy, a Eric parsknął kpiąco pod nosem, za co Nicolas pchnął go w ramię. – Nie śmiej się. Jak nie wyjeżdżasz z miasta, to niby gdzie masz krowę zobaczyć? – prychnął. – W Central Parku się nie pasą, no sorry.
– Nigdy nie byliśmy w Nowym Jorku. Jest tam tak jak na filmach? – zapytała Zoe, a Nicolas od razu pokręcił głową. Obrócił się do niej przodem, bo lubił mieć z rozmówcą kontakt wzrokowy. Naprawdę nie była ani głupim, ani denerwującym dzieckiem. I podobało mu się to, że podobnie jak on nawijała jak szalona. Aż śmieszne, że jej bratem był Eric-mruk.
– Lepiej – sprostował. – Na filmach nie pokazują, jak wielkie są te budynki. Czujesz się jak mrówka, stojąc przy nich. – Zaśmiał się. – Na dodatek ruch na niektórych ulicach jest niesamowity. Idziesz wśród tylu ludzi, że nawet trudno byłoby ci się zorientować, kiedy ktoś zajebałby ci portfel i…
– Wyrażaj się – warknął Eric, przerywając mu. – Nie przeklinaj przy niej.
– Przestań – parsknęła Zoe i kopnęła zaczepnie w fotel brata. – Myślisz, że nie znałam słowa „zajebał”?
Nicolas zaśmiał się rozbawiony i wrócił do opowiadania dziewczynce o Nowym Jorku. Starał się jak najwierniej opisać klimat panujący w tym mieście, mówił dużo o sławnym, bogatym Manhattanie, ale wspomniał też o Bronksie, mniej sławetnym okręgu, o dużym procencie przestępczości. Uwielbiał mówić o swoim rodzinnym mieście, kochał je i naprawdę świetnie się w nim czuł, mimo że utrzymanie się w nim nie było aż takie proste. Nie dla studenta, który musiał dzielić swój czas na naukę i pracę.
Zoe słuchała go z uwagą i od czasu do czasu coś wtrącała, starała się jednak nie przeszkadzać. Eric za to rzucił tylko, że nie przepada za dużymi miastami, ale wydawał się słuchać z uwagą. Zresztą, Nicolasa nie dało się nie słuchać. Mówił bardzo donośnie i szybko, a na dodatek miał ten swój piskliwy, irytujący głos. Nie można było go po prostu zignorować.
Jechali tak jeszcze przez jakiś czas, to rozmawiając (głównie Zoe i Nicolas, Eric mało co się odzywał), to słuchając muzyki. Nagle jednak na horyzoncie zobaczyli ciemny punkt. Wraz ze zmniejszającą się odległością pomiędzy nim a ich pojazdem, dostrzegli, że był to zielony, porzucony samochód osobowy. Nawet Zoe zamilkła, kiedy przejeżdżali obok niego. Tylne szyby były zaciemnione, jednak przez przednie zauważyli, że jest pusty. Zatrzymali jeepa kilka jardów dalej i nim wysiedli, złapali jeszcze za bronie.
– Pójdę zobaczyć – powiedział Nicolas i wysiadł z samochodu, od razu rozglądając się dookoła w poszukiwaniu zagrożenia. Wyglądało na to, że byli sami na tym pustkowiu, więc trochę się rozluźnił i podszedł do pojazdu. Zajrzał do środka, lecz wewnątrz panował półmrok. Złapał za drzwi i otworzył je. Nagrzane powietrze buchnęło w niego, a on aż się skrzywił i zakasłał, kiedy poczuł mocną woń zgnilizny. Zamknął oczy, które zaszły mu łzami od tak ostrego fetoru i nie zauważył poruszenia na tylnym siedzeniu. Nagle coś na niego ruszyło i złapało gorącą, ugotowaną ręką za jego ramię. Spojrzał prosto w zaropiałe, mocno wypukłe oczy czegoś, co jeszcze niedawno było kobietą. Wrzasnął niekontrolowanie, zbyt zaskoczony, żeby zareagować spokojnie. Nagle, obok jego krzyku, po okolicy rozniósł się też huk wystrzału. Kula przeleciała obok Nicolasa, któremu wydawało się, że prawie otarła się o jego nos. Przebiła czaszkę zarażonej, która opadła na tylne siedzenia, nieruchomiejąc.
