sobota, 16 lipca 2016

Pan z walizką

Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze pozostawione pod poprzednim rozdziałem. Jeszcze Wam nie odpisałam, gdyż w przeciągu ostatniego tygodnia ciężko było mi znaleźć na to czas, ale na pewno jeszcze to zrobię. ;)

Tym razem przychodzę do Was z czymś innym, krótkim, jednorozdziałowym opowiadaniem. I nie będę ukrywać, jestem z niego naprawdę zadowolona (a to dość rzadko się zdarza), dlatego też miło byłoby poznać Wasze opinie. :) 

Edit: W następnej notce chcecie Gówniarza czy Americanę? Decyzję pozostawiam Wam, rozdziały mam już napisane i dla mnie nie ma znaczenia, co wstawię jako pierwsze.

Betowała Ekucbbw. 

Pan z walizką

Henryk obudził się o samym świcie. Wyjrzał przez okno, za którym rozpościerał się widok na komunalne blokowisko, i uśmiechnął się. Słońce świeciło wysoko na niebie, ogarniając swoim ciepłym blaskiem całe osiedle. Wpadało też do jego mieszkania, rozświetlając małą sypialnię, w której znajdowała się czerwona wersalka, mały, kwadratowy stół (a na nim wczorajsza herbata, w przezroczystej szklance z czerwonym koszyczkiem) i drewniana, lakierowana meblościanka, na której równo poustawiane stały – pokryte grubą warstwą kurzu – kryształy, jakie poprzywoził z krajów ZSRR. Doskonale pamiętał tamte wyjazdy, te dni spędzone w pociągach, kontrole na granicach i radość, gdy znalazł się poza Polską. W każdej takiej podróży towarzyszył mu Stanisław. Uwielbiali te ich wycieczki, wspólne odkrywanie nieznanych krajów i miast, najbardziej chyba zaciekawiła ich Moskwa. Ten przepych! Ci wspaniale ubrani ludzie! Ta ilość samochodów na ulicach! Tego w Polsce na próżno było szukać; po raz pierwszy zjadł hamburgera, po raz pierwszy spróbował tej ociekającej tłuszczem, amerykańskiej bułki. Tak im zasmakowało, że przez tydzień tylko tym się żywili.
Gdy przychodził czas wyjazdu, zawsze z ogromnym bólem serca wsiadał do pociągu, dobrze wiedząc, że kiedy już dojadą do granic kraju, będą musieli się rozstać. Mieli swoje życia i mimo że naprawdę bardzo by chcieli jakoś je ze sobą spleść, nie mogli.
Pozostawały im więc wspólne wyjazdy.
A dzisiaj jest ten dzień. Wreszcie, tak długo na niego czekał! Znów spotka się ze Stasiem! Znów go zobaczy, weźmie w swoje ramiona i gdy już zostaną sami, ucałuje, przelewając w ten pocałunek całą swoją tęsknotę i miłość. Tak za nim tęsknił, tak okropnie za nim tęsknił...
Podszedł do stołu, na którym, oprócz wcześniej wspomnianej szklanki, leżała też pożółkła, wymięta kartka. Henryk sięgnął po nią i uśmiechnął się, na widok starannego pisma Stanisława.
„Mój najwspanialszy” – głosiły pierwsze słowa. Stanisław zawsze tak się do niego zwracał, nazywał go „najwspanialszym” bądź też „najmilszym”. Henryk westchnął ciężko, a na jego wąskich ustach pojawił się delikatny uśmiech. Stasiu był prawdziwym dżentelmenem, wykształconym mężczyzną, którego pierwszy raz zobaczył w Warszawie. Pojechał do stolicy w delegacji, a spotkali się na przyjęciu, obaj zaproszeni przez jednego z wysoko postawionych dyrektorów bydgoskiego Zachemu. Stanisław podszedł do Henryka, ukłonił się grzecznie i zapytał, jak spodobało mu się przedstawienie. Do dziś pamiętał, że nie spodobało mu się wcale. Podzielił się więc z nim tą informacją, a Staś zaśmiał się serdecznie, wcześniej rozglądając się na boki, czy nikogo nie było w pobliżu, bo gdzieś tam kręciło się dwóch aktorów, grających w przedstawieniu. Kiedy już upewnił się, że są sami, przyznał Henrykowi rację. A później do końca przyjęcia zaśmiewali się z nieudolnie interpretowanych i przedramatyzowanych wątków. Napili się i Stanisław, z szerokim uśmiechem, w którym Henryk zakochał się już od pierwszego wejrzenia, zapytał go, czy nie miałby ochoty gdzieś z nim pójść.
