środa, 16 kwietnia 2014

Rozdział 2. (Akademik)

Sprawdzały: Oni i Ekucbbw. 

Kierunek: nocne kluby

– Idziemy na miasto! – krzyczał ktoś na korytarzu. Jeszcze chwila, minuta, sekunda, a Mateusz wyjdzie i naprawdę mu przywali. Życie w akademiku coraz bardziej dawało mu się we znaki, już nawet zaczął szukać jakiejś stancji. Nie wytrzyma tu zbyt długo, to pewne.
– Hej! – Drzwi do jego pokoju otworzyły się szeroko. Do środka wpadł Piotr i Dorian, ten pierwszy uwieszał się na drugim z szerokim uśmiechem, z pewnością będącym wynikiem upalenia. Mateusz nie mieszkał tutaj zbyt długo, jednak to wystarczyło, aby zdążył zauważyć, że pseudorastaman ciągle jarał, pewnie nawet na wykłady chodził naćpany. Dorian, o dziwo, trzymał się całkiem nieźle. Może palił jedynie od imprezy do imprezy, myślał Jegliński, za co zaraz jednak się zganił. Co go to obchodziło? Dla niego obydwaj mogli sobie jarać, ile wlezie, interesowało go to tyle, co zeszłoroczny śnieg, a może i nawet mniej.
– Chodź, młody. – Mateusz zmarszczył brwi; jaki młody, do cholery? – Idziemy na miasto! – Piotr się zaśmiał, puszczając Doriana uśmiechającego się półgębkiem. Jak totalny idiota.
– To idźcie. – Nawet nie starał się być miły. Dawno już przestał udawać, że jego sąsiedzi nie irytują go aż tak bardzo, jak było w rzeczywistości. Kilka razy pokazał im , że nie darzy ich sympatią, ci jednak albo byli głupi i tego nie zauważali, albo robili mu na złość. W obie wersje mógł uwierzyć, bo obie wydawały się bardzo prawdopodobne.
– Wyszedłbyś chociaż raz z tej swojej jaskini – odezwał się Dorian i zmierzył Jeglińskiego wyzywającym spojrzeniem.
– Nie. W tej jaskini całkiem mi przyjemnie – odciął się, nie wiedząc, dlaczego tak drążyli temat. Dorian jednak chyba nie chciał odpuszczać. W pewnym momencie już nawet Piotr się skrzywił i wymamrotał pod nosem, żeby: „zostawić tego zrzędę samego”. On jednak stał na środku pokoju i patrzył na Mateusza całkiem nieustępliwie jak na kogoś, kto był już nieco zawiany i upalony.
– Widać. Już nawet zarastasz. Nie chcesz poznać nocnego życia Bydgoszczy? – zapytał i uniósł brwi. – Serio? Przyjechałeś do akademika tylko dlatego, żeby siedzieć w tych śmierdzących stęchlizną czterech ścianach i czytać swojego „Władcę Pierścieni”? – Jegliński spojrzał na niego całkowicie wybity z rytmu. Nie spodziewałby się nigdy, że Dorian zapamięta ich rozmowę o sadze, w końcu ta konwersacja do najdłuższych nie należała.
Sam nie wiedział już, w jaki sposób dał się przekonać. To wyszło od słowa do słowa, albo raczej od przytyku do przytyku, bo wdał się z Dorianem w bardzo głupią, słowną potyczkę, która nigdy nie powinna mieć miejsca. Nie był przecież kimś, kto łatwo dawał się prowokować – a przynajmniej tak chciał o sobie myśleć.

