sobota, 19 grudnia 2015

Wyznanie z okopu

Szczerze mówiąc nie myślałam, że kiedyś napiszę to, co znajduje się poniżej. To był raczej impuls, nigdy nie czułam się na siłach, by napisać coś na tle historycznym, ale wystarczyła książka "Pod nieobecność mężczyzn" (którą szczerze polecam), by powstało to krótkie opowiadanie. Mam nadzieję, że się spodoba. ;) Zapraszam więc do czytania i komentowania.


***
Lato roku tysiąc dziewięćset czternastego było piękne. Ciepłe i słoneczne. Jak dzisiaj pamiętam nasze wypady nad jezioro, długie wieczorne beztroskie spacery z twoim starym psem u nogi i te noce. Noce pamiętam najdokładniej. Wchodziłem przez okno do twojego pokoju, wspinając się na piętro po pergoli, a ty zawsze na mnie czekałeś.
– Na pewno śpią? – pytałem spanikowany, na co ty śmiałeś się i wyzywałeś mnie od tchórzy. Miałeś więcej odwagi niż ja, a byłeś przecież rok młodszy.
        – Na pewno, na pewno – mówiłeś, przyciągając mnie do siebie. Patrzyłeś mi w oczy w świetle lampy stojącej przy łóżku. – Mówiłem ci przecież tyle razy, że matka jak zaśnie, to już nie wstaje – ganiłeś mnie, po czym zaczynałeś całować.
Wciąż pamiętam te twoje miękkie, czasem słodkie od wieczornej herbaty z miodem, wargi. I wtedy następowała chwila, przez którą się zapominałem. Już nie myślałem o tym, że to co robimy jest niedopuszczalne, grzeszne, niewłaściwe. Twój dotyk przecież taki nie był, sprawiał, że moje serce zaczynało bić szybciej, że przez całe dnie myślałem tylko o nim.
Gdyby ktokolwiek się dowiedział, to byłby koniec... Czasem dzieliłem się z tobą tymi myślami, ale wtedy odpowiadałeś, z godną sobie pewnością, że uciekniemy. I byłeś tak przekonany co do tego, że mogłem tylko się uśmiechnąć, a później dodać w wyrazie żartu: „dzieciak z ciebie jeszcze”.
Ale czasem zdawałeś się być starszy ode mnie. Miałeś bardziej dojrzałe myślenie, a twoje spostrzeżenia wydawały się tak celne, że nie raz nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Zresztą, nie tylko ja. Lubiłeś się kłócić, doprowadzać do słownych potyczek z ludźmi. W naszym miasteczku na północy Anglii miałeś pełno wrogów. Chłopcy nie przepadali za tobą nie dlatego, że zawsze wiedziałeś jak się odgryźć, a czasem przyłożyć też w nos, ale byłeś też po prostu piękny. Dużo dziewczyn się za tobą oglądało, co – nawet nie waż się zaprzeczać – schlebiało ci. Widywałem cię rano z jedną, a w południe już przechadzałeś się z drugą. Wybierałeś między nimi jak kobieta pantofle w sklepie.
I byłem zazdrosny. Sam dobrze wiesz, jak bardzo. A ty się tylko śmiałeś, mówiłeś, że nic do nich nie czujesz, że cię bawi, jak się rumienią, jak próbują zwrócić na siebie twoją uwagę. Dodawałeś jeszcze, co zapamiętałem bardzo dobrze, że nigdy z żadną nie będziesz. Lubiłeś towarzystwo kobiet, ale żadnej nie mogłeś pokochać.
– Wolę mężczyzn – mówiłeś półszeptem i, gdy akurat nikogo nie było w pobliżu, całowałeś mnie.
I tak było zawsze. Ciągle miałem do ciebie pretensje o te dziewczyny, a ty, za każdym razem, odpowiadałeś tak samo. Może chciałeś swoim zachowaniem odwrócić uwagę innych od nas? W końcu przyległa do ciebie karteczka bawidamka, nikt nawet nie podejrzewał nas o niemoralne zamiary względem siebie.
Czerwiec i połowa lipca była wspaniała, jak już pisałem. Kochałem ciebie tak bardzo, że przestałem wyobrażać sobie dalsze życie z jakąś kobietą u boku. Chciałem tylko ciebie.
– Za rok skończę osiemnaście lat – powiedziałem ci pewnego razu, kiedy leżałeś z głową na mojej piersi. Przesuwałem palcami pomiędzy twoimi kręconymi, ciemnymi włosami. Czułem od ciebie bijący spokój. W pokoju unosił się zapach naszego potu, a przez uchylone okno słychać było dźwięki świerszczy. – Poczekam na ciebie i może wyruszymy w podróż? – Tak, wtedy byliśmy bardzo młodzi. Mimo siedemnastu lat, miałem marzenia jak dzieciak, wciąż chciałem zwiedzić cały świat, zobaczyć to, czego normalni ludzie nie mają odwagi zobaczyć. Być inny niż wszyscy. Stać się podróżnikiem i panem własnego losu. Naprawdę byłem młody i nieopierzony, nigdy wtedy bym nie pomyślał, że za tą młodością tak będę tęsknić, że już za chwilę życie doświadczy nas obu tak bardzo, że w wieku dwudziestu lat będziemy niczym starcy. – Do Azji, Australii, Afryki – fantazjowałem, co ty skwitowałeś rozbawionym parsknięciem śmiechem.
– Dobry pomysł – pochwaliłeś. – Tylko my dwaj.
– Bez Alice! – dodałem, patrząc na ciebie z naganą.
– Mówiłem ci, że Alice mnie nie obchodzi! – prychnąłeś i nagle zaśmiałeś się głośno. Lubiłeś, gdy pokazywałem ci, jak bardzo jestem zazdrosny.
– Skoro to takie zabawne, to sam znajdę sobie jakąś dziewczynę – zagroziłem, na co ty zacząłeś się jeszcze bardziej trząść od uciszanego śmiechu.
– Ty i dziewczyny! Proszę cię, Andrew! Sam mówisz, że uszy ci puchną od tego ich szczebiotania!
Często się tak przekomarzaliśmy. Lubiłem te chwile.
Ale później nadszedł kres lipca. I stało się to, czego każdy się spodziewał, ale o czym się nie mówiło. Wojna.
Gdy to się stało, miałem siedemnaście lat, byłem młody, jak mówiłem, nieopierzony. Wojnę widziałem tylko z perspektywy chłopca patrzącego na pięknie ubranych żołnierzy, kochanych przez wszystkich. Bagnety, granaty, samoloty i czołgi, wtedy w mojej głowie widniał tylko taki obraz. Nic więc dziwnego, że chciałem ruszyć na front, każdy z moich kolegów chciał, ty także. Całymi dniami rozmawialiśmy o tym, jak zaciągnąć się razem do wojska. Na szczęście nie mogliśmy. Mówię na szczęście, bo gdyby tak się stało, moglibyśmy już nie żyć.
Pragnąłem zaciągnąć się szybciej, przed ukończeniem osiemnastego roku życia, ale matka się zarzekła, że jak to zrobię, nie będę jej synem. Miała nadzieję, że nim wybiją moje urodziny, wojna się już skończy. Właściwie, każdy tak myślał. To miała być tylko wojenka, a nie ciągnąca się latami fala zabierająca wiele istnień.