– Znam bardzo ciekawe miejsce w Warszawie – powiedział. – Piłeś kiedyś kawę na dachu? – zapytał, popatrując na Henryka ciekawie. On zdziwił się i pokręcił głową. – A więc wypijesz. Na dachu Centralnego Domu Towarowego znajduje się kawiarnia, może miałbyś ochotę wybrać się tam jutro ze mną?
I tak oto pobyt Henryka w Warszawie przedłużył się. Wypili razem wyśmienitą kawę, popatrując przez okna na krajobraz stolicy. A wieczorem po raz pierwszy znaleźli się ze sobą w łóżku. Było wspaniale, obaj wiedzieli, że na tym się nie skończy, a mieli zaledwie dwadzieścia pięć lat.
Henryk powrócił myślami do chwili obecnej. Jego wzrok skupił się na liście.
Spotkajmy się w Warszawie piętnastego lipca, w hotelu Sofitel Victoria, jak zawsze. Już nie mogę się doczekać, aż wreszcie cię ujrzę – pisał. Henryk westchnął, złożył już wielokrotnie składaną kartkę dwa razy na pół i wepchnął do kieszeni swoich ciemnych, garniturowych spodni. Spojrzał w stronę brązowej, skórzanej walizki, która już czekała na niego przy drzwiach. Najpierw jednak poszedł zjeść śniadanie, a później się umyć. Gdy był już gotowy, założył buty i podekscytowany czekającą go podróżą, którą zwieńczy spotkanie ze Stanisławem, wyszedł z mieszkania.
Dzień był piękny, lekko wietrzny, ale bardzo ciepły. Idealny na wycieczkę, pomyślał, idąc lekkim krokiem i niosąc ze sobą wypchaną ubraniami walizkę. Stanął na przystanku, czekając, aż nadjedzie autobus. Jeden z tych nowoczesnych, które niedawno wypuścili, lśniących i pachnących jeszcze linią produkcyjną, z klimatyzacją i małym telewizorkiem na reklamy. Henryk uśmiechnął się, kiedy jakaś dziewczynka spojrzała na niego zaciekawiona, a później konspiracyjnym szeptem powiedziała do koleżanki: „pan z walizką!”. I zaśmiały się obie, na co on tylko uprzejmie kiwnął im głową, poprawił jasny kapelusz, jaki założył po wyjściu z mieszkania na głowę, a następnie zajął miejsce.
Autobus mknął prosto na dworzec, nie telepiąc się na boki i nie warcząc wściekle silnikiem, jak to miało miejsce kiedyś, kiedy jeszcze po ulicach Bydgoszczy jeździły urokliwe Sany czy Jelcze. Pojazd zatrzymał się na przystanku tuż przed dworcem. Henryk złapał za swoją walizkę i odprowadzany uważnym spojrzeniem tych samych dwóch dziewczynek, wysiadł z autobusu. Stanął przed nowoczesnym, oszklonym i trochę przypominającym mu zszywacz budynkiem, po czym westchnął ciężko. Starszy dworzec o wiele bardziej mu się podobał, był taki nieprzesadzony i budził w nim tyle wspaniałych wspomnień. Pewnym krokiem wszedł jednak na teren budynku, kierując się w stronę peronów. Szedł z wysoko uniesioną głową i lekkim, błąkającym mu się na ustach uśmieszkiem. Czuł na sobie spojrzenia ludzi – szeptali, przyglądając mu się uważnie, na co on jednak w ogóle nie zwracał uwagi, w myślach cały czas powtarzając sobie, że jedzie do Stanisława. Nie mógł przecież wiedzieć, że stał się miejscową atrakcją.
Zaraz go zobaczy, wyjadą gdzieś razem, przejdą się starówką Warszawy, kupią gdzieś butelkowaną oranżadę, może pójdą na wuzetkę? Albo znów, tak jak kiedyś, na dach Centralnego Domu Towarowego. Mieli przecież tyle wspólnych miejsc w stolicy! Tyle miejsc, z którymi wiązała się ich historia. A gdy już nacieszą się swoim towarzystwem, znów zaczną rozplanowywać kolejną podróż. Może tym razem Varna?, myślał, wspinając się po schodach i oddychając ciężko z wysiłku. Walizka zaczynała mu już ciążyć i pobolewało go w krzyżu. Gdy odłożył ją na beton, aż odetchnął ciężko, wpatrując się w nowoczesny, niebieski pociąg. Spojrzał na cyfrową tablicę informującą o stacji końcowej i godzinie odjazdu. Warszawa Wschodnia, przeczytał i aż się uśmiechnął, by zaraz sięgnąć do kieszeni i wyciągnąć z niej złożony list.

