czwartek, 20 września 2012

Rozdział 1. (Niebo nad Nowym Jorkiem)

Betowała Istis

Część pierwsza: Niebo nad Nowym Yorkiem
Rozdział pierwszy

Tykanie zegara. Denerwujące. Wdzierające się w myśli i przeszywające umysł. Wypełniające całe pomieszczenie. Tykanie. Nieznośne. Będące jedynym odgłosem w dwupokojowym mieszkaniu. Towarzyszące Deanowi przez ostatnie kilka dni. Przypominające o tym, co zaszło trzy miesiące temu.
I jeszcze coś. Jeszcze jakiś dźwięk mówiący mu, że wcale nie jest sam w tym małym kiedyś, a tak wielkim i pustym teraz, dwupokojowym mieszkaniu. Dźwięk, którego nie słyszał za życia Carmen, a o którym razem marzyli. Jednak na zrealizowanie tego marzenia zabrakło im czasu.
Ciche odgłosy psich pazurów uderzających o panele i postękiwanie. Dziecięce, piskliwe. Żałosne i słodkie. Rozlegające się tuż obok dwuosobowego łóżka, na którym leżał Dean.
A później kolejny dźwięk, tym razem już niezbyt przyjemny – dźwięk darcia materiału, na który mężczyzna niemal od razu podniósł się do siadu. Czarna, puszysta kuleczka spojrzała na niego zaciekawiona, z prześcieradłem, a raczej jego strzępkiem, w pysku.
Diabeł. Istny diabeł z lśniącymi ślepiami, czarnym, zawsze mokrym noskiem i puszystą, szczenięcą sierścią. Był jedynym powodem, dzięki któremu jeszcze nie zwariował, bo zawsze wymyślał mu jakieś zajęcie. I tylko czasem, kiedy Dean leżał na dwuosobowym, niezwykle wielkim po śmierci Carmen łóżku i rozmyślał, a szczeniak akurat spał… wtedy wszystko wracało, wtedy wariował. Bo wszędzie otaczała go ONA. Bo jej poduszka w brązowe misie dalej tu była i dalej pachniała jej perfumami. Bo na stoliku nocnym dalej stało ich ślubne zdjęcie. Bo ona, choć jej nie było, to nadal wypełniała to mieszkanie. Dalej była w nim obecna. Czuł ją. I wariował.
Ale później budził się Diabeł i skutecznie odwracał uwagę Deana od przeszłości, zmieniał także jego dotychczasowe poglądy o szczeniakach, jako o uroczych i słodkich maluszkach.
- I co, potworze? – zapytał, wyciągając z pyska zwierzęcia nieszczęsny kawałek prześcieradła. Pies wpatrzył się w niego i nie ruszał się przez chwilę, ale Dean zdążył się już przekonać, że Diabeł długo nie usiedzi w miejscu, więc nie zdziwił się, kiedy ten nagle poderwał się i zaczął biegać po pokoju. Uśmiechnął się, widząc szczeniaka goniącego muchę, która wleciała do pomieszczenia przez uchylone okno, razem ze śmierdzącym Nowojorskim powietrzem.
Nie wiedział, dlaczego kupił Diabła. Dlaczego dwa tygodnie po śmierci Carmen znalazł w Internecie stronę hodowli Wodołazów i zarezerwował ostatniego szczeniaka. Płeć zwierzęcia była mu obojętna, chciał jedynie Wodołaza, tak jak Carmen. Chciał spełnić jej przedśmiertne marzenie, przynajmniej tyle mógł zrobić.
Z początku nawet nie lubił Diabła. Był denerwującym, nadpobudliwym szczeniakiem. Cały czas zachowywał się, a i dalej się zachowuje, jak dziecko z syndromem ADHD. Dopiero po ich pierwszej nocy spędzonej razem, kiedy Diabeł się uspokoił i nie biegał po całym mieszkaniu jak szalony oraz kiedy wył, a może raczej płakał za rodziną, od której został odebrany, polubił go. Nie, wcale nie było mu żal szczeniaka. Przecież każdy szczeniak przez to przechodzi. Po prostu zrozumiał, że ten mały głupek też ma uczucia.
Westchnął, rozglądając się po pomieszczeniu zawalonym wszystkim, co możliwe. Tylko podłoga była czysta ze względu na Diabła, bo ten uwielbiał kraść ubrania. W ogóle uwielbiał kraść wszystko, co było w zasięgu jego pyska.
Spojrzał na biurko, gdzie jeszcze trzy miesiące temu stał laptop Carmen i ramka ze zdjęciem. Ten laptop i ramka wciąż gdzieś tam były, przykryte papierami, ubraniami i naczyniami, bo nie miał chęci posprzątać. Zresztą, nie miał dla kogo. Następnie skierował wzrok na szafę, w której wciąż wisiały jej rzeczy. Nie chciał ich się pozbywać. Nie chciał pozbywać się Carmen.
W pokoju było też łóżko, na którym siedział. Duże, bo dwuosobowe, a na dodatek puste. Bez niej.
- Zawsze była egoistką – zamruczał pod nosem, a szczeniak niemal natychmiast się zatrzymał. Usiadł, zostawiając muchę w spokoju i popatrzył na niego. Przekrzywił głowę na bok, po czym ziewnął i znów się podniósł. Pobiegł do przedpokoju, zostawiając Deana samego, ale nie na długo niestety. Już po chwili pies przybiegł z papierem toaletowym w zębach, a za nim ciągnęła się rolka.
- Nienawidzę cię, ty zapchlony kundlu – niemal jęknął cierpiętniczo. Pies w odpowiedzi zamachał ogonem.