– Masz. – Dorian wcisnął do rąk Mateusza butelkę piwa i uśmiechnął się zadowolony, przysiadając się do niego w autobusie. Ten tylko rozejrzał się po wnętrzu siedemdziesiątki, w której znajdowali się sami studenci przygotowani do nocnego melanżu, jak to właśnie określiła jedna dziewczyna z farbowanymi na czarno włosami. Nietrudno było zauważyć jej jasne odrosty i mocny, chyba nawet aż za mocny, makijaż.
– Tu są kamery – burknął Jegliński i spojrzał na siedzącego naprzeciwko Piotrka, który jakby nigdy nic popijał sobie Warkę prosto z puszki. Nawet nie starał się jej chować za pazuchą kurtki, tylko trzymał ją w ręce na widoku jak jakiś eksponat. – Nie wiem jak ty, ale ja nie mam ochoty na najdroższe piwo w życiu – powiedział i spojrzał na Doriana otwierającego swój alkohol.
– Luzuj gacie, młody – zaśmiał się w odpowiedzi, po czym zerknął na niego z szerokim uśmiechem. Ładnie wygląda, gdy to robi, pomyślał Jegliński, zapatrując się na niego. Mimo tej całej swojej otoczki złego punka, był naprawdę przystojny. Miał dosyć regularnie rysy twarzy, mocno zarysowany podbródek i ładnie wykrojone, czerwone usta. To na nich skupił się najbardziej, nawet doszedł do wniosku, że znajdujący się w dolnej wardze srebrny kolczyk dodawał Dorianowi uroku.
– Spadaj – odwarknął Mateusz i aż się musiał w myślach pochwalić za swoją błyskotliwą, ciętą ripostę. Lata spędzone w Internecie nie poszły na marne, stwierdził jeszcze i w tym momencie jego wewnętrzna rozmowa się urwała, bo w dłoń ponownie została mu wciśnięta puszka Warki, którą wcześniej oddał.
– Spokojnie, nikt nas nie rozpozna – stwierdził Dorian i mrugnął do niego. – To jaki obieramy kierunek? – zapytał Piotrka.
– Trip? Metro? Kubryk? Nie wiem… – mruknął rastaman i wydął wargi w zastanowieniu.
– Zobaczymy, gdzie pójdzie hołota – stwierdził Dorian. – To skąd jesteś, młody?
Mateusz aż sapnął wściekły i zmarszczył brwi, czerwieniejąc momentalnie ze złości. Nienawidził, gdy ktoś tak infantylnie się do niego zwracał, w szczególności, że Dorian robił to już któryś raz.
– Nie jestem żaden „młody”! Kurwa, masz tyle lat, co ja, koleś! – wytknął mu, z góry zakładając, że skoro byli na pierwszym roku, to na pewno muszą być rówieśnikami. Dopiero po chwili zrozumiał swój błąd, kiedy Dorian uśmiechnął się z wyższością.
– Mylisz się, kochanie – stwierdził tylko i mrugnął do niego. Mateusz prawie gotował się ze wściekłości, popił więc piwa, nie chcąc już z nim rozmawiać. Zastanawiał się nawet nad tym, żeby zawrócić do bezpiecznego akademika. Bezpiecznego w teorii, oczywiście. Nigdy nie wiadomo, kiedy sufit zawali mu się na łeb.