U mnie wszystko w porządku. Niedawno gościłem u Mekerewicza, pamiętasz go? To były dyrektor Zachemu, który zaprosił nas na swoje przyjęcie. Minęło już od niego tyle lat, a ja wciąż wspominam nasze pierwsze spotkanie. Wyglądałeś tak dystyngowanie, miałeś wspaniały garnitur i już wtedy, gdy dopatrzyłem Twoją jasną czuprynę w tłumie publiczności, wiedziałem, że chcę zamienić z Tobą kilka słów. Oczarowałeś mnie swoim oczytaniem i ogładą, nawet kiedy wyśmiewaliśmy się ze spektaklu, potrafiłeś okazać reżyserowi szacunek za jego pracę. Już wtedy czułem, że nasza znajomość nie może zakończyć się tylko na przyjacielskiej pogawędce. Na dachu CDT wydałeś mi się zupełnie inny, niż minionego wieczora, byłeś o wiele cichszy i bardziej spięty. Uznałem to za urocze. Wiesz, że często patrzyłeś mi w oczy? I to nie tak, jak robili to inni, bez żadnego zainteresowania, patrząc tylko dlatego, że powinno się patrzeć, bo tak wymaga kultura. Ty potrafiłeś zawiesić swój wzrok i wiedziałem, że w tamtym momencie tylko mnie poświęcasz uwagę.
Och, Henryku, chyba się starzeję. Ten list to idealny dowód na to, że lata nam lecą, cyfry się zmieniają, a my nie młodniejemy. Coraz częściej wspominam tamto nasze spotkanie. Lubię też wracać myślami do naszych pierwszych podróży do Rosji. Do naszych nocy spędzonych w hotelach, do wieczornych spacerów po nieznanych nam uliczkach miast, które dopiero co odkrywaliśmy. Gdyby życie było dla nas łaskawsze, gdybyśmy tylko nie musieli udawać przed rodziną, brać ślubów z kobietami, które i tak są przy nas nieszczęśliwe, i płodzić z nimi dzieci. Urodziliśmy się w niewłaściwym czasie i miejscu, Henryku.
Gdy się już spotkamy, koniecznie musimy przemyśleć plan kolejnego wyjazdu. Co powiesz na Bułgarię? Nigdy tam jeszcze razem nie dojechaliśmy. Jest tyle miejsc, których wciąż nie widzieliśmy, ale mamy czas, Henryku. Zrobimy to, razem.
Spotkajmy się w Warszawie piętnastego lipca, w hotelu Sofitel Victoria, jak zawsze. Już nie mogę się doczekać, aż wreszcie Cię ujrzę.

Na zawsze Twój, oddany i wierny
Stanisław.

Henryk śledził wzrokiem treść listu, a gdzieś z boku do jego uszu dobiegł gwizd. Coś huknęło, pisnęło, pociąg oznaczony jako „Łuczniczka” z wypisaną na boku stacją końcową – Warszawa Zachodnia – odjechał. On dalej stał, wpatrując się w list i czytając go ponownie.
Warszawa, 23 czerwca 1986 – przeczytał, zawieszając się na długi moment z kartką przed oczami. Coś nie grało. Coś było nie tak, ta data... Zamrugał, popatrzył pustym wzrokiem na tory, na moment nie wiedząc, gdzie się znajduje i co takiego miał zrobić. Gdzie jechał?

Ach tak, wracał z Warszawy, właśnie spotkał się ze Stanisławem.
Uśmiechnął się pod nosem, chowając kartkę do kieszeni i kierując się do wyjścia z dworca. Kiedy znów się ze sobą zobaczą, będą musieli zaplanować kolejną wycieczkę. A teraz Henryk musiał udać się do sklepu, bo w domu zapewne zastaną go puste półki. Zrobi sobie obiad, a następnie napisze do Stasia list z podziękowaniem za mile spędzony czas.

Kiedy jest w autobusie, zaczyna pikać jego telefon komórkowy. Marszczy ze zdziwieniem brwi i sięga po niego. To stara Nokia 3310, syn chciał kupić mu coś nowszego, ale on jest przecież na bakier z nową technologią. Odbiera, a w słuchawce słyszy poirytowany głos swojego jedynego dziecka.
– Gdzie znowu poszedłeś? – pyta jego dorosły już syn.
– Wróciłem, synu. Dopiero co wróciłem z Warszawy – odpowiada i patrzy przez okno autobusu na mijane obrazy budującej się, co chwilę odremontowywanej Bydgoszczy. Będzie musiał tutaj zaprosić Stasia, tyle się w tym mieście zmieniło!
– Tato, ty nigdzie nie byłeś! – warczy męski głos w słuchawce, a on odsuwa telefon od ucha i się rozłącza, tylko na moment zapatrując się na swoje pomarszczone, starcze dłonie.