***

Diabeł miał bardzo piskliwy, a przy tym denerwujący, szczenięcy głos. Kiedy szczekał, Dean miał czasem ochotę czymś w niego rzucić. Raz nawet wycelował w niego poduszką, ale Diabeł zgrabnie jej uniknął, co było bardzo dziwne ze względu na to, że jego ruchy nie były jeszcze skoordynowane. Wciąż się przewracał i potykał, ale kiedy chodziło o unikanie lecących w jego stronę przedmiotów był mistrzem.
 Diabeł stał pod drzwiami i zawodził gorzej od kota. To oznaczało tylko jedno, ktoś stał po drugiej stronie i za chwilę miał wejść.
- Zamknij się – powiedział Dean, podchodząc do drzwi i otwierając je na oścież. Nie zdziwił się, gdy zastał za nimi ojca. Ojciec był jedyną osobą, która o nim nie zapomniała. Jedyną, z którą utrzymywał stały kontakt.
- Cześć Diabeł – odezwał się starszy mężczyzna, kiedy tylko przekroczył próg. Diabeł zamachał ogonem, witając się z nim od razu, jednak jego zainteresowanie gościem nie trwało długo. Polizał dłoń mężczyzny i pobiegł buszować po mieszkaniu, a gdzie konkretnie tego Dean wolał nie wiedzieć, żeby znowu się nie denerwować. – Cześć – powiedział do syna.
Ojciec Deana był wysokim, starszym mężczyzną. Pod nosem, odkąd Dean tylko pamiętał, nosił wąsy. Wcześniej, jakieś dziesięć lat temu, były jasnobrązowe, jednak teraz, z wiekiem, posiwiały. Po dawnym, intensywnym, brązowym kolorze pozostały jedynie nieliczne prześwity. Tata Deana był również dobrze zbudowany, jak na mężczyznę w tym wieku. Miał tylko delikatne ślady „mięśnia piwnego” i ogólnie mógł jeszcze uchodzić za atrakcyjnego. Dean podejrzewał nawet, że kogoś ma. Niestety ojciec nigdy mu tej osoby nie przedstawił i od śmierci mamy upierał się, że jest sam, Dean zaś nie naciskał, bo nie miał takiej potrzeby.
Ojciec rozejrzał się po pomieszczeniu, a jego wzrok zatrzymał się na obgryzionej framudze. Westchnął ciężko, a później się uśmiechnął.
- Diabeł zdobi ci mieszkanie – powiedział, kiedy ściągał buty. Dean dopiero teraz zauważył dwa worki w jego dłoni, które szybko od niego odebrał. Lepiej było niczego nie stawiać na podłodze w pobliżu tego szczekającego potwora.
- Codziennie coś nowego. – Ruszył do kuchni, ale zatrzymał się w progu, gdyż uderzył go nieprzyjemny zapach starych, brudnych naczyń. Co się dziwić, skoro cały zlew był nimi zawalony? I stały tak cztery, no może pięć dni, a ich kupka wcale nie malała. Z każdym dniem rosła, a w szafach zostały mu tylko nieliczne egzemplarze naczyń. Już nawet sztućców nie miał. Ale czy to skłaniało go do sprzątania? Oczywiście, że nie.