***

Nie zawrócił, chociaż nie miał pojęcia dlaczego. Dał się pociągnąć Dorianowi dalej, w wir imprezy, mimo że w głowie ciągle jeszcze pojawiało mu się ostrzeżenie. Nie powinien pić, procenty i on nie byli zbyt dobrym połączeniem, przemknęło Mateuszowi przez myśl, kiedy Piotr wcisnął mu kolejne piwo. Odebrał je niemalże z wdzięcznością. To było dopiero trzecie, a on był już pijany! Nawet nie czuł wstydu i w tamtym momencie cieszył się, że jego towarzysze wcześniej trochę już sobie popili. Może ostatecznie skończą z lukami w filmie, a Mateusz nie wyjdzie na taką życiową niedorajdę.
Byli w Metro, jak wcześniej oznajmił mu Dorian. Później zamierzali przejść do Kubryka – klubu a zarazem pubu znajdującego się całkiem niedaleko – wszyscy trzej mieli jednak świadomość, że to może się nie udać. Nawalą się już tutaj i tyle z wycieczki po Bydgoszczy.
– To jakaś impreza skupiająca wszystkie okoliczne wioski? – zaśmiał się Piotr, patrząc na mężczyznę w obcisłych, białych i przedartych tu i ówdzie spodniach. Do tego miał kremowe, lakierowane buty z czubem. Jak cygan, stwierdził Dorian. Wyżelowane włosy i koszula z tandetnymi napisami tylko dopełniały jego wizerunek. A najgorsze, że takich ludzi było dzisiaj wielu w Metro. Roiło się także od typowych laleczek z kilogramami makijażu na twarzy i kilkucentymetrowymi odrostami.
– No, Piotruś, nie masz ochoty? – zarechotał Dorian, obejmując przyjacielsko swojego kumpla-rastamana, kiedy przed nimi jakaś dziewczyna wypięła się, odsłaniając skąpe, różowe majteczki odkrywające jej pośladki i dziwkarski, wytarty już tatuaż na lędźwiach.
– Nie, wiesz co, raczej nie. – Zaśmiał się i spojrzał na Doriana w taki sposób, że w Mateuszu coś się zagotowało. Sam nie wiedział dlaczego, ale nie podobał mu się ten wzrok, był taki… taki… nie potrafił określić tego w myślach, może to przez procenty. I nagle w jego głowie pojawiło się pytanie, czy Dorian i Piotr mogliby być gejami? Dorian niby uprawiał seks z jakąś dziewczyną pod prysznicem, no ale to niczego nie udowadniało. Mógłby być biseksualny, zastanawiał się, przypatrując obiektowi swoich rozmyślań. Nawet nie zorientował się, że uporczywie wlepiał w niego spojrzenie, po prostu nagle zastygł w bezruchu, wyłączył się ze środowiska – siedział, myślał i patrzył na chłopaka. Nawet nie zauważył, że Piotrek przeprosił ich, usprawiedliwiając się „potrzebą odcedzenia kartofli”. Gdyby Mateusz był trzeźwy, zapewne wyśmiałby go za ten zwrot, ale niestety nawet się nie zorientował, że takie słowa padły.
– Młody. – Usłyszał i poczuł szturchnięcie nogą. Zamrugał i spojrzał na Doriana troszkę przytomniej, o ile tak w ogóle można powiedzieć, bo czuł się kompletnie pijany. – Zawiesiłeś się.
– Yy – powiedział bardzo elokwentnie. – Nie – burknął i wziął dużego łyka piwa, jednak nawet nie zrobiło mu się głupio, że Dorian go przyłapał. Był na coś takiego zbyt napruty; zażenowanie odczuje, jak wytrzeźwieje.
– I co, podoba ci się tutaj? – zapytał Dorian, rozsiadając się bardziej na skórzanej, miejscami już wytartej sofie. Klub stylizowany był na prawdziwe wnętrze metra, na ścianach znajdowały się obrazy, których ramy imitowały okienka pociągu, a za nimi widać było stację i czekających ludzi. Już na pierwszy rzut oka dało się zauważyć, że kiedyś klub był naprawdę przyjemnym miejscem i że ktoś włożył w niego sporo kasy, jednak teraz, z obdrapanymi kanapami, poobijanymi stolikami, rozbitymi płytkami na parkiecie czy urwanymi drzwiami w kabinach łazienkowych, prezentował się o wiele gorzej.
– Nie – powiedział i wzruszył ramionami. – Jest zbyt klubowo. – Skrzywił się, kiedy didżej krzyknął coś o rękach w górze i zapuścił im techno. – To nie dla mnie… Myślałem, że dla ciebie też. – Popatrzył na niego uważnie. Dorian przecież stylizował się na kogoś, kto był inny niż „przeciętny Kowalski”… i chodził do takich klubów? To aż śmieszne, stwierdził Mateusz i się roześmiał, a chłopak odpowiedział zdziwionym spojrzeniem. – To chyba nie przystoi hipsterom – stwierdził.