Zapomina, że list, który trzyma w kieszeni niczym największy skarb, jest ostatnim listem Stanisława. Że kilka dni po napisaniu go i wysłaniu, Staś ginie w wypadku samochodowym i już nigdy więcej się nie widzą.
Zapomina, jak bardzo cierpiał po utracie ukochanego, zapomina o tragicznym czasie żałoby i pustych, wlekących się niczym ślimak dniach. Zapomina, bo nie chce pamiętać. Jego życie na starość zmienia się w jedną wielką podróż do Warszawy, w której czeka na niego ukochany.

 ***


Pan z walizką zainspirowany jest prawdziwą postacią "kobietą z walizką". Starsza pani już od kilkunastu lat krąży po Bydgoszczy, ciągnąc za sobą walizkę i zagadując przechodniów. Zawsze jest elegancko ubrana i zawsze utrzymuje, że dopiero co dojechała do miasta, że jest po bądź przed podróżą. I nikt tak naprawdę nie wie, co sprawiło, że zaczęła postrzegać życie jako ciągłą podróż.
Dla zainteresowanych link do artykułu o kobiecie  z walizką: 

16 komentarzy:

  1. Stworzyłaś naprawdę czarujący klimat. Opis mieszkania wydał mi się bardzo autentyczny; urzekły mnie te kryształy, które stoją na pułkach meblościanki w moim mieszkaniu po dziadkach. Od dziecka zastanawiałam się, dlaczego one tam stoją i dlaczego nie można ich użyć. Teraz się przyzwyczaiłam xd (czerwoną wersalkę też miałam)
    Świetna historia. Muszę przyznać, że zrobiło mi się przykro pod koniec. Ładnie ujęłaś wszystko w słowa i tym bardziej podoba mi się, że inspirowałaś się prawdziwą postacią. Super.
    Cóż, dość chaotyczny ten komentarz, ale dopiero wstałam
    Czekam, aż podeślesz mi "gówniarza"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U moich dziadków też są kryształy. W ogóle, jak myślę o PRL'u, to zawsze przed oczami mam zabawne, trochę przerażające ozdoby choinkowe (i łyse, nieforemne, sztuczne choinki) i właśnie kryształy. :)

      Usuń
  2. Przeczytałem i właściwie nie wiem co powiedzieć.
    To z jednej strony niewątpliwie smutny tekst, ale z drugiej ma się wrażenie, że główny bohater mimo wszystko jest szczęśliwy. Końcówka, kiedy to dzwoni syn, mocna i wymowna. Nie lubię tak krótkich opowiadań, bo zazwyczaj ciężko w nich zawrzeć wszystkie emocje i historię, ale Tobie się to udało. Brawo i życzę więcej takich perełek.

    Jeżeli chodzi o Twoje pytanie, szczerze mówiąc wolałbym "Gówniarza". To opowiadanie świetnie się zapowiada, ma duży potencjał. Za "Americaną" jakoś tak nie przepadam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i cieszę się, że nie odbierasz "Pana z walizką" jedynie w smutnych kategoriach. Mimo wszystko jest tam jakiś zalążek szczęścia, który Henryk sam sobie stworzył, żeby zapomnieć. :)

      Usuń
  3. Historia Pana z walizką jest ujmująca. Niestety przyprawia mnie o myśli które są takie dość przytłaczające, że nikt nie będzie żyć wiecznie jako młody człowiek. Po doczytaniu do końca wzruszająca...
    Mimo wywołanych smutnych odczuć, przyznaję że wciąga klimat tego krótkiego opowiadania:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja ostatnio dość często myślę o życiu w kategoriach przemijania i trochę to dołujące, bo wiem, że jeszcze nie na to czas. Wcale stara nie jestem. ;)

      Usuń
  4. Nie przeczytałam jeszcze tego rozdziału ale już się za niego zabieram. Jak dla mnie "Gówniarz"

    OdpowiedzUsuń
  5. Smutno i dołująco, ale mimo wszystko coś w tym oneshocie jest. I fakt, zgadzam się, że dobrze oddany, wciągający klimat. :) Aż zachciałoby się więcej, tylko że ze mniej smutno.