Ale moje osiemnaste urodziny nadeszły, a wojsko samo się o mnie upomniało. Nawet gdybym nie chciał, musiałem iść. Ty miałeś to szczęście przesiedzieć jeszcze jeden rok w domu.
– Będę pisać – powiedziałem wieczór przed moim wyjazdem. – Będę pisać ilu Niemców zabiłem – zaśmiałem się, chociaż już wtedy się denerwowałem. Wiedziałem, że ludzie tam giną. Że zginąć mogę także ja, ale nie dopuszczałem tych myśli do siebie. Wrócę jako bohater narodowy, będę walczyć przeciwko złu i okrucieństwu, które wtedy jawiło mi się tylko w jednym słowie – Niemiec. Tak sobie to właśnie wyobrażałem, tak miało być, ale niestety, nie było.
– Jak ja skończę osiemnaście lat, to pewnie już będzie koniec – mruknąłeś niezadowolony. – Ale może uda mi się zaciągnąć wcześniej. Przecież nie będę siedzieć na dupie, kiedy ty jesteś tam i walczysz o Anglię.
Pamiętasz, jak głupi wtedy byliśmy? Nasze słowa przesiąknięte były propagandą, wciśniętym nam do głów pseudo patriotyzmem. Ale na pocieszenie ci powiem, nie byliśmy jedyni. W moim oddziale każdy ruszał na wojnę z dumą, a na obdżektorów patrzyliśmy z pogardą. Gdybym wiedział, Simon, gdybym tylko wiedział... chyba bym uciekł. Z tobą.
Nic takiego jednak nie miało miejsca, zostałem zesłany do Francji, by tam walczyć za naszą ojczyznę. Wcześniej jednak odbyłem szkolenie, które, może i ciężkie do przejścia, w zderzeniu z prawdziwą sytuacją na froncie, było dziecinnie proste. Gdybym tylko miał tego świadomość, w życiu nie cieszyłbym się tak na wizję wyjazdu. Ale te wiwatujące tłumy, kobiety żegnające bohaterskich żołnierzy, panny wybiegające z tłumów i rzucające się na nas, by nas pozdrowić, dodać otuchy przed stanięciem oko w oko z prawdziwym – krwiożerczym – wrogiem. Szkoda tylko, że, jak się później dowiedziałem, ten wróg wyglądał dokładnie jak ja. Też miał osiemnaście lat, też zostawił w swoim państwie rodzinę, do której pragnął wrócić, no i oczywiście, też miał nadzieję na szybkie zakończenie tej wojny. Przed latem wszystko będzie zakończone, mówiliśmy. Już w tysiąc dziewięćset piętnastym sprawa będzie rozwiązana, pocieszaliśmy się.
Przez cały ten czas wymieniałem z tobą listy, pamiętasz? Jak byłem na szkoleniu, każdą wolną chwilę poświęcałem opisywaniu ci wszystkiego. Wtedy skupiałem się na żałosnych, niegodnych uwagi rzeczach, jak plujący podczas mówienia przełożony, niesprawny chłopaczek z naszego oddziału, czy nawet, cholera, przesolone ziemniaki! Nie mam pojęcia, jak mogłem pisać tobie tak trywialne rzeczy, ratuje mnie jednak myśl, że przecież byłem dzieckiem. Wtedy jeszcze nie dorosłem. Jasne – mówiło się o śmierci. Wszyscy wiedzieliśmy, że do domu nie wrócimy w pełnym składzie, ale śmierć wciąż była nieobecna. Wiesz, Simonie, człowiek zdaje sobie sprawę ze swojej śmiertelności dopiero w chwili śmierci. A na froncie umieraliśmy w każdej chwili.
Czym tak naprawdę jest wojna, dowiedziałem się dopiero pierwszego dnia w okopach. Wtedy ogrom wydarzeń tak mnie przeraził, że prawie zginąłem. Doskonale pamiętam moją wartę, kiedy obserwowałem pas ziemi niczyjej. To była chwila słabości, widziałem rozrywane ciało mojego przyjaciela ze szkolenia, Billa. Ręka spadła tuż obok mnie, jego nogi gdzieś dalej, na przestrzeń nienależącą do nikogo. Przez długą chwilę wpatrywałem się z przerażeniem w jego kończynę, zamarłem. Ocucił mnie dopiero kolejny huk, schyliłem głowę i gdybym tego nie zrobił, zginąłbym. Pocisk przeleciał tuż nad moim hełmem, ostatecznie wbijając się w drewno podtrzymujące ściany okopu, jakie znajdowało się za mną. Wtedy zrozumiałem, czym jest śmierć i że od tego dnia będzie mnie prześladować, póki wojna się nie skończy... bądź póki sama mnie nie dorwie.
Pamiętam, że jedyną chwilą powrotu do normalności były te momenty, kiedy przyjeżdżała poczta. Poczta i listy podczas wojny są niezwykle ważne, podbudowują morale wojskowych, jak to mówił mój sierżant. I coś w tym było, bo za każdym razem, gdy dostawałem od ciebie list, czułem, że mam dla kogo wracać do domu.
Pisałeś do mnie bardzo regularnie, a ja za każdym razem zastanawiałem się, co takiego ci odpisać. Prawdę? Kłamstwo? Gdybym zmyślał, że na froncie wcale nie jest tak źle, sam chciałbyś się tam wybrać, a miałem przerażającą świadomość tego, że gdybyś się zaciągnął, nigdy więcej mógłbym cię nie ujrzeć.