Nicolas oddychał ciężko z szeroko otwartymi oczami. Spoglądał na ciało, wciąż nie mogąc się uspokoić, już nawet nie zwracał uwagi na bardzo nieprzyjemny zapach, który pewnie będzie towarzyszyć mu jeszcze przez długi czas.
– Zabiłbyś mnie! – krzyknął nagle na Erica, kiedy już otrząsnął się z szoku.
– Albo ona ciebie – prychnął i odsunął go od samochodu, zaglądając do niego. Sam się skrzywił na zapach panujący w środku, ale nic nie powiedział. – Nie ma paliwa – powiedział i odsunął się od wozu, od razu zamykając drzwi.
Nicolas odchrząknął i obejrzał swoją rękę. Znajdowały się na niej dziwne, brunatne ślady. Momentalnie poczuł, jak coś zimnego wspina się po jego szyi, żeby zaraz mocno zacisnąć się na jego gardle.
– Musze to umyć – powiedział z rosnącym przerażeniem. Nie wiedział, czy go trup przez przypadek nie zadrapnął. Serce znowu zaczęło mu bić z nerwów ze zdwojoną siłą.
– Zahaczyła cię paznokciem? – zapytał Eric dziwnie ciężkim głosem. Podszedł do niego i nagle złapał go za nadgarstek, przyciągając do siebie jego rękę. Obejrzał ją, ale nie dotykał tego, co zostawił po sobie uścisk dłoni zarażonej. Nicolas spojrzał na jego skupioną twarz – nad czymś się zastanawiał i na nieszczęście, doskonale wiedział, nad czym.
– Przecież pierwsze objawy następują od razu! – powiedział, a mężczyzna pociągnął go mało delikatnie w kierunku samochodu. Otworzył bagażnik i złapał za jakąś szmatę, którą zwilżył odrobiną wody. Obmył mu rękę, a następnie spryskał ją płynem antybakteryjnym.
– Po godzinie – odparł grobowym głosem, jeszcze oglądając skórę, czy przypadkiem nie ma żadnych zadrapań. – Nie minął nawet kwadrans – mruknął i spojrzał mu w oczy. Nie powiedział tego głośno, jednak po jego wzroku Nicolas doskonale wiedział, że jeżeli coś się stanie, on nie zawaha się i albo zostawi go na pustyni żywego, albo z kulką pomiędzy oczami. – Tu – wskazał na maleńką rankę po paznokciu. – Zadrapała cię.
Nicolas na chwilę aż przestał oddychać. Wyrwał z dłoni Erica środek antybakteryjny i obficie zlał nim czerwony ślad, gdy nagle mężczyzna wyrwał mu buteleczkę z rąk.
– Będzie mi jeszcze potrzebny! – syknął i wrzucił specyfik do auta, zatrzaskując drzwi od bagażnika. Obszedł samochód i do niego wsiadł, a spanikowany Nicolas zaraz zajął miejsce w pojeździe, za bardzo bojąc się, że Eric może go tu zostawić.
– Nic mi nie jest – powiedział do mężczyzny. Sam jednak już nie wiedział, czy w głowie kręci mu się przez nerwy, czy przez to, że został zarażony.
– Tego nie wiem – warknął i spojrzał na zegarek. – Po godzinie zbiera się choremu na wymioty – powiedział i odpalił samochód. Nie mogli tutaj zostać, nie, kiedy wystrzał mógł zwołać trupy, bądź, co było chyba jeszcze gorsze, ludzi.