    A jako że Gówniarz wygrywa, a ja już naprawdę stęskniłam się za Americaną - miło byłoby powrócić do Aleksa. Tego kochanego marudy. <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja poproszę obydwa opowiadania na raz xD
    Bo nie mogę się zdecydować między Americaną a Gówniarzem :DDDDD

    OdpowiedzUsuń
  7. Wzruszająca historia, najpierw poruszyło mnie to że ci dwaj panowie rzeczywiście urodzili się nie w tych czasach, potem to że mimo tego utrzymywali kontakt a potem ten sposób Henryka na radzenie sobie ze smutną rzeczywistością... Niby krótkie opowiadanie ale potrafisz stworzyć niesamowity klimat. Bardzo realistyczne opisy. Super ☺ Dziękuję bardzo. Ja też głosuję na Gówniarza :) pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coraz bardziej ciągnie mnie do lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych (ale tylko w Polsce), myślę więc, że jeszcze coś w tych klimatach stworzę. Może i różowo nie było, ale nie można patrzeć na tamten okres przez pryzmat naszych czasów. Myślę więc, że ten oneshot to tylko zapowiedź czegoś dłuższego. :)

      Usuń
  8. Wszyscy Ci słodzą, więc by utrzymać równowagę w naturze wtrącę kilka słów krytyki.


    Starasz się odwzorować realia głębokiego PRL-u, co się bardzo ceni. Również straszliwie przepadam za tymi klimatami i samym okresem historycznym. Może gdybym nie lubiła problemu by po prosu nie było, ponieważ nie dociekałabym wiarygodności opowieści, a szczeniacko wzdychałabym do pięknej historii. Nie wiem jaki masz stosunek do wierności rzeczywistości w literaturze. To czy uznasz moje słowa za krytykę zależy jaki miałaś plan. Jeśli to luźna alternatywna rzeczywistość wzorowana na PRL-u to nie ma najmniejszego problemu. Zgodnie z wolą Pańską.

    Coś bardzo mocno zgrzytało przez całe opowiadanie. Dla mnie jako osoby jako tako w komunizmie obeznanej cała historia nie ma racji bytu. Poznają się w sześćdziesiątym piątym, za rządów Władysława Gomułki. Nie byle kto byłby zaproszony na bankiet po przedstawieniu w Teatrze Narodowym. Henryk był w delegacji, jasne więc jest, że musi mieć stanowisko w partii i to na tyle wysokie, by inwestowano w niego. Cywila ani by nie było stać na podróże poza granice, ani też nie dostałby pozwolenia na opuszczenie kraju. Na Boga, do Okrągłego Stołu nie było mowy o takich wyczynach. Nawet kilka lat po ciężko było tak wyjechać, od co. Ludzie, którzy wyjeżdżali byli inwigilowani, więc tego typu listy były zwyczajnie.. nierozsądne. Ale to się da jeszcze jakoś obronić. Mówisz o Mcdonaldzie rosyjskim. Pierwszy Mcdonald w Moskwie został otwarty w 1990. Przeszukałam kroniki Teatru Narodowego. Nie znalazłam nic o rzeczonym reżyserze. Waham się również nad postawieniem tezy, że w 1965 „Dziadów” w Narodowym w ogóle nie grali. Przecież w 67 dopiero zacznie się teatralny przewrót Dejmka. Nazwanie natomiast tej adaptacji kiepską jest po prostu oznaką braku dobrego smaku.

    Z pewnością znalazłabym jeszcze wiele jakiś mniejszych lub większych historycznych niedociągnięć. Ale po co? To dyskusja pokroju pożaru w „wahadło foucaulta” Eco. Jeśli chciałaś napisać coś naprawdę.. oddającego rzeczywistości – dopracuj całą stronę merytoryczną. Jeśli chodziło Ci jedynie o luźne nawiązanie do PRL-u to wszystko gra, aczkolwiek dla pewnej grupy odbiorców opowieść traci na atrakcyjności, gdy uświadamiasz sobie, że to.. bujdy.

    Wybacz za krytykę. Ten rozdział nie uważam za szczególnie udany. O ile „Gówniarza” uważam za kawał dobrej roboty, o tyle „Pan z walizką” po prostu mnie nie porwał.

    Miłego pisania~

    Basia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po pierwsze, bardzo dziękuję za kubeł zimnej wody. Ten tekst był impulsem, na szybko sprawdziłam kilka rzeczy i zaczęłam pisać. Najważniejsze babole już poprawiłam.
      Jeżeli mam być szczera, bazowałam na opowieściach babci i dziadka, którzy mimo że do partii nie należeli, do Rosji (i krajów ZSRR), często wyjeżdżali. Nie wydaje mi się więc to takie niemożliwe.

      Jeszcze raz dzięki i mam nadzieję, że teraz jest już lepiej. :)

      Usuń
  9. ja jestem za Americana;)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.