Zdecydowałem się więc na półprawdę. Odpisywałem za każdym razem, że mam się dobrze, ale że wojna jest gorsza, niż obaj sobie kiedykolwiek wyobrażaliśmy. Wojsko dba jak najlepiej może o wojskowych, jednak śmierć w niektórych wypadkach jest nieunikniona. Trochę fałszu, trochę prawdy.
I prosiłem, za każdym razem prosiłem, byś nie robił nic głupiego. A już na pewno nie szedł do wojska, nim ono samo się o ciebie nie upomni. Miałem nadzieję, że nim zdąży to zrobić, wojna minie.
Upalne lato upłynęło na zabijaniu wrogów, wrogów, którzy byli takimi samymi ludźmi jak my; młodymi i przestraszonymi. Każdy metr zajmowania ziemi niczyjej okupowany był śmiercią, czy to z naszej strony, czy z Niemieckiej. Zarzynaliśmy się jak zwierzynę, nie bacząc na to, że każdy zgon niósł za sobą czyjś płacz. Przeciwnik był tym złym, my walczyliśmy za moralność. Ale, do cholery, jaka była w tym moralność? Jaka jest moralność w zabijaniu ludzi, którzy siedzieli w okopach z tego samego powodu co my – bo ktoś im kazał?
Istniały dni, kiedy miałem ochotę wyjść na ziemię niczyją. Stanąć, rozłożyć ręce i czekać na zbawienną śmierć, która skończyłaby tę katorgę. I w takich chwilach nie myślałem o mamie, moich dwóch siostrach, ani nawet o tacie. Myślałem o tobie. To ty utrzymałeś mnie przy życiu, to przez ciebie nie chciałem wrócić do Anglii w trumnie albo, jeszcze gorzej, nie wrócić do niej w ogóle. Zginąć w rozkopanej ziemi między dwoma przeciwnymi okopami, rozpaść się na kawałki i już nigdy nie być zidentyfikowanym.