– Hipsterom? – Ciemna, ładnie wykrojona brew z kolczykiem uniosła się. Mateusz aż westchnął, patrząc na Doriana znowu chwilę za długo. Ten sukinsyn był przystojny.
– No. – Kiwnął głową i uśmiechnął się pijacko, zupełnie nie przypominając tego cichego chłopaka z prowincji, którym wydawał się być na co dzień. Tym razem nie trzymał wszystkich swoich myśli w głowie, gdy do gry wchodził alkohol, stawał się prawdziwym sobą, a w momencie trzeźwienia zawsze zaczynał się tego wstydzić. – Koszulki z nazwami zespołów, o których nawet nigdy nie słyszałem, piercing i tatuaże, bo to teraz takie modne. – Zaśmiał się złośliwie. – Idealna fryzura z podgolonymi bokami na Biebera… to niestety raczej nie zalicza się do wyróżniających z tłumu, Dorianku. – Pokręcił głową i zacmokał z dezaprobatą. – Co drugi taką ma – uświadomił mu, bo stwierdził, że chłopak może tego nie wiedzieć.
Dorian zamiast się obrazić, uśmiechnął się szeroko. Gdyby Jegliński nie był pijany, prawdopodobnie zdziwiłaby go ta reakcja, ale ponieważ właśnie sięgnął po pusty kufel piwa i popił samo powietrze, raczej nie bardzo zauważył, że Dorian był w świetnym humorze.
– Tak? Więc jestem hipsterem? – ciągnął.
– Wielkim. – Mateusz pokiwał głową. Jeżeli jego rozmówca nie zapytałby o hipstera, już dawno straciłby główny wątek konwersacji. Jakoś miał krótką pamięć po alkoholu.
Dorian zaśmiał się. Wyglądał na w miarę trzeźwego, bo mimo tego, że więcej wypił, miał mocniejszą głowę od Mateusza.
– A jakoś się w tego hipstera ciągle dzisiaj wgapiasz. – Pewnie gdyby Jegliński miał w sobie dwa piwa mniej, zauważyłby uważne, wyczekujące spojrzenie chłopaka i zaciekawienie; tym razem to Dorian nie potrafił oderwać od niego wzroku, czego oczywiście on nie dał rady zarejestrować, bo już sięgnął po niedopite piwo Piotrka.
– Jesteś przystojnym hipsterem, to się wgapiam – powiedział, zupełnie się nie krępując. Duszkiem dopił piwo i nagle stwierdził, że ma w sobie za dużo płynów. – Idę do kibla – poinformował, wstając bardzo chwiejnie i gdyby nie Dorian, który go przytrzymał, nie zauważyłby jednego stopnia w dół i runąłby twarzą na płytki.
– Spokojnie – parsknął Dorian, zauważając Piotrka. – Idziemy do kibla – powiedział mu, prowadząc ze sobą Mateusza, który mówił coś jeszcze pod nosem, ale niestety (albo i dzięki Bogu) zagłuszała go muzyka. – Stoisz? – Dorian postawił go przed pisuarem. Toaleta była pusta, tylko jedna osoba znajdowała się w kabinie.
– No przecież nie leżę! – prychnął Jegliński i spróbował rozpiąć sobie spodnie. Szło mu to dosyć marnie, głównie dlatego, że nie potrafił dobrze złapać za zamek. Nieudolnie mocował się z ubraniem, cały aż czerwieniejąc ze złości. Dorian przyglądał mu się z rozbawieniem, czego na szczęście Mateusz, skupiający całą swoją uwagę na rozporku, nie zauważył.
– Daj, geniuszu. – Nie mógł powstrzymać śmiechu, kiedy odwrócił go do siebie przodem i kilkoma ruchami pokonał problem Jeglińskiego. – Małego chyba będziesz umiał wyciągnąć?
– Małego! – prychnął z oburzeniem chłopak, którego twarz wciąż była czerwona. Trudno stwierdzić jednak, czy wypieki miał od zawstydzenia, zdenerwowania, czy może od alkoholu.
– A nie? – ciągnął rozbawiony sytuacją Dorian. Pijany Mateusz stanowił ciekawe zjawisko, ni to zabawne, ni rozczulające, jedno było jednak pewne – nie potrafił pić.
– No nie! – zaprzeczył głośno, aż osoba, która właśnie wyszła z kabiny, odwróciła się zdziwiona. Pisuary odgrodzone były od reszty łazienki małym murkiem, ale mimo wszystko chłopak korzystający z toalety wszystko widział. I słyszał. – Jest olbrzymem! Gdybyś zobaczył, to byś pozazdrościł!
– Okej, okej. – Dorian uniósł dłonie w poddańczym geście. – Szczaj, a ja się odwrócę. Twój olbrzym by mnie powalił na kolana, gdybym go zobaczył. – W jego głosie wciąż słychać było rozbawienie.