Skrzywił się jedynie i ruszył w stronę okna. Uchylił je, żeby smród naczyń zamienić na smród nowojorskiego powietrza pełnego dymu i spalin. Rozejrzał się jeszcze po kuchni, zastanawiając się, gdzie mógłby położyć zakupy. Stół nie wchodził w grę, gdyż znajdowała się na nim spora góra różnego rodzaju papierów, w tym książek, naczyń, a i nawet można było znaleźć tam ubrania. Szczyt tej wieży zdobił laptop. To cud, że jeszcze nie spadł i nie roztrzaskał się o kremowe kafelki, pomyślał Dean.
Nie zastanawiając się już dłużej, odsunął krzesło, przez którego oparcie przewieszona była jego kurtka, bluza i spodnie, i położył zakupy na jego siedzeniu.
- Cholera jasna. – Usłyszał za plecami. – Kurwa mać, Dean! – Ojciec, mimo bardzo poważnego i nieco biznesowego wyglądu, gdyż lubił chodzić w garniturach, często używał przekleństw. Był też typem choleryka, o czym Dean przekonał się już nie raz. – Nie było mnie pięć dni, rozumiesz? Pięć. Pięć dni temu wszystko ci tu posprzątałem, a ty przez niecały tydzień potrafisz tak napaskudzić… - Był też pedantem. Strasznym pedantem, w którego mieszkaniu nie znalazło się ani grama kurzu. Jak jego mama mogła żyć z takim facetem? Nie wiedział. Jednak jedno było pewne, nie miał genów ojca, no chyba, że chodziło o wygląd. Ale pod każdym innym aspektem się różnili.
- Nikt nie każe ci sprzątać. – Wzruszył ramionami.
- Niewdzięcznik – powiedział pod nosem, kiedy ściągał szarą marynarkę. Powiesił ją na oparciu krzesła, na którym wisiały już ubrania Deana.
- Zawsze ci dziękuję, kiedy posprzątasz, ale sprzątanie tu nie jest konieczne. A, i podwiń rękawy, bo znajdują się w zasięgu nosa Diabła.
Ojciec przytaknął i zarzucił rękawy marynarki na oparcie krzesła.
- Swoją drogą, adekwatne imię – stwierdził i zabrał się do zmywania.
- Mówiłeś już.
- Podobno pies identyfikuje się z imieniem. – Pierwszy talerz został umyty. Dean w tym czasie zajrzał do reklamówek, które przyniósł ojciec. Pieczywo, mięso i mrożonki, czyli zestaw, który miał pomóc Deanowi przeżyć jeszcze kilka dni.
- Wiesz, że nie lubię serków topionych – mruknął, rozpakowując powoli zakupy.
- Zapomniałem.
- Tato? – odezwał się, kiedy otwierał lodówkę.
- Tak?
- Dzięki – powiedział z głową w lodówce.