Jesień minęła, nadeszło Boże Narodzenie. Wszyscy mówili, że przed nim cała ta wojna się skończy, że na święta będziemy już w domach. Wierzyłem w to, w końcu musiałem w coś wierzyć, bo w Boga już przestałem. Gdyby tylko istniał, nie pozwoliłby swoim dzieciom na takie bezsensowne mordowanie się nawzajem.
Nic się jednak nie zmieniło – wojna trwała dalej. Ja dalej siedziałem w błotnistych okopach ze szczurami, wszami i innymi mnożącymi się chorobami pod ręką.

I wtedy nadeszła ta chwila, wojsko zabrało mi ciebie. Gdy tylko dostałem ten ostatni list, że wyjeżdżasz, że nie chcesz, że się boisz, że... miałeś tyle wątpliwości po tym, co ci wcześniej pisałem o prawdziwym obliczu wojny. Do tej pory żywię głęboką nadzieję, że odebrałeś moją wiadomość do ciebie, nim sam wyruszyłeś na front.
Napisałem ci, byś się nie bał. Żebyś uważał na siebie, zachowywał czujność, słuchał przełożonych. Proste, głupie rady żołnierza, który w okopach spędził już ponad rok.
Nie wiedziałem jednak, że mój prawdziwy koszmar dopiero się zaczynał. Nie dostałem od ciebie już żadnego listu, nie wiedziałem co się z tobą dzieje. Pisałem do mamy, pytałem ją, czy ma jakiekolwiek informacje na twój temat, ale nie dostawałem odpowiedzi.
Dla mnie stało się jasne, że zginąłeś. Sam nie wiem, jak przetrwałem ostatni rok na froncie, jak udało mi się to zrobić, kiedy prześladowała mnie świadomość, że już nigdy więcej nie spoczniesz w moich ramionach?
Aż wreszcie, tuż przed zakończeniem wojny, dostałem od mamy wiadomość:
Simon wrócił do domu.
Wrócił. Wrócił. Wrócił. Tłukło mi się po głowie przez kolejny tydzień. Wróciłeś, naprawdę nie zginąłeś. Tylko, skoro już tam byłeś, to dlaczego do mnie nie pisałeś? I dlaczego deportowali cię przed zakończeniem? Przecież liczył się każdy żołnierz, nawet ten niesprawny. Dlaczego więc, do jasnej cholery, wróciłeś? Co takiego się tobie przytrafiło, że wojsko uznało cię za nieprzydatnego?