***

– Schlałem się – stwierdził Mateusz, opierając się całym ciałem na Dorianie.
– Racja – odpowiedziała jego podpórka.
– Jak świnia – dodał jeszcze, kiedy kroczyli ulicą Długą, która pijanemu w sztok Jeglińskiemu prezentowała się w tamtym momencie niezwykle ładnie. Otoczona z obu stron pięknymi, przedwojennymi kamienicami, zdawała mu się ciągnąć w nieskończoność. Im dalej, tym bardziej się zwężała, aż wreszcie gdzieś na końcu przypominała cienkiego wężyka. A dałby sobie ręce poucinać, że gdy był nieco trzeźwiejszy, ta Długa wcale nie była taka długa. Blask lamp, które stały po bokach brukowanej ulicy, niemal żarzył mu się w oczach, pozostawiając po sobie bladą poświatę. Słyszał głosy ludzi, jacy otaczali ich dookoła, ale nie potrafił ich zlokalizować. Ktoś przewijał mu się przed nosem, lecz nie potrafił stwierdzić kto. Chłopak? Dziewczyna? Starszy? Młodszy? To nie ten moment upojenia, żeby był w stanie rozpoznawać takie, jak mu się w tamtej chwili wydawało, szczegóły.
Spojrzał na Doriana, który bez narzekania ciągnął go w kierunku przystanku autobusowego, zerknął też w drugą stronę, ale nie zobaczył Piotrka. Zmarszczył brwi, analizując sytuację.
– A gdzie twój kolega ćpun? – wyseplenił.
– Ćpun? – zdziwił się Dorian, ale po chwili westchnął ciężko. Mateusz nic nie ogarniał, po pijaku miał gorszą pamięć od złotej rybki. – Pojechał wcześniej – wytłumaczył, chociaż nawet nie łudził się, że Jegliński cokolwiek z tego zapamięta. Gdy wreszcie doszli na przystanek, posadził chłopaka na ławce, bo nie miał co liczyć na to, że sam ustoi o własnych siłach. Spojrzał na rozkład, następnie na godzinę i jeszcze przeanalizował, w którą stronę jedzie autobus i jaką ma trasę. W nocnych autobusach Bydgoszczy łatwo było się zgubić, wiedział już to bardzo dobrze, bo nie raz pojechał na zupełnie inne osiedle niż powinien. – Okej – powiedział do siebie zadowolony. Poczekają tylko piętnaście minut, nie tak źle. Nagle jednak rozległ się huk, a Dorian od razu odwrócił się do leżącego na betonie Mateusza, który nie bardzo przejął się tym, że właśnie wciska twarz w czyjąś gumę i że rozdarł sobie wargę. Spał w najlepsze, nawet pochrapując i uśmiechając się błogo pod nosem.
Dorian sapnął cierpiętniczo, ale zaraz podszedł do Jeglińskiego i pomógł mu się pozbierać, ocucając go przy okazji. Chłopak zamrugał i przez chwilę wydawał się być naprawdę trzeźwy.
– Ale ty jesteś przystojny – stwierdził, patrząc mu we wściekle zielone oczy. Dorian uniósł brew, ale uśmiechnął się.
– Jesteś gejem? – zapytał, niestety jednak nie doczekał się odpowiedzi. Mateusz znowu zsunął się z ławki, chrapiąc w najlepsze.