***

Diabeł spał, a to oznaczało chwilę spokoju. A chwila spokoju w przypadku Deana oznaczała również natłok myśli. Snucie się po mieszkaniu w celu znalezienia zajęcia i natrafianie na jej rzeczy, które były wszędzie. W łazience kosmetyki, w kuchni fartuch, w przedpokoju na wieszaku kurtka, a w sypialni jej poduszka. Jej ubrania. Jej laptop. Jej krem do rąk w szufladzie szafki nocnej. Jej okulary do czytania na komodzie. Aż w końcu ich zdjęcia.
Ale to przeszłość. Wszystko, to tylko marne wspomnienia.
I tak snuł się po mieszkaniu. I wariował bez szczeniaka, który spał w najlepsze. Musiał coś ze sobą zrobić, czymś się zająć.
Nigdy nie był samotny, a teraz właśnie tak się czuł. Pomimo ojca i psa. Po pierwszego wystarczyłoby jedynie zadzwonić, a tego drugiego obudzić, ale nie chciał prosić o pomoc. Ani ojca, ani Diabła, nawet jeżeli był tylko głupim szczeniakiem.
Nie miał pracy, więc nie miał też zajęcia. Nie miał nic, a żył z zaoszczędzonych kiedyś pieniędzy. Razem z Carmen zbierali na wakacje. Carmen wymarzyła sobie Florydę, a on Hawaje i nie mogli dojść do porozumienia, więc zbierali na jedno i na drugie. Ale teraz te pieniądze nie były potrzebne. Trochę z nich wydał na Wodołaza, bo to pies rodowodowy, a  Carmen zawsze takiego chciała. Piesek okazał się niestety szatanem w czystej postaci. Carmen nie mogła już go zobaczyć, nie mogła poznać Diabła i nie mogła stwierdzić, że ten szczeniak jest najgorszym szczeniakiem, jaki stąpa po tym świecie. Że wymarzony Wodołaz, to czyste zło pod postacią pieska, że jest denerwujący i irytujący... a przede wszystkim, że da się go też pokochać właśnie za bycie tak okropnym szczeniakiem.
Włączył laptopa, bo nie miał już żadnych pomysłów na znalezienie dla siebie zajęcia. Zaczął przeglądać strony. Byle jakie. Głupie, które w zamiarze twórców miały być śmieszne, ale wyszły żałośnie. Aż w końcu, tak od strony do strony, przez czysty przypadek, bo nie szukał przecież pracy, natrafił na ogłoszenie. Miał pieniądze na przeżycie kilku miesięcy, więc praca w zasadzie nie była mu potrzebna, ale co miał lepszego do roboty? Mógł oczywiście dalej snuć się po mieszkaniu i czekać, aż Diabeł się obudzi...
Wysłał maila z CV na podany w ogłoszeniu adres. Niech dzieje się co chce.
Dwa dni później dostał odpowiedź. Rozmowa kwalifikacyjna we wtorek, biurowiec GE Building na ulicy Czterdziestej dziewiątej, piętro szesnaste.