– Nic mi nie jest – powtórzył Nicolas niczym mantrę, chcąc chyba bardziej upewnić siebie, że był zdrowy. To małe zadrapanie nie mogło przecież doprowadzić do zakażenia. Czekanie na wyrok było jednak najbardziej przerażające. Patrzył to na uporczywie milczącą Zoe, to na Erica, który wcale nie był lepszy. W aucie panowała cisza, chyba najbardziej nieprzyjemna, z jaką do tej pory spotkał się Nicolas. Żołądek ściskał mu się z nerwów i co najgorsze, nie wiedział, czy może zaraz nastąpią wymioty krwią, czy po prostu czuł się tak przez silne emocje. Patrzył przez okno na rozciągający się step, przystrojony gdzieniegdzie jakimś krzewem czy karłowatym drzewem. Jezdnia ciągnęła mu się w nieskończoność, minęli po drodze jakąś farmę, jednak nie zatrzymali się, widząc na jej posesji kilka błąkających się trupów. Zresztą gospodarstwo było całkowicie zdemolowane, więc tylko się za nim obejrzeli, żeby zyskać pewność, że nie ma się po co zatrzymywać. Spalone zgliszcza stodoły i nadpalona, kiedyś biała chatka przekonała ich, że nie. Nie było tam nic, czego mogliby potrzebować.
– Jak się czujesz? – zapytał sucho Eric.
Minuta ciągnęła się za minutą. Nicolas ciągle zerkał na zegar, żeby kontrolować czas. Minął dopiero kwadrans, powinien, zgodnie z tym, co słyszał, mieć zawroty głowy. I co najgorsze, miał. Kręciło mu się w głowie, odnosił wrażenie, że zaraz zemdleje, a cały obraz przekręcał mu się przed oczami.
– Dobrze – szepnął. To z nerwów, powtarzał sobie. To na pewno z nerwów. Przez tak małą rankę nie mógł się przecież zarazić! Przecież to byłaby najżałośniejsza śmierć, jaką widział, a dotąd widział jej już naprawdę sporo. Przez rozszarpanie, zeżarcie żywcem, odgryzienie palców. Wszystko wiązało się z dużymi ranami, a on miał na ręce ledwie małe draśnięcie.
– Kłamiesz – syknął Eric. I jechali dalej. Samochód zwolnił. Toczyli się niewiele ponad trzydzieści mil na godzinę. Najwidoczniej w razie potrzeby, Eric chciał go zostawić na tym pustkowiu. Tętno Nicolasa nie przyspieszało, jak to bywało w przypadku zarażonych, jednak wiedział, że już wcześniej było bardzo szybkie. Jeszcze chyba nigdy się aż tak nie bał, nie przez tak długi okres czasu. Niby tylko godzina, ale w tamtym momencie wydawała mu się wiecznością.
Minęło trzydzieści minut. Cyfry na zegarze przeskakiwały niezwykle wolno, jakby z opóźnieniem. Tak, na pewno coś musiało być zepsute, przecież to niemożliwe, żeby tyle trzeba było czekać.
– Jak? – znów zadał zwykłe, proste pytanie. I tak co dziesięć minut.
– Dobrze.
Zaczęło zbierać mu się na wymioty. Żołądek ściskał go tak jak kiedyś, gdy wypił za dużo alkoholu i przyszedł kac. Miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje całe swoje wnętrzności. Bał się, tak bardzo się bał. Aż zaczął się trząść. Zawsze był tchórzem i egoistą, myślał tylko o sobie, a w tamtym momencie wcale nie było inaczej. Nie zastanawiał się, co by się wydarzyło, gdyby zarażenie wirusem przyspieszyło. Czy ugryzłby Erica? Zoe? Nie obchodziło go to. Chciał żyć, bez zarażenia się tym świństwem.
– Jak?
Nicolas z ulgą dostrzegł, że minęła godzina. Dalej było mu niedobrze, ale nie wymiotował.
– Jest okej, naprawdę – powiedział i spojrzał na Erica.