***

Obudził go potężny ból głowy. Uchylił powieki, które zaraz jednak zamknął, bo poraziło go światło słoneczne. Syknął i nakrył się kołdrą, co chyba jednak nie było zbyt dobrym posunięciem, bo pod przykryciem zrobiło mu się duszno, a przez to poczuł się jeszcze gorzej. Och, Boże, jak on nagle w jednej chwili zapragnął umrzeć.
Coś huknęło. Drzwi. Mietek, zginiesz marnie… jak tylko uda mi się pozbierać.
– O! – Ktoś powinien go zakneblować albo urwać język. Czy on nie wie, że osobie, która przeżywa chorobę poimprezową, nie powinno się przeszkadzać?! Toć nawet Mateusz to wiedział, a wcale tak często na zabawy nie chodził, alkoholu też starał się nie tykać. I nie powinien, cholera! Nie miał mocnej głowy, a tym razem naprawdę przesadził, więc co się dziwić, że właśnie zdychał z bólu. Miał to wszystko na własne życzenie. – Późno wczoraj wróciłeś. Normalnie jak nie ty! – Miecio wybuchnął śmiechem i gdyby nie potężny ból głowy, Jegliński zacząłby się zastanawiać, w jaki sposób wypchnąć go z okna, żeby późnej udać, że to wypadek.
– Ciszej. – W tym momencie był w stanie powiedzieć tylko tyle, a i nawet „powiedzieć” to za dużo. Zachrypiał jedynie pod kołdrą jak w agonii. Już widział światełko w tunelu.
– Aha! – ryknął nagle Mietek… Albo i nie ryknął, tylko takie wrażenie miał Mateusz, dla którego każdy, nawet najmniejszy dźwięk wydawał się być zbliżony do startu statku kosmicznego na orbitę. – Kacyk! – Zaśmiał się rechotliwie, chrząkając co chwilę jak świnia. Powoli zaczynał mieć dosyć śmiechu Mietka, był bardzo specyficzny i po jakimś czasie naprawdę denerwował. A przecież Mateusz spędził z jego śmiechem już kilka dni.
– Błagam cię – sapnął i odrzucił kołdrę. Poczuł nagle, że musi się czegoś napić, bo zaraz nie wytrzyma. Miał wrażenie, że najadł się piasku i teraz jego drobinki uwierają go w gardle, dorwał się więc do butelki Cisowianki (zazwyczaj kupował wodę za sześćdziesiąt pięć groszy z Lidla, ale natrafił na promocję, więc zachciało mu się przez chwilę poburżujować). Sam nie wiedział, jak to zrobił, ale w kilka sekund wypił cały litr. Odetchnął i nagle poczuł, że wlewanie w siebie tyle płynów na raz było złym pomysłem. Zrobiło mu się niedobrze, miał wrażenie, że to, co przełknął, zaraz rozsadzi go od środka. – Odsuń się – warknął i przepchnął Mietka w drzwiach. Wybiegł na korytarz i od razu skierował się do łazienki. Wolna! Dopadł do niej, zamknął się w niej z trzaskiem – głośne dźwięki tym razem nie miały w ogóle żadnego znaczenia, liczyło się coś innego – i zaczął wymiotować.
Dopiero gdy miał już pusty żołądek (jadł wczoraj kolację?!), zaczął sobie przypominać to, co działo się poprzedniego wieczora. Niestety, pamiętał tylko strzępki wydarzeń. Wgapiał się w Doriana (Jezus Maria!), mówił mu, że jest przystojnym hipsterem (dajcie umrzeć!), zasnął na ławce… I to wszystko. Ostatnie, co zapisało mu się w głowie z wieczoru, to przystanek i zaśnięcie. Nie miał zielonego pojęcia, jak dotarł do autobusu i kto przetransportował go do pokoju.
A wiedziałem, żeby nie pić – wyrzucał sobie w myślach, kiedy spłukiwał wodę. Obrócił się do małej umywaleczki i opłukał w niej usta. Kac moralny był chyba najgorszym typem kaca, nawet w momencie, kiedy miał wrażenie, że głowa mu wybuchnie, a żołądek zaraz wyjdzie gardłem.
Wyszedł z toalety z nadzieją, że zaraz weźmie zimny prysznic i położy się dalej spać, mając cały świat gdzieś. Wszystkim innym zajmie się jutro, kiedy już poczuje się chociaż odrobinę lepiej, bo w takim stanie bolało go nawet istnienie. Niestety, to nie był jego poranek. Walnął kogoś drzwiami, kiedy wychodził z łazienki i, przez jęknięcie posiadające charakterystyczną, bardzo niską barwę, wiedział już, kogo uderzył.
– O – mruknął Dorian, masując swój nos. Chłopak nie wyglądał na zbyt wypoczętego, miał lekkie sińce pod oczami, potargane włosy i był w samych spodniach dresowych. Tym razem Mateusz miał już świetny widok na ozdabiające jego tors tatuaże. Po lewej stronie znajdował się wytatuowany kruk siedzący na jelenim porożu, którego czaszkę umiejscowiono idealnie na środku klatki piersiowej. – A jednak żyjesz. – Śmiech Doriana sprowadził go na ziemię. Spojrzał mu w oczy, odrywając już wzrok od jego skóry.
– No, cały czas – prychnął. Musi być cholernym bogaczem, myślał, podchodząc do głównej umywalki, żeby umyć zęby. Tatuaże przecież były drogie, a to, co miał na sobie to kwestia kilku tysięcy. On mógłby tylko o czymś takim pomarzyć… chociaż, nawet nie, nie chciałby robić z siebie jakiejś oznakowanej krowy. A co ze znalezieniem później pracy? Jasne, fajnie to wyglądało, ale na chwilę, Dorian widocznie w ogóle nie zastanawiał się nad tym, co będzie kiedyś.
Tylko co go to obchodziło? Nie jego życie – nie jego sprawa. Aż sam był zły, że ciągle myślał o tym idiocie.
– Musisz pić uważniej, kolego. – Dorian klepnął go w nagie ramię, a Mateusz gorączkowo próbował przypomnieć sobie koniec wczorajszego wieczoru. Chyba spali się ze wstydu, jak się zaraz dowie, że ten chłopak go rozbierał, pewnie musiał mieć przy tym niezły ubaw! Jegliński nie był przecież kimś, kto miał świetne ciało. Wysoki i chudy, aż żebra dało się na nim policzyć, a to nic atrakcyjnego, Dorian wyglądał o wiele lepiej.
Prawie zakrztusił się pianą , gdy nagle został popchnięty w bok, a jego znajomy z roku zabrał się za szorowanie zębów ramię w ramię z nim. Patrzyli na siebie w lustrze, a Mateusz szybko pojął, że to pewien rodzaj gry. Nie odwracaj wzroku, coś podpowiadało mu w myślach, kiedy wpatrywał się we wściekle zielone oczy… Tak zielone, że aż niemożliwością było, by były prawdziwe.
W końcu jednak musiał przerwać. Pochylił się nad zlewem, wypluł pastę, umył się szybko i nawet nie oglądając się za siebie, uciekł z łazienki, prosto do czekającego, ciepłego, trzeszczącego łóżka, którego sprężyny boleśnie wbiły mu się w plecy.
To było dziwne. Zakrył się kołdrą, sam nie wiedząc, dlaczego się zawstydził. Przecież tylko na siebie patrzyli, nic wielkiego! Myli razem zęby z gębami umorusanymi od pasty, która ściekała do umywalki, ale to dalej nic szczególnego. Nie raz przecież mył zęby z braćmi czy z kumplami na wycieczce.