***

Nowy York jest miastem, które nigdy nie zasypia. Nie ma takiej pory dnia, żeby na jego główniejszych ulicach panował spokój. Bo spokój tutaj po prostu nie panuje. Zawsze spotyka się ludzi, którzy gdzieś się spieszą, którzy są dla siebie jak duchy, widma. Nie zauważają siebie, a jednak tworzą pewną całość. Tworzą Nowy York. To samo tyczy się również samochodów. Jeden nic nie znaczy, jest niczym, zwykłym pojazdem, ale więcej takich pojedynczych samochodów potrafi stworzyć coś, na co przeklina każdy kierowca. Korek.
Tak, korki były przekleństwem Nowego Yorku. Nie dało się przejechać przez miasto bez postania w ogonku i Dean dobrze o tym wiedział, dlatego też zazwyczaj nie pchał się głównymi ulicami, ale mając spotkanie w GE Building znajdującym się na Czterdziestej dziewiątej, czyli w samym centrum, nie dało się ominąć korków.
Bębnił nerwowo palcami o kierownicę, spoglądając co chwilę na zegarek znajdujący się na desce rozdzielczej. Cholera, kto by pomyślał, że będzie tak długo stał w korku? Nie był głupi, przewidział to, dlatego też wyjechał z domu godzinę prędzej. Chociaż czasem nawet i tyle nie wystarczało. Takie już są uroki Nowego Yorku.
Jest. Zielone. Szybciej, ty głupi taksówkarzu, pomyślał. Szybciej, to zdążysz jeszcze przejechać na tym świetle! I nie tylko ty! Ale głupi taksówkarz, to głupi taksówkarz. Nie skorzystał z okazji, więc Deana czekała jeszcze chwila siedzenia w swoim Passacie i klnięcia na bezmyślnego kierowcę  siedzącego w samochodzie przed nim.
W końcu jednak zapaliło się wymodlone przez mężczyznę zielone światło. W końcu ruszył i zostawił korek, w którym spędził pół godziny, za sobą. W końcu też udało mu się dojechać na Czterdziestą dziewiątą i był nawet przed czasem, ale dziesięć minut, to bardzo niewiele. Patrząc na ogromny gmach GE Building, doszedł do wniosku, że z pewnością czeka go dłuższa chwila spędzona w windzie.
Wyciągnął klucz ze stacyjki i odetchnął, sam nie wiedział po co to robi. Wcale nie zależało mu na tej pracy, więc dlaczego za wszelką cenę starał się zdążyć na czas? No tak, musiał w końcu zrobić coś z tym swoim życiem. Musiał czymś się zająć, nie tylko Diabłem.
Wysiadł z samochodu i spojrzał na swojego nędznego Passata, którego jednak bardzo lubił, pomimo tego, że był bardzo niewdzięcznym autem. Przynajmniej raz w miesiącu musiał zawitać u mechanika. No i nie prezentował się dobrze. Wgniecenie w drzwiach ze strony pasażera, pamiątka po prowadzeniu Carmen, psuło wszystko. Odchodząca farba w okolicach przednich reflektorów także nie dodawała czarnemu Passatowi uroku. Dean spojrzał na pozostałe, zaparkowane samochody i aż poczuł się naprawdę głupio. Wszystkie zgodne z trendami motoryzacji, lśniące i nowe, drogie. Dean westchnął i załączył alarm, odchodząc od swojego samochodu, który wyglądał śmiesznie wśród tych drogich i ładnych. Mimo wszystko miał sentyment do tego starego, poobijanego grata, ponieważ kupił go razem z Carmen. Poza tym łatwo przywiązywał się do przedmiotów. W ogóle łatwo się przywiązywał... Nie miał jednak czasu na zastanawianie się nad tym. Spojrzał na piętrzący się po drugiej stronie ulicy i przypominający mu klocek lego GE Building. Wielki, kanciasty budynek. Nie miał pojęcia, dlaczego wielu ludzi tak się nim zachwycało. Może i był olbrzymi, a człowiek wyglądał przy nim jak mrówka, ale nic więcej. Nie zapierało mu tchu w piersiach, gdy na niego patrzył, był po prostu budynkiem, jednym z wielu w Nowym Yorku.
Spróbował przejść przez ulicę, ale szybko zdał sobie sprawę, że przy tym natężeniu ruchu na Czterdziestej dziewiątej, będzie mu ciężko. Co chwilę drogę przecinała żółta taksówka, czy też kolejny, drogi samochód, którego kierowca nie zwracał uwagi, że Dean chciałby przejść. Czekał więc, coraz bardziej zdenerwowany, wyklinając wszystkich taksówkarzy w tych ich głupich taksówkach.
Ale nagle, jeden z tych głupich taksówkarzy zatrzymał się. Machnął Deanowi ręką, pozwalając mu przejść, a Dean zaraz nazwał go w myślach jedynym normalnym taksówkarzem w Nowym Jorku i czym prędzej skorzystał z pozwolenia, kiwając jeszcze w podziękowaniu głową.