– Jeszcze trochę – sapnął i nagle zatrzymał samochód. Zbliżała się dziewiętnasta, pustynne słońce zaczęło powoli chować się za horyzontem.
– Nic mu nie jest – powiedziała z pewnością Zoe, obserwując wszystko uważnie z tylnych siedzeń. Również czujnie spoglądała na zegarek i na Nicolasa, próbując ocenić jego stan. – Pamiętasz? Kyle zaczął się mocno pocić – szepnęła, wychylając się przez przerwę pomiędzy przednimi siedzeniami. Wyciągnęła swoją dłoń i nim jej brat zdążył ją odepchnąć, położyła ją na czole Nicolasa. – Nie jest rozpalony.
– Nie dotykaj go! – wrzasnął Eric i odtrącił jej rękę. – Nie wiemy, czy nie ma jakiegoś syfa!
– Nie mam! – krzyknął Nicolas.
– Tego wciąż nie wiem!
– Nie mam, do kurwy nędzy! – Nicolas aż zacisnął dłonie w pięści. – Nie mam żadnego syfa! Nie zaraziłem się! Gdybym się zaraził, pewnie już leżałbym w jakiejś agonii! Minęła godzina! – krzyczał, zupełnie zapominając, że przemiana – jak określał stan, w którym zarażony tracił przytomność – następuje przez cały dzień. Pierwsze objawy następowały szybko, jednak na utratę świadomości trzeba było trochę poczekać.
Eric spojrzał na niego ciężko. Marszczył brwi i wyraźnie się nad czymś zastanawiał.
– Wysiadaj – rzucił, na co Nicolas drgnął, ale nic nie zrobił. – Wysiadaj, powiedziałem!
– Eric! – wtrąciła się Zoe.
– Cicho! – wrzasnął do siostry. – A ty wypierdalaj! – zwrócił się do Nicolasa.
– Nie zostawiaj mnie tu! – Aż zadrgała mu dolna warga. – Nie tu! Na jakiejś stacji, przy samochodzie, gdziekolwiek, ale nie na pieprzonym pustkowiu!
– On mnie uratował! Eric, tak nie można!
Eric zacisnął zęby i w końcu walnął otwartą dłonią w kierownicę w geście bezsilności. Opadł na oparcie fotela i przetarł dłonią twarz.
– Próbuję cię chronić – zwrócił się do siostry dziwnie ciężkim głosem. Nigdy go wcześniej nie używał. – Próbuję cię chronić, cholera.
– Nie zaraziłem się – powiedział pewnie Nicolas. Mdłości powoli przechodziły, teraz już wiedział, że spowodowane były zdenerwowaniem. Nie mógł zarazić się przez zadrapanie, wszystkie zarażenia, które widział, następowały przez ugryzienie. Podejrzewał, że wirus przenosił się przez ślinę, a przynajmniej miał taką nadzieję. W końcu nie był na żadnych studiach medycznych, a z lekarzem miał wspólne tyle, co nic. Jeszcze niedawno nie wiedziałby nawet, jak wyleczyć się z grypy.
– Jeżeli dasz mi powód, żeby myśleć inaczej… – zaczął Eric.
– Nie dam – przerwał Nicolas pewnym głosem, zupełnie niepodobnym do tego, którego używał chwilę wcześniej – zdenerwowanego i pełnego obawy. – Nie dam, bo się nie zaraziłem, kurwa. Wiem to, nie jest mi niedobrze. Nie kręci mi się w głowie. Nie mam żadnych pieprzonych omamów!
Eric kiwnął głową i odetchnął. Siedzieli chwilę w ciszy, którą przerywało jedynie ciężkie dyszenie psa plującego na ramię Nicolasa. Ten jednak mało się tym przejął, miał większe zmartwienia niż łeb wilczura zwisający mu przy boku.
– Więc? – zapytał Nicolas, przerywając milczenie. Eric nic nie odpowiedział, jedynie wrzucił pierwszy bieg, a samochód znowu ruszył. – Dziękuję.