Nie wiedział, kiedy zasnął, ale na szczęście wreszcie mu się to udało. Mietek gdzieś zniknął, a Mateusz nawet za bardzo nie chciał dociekać, gdzie, ważne, że miał święty spokój i mógł się rehabilitować ze swoją pulsującą bólem głową.
Obudziło go pukanie do drzwi. Uchylił zaspane powieki, z zadowoleniem odkrywając, że wcale nie czuł się już tak źle. Podniósł się na ramieniu i wtedy ktoś znowu postanowił zastukać.
– Proszę – mruknął pod nosem. Nie zastanowił się nawet, kto to mógł być, bo przecież Mietek wszedłby normalnie i jeszcze trzasnął drzwiami o ścianę, żeby jak najdobitniej oznajmić całemu światu, że to właśnie on wszedł na salony.
– Hej. – Zamiast uśmiechniętej twarzy Miecia, zobaczył inną, też uśmiechniętą. Całą podziurawioną kolczykami. – Zrobiłem jajecznicę, chcesz? – zapytał Dorian i przekroczył próg, trzymając w dłoni patelnię. Momentalnie pomieszczenie wypełnił przyjemny zapach smażonego boczku. Nawet komuś, kto kilka godzin temu wymiotował, zachciałoby się jeść.
– Naplułeś? – Mateusz pozostawał jednak sceptyczny, bo dlaczego Dorian miałby dzielić się z nim jedzeniem? Nigdy tego nie robił. No, może i wczoraj przeżyli pierwszą wspólną imprezę, ale zazwyczaj raczej się nie kumplowali. Od czasu do czasu jego sąsiad wpadł tylko, by podgrzać coś w mikrofali Mietka i na tym się ich przyjaźń kończyła.
– Wytarzałem w kiblu – odpowiedział z głupawym wyszczerzem na twarzy, nie dając się sprowokować. – To chcesz? Musisz być głodny, a jajecznica jest dobra na kaca, uwierz weteranowi – zaśmiał się.
– Idealnie – burknął, ale uśmiechnął się lekko, sam nie wiedząc, po co to robi. Dorian nie był kimś, kogo Mateusz mógłby polubić, znajdowali się na dwóch przeciwnych biegunach.
Zjedli razem, rozmawiając, żartując i naprawdę nic nie wskazywało na to, żeby jego sąsiad miał ubaw z wczorajszego wieczora. Obawiał się, że po pijaku zrobił coś głupiego, ale ku uciesze Mateusza, Dorian nawet nie nawiązywał do ubiegłej imprezy. Ten wypad był z serii tych, o których chciał zapomnieć… i przecież prawie mu się to udało. Wiele z niego nie pamiętał i wciąż przerażała go myśl, że zrobił coś głupiego. No ale gdyby zrobił, to Dorian chyba byłby pierwszym, który by mu o tym powiedział, no nie?

11 komentarzy:

  1. Jaaaaaaa.........ucieszyłam się ogromnie. Super prezent na święta. Ale po przeczytaniu jestem jeszcze ciekawsza co dalej, że mam nadzieje, że nie pękne i wytrzymam. Dziękuje.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo się cieszę, że piszesz właśnie to opowiadanie. Jest takie... w niezwykły sposób zwyczajne. Chodzi mi to, że opisujesz rzeczy, które znamy i które możemy przeżyć... w teorii. To w Twoich opowiadaniach bardzo lubię i cenię. Chociaż w NnN brakuje mi tego. Dlatego cieszę się, iż kontynuujesz właśnie to opowiadanie.