***

Piętro szesnaste, biuro agencji reklamowej, ale nie to było jego celem, nie miał zamiaru bawić się w reklamy, one nie były jego działką.
Przemierzył długi korytarz, na którego końcu znajdował się gabinet szefa. Duży i przestronny, z dębową komodą, na której stały trzy modele statków w butelkach, z olbrzymim biurkiem, dwoma laptopami, srebrnym wahadełkiem, które często widuje się na filmach i kawą. Parującą filiżanką kawy z mlekiem, którą zaproponowała mu miła sekretarka.
A za biurkiem gruby mężczyzna, który wskazał mu miejsce przed biurkiem, ubrany był w czarną, opinającą się na nim marynarką. Malutkie, świńskie, do tego podkrążone oczy, kartoflowaty nos, czerwone policzki i łysiejąca głowa... Dokładnie tak Dean wyobrażał sobie pożeracza ludzkich pieniędzy, którym z pewnością był Adolf James Connell. Świnią żerującą na ludziach. Ale na szczęście Dean nie miał pracować w jego firmie, zresztą nawet by się nie zgodził.
- Były agent FBI, tak? – zapytała Świnia, jak Dean zaczął określać mężczyznę w myślach. Przytaknął i sięgnął po kawę. – Co sprowadza do mnie byłego agenta FBI?
- Tak się złożyło. – Kawa nie przypominała kawy, prędzej siki.
- Złożyło?
- Życie… Musiałem się zwolnić, a teraz chciałbym znaleźć pracę – wyjaśnił. Odstawił tę obrzydliwą lurę jak najdalej od siebie. Już jej nie ruszy, taka kawa powinna od razu wylądować w zlewie.
- Nie chcesz wrócić do federalnych? – Świnia była bardzo podejrzliwa, ale nic w tym dziwnego, tu przecież chodziło o małe prosięta. Dean miał zostać osobistym ochroniarzem jednego z tych prosiąt, dlatego facet musiał dowiedzieć się o nim wszystkiego. Zaraz zacznie pytać o numer buta i grupę krwi, pomyślał sfrustrowany.
- Chciałbym odpocząć.
- Nie wiem, czy tak odpoczniesz z moimi dziećmi. – Opadł na oparcie czarnego, skórzanego fotela, który zatrzeszczał przeraźliwie, jakby alarmując, że większego obciążenia nie wytrzyma.
- W porównaniu z pracą w FBI na pewno. – Wciąż silił się na grzeczny ton, ale nie potrafił polubić tego opasłego dziada. Nie podobało mu się, gdy ktoś drążył temat, chociaż zdawał sobie sprawę, że to jest przecież rozmowa kwalifikacyjna. Miał wrażenie, że zaraz warchlak   zacznie wypytywać o jego życie prywatne.
- Myślisz?
- Owszem. – Tak, tak właśnie myślał. Pilnowanie trójki bachorów jest niczym w porównaniu z tym, co przeszedł.
- Moje dzieci muszą cię jeszcze poznać i zaakceptować. Najstarsza, Juliett, ma dwadzieścia jeden lat. Brandon, średni, ma dwadzieścia, a Keith niedługo skończy dziewiętnaście. – Myślał, że będą młodsi… Ma pilnować dorosłych ludzi?
- Oczywiście. – Wolał się w ten temat nie zagłębiać. – Z chęcią ich poznam. – Gówno prawda.
Świnia sięgnęła po coś do szuflady. Chwilę w niej przewracał, czegoś szukał, aż w końcu znalazł. Była to malutka karteczka, na której zapisała coś swoim koślawym pismem.
- Pojaw się przed bramą jutro o dziesiątej. Wstępnie cię przyjmuję, ta praca w FBI mnie przekonała.
- Dziękuję bardzo. – Wymusił uśmiech. – Do zobaczenia jutro.
- Do zobaczenia – odpowiedziała Świnia, a krzesło po raz kolejny zatrzeszczało.


17 komentarzy:

  1. Bardzo, bardzo, bardzo dobre :) Naprawdę. Już od Prologu wiedziałam, że będzie to coś wyjątkowego. Bardzo dobry styl, ciekawie zapowiadająca się fabuła. Świetnie prezentujesz świat oczami Deana-wdowca. Diabeł przypomina mi jednego z moich dawnych psiaków - rozrabiaka jakich mało, wszystko niszczył co mu do pyska wpadło (nawet jak już wyrósł z wieku szczenięcego), ale kochałam go nad życie

    Coś czuję, że to opowiadanie polubię równie mocno, jak "Księcia".