Wielka wojna dobiegła końca w listopadzie tysiąc dziewięćset osiemnastego. Wszystko się skończyło, wszystko powinno wrócić do normy. Ale tak nie miało prawa się stać, ludzie, którzy tam byli, nigdy nie wrócą do normalności.
Już gdy wysiadałem z pociągu, gdy mama wzięła mnie w ramiona i nagle coś buchnęło przy lokomotywie, nie opanowałem nerwowego podskoczenia i skulenia się, a w głowie pojawiła mi się myśl, że to wszystko znowu się zaczyna. Że muszę uważać, pozostać czujny.
Ramiona matki w tamtym momencie otoczyły mnie jeszcze ciaśniej, jakby zrozumiała. Przycisnęła mnie do swojej piersi, pogładziła moje włosy i powiedziała:
– Już jesteś bezpieczny, Andrew.
Bezpieczny. A czy ty byłeś bezpieczny, Simonie?
– Żyje – odpowiedziała mama na moje pytanie o ciebie. – Żyje, ale...
– Ale? – zapytałem, a coś ścisnęło mnie w piersi. Gardło jakby skurczyło mi się boleśnie, a mój wzrok spoczął na pokrytej zmarszczkami twarzy rodzicielki, która, mimo wszystko, wydawała się w tamtej chwili młodsza ode mnie.
– Jak pójdziesz do niego, to się przekonasz.