    Mateusz jest ciekawą postacią. W sumie też się zdziwiłam, iż poszedł na tą imprezę. Ale na dobre mu to wyszło. Podoba mi się pewnego rodzaju więź, która wytwarza się między Dorianem, a Mateuszem. Ich dialogi są luźne, takie prawdziwe. A pijany Mati był rozbrajający. Dobrze, że zielonooki się nim zaopiekował. Zastanawiam się czy Dorek zrobi coś z faktem, iż wie, że Mati jest gejem... Chociaż pod koniec rozdziału miałam wrażenie, że chce on zaliczyć Mateusza... No cóż, niech Dorek o niego walczy i niech się zbliżają do siebie.

    Ogólnie Dream, jak zwykle podoba mi się Twój styl, który est luźny, zaciekawia. Chociaż i tak najbardziej lubię ZTP ale wiadomo wszystko musi się skończyć. W każdym razie widać, a przynajmniej ja widzę, postępy, jakie robisz w pisaniu. Różnica między ZRz, a takim Akademikiem jest dość duża. W sumie chciałabym abyś napisała od nowa ZRz bo wiem, że tym razem wyszłoby to o wiele lepiej (a ja naprawdę lubię tamtych bohaterów...) No nic, godzina jest późna i wzięło mnie na pisanie dziwnych komentarzy... może lekkie filozofowanie.

    Kończąc czekam na następny rozdział. Dorian już mi się podoba, nawet bardzo. No i liczę, że nada on mocnych, tęczowych barw w życiu Mateusza. Tak jak w tej piosence ,,Chodź pomaluj mój świat" xD


    Pozdrawiam i życzę dużo weny!♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Wreszcie się doczekałam XD wchodziłam codziennie i sprawdzałam czy już jest nowy rozdział. Rozdział super, śmiałam się ciągle. XD

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetna notka. :)
    W ostatnim akapicie jest drobna literówka w zdaniu: "Ten wypadł był (...)". Z pewnością powinno być "wypad". Ale to już kompletna pierdoła i bez znaczenia. ^^
    Pozdrawiam i życzę mnóstwo weny!

    OdpowiedzUsuń
  5. Niedawno zalazłam tego bloga i muszę przyznać że Twoje opowiadania sa bardzo ciekawe:)
    A co do Akadamika... Mateusz jest zupełni jak ja! Też mieszkałam w internacie a teraz w akademiku. Aczkolwiek ja swój bardzo lubię:)
    Dorian podbił moje serce. Podoba mi się jego wygląd i tajemniczy charakter.I to imię! Nie mogę sie doczekać skutków pijaństwa Mateusza. I rozwoju jego relacji z Dorianem.

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo podobaja mi sie wszystkie Twoje opowiadania, ale czuje, ze Akademik bedzie moim ulubionym <3
    Uwielbiam to w jaki sposob kreujesz postacie. Mateusz jest zupelnym przeciwienstwem Doriana, a jednak mi sie wydaje, ze maja ze soba cos wspolnego, ale to sie okarze dalej. Bardzo lubie czytac opowiadania na zasadzie kontrastu, co na Twoim blogu na cale szczescie mam pod dostatkiem.
    Teraz bardzo niecierpliwie wyczekuje nowego rozdzialu, bo zzera mnie ciekawosc co bedzie dalej :)
    Pozdrawiam
    ~Fluffery

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo fajnie piszesz :D
    po dwoch rozdzialach nie ocenie opowiadania, ale to jak kreujesz bohaterow jest mega!^^
    Dorian jest zajebisty!!! :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Mam wrażenie, że jakby skończyli w Tripie, to Mateusz nie tylko by się nawalił, ale i zaliczył zgona :D
    Kolejne wyjście już do Reda? ;)

    Cannum

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetnie piszesz, Kochana!
    Uwielbiam to opowiadanie! Jest realistyczne, jest w akademiku(a tam, jak wszystkim wiadomo, są najlepsze akcje :D), są fajni kolesie na zasadzie kontrastu, co uwielbiam <3
    Mateusz i Dorian są zajebiści ;D
    Mam nadzieję, że niedługo coś między nimi zacznie iskrzyć ^-^
    Powodzenia w pisaniu :)
    ~Psychedelic smiles

    OdpowiedzUsuń
  10. Witam,
    Mateusz opuścił swoją „jaskinię”, i jak widać ma bardzo słabą głowę, ale Dorian nie robi sobie z niego żartów...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.