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiedziałam już po prologu że będzie to opowiadanie godne uwagi. I nie myliłam się. Bardzo mnie zaciekawiło. Wreszcie coś innego. Nigdy nie widziałam opowiadania o podobnej fabule więc to jest bardzo duży plus. Czekam na ciąg dalszy. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak wszyscy Twoi czytelnicy uważam opowiadanie za niezwykle ciekawe. Prolog i rozdział, które się pojawiły oraz opis są niezwykle intrygujące.
    Diabeł jest cudny po prostu rozczulający:)
    Już nie mogę się doczekać ciągu dalszego.
    Bardzo mnie zmartwiła ostatnia informacja dotycząca "Zostawić rzeczywistość". Mam nadzieję, że wena wróci ekspresowo. Uwielbiam to opowiadanie i właściwie to jestem od niego uzależniona:) i jak pewnie wiele osób wyczekuję co będzie dalej i na moment, gdy chłopcy się pogodzą

    Pozdrawiam,
    Bluszcz

    OdpowiedzUsuń
  4. Nareszcie przeczytałam prolog jak i pierwszy rozdział. Cieszę się, że wystartowałaś z czymś nowym moja droga i chociaż to, postaram się czytać i komentować w miarę regularnie, bo i dawno się nie "odezwałam". Leń ze mnie.
    Diabła polubiłam, bo tyle tylko mogę jak na razie stwierdzić, ponieważ nie chcę pochopnie niczego ocenić.
    To tyle na ten mój komentarz.
    Pozdrawiam i życzę powodzenia z tym opowiadaniem!
    ~A..a

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestes mistrzynią opisów. Mistyczny pisarzu :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Powiem szczerze, że jesteś w gronie moich ulubionych blogowych autorek. Twój styl, pomysły i niesamowita lekkość pisania sprawiają, że nie żałuję żadnej chwili spędzonej na tym blogu. I to opowiadanie tylko mnie utwierdza w przekonaniu, że masz niesamowity talent. Bardzo mi się podoba, a zachowanie Diabła jest rozbrajające. Jakbym widziała mojego psa. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej,
    ledwo co skomentowałam prolog, a tu już rozdział pierwszy ;] ale dobrze, bardzo dobrze, lubię tak szybko dodawane rozdziały, zwłaszcza Twojego autorstwa ;] dzięki a odpowiedź pod tamtym moim komentarzem, przynajmniej wiem, z e”Na dobranoc” jest przesunięte ;] a jak to ma mieć dużo rozdziałów to się bardzo cieszę, lubię długie opowiadania....
    A teraz przejdźmy do tego rozdziału ;] cudowny, fantastyczny, fenomenalny ;] ten piesek jest bardzo słodki, spodobał mi się. Dean jak widać pragnie uwolnić się w jakiś sposób od wspomnień i od razu znalazł pracę, ciekawe jak to będzie wyglądać. Czekam już z niecierpliwością na kolejny rozdział, i już czuje , że polubię je bardzo...
    Weny życzę...
    Pozdrawiam Basia

    OdpowiedzUsuń
  8. idziesz wręcz jak burza. niedawno prolog, a już pierwszy rozdział za mną :33 po przeczytaniu opisu już jestem ciekawa dalszego rozwoju akcji, a wiem, że na pewno mnie nie zawiedziesz :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Jestem bardzo ciekawa jak to dalej wszystko się potoczy. I jak będzie wyglądać praca Deana ^^ A Diabeł jest po prostu dokładną kopią mojej suczki, gdy była mała. Nieznośna, ale nie dało się jej nie kochać. ;)
    Czekam na kolejny rozdział niecierpliwie i życzę dużo weny ;*