***

Słońce chyliło się ku zachodowi, oświetlając ostatnimi pomarańczowymi promieniami rozległe pola kukurydzy. Wyjechali już z obszarów pustynnych i poniekąd Nicolas cieszył się ze zmiany otoczenia, bo ileż można patrzeć na piach i gdzieniegdzie rosnące małe, karłowate drzewka czy suche krzewy? Dość miał już takiego widoku, jednak szybko odkrył, że pola uprawne też mogą się znudzić. Po drodze minęli kilka gospodarstw, jednak nie znaleźli ani jednego sprawnego samochodu, tylko to, co po nich zostało. Wszystko zostało rozkradzione, nawet na jeden kanister paliwa nie mieli co liczyć. Przejechali też obok trzech stacji paliw, niestety, dwie z nich były opróżnione do cna, a na jedną nie mieli nawet po co wjeżdżać. Na samym początku wybuchu epidemii zatrzymały się na niej dwa autokary zapełnione ludźmi i wszyscy już tam zostali. Zabijanie ich byłoby bardzo pracochłonne, a na dodatek mogłoby zwołać innych zarażonych, którzy akurat błąkali się w pobliżu.
– Ciekawe, dlaczego jedne emigrują, a drugie nie – zagadał Nicolas. Eric zbyt długo już z nim przebywał, żeby nie wiedzieć, że chłopak mówił cały czas. Gęba prawie w ogóle mu się nie zamykała i gdy jeden temat się kończył, zaczynał drugi. Czasem na siłę, czasem nie, zależało od tego, czy mieli jeszcze o czym rozmawiać.
Eric był z natury człowiekiem bardzo małomównym, więc potakiwał albo zaprzeczał. Czasem rozwinął jakąś myśl do dwóch, trzech zdań, ale jak zauważył Nicolas, to było jego maksimum. Resztę dopowiadała Zoe. Byli zgranym rodzeństwem, mimo że posiadali dwa odmienne charaktery, ale właśnie dzięki temu się dopełniali.
Może jeszcze trzy miesiące temu nie dziwiłby go taki widok. Każdy miał kogoś, kogo kochał i, jak myślał, oddałby za niego wszystko. Jednak dopiero wtedy, kiedy przychodził prawdziwy kryzys, wychodziła natura człowieka. A ten był egoistą, jak każde zwierzę. Nicolas już dużo widział. Matki zostawiające swoje dzieci same na środku ulicy, zdradzających się braci… Wszystko to wydawało się być na porządku dziennym. Miał jednak przekonanie, że Eric i Zoe byli inni. Naprawdę wiele by dla siebie zrobili, bo już z daleka dało się dostrzec ich silną relację. Mieli tylko siebie. A Nicolas nie miał nikogo, kogo mógłby chronić. Był sam i do tej pory było mu z tym dobrze, wszystko zmieniło się od momentu zadrapania przez zarażoną. Nie chciał być sam w takiej chwili. Uzmysłowił sobie, że umrze w samotności i nikt nawet o nim nie wspomni. Przerażająca śmierć.
– Nie wiem – mruknął Eric jak zwykle zdawkowo.
– Czytałam gdzieś, że taka zagłada poprzez wirus, który ożywiałby to, co już umarło, jest niemożliwa – powiedziała Zoe i złapała się dwóch przednich oparć, wychylając przez nie. – A patrz, teraz mamy epidemię! – mówiła, jak zwykle zresztą, bardzo szybko i głośno.
Nicolas odwrócił się do niej i już miał coś powiedzieć, jednak jego spojrzenie przez chwilę padło na deskę rozdzielczą, a dokładniej na ikonkę wskazującą rezerwę paliwa. Zerknął na Erica, który już od dłuższego czasu nie wyglądał na zadowolonego.