***

Wcale nie zabrzmiało to dobrze. Niepewność trawi mnie aż do teraz, kiedy stoję pod drzwiami twojego domu, wyciągam drżącą rękę i pukam w malowane na brązowo drewno. Serce niemal podchodzi mi do gardła, gdy słyszę po drugiej stronie kroki.
– Andrew? – słyszę zdziwiony głos twojej mamy i już po chwili kobieta przyciska mnie do swoich pulchnych piersi. – Andrew! Jak dobrze, jak dobrze – mówi drżąco, zupełnie jakby miała się rozpłakać. – Tylu chłopców wzięła nam ta wojna. Jak dobrze, że nic ci nie jest, jak dobrze – powtarza, a ja czuję wzbierającą się we mnie z chwili na chwilę coraz większą, nerwową niepewność.
– Jest Simon? – pytam, sam nie poznając swojego głosu. Zupełnie jakby nie należał do mnie. Z przerażeniem patrzę, jak odsuwa mnie od siebie, jak na jej twarzy wymalowuje się grymas matczynego bólu i smutku.
– Już nic nie będzie takie same – odpowiada, odsuwa się i wpuszcza mnie do wąskiego przedpokoju wyłożonego jasną tapetą. Doskonale znam to pomieszczenie, z zamkniętymi oczami mógłbym iść do ciebie, wyminąć starą, wiekową komodę, skręcić w prawo, do salonu, a następnie w lewo, na drewniane, skrzypiące schody, których balustrada kiwa się na wszystkie strony. – Andrew, on... wojna dużo mu odebrała – mówi ściszonym głosem, zamykając za mną drzwi.
– Co się stało? – Nie ukrywam już swojego nerwowego tonu. Chcę wiedzieć. Chcę wiedzieć jak najszybciej.
– Gaz... Rozpuścili gaz i cały jego oddział odniósł obrażenia, ale on i taki jeszcze jeden chłopak... mówił mi o nim, nie pamiętam teraz jak miał na imię. Coś na „m”, Michael, Mitchell? – zastanawia się, a ja w tej chwili mam ochotę złapać ją za ramiona, potrząsnąć nimi i wykrzyczeć jej w twarz, że nikt inny mnie nie obchodzi, tylko ty. Żeby nie przedłużała tej chwili, żeby z łaski swojej wreszcie mi, kurwa, ktoś powiedział, co ci się stało! – Nieważne – kwituje wreszcie, a ja niecierpliwię się coraz bardziej. – Po prostu... stracił wzrok – padają wreszcie te słowa i na chwilę między nami zapada cisza. Ja wpatruję się w nią, w jej nieoszczędzoną przez czas twarz, ona patrzy gdzieś na bok.
– Jest u siebie? – pytam i czuję, jak serce wali mi w piersi. Żyjesz. Rany Boskie, żyjesz! Naprawdę żyjesz, co z tego, że ślepy. Najważniejsze, że tu jesteś, że za chwilę znów będę mógł wziąć cię w ramiona. Ta wojna odebrała mi wszystko, całą moją młodość, ale, na szczęście, oszczędziła mi ciebie. W jednej chwili wypełnia mnie tak ogromne szczęście, aż chce mi się płakać, bo przez tak długi czas traktowałem cię jako zmarłego, a tu okazuje się, że...
– Jest. Ale nie wiem, czy chce, żebyś go odwiedził. – Zamieram. Patrzę na nią z niezrozumieniem, ona znowu patrzy gdzieś na bok.
– Nie chce?
– Andrew, wiele się zmieniło... – próbuje mi coś wytłumaczyć, nie chcę tego słuchać, wchodzę jej w słowo.
– Dlaczego nie chce?
– Ma poparzoną twarz.
Poparzona twarz. Też coś. Wielka cena za twoje życie, prycham w myślach, wymijam ją i z nową energią zaczynam ciebie szukać. Wchodzę do salonu, omiatam wzrokiem puste pomieszczenie, jednocześnie ignorując podniesiony głos twojej mamy za plecami. Ruszam w kierunku schodów. Skrzypią jak zawsze, ale to nic. Zaczynam biec. Omijam co drugi stopień, aż wreszcie zatrzymuję się przed, tak bardzo dobrze znanymi mi, brązowymi, obdrapanymi drzwiami. Naciskam na klamkę, serce podchodzi mi do gardła, popycham drewno. Widzę najpierw duże okno, szafę z otwartymi szufladami. Dopiero gdy robię krok do środka, mijam próg, zauważam, że siedzisz na łóżku. Czuję, że tracę możliwość oddychania, ból w klatce piersiowej jest tak duży, że na chwilę po prostu zamieram.
– Mamo? – pytasz zdezorientowany. Nie widzisz mnie. Na oczach masz przewiązany śnieżnobiały bandaż, a skóra na policzkach i czole jest nieprzyjemnie czerwona i pomarszczona.
Nie odpowiadam od razu, bo nie jestem w stanie. Zamykam za sobą drzwi, po czym robię krok do przodu, by zatrzymać się w samym środku pokoju. Schudłeś. Tak bardzo schudłeś. Siedzisz na tym łóżku i wyglądasz jak nieszczęście, a ja zdaję sobie sprawę, że wojna jednak odebrała mi część ciebie.
– Nie – odpowiadam, a ty odwracasz głowę w stronę, z której słyszysz mój głos, zupełnie, jakbyś mógł mnie zobaczyć. Uśmiecham się mimowolnie i czynię krok w twoją stronę. Powoli siadam na łóżku, nie wiedząc, co w tej chwili powinienem powiedzieć. – Simon... myślałem, że nie żyjesz.
Widzę, jak zaczynasz drżeć. Twoja dłoń zaciska się na kołdrze, a klatka piersiowa zaczyna się szybko unosić i opadać.
– Dobrze, że już jesteś – odzywasz się po chwili, a ja nie wytrzymuję. Pokonuję dzielącą nas odległość i obejmuję cię, przyciskając do siebie mocno.
– Dobrze, że żyjesz – odpowiadam, bo w tamtej chwili nie liczy się to, że straciłeś wzrok. Najważniejsze jest twoje ciepłe ciało i wciąż bijące serce, którego szybki rytm czuję przy swojej piersi. – Myślałem, że już nigdy cię nie zobaczę.
– Ja cię nie zobaczę – mruczysz, na co mam ochotę cię uderzyć i przywrócić do porządku.
– Co z tego?! – prycham wzburzony, odsuwając cię na odległość wyciągniętych ramion. – Przez ten cały, pieprzony czas, jak mi napisałeś, że wojsko się o ciebie upomniało, myślałem, że nie żyjesz! Nie dostałem ani jednego listu od ciebie! – wyrzucam ci, obserwując, jak na twojej twarzy pojawia się grymas. – Mogłeś napisać! Nie wiesz, jak to jest codziennie budzić się z myślą, siedzieć w tym pieprzonym bagnie ze szczurami i zdawać sobie sprawę, że ciebie już nie ma!
– Pisałem! – prychasz. – Pisałem z okopu, ale nie dostałem odpowiedzi! – krzyczysz nagle. – Też myślałem, że nie żyjesz! – twój głos drży niekontrolowanie, kiedy wyrzucasz mi to w twarz. – Dopiero jak tu dojechałem, twoja mama do mnie przyszła i powiedziała, że wciąż dostaje od ciebie listy... też myślałem, że nie żyjesz – dodajesz ciszej, garbisz się i chyba płaczesz. Chociaż... przecież ty nigdy nie płaczesz. Zawsze byłeś taki dzielny, to ja byłem tym słabszym. Nie myślę już o niczym, tylko całuję twoje wargi.
– Już koniec – mruczę cicho. – Najważniejsze, że żyjemy.
– Jestem ślepy – przypominasz, jakby twoja niepełnosprawność miała jakieś wielkie znaczenie.
– I co z tego! – prycham. – Żyjesz!
– Nie wiem, czy żyję – odpowiadasz i odwracasz głowę na bok. – Po tym co widziałem nie wiem, czy da się jeszcze żyć – dodajesz. – Wciąż mam te sny, Andrew. Widzę w nich trupy, rozwalone ciała moich przyjaciół, którzy w jednej chwili tracą życie.
Zapada cisza. Rozumiem cię, z czego doskonale zdajesz sobie sprawę, bo tylko ja mogę to zrozumieć. Nie twoja mama, nie moja mama. Kto tego nie przeżył, nigdy nie będzie wiedział, że to, co widzieliśmy było gorsze niż biblijne piekło. I wszystko zostało sprezentowane przez jednego człowieka dla drugiego.
– Wiem – odpowiadam cicho. – Jakoś nauczymy się z tym żyć – dodaję półszeptem i znów cię przytulam, tym razem czując, jak odpowiadasz na uścisk. Wtulasz się we mnie, a twoje usta opuszcza westchnięcie przepełnione ulgą.
– Schudłeś – zauważasz.
– Ty też – odpowiadam, przeczesując dłonią twoje włosy.
– Obaj wyglądamy jak wór nieszczęść?
Uśmiecham się pod nosem, zupełnie, jakbym usłyszał jakiś dobry żart.
– Obaj – potakuję i słyszę twój stłumiony śmiech.
Wróciliśmy żywi, ale obdarci ze swojej młodości i beztroski, do której każdy człowiek ma prawo. Wiele razy umarliśmy już tam, w okopach. Mimo że nasze serce wciąż bije, jesteśmy umarłymi wśród żyjących. Człowiek zdaje sobie sprawę ze swej śmiertelności dopiero w chwili śmierci, my zapoznaliśmy się ze śmiercią jak z przyjacielem. Wiemy o niej więcej, niż wiedzieć powinniśmy.