    vampirka_15

    OdpowiedzUsuń
  10. Brandon i Keith...te imiona dobrze mi się kojarzą :D Czytasz może bloga "Silencio" czy to czysty przypadek?
    W każdym razie, podoba mi się pomysł byłego agenta FBI. :) I już wiem, że pokocham Diabła.W ogóle musiałam sprawdzić jak wygląda Wodołaz xd. I też mi się podoba, lubię psy z taka puchata sierścią. :)
    Rita.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ehhhhh... mniam xD
    Już wiem, co mnie tak zaintrygowało w prologu, a co nie było jeszcze do końca pokazane - klimat. Niesamowicie oddałaś atmosferę Nowego Jorku, duszną, śmierdzącą i zatłoczoną. Drapacze chmur, szczury, karaluchy i niesamowita wilgoć powietrza - to zawsze kojarzyło mi się z tym miastem.
    Cały pomysł jest dość znany i powszechny, ale przyzwyczaiłam się już, że to, co u Ciebie na początku zdaje się być tylko kolejną wersją oklepanego schematu, potem uderza w biednego czytelnika z siłą cegłówki spadającej z drugiego piętra. No, ewentualnie wiadra wody. To jest dopiero sztuka - odświeżyć coś znanego i to jeszcze ludzi zaskoczyć!
    No nic, nie nadmuchuję już bardziej tego balona, bo pęknie xD
    Tak czy inaczej, Wena i pomysłów

    OdpowiedzUsuń
  12. Dream, nawet nie wiesz, jak bardzo jestem zla, gdy tak utalentowane autorki jak ty szukaja bety. chcialabym cie betowac, ale najzwyczajniej w swiecie nie dam rady wziac na siebie wiecej. jestem stala beta dla trzech osob, do tego zobowiazalam sie do tlumaczenia czterech opowiadan: trzech z jezyka angielskiego, jednego z niemieckiego. na szczescie jedno na poczatku pazdziernika skoncze, a inne jeszcze przez jakis czas nie bedzie publikowane, a tylko u mnie na dysku trzymane, ale to i tak duzo, biorac pod uwage to, ze chce wreszcie siasc do swoich dwoch opowiadan, ktore musialam ponad rok temu zawiesic z braku czasu. no i jeszcze studia. musze sie duzo uczyc, zeby miec dobre oceny, bo chce sie za rok ubiegac o stypendium i odlozyc troche kasy. Boli mnie, ze nie moge juz na siebie wiecej wziac, bo i tak nie wiem, jak pogodzic ze soba cala reszte.
    a opowiadania jestem wystarczajaco ciekawa, zeby przeczytac ten rozdzial mimo zamykajacych sie juz ze zmeczenia oczu. czekam na kolejny.

    OdpowiedzUsuń
  13. Interesujące opowiadanie... a może powinnam powiedzieć że przyszła mi do głowy pewna myśl po przeczytaniu pierwszego rozdziału "Mam nadzieje że spotka go coś miłego". Bardzo przykre, i tym wszystkim przekupiłaś mnie w całości do niego. Jestem ciekawa czym teraz nas zaskoczysz.
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  14. Brzmi bardzo interesująco :D Już nie mogę się doczekać drugiego rozdziału! Coś czuję, że z tej trójki to Dean będzie miał kłopoty z Keith'em x3

    Pozdrawiam Ana-chan

    OdpowiedzUsuń
  15. Hohoho, bardzo podoba mi się pomysł ochroniarza, a wiem, że Tobie wyjdzie to ciekawie :D Sam opis Diabła, jego zachowania i to jaką jest różnicą w całym smutnym, szarym życiu Dean'a, nadaje historii kolejnego smaku. Widać Twoją miłość do psów i to bardzo, oraz to że się na nich znasz :) Widziałam idealnie jak szczeniak się przewraca, szaleje po pokoju :D Twoje uwielbienie do kontrastów jest cudowne :)
    Podoba mi się też sposób myślenia Dean'a jak znalazł się na rozmowie, określanie swojego pracodawcy prosiakiem. He a co do dawnej pracy Dean'a to jestem bardzo ciekawa jak jego doświadczenia w tej branży przejdą na ochronę.
    Już się nie mogę doczekać kiedy pozna dzieciaki, jakie wynikną z tego problemy :)
    Do dzieła Dream! :D

    Kkohaku

    OdpowiedzUsuń
  16. Ten cały Dean już wie ,że jest biseksem czy jeszcze nie wie i się dopiero dowie?

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy nadesłany komentarz!

Mój banner:

Mój banner:
Zdjęcia opublikowane na blogu nie są moją własnością. Nie mam żadnych korzyści finansowych z powodu umieszczenia ich na stronie.