– Nie jesteś zmęczona? – zapytał Zoe. – Cały czas trajkoczesz jak najęta. – Zaśmiał się i powrócił na oparcie. Sam zaczął się denerwować. Nie wiedział już, czy gorsze jest to, że stanęliby na jakimś pustkowiu i nie znaleźliby nigdzie pomocy, czy gdyby zatrzymali się w niebezpiecznym miejscu. Na przykład obok jakiegoś miasteczka, w którym aż roiłoby się od zarażonych.
Lampka rezerwy musiała nie palić się zbyt długo, bo jechali jeszcze ponad pół godziny, aż zaszło słońce, a Zoe padła na tylnych siedzeniach razem z Mulan, pochrapując głośno. Eric przeklął cicho pod nosem, kiedy samochód się zatrzymał.
– Świetnie – sapnął i opadł na oparcie fotela.
– Masz jakiś pomysł? – zapytał Nicolas, patrząc na niego uważnie, na co on tylko wzruszył ramionami. Wysiadł nagle z jeepa i przeszukał swoje kieszenie, już po chwili wyciągając z nich paczkę papierosów.
Znajdowali się pomiędzy polem uprawnym a łąką. Teren był dosyć nierówny, a ciągnąca się przed maską samochodu droga przypominała z oddali wijącego się węża. To wznosiła się, to znowu schodziła w dół, aż wreszcie znikała z zasięgu wzroku przez panujący półmrok.
Gdy Nicolas otworzył drzwi, poczuł przyjemny, chłodny podmuch wiatru na twarzy. Aż się uśmiechnął i spojrzał na rozgwieżdżone niebo. Gdy żył w Nowym Jorku, nigdy nie widział tylu gwiazd na raz i tak silnego blasku księżyca. Czasem myślał, że ta pandemia miała swoje plusy, bo człowiek za bardzo oddalił się od natury. Później jednak dochodził do wniosku, że brzmi żałośnie, jak jakaś przegięta ciotunia, co to kontempluje piękno i zachwyca się nad każdym kwiatkiem, więc udawał, że wcale tak nie myślał.
– Więc? – odezwał się Nicolas, obchodząc samochód. – Gdzie wy tak właściwie jedziecie? – zapytał. – I nie wkręcaj mi, że do ojca do Miami, bo wiem, że wcale ci się tam nie spieszy. – Eric spojrzał na niego groźnie, ale po chwili odetchnął i zaciągnął się mocno papierosem, którego koniuszek aż rozbłysnął żarem, by po chwili znów słabo się tlić.
– Donikąd – powiedział, wypuszczając dym nosem. – Nie ma ojca – dodał, nie patrząc na Nicolasa, mimo że ten nie spuszczał z niego uważnego spojrzenia.
– I nie powiedziałeś jej o tym? – zapytał. – Przecież ona żyje dla tego spotkania! – Nigdy nie myślał, że będzie komuś prawić kazania umoralniające, ale naprawdę polubił Zoe. Była miłą dziewczynką, wygadaną i rozumiejącą jego słabe poczucie humoru. Nie zasługiwała na to, by wierzyć w coś, co nigdy się nie wydarzy.
– Wiem, kurwa – syknął Eric. – Wiem – dodał już spokojniej. – Ale co mam jej powiedzieć? Że ojciec do mnie zadzwonił trzy miesiące temu i powiedział, że został ugryziony? – Pokręcił głową i rzucił niedopałek na asfalt, by przygnieść go butem.
– Tak, właśnie tak masz jej to powiedzieć. Jezu, Eric, wiem, że to jest dziecko, ale taką mamy rzeczywistość. – Aż sam siebie nie poznawał. Był pewny, że nie potrafił udzielać rad i, co chyba ważniejsze, nawet nie chciał tego robić. Zawsze wzruszał ramionami i żył zasadą jasno mówiącą, by nie wtrącać się w coś, co nie dotyczyło bezpośrednio jego. Powinien więc i teraz z niej skorzystać, wrócić do samochodu i zastanowić się, czy gdzieś nie znajdzie sprawnego pojazdu z pełnym bakiem. Nie powinien interesować go Eric. (Uratował go na stacji benzynowej, wielkie rzeczy!) Ale Eric też nie musiał się nim przejmować, mógł wyrzucić go z samochodu, kiedy został podrapany. Może i chciał to zrobić, ale ostatecznie był tutaj. Z nim. Jechał z Nicolasem ze świadomością, że był dla nich niebezpieczeństwem.