6 komentarzy:

  1. To było takie prawdziwe, ci młodzi chłopcy wyobrażający sobie wojnę, chyba wszyscy tak o tym myśleli, zresztą co tu się dziwić jak wojsko robiło niesamowitą reklamę-chodź i zostań bohaterem. Bardzo trafnie ujęłaś to jak zmieniło się postrzeganie "wroga" z którym walczyli. To byli tacy sami ludzie, wysłani na front w imię ambicji rządzących. Okropne ale takie prawdziwe. Ta poczta na którą wszyscy czekali... to że żołnierzy trzymała przy życiu wiedza że mają do kogo wracać. I potem jak główny bohater myślał że jego ukochany nie żyje-już prawie się popłakałam ale szybko się okazało że Simon wrócił do domu. To było naprawdę przyspieszone dorastanie - wojna to bardzo ciężki temat i mimo że tekst jest stosunkowo krótki to udało Ci się przekazać istotę tego tematu. Dobrze że obaj przeżyli, może nawzajem się wspierając jakoś dadzą radę dalej.Pięknie to wszystko ujęłaś i skłoniłaś mnie do kilku refleksji. Dziękuję i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że zmusiłam do refleksji, taki właśnie miałam zamiar. :)
      Dziękuję za komentarz.

      Usuń
  2. To jest fantastyczne. Naprawdę. Zamieściłaś tutaj tyle uczuć, mimo tak krótkiej formy... jestem pod wrażeniem, mimo przewidywalności.

    OdpowiedzUsuń
  3. Byłam zaskoczona, ale pozytywnie. Cudowne tylko moge powiedzieć. Mam nadzieję, że będziesz częściej tutaj publikowała :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam tego one-shota!
    Zmusza do refleksji i perfekcyjnie porusza każdą moją wewnętrzną struną rozbudzając we mnie mnóstwo uczuć. Nawet nie masz pojęcia jak bardzo się cieszę, że jeszcze co jakiś czas publikujesz również na tym blogu :D
    Pozdrawiam cieplutko i ściskam mocno!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.