– Chcesz? – zapytał Eric, wskazując na paczkę papierosów. Nicolas kiwnął głową. Zapowiadała się długa noc i jakoś muszą ją przeżyć. Wsunął sobie używkę pomiędzy usta i nachylił się do płomienia z zapalniczki, jaką trzymał mężczyzna w dłoniach. Żar zatańczył na czubku papierosa i już po chwili się uspokoił, tląc leniwie.
– Normalnie nie palę – powiedział jeszcze, nim się zaciągnął. Aż zakasłał, czując mocny, drażniący dym papierosowy w przełyku. Eric zaśmiał się i poklepał go po plecach.
– Spokojnie. Nie tak nerwowo. Jakbyś chciał wciągnąć powietrze, a nie napić się wody. – Pokręcił głową, obserwując go z uśmiechem. Nicolas podjął jeszcze jedną próbę zaciągnięcia się, jednak skończyło się tak jak za pierwszym razem.
– Nie – powiedział, aż się krzywiąc i oddając papierosa Ericowi. – Nie chcę. Gówniane cholerstwo.
– Mam jeszcze jakieś waniliowe, chcesz? – zapytał, jawnie z niego kpiąc. Nicolas aż prychnął, rozłoszczony.
– Skąd masz? Pewnie takie palisz, gdy nikt nie patrzy – prychnął, aż zakładając ręce na piersi. Nie lubił, jak ktoś z niego żartował. Nie miał do siebie żadnego dystansu, ale mimo to on z innych uwielbiał się nabijać.
– Nie. Brałem co popadnie – powiedział i wsunął sobie między usta drugiego papierosa, którym nieudolnie próbował zaciągnąć się Nicolas. Obszedł samochód i otworzył bagażnik, po czym chwilę w nim pogrzebał. – Orientuj się – rzucił, celując w niego paczką waniliowych Black Devilów. Chłopak tylko cudem je złapał, przytrzymując dłonią i brodą, bo przeleciałyby mu nad ramieniem.
– Idiota – warknął, ale szybko odpakował papierosy, ciekawy ich smaku. – Jak będą beznadziejne, dodam ci pomiędzy usta trzeciego peta – prychnął, na co Eric tylko wzruszył ramionami i zamknął bagażnik.
Ta noc była dziwna, stwierdził Nicolas, kiedy razem z towarzyszem usiadł na asfalcie, opierając się plecami o samochód. Przez chwilę nie odzywali się do siebie, jedynie Eric podpalił mu koniuszek papierosa smakowego, po czym strzepał ze swojego popiół.
– Uwielbiam takie niebo – powiedział nagle Eric. – Jak byłem kiedyś w Portland, prawie nic nie widziałem w nocy przez światła z miasta – mruknął i zaciągnął się.
Nicolas czy chciał, czy nie, pokiwał głową. Też tak przecież uważał, takie niebo o wiele bardziej mu się podobało, mimo że miało w sobie coś przerażającego. Bo wystarczyło unieść głowę i już czuło się dziwnie małym, nic nieznaczącym.
Złapał czarnego papierosa w dwa palce i przesunął językiem po słodkich wargach. Nie przyznałby się na głos, że smakuje mu coś tak kobiecego, ale już wiedział, dlaczego wszystkie jego znajome przepadały za smakowymi.
– A ty? – zapytał Eric, przerywając ciszę, jaka pomiędzy nimi zapadła. – Nie masz nikogo?
– Mówiłem już – prychnął Nicolas. Tak jak wcześniej był z tego dumny, tak teraz zaczęła ciążyć mu świadomość, że był sam. I nie miał żadnego celu, oprócz chronienia swoich czterech liter.
– Ale naprawdę nie masz, czy po prostu się odłączyłeś? – drążył dalej Eric, co było do niego zupełnie niepodobne.
– Nie mam. Nie miałem już przed pandemią. – Wzruszył ramionami i wpatrzył się na żarzący koniuszek papierosa. Wystarczyło, że wgniótłby go w asfalt i już by zgasł. – To trochę jak z ludźmi, co? – zapytał nagle, wciąż patrząc na tlącą się końcówkę używki. – Jeden ruch i już cię nie ma… – powiedział z zamyśleniem i zmarszczonymi brwiami. Nagle jednak usłyszał śmiech Erica, który aż zatkał usta, żeby nie być zbyt głośno. – A goń się – prychnął Nicolas, czerwieniejąc po same koniuszki uszu. Że też musiał powiedzieć coś tak głupiego.
– Nie, nie. – Dalej nie mógł się uspokoić. – Po prostu to mi do ciebie nie pasuje – wyjaśnił, gdy już jako tako opanował śmiech. – Zabrzmiałeś dziwnie mądrze.
– Idiota. Studiowałem filozofię, także wiesz, całuj stopy. – Przewrócił oczami i zaciągnął się. Słodki dym wypełnił jego płuca, pozostawiając na języku posmak wanilii.
– Serio?
– Nie – prychnął. – Rachunkowość. Najnudniejsze dwa lata mojego życia, dobrze, że już do tego nie wrócę. – Zaśmiał się i spojrzał na Erica.
– Nawet apokalipsa ma swoje plusy – zażartował.
– Wszystko tworzy krąg życia, co?
– Nie cytuj „Króla lwa”, twoje pięć minut filozofa już minęło. – Eric przewrócił oczami, ale się uśmiechnął. Obaj jednak musieli przyznać, że przez chwilę poczuli się z dala od codziennych problemów. Zapomnieli o braku paliwa, o zarażonych, którzy mogli być dosłownie wszędzie i o wrogich ludziach, których najlepiej jest unikać.

10 komentarzy:

  1. Bardzo dziękuję za Mikołajkowy prezent :) Książka zapowiada się bardzo ciekawie, cieszę się, że wkrótce będzie dostępna.
    Życzę wszystkiego dobrego :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam... Tak mało jest fajnych apokaliptycznych opowiadań że łaknę twoje jak balsam na moje serducho! MMmmm zombie, dwaj chłopcy, dziewczynka i pies... Czego chcieć więcej? :)

    życzę weny!!! I czekam z niecierpliwością na fragment 3 :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. który pojawi się hoho za długo ;)
      Mam nadzieje ze uda ci się sprzedać fajnie książkę ^^

      Usuń
  3. Bardzo fajne opowiadanie :) Super prezent na Mikołaja :) Bardzo dziękuję 😀

    OdpowiedzUsuń
  4. Chciałabym już całość. <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Boje się zombie.... A co czytam do poduszki??? Zombie!!!!
    A fragment świetny... :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Kupiło mnie to opowiadanie :)
    Nigdy nie byłam zwolennikiem treści o zombie, ale zmieniłam zdanie od pewnego czasu :D:D:D
    Bardzo przyjemnie się czyta, mimo apokalipsy która nastąpiła, wszystko to nadaje takiego wyrazu temu opowiadaniu.
    Postacie są bardzo interesujące ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedy całość? Bo teraz wolne i byłby czas na przeczytanie?? :(((( Pozdrawiam i wesołych świąt! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam, dopiero teraz dojrzałam ten komentarz. W trakcie świąt nie miałam za bardzo ani nastroju, ani czasu na pisanie "Donikąd", ale teraz powoli wszystko wraca do normy. Tekst jest już cały sprawdzony, właśnie pracuję nad zakończeniem. Jak je napiszę, będę musiała jedynie podesłać korektorce i po sprawie. :) Myślę więc, że za dwa tygodnie "Donikąd" będzie już gotowe.

      Usuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.